Skończyłem dzisiaj czytać Ślepą i tak strułem sobie wątrobę, że muszę tu wylać nieco żółci. Nieco, bo pozytywów też trochę odnalazłem.
Książka liczy sobie około 460 stron. Nie wiem, czy to dobrze, czy to źle, ale jak spojrzeć na to z większej perspektywy, to... niewiele się tam dzieje. Przy niewielu powieściach miałem takie wrażenie - stalker wyruszył z podopiecznym na wyprawę, wrócił, ruszyli w trójkę, zahaczyli o obóz (samotników), raz poszli do Dolinki, wrócili do obozu, polecieli do Jantaru, wrócili do obozu, czmychnęli przed emisją, wrócili do obozu, wyruszyli do podziemi, wrócili do hotelu. Choć wiem, że niby się trochę w tych miejscach dzieje, to czuję spory niedosyt, "nie posmakowałem" Zony, było jej zbyt mało. Owszem, były podziemia, były frakcje, byli stalkerzy, strzelaniny, ale to wszystko
waniało swoistą "wersją demonstracyjną".
Podobnie jak Marcel - lubię "ucywilizowaną" (podkradnę wyrażenie) Zonę. W pamięci zapadł mi "zajazd", gdzie doszło do scysji między van de Meerem (którego z nieznanych nawet mi powodów nazywam van Rompoyem; swoją drogą mało niemieckie nazwisko) i powinnościowcem, miły akcent, zawsze lubiłem tego typu siedliska wewnątrz Strefy. Może nawet wyobraziłem sobie go zbyt sielankowo, jak teraz o nim myślę.
Jeśli już Marcelem się podpieram, to na bohaterów zapatruję się wprost przeciwnie do niego: Ślepy to jak dla mnie kopia Misia z Ołowianego, niby twardy weteran, a faktycznie taki brat-łata. Zresztą na dłuższą metę dość męczący. Teksty typu "bydlę z pana" pod koniec były już śmiertelnie nużące. Ok, raz, czy nawet pięć - ale np. akurat ten pojawiał się co kilka stron, przez co przejadł mi się niemiłosiernie i wiem, że przez dłuższy czas nikogo bydlęciem nie nazwę. Do słownictwa bohatera i jego narratorskich wybryków wrócę za chwilę. Natomiast Dietrich, o ile na początku miałem względem niego sporo wątpliwości, z czasem wydał mi się całkiem sensowną postacią. Jak zrozumiałem - z żoną mu się nie najlepiej powodziło, życia mu nie zostało zbyt wiele, więc dlaczego nie poszaleć w nieznanym terenie, skoro tak czy siak się wkrótce zdechnie? No i Kostik - nie mogę znieść tych ukraińskich wstawek. Musiałem czytać je na głos, by móc coś z tego zrozumieć na zasadzie skojarzeń, bo często inaczej coś brzmiało, a inaczej było zapisane. Dopiero z czasem "terminator" stał się bardziej pełnowymiarową postacią i pod koniec chyba nawet to jego polubiłem najbardziej.
Tłumaczenie. No niestety - to, do czego mam najwięcej zastrzeżeń. I tak:
Ukraiński - zapewne tak było w oryginale, być może nadaje to "wschodniości" - dla mnie nie. Jak podejrzewano we wcześniejszych postach, dla mnie to był bieg z przestrzelonymi nogami przez płotki. Niekiedy pomijałem całe partie tekstu, bo ni cholery nie szło się w tym rozczytać, a szkoda - może było tam coś wartościowego. Co najśmieszniejsze - podrzuciłem znajomemu Ukraińcowi do oceny krótki fragment kostikowych mądrości - sam nie mógł się rozczytać! Więc coś musi być na rzeczy.
Wspomniane już nawiązania do polskiej kultury (cytaty z pamięci) - "gadać jak z filmów Barei", "odcinek z ZUS-u", "gadać jak zaporoski chłopek z Sienkiewicza", chyba było coś jeszcze - zapomniałem zapisać. Ja rozumiem, tekst ma być zrozumiały dla polskiego czytelnika, nieznającego kultury ukraińskiej, bądź rosyjskiej. Chociaż cytat z "Jak rozpętałem Drugą Wojnę Światową" był całkiem przyjemny. Tylko co to ma wspólnego z oddawaniem klimatu tamtych miejsc? Ano nic. I jest to nawet dziwne, biorąc pod uwagę przymuszanie do "czucia się jak na wschodzie", kiedy muszę przebijać się przez ukraińszczyznę, niczym trzech czarnobylskich muszkieterów przez tuszkany.
I właśnie, tuszkany (i nie tylko). Rzecz o nazwach i zwrotach, nie tylko mutantach. Wypisałem nawet całą listę tego, co mi ni cholery nie pasowało, czasem wręcz doprowadzało do szewskiej pasji.
- Kod: Zaznacz wszystko
szit
mutasowskie
mutasy
prypeć-kaban (znany z OŚ uszogwałt, którego nikt trzeźwy i przy zdrowych zmysłach by nie wymówił)
życzenie dobrej Zony (sztuczne)
apdejt alter ego (kolejne zangielszczenie)
ściąć bekę (jak cholera pasuje do opisów)
kwiatkamień (kolejny uszogwałt; nie mam pojęcia, co złego było w "kamiennym kwiecie")
"true story"
fajter
drajw na target (tu nie wiedziałem - śmiać się, czy płakać?)
bulszit
tryb stealth (gdyby to było użyte w którymkolwiek opowiadaniu na forum, pojawiłby się przy tym zjadliwy komentarz wzbogacony paroma gifami)
wojenstalker (Uszogwałt III)
życzeniospełniacz (bo niby Spełniacz Życzeń nie pasował?)
Ryży Las (czemu niby nie Czerwony?! Zdecydowanie zbyt często pojawiało się słowo "ryży")
bandosy (bandana może? Albo Banderas?)
cmentarzysko techniki (gdyby to powiedział tylko van Meer to ok, ale Ślepy?)
hardkorem to jestem (tu niemalże urwało mnie od internetu)
spoko ziomale (zajechało polskim blokowiskiem lat 90-tych lub polską gimbazą lat dwutysięcznych)
hakaempepięć (o ile "empepiątka" jest znośna, to przedrostek "haka" wywołał u mnie wrzody)
ziomal fajny z ciebie (jak dwie linijki wyżej)
joł ziom szacun (jw)
zebrało mi się na rzyga (beletrystyka z gardła rodem)
nachla się wódy (wciąż łudzę się, że to literówka)
terminator jara cegłę
kład demejdż godmołd (dostałem wylewu)
epicko zabandażowane ręce (czyżby kalka z angielskiego?)
Czytając niektóre z powyższych, załamywałem ręce. Ja rozumiem, że narracja pierwszoosobowa rządzi się swoimi prawami, ale bez przesady, to ma sprawiać przyjemność.
Ślepa Plama mi się podobała - choć podobnie jak inni, nie uważam jej za arcydzieło. Ot, całkiem przyjemna książka, choć nie jestem przekonany co do tego, czy warta swojej ceny. Niestety, było parę rzeczy - wspomniane wyżej - które skutecznie umniejszały przyjemność z czytania. Bałem się zbyt wielu nawiązań w języku do Ołowianego Świtu i niestety się nie pomyliłem. Cieszę się, że powstał Ołowiany i pojawiła się u nas Ślepa, ale niech to nie leci na jedno kopyto.
Aj waj.