Noc II

Powyżej 5000 znaków.

Moderator: Realkriss

Noc II

Postprzez Algir w 22 Wrz 2016, 17:40

WWWNoc spędzili pod gołym niebem, zagrzebani w trawie porastającej niewielkie wzgórze. Spali i czuwali na zmianę w zupełnej ciemności bez ognia. W nikłej poświacie księżyca połyskiwały ich spocone twarze, gdy zasiedli kołem wokół plecaków, po omacku wyciągali parujące racje żywnościowe z podgrzewaczy i jedli gołymi rękoma nie patrząc sobie w oczy. Po skończonym posiłku Berezjew z odbezpieczonym kałasznikowem zszedł ze wzgórza i wchłonął go mrok zalegający w dolinie. Wrócił po godzinie, bez słowa położył się spać, a kolejny najemnik wyruszył pełnić straż w ciemnościach.
WWWOłeh nie mógł zasnąć, wciąż unosił głowę znad posłania i spoglądał na śpiących obok najemników. Leżeli stłoczeni w mokrej trawie jak ślepe psy w swoim leżu, z rozchylonymi ustami i rękoma zaciśniętymi na karabinach, podobni do martwych żołnierzy. Nasłuchiwał ich niespokojnych oddechów i patrzył na sine chmury sunące jak dym po bezgwiezdnym niebie. Budził się za każdym razem, gdy kolejny najemnik trąc zaspane oczy odchodził w ciemność i gdy wracał zadowolony, by ułożyć się do snu bez zdejmowania butów. Jako ostatni poszedł Osipowicz, z plecakiem i przytroczonym śpiworem, i już nie wrócił, a gdy Ołeh obudził się w mdłej szarówce spowijającej świat dookoła, miejsce gdzie spał zwiadowca było puste, zryte butami, których płytkie ślady biegły w dół wzniesienia.
WWWJeszcze przed świtem podnieśli się ze swoich legowisk i szczękając w ciemności oporządzeniem, zeszli ze wzgórza. Na pochyłym zboczu widać ich zgarbione sylwetki, sześciu mężczyzn w przemoczonych maskałatach, każdy z plecakiem i kałasznikowem w rękach, wszyscy jednakowo zmęczeni, ostrożnie stawiają kroki na grząskiej po deszczu ziemi. Tylko Ołeh ma odkrytą głowę, a jego jasne włosy i chłopięca twarz wyróżniają go w tym pochodzie, gdzie spod okapów hełmów patrzą oczy mężczyzn zaprawionych w boju, gotowych nieść śmierć swoim wrogom. Podobni do siebie, a jednak różni, ciemne sylwetki w rozwianych pałatkach, idą z zacięciem na brodatych twarzach, a ich zaropiałe oczy lśnią w ciemności. Mgła wydychanej pary osiada na ubraniach, połyskuje na sprzączkach i klamrach pasów, lśni na lufach karabinów.
WWWUstępująca ciemność odsłoniła ziemię porośniętą aż po horyzont zrudziałą trawą, przetkaną liniami dawnych ogrodzeń z drutu kolczastego i pasmami nielicznych zarośli. Wzdłuż dalekiej miedzy biegł rząd podobnych do krzyży przechylonych słupów elektrycznych. Na ich poprzecznych belkach wciąż powiewały zerwane kable. W głębokiej trawie rdzewiało żelastwo, wraki porzuconych maszyn rolniczych o ostrych ząbkowanych kształtach. Z ceglanych ruin domu poderwało się stado wron i odleciało nad ich głowami w ciemność.
WWWNa wschodzie rozpoczął się mozolny pochód słońca. W ospale rodzącym się blasku, który sunie w ich stronę wyostrzając cienie i wzbudzając mgłę ponad łąkami, widzą zarys wysokich masztów i kratownic radaru pozahoryzontalnego stacji Duga. Przystają onieśmieleni, wpatrzeni w osobliwe misterium odbywające się na ich oczach. Blask wschodzącego słońca wydobywa z ciemności potężną konstrukcję radaru; rzędy kratownic kładą się długimi cieniami na trawę, wysokie niemal do nieba, ciągną się przez cały horyzont i wciąż rosną, prześwietlone światłem, potężnie górując nad stepami i lasem.
WWWOłeh odwraca głowę, patrzy na twarze swoich towarzyszy. Wszystkie zacięte, ze zmrużonymi oczami i ustami zaciśniętymi z przejęcia, zupełnie białe w słońcu. Dłonie zaciśnięte na karabinach. Najemnicy stoją nieruchomo, mając za plecami swoje wydłużone cienie. Kiedy Ołeh ponownie odwraca wzrok ku światłu, widzi już całą konstrukcję radaru z jej potężnymi masztami na których połyskuje kilometrowa siatka anten i stalowych lin.
- Nieodmiennie cieszy mnie ten widok – szepcze Berezjew. Odwraca twarz w stronę Ołeha i mówi: – Już wiesz, dokąd zmierzamy.
WWWZ ociąganiem ruszają w stronę radaru zastygłego wysoko nad ziemią. Nie rozmawiają. Przed ich oczami przesuwa się martwy nieruchomy świat. W zgniłej trawie przerośniętej burzanem natykają się na strupieszałe ludzkie szczątki obciągnięte wyschniętą skórą. Z papierosami w rękach oglądają wyszczerzonego trupa, może kiedyś go znali, nie wiadomo, tylu już ludzi spotkali na szlaku, nie sposób wszystkich spamiętać.
WWWPrzed południem drogę przecięło im stado zmutowanych koników o oszalałych oczach i ohydnych, pozbawionych skóry pyskach. Minęły ich w pełnym galopie i szorując brzuchami po wysokiej trawie, z upiornym rżeniem pomknęły na wschód, a gdy ucichł już tętent ich kopyt, wyłoniły się pomiędzy odległymi wzgórzami – ciemne sylwetki o rozwianych grzywach rysujące się na tle jasnego nieba – i pędziły wzdłuż widnokręgu, aż zlały się w jedną, postrzępioną linię i zniknęły w słońcu. Najemnicy ruszyli ich śladem. Brnęli przez dzikie łąki poznaczone smugami ciemniejszej trawy w miejscach gdzie niegdyś były bruzdy orne, a rozmiękła ziemia strzykała błotem pod ich ciężkimi butami. Kiedy zatrzymali się na krótki postój w cieniu karłowatej topoli, do oddziału dołączył Osipowicz. Zwiadowca przyklęknął z lufą kałasznikowa opartą na ramieniu i powiedział:
- Kilometr od tego miejsca natknąłem się na wygasłe ognisko. Deszcz zmył ślady, ale widziałem odciski wojskowych butów. Dwóch albo trzech ludzi. Poszli na wschód, ale nie weszli na ziemię Razunowa.
- Idą za nami? – zapytał Berezjew.
- Być może. Są dość ostrożni. Myślę, że poszli wzdłuż granicy w stronę dawnej linii wysokiego napięcia.
- Idź jeszcze popatrz. Weź ze sobą Korolewa.
WWWOsipowicz nie odpowiedział. Starł dłonią pot z ogolonej głowy, spojrzał przelotnie na Berezjewa, po czym z opuszczonym karabinem i hełmem przytroczonym do paska ruszył przez trawy w stronę najbliższych zarośli. Korolew również się podniósł, zarzucił na ramię plecak i kałasznikowa, i ruszył jego śladem. Przez chwilę widzieli ich zgarbione sylwetki, gdy sprężystym krokiem przemierzali łąkę, a potem zniknęli im z oczu. Berezjew dał znak do wymarszu.
- Zbieramy się – powiedział.
WWWNajemnicy z ociąganiem wstali z ziemi, zgasili papierosy, napili się wody z manierek i z plecakami na ramionach ruszyli śladem zwiadowcy. Uszargani w mokrej trawie, oblepieni polnymi ostami i sporą zniknęli w paśmie zarośli biegnących w poprzek łąk i wyłonili się po ich drugiej stronie, a padający deszcz zaczął mżawić wprost w ich twarze. Znów byli na jałowej, otwartej przestrzeni zarośniętej burzanem i dziką kłokoczką. Ziemię w tym miejscu przecinała wąska rozpadlina, ciągnąca się przez setki metrów ku wzgórzom, a jej poszarpane krawędzie wyglądały jak otwarta rana. Stanęli w bezpiecznej odległości z papierosami skrytymi w dłoniach i patrzyli na mgłę pary sunącą ponad zapadliskiem. Berezjew powiedział, że tak oddycha czarnobylska ziemia, i że muszą ruszyć na wschód, by szerokim łukiem ominąć to miejsce. Byli już na wzgórzach, gdy zadrżała ziemia, a rozpadlina zamknęła się z głośnym sapnięciem i ponownie otworzyła w tumanie czarnego pyłu, nieznacznie zmieniając swój kształt. Ponad zapadliskiem pojawiły się kłęby gęstego dymu i zaczęła tlić się trawa. Blask ognia przesączał się przez dym, nadając mu tuż nad ziemią ochrową barwę.
WWWNa równinie znów pojawiło się stado oszalałych koników, z rozwianymi grzywami zniknęły w smudze dymu, przez długi czas widzieli ich rozmyte kształty w szaleńczym galopie sunące ponad płonącą trawą, a tętent kopyt, które zdawały się nie dotykać ziemi, niósł się dalekim echem przez łąki. Ołeh zamknął oczy, a gdy otworzył je ponownie, dym rozwiał się, a wraz z nim zniknęły sylwetki koni.
WWWW powietrzu wirowały drobinki sadzy ciskane podmuchem wiatru wprost w ich twarze, a gdy zeszli już na trawiastą równinę, wciąż czuli pod stopami konwulsyjne, niezmordowane ruchy mas ziemi.
WWWPrzez zarośniętą burzanem łąkę, na której w kałużach wody leżały pożółkłe kości nieznanych im zwierząt, dotarli do zarośli kryjących ruiny domu z czerwonej cegły. Usiedli na podłodze między krokwiami zawalonego dachu i odpoczywali w milczeniu. Po kilkunastu minutach dołączyli do nich zwiadowcy.
WWWPrzyklęknęli obok Berezjewa i przez chwilę rozmawiali szeptem.
- Jest ich trzech – powiedział Osipowicz. – Idą naszym śladem. Prowadzi ich Geworgian.
- Niemożliwe. On zginął na Korabiu.
- Jak widać, przeżył.
- Widziałem, jak Abakarow odcina mu ucho.
- Zgadza się. Brakuje mu prawego.
- Możecie ich zdjąć?
- Nie bardzo. Pilnują się i nie podchodzą blisko. Tylko nas obserwują.
- To niedobrze. Odpocznijcie. Niedługo wyruszamy.
WWWW stercie zetlałych ubrań Ołeh znalazł pogniecioną kartkę papieru, zapisaną odręcznie w języku, którego nie znał. Trzymając ją w ręce obszedł cały dom, zajrzał do wszystkich izb, lecz nie znalazł niczego interesującego i wrócił do najemników. Skrawek papieru rozpuścił się w jego mokrych dłoniach, brudząc palce tuszem.
- Po co ci to? – zapytał Berezjew.
- Nie wiem.
WWWBerezjew pokiwał głową.
- Znałem kiedyś pewną kobietę... – powiedział. – Miała na imię Ana i była bardzo mądra. Powiedziała mi, że rzeczy, które robią inni ludzie bywają dziwne tylko wtedy, gdy nie znamy ich intencji. Gdy zrozumiemy zamysł, przestajemy się dziwić.
WWWDeszcz przestał padać, a na południowej stronie nieba zza chmur wyszło słońce. Ołeh zdjął buty, wyżął i przewinął onuce, a potem siedział z rękoma na kolanach, wpatrzony w poobcierane stopy. Nienaturalna trupia biel skóry na tle ciemnej podłogi. Widział już takie stopy wielokrotnie. Zrolowany płaszcz, tak jak reszta najemników, dopiął do plecaka. Berezjew zarządził wymarsz, więc chłopiec szybko wzuł buty i z plecakiem na ramieniu powlókł się za najemnikami.
WWWNa otwartym terenie ponownie rozwinęli się w kolumnę marszową i brnęli przez trawy z zaczerwienionymi oczyma, w sztywniejących od słońca, kopcących parą mundurach. Za wzniesieniem natknęli się na zapadlisko, gdzie w kręgu spalonej trawy pulsowała anomalia grawitacyjna. W rozszalałym wirze miotały się kłęby ziemi i kamienie mielone niczym w żarnach na piasek. Berezjew obejrzał to miejsce dokładnie przez lornetkę.
- Znów musimy nadłożyć kawał drogi – powiedział. Popatrzył na słońce. – Może przed nocą dotrzemy do granicy.
WWWSkierowali się na zachód, wyminęli rozszalałą anomalię i przez zmierzwione trawy wyszli na wzniesienie, skąd dojrzeli przemykające między odległymi pagórkami stado ślepych psów. Odczekali, aż przebrzmi w ciszy ich głośny jazgot i ruszyli w dalszą drogę. Zmierzali w stronę niewielkiego wzgórza, na którego szczycie tkwiła wbita w ziemię żerdź z zatkniętą ludzką głową. Poniżej wyschniętej twarzy powiewał ogon z końskiego włosia.
WWWKiedy zaczęli wchodzić pod górę, zza wzniesienia wyłonił się samotny mężczyzna z kałasznikowem w rękach. Stanął w lekkim rozkroku z dłonią opartą o zatkniętą głowę, a rozwiane końskie włosie z szelestem muskało pałatkę, którą był okryty. Mężczyzna potrząsnął karabinem uniesionym ponad głowę.
- Witajcie na ziemi atamana Razunowa! – wykrzyknął. – Skurw...ny!

Za ten post Algir otrzymał następujące punkty reputacji:
Positive CIUHCIUH, KOSHI.
Algir
Stalker

Posty: 76
Dołączenie: 27 Maj 2014, 19:47
Ostatnio był: 13 Cze 2021, 20:55
Kozaki: 26

Reklamy Google

Powróć do Teksty zamknięte długie

Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 1 gość