Żywica

Twórczość nie związana z uniwersum gry S.T.A.L.K.E.R.

Moderator: Realkriss

Żywica

Postprzez Chaosical w 14 Lip 2016, 12:11

Czołem stalkerzy, chciałem się przywitać bo to mój pierwszy post na forum, a razem z powitaniem wrzucam wam opowiadanie z pogranicza literatury zony i weird fiction, enjoy

Żywica:

Na początku muszę zaznaczyć iż była ze mną do samego końca. Nawet gdy kolor, kształt i dźwięk były już nieaktualną przeszłością.

Kimkolwiek jesteś, ty, czytający moje słowa, proszę, nim odwrócisz wzrok od tych kart, by już nigdy do nich nie wrócić, a może nawet, kto wie, uprzednio pozbywszy się ich, usłysz moje pytania. Jakby nie patrzeć, słowo pisane ma paradoksalną właściwość, bowiem milczy, ale i zarazem wydobywa z siebie słyszalny dźwięk. Zatem wysłuchaj tego co spisałem, proszę. Bo moje pytania są dużej wagi.

Czy twoja perspektywa jest niepodważalna?
Czy cokolwiek możesz nazwać po imieniu, czy masz stuprocentową pewność odnośnie natury otaczającego cię świata?
Wreszcie; czy dasz mi przyzwolenie na zakwestionowanie znanej ci drogi pojmowania czegoś, co nazywasz rzeczywistością?

Jeśli tak, to po prostu nie odkładaj tego pisma na bok.
Nie rzucaj go w płomienie, nie neguj w pierwszym odruchu tego co przyjdzie ci przeczytać. Wierzę, że masz na tą lekturę czas. Czas jest względnością i posiadasz go bardzo wiele. Zaklinam więc, błagam, wysłuchaj.

Nie dla mnie, lecz dla niej, bowiem trwała u mojego boku nawet wtedy, gdy ja się rozmywałem.
Uszami wypaczającej się coraz bardziej wyobraźni jestem w stanie zasłyszeć pytanie formujące się w twojej skalanej nieścisłościami głowie.
Pytasz zapewne; "ale o kim on tak uporczywie wspomina?".

Niech zatem nie tylko moja prośba, a również czysta ciekawość skłoni cię do zerknięcia na następną stronę.


Okno umiejscowione na poddaszu było dla mnie całym nieboskłonem.
Na więcej nie mogliśmy sobie pozwolić, ja i ona.
Tylko tyle i aż tyle, można rzec, bo choć okiennica ta nie była zbyt wielka, to przynajmniej była tam, na górze, dając poczucie tego że jeszcze istnieje jakieś niebo nad naszymi głowami.
Oprócz tej bezcennej świadomości dawało ono również coś nader praktycznego - oświetlenie.
A te, wraz z resztkami świec, musiało nam wystarczyć do życia na długie miesiące.
To właśnie dzięki nim czytane przez ciebie słowa mają jakąkolwiek rację bytu.
Dzięki, przedmioty.
Zdawać by się mogło że miewacie więcej serca niż niektórzy ludzie. Chyba że się w was uderzy małym palcem u stopy idąc nocą do toalety, wtedy zwracam honor.

Wydarzenia naszego małego dramatu miały miejsce w niedalekiej przeszłości w proporcji do czasu w którym to zapewne czytasz.
Mógł to być więc rok 2021, a może nawet '22, jeśli dobrze szacuję.
Nigdy nie przepadałem za nadawaniem nazw i imion, szczególnie osobom - choć to nieporadne, a nawet w pewnym sensie zezwierzęcone, wolę system skojarzeń.

Zatem inicjały moje oraz mojej towarzyszki stały się całkowicie nieistotne.
Po prostu Ja i Ona - i okno, i świece, i drzwi zabarykadowane meblami.

Tymi metalowymi, oczywiście, bo te zrobione z drewna już dawno wykorzystaliśmy jako opał do kominka. A zima po Zmianie, tak, tu też sobie pozwolę na pozostawienie nienazwanego nienazwanym, była wyjątkowo sroga i nieprzyjemna.

I resztki konserw (chwała jej preppersowskim zapędom!), i puchowe kołdry na podłodze. Stara gitara akustyczna, niedziałający laptop. Sztućce, talerze na podłodze, stosy przedmiotów codziennego użytku. Gdyby nie brak stałego umeblowania, byłoby to nawet przytulne miejsce.

W dniu Zmiany miałem lat 24, a moja towarzyszka - 21.
Sama natura Zmiany, bądź jak to wolą nazywać, całkowitego wynaturzenia świata, jest mi bliska i obca zarazem.
Wiem że tylko Ja, Ona, i mieszkańcy wsi w której rezydujemy, a raczej - rezydowaliśmy - odczuliśmy fakt tego okropnego zajścia na własnych skórach.
Jak w zamkniętym kordonie, zonie, strefie zamkniętej, nikt ani nic nie przybył nam na ratunek.
Pisząc te słowa zerkam nerwowo na Nią, bo choć prawie że nieruchoma powinna wywoływać we mnie obawy o jej stan, to czuję się uspokojony widokiem znajomej sylwetki.
Sięgam po paczkę długopisów, niebieskich, takich z przeciętnego kiosku i czerpię z nieświeżego powietrza. W takich momentach żałuję że to nie paczka papierosów.
I myślę - jak najlepiej wrócić na sam początek - byś zrozumiał, tak jak ja zrozumiałem nim zgasłem jak zadeptany niedopałek.


Białe puszki opadające kaskadami z drzew przypominały jej śnieżycę. I choć dla mnie nie było to nic ponad cholerstwo włażące co i rusz do nosa, to jednak czułem namiastkę dziecięcej radochy z możliwości obserwowania tego majowego śniegu.
Trzymała mnie za rękę; a ja ją, idąc niespiesznym krokiem w stronę oddalonego o 3 kilometry spożywczaka.

Nigdy nie sądziłem że uda nam się przeprowadzić tam, gdzie istotnie wylądowaliśmy - na gospodarstwie jej matki. Domostwo położone na obrzeżach wioski zabitej deskami, która sama w sobie była synonimem obrzeża, miało swój urok.
W pobliżu same pola i lasy, oferujące godziwy zarobek, dziękując tutejszym mieszkańcom, którzy wiecznie mieli niedobór pracowników fizycznych tak między drzewami, jak i kłosami.
Dziwne to było dla mnie uczucie - przenieść się z jednego domu rodzinnego do drugiego - czułem, że naruszam czyjąś intymność.
Najważniejsze było jednak jej szczęście, więc szybko odrzuciłem taki tok myślenia.
Rok był sprzyjający, musiałem się z tym zgodzić.
Pomyślnie zakończona rozprawa z wujostwem, szybkie minięcie stanu wojennego, możliwość ucieczki, zabrania jej z tamtego dołu mentalnego w którym oboje tkwiliśmy.
Przynajmniej jej.
Kiedy udeptana, byle jaka ścieżka zaczęła zmieniać się w kamienny trakt, zdałem sobie sprawę z tego, że już prawie dotarliśmy do celu.
Ona też milczała całą drogę. Lecz ona chłonęła otaczającą ją rzeczywistość, a ja wchłaniałem - swoje myśli, jeszcze głębiej, jak gąbka.
Gdybyśmy znali się nieco krócej zapewne zrobiłoby mi się głupio że nie podtrzymuję jej dobrego humoru jakąś rozmową, ale od dawna wiedziałem że już nie muszę.
Zresztą ona była w tym wszystkim lepsza.
Weszliśmy do sklepu. Śmierdziało w nim zdechłą rybą, upały chyba dawały się we znaki.

- Hej, Annie!

Annie? Moda na zangielszczone imiona nigdy nie... wyszła z mody. Nie odzywałem się. One były koleżankami od wczesnych lat szkolnych, a mnie owa ekspedientka znała dotychczas tylko ze słyszenia.
Kiedy kupowaliśmy chleb, mleko i kilka innych produktów byłem jednak zmuszony do wyrzucenia z siebie jednego słowa; Annie postanowiła mnie o coś zapytać, jednak przez jej wystające, niepełne zęby i wadę wymowy nie zrozumiałem treści pytania.
Odór jej spoconego ciała nie był wcale lepszy od zapachu samego budynku. Przyprawiała mnie o mdłości.

- Proszę?

- Pytałam czy ci się tu podoba.

- No nawet.

- Nie przekonało mnie to. Ale za nią wszędzie, hm?

- Mhm.

Z nią wszędzie. Za nią wszędzie. Trochę jak ten robot który musiał podążać za właścicielem by żyć. Ale taka właściwie była prawda.
WYŁOM

- Co to ma być?

Tak brzmiało jedno z pierwszych zdań które usłyszałem od jej matki w naszym nowym miejscu zamieszkania, jak i jedno z pierwszych z jej strony które dane mi było usłyszeć w ogóle.
Dźwięczało krzykiem, który wydaje z siebie rodzic po zobaczeniu zdeformowanego niemowlęcia po porodzie.

- Aaa... to...

Wzrok naszej dwójki spoczął na przedmiotach które w ferworze przeprowadzki zapomniałem włożyć do należących do mnie nowych szuflad.
Było tam kilka książek - o metafizyce, ezoteryce, fizyce kwantowej, pełen przekrój.
Znalazło się również kilka odbitek prac H. R. Gigera które chciałem kiedyś zawiesić w swoim kącie.

- ... to jego prywatne rzeczy, mamo, a ty nie powinnaś w nich grzebać.

- Więc niech z łaski swojej je wreszcie schowa!

Rodzinne sraski-nienaski.
Oczywiście personalnie nie zostałbym zrugany przez moją teściową, natomiast nie omieszkała przekierować swojej złości na moją osobę wprost na swą boga winną córkę.
Spaliśmy razem. Kiedy byliśmy nastolatkami nie mogliśmy sobie pozwolić na taki luksus, ale teraz nikt nam nie zaglądał do sypialni.
A miałby co podpatrzyć, doprawdy.
Zasypiała, majacząc coś w stanie półsnu - a ja nie mogłem oderwać wzroku od sylwetki na szafce nocnej obok łóżka.
Stary, pluszowy koń.
Nigdy nie przestałem się dziwić faktowi, iż trzymała go zawsze i wszędzie blisko siebie, tak jak właściwie - ja ją.
A kiedy nadeszły sny moja dusza nie była z powodu ich treści zadowolona, właściwie, to niemal co noc stawałem się na kilka godzin udręczony.
Ale któż mógłby się dziwić, kiedy większość wolnego czasu poświęcałem rozwijaniu wiedzy na temat metafizyki wszelakiej.

Tej nocy uciekałem.
Korytarz którym biegłem był wąski i nieoświetlony. Jego posadzka pokryta była grubą warstwą kurzu, tak grubą, że pomimo całkowitego mroku czułem, jak przesuwa się pod dotykiem moich nagich stóp.
Istota przed którą uciekałem wyróżniała się na tle ciemności. Jej kształt był na tyle niesprecyzowany, że nie byłem w stanie określić, co mogło za mną podążać.
Napawało mnie to jakimś strasznym, zdziczałym lękiem, nie przestawałem więc biec.
Panowała całkowita cisza, przerywana rzadkim, spokojnym oddechem monstrum za mną.
Przez mgłę grozy, jak i przez ramię, dostrzegłem jeden element który wytrącił moje bezcielesne ciało z reszt równowagi. To "coś" miało oczy.
Ludzkie oczy takiej samej barwy jaką miały Jej oczy. Mógłbym przysiąc, że to były jej białka, jej rogówki, jej tęczówki i źrenice.

Już kolejnego dnia nie poszedłem do pracy. Nie to, że nie chciałem. Po prostu nie mogłem.
A kiedy poczułem że coś się święci, byłem wdzięczny swojej strachliwej naturze za zmuszenie Jej do zostania ze mną w domu.


Mijały tygodnie a ja nie miałem zamiaru wyrazić zgody na opuszczenie naszego domostwa ani przeze mnie, ani przez Nią. Kiedy wreszcie chmury przestały być czarne, a prąd zniknął na dobre - zacząłem spędzać całe dnie wgapiając się w szparę w drewnianej ściance na tyłach domu.

Ale co właściwie miało miejsce?

Najpierw przyszedł podmuch.
Można nazwać to chmurą, tylko że znajdującą się na zerowej wysokości. Przeszła przez okolicę, najprawdopodobniej dosyć duży teren.
Zostawiła za sobą ciszę, cichszą nawet od szelestu drzew na wietrze.
Dostrzegłem ją z okna zaraz po przebudzeniu.
Było wcześnie rano i miałem wrażenie że to po prostu przywidzenie wywołane zaspaniem, ale kilka minut później nadal obserwowałem ten osobliwy widok.
Nie tylko bezdźwięk był efektem przejścia tej nieważkiej masy. Był on niczym w porównaniu do obrazu, który objawiał się czymś całkowicie zniekształconym.
"zniekształcone objawienie" było dla mnie w tamtym momencie bardzo trafnym określeniem na drzewa wykrzywione i smukłe jak rozżażone pręty, które jeszcze przed nocą wyglądały na rozłożyste, potężne dęby.
Zniekształcenie zgnębiło trawę, budynki, horyzont - wszystko zakrzywiało się pod przedziwnym kątem.
Właściwie trudno mi było w jakikolwiek sposób konkretnie zdefiniować to, co widziałem. Tak drastycznie odbiegało to od norm do których przyzwyczajony był mój umysł, że ten postanowił odmówić posłuszeństwa.
A Ona jeszcze spała, nieświadoma tego, co dzieje się ze światem na zewnątrz.
Nazwałem ten dzień Dniem Zmiany.

Ani ja ani ona nie rozumieliśmy. Odchodziliśmy od zmysłów, bo te traciły znaczenie gdy tylko wyglądaliśmy na zewnątrz.
Wierzyła mi w to co zobaczyłem tamtego rana, w końcu sama widziała co potem nastąpiło. Nie rozumieliśmy dlaczego jest nas dwójka, gdzie wybrała się jej matka (musiała udać się gdzieś bardzo wczesną porą, albo nawet nocą), nie rozumieliśmy dlaczego przestał działać prąd, a woda wciąż leci.
I dlaczego zanosiliśmy się okropnym kaszlem ilekroć chcieliśmy otworzyć drzwi.
Zaraza - to pierwsze słowo które przychodziło mi do głowy, jednak wiedziałem, że ono tu nie pasuje.

Przestały być ważne problemy z rodziną, z którymi kiedyś się oboje borykaliśmy.
Dawne kłopoty w sferze miłosnej zniknęły, gdy nagle jedynym co mieliśmy byliśmy my sami.
Koszmary ustały, ale ustało też życie.
Gdyby nie zainteresowanie survivalem które wykazywała od wieku gimnazjalnego - nie mielibyśmy co jeść ani pić, jednak zgromadzone zapasy, o których już wspominałem - dawały nam szansę. Na co?
Wiedzieliśmy, że po prostu nie możemy wyjść na zewnątrz.
Ona próbowała, raz jeszcze, chociaż ja nie chciałem. I raz jeszcze, i raz jeszcze.
Od tamtej pory zaczęła słabnąć.
Zupełnie jakby jakieś świństwo było rozpylone w powietrzu.
Nie chciała jeść, zresztą, ja też nie. Okłamywałem ją w kwestii żywności. Nie wiem, ile czasu mijało, mogliśmy liczyć tylko na to, że ta abstrakcyjna sytuacja kiedyś minie, że się obudzimy.


Pewnego razu obudził mnie odgłos targanego materiału. Szybko podniosłem się na nogi i zmieszany wpadłem w konsternację na jej widok. Darła pluszaka. Konika. Miała go od przecież od dziecka.
Skoro on w tym momencie umierał, i to w jaki brutalny sposób, przestawał być przy niej, to czy i jej miało wkrótce zabraknąć?
Czasem obojętna strona mojej natury dawała za wygraną.
Szczątki zwierzątka posłużyły za dodatkowy opał, a ona mizerniała, mizerniała, mizerniała.


Nie chciałem by odchodziła, a oddalała się ode mnie coraz bardziej.
Kiedy tak leżała albo siedziała, pogrążając się w letargu, sam zastygałem oddając się rozmyślaniom.
Wracałem do przeszłości, pytałem sam siebie, co ze mnie za głowa miniaturowej, dwuosobowej rodziny, że nie walczę nawet o to co mi drogie.
Ale co mogłem począć?
Dużo czytałem, przynajmniej to mogłem robić by na chwilę odetchnąć.
Coraz częściej, z dnia na dzień, dało się słyszeć dźwięk gałęzi uderzających o dach i ściany budynku, co było w pewien tragiczny sposób zabawne, bo najbliższe drzewa powinny być oddalone o dobre kilkadziesiąt metrów.
Jednak czułem, wiedziałem, że to co znajduje się poza naszym schronem nie jest już częścią naszego świata. I nie wiedziałem, na boga, co zrobić.


Opowiadałem jej zmyślone historie, a ona odkasływała potwierdzająco.
A raczej to ja sobie ubzdurałem, że ów kaszel jest rodzajem komunikacji, bo ta zamarła między nami w jakichkolwiek innych formach.
Zdarzało się że zapominałem iż każde słowo mówię na głos i dawałem się ponieść wyobraźni. I mówiłem o tym jak zmyślony dźwięk skrobania o dach to odgłos rozcapierzonych palców boga-drzewa, który przyszedł po nasze plony.
Opowiadałem o jego głowie, złożonej ze splecionych ze sobą, nagich gałęzi, o ciele, po którym wiecznie spływała żywica.
O bladych kończynach wyrastających w losowych kierunkach, których nigdy nie używał. A jej oczy na chwilę rozbłyskiwały, by w chwilę później ponownie zająć się mgłą.


Odgłos drapania zdaje się wchodzić mi do uszu i skrobać wprost po czaszce.
Nie umiem już opłakiwać naszego losu, bo jak rozpaczać nad czymś, czego nie pojmujemy?
Wszystko co miało miejsce układało się w tylko jeden wyraz - niezrozumienie.
A ona, moja miła.
Przestała odpowiadać, ale była przy mnie.
A ja oddalałem się dalej i dalej wraz z nią, szukając w swoich własnych rozważaniach odpowiedzi na to, dlaczego, jak, i po co.
Czasem widywałem za oknem to, co uznawałem za tego nieznośnego Skrobacza. Ale gdy tylko mrugałem, to znikało.


Mam nadzieję, że zawarte na tych stronicach informacje wpłyną korzystnie na twój zasób wiedzy na temat zaistniałej sytuacji, kiedy już tu dotrzesz i je odnajdziesz, w jakimkolwiek stanie by nie były.
Dziękuję ci, drogi czytający te słowa, za poświęcenie swojego cennego - bezcennego - czasu.

Kiedy tylko płomień ostatniej świecy zgaśnie uchylę drzwi.

Ona przestała już oddychać, moja ostatnia ostoja w rzeczywistości pośród majaków ze snów, pozbawionej sensu fantasmagorii.

Była ze mną do końca, a koniec jest teraz, zaraz, przede mną.
Dźwięki zza ścian zdają się formować w wrażenia. Nie w słowa, bo te są, jak sądzę, im nieznane. Pisząc "im" mam na myśli... nie wiem, co do końca mam na myśli.
Ta nieznajomość tego, co nadeszło, jest jak tonięcie w wodzie.
Nie.
W czymś gęstszym.
Tonę w żywicy niewiedzy.

Za ten post Chaosical otrzymał następujące punkty reputacji:
Positive skinnyman.
Chaosical
Kot

Posty: 2
Dołączenie: 14 Lip 2016, 12:03
Ostatnio był: 22 Kwi 2017, 12:48
Frakcja: Monolit
Kozaki: 1

Reklamy Google

Re: Żywica

Postprzez skinnyman w 01 Cze 2017, 22:55

No wreszcie przeczytałem coś ciekawego na tym forum. Mimo formuły "weird fiction" uniknąłeś bełkotu, za co wielki plus. Na początku zaczepiasz czytelnika jak kotwica, trochę nachalnie, ale w sumie to aż tak bardzo nie przeszkadza.

Fajny, oniryczny klimat, całkiem sprawne operowanie językiem. Treść stoi tu jakby na drugim miejscu, ale jednocześnie ładnie splata się z formą.

Nie wiadomo kiedy autor tu znów zawita, ale co mi tam, koment leci.
"In loneliness, in some sort of a bleak unexplainable solitude with yourself and the Zone you can contemplate. Feel it, become another, penetrated by the aeons of the Zone. That's why it is good that makers didn't include women in the game, truly they are genius. While the game is kind of explorative, it is the journey inside. Had you also the feeling that you are in your dream while playing? Sometimes, for only moment some sight in the game appears to you like an image in a dream: obscure landscape, grey sky, and deserted building with dark windows. (...) It is no shame to have an intimate feeling to this game. I think this game, not on purpose but through artistic intuition, which is not controlled by a purpose of the artist, touched the perennial."
Awatar użytkownika
skinnyman
Kot

Posty: 41
Dołączenie: 09 Wrz 2016, 22:05
Ostatnio był: 10 Mar 2024, 18:22
Miejscowość: pe do en kreska
Frakcja: Monolit
Ulubiona broń: VLA Special Assault Rifle
Kozaki: 28


Powróć do Zero z Zony

Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 4 gości