"Śledziogród" by Red Shoahert [Metro 2033]

Twórczość nie związana z uniwersum gry S.T.A.L.K.E.R.

Moderator: Realkriss

"Śledziogród" by Red Shoahert [Metro 2033]

Postprzez Red Liquishert w 05 Wrz 2014, 20:38

Czytajta, oceniajta, stawiajta kozaczki :caleb:


CZĘŚĆ I - PRELUDIUM

Rozdział I
:

Gdzie ten trzeci?

Pytanie wwierciło mu się w głowę okrytą kapturem skórzanej kurtki z rękawami wydartymi na wysokości łokci; myśl kołysała się niespokojnie na swoim miejscu niczym dziecko, pozostawione samotnie w kołysce i nie mogące zasnąć pośród mroków swojego pokoju. Stalker trzymał się postawy strzeleckiej – przygarbiony, spięty, wodząc lufami dubeltówki z lewa na prawo i lustrując okolicę. Chciał już ruszać; dwa zmasakrowane śrutem wilki mogły przyciągnąć inne drapieżniki wonią świeżej krwi, tak jak pieczeń ze szczurzego mięsa przyciągała go zawsze, kiedy zjawiał się w drugim schronie z wizytą. Ale trzeci, bez wątpienia basior, uciekł… Młody chlipiał mu nad uchem, jęczał żałośnie, mówił coś o nabojach, jedzeniu, wdzięczności… Stalker znał tę śpiewkę. Zawsze, kiedy już oferował komuś pomoc wysłuchiwał tych rozpaczliwych próśb. Szkoda tylko, że obiecywane mu skrzynie amunicji, worki mięsa i nowe wojskowe automaty z rzadka bywały realnymi nagrodami, nie tylko wytworami umysłów przerażonych chłystków.

Raz, ten jeden jedyny raz… Tak, pamiętał to dobrze. Natknął się na starego stalkera, któremu mutant połamał nogę. Mężczyzna zastrzelił mutanta z łuku bloczkowego – jedynej broni, jaką wówczas posiadał – po czym pomógł staremu, wlokąc go aż do cerkwi. Tam stary oddał mu swoją dubeltówkę.

Wzrok stalkera przeźlizgnął się po przedwojennej broni. Orzechowe łoże bajkału idealnie leżało w dłoni, z przyjemnością kładł policzek na wykonanej z tego samego gatunku drewna kolbie. Otchłanie dwóch równoległych do siebie czarnych luf patrzyło na świat wrogo i nieufnie, klucz chodził nieco opornie, tak jak powinien. Odpowiedni spust, czuły na dotknięcia, a jednak twardy, pozwalający na odrobinę precyzji. Przeziernik z kapką fosforyzującej farby ułatwiał celowanie w ciemnościach – to był karabin idealny.

- Mówię ci ja, śrut, breneka, grzybkująca, co tylko… - zaczął litanię Młody, trzęsąc się jak osika.
- Zamknij się. – Warknął krótko stalker przez półmaskę. Poprawił gogle spawalnicze i zdjął kaptur, by mieć choć trochę większe pole widzenia. – Teraz wchodzimy na ulicę, potem cały czas trucht na cerkiew. Idziesz przodem, ja ubezpieczam tył. Widzisz coś niebezpiecznego, mówisz natychmiast. Ruszaj.

Młody patrzył na niego przez chwilę, a potem wstał z niezaśnieżonego fragmentu chodnika, który dwie dekady temu wybrzuszył się pod wpływem fali uderzeniowej pocisku jądrowego. Sarknął paskudnie nosem, a potem zerwał się do sztywnego, paralitycznego truchtu popękanym asfaltem ulicy. Stalker wziął haust oczyszczonego przez filtry powietrza, wstał i pobiegł drobnym truchtem, wciąż zgarbiony, czujny.

Gdy około dziewiątej wyruszył z cerkwi, nawet niebo wróżyło mu kiepski dzień. Bardziej niż zwykle zasnute chmurami i pyłem, strasząc go potworną zawieją ze wschodu, która wyła między megalitami budynków miasta, którego nazwa ponuro dopasowała się do krajobrazu po zagładzie. Mimo tego ruszył przed siebie, próbując nie myśleć o potwornym mrozie martwego świata, który przenikał przez ubranie i kąsał bezlitośnie bladą skórę mężczyzny. Ktoś kiedyś, bodaj w Trójce, powiedział, że Ziemia dogorywa. Nie miał racji; Ziemia była już tylko zimnym trupem, we wnętrzu którego zaległy się nędzne larwy - jedyne, co ocalało z potężnej i chciwej ludzkości.

Buty stalkera gniotły śnieg nuklearnej zimy, o okulary uderzały drobinki białego puchu; regularne gwiazdki, aż nazbyt piękne jak na ten świat, topniały na szkłach gogli, zostawiając po sobie tylko zimne krople. Nie podejrzewał, że czeka go tak dobry łup – wszedł do pierwszego lepszego budynku, z cezetką w prawej i latarką w lewej dłoni. Słyszał tylko swój ciężki oddech i chrzęszczenie gruzu pod wytartymi buciorami. O charakterze tego miejsca zorientował się, gdy zobaczył zniszczoną ladę i prochy towarów, które w Dniu Sądu pospadały z chwiejących się półek. Dostrzegł też zwłoki człowieka, którego koloru resztek ubioru stalker nie potrafił zdefiniować. Czaszka, oddzielona od reszty kośćca całe lata temu, szczerzyła się do niego w upiornym uśmiechu śmierci. Jedyne wartościowe przedmioty odnalazł w piwnicy – półmaskę identyczną z tą, jaką sam posiadał oraz kilka zapasowych filtrów do niej. Ząb czasu złamał się na filtrach, które mężczyzna natychmiast zapakował do chlebaka. W komodzie znalazł kilkanaście konserw – umieścił je po równo w torbie i plecaku. Nie tknął starej wody, zainteresował się natomiast niedużą skrzynką. Odnalazł w niej trzy butelki bardzo starego wina – tylko trzy, cztery razy w życiu widział taki alkohol w schronach. Opakował je w folię bąbelkową i ukrył w plecaku, bacząc, by nie uszkodzić żadnej z nich.

Humor popsuł mu dopiero Młody, na którego natrafił w ciemnym zaułku miasta. Miał na sobie brudny waciak, podarte drelichy i postrzępione buty, a twarz chroniła mu tylko maska przeciwpyłowa i pęknięte ciemne okulary. Mężczyzna przypisał go do grupy gnojków, którzy myślą, że będą z nich porządni stalkerzy albo poszukiwacze przygód w ruinach świata, który umarł lata temu. Zgodził się jednak na odprowadzenie chłopaka do cerkwi… potem się zobaczy.

Nie żałował. Chłopak okazał się być dość ostrożny, kulił się przy każdym szmerze dochodzącym z ciemnych zakamarków ulic, poruszał się w miarę cicho i zwinnie. Ma potencjał, pomyślał stalker, taksując wzrokiem okolicę. O ile nie zeżre go po drodze jakiś mutant albo nie umrze na popromienną, bo posiedział trochę w dość „gorących” pod tym względem miejscach, nawdychał się też sporo radioaktywnego pyłu.

Stalker odwrócił się przez ramię – w samą porę, by ujrzeć basiora, patrzącego na niego żółtymi oczami. Zaczątek trzeciego oka błyskał nienawiścią, przenicowana piąta noga szorowała po ziemi. Wilk stał na zardzewiałym korpusie samochodu osobowego, mierząc stalkera wzrokiem. Patrzył tak dłuższą chwilę, a potem wzniósł pysk ku niebiosom i zawył. Długo, żałośnie. Młody poślizgnął się na lodzie; przyspieszył, gdy tylko usłyszał wilczy zew.
- Biegnij. – Rzucił do niego mężczyzna i sam przyspieszył. Słyszał już krótkie szczeknięcia, do wycia przyłączały się kolejne wilki. Iglica cerkwi, złamana wpół jak zapałka przez śmiercionośny podmuch atomu, coraz bardziej się przybliżała. Młody wbiegł między dwie kolumny samochodów, które dwadzieścia lat temu zastygły w wielkim korku. Z wnętrz jeszcze dekadę temu, jak pamiętał stalker, szczerzyły się szkielety kierowców, a w niejednym z pojazdów, na tylnych siedzeniach, zastygły w pośmiertnym zobojętnieniu ciała dzieci.

Małych dzieci.

Stalker otrząsnął się i po prostu wskoczył na karoserię najbliższego wozu. Przebiegł po dachu i skoczył na kolejny, wyprzedzając powoli młodego. Zbliżali się do zakrętu, cerkiew prześwitywała przez zmutowane gałęzie szarych drzew. Ujadanie zbliżało się bardzo szybko; słyszał już, jak ciężkie wilczyska wskakują na wozy w ślad za nim.
- Szybciej! – zawołał do młodego i zeskoczył z wozu; stary budynek cerkwi ukazał im się w pełnej krasie.
Trzy tradycyjne wieże, niegdyś zwieńczone prawosławnymi krzyżami, nie były aż tak wysokie, aby robić za punkt orientacyjny. Krzyże zmiotła bomba, miedziane dachy spłynęły po wieżach, powoli obracających się w ruinę. Iglica, niegdyś wysoka, piękna, lśniące srebrem; dziś złamana wpół, nędzna. Pamiętał to dobrze – gdy wjeżdżał z matką do miasta, pierwszym na co zwracał uwagę, była cerkiew. Fascynował go styl tak odmienny od surowości gotyku, niskie wieże z hełmami uwieńczonymi krzyżami. Matka nie potrafiła mu wytłumaczyć, czemu katolicki i prawosławny krzyż tak się różni… do dziś tego nie wiedział. Słowa „katolicyzm” czy „prawosławie” straciły znaczenie zbyt wiele lat temu, by to roztrząsać.

Wbiegli na plac, stalker zatrzymał chłopaka, łapiąc go za kołnierz.
- Zapukaj we wrota dwa razy szybko, dwa wolno, trzy szybko. Ruszaj.
Młody kiwnął głową; zielone oczy rozwarte miał szeroko z przerażenia, dziecięca wciąż twarz wykrzywiał grymas strachu i rozpaczy. Pobiegł jednak w kierunku wrót świątyni; stalker odwrócił się do nadbiegających wilków, przygotowując dubeltówkę.

Pierwszemu rozwalił trójkątny łeb śrutem; fontanna krwi, kości i długich włosów z ciepłego futra trysnęła na trzy strony świata, bezgłowy zewłok poszorował po ziemi, zostawiając nań brunatną smugę. Drugi dostał w skoku; stracił dwie przednie łapy i skręcił sobie kark przy upadku, tuż obok stalkera. Ten puścił dubeltówkę, która zawisła swobodnie na pasie, i wyszarpnął z kabury pod pachą cezetkę. Na plac wpadły naraz cztery, rozeszły się półkolem. Zaatakował pierwszy, roztrzaskał czaszkę bestii próbującej zajść go z prawej flanki; dwa pociski z CZ-75 przebiły czołową kość i wwierciły się w mózg mutanta. Mężczyzna odskoczył z drogi skaczącemu na niego wilkowi, zwierz wyhamował na ziemi i spróbował się obrócić pyskiem do stalkera – za późno. Trzy pociski przeszyły mu płuca; mutant padł na bok, wierzgnął wyliniałymi łapami i zacharczał. Mężczyzna nie tracił czasu na dobijanie – wypalił w kierunku kolejnego skoczka; nie trafił, wystawił więc tylko lewą rękę przed siebie, czekając tylko na ból. Szczęki zwierzęcia zacisnęły się na przedramieniu mężczyzny, zwaliste cielsko przygniotło go do ziemi; obaj rąbnęli o bruk placu. Ostre zęby przebiły wojskowy sweter, koszulę o surowym splocie i w końcu skórę, rwąc żyły i tkanki. Stalker ryknął z bólu i zaczął strzelać z przyłożenia w szyję zwierzęcia; wilk zacisnął szczęki jeszcze mocniej, spiął się cały, wbijając pazury w ubiór stalkera, a potem zwiotczał. Padł na mężczyznę i do reszty przygniótł go do twardego podłoża. Kolejnych kilka sztuk wkroczyło na dziedziniec. Gdzie młody?

Na niewypowiedziane pytanie odpowiedziała salwa z automatów. Stalker, nim zemdlał z błyskawicznego upływu krwi, usłyszał jeszcze skowyt mordowanych bestii.



Rozdział II
:

Wciągnął do nozdrzy zapach świeżo skoszonej trawy; ryk kosiarki spalinowej oddalał się, zostawiając po sobie niemal idealnie równo ściętą roślinność. Chłopak zgniótł puszkę po napoju i cisnął ją do kosza, po czym ruszył Ogrodniczkami w kierunku Antoniukowskiej. Ulice tętniły życiem; raz po raz mijały go kolorowe osobówki, po chodnikach przechadzały się grupki nastolatków – niektórzy byli młodsi, inni w jego wieku. Wszyscy celebrowali wakacje, które rozpoczęły się ledwie trzy dni wcześniej… chłopak sam jeszcze nie wiedział, jak wykorzysta nadchodzące dwa miesiące laby; liczył, że natchnienie najdzie go później. Jak na razie upewnił się, czy lista zakupów tkwi w kieszeni dżinsów i przyspieszył kroku. Nie chciał mitrężyć; matka byłaby niezadowolona, gdyby zakupy zajęły mu zbyt wiele czasu. Teraz została mu tylko ona – wolał jej nie rozczarowywać, szczególnie, że i tak była w kiepskim nastroju.

Słońce grzało mocno; czuł jego ciepłe promienie na karku i plecach. Spojrzał na bloki, dobrze widoczne z Antoniukowskiej, dziś wyjątkowo tłocznej. Widział ośrodek odwykowy, a po prawej jego cel – przysadzisty budynek centrum handlowego. Ruszył ku niemu, lawirując między przychodniami. Wszyscy dźwigali toboły z zakupami; konserwy, butelki z wodą. Przygarbieni, podenerwowani. Widmo wojny wisiało nad całym światem; każdy wiedział, że front zbliża się już do ich miasta. Wielu już wyjechało jak najdalej na zachód, odsuwając się jak najdalej od głównej linii walk, na której zginął ojciec chłopaka i ojcowie wielu innych takich jak on. Sam bał się wojny i zniszczenia, jakie za sobą niosła… bał się, że i matka zginie kiedyś w wojennej zawierusze. Co by wtedy zrobił?

Matka…

- Matka…
- O, obudził się!

Rzeczywistość.

Mężczyzna drgnął, a łóżko polowe zaskrzypiało paskudnie. Uchylił powieki, ale natychmiast poraziło go światło lampy wiszącej tuż nad jego twarzą. Zacisnął je na powrót. Usłyszał kroki i światło rażące nawet przez powieki zelżało, oddaliło się. Otworzył w końcu oczy i przekręcił głowę w lewo, skąd doszedł doń dźwięk lampy odstawianej na jakiś obiekt.

Pokój, w którym leżał, był mu dobrze znany. Trzy metry na trzy – przy ścianie w głębi łóżko, na którym leżał, przy ścianie po prawej szafka nocna i metalowy stół z krzesłem. Po lewej połączenie komody i biblioteczki, a w komodzie nieduży sejf na klucz, który mężczyzna zawsze nosił na szyi. Sypiał tu nie raz, gdy odwiedzał cerkiew; uczestniczył przy urządzaniu tego pomieszczenia, podobnie jak reszty tutejszej przystani stalkerów.

Mężczyzna omiótł wzrokiem pomieszczenie i człowieka, który stał nad jego łóżkiem. Krótka broda, łysa głowa. Postawny. Ubiór tradycyjny – wojskowy sweter, bojówki, wytarte trepy…

- Witaj, Andrus… - wychrypiał stalker, patrząc na faceta nad sobą.
- No, bracie, witaj, witaj. Dobrze cię widzieć znów wśród żywych! – Andrus wyszczerzył cokolwiek żółtawe zęby i podał mężczyźnie poobijany blaszany kubek. – Pij, bo widzę, że krucho u ciebie z gardłem.

Mężczyzna kiwnął głową i odebrał kubek, a potem zaczął duszkiem wypijać zawartość. Natychmiast rozbolały go zęby; woda była zimna i smaczna. Czysta. Wypił niemal cały kubek i odstawił go na szafkę nocną, po czym otarł usta wierzchem dłoni.

- Jak długo leżałem?

Andrus podrapał się po brodzie.

- Od momentu, w którym cię znaleźliśmy, do teraz… czyli do południa. Majaczyłeś, bredziłeś przez sen, omal się zakażenie nie wdało, ale cię wyratowałem spokojna głowa!

I znów wyszczerzył zęby w uśmiechu.

Mężczyzna podniósł lewą rękę. Zdjęto z niego kurtkę, sweter i buty, pozostawiając wojskową koszulę i bojówki. Przedramię opatrzono grubym bandażem – czystym, białym. Wciąż czuł w nim tępy ból, kiepsko było też z siłą. Zacisnął pięść; nadszarpnięte mięśnie odezwały się bólem.

- Lepiej byłoby, tak ci delikatnie zasugeruję, żebyś na razie nie wybierał się na powierzchnię – odezwał się Andrus, do tej chwili biernie przypatrujący się stalkerowi. – Buty stoją obok łóżka, plecak i broń masz pod ścianą. Co tu jeszcze… a! Ten chłopak, co go bohatersko broniłeś, zostawił ci swoją torbę, na stole ci zostawiłem. Jak się ogarniesz, wpadnij do głównej sali na obiad. To tyle. – Andrus kiwnął mu głową i wyszedł, zamykając za sobą metalowe drzwi.

Mężczyzna złożył głowę na poduszce i wziął głęboki oddech. Dawno już nie miewał snów związanych ze Starym Światem… ile to już lat minęło, kiedy ostatni raz czuł zapach świeżo skoszonej trawy?

W końcu spuścił nogi na drewnianą podłogę. Przez wełniane skarpety nie poczuł jej chłodu; sięgnął po buty i naciągnął je na stopy. Podniósł się z łóżka i usiadł przy stole. Przysunął do siebie torbę Młodego i odrzucił płócienną klapę. W środku zobaczył dwie puszki konserw, małą butelkę wody i – zajmujące niemal całe miejsce w bagażu – spore zawiniątko. Wyciągnął pakunek – okazał się być ciężki. Odstawił paczkę na stół i zaczął odwijać pasy płótna i szczurzej skóry. W końcu wydobył zeń dużą metalową kasetę, bez kłódki ani żadnego innego zabezpieczenie. Otworzył pojemnik i zaklął z podziwem.

W wyłożonym czerwonym aksamitem wnętrzu kasety leżał rewolwer. Duży, wyglądający niczym żywcem wyjęty z czasów, które znał jako secesja. Widać było, iż był przystosowany do tradycyjnych nabojów… cała broń była oksydowana, z okładzinami wykonanymi z żółtego drewna, prawdopodobnie sandałowego. Odłożył broń z nabożną czcią na bok; oprócz niej w kasecie leżała kabura i paczka nabojów. W środku równo ułożono naboje kalibru przynajmniej .45, ale z o wiele większymi łuskami i samymi pociskami. Podniósł do oczu jeden z posłańców śmierci, niewątpliwie wykonany jeszcze przed wojną. Nie wiedział, czy nawet w rusznikarni w Jedynce elaborują takie naboje… wyciągnął jeszcze pięć pocisków i nabił nimi rewolwer; bębenek nie wysuwał się, a rewolweru nie dało się złamać, więc odciągnął kurek na pierwszy ząb i wciskał naboje do komór po kolei, przekręcając bębenek co jedną, dwie komory. Spuścił kurek do pierwszej pozycji i wsadził rewolwer do kabury, którą umocował u pasa. Inne rzeczy pozostawił na swoich miejscach, wziął tylko dubeltówkę i amunicję, zarówno do sześciostrzałowca jak i do strzelby, którą zarzucił na ramię. Po chwili namysłu wziął też jedną ze znaleźnych butelek wina.

Już gdy szedł korytarzem, którego sklepienie rozświetlały liczne żarówki, przez buczenie agregatów prądotwórczych przebijały się tęskne melodie harmonijki i głos, który zidentyfikował jako głos Jaskra, jednego ze stalkerów, śpiewającego w zapomnianym języku Starego świata...

I am a poor wayfaring stranger
Travelling through this world alone
There is no sickness, toil, no danger
In that fair land I which to go…


Wspiął się po schodach, które zaprowadziły go do głównej cali cerkwi.

W świątyni nic nie zostało z jej dawnego przepychu… sklepienia nie było już widać; stalkerzy zbudowali własny sufit z blachy, eternitu, dykty i drewnianych, długich dech, by nie musieć martwić się deszczami i zniszczonym starym dachem budowli. W ścianach zamontowano filtry powietrza, do okien przymocowano pospawane ze stalowych prętów kraty, a na noc zasuwano żelazne grodzie – podobną gródź, jednak znacznie większą, zainstalowano we wrotach cerkwi. Oczywiście zajęło to kilka długich lat ciężkiej pracy w stałym niebezpieczeństwie, niełatwo też było zdobyć filtry, by nie musieć poruszać się w bazie w maskach. Tam, gdzie niegdyś była ściana pełna ikon, stalkerzy zbudowali kamienny piec, którego komin wychodził przez własnoręcznie zbudowany dach. Piec był bardzo duży, więc na jego palenisku można było przygotowywać naraz wiele posiłków czy przegotowywać duże ilości wody. Mimo dawnego charakteru budowli, stalkerzy zdołali uczynić z niej przytulną kryjówkę, której wieże były zapowiedzią ciepłego posiłku, czystego łóżka i świeżej wody – trzech najcenniejszych rzeczy w świecie, który umarł.

I’m going home to see my mother!
I’m going home!
No more to roam…


Jaskier urwał i spojrzał na nadchodzącego stalkera. Jego owczarek alzacki zerwał się i podbiegł do mężczyzny.

- Geralt, na miejsce! – Rzucił w kierunku psa Jaskier i spojrzał na stalkera. – Miło cię widzieć, Oszczep!

Oprócz niego przy palenisku siedziało przynajmniej dziesięciu mężczyzn – ubranych w wojskowe swetry i czarne lub szare bojówki. Oszczep rozpoznawał większość z nich; kiwnął głową zgromadzonym i przysunął do siebie wolny taboret.

- Witajcie – powiedział, opierając dubeltówkę o kamienie pieca. – Gdzie ten młody?
- Andrus zamknął go w jednym z pokoi, wiesz, izolatkę mu zrobił – odpowiedział Bury, niski, szczupły stalker, trzymający na kolanach cywilny półautomat. – Chyba idzie…

Faktycznie, salą szedł nie kto inny jak Andrus. Damian, skryty w cieniu milczek, jak na zawołanie wydobył ze sporego wora płaty surowego mięsa. Rzucił je na ogromny grill, a Bury – który zniknął na moment – powrócił ze sporym naręczem drwa. Rzucił je do wciąż żarzącego się paleniska i pogrzebał weń kijkiem.

- Pora na wieczerzę, panowie! – rzekł Andrus, siadając na pieńku tuż obok Oszczepa. – Młody jest w kiepskim stanie, kaszle już krwią… zobaczymy, co będzie, na razie go wyizolowałem. Ale pogadajmy o czymś weselszym; znalazłeś coś ciekawego, Oszczep?
- Owszem – odrzekł stalker, stawiając na podłodze wino.
- O! – rzucił z podziwem jeden z młodszych stalkerów. Natychmiast wyjęto z plecaków blaszane kubki, ktoś przy pomocy bagnetu odkorkował flaszkę. Atmosfera się polepszyła. Oszczep pożyczył od Burego kubek i sam napił się odrobiny trunku. Wytrawne, mocne. Nie przypominał sobie, by kiedykolwiek pił wino… w każdym razie, polubił ten smak.

Niewiele czasu musiało minąć, by mięso było gotowe. Zapach przyprawiający o utratę zmysłów rozszedł się po cerkwi, zapas wina w butelce szczuplał szybko. Gaweł, dopiero przyuczający się do fachu młody stalker, wziął w dłonie stos popękanych, szklanych talerzy wydobytych gdzieś z zapomnianych ruin. Podjął spod pieca duży dwuzębny widelec i zaczął nabijać nań płaty mięsa, które potem zrzucał po jednym na talerze. Uwinął się szybko; prawdopodobnie starsi stalkerzy zapędzali go do podobnych prac wiele, wiele razy. Adept porozdawał porcje zgromadzonym, a potem zniknął na moment za węgłem pieca, by wrócić za moment z metalowym kuferkiem. Otworzył go małym kluczykiem i wydobył z niego najprawdziwsze srebrne sztućce. Oszczep pamiętał, jak długo zajęło mu skompletowanie zastawy w zespole z Andrusem… krew, pot i łzy, pomyślał, śmiejąc się w duchu. Patrzył na różowe, ma brzegach zachodzące w czerwień mięso. Wciągnął do nozdrzy cudowny zapach i przez chwilę miał wrażenie, że znów siedzi przy stole w kuchni oświetlanej promieniami popołudniowego słońca, a matka krząta się przy patelni, smażąc kotlety…

Wstrząsnął nim dreszcz. Andrus zerknął na niego z nieudawaną troską, ale chwilę później musiał się odwrócić.

- Idzie Patriarcha.
Tak… Patriarcha, najstarszy ze stalkerów, szedł środkiem sali, podpierając się przedwojennym sztucerem. Dobrze skrojony skórzany płaszcz jak na złość nie łopotał na wietrze, ciężkie buciory stukały miarowo o drewnianą podłogę. Śnieżnobiała broda i włosy, nos sprawiający wrażenie, jakby był złamany przynajmniej w dwóch miejscach, bielmo na lewym oku, lewy policzek posieczony bliznami od pazurów nieznanych bestii. Wzrost sięgający metra dziewięćdziesiąt, szczupła sylwetka, chód pewny i sprężysty… Tak, nie dało się go nie poznać.

Patriarcha stanął za zgromadzonymi, rozejrzał się po twarzach, na moment zatrzymując się na twarzy Oszczepa.
- Dobry wieczór, bracia – rzekł tubalnym głosem i usiadł na krześle z wysokim oparciem, które stało tuż naprzeciw pieca i u szczytu półkola, w którym siedzieli zgromadzeni stalkerzy. Podziękował z lekkim uśmiechem Gawłowi, który podał mu porcję smażonego mięsa i sztućce. Położył wszystko na kolanach i złożył dłonie do modlitwy. Wszyscy czekali w napięciu, aż skończy dziękować i prosić swoje bóstwa o łaski i dary. Podniósł głowę, omiótł stalkerów życzliwym spojrzeniem.

- Czas na wieczerzę – stwierdził łagodnym głosem i zabrał się za spożywanie swojej porcji.

Młodzi tylko na to czekali. Rzucili się na swoje kawałki mięsa, siorbiąc tłuszcz i krzywiąc się, kiedy gorące mięso parzyło im podniebienia. Oszczepowi nieprzyjemnie skojarzyło się to z wilkami i dzikimi psami pożerającymi padlinę jakiegoś ogromnego drapieżnika. Tak teraz wygląda rodzaj ludzki, pomyślał. Jak larwy żerujące na zimnym trupie, jak psy dźwigające w pyskach ochłapy radioaktywnego mięcha. Nic więcej.

Andrus szturchnął go łokciem.

- Coś taki nieobecny?
- Po prostu się zamyśliłem – odrzekł niewinnie Oszczep, krając mięso na kawałki i wkładając je widelcem do ust. Nawet bez przypraw smakowało niesamowicie. Oszczep nie pamiętał smaku kotletów – takich, jakie smażyła jego matka w te nieliczne popołudnia, kiedy zamieniali ze sobą choćby słowo, miał jednak wrażenie, że to mięso w jakiś sposób przypominało mu dom. Dom, który tak dawno temu stracił.

- Coś ciekawego na wymarszu? – zagaił Patriarcha w jego kierunku. Spojrzenie jego jasnoniebieskich oczu zdawało się wwiercać w duszę człowieka i otwierać ją na oścież niczym drzwi opuszczonego domu. Patrzyło się na niego i czuło się, że nie da się tego człowieka okłamać.

- Śnieg mocno trzyma. – Zaczął kompletnie bezsensownie Oszczep. – Wilki podchodzą coraz bliżej cerkwi, robi się niebezpiecznie. Słyszałem ryki ptaszysk, niedługo pewnie je zobaczę… Trzeba uważać.

Patriarcha kiwnął wolno głową i przełknął ostatni kęs swojej porcji.

- Słyszałem o tym chłopaku. Jak jego stan? – Zwrócił się do Andrusa, odkładającego właśnie pusty już talerz.
- Popluł trochę krwią, oddaje tłem… Wstrzyknąłem mu antyrady, następne dwa, trzy dni rozstrzygną wszystko.
Staruszek ponownie kiwnął głową, po czym odwrócił się i rozpoczął konwersację z Burym. Andrus i Oszczep siedzieli tak przez chwilę, biernie patrząc w palenisko. W końcu, jak na dany wcześniej znak, obaj wyjęli fajki wystrugane z jakiegoś zdeformowanego drzewa oraz skórzane, niewielkie woreczki. Wyciągnęli z nich po szczypcie tytoniu, sypnęli do fajek. Oszczep podzielił się zapałkami z Andrusem i po chwili pachnący dym zawisł w powietrzu.

Tytoń hodowano od prawie dziesięciu lat w drugim schronie. Wiele czasu poświęcono, by ustabilizować poziom sztucznego oświetlenia, by zgromadzić zapasy wody oraz stałych pracowników – wszystko po to, by produkcja tytoniu miała swoją średnią, która nigdy nie spadała. Tytoń był diablo drogi; stalkerzy mogli sobie pozwolić na jego nieco większe ilości ze względu na liczne łupy, które przynosili z powierzchni. Tytoń był dość smaczny i pachniał całkiem nieźle, jego jakość stała na bardzo dobrym poziomie, toteż drugi schron miał się czym szczycić.

- Dalej chcesz to zrobić? – Zapytał go znienacka Andrus, pykając smętnie fajkę.
Oszczep drgnął. Widmo odpowiedzialności, jaką na siebie wziął, niemal już zniknęło z horyzontu jego umysłu… na chwilę zapomniał o swojej misji, o tym, czego nie mógł odwlec i do czego się zobowiązał…
- Tak. Nie mam wyboru.

***
Tego wyjątkowo zimnego dnia nie wychodził nawet z cerkwi. Siedział samotnie przy palenisku, wpatrując się w gorejące płomienie i pijąc ciepłą herbatę z metalowego kubka. Dubeltówka stała oparta o jego siedzisko, cezetkę położył na oparciu krzesła, by mieć ją w zasięgu ręki. Co jakiś czas słyszał, jak Patriarcha krząta się gdzieś na pierwszym piętrze albo jak gdzieś w oddali porykują ptaszyska, metodycznie zbliżające się do cerkwi… nie podobało mu się to. Bał się tych mutantów, ich potwornej siły i żądzy mordu. Patriarcha twierdził, że moc tego miejsca je odpędzi. Ani Oszczep, ani Andrus nie wierzyli w mistycyzm ani nie byli zbyt bogobojni, toteż woleli bardziej zawierzyć sile kul niż mocy cerkwi.

Oszczep wypuścił z rąk kubek i zerwał się z miejsca z cezetką w ręku, kiedy poczuł dotknięcie na barku, obrócił się i wymierzył prosto w Patriarchę.

- Cholera, wybacz – sapnął i odłożył pistolet na miejsce. Zerknął na rozlaną herbatę. Czuł się tak, jakby właśnie wrzucił do ogniska cały magazynek do pistoletu, jaki musiał zapłacić za paczkę tej herbaty, podobnie jak tytoń hodowanej w Dwójce.
- To ja cię proszę o wybaczenie – odrzekł Patriarcha, jak zwykle uśmiechając się lekko. Jego styl wypowiedzi jeszcze dekadę temu śmieszył Oszczepa; teraz budził tylko respekt. – Mam do ciebie sprawę… chodźmy na górę.

To było zaskoczenie. Jak wiele lat był stalkerem, tak Patriarcha nigdy nikogo nie zaprosił do swoich osobistych pokoi na pierwszym piętrze, zbudowanym podczas prac nad przerobieniem cerkwi na bazę wypadową dla szperaczy. Nikt tak naprawdę nie wiedział, jak wyglądają, przynajmniej pod względem wystroju…

Patriarcha ponownie się uśmiechnął i dał znać stalkerowi gestem, by ten poszedł za nim. Przeszli przez salę i wdrapali się po kręconych schodach, nad którymi Bury i Andrus pracowali przynajmniej dwa miesiące, na pierwsze piętro.

Oszczep był tu tylko wtedy, kiedy pomagał przy budowie tego miejsca – wtedy był to tylko szkielet, zarys tego, co było teraz. Tuż po wejściu na piętro zobaczył ścianę frontową, niemal całkowicie wyłożoną ikonami. Nad nimi widniał zbity z desek prawosławny krzyż, a podłogę bezpośrednio przed ikonami zajmowały znicze, wycięte z puszek po konserwach. Jaśniały kremowym blaskiem w mroku pomieszczenia, hipnotyzując, przyciągając. Rozejrzał się – na ścianach wisiały obrazy, które stalkerzy wyciągali z cudem ocalałych artystycznych przedwojennych zbiorów, z sufitu na żelaznym łańcuchu zwisał kandelabr, który nikłym blaskiem świec oświetlał drewniane sklepienie. Patriarcha poprowadził Oszczepa do jednych z czwórki drzwi na całym piętrze i otworzył je na oścież, zapraszając stalkera do środka.

Na lewo od wejścia wieszak na ubrania i spora dwudrzwiowa szafa, na wprost biurko i okno, przy ścianie po lewej kanapa, a po prawej duży, wyjątkowo stary obraz. Oszczep mgliście pamiętał, że dwóch stalkerów, którzy nie żyli przynajmniej od sześciu lat, przyniosło go tutaj we dwójkę, przytargawszy go aż z Centrum… pomyśleć, ile człowiek potrafi zaryzykować dla sztuki w świecie, w którym powinna ona zatracić wszelkie znaczenie, zastanowił się w duchu stalker, siadając na kanapie wraz z Patriarchą.

- Nie będę owijać w bawełnę – rzekł staruszek, patrząc gdzieś w zimowy krajobraz za oknem. – Niepokoi mnie to, co się dzieje. Mimo, iż mrozy odpuszczają, zaczynają się roztopy, coraz częściej widuję na horyzoncie słońce w pełnej krasie, to jednak jest też zła strona. Z zachodu nadlatują ptaszyska; co wieczór słyszę ich wściekłe ryki. Stada wilków powiększają się, pojawiają się też nowe bestie, które nigdy się tu nie zapuszczały. Choć zapewniam młodych, iż moc cerkwi nas obroni, mam wątpliwości… Mam też podejrzenia, co powoduje taką sytuację.

Oszczep słuchał, nie poruszywszy się od momentu umoszczenia się na kanapie ani razu.

- Otóż – podjął Patriarcha, bawiąc się benzynową zapalniczką – myślę, że na zachodzie są ludzie. I to całkiem blisko. Zaczynają walczyć o terytoria, przeganiać mutanty…
- Ptaszyska? – Przerwał mu obcesowo Oszczep. – Niemożliwe.
- A jednak. Sam dobrze wiesz, jaką bronią dysponowaliśmy jeszcze dwie dekady temu… może ci ludzie nauczyli się ją konstruować, lub zdobyli ją w jakiś sposób? Nawet jeśli nie… musimy dowiedzieć się, co powoduje migracje mutantów, i w miarę możliwości temu zapobiec. Chcę, żebyś to zrobił. – Nie czekał na reakcję Oszczepa, kontynuował tyradę. – Pójdziesz na zachód. Zajmie ci to wiele dni, a może nawet tygodni i miesięcy, ale musisz to zrobić. Dowiesz się, co się dzieje, a potem, jeśli bogowie dadzą, wrócisz tu i zdasz raport. Nie obawiaj się, zapewnię ci odpowiedni ekwipunek i zapasy, dostaniesz wszystko, czego będziesz potrzebował…
- Nie. Nie mogę tego zrobić.
- Możesz i musisz. Bury jest zbyt mało stanowczy i cichy, Andrus lekkomyślny, a reszta jest zbyt młoda, by nawet marzyć o tak ważnej misji. Zostajesz tylko ty.
- Ale sam…
- Sam masz większe szanse. Grupę można łatwo wykryć, zdezorganizować i zniszczyć. Samotnik ma spore pole manewru i nie musi z nikim się dzielić. Zresztą, tym właśnie jesteś, prawda? Samotnikiem?

Zapadła ciężka, dzwoniąca w uszach cisza. Oszczep trawił to, co przed chwilą usłyszał. Czuł się, jak gdyby na barki spadła mu ciężka kłoda, a on nie mógł ugiąć kolan, tylko znieść ten ciężar i ponieść go wyboistą ścieżką ku leśnym tartakom. Siedział na miękkiej kanapie, ale naraz zdało mu się, że opadł na madejowe łoże. Wisiał gdzieś w niebycie, przytłoczony widmem nadchodzącej katastrofy. A potem poczuł, jak przyspiesza mu serce, i że musi wyrzec te proste słowa, nim ta chwila ulotni się, a on straci swoją szansę… wiedział, że mutanty w końcu zniszczą cerkiew i zabiją jej mieszkańców. Musiał podjąć decyzję.

- Ja… zrobię to.


Rozdział III
:

Raz, dwa, trzy.

Raz, dwa, trzy.

Raz, dwa…

Cisza.

Oszczep, wyłączywszy budzik w elektronicznym zegarku, który dostał od matki ćwierć wieku wcześniej, podniósł się do pozycji siedzącej. Otarł pot z czoła, pozostałość po śnie, koszmarze, który uleciał już w bezkresne przestrzenie niepamięci. Siedział tak przez chwilę, wbijając wzrok w ścianę naprzeciwko. Westchnął i wstał z koi, przeciągając się jak kot. Nie miał sił ani ochoty na gimnastykę; ubrał się tylko, naciągając na bieliznę bojówki, na grzbiet zarzucając pasiastą majkę i wojskową koszulę. Sweter do niczego się nie nadawał oprócz bandaży i szmat, kurtkę sprzedał straganiarzowi za trochę śrutowych i breneki.

Ciasno wiążąc sznurówki trepów, rozpamiętywał ostatnie dwa dni.

Wieczerza z winem, przy której roztrząsał moment, kiedy zgodził się na tę chorą eskapadę nie wiadomo gdzie, skończyła się dość szybko po osuszeniu butelki alkoholu i zjedzeniu mięsa. Młodsi pozbierali naczynia i zagasili palenisko – Oszczep umył się w zimnej wodzie z pompy i padł na łóżko w pokoju, próbując nie myśleć o kolejnym dniu.

A następnego dnia Młody dostał ostrej biegunki, skóra zaczęła odpadać od ciała płatami. Chorował ciężko przez cały dzień, aż Andrus nie wstrzyknął mu jakiejś mieszanki, której składników Oszczep nie znał. Młody zmarł niecałe dziesięć minut później. Pomyśleć, że w Dawnym Świecie eutanazja była uważana za zbrodnię…

Teraz stalker szedł zimnym korytarzem dawnych katakumb, nucąc pod nosem melodię dochodzącą z głównej sali. Jaskier czuwał.

Żyj z całych sił i uśmiechaj się do ludzi
Bo nie jesteś sam…



Tęskne tony gitary niosły się po pustej sali; większość stalkerów wybyła już na powierzchnię, w pogoni za łupem i zarobkiem. Powietrze było tego dnia wyjątkowo zimne, nawet w cerkwi rozświetlanej ogniem z paleniska. Jaskier odśpiewał kilka wersów i mocniej uderzył w struny.


Jak na deszczu łza, cały ten świat
Nie znaczy nic, a nic
Chwila, która trwa
Może być najlepszą z twoich chwil…
Najlepszą z twoich chwil!



Oszczep stał obok grajka, wsłuchując się w jego głos. Dwadzieścia lat po śmierci świata tylko to im zostało; muzyka dawnych dziejów, niesiona głosami wędrownych grajków, bardów umarłej Ziemi. Stalker pomyślał, że ta piosenka idealnie pasuje do czasów, w jakich przyszło im żyć – świat nie znaczył nic, zniszczony w ciągu jednego dnia. Sześć miliardów ludzi wyparowało w przeciągu kilkunastu godzin, a o ich żywotach pamiętali tylko bliscy, którzy cudem ocaleli z katastrofy. Nie mieli łączności – mogli być pewni tylko tego, że tu, w tym mieście ocalało jakiekolwiek życie. Część mieszkańców schronów podejrzewała, że ludzie musieli ocaleć w Moskwie, Petersburgu, gdzieś na północy i w Afryce, może nawet na kilku stacjach w warszawskim metrze, w kopalniach kredy i soli rozsianych po szerokiej Polsce…

- Najlepszą z twoich chwi-iii-il… - zakończył pieśń Jaskier, uderzając po raz ostatni w struny gitary. Patrzył przez chwilę na śpiącego Geralta, po czym przeniósł wzrok na Oszczepa.
- Co sobie życzysz, przyjacielu? – Zapytał. Oszczep wzruszył ramionami. Jaskier kiwnął tylko głową i zaczął wygrywać na swoim instrumencie nieco weselsze tony.

Jestem żołnierzem!
Nie śpię już od pięciu lat
Worki od tego już mam pod oczami…



Oszczep pokiwał tylko głową i poprawił plecak, który niemal pusty dyndał mu na ramieniu. Pod pachami, na skórzanych szelkach, miał kabury z rewolwerem i cezetką. Kiwnął głową na pożegnanie Jaskrowi i ruszył do drugiego wejścia do katakumb, znajdującego się po drugiej stronie sali. Zszedł po kamiennych schodach i ruszył w prawo. Tunel był dość długi – kwatery stalkerów skończyły się, pozostały tylko żarówki wiszące co pięćdziesiąt kroków. Odgłos jego kroków niósł się echem po pustym korytarzu.

Dotarł do wyjścia prowadzącego do kolejnego tunelu, którego część przeznaczono do poruszania się do piechotę, zaś inny fragment zajmowały tory, w sam raz dla drezyny. Stalkerzy, straganiarze, co bogatsi kurierzy… używali drezyn czy wózków, by szybciej przemieszczać się pomiędzy schronami. Każdy słyszał plotki o tym, co kryje się w tunelach technicznych, których nigdy nie zamknięto.

Stalkerowi od razu rzuciła się w oczy wolna motodrezyna – własność poszukiwaczy z cerkwi. Oszczep wsiadł doń i odpalił silnik. Cały pojazd zadrżał gwałtownie, silnik zaryczał, a potem przeszedł na cichsze tony. Oszczep pchnął dźwignię kierunku, ruszając naprzód – prosto do Jedynki.

Gdy tylko skończyło się oświetlenie, Oszczep pstryknął włącznikiem reflektorów, rozmieszczonych na burtach oraz z przodu i z tyłu pojazdu. Spod światła natychmiast czmychnęła jakaś kreatura, w ciemności migotały oczka szczurów. Silnik buczał jednostajnie, przeciąg szumiał w uszach Oszczepa. Reflektory wyłaniały z mroku pokryte grzybem i mchem wilgotne ściany tunelu oraz pajęczyny tkane nie wiada, czy przez bestie, czy zwykłe pająki.

W pewnym momencie stalker zatrzymał się, hamując gwałtownie. Wstał, sięgając po rewolwer do kabury. Przez chwilę wpatrywał się w mrok przed sobą. Dałby sobie głowę uciąć, że coś wyczuł… ruszył powoli do przodu i wlókł się tak, dopóki nie uznał, że jest już bezpiecznie. Schował rewolwer i znów usiadł na fotelu, wymontowanym wiele lat wcześniej z porzuconego samochodu gdzieś pośród na wieki zakorkowanych ulic.

Nie minął kwadrans, jak światło reflektora posterunku Dwójki zalało tunel i oślepiło Oszczepa na dobrych kilka sekund. Z umocnień zeskoczył uzbrojony w produkowanego w Jedynce stena żołnierz i wyciągnął prawą dłoń w kierunku stalkera. Ten wydobył z kieszeni papiery i podał je strażnikowi. Ten przejrzał dokumenty, kiwnął głową i oddał je Oszczepowi.

Z wyciem i ciężkim chrobotem trybów zapora uniosła się powoli w górę, pozwalając stalkerowi przejechać dalej. Drezyna potoczyła się dalej – z uwagi na brak torów nie wjechała jednak bezpośrednio do schronu, a skręciła w tunel tuż obok. Oszczep ponownie uruchomił reflektory, tnąc mroki tunelu niczym nożem. Drezyna przyspieszyła i drugi schron został w tyle.

Drezyna mknęła monotonnym, pustym tunelem, oślepiając blaskiem reflektorów ślepia drapieżników i padlinożerców. Dwugłowy szczur próbował wskoczyć na pojazd, stalker jednak nie pozwolił mu na to; odstrzelił mu łeb rewolwerem. Huk przebił nawet warkot silnika drezyny, ostry zapach gazów prochowych uderzył w nozdrza stalkera. Spojrzał z uznaniem na broń, z której lufy unosił się delikatny dymek, po czym wepchnął ją do kabury pod pachą, uprzednio doładowując bębenek o jeden nabój.

Barykady Jedynki zobaczył już z daleka. Blask ogniska wyróżniał się gdzieś pośród ciemności tunelu, a chwilę później w oczy stalkera uderzyło światło reflektora, zamontowanego pośrodku barykady, tuż obok karabinu maszynowego, którego czarna lufa leniwie przesunęła się i spojrzała swoim czarnym okiem na Oszczepa, właśnie hamującego tuż przed posterunkiem. Znów poproszono go o dokumenty, a potem podniesiono szlaban ze sklejki. Oszczep podjechał kawałek i zatrzymał się tuż przed ogromnymi wrotami schronu.

Jeden ze strażników włączył mechanizm i pociągnął za dźwignię umiejscowioną na ścianie po prawej od wejścia do schronu. Wielkie wrota, przypominające drzwi bankowego skarbca, zaczęły powoli otwierać się, niosąc ze sobą potworne, rozdzierające uszy skrzypienie.

- Nie wpadło wam do głowy, żeby to gówno naoliwić? – Zapytał z przekąsem jednego ze strażników. Ten burknął coś w odpowiedzi i zatrzymał proces otwierania bramy. Stalker przecisnął się przez niewielki otwór – w głowie zaświtała mu myśl, że strażnik zatrzymał bramę w tym momencie ze złośliwości – i w twarz uderzyło go ciepłe powietrze schronu.

Ogromny hall główny z wielkimi cyframi „2” wymalowanymi żółtą farbą na szarych ścianach i niezliczoną ilością ludzi, tłoczących się w niesamowicie długich kolejkach po codzienne posiłki z malutkimi kwitami w dłoniach przed punktem racjonowania żywności. Tłoczyli się przy niedużym barze w kącie, tłoczyli się wokół koksowników i piecyków, tłoczyli się kompletnie wszędzie, a fetor spoconych ciał i duszne powietrze wypełniały całą powierzchnię hallu. Stalker ruszył przed siebie, barkami roztrącając chuderlawe, blade cienie Dawnych Ludzi. Tylko żołnierze, stojący na podwyższeniach z drewnianych palet, wyglądali na dobrze odżywionych. W rękach dzierżyli steny, produkowane masowo w tutejszej rusznikarni. Ubrani byli głównie w co popadnie, wyróżniały ich jedynie białoczerwone opaski na ramionach, mające zaznaczyć ich przynależność. Jakaś targowa przekupka próbowała zachęcić Oszczepa do kupna pieczonego szczura – ten jednak odtrącił ją delikatnym popchnięciem i szybko ruszył ku obstawionym przez sołdatów drzwiom do rusznikarni.

- Dokąd? – Warknął jeden z nich w kierunku stalkera. Ten po prostu pokazał mu swoje dokumenty, a ten natychmiast otworzył mu drzwi. Upoważnienie od Patriarchy, które otrzymywał każdy stalker na jego usługach, działał cuda. Dopóki Patriarcha miał jeszcze jakiś autorytet…

- Witaj, przyjacielu!

Stalker spojrzał w kierunku, z którego doszedł do niego głos. Korytarzem kroczył postawny, brodaty mężczyzna w średnim wieku. Oszczep znał go bardzo dobrze.

- Miło cię widzieć, Dar.

Dar. Zarządca rusznikarni w Jedynce, zafascynowany bronią i militariami Starego Świata, człowiek, który z puszki po konserwie i drutu zrobiłby niezawodny sztucer myśliwski. Mistrz w swoim fachu i po prostu dobry facet.
Uścisnęli sobie wzajemnie dłonie.

- Wiem już, z czym przychodzisz. Patriarcha już wspominał… mam u niego taki dług. Chodź!

Ruszyli korytarzem wśród potężnego hałasu hali produkcyjnej, przebijającego się nawet przez grubą ścianę, za którą znajdowała się fabryka. Sprzęt składany latami, dźwigany przez wielu stalkerów z odległych krańców miasta… dzieło pracy rąk niezliczonej ilości zaangażowanych osób. Prawdziwa ostatnia zbrojownia tego, co pozostało z dumnej niegdyś ludzkości.

Weszli do osobistego gabinetu Dara, skromnego i surowego. Kilka szafek i półek, proste biurko, kilka krzeseł. Dar zdjął z szyi spory klucz i otworzył nim duży kufer, ustawiony w kącie pomieszczenia. Podniósł okute wieko i z wyraźnym wysiłkiem wyciągnął z niego wielką, brezentową torbę i postawił ją na biurku, po czym odrzucił klapę bagażu, ukazując zawartość.

Wyłożył na stół kolejno tytanowy, wojskowy hełm z przymocowaną doń latarką taktyczną, maskę przeciwgazową z wyjątkowo dużym wizjerem i miejscem na filtry po bokach, biały kombinezon, mocne wojskowe trepy, wojskowe rękawice, elektroniczny zegarek. Następnie wyciągnął z szafy duży pakunek, rozwinął go na biurku obok innego sprzętu. W środku spoczywał sten z długą lufą okrytą chłodnicą, kolimatorem i chwytem pistoletowym.

- Mogłem ci dać jakiś przedwojenny, ale ten jest łatwy w obsłudze i niezawodny – rzekł Dar, kładąc dłoń na automacie. – Cała reszta… i tak nigdy nie spłacę Patriarsze długu, więc… a, co tu gadać – machnął ręką i spakował wszystko do torby. Zaciągnął suwak i westchnął.

- Ty… naprawdę chcesz to zrobić?

Oszczep zarzucił ciężki ładunek na plecy, który aż przygiął go do ziemi.

- Myślisz, że ci się uda? – Dopytywał Dar, wodząc wzrokiem za stalkerem. Ten odwrócił się do rusznikarza i spojrzał na niego obojętnie.

- Może – rzekł zupełnie bez przekonania.



CZĘŚĆ II - ŚLEDZIOGRÓD


Rozdział IV
:

Maska przeciwgazowa pierwszego sortu, torba pełna filtrów… są. Automat produkcji podziemnej, zapasowe magazynki, ocynkowane pudełko z nabojami… są. Kombinezon biały niczym śnieg na powierzchni… jest. Kamizelka taktyczna…
- Oszczep?
Stalker drgnął, zwalczając w sobie odruch, by sięgnąć po cezetkę, odwrócić się i posłać kilka kul w drzwi do swojej kwatery. Andrus wszedł bezszelestnie i po cichu zamknął za sobą drzwi.
- Tak? – Rzekł Oszczep, odwracając się powoli od łóżka wypełnionego ekwipunkiem. Przez chwilę patrzyli tak na siebie, wiercąc się nawzajem zmęczonym wzrokiem, aż w końcu zrobili krok i uściskali się jak bracia.
- Na miły Bóg, Oszczep – mruknął Andrus. – Nawet nie wiesz, na co się porywasz…
- Ktoś musi. – Odpowiedział matowym głosem stalker, odstępując i przysiadając na skraju koi. Andrus pokiwał tylko głową i wyciągnął zza pazuchy starą, skórzaną pochwę z wyzierającą zeń rogową rękojeścią noża. Andrus obnażył ostrze – krótki jelec, klinga typu bowie, dość długa…
- Kuty w Jedynce – odpowiedział na niezadane jeszcze pytanie Oszczepa. – Na zamówienie. Droga robota, ale warto było. – Schował nóż do pochwy i podał go Oszczepowi. Ten przez chwilę patrzył na niezwykły dar. Chwilę trwali w milczeniu, niezdolni do wymówienia jakichkolwiek słów, aż w końcu Andrus kiwnął głową i wyszedł z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Oszczep patrzył ślepym wzrokiem w ścianę. Zawsze zdawało mu się, że mają sobie tyle do powiedzenia… a teraz, kiedy Oszczep wyruszał na prawdopodobnie samobójczą wyprawę, nie byli w stanie wykrztusić z siebie choćby drobnego słowa. Siedział tak, aż w końcu coś zaskoczyło i stalker wstał i zaczął ubierać się; powoli, pieczołowicie. Zasunął suwak kombinezonu, zapiął szelki z cezetką i rewolwerem, zarzucił na plecy ciężki plecak turystyczny na stelażu, do którego przywiązał dwa duże kanistry z czystą wodą. Miał jej dodatkowy zapas w samym bagażu, ale przezorny zawsze ubezpieczony. Pasy dwóch chlebaków umocował do szelek po przeciwnych stronach; jedna z toreb pełna była filtrów do maski, a w drugiej miał medykamenty i żywność. Andrus przekazał mu dzień wcześniej dwa pełne zestawy medyczne, przyniesione z Młynowej przez Burego i Jaskra.
Już teraz czuł się mocno obciążony… wolał nie myśleć o całości drogi, jaką będzie musiał przebyć z całym tym ładunkiem na plecach. Zarzucił na jedno ramię dubeltówkę, na drugie automat, zapiął pasy z ładownicami na kamizelce taktycznej i wziął w dłoń maskę. Nadeszła pora.
Geralt zaszczekał, kiedy tylko Oszczep wyłonił się z katakumb. Stalkerzy natychmiast wstali, zbliżyli się do cerkiewnych wrót. Młodsi udali się, by poruszyć mechanizm ogromnej śluzy, reszta ustawiła się tuż przed nią, patrząc zmęczonym wzrokiem na stalkera idącego na swój ostatni wymarsz. Na ich czele stał Patriarcha, który zbliżył się do Oszczepa.
- Znasz drogę?
- Znam.
- Pamiętasz wskazówki?
- Pamiętam.
- Idź więc.
Starzec zszedł Oszczepowi z drogi; promienie słońca dostały się do zakurzonego wnętrza cerkwi przez powiększający się otwór pomiędzy skrzydłami otwierającej się zapory. Tryby pracowały z potwornym zgrzytem, aż w końcu śluza stanęła otworem, ukazując ścięte przez podmuch atomu megality budynków, które padły już dawno, tak jak drzewa padają pod uderzeniami siekier drwali. Oszczep stał tak dłuższy czas, chłonąc mroźne powietrze i mrużąc oczy przed słońcem.
- Ruszaj, synu. – Usłyszał głos Patriarchy gdzieś z tyłu.
Oszczep kiwnął głową; ni to do siebie, ni to do starca. Założył maskę i wyszedł na powierzchnię.
Ostatnio edytowany przez Red Liquishert 15 Wrz 2014, 21:51, edytowano w sumie 6 razy
Bydlę z pana, panie Red

Za ten post Red Liquishert otrzymał następujące punkty reputacji:
Positive Gizbarus, kalasher, KOSHI.
Awatar użytkownika
Red Liquishert
Łowca

Posty: 418
Dołączenie: 07 Sty 2010, 16:13
Ostatnio był: 16 Gru 2021, 16:32
Miejscowość: Chuj wie, Polska Ź
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Akm 74/2
Kozaki: 167

Reklamy Google

Re: "Śledziogród" by Red Shoahert [Metro 2033]

Postprzez Universal w 06 Wrz 2014, 00:25

Wą na Metro2033.pl, aborygenie! :caleb: Ban za "by Red [...]"! :kupa:

pośród mroków swojego pokoiku

Mroki Swojego Pokoiku. Sprzedaj ten motyw hardmetalowcom. Ten pokoik rozkłada resztę. Albo mroki, albo pokoik.
Stalker trzymał się postawy strzeleckiej – przygarbiony, spięty, wodząc lufami dubeltówki z lewa na prawo i lustrując okolicę.

Sądząc po opisie - Quasimodo Korwin-Mikke. Zgarbiony, spięty i wodzi z lewa na prawo. No i lustruje, a któż inny był autorem uchwały lustracyjnej, jak nie osławiony JKM?
dwa zmasakrowane [...] wilki

Oho, lewak zmasakrowany!
mogły pachnąć krwią dla drapieżników

Mogły wabić inne drapieżniki wonią krwi.
Młody jęczał mu nad uchem

Jakoś inaczej, no. Nic na to nie poradzę, że ruszyła machina skojarzeń, że tryby niepotrzebnie widzianych scen zmiażdżyły Twoje zacne intencje, wyciskając zeń wszelkie płyny ustrojowe.
"Chłopak którego uratował żałośnie pociągał nosem, bełkotał o dozgonnej wdzięczności. Ocierając łzy z policzka obiecywał złote góry naboi, zapasy żywności." Nie wiem, jakoś tak.
Raz, ten jeden jedyny raz… Tak, pamiętał to dobrze.

Śpiewka starego dziada opowiadającego historię wnukom. Za dużo patosu. Może i sam tak piszę, ale jako czytelnik to widzę.
pomógł staremu, wlokąc go aż do cerkwi. Tam stary oddał

Stare Mu to taka krowa-emerytka, hje hje :suchar:
Stalker przebiegł oczami po broni.

Tupu tup po śniegu... Jakkolwiek równie durno by to brzmiało, bardziej pasowałoby mi "prześliznął się wzrokiem". Może kwestia gustu, nie wiem.
Orzechowe łoże bajkału

Jestem skłonny stwierdzić, że "łoże bajkału" dotyczyłoby jeziora Bajkał. Natomiast mówiąc o strzelbie chyba powinno się odmienić "bajkała". Ale to tak nawiasem, bo nie jestem w stu procentach pewien.
z przyjemnością kładł policzek

Fetyszysta cholerny.
Otchłanie dwóch poziomych czarnych luf patrzyło na świat wrogo i nieufnie

Wut?
Orzechowe łoże bajkału idealnie leżało w dłoni, z przyjemnością kładł policzek na wykonanej z tego samego gatunku drewna kolbie. Otchłanie dwóch poziomych czarnych luf patrzyło na świat wrogo i nieufnie, klucz chodził nieco opornie, tak jak powinien. Idealny spust, czuły na dotknięcia, a jednak twardy, pozwalający na odrobinę precyzji. Przeziernik z kapką fosforowej farby ułatwiał celowanie – to był karabin idealny.

memberlist.php?mode=viewprofile&u=18330 to je platoniczne?
Idealny spust, czuły na dotknięcia, a jednak twardy, pozwalający na odrobinę precyzji.

:

Image

Przeziernik z kapką fosforowej farby ułatwiał celowanie

1. Fosforyzująca, nie fosforowa.
2. W jaki sposób kropla fosforyzującej farby pomaga przy celowaniu przez przeziernik?
- Zamknij się. – Warknął

Jakkolwiek głowy sobie uciąć nie dam, wydaje mi się, że tej kropki po "się" nie powinno być, a "warknął" powinieneś napisać małą literą. http://www.jezykowedylematy.pl/2011/09/ ... ne-porady/
Poprawił gogle spawalnicze

A Ty wiesz, że przez nie niewiele widać?
Młody patrzył na niego przez chwilę, a potem wstał z niezaśnieżonego fragmentu chodnika, którego fala uderzeniowa wybuchu aż wybrzuszyła.

Zastanów się, czy to zdanie jest poprawne. Jak dla mnie nie.
popękanym asfaltem ulicy

Zachodni wiatr spienione goni fale. Nie prościej, że biegnie przez asfaltówkę?
Stalker wziął haust oczyszczonego przez filtry po regeneracji powietrza

a) haust oczyszczony przez filtry
b) powietrze oczyszczone przez filtry po regeneracji
c) ktoś regenerował powietrze w filtrach
d) żadne z powyższych
e) jeszcze inne
Stalker [...] pobiegł drobnym truchtem, wciąż zgarbiony i spięty.

A żeby się nie zesrał od tego spinania.
Bardziej niż zwykle zasnute chmurami i pyłem, strasząc go potworną zawieją ze wschodu.

Rozbuduj.
Ktoś kiedyś, bodaj w Trójce powiedział, że Ziemia dogorywa.

Przecinek po "Trójce", bo wtrącenie.
potwornym zimnie martwego świata. [...] Nie miał racji; Ziemia była już tylko zimnym trupem

Le powtórzenie.
Buty stalkera gniotły śnieg nuklearnej zimy

Patos.
O charakterze tego miejsca zorientował się

Jak dla mnie - źle. "Zorientował się" nie pasuje do reszty.
w Dniu Sądu

Znów patos.
nie potrafił zdefiniować

Póki nie zamotałeś się w gąszczu synonimów, wystarczyło proste "określić".
oddzielona od reszty kośćca całe lata temu

Tu podobnie - jakkolwiek kościec jest całkiem wdzięcznym i rzadko używanym wyrazem, to mogłeś po prostu walnąć tam szkielet.
upiornym uśmiechu śmierci

Bardziej straszna jest twarz Rafalali.
Jedyne wartościowe przedmioty odnalazł w piwnicy – półmaskę identyczną z tą, jaką posiadał stalker

To "stalker" niepotrzebne, zupełnie jakbyś zmieniał podmiot. Pomijając to, że w obecnym układzie po "stalker" powinien być chyba przecinek.
zapakował do chlebaka. W komodzie znalazł kilkanaście konserw – umieścił je po równo w chlebaku i plecaku.

Nie tknął starej wody, zainteresował się natomiast niedużą skrzynką. Odnalazł w niej trzy butelki bardzo starego wina

Odnalazł w niej trzy butelki bardzo starego wina – tylko trzy, cztery razy w życiu widział takie w schronach.

Takie wino, czy takie butelki? Ha, tu Cię mam!
Opakował je w folię bąbelkową

Każdy normalny człowiek by wydusił wszystkie pęcherzyki. Psychopato!
Humor popsuł mu dopiero młody

Ja bym "młodego" ciepnął wielką literą. To już prawie jak pseudonim, bo nie nadałeś mu innego imienia.
Stalker przypisał go do grupy gnojków, którzy myślą, że będą z nich porządni szperacze

Stalker wziął go za jednego z tych, którzy chcieli zostać szperaczami. Nie wiem, jakoś tak. Przypisywanie mi tu nie pasuje. Takie widzimisię poparte intuicją.
Zaczątek trzeciego oka błyskał nienawiścią,

Napisałbym tu "niewykształcona karykatura trzeciego oka"... Albo nie wiem, jak bym napisał. Ale inaczej.
wyprzedzając po woli młodego

Image
zmutowane gałęzie szarych drzew.

Bardziej pasowałoby "zdeformowane", niż "zmutowane". Cały czas te mutacje i mutacje, może jakaś odmiana?
Ujadanie zbliżało się bardzo szybko

Zupełnie, jakby Ujadanie biegło. I było istotą, a nie dźwiękiem. Takie moje wrażenie.
- Szybciej! – zawołał do młodego i zeskoczył z wozu; stary budynek cerkwi ukazał im się w pełnej krasie.
Trzy tradycyjne wieże,[...]

Ja pier*olę, zupełnie jak reklamy na Polsacie. John McClane strzela serią do terrorystów, powalając dwóch z nich. Uciekając przed gradem kul przebiega po odłamkach szkła, by umykając przed nadlatującymi pociskami rzucić się za zdemolowane metalowe biurko...
Dydydydyn dyn dyn dyn! Reklama! Nowy proszek do prania marki...
Nie bądź taki, nie przerywaj akcji architektonicznymi duperelami!
Pierwszemu rozwalił trójkątny łeb śrutem;

Image
fontanna krwi, kości i długich włosów z ciepłego futra trysnęła w górę, bezgłowy zewłok poszorował po ziemi, zostawiając nań karminową smugę.

O japier japier japierdolejcie mi wódki... Żeby krew, kości i kłaki z futra "trysnęły w górę", musiałby dostać z przyłożenia od spodu. Uwaga o ciepłym futrze niespecjalnie na miejscu. "Bezgłowym zewłokiem" torturuj obcokrajowców nieznających polskiego; to coś w deseń "chrząszcz brzmi w trzcinie", tylko poziom niżej. A karminową smugę to szminki z Rossmanna i Douglasa robią.
Drugi dostał w skoku;

Skrętu kiszki.
wwierciły się w mózg mutanta. Odskoczył z drogi skaczącemu na niego wilkowi

Mózg odskoczył?
rzygnął obficie krwią

Z pyska? Wątpię.
wypalił w kierunku kolejnemu skoczkowi;

Image
Wypalił w kierunku skoczkowi? Jesteś pewien?
nie trafił, wystawił więc tylko lewą rękę.

Ale po co?
ten spiął się

Ten zwierzęcie? Coś nie teges. Poza tym jest ich dwóch, bo stalker niedawno też był spięty.
i do reszty przygniótł stalkera do twardego podłoża

Jak?
Gdzie młody?

Pytasz Ty, czy bohater?
Stalker, nim zemdlał z błyskawicznego upływu krwi,

Bez przesady, upitolony przez wilka nie straciłby od razu tyle krwi, by zemdleć. Zwłaszcza, że w przedramieniu nie ma aż tak ważnych naczyń krwionośnych.

Ogólnie rzecz biorąc, gdybym nie nastawił się na wytykanie, to bym powiedział - nie tak źle. Ale z racji tego, że tyle wychwyciłem, nie napiszę, że jest dobrze. Startujesz do tego konkursu ogłoszonego przez Insignis i szukałeś darmowej korekty? A masz! Hadzia!

Z plusów wymienię tytuł. Zaintrygował mnie, podoba mi się. Rzecz w tym, że w tekście ani razu nikt nie wspomina tego Śledziogrodu. Wiem, że "rozdział pierwszy", ale prawdę mówiąc nie będzie mi się chciało czytać rozdziału drugiego i śmiertelnie zawiedziony nigdy nie poznam tej tajemnicy.

:caleb: :caleb: :caleb:
Język kłamie głosowi, a głos myślom kłamie; myśl z duszy leci bystro, nim się w słowach złamie.

Za ten post Universal otrzymał następujące punkty reputacji:
Positive KOSHI, Red Liquishert.
Awatar użytkownika
Universal
Monolit

Posty: 2613
Dołączenie: 21 Lip 2010, 17:54
Ostatnio był: 08 Sie 2023, 20:40
Miejscowość: Poznań
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Akm 74/2
Kozaki: 1051

Re: "Śledziogród" by Red Shoahert [Metro 2033]

Postprzez Red Liquishert w 07 Wrz 2014, 18:20

Poczyniona korekta rozdziału pierwszego i dodany znacznie dłuższy rozdział drugi. Miłej lektury :)
Bydlę z pana, panie Red
Awatar użytkownika
Red Liquishert
Łowca

Posty: 418
Dołączenie: 07 Sty 2010, 16:13
Ostatnio był: 16 Gru 2021, 16:32
Miejscowość: Chuj wie, Polska Ź
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Akm 74/2
Kozaki: 167

Re: "Śledziogród" by Red Shoahert [Metro 2033]

Postprzez Gizbarus w 09 Wrz 2014, 17:38

Stalker trzymał się postawy strzeleckiej


A co, stała gdzieś obok? I za co ją trzymał, zbok jeden? :suchar:

wodząc lufami dubeltówki z lewa na prawo


Brzmi to... głupio, te lufy dubeltówki. Może zrób z tego samą dubeltówkę? Jakoś to sprawia wrażenie, jakby te dwie lufy w przeciwległe strony wystawały, nie wiem czemu.

Poprawił gogle spawalnicze


Widziałem, że chyba Uni się tego czepił, ale ma rację - przecież te gogle służą do spawania, skutkiem czego gówno przez nie widać. A nawet i tego nie zauważysz, bo są po prostu tak mocno zaciemnione.

przenicowana piąta noga


Jesteś pewny, że nie popieprzyłeś coś ze znaczeniem słowa "przenicować"?

Wciągnął do nozdrzy


W nozdrza, jeśli już.

lawirując między przychodniami.


No masz, wszędzie ta służba zdrowia się wpieprza :suchar: Chodziło ci chyba o przechodniów, młody? :caleb:

Podniósł do oczu jeden z posłańców śmierci, niewątpliwie wykonany jeszcze przed wojną.


Chyba jednak mimo wszystko "jednego z", inaczej brzmi jak połamaniec.

Nie wiedział, czy nawet w rusznikarni w Jedynce elaborują takie naboje…


Matko oraz córko i wnuczko... Nie zapędziłeś się aby w dodawaniu totalnie spieprzonych synonimów? :E Co jest złego w słowie "wytwarzają"? :E

- Geralt, na miejsce! – Rzucił w kierunku psa Jaskier i spojrzał na stalkera.


Aż mi się czytać odechciało w tym momencie :caleb:

ktoś przy pomocy bagnetu odkorkował flaszkę.


Życzę powodzenia, próbowałem kiedyś wybić korek nożem myśliwskim...:E Na przyszłość, wiedz, że otworzenie butelki wina z korkiem czymkolwiek innym jak korkociąg jest poziomem trudności porównywalne z założeniem hełmu na lewo. No, ewentualnie jeszcze można zrobić "pływaka", czyli wepchnąć korek do środka, ale potem jest problem z nalewaniem.

Patrzył na różowe, ma brzegach zachodzące w czerwień mięso.


Widziałeś ty kiedykolwiek smażone mięso? Z różowym kolorem to ono ma tyle wspólnego, co Azjata z byciem czarnym...

Nawet bez przypraw smakowało niesamowicie.


ŻADNE mięso nie smakuje dobrze bez przypraw, choćby soli... Ale zrzucę to na karb tego, że gość po prostu był głodny :P

Spojrzenie jego jasnoniebieskich oczu


Wcześniej powiedziałeś o tym, że na jednym oku miał bielmo, więc zmień to na 'oko'.

Popluł trochę krwią, oddaje tłem… Wstrzyknąłem mu antyrady, następne dwa, trzy dni rozstrzygną wszystko.


Literówka, pewnie miało być "tyłem". Poza tym, z ciekawości - ogólnie nazywane "antyrady" czasem nie były w tabletkach? Coś kojarzę z PO, ale to dość dawno temu było, więc mogę się mylić.

Tytoń był diablo drogi


"Diabelnie", jeśli już - twoje określenie jest zbyt potoczne, żeby pasować do tego opisu. Przynajmniej jak na mój gust :realcaleb:

Tytoń hodowano od prawie dziesięciu lat w drugim schronie. Wiele czasu poświęcono, by ustabilizować poziom sztucznego oświetlenia, by zgromadzić zapasy wody oraz stałych pracowników – wszystko po to, by produkcja tytoniu miała swoją średnią, która nigdy nie spadała. Tytoń był diablo drogi; stalkerzy mogli sobie pozwolić na jego nieco większe ilości ze względu na liczne łupy, które przynosili z powierzchni. Tytoń był dość smaczny i pachniał całkiem nieźle, jego jakość stała na bardzo dobrym poziomie, toteż drugi schron miał się czym szczycić.


Poza tym - rozumiem już te powtórzenia, bo ciężko znaleźć zastępstwo dla słowa "tytoń" - ale chociaż nie zaczynaj nim każdego następnego zdania, do cholery :E

jaki musiał zapłacić za paczkę tej herbaty, podobnie jak tytoń hodowanej w Dwójce.


Zmień szyk, bo teraz brzmi to jak błąd. Lepiej "...jaki musiał zapłacić za paczkę herbaty, hodowanej w Dwójce tak samo jak tytoń".



Ogólnie narobiłeś nieco błędów, nawet mimo korekty pierwszego rozdziału. Czuć tu twój styl - lubisz się rozdrabniać nad niektórymi detalami nawet bardziej, jak ja. Poza paroma wypisanymi przeze mnie pierdołami i czepialstwem, to nieźle się to czytało. Parę fragmentów zaśmierdziało mi moim stylem, ale zwalę to na bark tego, że jesteś jeszcze młody i ściągasz od najlepszych :suchar: :caleb: Tak czy siak, solidny kawałek i chętnie przeczytam jeszcze - naturalnie jak znajdę czas i chęci :realcaleb:

Oh, przepraszam, żeby nie wyjść na członka Klubu Wzajemnej Masturbacji, co jeden użytnik między wierszami ostatnio zarzucił między innymi mnie, tutaj druga recenzja, dedykowana:

Gówno, szajs i chłam - przestań pisać kiedy tylko wypisze ci się długopis, bo marnujesz drzewa, zużywając w tak głupi sposób papier :suchar:
A czy TY już przeczytałeś i oceniłeś moją twórczość?
"Samotność w Zonie" - nadal kontynuowana.
"Dawno temu w Zonie" - tylko dla weteranów forum.
"Za późno" - czerwona część cyklu "Kolory Zony"
"Akurat o czasie" - biała część cyklu "Kolory Zony"
"Za wcześnie" - niebieska część cyklu "Kolory Zony"
"Pęknięte Zwierciadło" - mini-cykl o Zonie w wersji noir

Za ten post Gizbarus otrzymał następujące punkty reputacji:
Positive Red Liquishert.
Awatar użytkownika
Gizbarus
Opowiadacz

Posty: 2895
Dołączenie: 18 Paź 2011, 16:44
Ostatnio był: 07 Cze 2023, 10:07
Miejscowość: Zadupie Mniejsze Wybudowania Kolonia II
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Sniper Rifle SVDm2
Kozaki: 854

Re: "Śledziogród" by Red Shoahert [Metro 2033]

Postprzez Red Liquishert w 13 Wrz 2014, 23:36

Rozdział trzeci dodany do pierwszego posta.
Bydlę z pana, panie Red
Awatar użytkownika
Red Liquishert
Łowca

Posty: 418
Dołączenie: 07 Sty 2010, 16:13
Ostatnio był: 16 Gru 2021, 16:32
Miejscowość: Chuj wie, Polska Ź
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Akm 74/2
Kozaki: 167

Re: "Śledziogród" by Red Shoahert [Metro 2033]

Postprzez KOSHI w 14 Wrz 2014, 22:44

Kciałeś recki to masz. Będzie krótko bo mam awarsję jak ch*j do całego uniwersum Metro. Tekst ok, coś sobą prezentuje więc nie powiem, że to chłam. Jako jeden z nielicznych masz na tym forum styl, który kupuje. Nie mniej jednak klimaty Metro mnie nie interesują, tak więc 2 i 3 rozdział obejrzałem pobieżnie. Co do korekty to męcz chłopaków. Nie podobają mi się tylko 3 rzeczy. chu*owa nazwa opka, scena z wilkami (ależ topornie opisana), nazwy. Geralt, Gaweł, Oszczep... Dobry dream team. :E Ogólnie spoko jest, wyrabiasz się. Masz ode mnie ciu ciu.
Image

Za ten post KOSHI otrzymał następujące punkty reputacji:
Positive Red Liquishert.
Awatar użytkownika
KOSHI
Opowiadacz

Posty: 1324
Dołączenie: 16 Paź 2010, 13:13
Ostatnio był: 15 Kwi 2023, 20:25
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Vintar BC
Kozaki: 649

Re: "Śledziogród" by Red Shoahert [Metro 2033]

Postprzez Red Liquishert w 15 Wrz 2014, 21:52

Króciutki rozdział wprowadzający do drugiej części opowieści dodany do pierwszego posta.
Bydlę z pana, panie Red
Awatar użytkownika
Red Liquishert
Łowca

Posty: 418
Dołączenie: 07 Sty 2010, 16:13
Ostatnio był: 16 Gru 2021, 16:32
Miejscowość: Chuj wie, Polska Ź
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Akm 74/2
Kozaki: 167


Powróć do Zero z Zony

Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 0 gości