"Bandycka brać" - od Łilsona

Kontynuowane na bieżąco.

Moderator: Realkriss

"Bandycka brać" - od Łilsona

Postprzez Łilson w 21 Gru 2014, 16:27

Witam wszystkich, jest to mój pierwszy tekst, ale proszę o normalną ocenę :) .
Miłego czytania i powodzenia, bo tekst jest długi, a to dopiero pierwszy rozdział ;)
I na koniec vnimaniye- bo trochę przekleństw (jak to przy bandytach bywa).

Bandycka Brać
Image





Ognisko - Rozdział I
Image


Pięknie wyprofilowana, gładka, w kolorze orzechu kolba, ciągnąca się aż do stalowego korpusu, w którym osadzone są dwie jednakowe lufy. Pod korpusem zaś - dwa spusty, osłonięte stalowym kabłąkiem, naciągnięte i gotowe do strzału. Kładę palec wskazujący na obydwu spustach jednocześnie i naciskam lekko ...
Trzask - słychać tylko dwie spuszczone ,,na sucho" iglice.

-Blaadź, debilu. Ile się jeszcze ku*wa będziesz bawił tą strzelbą!? - ryczy do mnie Oleg, nazywany przez nas "Patykiem"

No tak. Trzymam w rękach mojego pięknego bajkała mp-43 i od kilku minut naciągam sobie spust i oddaję suche strzały, siedząc z braćmi wieczorem przy ognisku.
Właściwie, to jakimi "braćmi"? Każdy by tu każdego chyba okradł do cna i zostawił zonie na pożarcie, gdyby zabrakło Szefa.
Tfu ... ot, zwykła, bandycka moralność...
Podnoszę głowę, odrywając wzrok od mojej pięknej śrutówki, i spoglądam spode łba na Olega.

-Tyle ile będę ku*wa chciał - i wracam oczyma do solidnych, stalowych luf.

Szczerze, to miałem w dupie tego idiotę. Najmłodszy z bandy, szczurza morda i wciąż próbuje się popisywać przed Szefem. ,,Patyk" dołączył do nas jakoś miesiąc temu, kiedy to Leo przyprowadził go do naszej dziupli. Oleg Degtryniev, jak się przedstawił, był bardzo wątłej budowy. Miał, co prawda, ten metr dziewięćdziesiąt wzrostu, ale był tak chudy, że wyglądał wręcz jak anemik. Przedramię i łydkę miał tak chudą, że dało się je chwycić w garść i brakowało jakoś pół centymetra, ażeby kciuk dotykał palca środkowego, w uścisku. Dlatego też nadaliśmy mu ksywkę ,,Patyk", bo chudy był jak te patyki, cośmy zbierali codziennie na ognisko.
Twarz miał dziwną, jakby coś ze szczura. Małe, niebieskie, oczka, mały, chudy, nos i wystające kości policzkowe a do tego - takie śmieszne, odstające uszy. Wszystko to zwieńczone na koniec tłustymi, czarnymi, włosami, które od ciężaru łoju, dawno oklapły na czoło, dochodząc prawie że do brwi.

Patyk odburknął coś pod nosem, jakby ,,sukaa...", ale nie zwracałem już na niego uwagi. Wiedziałem, że jak nie ma z nami Szefa, to nie będzie się ze mną kłócił. Oleg zawsze chyba będzie dla mnie taką małą ciotą, która cały czas trzyma się za plecami naszego atamana i powtarza jego słowa, a kiedy tylko spróbujesz coś mu zrobić to licz się z opierdzielem ze strony naszego bossa. Wydawało mi się często, że sam Szef był już nim lekko zmęczony, ale słyszałem kiedyś że Patyk jest kimś z rodziny, lub bliskim znajomym Leo, który go tu przyprowadził. Więc trzeba go było jakoś tolerować.

Tymczasem, otworzyłem swoją starą torbę z maski przeciwgazowej, którą zawsze miałem przewieszoną przez ramię, i jeszcze raz zacząłem przeliczać amunicję do mojego cudeńka.
Adin.. tri.. pyat..sem, mówiłem pod nosem przerzucając po kilka pocisków do ręki. Trinadsat, pyatnasdsat, cholera. Jeden się jakoś dziwnie pogiął i wyleciało z niego trochę śrutu.
-Bladź - burknąłem pod nosem.
Wychodzi więc piętnaście, z czego jeden taki niepewny. Pozbierałem więc śruciny i wepchnąłem z powrotem do pocisku, co prawda z dużym trudem, bo światłem mi było jedynie ognisko, ale w końcu jakoś się to udało.
- Ej, Wołodia, pokaż no tego bajkała - powiedział do mnie Victor, który nazywany był przez nas ,,Czachą".

Wrzuciłem naboje z powrotem do torby, lekko wstałem i podałem śrutówkę, siedzącemu po przeciwległej stronie ogniska, Victorowi.
-Mhmmm... rzeczywiście zaje*ista pukawka. No to żeśmy się dzisiaj fajnie obłowili , nieee?! Hehehe - zaśmiał się Czacha.
W sumie - racja, zapomniałem wam powiedzieć, że tą strzelbę mam zaledwie od godziny, kiedy to zabrałem ją stalkerowi, którego napadliśmy.
-Kurwa, no raczej. Gówna bym nie wziął.
-No to fajną będziesz miał przesiadkę Łysy. Ze starego makarowa na pie*dolną strzelbę! Hehe... Ino jak tak patrzę to musiałbyś lekko te lufy przyciąć, bo pół zony tym zgarniesz, jak będziesz szedł.
-Zobaczymy, pomyślimy... - przeszedł mnie lekki dreszcz na myśl o tak szybkim niszczeniu mojej piękności
-Jakby co, to zapytaj Leo jak znowu przybędzie. W barze albo na kordonie będzie pewnie jaki rusznikarz, co ci te lufy przytnie. - rzekł Czacha, oddając mi bajkała, którego od razu położyłem sobie na kolanach i usiadłem z powrotem przy ognisku.

Victor Aleksandrowicz Degtyarov, czyli dla nas ,,Czacha". Jest to chyba najsilniejszy człowiek z naszej bandy. Czacha jest trochę przypakowany, mojego wzrostu - jakieś metr osiemdziesiąt.
Degtyarov ma w sobie coś z neandertalczyka, a już na pewno inteligencję.
Zawsze śmieszy mnie jego twarz. Pierwsze co u niego rzuca się w oczy to na pewno jego kwadratowa, i mocno wysunięta do przodu szczęka, porośnięta pojedynczymi włoskami. Nos miał taki duży, lekko kartoflowaty, usytuowany między dwoma, małymi oczkami koloru piwnego. Włosów na głowie nie miał praktycznie w ogóle, najprawdopodobniej wypadły mu od sterydów, które brał poza zoną, coby mocniej przypakować. Najśmieszniejsze jest to, że na mnie mówią ,,Łysy", a na moim czerepie mam więcej włosów od niego.
Inteligencji to Czacha nie miał za grosz, kiedyś mówił że nie skończył nawet gimnazjum i wolał zająć się małymi kradzieżami oraz pakowaniem na siłce, aniżeli przeglądaniem książek. Ale bandyta był z niego przedni, jak coś trzeba było z kogoś wycisnąć, to Victor był w tym mistrzem. Co prawda, najczęściej, wraz z informacjami, wyciskał z nieszczęśnika i flaki, ale to chyba nawet dobrze.
Czacha zawsze słuchał się szefa. Był mu tak posłuszny, że wydaje mi się, iż jakby szef kazał mu gówno zjeść... to by zeżarł i się jeszcze oblizał. Każdy z nas bosa słuchał się jak Boga, to jest prawda, ale z wykonywaniem rozkazów Czacha był zawsze pierwszy.
O dziwo, Victor był najschludniej ubrany z nas wszystkich. O ile Patyk chodził w potarganych, zielonych, błyszczących dresach, a na klacie zawsze można u niego było zobaczyć ciemnozielony, zmechacony sweter. Ja zawsze miałem na sobie czarne bojówki wraz z czarnymi glanami. Czarną bluzę dresową i czarny, stary, skórzany płaszcz to Czacha wyglądał jak na pokazie mody - białe (a jakże!) adidaski (nie wiem jak on je utrzymał w czystości), do tego - lekko brudne, niebieskie dresy, z trzema paskami, oczywiście. Wszystko to zwieńczone skórzaną kurtką na zamek, taką jak noszą motocykliści na harleyach, zawsze lekko rozpiętą u góry, przez co, było widać białą koszulkę i złotą ketę na szyi, na której to kecie wisiał prawosławny krzyż. Na palcach miał dwa, albo trzy srebrne sygnety. Kiedyś tam mówił, co one znaczą, ale miałem to w dupie.
Czacha i Szef mieli w naszej bandzie największą siłę ognia. Obydwaj dzierżyli Ak47/SU, z czego Szef miał ten bardziej zadbany egzemplarz. Amunicji do tego było zawsze jak na lekarstwo, ale też rzadko strzelaliśmy. Jak już, to najczęściej do zmutowanych zwierząt, bo stalkerów braliśmy raczej z zaskoczenia i rozbrajaliśmy. Mało który próbował walczyć, kiedy to dwa metry za nim słychać było repetowanie kałacha i krzyk ,,Na ziemie ku*wa, bo rozpierdo** ci tą głowę!".
Ja do niedawna miałem makarowa, który teraz należy do Patyka, a Mendelejew, ostatni z naszej bandy - jest dumnym posiadaczem rosyjskiej strzelby ,,pompki" - KS-23.

Krzyk tego ostatniego roznosi się z wnętrza dziupli - Czacha! Weź radio włącz! - Oznaczało to zwykle, że Miroslav ,,Mendelejew" (albo ,,Mendel") Bocharov zaraz skończy bawić się swoją produkcją bimbru, wewnątrz budynku, i dosiądzie się do ogniska.
Czacha posłusznie wstał od ogniska i podszedł do swojego plecaka, opartego o ścianę budynku-dziupli. Nie minęła minuta i wrócił do ogniska ze swoim małym, turystycznym radyjkiem z lat 80. Najlepsze było to, że radyjko było na akumulator, i kiedy się wyczerpało to wystarczyło odciągnąć korbkę, która była na ściance bocznej tego ustrojstwa i już można było przystąpić do ładowania (czyli kręcenia korbką).
Czacha podał radyjko Patykowi
-Dzisiaj ty ładujesz - po czym położył się ,,na boku", przy ognisku.
Przez jakieś dwie minuty słychać było tylko sapanie Olega, trzaski ogniska i ten charakterystyczny dźwięk dynama, po czym, z otworu wejściowego dziupli, wreszcie wyłonił się Mendelejew.
Był to dosyć niski, stary bandyta, najnormalniejszy chyba z nas wszystkich, za co bardzo go lubię.
Miroslav miał jakoś metr siedemdziesiąt wzrostu, był już trochę wychudzony, widać że niejedno w życiu przeżył. Twarz miał bardzo chudą i kościstą, ale jego nos jakby nie pasował do reszty, i na przekór wszystkiemu był bardzo duży i gruby, co wyglądało trochę komicznie. Głowę miał już prawie całkowicie wyłysiałą - włosy zostały mu jedynie naokoło głowy, a samo czoło i szczyt pozostawały zupełnie łyse.
Włosy nie opuściły go za to na wardze - tam miał je mocne, czarne i rozrośnięte na całą szerokość ust, przy czym wąsy te zwężały się w kierunku nosa. Takie typowe ,,stalinowskie" wąsy.
Zawsze nosił szerokie, ciemnozielone, bawełniane spodnie.Na górze miał stary, brązowy, sweter i na to wszystko zakładał długi płaszcz z kapturem, lekko poszarpany przy samych nogach.
Mimo swojego wieku i zdolności fizycznych - Mendel dalej wychodził z nami na wypady łupieżcze, i starał się nie spowalniać bandy. Dodatkową jego zaletą było to, że zanim trafił do zony, był chyba jakimś nauczycielem chemii albo chemikiem, bo jest w tych sprawach świetny. Zapewnia nam stale dodatkowy zysk (i przyjemność, oczywiście), pędząc, w jednym z pomieszczeń dziupli, własnoręczny bimber, a dodatkowo zna się na odkażaniu ran i ogólnie na medycynie. Jak coś się komuś na akcji stanie, to pierwsze gdzie idzie, to do Mendela. Z tego co kiedyś mówił, to zbiegł do zony, bo ścigali go w Rosji za jakąś ciężką kradzież, ale nie drążyliśmy dalej tematu.

Zdes' , Radio Moskva, my priglashayem Vas na translyatsiyu - dobiegł mnie trzeszczący głos z radia.
Z radyjka zaczęła powoli lecieć piosenka ,,Бутырка Какая Осень в лагерях* "

Dozhdom smyvayet vso, chto bylo
A nashi gody navsegda
Nadozhno zona skhoronila...


Mendel podszedł powoli do ogniska, trzymając ręce za plecami.
- To szto, pacany? Czas leci, nie? - powiedział do nas, jednocześnie odkrywając przed nami to co trzymał w dłoniach
- Możu troszke bimberku na rozweselenie, szto? - mówił, wywijając do góry i na dół aluminiową manierką, w której zapewne był ten jego ,,wynalazek"
- Ale Szef mówił, przed wyjściem, że mamy być trzeźwi bo jutro z rana idziemy na wypad - odezwał się od razu Czacha, przypominając słowa Szefa
- Co ty? Taki cienki bolek? Niecały litr na czterech a ty się boisz? Chłop jak szafa, a nie wytrzyma ? Hahaha - zgasił go Mendelejew
- Pijcie ile se chcecie, ja tam się mogę ino na toast łyknąć, za udany dzisiejszy wypad.
- Aj, ty durak, taki dobry alkohol a ty wybrzydzasz - rzekł Mendel podając mu manierkę - Pij.
Czacha odkręcił manierkę i wziął porządnego łyka, po czym lekko go poskręcało .
- Mnie tyle styknie, chcecie to pijcie - powiedział, podając manierkę siedzącemu obok Patykowi.
Patyk chyba zmienił lekko taktykę, bo chciał się popisać przed nami, biorąc pod rząd dwa łyki.
- Eeheee , blać ale mocne - powiedział, z równie poskręcaną mordą.
- No mały, nie spowalniaj kolejki. - ponaglił Patyka Mendel - Podaj Wołodii.
- Nu Mendel, nie zostawię cię przecież, żebyś pił sam z Patykiem. Bo to jak pić do lustra, hehe - zaśmiałem się do Miroslava, u którego również pojawił się uśmiech, po czym wziąłem manierkę od Patyka
- Co racja, to racja, przynajmniej nie zostanę sam na koniec - powiedział do mnie, śmiejąc się pod nosem Mendelejew

Ostatnia godzina minęła mi w bardzo dobrym humorze. Wóda co prawda szybko zeszła, ale lekko pijani zaczęliśmy w trójkę gadać i opowiadać kawały.
Tak, w trójkę - bo Czacha odwrócił się tyłem do ogniska i chyba zasnął, bo słychać było od niego lekkie pochrapywanie.
- A ten słyszeliście, hehe - powiedział Mendel
- Idzie sobie Patyk z Szefem na akcję...
- Eeejj... suko, miało nie być znowu o mnie - oburzył się Patyk
- Zamknij mordę Patyk, niech będzie. Idzie sobie bandyta, bardzo podobny do tego gościa siedzącego obok mnie - kiwając głową w stronę Patyka - wraz ze swoim szefem, na akcję.
Patyk naburmuszył się lekko, ale nie odezwał się już ani słowem
- Więc idą i szef mówi do bandyty : ej mały - poleziesz tam pod to drzewo i będziesz mnie osłaniał, haraszo? Spoko szefie - odpowiedział bandyta i czołga się, skrada, przebiega od osłony do osłony, ogólnie wszystko full profeska i taktycznie, nie - mówi Mendel
- Nom - odpowiadam
- Więc bandyta w końcu po pięciu minutach dociera pod to drzewo, które było dwadzieścia metrów od niego i słyszy za sobą krzyk i śmiech szefa - Hahahahaha, bladź, więc ta suka Zaharov robił se ze mnie jaja, mówiąc że pod tym drzewem jaka niewidzialna anomalia jest !
- Buahahahahaaha, no to się Paty... to znaczy bandyta dobrze sprawił w roli detektora, hehehe - powiedziałem do Mendela, kuląc się ze śmiechu
- U menya yest' ty v zhopu** - Patyk odwrócił się do nas tyłem i położył się na ziemi, zamierzając chyba iść spać
- Nu, Mendel, ja też chyba już lecę w kimę, bo rano trzeba na ,,robotę" iść, hehe
- Da, ja ino pójdę sprzęt od bimbru wygasić i też idę trzeźwieć, bo jak bandyta rano wstaje to mu zona stalkerów dużo daje, hehe.
- No to do jutra, Mendel - powiedziałem ściągając z siebie torbę z maski przeciwgazowej i kładąc ją na ziemi, jako poduszkę.
- Spokoynoy nochi - odpowiedział Mendelejew

Kładąc się widziałem tylko dogasające ognisko, w głowie mi lekko huczało. Powoli, powoli, ognisko zaczęło znikać i nastała ciemność...

_____
* - https://www.youtube.com/watch?v=PLP2CqH3k9M - piosenka z radyjka Czachy
** - mam was w dupie
Ostatnio edytowany przez Łilson 02 Kwi 2015, 01:31, edytowano w sumie 6 razy
Володя Зубов "Лысы" (Wołodia Zubov "Łysy" ) - Bandyta w S.T.A.L.K.E.R Silesia

Za ten post Łilson otrzymał następujące punkty reputacji:
Positive Nieznajomy X, Decimus76.
Awatar użytkownika
Łilson
Kot

Posty: 18
Dołączenie: 11 Gru 2014, 00:44
Ostatnio był: 18 Lip 2015, 01:20
Miejscowość: Bytom
Frakcja: Bandyci
Ulubiona broń: Akm 74/2U
Kozaki: 20

Reklamy Google

Re: "Bandycka brać" - od Łilsona

Postprzez Łilson w 23 Gru 2014, 16:55

I wsio idot po planu - Rozdział II-cz.I
Image

Lato w zonie. Byliście kiedyś w zonie latem? Bo ja nie poznaję tego terenu. Idę, idę, i wszystko jest zielone, radosne, nigdzie nie widać krwi, flaków, mutantów. Jedyne co widzę to zieloną trawę, krzaki, drzewa, wszystko wyginające się na wietrze. Jedyne czego tu brakuje - to dźwięków. Tak - dźwięków. Nie słychać tu ani słowika, ani stukania dzięcioła, ani chrząszczy ani koników polnych. Panuje tu idealna cisza, przerywana tylko szelestem liści, które łopoczą na wietrze.
Idę leśną, wydeptaną ścieżką, mocno już porośniętą przez różnego rodzaju krzaki. Widoczność tak na pięć metrów, dalej widać już tylko liście.
- Blaadź - warczę sobie pod nosem, kiedy to kolejny patyk uderza mnie w czoło
W końcu ścieżka zaczyna zakręcać i dochodzi do większej, leśnej, dróżki, którą da się już normalnie poruszać, bez odganiania od siebie tych badyli.
Uff... - czuję ulgę widząc znowu tą niską postać, w czarnym płaszczu i z zarzuconym kapturem, idącą przede mną na dróżce.
Tak, to był Mendelejew. Tam, na tej ścieżce z krzaczorami - wpadłem lekko w panikę. W końcu nie wiem gdzie jestem, gdzie idę, co mam zrobić i jak to zrobić. To wszystko wie Mendel, mam nadzieję...
Doganiam lekko towarzysza i idę za nim w odległości około pięciu metrów, trzymając mocno bajkała. Idziemy, maszerujemy i podążamy w nieznanym mi kierunku, już od kilku minut, w zupełnej ciszy.
Coś Mendel chyba dzisiaj nie w sosie. Zwykle to jadaczki nie potrafi zamknąć, a teraz nie odezwał się od początku ani słowem. Chyba sprawa jest poważna - myślę sobie, patrząc na jego czarny, potargany płaszcz z kapturem.
Od kilku minut rozglądam się po lesie i nic ciekawego specjalnie nie widzę. Lecz spoglądając do przodu, w dal - widzę jak las się kończy i dostrzegam jedynie mocne światło.
A więc to chyba tam idziemy, ciekawe co jest za tą granicą lasu - przeszło mi przez głowę.
Maszerowaliśmy już dobre dwadzieścia minut, o ile nie więcej, ale w końcu doszliśmy - widzę krótki błysk, taki jak zawsze widzimy, kiedy wychodzimy z ciemnego pomieszczenia na słońce, i ...
O ku*wa
- Mendel, gdzie my ku*wa idziemy?
- Właśnie tam - odpowiedział krótko, wskazując palcem przed siebie
- No chyba was wszystkich popie*doliło. Co my tam niby mamy zrobić? opie*dolić kilka meblościanek czy kuchni? A może Szefowi zachciało się komódki przy tym jego je*anym legowisku, a?
Tak, przed nami rozpościerało się miasto. Widok zieleni w lesie zastąpił horyzont w kolorze betonu, w kilku miejscach lekko pomalowanego. Na pierwszy rzut oka miasto wyglądało normalnie, jak miasto poza zoną. Bloki z wielkiej płyty, kilka wieżowców, w oddali widać było jakąś większą halę, ogólnie wyszliśmy z lasu w pobliżu jakiegoś osiedla mieszkalnego.
Ale coś mi tu nie pasowało, oj nie pasowało. Mianowicie - wszędzie było pusto. Puste ulice, puste osiedle, nawet aut, ciężarówek ani ciał nie było. Dodatkowo budynki były idealnie zachowane - kolejna dziwna rzecz. Zwykle w zonie takie blokowiska mają już ślady szabrownictwa i walk. Tu wybite okno, tam rozwalony samochód, a trochę dalej - dziury po kulach. Wiecie dobrze o czym mówię.
A tutaj? Nic z tych rzeczy - zupełnie jak nie w zonie, wszystko pięknie uchowane, jakby społeczność zony w ogóle ominęła to miejsce.
Nie podoba mi się to, oj mocno mi się to nie podoba.
Mendel chyba nie zwrócił uwagi na moją kąśliwą uwagę i w ciszy ruszył do przodu, w kierunku miasta.
- Dom wariatów - powiedziałem głośno, ale Mendelejew nawet się nie obrócił.
No co miałem robić - zawrócić? Gdzie? Gdzie ja w ogóle jestem? Nie znam tego lasu, nie znam tego pierdo*onego miasta, nie wiem jak i gdzie wrócić, cholera! Więc poszedłem za nim, nie odzywając się już ani słowem.

Szliśmy już od dłuższego czasu tymi betonowymi alejkami, wzdłuż jakiś starych kamienic, aż w końcu skręciliśmy w jakąś główną uliczkę. Ulica była brukowana, samochody nie miały tu chyba wstępu, kiedy byli tu jeszcze ludzie - zwróciłem uwagę na bardzo dobrze zachowane metalowe słupki, ciągnące się w poprzek drogi.
Ulica ta była bardzo szeroka, jakoś na dwadzieścia metrów. Po środku była przedzielona lampami i ławkami - na dwa ,,pasy", którymi zapewne kiedyś poruszali się ludzie. Po obu stronach uliczki ciągnął się nieprzerwany pas kolorowych i wysokich sklepów, niczym dwa ogromne mury odgradzające tę przeklętą aleję od reszty świata.
- Powiesz mi Mendel w końcu gdzie my do cholery idziemy?
- Spokojnie, idziemy w dobrym kieru... - nie dokończył Mendelejew i osunął się bezwładnie na ziemię.
Jeb - słychać tylko ciało Mendela uderzające o kostkę brukową
- Job twoju mać! - krzyknąłem, kucając na jedno kolano i celując przed siebie.
Zamurowało mnie. Patrzyłem się tylko tępo na leżącego Mendela, oczekując nie wiadomo czego. Po chwili namysłu podniosłem się lekko i spojrzałem z góry na mojego towarzysza, który leżał z dziesięć metrów ode mnie - nie widać krwi, nic nie jest przestrzelone. To chyba jednak nie snajper - odetchnąłem w myślach.
Podbiegłem szybko do niego i rzuciłem strzelbę obok jego nogi.
-Mendel ! Mendelejew ! Co ci ku*wa jest!? - potrząsałem jego zwiotczałe ciało.
-Bladź, bladź, blaadź! Ludzie! Pomagicie! Kto-nibud! Pomagicie! - zacząłem wrzeszczeć. Wiem że to było głupie, ale nic innego nie przychodziło mi wtedy do głowy. Nie wiedziałem gdzie jestem, Mendel leżał bezwładnie na ulicy a wśród nas - ani żywej duszy.
-Ludzie! Ludzie! Pomagicie... - dochodziło do mnie powoli że jestem po środku jakiegoś je*anego pustkowia, gdzie nawet stalkera pewno nie spotkam.
Lecz wtedy zobaczyłem coś bardzo nienormalnego. W świecie poza zoną byłby to przeciętny, niezwracający uwagi widok. Lecz tu - w świecie zony - coś takiego nie miało prawa istnieć. Nie miało prawa, a jednak było.
Przede mną, między ścianą sklepów - stał osamotniony, jednorodzinny dom parterowy. Co dziwniejsze - w oknach paliło się światło, na parapetach, za oknami były nawet postawione zapalone świeczki.
Jakim cudem ja tego nie zauważyłem wcześniej - przeleciało mi przez myśl
Dałbym sobie wtedy rękę urwać że nawet słyszałem jakąś radosną rozmowę w środku oraz odgłosy muzyki.
Czym prędzej zerwałem się na równe nogi i podbiegłem do drzwi wejściowych. Nacisnąłem klamkę - i otwarte.
- Halo? Jest tu kto? - zawołałem, stojąc w progu. W środku paliło się światło.
Zrobiłem krok do przodu i już byłem za futryną drzwi.
Stałem w takim małym przedpokoiku, po prawej stronie miałem dużą szafę, z której lekko wystawały płaszcze. Natomiast za nią - stał mały stojak na buty, na którym to - powieszone było kilka par męskiego i damskiego obuwia. Przede mną, w odległości czterech metrów - były drugie drzwi - ot, taki mały, zamknięty, przedpokoik.
- Jest tu kto? Nie mam złych zamiarów, potrzebuję pomocy! - zawołałem jeszcze raz w kierunku drzwi. Podświadomie lekko uniosłem ręce do góry, pokazując że jestem nieuzbrojony.
Głucha cisza. A zaledwie minutę temu byłem pewien że słyszę rozmowę.
Podszedłem do drugich drzwi i otworzyłem je.
Znalazłem się w dużym pokoju połączonym z kuchnią. Było to ogromne pomieszczenie, wielkości całego mieszkania, w którym mieszkałem za młodu.
Naprzeciw mnie stała skórzana kanapa, a koło niej - dwa skórzane fotele. Wszystko to ustawione frontem do dużego telewizora, obok którego usytuowany był ładny, ozdobny kominek. Taki jak na amerykańskich filmach - murowany i ze szklaną, przednią pokrywą. Co bardziej mnie urzekło - kominek był rozpalony, a w środku płomień wesoło skakał po drewnie.
Job twoju mać. Co tu się ku*wa wyprawia? - zacząłem się zastanawiać gdzie właśnie trafiłem.
Ale szybko przypomniałem sobie po co tu właściwie jestem - zacząłem biegać i otwierać kolejne pomieszczenia, w poszukiwaniu jakiś ludzi.
Kuchnia - pusto, łazienka - pusto, sypialnia - jedna, druga - ani żywej duszy.
- Blaadź
Podszedłem do ostatnich drzwi. Szarpię klamkę, otwieram je i widzę ... schody na dół.
- Piwnica, pięknie - mówię pod nosem.
Lecz z jej głębi słyszę jakieś głosy, jakby tam na dole toczyła się jakaś zabawna dyskusja. Nie jestem w stanie usłyszeć co konkretnie mówią, ale czuję jakby zapraszali mnie do zejścia.
Tak, wiem że to było głupie - ale zszedłem po tych schodach. Czułem się bezpiecznie schodząc - ja po prostu chciałem wiedzieć o czym tam mówią, dlaczego tu mieszkają, gdzie jestem i czy to dalej zona czy może już inny świat?
Piwnica była jasno oświetlona i ładnie otynkowana. Na pierwszy rzut oka wydawała się bardzo mała, bo była zaledwie małym korytarzykiem, który jednak rozgałęział się na inne.
Dziwne to wszystko było i przypominało budową te ogromne piwnice pod starymi blokami z wielkiej płyty - wąskie, kręte i z labiryntem małych korytarzy.
Znowu usłyszałem rozmowę. Tym razem już pobiegłem w jej kierunku
- lewo, prawo, prawo , lewo - mówiłem sobie pod nosem, starając się zapamiętać gdzie skręcałem w tej je*anej piwnicy
Głosy cały czas zmieniały swoje źródło - gdy byłem już pewien że idę w dobrym kierunku - one nagle odzywały się zza moich pleców, bądź z innej, niespodziewanej strony
- Job twoju mać! Ludzie! Gdzie jesteście! - zawołałem z rozpaczy
I wtedy się zaczęło...
Usłyszałem tylko za plecami zatrzaskiwane drzwi a chwilę potem zgasło światło.
-Kurwa, ku*wa, bladź! Wołodia, debilu, kajś ty wszedł - wołałem sam do siebie waląc się po głowie pięściami
Zacząłem błądzić po omacku. Wysunąłem ręce tak aby dotykały obydwu ścian korytarza i szedłem przed siebie. Skręcałem byle gdzie, byle iść na przód.
-Bladź, bladź, blaadź ... - serce waliło mi jak młot. Jeszcze chwila i chyba połamie mi żebra i wypadnie mi z klatki piersiowej.
Czuję jak pot zalewa mi oczy. Pocę się cały, jest mi gorąco, zupełnie jakbym był w saunie.
Boję się, boję się co zaraz może mnie spotkać w tej ciemności...
Boję się, boję się czy przeżyję kolejny dzień i czy usiądę jeszcze raz z chłopakami przy ognisku...
Boję się, ku*wa jak się boję o swoje życie...
Za moimi plecami słyszę ryk. Ale nie taki zwykły. Ktoś, albo coś - ryczy jakby człowiek krzyczał, a jednocześnie jakby pies warczał i szczekał. Obydwa te głosy pomieszane nielogicznie, przerywające się nawzajem, lecz jednocześnie wydobywające się z tego samego źródła.
- ku*wa, bladź, blaadź! Ja nie chcę tu umierać - wołam w nicość, coraz bardziej łamiącym się głosem.
Nogi moje są coraz cięższe, ciążą mi, kiedy próbuję biec. Zupełnie jakby nie były już moje i próbowały mi wręcz przeszkodzić w ucieczce. Biegnę coraz wolniej i wolniej aż w końcu nie mam siły.
Nie umiem ustać prosto, moje nogi się łamią pode mną, trzęsą się i obijają o siebie. Muszę podeprzeć się ściany ażeby wrócić do pionu.
- Otche nash, sushchiy na nebesakh...* - modliłem się głośno. Nie pozostało mi już nic innego. Może przed końcem mojego nędznego życia uda mi się jeszcze zmówić ostatni paciorek.
- Da svyatitsya imya Tvoyo...** - głos coraz bardziej mi się łamie, coraz ciężej biorę każdy oddech. Coraz ciężej idzie mi wypowiadanie słów.
I wtedy, z półmroku wyłania się to...
Widzę garbatą, ludzką sylwetkę, pochyloną mocno do przodu. Ma na sobie strzępki koszuli, a całe jego ciało pokrywają ogromne guzy i deformacje. Głowa jego zrosła się prawie z korpusem. Jego twarz jest strasznie pomarszczona, jakby w okropnym grymasie bólu.
-Niee! - wołam, starając się jeszcze uciec, ale czuję że nie zdobędę się już na ani jeden krok.
Postać zaczyna biec w moją stronę i w ostatnich metrach widzę tylko tą potworną, powykrzywianą twarz, po czym potwór rzuca się na mnie
-NIEEEE!! AAAGHHH!!
Ciemność, nastaje ciemność.


- NIEEEE! - wołam, wybudzając się wreszcie z tego koszmaru.
Z adrenaliny uniosłem się wręcz z ziemi, zastygając w siadzie prostym, przy gasnącym ognisku.
- ku*wa, co to było.
Widzę tylko, że jest już ranek, promienie słońca powoli przedzierają się nad horyzont. Jest bardzo zimno, ale ja jestem cały spocony. Czuje się, jakbym przed chwilą wyszedł z bardzo zimnego jeziora i, nie wycierając się - założył moje ciuchy.
- NIEEEEEE! PACANY! POMAGICIE ! - chwilę zajęło mi ,,przemielenie" tego, co przed chwilą usłyszałem za plecami. Przecież ja już miałem mordę zamkniętą.
Obejrzałem się za siebie
- ku*wa
Serce znów wskoczyło na wyższe obroty.
Pięć metrów ode mnie - widziałem Patyka tarzającego się na ziemi, oraz pojedynczego ślepego psa, który stał nad nim i szarpał go mocno za lewe przedramię.
Scena ta przypominała lekko filmy dokumentalne, które oglądałem za młodu. Kiedy to pokazywali tresurę psów policyjnych, które zawsze szarpały, na treningach, delikwentów za rękę. Różnica była tylko taka - że ten pies nie był psem policyjnym, a Patyk nie miał na sobie tego ogromnego kaftanu ochronnego, grubości mojego uda, a jedynie - swój stary, zmechacony sweter.
- Job twoju maać! - krzyknąłem głośno i sięgnąłem po strzelbę, którą zostawiłem na noc przy prawej nodze.
- NIEEEE ! NIEEEE ! ZABIERZCIE TO ZE MNIE! - krzyczał coraz bardziej rozpaczliwie Oleg
,,Łamię" bajkała - puste komory - ku*wa.
Szybko schylam się po moją torbę z maski gazowej, która robiła mi za poduszkę. Otwieram szybkim ruchem główną komorę torby. Biorę dwa pociski, na ślepo, i szybko wstaję.
Ręce trzęsą mi się, a bajkał ciąży. Serce bije coraz mocniej.
-Blaaadź! - ryczę ze wściekłości, kiedy jeden z pocisków nie wsuwa się do lufy i spada na ziemię.
Patrzę kątem oka na drugi - ku*wa, to ten felerny. Znowu się z niego śrut wysypał - przechodzi mi szybko przez głowę. ch*j z tym.
Strzeli, nie strzeli - nie myślę teraz o tym
Wkładam pocisk do lufy i dociągam ją do jednej linii z korpusem - słychać klik - czyli wszystko działa jak powinno.
Podnoszę szybko śrutówkę do ramienia i celuję w psa, który coraz to bardziej rozszarpuje rękę mojemu towarzyszowi.
Naciskam szybko spust - czuję lekkie szarpnięcie.
Coś za lekkie, pewno w ogóle śrutu w tym nie było - przeszło mi przez głowę.
Ale podziałało.
Pies zaskomlał głośno i rzucił się do ucieczki. Przebiegł ze dwa metry - JEBJEBJEB - przeszyła go, wręcz na wylot - seria z cięższego kalibru.
Spojrzałem w bok - to był Czacha, ze swoim kałachem.
- ku*wa, trzeba było jednak wystawić kogoś na tą je*aną wartę - powiedziałem do Victora to, co pierwsze przyszło mi na myśl
- Zaś będzie prze*ebane, jak szef się dowie - odpowiedział Czacha
- Ja pie*dolę, mało brakowało. Dobrze chociaż, że nie rzucił się mu do gardła.
Przeładowałem znów strzelbę, podnosząc pociski z ziemi, i przewiesiłem torbę z amunicją przez ramię, jakby czekając na kolejne, grożące nam, niebezpieczeństwo.
- CO TAM SIĘ ku*wa ZNOWU WYPRAWIA - usłyszałem wnerwiony głos Mendela, dochodzący z wnętrza dziupli - jako jedyny spał dzisiaj w środku.
- ILE RAZY WAM DEBILE MÓWIŁEM ŻEBY NIE STRZELAĆ BEZ POT.... - urwał, gdy tylko stanął u wejścia do budynku i zobaczył krwawiącego Patyka, a kilka metrów dalej - zmasakrowanego psa.
- No Mendelejew. Ciekawy dzień się zapowiada - powiedziałem głośno, czując jak moje serce powoli zwalnia do normalnego rytmu.
Nie odezwał się i podbiegł szybko sprawdzić stan Olega.
Dopiero teraz usłyszałem radio, którego wczoraj nie zgasiliśmy. Leciała tam moja ulubiona, od jakiegoś czasu - piosenka.
- Vso idot po planu*** - zanuciłem sobie pod nosem

A moya sud'ba zakhotela na pokoy
YA obeshchal yey ne uchastvovat' v voyennoy igre
No na furazhke na moyey serp i molot i zvezda... **** - dokończyło radio

____________

* - Ojcze nasz, któryś jest w niebie
** - święcie imię Twoje
*** i wszystko idzie zgodnie z planem
**** - Distemper ,,Всё идёт по плану" - https://www.youtube.com/watch?v=MRAP_Rvtgno&list=LLBpTsl0DkBLUo_XbR0PHqmw&index=10
Ostatnio edytowany przez Łilson 02 Kwi 2015, 18:23, edytowano w sumie 9 razy
Володя Зубов "Лысы" (Wołodia Zubov "Łysy" ) - Bandyta w S.T.A.L.K.E.R Silesia

Za ten post Łilson otrzymał następujące punkty reputacji:
Positive Nieznajomy X.
Awatar użytkownika
Łilson
Kot

Posty: 18
Dołączenie: 11 Gru 2014, 00:44
Ostatnio był: 18 Lip 2015, 01:20
Miejscowość: Bytom
Frakcja: Bandyci
Ulubiona broń: Akm 74/2U
Kozaki: 20

Re: "Bandycka brać" - od Łilsona

Postprzez Red Liquishert w 23 Gru 2014, 17:40

Odpuściłem sobie, gdy zobaczyłem potwory - zdania po rosyjsku zapisywane angielską pisownią. NIGDY tak nie pisz, bo to nie jest ani trochę poprawne w polskim języku - piszesz przecież "makarow" a nie "makarov", człowieku. Popraw to szybko, bo rani oczy.
Bydlę z pana, panie Red
Awatar użytkownika
Red Liquishert
Łowca

Posty: 418
Dołączenie: 07 Sty 2010, 16:13
Ostatnio był: 16 Gru 2021, 16:32
Miejscowość: Chuj wie, Polska Ź
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Akm 74/2
Kozaki: 167

Re: "Bandycka brać" - od Łilsona

Postprzez Łilson w 23 Gru 2014, 17:53

Poprawione, dzięki. W sumie sam nie wiem czemu ,,makarow" piszę na końcu przez ,,v". Jakieś takie zboczenie mi zostało, pewnie po jakiej grze komputerowej. Pozostaje mi tylko zachęcić do dalszego czytania, oceny, i mam nadzieję, że te dwa wyrazy nie zniechęciły Cię aż tak mocno.
Co do zapisu fonetycznego niektórych słów - np. tekstu piosenki - to zostanę przy swoim. Nie każdy potrafi czytać bukwy rosyjskie (ja umiem), a miło, podczas czytania - znać chociaż wymowę. Coś takiego było, o ile mnie pamięć nie zawodzi - w ,,Ołowianym Świcie" P. Gołkowskiego.

Pozdrawiam, Łilson.
Володя Зубов "Лысы" (Wołodia Zubov "Łysy" ) - Bandyta w S.T.A.L.K.E.R Silesia
Awatar użytkownika
Łilson
Kot

Posty: 18
Dołączenie: 11 Gru 2014, 00:44
Ostatnio był: 18 Lip 2015, 01:20
Miejscowość: Bytom
Frakcja: Bandyci
Ulubiona broń: Akm 74/2U
Kozaki: 20

Re: "Bandycka brać" - od Łilsona

Postprzez Wiewi0r w 23 Gru 2014, 23:47

Robiłem już dzisiaj jedne poprawki, dlatego lecę po tylko większych klocach.

Ta transliteracja dalej jest jakaś dziwna. Nawet jak się bukwy zna, a może wtedy tym bardziej. Na pewno poprawiłeś? блядь to chyba bladź powinno być, a? ;)

Jakoś leci, da się czytać.:

Piękna, wyprofilowana, gładka, w kolorze orzechu, kolba, ciągnąca się aż do stalowego korpusu, w którym osadzone są dwie, jednakowe, lufy.

Dopiero pierwsze zdanie, ale już przejawiasz dziwne manieryzmy przecinkowe. Nie lepiej byłoby: Pięknie wyprofilowana, gładka, w kolorze orzechu kolba, ciągnąca się aż do stalowego korpusu, w którym osadzone są dwie jednakowe lufy. :?:

Miałem więc jakieś 16 pocisków
To policzył, czy nie policzył? "Jakieś" to szacunkowa ilość, a skoro liczył...
O ile Patyk chodził w potarganych, zielonych, błyszczących dresach, a na klacie zawsze można u niego było zobaczyć ciemnozielony, zmechacony sweter. O ile ja zawsze miałem na sobie czarne bojówki wraz z czarnymi glanami. Czarną bluzę dresową i czarny, stary, skórzany płaszcz to Czacha wyglądał jak na pokazie mody - białe (sic!) adidaski (nie wiem jak on je utrzymał w czystości), do tego - lekko brudne, niebieskie dresy, z trzema paskami, oczywiście. Wszystko to zwieńczone skórzaną kurtką na zamek, taką jak noszą motocykliści na harleyach, zawsze lekko rozpiętą u góry, przez co, było widać białą koszulkę i złotą ketę na szyi, na której to kecie wisiał prawosławny krzyż. Na palcach miał dwa, albo trzy srebrne sygnety. Kiedyś tam mówił, co one znaczą, ale miałem to w dupie.


Za dużo "O ile", podzielone na zdania tam gdzie nie trzeba, "(sic!)" to redaktor może pisać.
Przez jakieś dwie minuty słychać było tylko sapanie Olega, trzaski ogniska i ten charakterystyczny dźwięk dynama, po czym, z otworu wejściowego dziupli, wreszcie wyłonił się Mendelejew.

Jakby kręceniem go wywołał. :caleb:

Drugi rozdział: Myśli wbrew pozorom nie od myślników. W końcu chlebak służy do noszenia granatów.
Przed moimi oczyma rozpościerał się, lekko mniej straszny, obraz, lecz i tak serce znowu wskoczyło na wyższe obroty.

Przecinki, to raz. "lekko mniej straszny", to dwa.
Ale podziałało. Zauważyłem dwa małe otwory, wielkości ziaren piasku, w korpusie zwierza

Dobry wzrok, drobny śrut, jak to mawiała babcia...
Things are going to get unimaginably worse, and they are never, ever, going to get better.
- K.V.
Za Wilkiem nawet w ogień skoczę.
Попутного ветра!
Awatar użytkownika
Wiewi0r
Przewodnik

Posty: 965
Dołączenie: 27 Maj 2013, 22:33
Ostatnio był: 24 Sty 2018, 17:29
Miejscowość: Warszawa/Częstochowa
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Sniper TRs 301
Kozaki: 164

Re: "Bandycka brać" - od Łilsona

Postprzez Łilson w 24 Gru 2014, 00:08

Krytykę przyjmuję z opuszczoną głową ;) .
Przyznaję, że pierwsze zdanie coś mi nie pasowało. Ale im dłużej je czytałem tym większy miało dla mnie sens (oczywiście żyłem w błędzie, przynajmniej do tej chwili).

Miałem więc jakieś 16 pocisków - w sumie chciałem tutaj po prostu powiedzieć (jak widać - nieudolnie) że bohater nie jest pewien tego ostatniego (czy jest to pocisk, czy tylko ,,ślepak). Więc ,,jakieś" 16 - czyli albo 15 albo 16, no ale nieważne ;) . Oraz - mea culpa, przeoczyłem. W tym miejscu nie napisałem ,,szesnastki" słownie, ot drobne przeoczenie.

"(sic!)" to redaktor może pisać." - Człowiek uczy się całe życie, jak widać. Informacja do zapamiętania na przyszłość ;)

"Przez jakieś dwie minuty słychać było tylko sapanie Olega, trzaski ogniska i ten charakterystyczny dźwięk dynama, po czym, z otworu wejściowego dziupli, wreszcie wyłonił się Mendelejew." - No tutaj zaznaczyłem, zdanie wcześniej - że zaraz przylezie. Taki akurat przypadek że się pośpieszył i wyszedł akurat jak się zaczęło ,,ładowanie" :)


"Przed moimi oczyma rozpościerał się, lekko mniej straszny, obraz, lecz i tak serce znowu wskoczyło na wyższe obroty." - Nad tym zdaniem też długo marszczyłem czoło, ale niestety wyszło jak w punkcie pierwszym.

"Ale podziałało. Zauważyłem dwa małe otwory, wielkości ziaren piasku, w korpusie zwierza" - Stał, jak to wcześniej zaznaczyłem - około pięciu metrów od całej akcji. Ślepe psy, przynajmniej w moim wyobrażeniu - mają wręcz znikome ilości futra. Myślę że da się zauważyć dwie nowe ,,dziurki" w takim skórzanym korpusie :) , ale to już kwestia sporna.

Z krytyki wywnioskowałem jedno - że mniej jest odniesień do rozdziału II (tylko dwa, o ile umiem dobrze liczyć), czyli ogólnie - im dalej idziem - tym lepsza droga . Część drugą rozdziału postaram się dopisać jeszcze jutro. Jak nie wyjdzie to myślę że dam radę po świętach.

Pozdrawiam, i mam nadzieję że niczego nie pokręciłem, Łilson.
Ostatnio edytowany przez Łilson, 24 Gru 2014, 00:20, edytowano w sumie 1 raz
Володя Зубов "Лысы" (Wołodia Zubov "Łysy" ) - Bandyta w S.T.A.L.K.E.R Silesia
Awatar użytkownika
Łilson
Kot

Posty: 18
Dołączenie: 11 Gru 2014, 00:44
Ostatnio był: 18 Lip 2015, 01:20
Miejscowość: Bytom
Frakcja: Bandyci
Ulubiona broń: Akm 74/2U
Kozaki: 20

Re: "Bandycka brać" - od Łilsona

Postprzez Wiewi0r w 24 Gru 2014, 00:18

Rada na przyszłość: nie wszystko co ci napiszą jest merytorycznie uzasadnione (bo jest tylko czepialstwem autora).

Co do liczenia pocisków, ja bym napisał coś jak: "Wychodzi że piętnaście, plus ten niepewny."

A ten łaciński "sic!" jakoś mi to tego twojego bandyty nie pasuje. Taki typ to może rzucić "o tak!", albo "a jakże!". A nie łaciną, bynajmniej podwórkową. :P

Policzysz z pięciu metrów ziarnka piasku innego koloru niż reszta? ;) Moja rada - powiększ dziury, jakby to nie brzmiało. Lepiej - powiększ śruciny.

Nie rozpędzaj się tak, że od razu lepiej. :) Stare oskarżenia - o przecinki i rusycyzmy - pozostają w mocy. Jest lepiej, ale jest miejsce na poprawę starych błędów. Jeszcze jedna rada - tekst powinien dojrzeć w szufladzie - wiem, że to trudne, ale daj mu chociaż przez noc poleżeć i przeczytaj ze świeżym spojrzeniem. Na pewno mu nie zaszkodzi.
Things are going to get unimaginably worse, and they are never, ever, going to get better.
- K.V.
Za Wilkiem nawet w ogień skoczę.
Попутного ветра!
Awatar użytkownika
Wiewi0r
Przewodnik

Posty: 965
Dołączenie: 27 Maj 2013, 22:33
Ostatnio był: 24 Sty 2018, 17:29
Miejscowość: Warszawa/Częstochowa
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Sniper TRs 301
Kozaki: 164

Re: "Bandycka brać" - od Łilsona

Postprzez Łilson w 02 Kwi 2015, 01:22

Po ,,krótkiej" przerwie wróciłem - nikt chyba nie tęsknił, ale i tak wrzucę swoje wypociny ;)


I wsio idiot po planu - Rozdział II-cz.II

Widzę małe płomyczki, lekko ślizgające się, po wypalonych już patykach. Siedzę sobie na ziemi - zupełnie otępiały, nie myślę teraz o niczym. Nie wiem ile czasu Mednel zajmował się rannym Patykiem. Mimo że mam zegarek na ręce - ani razu na niego nie spojrzałem.
Zerkam od czasu do czasu jedynie w las, który otacza naszą bandycką dziuplę. Nikt nie nadchodzi - panuje wręcz idealna cisza, przerywana, raz po raz, jedynie szelestem liści i krzykami z wnętrza dziupli. Las wokół jest gęsto porośnięty - dzięki czemu jeszcze nikt nie dowiedział się o istnieniu tego małego, betonowego i zrujnowanego budynku.
Sam nie wiem do czego służyło to miejsce przed katastrofą - wszystko wokół mocno pozarastało, a z tego morza zieleni wyłaniała się jedynie ta parterowa konstrukcja. Kiedy zakładaliśmy tu naszą bazę wypadową to trochę tu posprzątaliśmy i ponaprawialiśmy co nieco. Powyrzucaliśmy większość gruzu ze środka, zorganizowaliśmy jakieś prowizoryczne posłania i pokoje, coby żyć jak ludzie.
Mendelejew rozstawił się w jednym z pomieszczeń z tym swoim sprzętem do bimbru. Nie było może tu wielkich wygód, ale specjalnie na to miejsce nie narzekaliśmy.
Ważne że spełniało swoją rolę, a w razie potrzeby - można się tu było schronić przed emisjami bądź mutantami, które jednak rzadko się tu pojawiały.
Biorę kolejny oddech i znów czuję ten smród.
- Bladź! Czacha, ile ci ch*ju mówiłem żebyś mi tu nie kopcił pod nosem.
- A przepraszam mości Pana, zapomniałem że mości Pan sobie nie życzy palenia papierosów przy nim. Tfu, znalazł się, cholerny, francuski piesek - odpowiedział Czacha
- Chcesz się ku*wa dodatkowo dodymiać to se pal. Mnie szkoda rubli i zdrowia na to gówno, które sprzedają tutejsi handlarze. Przecież to w ogóle papieros nie jest! Równie dobrze mógłbym ci tam siana z gównem napchać, a wyszło by taniej i tak samo je*ało.
Podziałało - Czacha dalej kopcił to badziewie, ale poszedł z tym trochę dalej. Znów mogłem normalnie oddychać.
- Gotowe! - usłyszałem głos Mendela za plecami.
Obejrzałem się za siebie i zobaczyłem w otworze wejściowym dziupli Mendelejewa i Patyka.
- Jak z młodym? - zapytałem.
- Nie jest źle. Ten pies to mu tylko rękę lekko poszarpał. Miał chłop szczęście że ten gruby sweter nosi, bo nawet za dużo szyć nie trzeba było. - odpowiedział Mendel
- A na wypad może iść? - zadałem kolejne pytanie
- A co? On bez ręki albo bez nogi? Na wózku trzeba będzie go pchać, a? Jasne że może iść, z gorszymi ranami się na wypady chodziło - wtrącił się Czacha
- Też tak myślę - odparł Mendelejew
- Dobra, pacany - spojrzałem szybko na zegarek - zbierajta się, bo Szef zaraz będzie.
Wszyscy ruszyli powoli do swoich plecaków - szykując się na wypad i sprawdzając broń. Sam jeszcze raz zobaczyłem czy mam amunicję w torbie oraz czy bajkał jest załadowany, po czym wstałem od ogniska i poszedłem do dziupli, gdzie były moje rzeczy. Zacząłem szperać w mojej torbie, szukając swojej czarnej chusty. Po krótkiej chwili miałem już ją w kieszeni. Następnie wyciągnąłem jeszcze swój nóż, który miałem w schowany materiałowej pochwie - i przyczepiłem ją sobie do paska od spodni, tak aby nóż był pod moją prawą ręką, kiedy przykładam ją do tułowia.
W sumie to wsio - pomyślałem i wyszedłem z budynku.
Przy ognisku stał już Czacha. Na wypady zawsze zakładał swój czarny, skórzany kaszkiet, oraz zakrywał twarz czarną chustą - tak jak ja. W jednej ręce trzymał już swoją ,,sukę", z lufą wycelowaną w niebo i chwytem przednim opartym o ramię, drugą rękę znów miał znów przy twarzy - kopcąc kolejną fajkę.
Obok nas dogorywało radyjko Czachy. Grało już bardzo cicho, i gdyby nie wszechobecna cisza to w ogóle nie byłoby słychać co radio Moskva puszcza w eter.

Mozhet, vsio prisnilo?
Mozhet byt, i ty vsego lish son...
*

I nie dokończyło - akumulatory już padły.
- Bladź, a taki fajny kawałek leciał ... - powiedziałem sam do siebie
Czacha nawet się nie odwrócił.
Kątem oka zauważyłem że robi to, co ja wcześniej - lustruje las, szukając jakiegokolwiek ruchu.
Popatrzałem jeszcze raz na zegarek - 9:20
Bladź, szef powinien być tu już od dwudziestu minut. Nigdy się tak długo nie spóźniał.
Nagle zauważyłem jak czacha zamiera w bezruchu, po czym szybko wypluwa papierosa, repetuje kałasza i szybko klęka na jedno kolano.
-Kurwa, Wołodia ! Ktoś idzie, ale to nie szef. Chyba jaki stalker, bo płaszcz miał brązowy... - powiedział do mnie półgębkiem Czacha
Równie szybko zszedłem do niskiej postawy.
To był ogromny plus naszej dziupli. Z naszej pozycji można było bardzo łatwo obserwować drogę, która biegła przez las aż do naszego budynku. Natomiast z drugiej perspektywy, gdy ktoś patrzał na nas ze ścieżki - byliśmy prawie niewidoczni.
Pobiegliśmy więc z Czachą, pochyleni, do ,,wylotu" leśnej drogi i schowaliśmy się za krzakami po przeciwległych stronach tej dróżki.
Nie było sensu wszczynać alarmu i wołać Patyka I Mendela - narobilibyśmy tylko hałasu, a jeżeli miałbym pobiec do budynku to zajęłoby mi to tylko cenny czas, a stalker był tylko jeden - więc to raczej nie jakiś skoordynowany atak na naszą kryjówkę.
Zwolniłem oddech i zacząłem powoli oddychać ustami aby lepiej słyszeć kroki na ścieżce. Naprzeciwko mnie zauważyłem jak Czacha szybko się przeżegnał i jedną ręką wygrzebał spod kurtki prawosławny krzyż na wisiorku - po czym go ucałował.
Czekanie trwało zapewne parę sekund - ale każdy wie że w takich sytuacjach człowiekowi wydaje się że mijają całe minuty lub nawet godziny.
Jest - słyszę zbliżające się kroki. Poczułem lekką ulgę gdy usłyszałem że jest to zwykły krok, a nie próba skradania się lub bieg. Może koleś nawet nie wie w co się pakuje i zgubił się? Cóż, i tak będzie go trzeba gdzieś tu zakopać, bo gdy znajdzie się u wylotu to i tak już za dużo się dowie.
Już prawie - słyszę wyraźnie że jegomość jest już jakieś pięć metrów od naszej pozycji - kiwam porozumiewawczo głową do Czachy, po czym, w jednej chwili, obaj wstajemy i wybiegamy na drogę, celując w stalkera.
-NA ZIEMIĘ SZMATO. ŁAPY WYSOKO BO zapie*dole! - ryknął Czacha
-NA GLEBĘ JAK CHCESZ ŻYĆ! - dodałem od siebie, napinając kurki bajkała
Stalker wyraźnie się przestraszył, wręcz podskoczył i zamarł na ułamek sekundy w bezruchu.
-KURWA BARANY pie*dolone, TO JA! - zawołał, znany już nam głos, należący do Szefa. Mimo wszystko Szef podniósł ręce, najwyraźniej bojąc się aby któryś z nas jednak nie wypalił.
-Ja pier*olę, Szefie! Nie poznaliśmy, wybacz - Czacha natychmiast opuścił broń i podbiegł, pochylony do szefa, przepraszając.
Wyglądał przy tym jak skamlący, zbity przed chwilą pies, który ugryzł rękę, co dawała przysmaki i należała do pana.
-Durnie i debile! Prawie mi głowę odstrzeliliście! Dobrze że nie szedłem z kimś bo pewnie od razu poszła by ostrzegawcza seria w brzuch!


Minęło kilkanaście minut od tego wydarzenia na drodze. Siedziałem dalej przy ognisku, obserwując już tylko żar.
Szefowi najwyraźniej zeszła już adrenalina, i dałbym głowę, że przed chwilą słyszałem jak śmiał się z całego wydarzenia z Mendelem.
9:50 - popatrzałem na zegarek. Brakuje nam jeszcze tylko Leo, który powinien pojawić się lada chwila.
- ... I mówię ci Mendel, Leonid załatwił mi ten płaszcz i wymyślił tożsamość. Normalnie wprowadził mnie do baru 100 radów, pod samym nosem tych czubków z Powinności! Ale jazdy tam były! Wyobraź sobie że widziałem tam kilku stalkerów, którzy mnie nie skojarzyli. Siedział tam ten koleś co się zesrał jak przyłożyliśmy mu lufę do czoła, a gdzieś pod stolikiem leżał ten co nam swojego kałasznikowa musiał oddać. Mówię ci - aż się uśmiechnąłem jak ich zobaczyłem!
Taa... i pewnie o mało się nie zesrałeś jak któryś ci w twarz spojrzał ... - pomyślałem, i wyobraziłem sobie pobladłego szefa, który przechodził koło powinnościowca, a ten - każe mu zrzucić kaptur.

- A potem dołączyliśmy się z Leonidem do jakiś trzech stalkerów. Mówię ci Mendel - kozak lał się litrami! Ja tam oczywiście trochę za kołnierz wylewałem, bo bym się tu nie doczołgał rano. Ale Leo do nich dobrze zagadywał. Zaprzyjaźnili się i chyba powiedzieli gdzie się wybierają. Ja już w tym momencie usnąłem, a nad ranem szybciej wyszedłem - aby do was dołączyć i się przygotować.
-No, mógł Szef nas wziąć ze sobą - przynajmniej byłoby na co te ruble wydać i przy okazji dobrze się zabawić - powiedział Czacha, który szedł razem z Mendelem i Szefem, w moją stronę
-Im więcej by nas tam było - tym większe byłoby ryzyko rozpoznania - Szef zmienił ton na bardziej ,,ojcowski"
-Ale jak wszystko dobrze poszło, to Leonid powinien pojawić się lada chwila i powiedzieć nam gdzie idzie ta trójka i po co. - dokończył Szef

Co jak co, ale takie akcje to ja lubię. Dobre rozpoznanie celu i łupu. Pchanie się ,,w ciemno" i liczenie że coś skapnie z nieba było zawsze najgorszą i najniebezpieczniejszą opcją. Dobrze jednak mieć takiego stalkera-wtykę jak Leo. - pomyślałem, nagle odzyskując szacunek do Szefa
Mendel, Szef i Czacha zasiedli do tlącego się ogniska. Mendel usiadł obok mnie, natomiast Czacha i Szef naprzeciw nas.
Dopiero teraz zauważyłem że wszyscy coś jedzą - Czacha przeżuwał duży kawałek kiełbasy, natomiast Mendel i Szef wcinali widelcami mięsne konserwy.
Poczułem głód - przez to poranne zaburzenie planu dnia zapomniałem o śniadaniu.
Już zacząłem wstawać, gdy Szef wyciągnął coś z kieszeni i powiedział do mnie :
- Nie fatyguj się Wołodia. Dla ciebie też mam - i rzucił mi pasztet w konserwie.
Niewiele, ale dobre i tyle - pomyślałem, siadając z powrotem do ogniska i otwierając pasztet.
Dobry był - dawno takiego nie jadłem. Z kawałkami pieczarek, czy czymś takim, przynajmniej smakowało to jak pieczarki. Wyjadłem całą konserwę nożem, po czym wyczyściłem go o kant konserwy i schowałem do pochwy przy pasku.
- Słyszał Szef o tym co stało się rano? - zapytałem profilaktycznie. Wiedziałem dobrze że lepiej żeby dowiedział się o tym teraz, aniżeli przekonał się o tym sam, kiedy zobaczy Patyka.
- Tak, Czacha o wszystkim mi powiedział.
- i ?
- Jesteście pie*dolonym idiotą Wołodia - jego twarz zrobiła się bardziej gniewna
- Wiecie dobrze że jak mnie ku*wa nie ma to wy odpowiadacie za bandę! Jesteście ku*wa idiotą i debilem, bo to jest oczywiste że zawsze trzeba wystawić kogoś na wartę jak się śpi na zewnątrz. Jakbyście spali wszyscy w budynku to wystarczyło tylko zabarykadować wejście i nic takiego by nie miało miejsca - powiedział Szef
Zawsze jak szef się wku*wiał to albo ryczał albo mówił w ten sposób - po partyjnemu ,,wy", tym niskim, oschłym i spokojnym głosem. Sam nie wiem czy wolałem aby krzyczał czy tak do mnie mówił...
- Gdyby nie to że ,,tylko" Patyk został pogryziony, i nie jest jakoś specjalnie ranny - to bym wam przypierdo**ł teraz. - kontynuował Szef
- A gdyby z bandy ktoś zginął to skończyłbyś tu teraz ku*wa jak Szaman - zakończył wywód i widziałem już tylko te czarne oczy, które wręcz świdrowały mnie spojrzeniem.
Uśmiechnąłem się blado, ale w głowie od razu pojawił się obraz Szamana. Kiedyś, kiedy nie było jeszcze z nami Patyka, Szaman był naszym bratem - rabował, gwałcił i plądrował z nami, dopóki nie pożarł się z Szefem.
Ja pier*olę - tylko to jedno słowo przychodzi mi na myśl, gdy widzę w myślach jego zmasakrowane zwłoki i stojącego nad nim Szefa, z maczetą - uśmiechającego się i zakrwawionego.

-Coście tacy smutni? Za mną płaczecie? Wybaczcie, ale nie zamierzam się jeszcze wybierać na tamten świat - usłyszeliśmy głos po lewej. Wszyscy na raz obróciliśmy głowy.

Na skraju lasu stał Leonid Zaitsev "Leo". Był to stalker w kwiecie wieku - jakieś dwadzieścia pięć albo trzydzieści lat. Zawsze nosił na sobie zielony, długi płaszcz (chyba jakaś wojskowa przeciwdeszczówka). Na nogach miał jakieś glany, a na dupie - bojówki, o nieznanym mi kamuflażu.
Znów udało się mu nas podjeść z zaskoczenia.

-Leo! Wreszcie jesteś! I jak, dowiedziałeś się? - twarz szefa nagle pojaśniała, a usta rozciągnęły się w uśmiechu
-Mówiąc, że czegoś się nie dowiem - obrażasz mnie Miszka - zaśmiał się Leo
-Więc jak? Gdzie idą i po co?
-Wybierają się na Spaloną Darń, najpewniej pod anomalię ,,Piekarnik". Wyglądają na ogarniętych kolesi - najpewniej wrócą z kilkoma kropelkami czy kulami ognistymi. Jak im i wam się poszczęści to może nawet i kryształ się tam znajdzie, bo dawno już tam nikt nie chodził.
-Pełny profesjonalizm, jak zawsze. Łap - tyle ile się umawialiśmy - odrzekł z podziwem Szef i rzucił w stronę Leo zwitek rubli, który wyciągnął z płaszcza.
Leo złapał w locie ruble i szybko przeliczył.
-Interesy z wami to czysta przyjemność ... jak zawsze - puścił do nas oko Leo.
-Udanych łowów, bandziory - dodał i zawrócił do lasu.

Byłem pełen podziwu do Leonida, jak zawsze gdy przynosił tak szczegółowe informacje. Dobrą posadkę sobie znalazł, gdy nas spotkał. Stalker był z niego żaden - prawie by się w spalacz wpierdzielił, gdybyśmy go nie zatrzymali, celem zebrania fantów. I wtedy narodziła się nasza grzeszna umowa - on, jako stalker - mógł sobie bez problemu wchodzić do baru i zdobywać zaufanie przesiadujących tam poszukiwaczy artefaktów. Najczęściej po kilku kozakach - każdemu brało się przy Leonidzie na zwierzenia. W gadce Leo był najlepszy - potrafił tak zagadać że mało który trzymał język za zębami, przy jego towarzystwie.
Potem te informacje sprzedawał nam - a my wiedzieliśmy gdzie, kto, po co i kiedy. Prawie że zawsze czekaliśmy na stalkera w najbliższych krzakach, na drodze anomalia-bar. Byli tacy co wracali innymi drogami, ale i tak prędzej czy później rozgryzaliśmy ich schemat i wpadali w nasze łapska. Czysty zysk i małe ryzyko równa się pewny dochód. Ile z tego wszystkiego brał Leo - nigdy się nie dowiedziałem, ale sądząc po grubości zwitków - nie mniej niż czterysta rubli za każdą sprzedaną informację.

- Zbierać się pacany! Za dwie minuty widzę tu wszystkich gotowych do wyjścia. Wołodia - zgaś żar do końca, aby nikogo nie zwabił. - Krzyknął Szef
Posłusznie wykonałem polecone zadanie i stanąłem przed szefem, gotowy do wyjścia.
Nie mięło pięć minut a szliśmy gęsiego, drogą prowadzącą na Wypaloną Darń.

__________________________________________________________________

* - https://www.youtube.com/watch?v=iCGho7Jpj_M

Wiem że akcja rozpędza się tak szybko jak maluch do 70-tki, no ale nic nie poradzę - taki styl pisania ;)
Ostatnio edytowany przez Łilson 02 Kwi 2015, 18:29, edytowano w sumie 3 razy
Володя Зубов "Лысы" (Wołodia Zubov "Łysy" ) - Bandyta w S.T.A.L.K.E.R Silesia
Awatar użytkownika
Łilson
Kot

Posty: 18
Dołączenie: 11 Gru 2014, 00:44
Ostatnio był: 18 Lip 2015, 01:20
Miejscowość: Bytom
Frakcja: Bandyci
Ulubiona broń: Akm 74/2U
Kozaki: 20

Re: "Bandycka brać" - od Łilsona

Postprzez Stalkep w 02 Kwi 2015, 08:53

Wyszło dobrze, fajnie.
Miło się czyta.
Pisz dalej inne opowiadanie lub zagłębiaj się w to.
Gdy nadeszło Gestapo, na budynki spadły bomby
Zamienił dziurawe palto na dwie kukurydzy kolby
Poczuł, że koniec to już tylko kwestia dni.
Gdy płonęło miasto ludzie z krzykiem umierali w nim...
Awatar użytkownika
Stalkep
Tropiciel

Posty: 257
Dołączenie: 29 Mar 2015, 23:43
Ostatnio był: 17 Sie 2018, 14:13
Frakcja: Najemnicy
Ulubiona broń: Vintar BC
Kozaki: 28

Re: "Bandycka brać" - od Łilsona

Postprzez Plaargath w 02 Kwi 2015, 11:48

I za żadne skarby nie przyspieszaj. Maluch jest OK.
ED: Aha, dalej angielski ruski kłuje po oczach.
Image Image

Merkantylizm, srerkantylizm.
Awatar użytkownika
Plaargath
Weteran

Posty: 653
Dołączenie: 23 Mar 2010, 15:12
Ostatnio był: 03 Kwi 2022, 22:03
Kozaki: 234

Re: "Bandycka brać" - od Łilsona

Postprzez Universal w 03 Kwi 2015, 13:23

Wybór subiektywny z rozdziału pierwszego, bo na drugi i trzeci nie mam ochoty i - niestety - czasu.

Degtryniev

:

Image

To, na co Ci Plaargath zwrócił uwagę - "ruski angielski". Noż Degtryniew, chociaż to nazwisko brzmi delikatnie mówiąc dziwnie.
Miał, co prawda, ten metr dziewięćdziesiąt wzrostu, ale był tak chudy, że wyglądał wręcz jak anemik. Przedramię i łydkę miał tak chudą, że dało się je chwycić w garść i brakowało jakoś pół centymetra, ażeby kciuk dotykał palca środkowego, w uścisku. Dlatego też nadaliśmy mu ksywkę ,,Patyk", bo chudy był jak te patyki, cośmy zbierali codziennie na ognisko.

Chudy, chudy, chudy. Jak mi niegdyś zwrócono uwagę i staram się obecnie do tego stosować - nawet w wypowiedziach bohaterów trzeba wziąć pod uwagę "literackość" tekstu. I właśnie to mi nie pasuje, odczucie prywatne, tj. gawędziarstwo.
Adin.. tri.. pyat..sem

:

Image

To "pyat" to po jakiemu? :caleb: Zresztą: tak się nie pisze dialogów, dwa: mieszasz czas przeszły z teraźniejszym.
Trinadsat, pyatnasdsat, cholera

O ku*wa, to już za mocne - bardziej jak składniki chemiczne, niż jak zwyczajne liczebniki.
Victor
Victor Aleksandrowicz Degtyarov

Victor to by był, jakby był Rumunem, Francuzem, Angolem. Resztę wspomniałem. O dziwo "Aleksandrowicz" napisałeś normalnie, nie bawiłeś się w gwałty typu "Alexandrovych". Dobra, więcej do tego nie będę się odwoływał - wiadomo o co chodzi. W polskim nie ma "x", "v" i "ch" jako "cz", "sh" jako "sz". To teksty literackie (nawet jeśli amatorskie), a nie transliteracja (gdzie występuje tylko "v").
Każdy z nas bosa

Bossa.
Obydwaj dzierżyli Ak47/SU

Posiadali. "Dzierżyli" jest bardziej patetyczne i sugeruję używanie go jako zamiennika w momencie, kiedy np. to "posiadali" użyte jest zbyt często w danym fragmencie. Ponadto - "dzierżyć" to trzymać. Oni nie trzymali tej broni w tej chwili, tylko mieli ją cały czas, nie?
kiedy to dwa metry za nim słychać było repetowanie kałacha

Łażenie po Zonie z "niezarepetowanym" kałachem to proszenie się o bycie śniadaniem mutantów. Filmowe, ale mało realne.
Krzyk tego ostatniego roznosi się z wnętrza dziupli

:

Image

Czy to dzięcioł, że z dziupli wygląda? :caleb: Kryjówka, budynek, szopa, piwniczka - mnóstwo celniejszych określeń.
już można było przystąpić do ładowania (czyli kręcenia korbką).

Wtrącanie dopowiedzeń w nawiasach jest mało... prawilne :suchar: Lepiej po myślniku, lub jako zdanie podrzędne. Swoją drogą, za cholerę nie znam tej polonistycznej nomenklatury. Kriss by to lepiej wyjaśniła.
Przez jakieś dwie minuty słychać było

Z zegarkiem w ręku? Wcześniejsze "nie minęła minuta" - niech będzie, ale tu jest to zbyt dokładne, jak na luźne spostrzeżenie bohatera. Mało kto jest w stanie określić tak precyzyjnie czas "na czuja".
Miroslav miał jakoś metr siedemdziesiąt wzrostu, był już trochę wychudzony, widać że niejedno w życiu przeżył. Twarz miał bardzo chudą i kościstą, ale jego nos jakby nie pasował do reszty, i na przekór wszystkiemu był bardzo duży i gruby, co wyglądało trochę komicznie. Głowę miał już prawie całkowicie wyłysiałą - włosy zostały mu jedynie naokoło głowy, a samo czoło i szczyt pozostawały zupełnie łyse.

Sam nie robię tego dobrze, ale: spróbuj inaczej ująć opisy. Tak, żeby każdy wymieniony element wyglądu wydawał się faktycznie istotny dla przebiegu opowieści, a nie był tylko suchym wyjaśnieniem. Polecam, bo jak się przećwiczy, to dobre efekty są.
Włosy nie opuściły go za to na wardze - tam miał je mocne, czarne i rozrośnięte na całą szerokość ust, przy czym wąsy te zwężały się w kierunku nosa. Takie typowe ,,stalinowskie" wąsy.

Image
Gdybyś nie wspomniał o Stalinie, to nie miałbym zielonego pojęcia, jak tak naprawdę miałyby wyglądać. Lepiej po prostu wspomnieć, że miał wąsy jak Dżugaszwili, niż karkołomnie je opisywać - i co najgorsze - bezskutecznie.
Zawsze nosił szerokie, ciemnozielone, bawełniane spodnie.Na górze miał stary, brązowy, sweter i na to wszystko zakładał długi płaszcz z kapturem, lekko poszarpany przy samych nogach.

To co wyżej - suchy bezpłciowy opis, który tak naprawdę nic nie wnosi. Lepiej byłoby wspomnieć, że - na przykład - podciąga sobie ciemne spodnie, z trudem opasające jego wielki brzuch. I już, w jednym zdaniu, zawierasz informację i o spodniach, i o brzuchu, w dodatku wzbogacając to o konkretną czynność.

Zdes' , Radio Moskva, my priglashayem Vas na translyatsiyu - dobiegł mnie trzeszczący głos z radia.

Dozhdom smyvayet vso, chto bylo
A nashi gody navsegda
Nadozhno zona skhoronila...

U menya yest' ty v zhopu

Translacju, no właśnie.
:

Image

Cholerna żonglerka językowa. Sam dostaniesz w żopu :caleb:

Przecinki tu i ówdzie kuleją - zwłaszcza przy zdaniach złożonych. No i cudzysłów z przecinków, niedopuszczalny :caleb: Nie wiem, dlaczego nie dałeś zwykłego, tylko się uparłeś na marną imitację drukarskiego. Zbyt dużo powtórzeń - zwłaszcza kolorów - w opisach. Doprowadzające mnie do szału zangielszczenia - to nie transliteracja. Mało literacki język. Dość płytko zarysowane postacie, także przydomki. Niepotrzebne wymienianie arsenału - to zbędne na dany moment. No i zasadnicze pytanie - gdzie tu fabuła?

No... i prawdę mówiąc nie bardzo mam ochotę na następne części :E, chociaż niby to i owo poprawiłeś. I nie sugeruj się tym, co Meesh pisał w książce (a propos tłumaczenia rosyjskich słów), bo to jego fanaberia, na którą wiele osób narzekało i narzeka. Z jednej strony jego prawo, z drugiej strony: nie czyni go to autorytetem w tej kwestii.
:

Image
Język kłamie głosowi, a głos myślom kłamie; myśl z duszy leci bystro, nim się w słowach złamie.

Za ten post Universal otrzymał następujące punkty reputacji:
Positive Tajemniczy.
Awatar użytkownika
Universal
Monolit

Posty: 2613
Dołączenie: 21 Lip 2010, 17:54
Ostatnio był: 08 Sie 2023, 20:40
Miejscowość: Poznań
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Akm 74/2
Kozaki: 1051

Re: "Bandycka brać" - od Łilsona

Postprzez Algir w 17 Kwi 2015, 18:57

Siema!
Tekst bardzo przeciętny, drażni zapis (...Trinadsat, pyatnasdsat... (?)), fabuła nie porywa, ogólnie: jest średnio.

Ale! W pierwszej części zadałeś sobie trud, żeby zróżnicować postaci i nadać im cechy charakteru - za to wielki plus, bo jest to rzecz nieczęsto spotykana na tym forum. Ładnie wykorzystałeś do tego scenę przy ognisku, gdzie zostali przedstawieni bohaterowie i otoczenie - prawilna ekspozycja ;).

Czego zabrakło? Moim zdaniem: napięcia. Wzajemne relacje bohaterów są nijakie, zbyt grzeczne - dlatego ich przygody nie absorbują uwagi czytelnika. W takiej bandzie powinno ciągle iskrzyć - a oni siedzą potulni jak baranki; nikt się nie buntuje, nikt nie knuje, trochę sobie dogryzają, ale ogólnie nic się nie dzieje. I to jest problem - ludzie nie czytają dalej, bo na amatorskim poziomie pisania nie da się po raz drugi zrobić pierwszego wrażenia.

Następnym razem, gdy będziesz opisywał taką ekipę, spróbuj wprowadzić między nimi napięcie. Potrafisz już budować postaci, w których widać zalążek charakteru, więc kolejnym krokiem powinno być komplikowanie ich wzajemnych relacji. Jeżeli pojawi się konflikt między bohaterami, będzie również napięcie, które będzie zachęcać do dalszego czytania.

Trochę teorii: żeby zbudować napięcie, trzeba zaangażować emocje czytelnika. Jak to zrobić? Najprościej: przedstawić subiektywny punkt widzenia głównego bohatera. Potem sprecyzować źródło zagrożenia lub konfliktu. Doprowadzić do sytuacji pozornie bez wyjścia. I powoli rozładować emocje.
Trochę praktyki: Masz trzech bohaterów i nową strzelbę Czechowa. Jeżeli wszyscy będą chcieli ją dla siebie, a główny bohater nie będzie chciał jej oddać, to pojawi się konflikt. Zaczną się kłócić. Ktoś kogoś popchnie, ktoś się przewróci, ktoś w końcu się wk...rwi i załaduje strzelbę - to będzie punkt kulminacyjny. Wtedy przyjdzie szef i każe wszystkim usiąść na d... - to będzie rozładowanie emocji. I tyle ;)
Algir
Stalker

Posty: 76
Dołączenie: 27 Maj 2014, 19:47
Ostatnio był: 13 Cze 2021, 20:55
Kozaki: 26


Powróć do O-powieści w odcinkach

Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 1 gość