"Litania według mściciela" by Red Shoahert

Powyżej 5000 znaków.

Moderator: Realkriss

"Litania według mściciela" by Red Shoahert

Postprzez Red Liquishert w 26 Lip 2014, 23:46

Bierzta, czytajta, oceniajta.

:

Litania według mściciela.
1


Semion, Węglarz, Borys, Nikita, Leo, Jurij.
Wymienił w myślach imiona, litanię, która dręczyła jego myśli przez ostatnie tygodnie. Kąsała świadomość, wpadała na miejsce jakichkolwiek innych zajawek myśli w jego mózgu, wypełniając pustą przestrzeń po śmierci Goszy.
Podniósł się powoli spod warstwy suchych i – bez wątpienia – radioaktywnych liści. Głośne wdechy i wydechy, brzmiące głucho przez maskę przeciwgazową wypełniały ciszę południa. Odgarnął dłonią w czarnej skórzanej rękawicy (przymocował oboje rękawic rzemieniami do przedramion, by zachować szczelność ubioru) ogromną, rudawą paproć. Przez ułamek sekundy licznik przesłał przez słuchawkę do ucha stalkera potworne wycie, które jednak ucichło niemal tak szybko, jak się pojawiło.
Stalker ukucnął, chowając polskiej produkcji P99 do kabury na biodrze. Nibypies dogorywał, patrząc na niego oczami płonącymi od nienawiści. Krew coraz wolniej sączyła się z trzech ran postrzałowych – ocenił, że trafienia są śmiertelne, jednak bestia była żywotna. Nie zamierzała umierać bez walki – trzymała się życia resztką woli. Stalker odczekał, aż nibypies przestanie dychać, po czym odciął mu ogon – jego właściwości przydadzą mu się w bezpośrednim starciu. Ukrył trofeum w chlebaku i wyprostował się. Otaksował okolicę wzrokiem, potarł okrągłe szybki przyciemnianych gogli i ruszył, poskrzypując wytartą skórą butów i chrzęszcząc liśćmi gniecionymi pod obutymi stopami.
Szedł, wsłuchując się w życie Czerwonego Lasu. Gdzieś daleko gardłowo, rozdzierająco wrzasnęła chimera, dziko skomlały psy lub wilki. Leniwy wiatr niosący opary „mgły” poruszał zdeformowanymi liśćmi i igłami radioaktywnych drzew. Wsłuchiwał się w ból mięśni, obciążonych plecakiem, kevlarowymi płytami pokrytymi warstewkami „smaru”, obrzynem, Dragunowem i amunicją w ładownicach kamizelki. Wsłuchiwał się w litanię, powtarzaną niemal samoistnie w jego umyśle.
Semion, Węglarz, Borys, Nikita, Leo, Jurij.
Wszyscy muszą umrzeć.

2


Artem dokładnie pamiętał moment, w którym popełnili błąd.
Nie powinni byli iść na skróty. Sam siebie czasem okłamywał, że nie pamięta, kto zaproponował ścieżkę przez obrzeża Magazynów. Rzeczywistość była jednak inna.
Gosza był jego pierwszym i jedynym przyjacielem tu, w Strefie oraz gdziekolwiek indziej. Poznali się trzy lata wstecz, jeszcze jako koty biegające na posyłki Sidorowicza, starego wygi z Kordonu. Nie było wypadu, na który poszliby osobno – mieli wspólne, wychodzone i sprawdzone ścieżki oraz ulubione miejsca. Nie mieli tajemnic.
Artem nie musiał długo przekonywać przybranego brata, by poszli na przełaj przez samotne, niezbadane połacie prosto do Doliny Mroku, do tamtejszego obozowiska samotników. Gosza nie zgłaszał sprzeciwów – ufał Artemowi. Za bardzo ufał.
Dopadli ich na początku. Dziesięciu – płaszcze z nibypsów, akaesy i strzelby gładkolufowe. Dobrze zorganizowani, w przeciwieństwie do większości tego typu grup maruderów, tylko czekających na nieostrożnego wędrowca gdzieś pośród bezdroży Czarnobyla.
Artem zrejterował w pobliskie krzaki, już w biegu zdejmując z pleców SWD z nakładką noktowizyjną na celownik, orzechowym łożem i czułym spuście. Gosza ruszył flanką ze swoim SPASem, strzelając dookoła oczyma w poszukiwaniu zagrożeń.
Zdjęli czterech. Artem obserwował ostatnie wystrzały wycofujących się bandytów, raniąc jeszcze jednego pojedynczym wystrzałem. Był pewien bezpieczeństwa – podniósł się z ziemi, zarzucił karabin na ramię i z pistoletem w dłoni ruszył naprzód, wzywając cicho brata. Zobaczył go, gdy ten wyszedł zza zdeformowanego anomaliami dębu – poczuł wtedy pierwszy raz znajomą igiełkę wbijającą mu się powoli w serce.
Było źle. Gosza powłóczył nogami, zwiesił bezwładnie ramiona, wypuścił z dłoni strzelbę. Uniósł głowę i spojrzał na przyjaciela. Chwilę później upadł. Artem dopadł do niego i zobaczył nogawkę spodni brata, w całości mokrą od krwi. Gosza uniósł ciężko powieki, spojrzał na brata.
Patrzyli na siebie chwilę. Minęło trochę czasu, aż Artem zdał sobie sprawę, że jego brat właśnie umarł.

3

„Człowiek w czerni uciekał przez pustynię, a rewolwerowiec podążał w ślad za nim”.
Ten cytat z początku jakiejś amerykańskiej, skrajnie epickiej sagi fantasy wbijał się cierniem w umysł Artema niemal tak samo, jak imiona bandytów, których ścigał. Drapał, uwierał, przeszkadzał w skupieniu.
Był zmęczony – zmęczenie, pragnienie i głód były jednak gdzieś obok. Nie odczuwał ich – ignorował, spychał na dalszy plan. Nawet, gdy po godzinach zdających się wiecznością zdarł z twarzy półmaskę i gogle, nie zatonął w czystym powietrzu, nie zachłysnął się zbawczym haustem życiodajnego tlenu, nie zaczął wycierać ociekającej potem twarzy. Zmrużył tylko oczy i wbił wzrok w szare monolity budynków przed nim.
Oto Limańsk.
Podkute trepy cicho postukiwały o zasłane śmieciem chodniki miasta, gniotąc stare fragmenty szkła i gruzu, będące jedynymi pozostałościami po dawnej cywilizacji. Szeroko rozwarte ślepia okien wierciły go pustym, martwym wzrokiem, śledząc jego poczynania tak, jak domowy kot śledzi szeroko otwartymi oczami nieostrożną mysz. Szedł pochylony, tuląc się do zimnych nieczułych ścian, których chłód przenikał przez warstwy ubrania i przyprawiał go o gęsią skórkę. Oko trzymał przy przezierniku obrzyna, wodząc lufami z lewa na prawo, wypatrując zagrożeń pośród pustych uliczek miasta. Oczami wyobraźni dostrzegał cienie autobusów, wiozących dzieci ludzi pracy; smętne łady sunące po asfalcie, pary trzymające się za ręce i przechadzające się w świetle wiosennego słońca, na dni przed tym, zanim Pierwsza Katastrofa odebrała im marzenia i zniszczyła życia…
Zatrzymał się, otarł czoło, przykucnął w zaułku. Uspokój się. Uspokój. Westchnął ciężko.
Semion, Węglarz, Borys, Nikita, Leo, Jurij.
Naciągnął na głowę kaptur i ruszył dalej ciemnym zaułkiem, usłanym złomem i zatarasowanym wrakiem niwy; Artem przesadził go, starając się nie czynić nadmiernego hałasu. Gdzieś w oddali kilka razy ostrzegawczo ryknęła pijawka. Artem zamarł, słysząc terkotanie kałasznikowa; cztery serie, chyba trzystrzałowe. Szybko dołączyły doń basowe huknięcia jakiejś strzelby; echo strzelniczego gromu obijało się o szare ściany budynków. Stalker zwalczył w sobie chęć, by ruszyć w tamtym kierunku – zamiast tego poszedł dalej, szukając schronienia na nocleg.
Podszedł do klatki schodowej, jego wzrok powędrował na szczyt monumentalnego megalitu. Drzwi klatki wyważono dawno temu; ani śladu anomalii czy mutantów czyhających na łatwy łup. Artem przekroczył próg i ruszył po schodach, wdychając smród stęchlizny i zapachu ozonu dochodzącego z „elektry” spoczywającej w jednym z rozszabrowanych mieszkań. W większości z nich nie pozostał ani jeden mebel – rozszabrowano wszystko jeszcze w osiemdziesiątym szóstym, tuż po przymusowej ewakuacji; bandy szabrowników już wtedy rzuciło się na osamotnione mieszkania. Co jakiś czas natrafiał na walające się po ziemi rodzinne zdjęcia w plastikowych, tanich ramkach – na jednym z nich widniało niemowlę z dwojgiem uśmiechniętych rodziców. Młodzi. Ojciec gładko ogolony, matka z włosami upiętymi w kok i sukience przyozdobionej kwiatowym wzorem…
Coś złapało go za ramię.
Artem zdusił odruch krzyku, skoczył do przodu, poszorował po usłanej odłamkami podłodze. Okręcił się na plecy, czując jak potwornie uwiera go plecak i kolba karabinu – patrzył prosto na gnijącego trupa, mamlącego przegniłym językiem i spierzchłymi, nabrzmiałymi wargami.
Serce powędrowało mu prosto do gardła, a żelazna, zimna dłoń ścisnęła go za gardło.
Trupem była kobieta, odziana w strzępy sukienki przyozdobionej kwiatowym wzorem i z resztkami włosów spiętymi w luźny kok. Powłócząc nogami, ślepy mutant zaczął podchodzić do Artema, wyciągając do niego kościste ręce, niczym w błagalnym geście. Stalker bardzo powoli podniósł się na nogi, wyciągając z pochwy myśliwski nóż; ostrze z nierdzewnej stali zasyczało krótko w olstrze.
Niemal w tym samym momencie, w którym z gardła bestii uniósł się ostrzegawczy warkot, Artem rzucił się do przodu, czując, jak adrenalina przyspiesza bieg serca, pobudza do działania, odtrąca na bok głód, zmęczenie, senność i ból pleców. Ostrze z głuchym mlaśnięciem zanurzyło się w oku martwej kobiety, będącym owalem śmierdzącego śluzu. Artem zdusił odruch wymiotny, wkręcił ostrze głębiej, próbując nie myśleć o tym, jak kobieta trzepocze się na jego ostrzu, dopóki nie wyrwał go, uwalniając smród nadgnitego mózgu.
Artem spojrzał na ostrze, po którym powoli ciekło coś na podobieństwo gęstej szarawej mazi. Stalker odwrócił się, wsparł dłonią o ścianę i zwymiotował; żółć spłynęła deseniem po szarej (niemal jak wszystko w tym zapomnianym przez Boga mieście) ścianie.
Otarł nóż o spodnie i wsunął do skórzanej pochwy na szelkach. Przetarł usta przedramieniem i zmusił się, by spojrzeć na zwłoki kobiety, leżącej na wznak i wbijającej ślepy wzrok w powałę.
Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że sukienka trupa była po prostu biała. Dodatkowo resztki włosów były związane w tradycyjny koński ogon.
Artem zadrżał, targany nerwowym, szaleńczym chichotem. Przełknął ciężko ślinę i ruszył chwiejnie po twardych schodach aż na dach bloku.

4

Noc rozświetlały błyski „elektr” i gejzerów ognia „spalaczy”- głodnych zdobyczy i niewątpliwie rodzących wiele cennych artefaktów - rozłożonych wśród nagrobków na cmentarzu olbrzymów, jakim był Limańsk. Artem siedział po turecku, czyszcząc rozłożonego dragunowa, cud rosyjskiej techniki; karabin prawdziwego strzelca. Obok spoczywała reszta arsenału, wyczyszczona i złożona. Stalker po raz wtóry uniósł do oczu zamek SWD i strząsnął z niego nieistniejący pyłek, zalegający na mechanizmie. Pracował w bladym świetle elektrycznej przenośnej lampy, z pietyzmem czyszcząc każdy najdrobniejszy trybik starej broni.
Godzinę wcześniej zobaczył pierwsze światła ogniska w parterowym budyneczku nieznanego przeznaczenia. Wiedział – a raczej przeczuwał – kto rozbił obóz właśnie tu, w Limańsku, jeszcze zanim sięgnął po lornetkę.
Na dachu jednego z budynków Artem przygotowywał się spokojnie, pieczołowicie. Właśnie kończył składać karabin – sięgnął po łukowy magazynek i po kolei wyłuskiwał z pudełka kolejne naboje kalibru 7,62 milimetra, błyskające miedzianie w świetle lampy. Powoli nabijał magazynek amunicją, aż umieścił w nim dziesiąty nabój. Załadował SWD i położył się na brzuchu, układając do celowania.
Spojrzał przez tunel lunety na obozowisko. Widział przez okno ognisko i Jurija, leżącego na posłaniu i wspartego na łokciu, wbijającego wzrok w płomień paleniska, rozpalonego z fragmentów starych mebli i zapewne urwanej okiennicy. Tak długo wpatrywał się w ich fotografie, aż zapamiętał każdy szczegół – trójkąt dziobów po ospie na czole, haczykowaty nos, zajęcza warga, urwany fragment prawego ucha…
Artem odciągnął zamek, z rozdzierającym ciszę szczęknięciem wprowadzając posłańca śmierci do komory.
Jurija zasłonił mu Nikita, przywódca bandy – dopiero teraz powrócił do obozowiska. Mówił coś do kogoś niewidocznego przez okienko, wskazując na ognisko. Sprawni w walce, pomyślał Artem. Ale znajomości sztuki cholernego przetrwania za grosz.
Nie zdążył wymierzyć w zarośniętą głowę Nikity – zniknął za framugą okna, znów pokazując Jurija, który powiódł wzrokiem za swoim „szefem”. Leżący nogę miał grubo owiniętą bandażem, przesiąkniętym częściowo krwą; to prawdopodobnie on odniósł ranę w starciu z pijawką. Artem nie miał wątpliwości, że to właśnie oni mierzyli się z bestią, kiedy wkraczał do miasta.
Stalker odsunął od siebie niepotrzebne myśli. Poprawka, wiatr z zachodu. Wdech.
Semion, Węglarz, Borys, Nikita, Leo, Jurij.
Wszyscy muszą umrzeć.
Pociągnął za spust.

5

Drzwi baru „Sto radów” zaskrzypiały żałośnie, doprowadzając właściciela przybytku do szału. Barman przeklął w myślach Trusię, starego pijaka, który już nawet na chodki nie ruszał, któremu zlecił naoliwienie zawiasów. Skończy się, ku*wa, na tym, że sam będzie musiał je naoliwić. Zaklął pod nosem, charknął i posłał zielonkawego gluta do spluwaczki obok stołka, na którym mościł się, czytając gazetę z Wielkiej Krainy. Teraz uniósł wzrok znad żadnej jakości papieru i obdarzył wzrokiem przybysza, który wkroczył do „Stu radów”.
To był Artem Wilczek. Młody, a ze sprzętem jak weteran; ścieżek wychodził jednak więcej niż niejeden z tych podających się za cholernych Striełoków kretynów. Coś się jednak nie spodobało barmanowi; ba, obudziło w nim coś na wzór obawy.
Nie było z nim Goszy Kruka. Facet miał taki przydomek z prostego powodu – nosił długą, czarną brodę, a na głowie nosił gęstą czuprynę koloru nocnego nieba. On i Artem byli nierozłączni; widocznie coś musiało się stać.
Wstał, zdjął okulary w rogowej oprawce; Wilczek oparł się o ladę, zdjął kaptur, zrzucił plecak na ziemię. Broni nie miał; musiał ją zostawić u wykidajły. Wzrok miał mętny, twarz bladą jak ściana.
- Z Kablem chcę się widzieć. Najpóźniej za godzinę.
Głos miał szorstki, nieprzyjemny. Barman kiwnął tylko głową, wystukał wiadomość do Kabla na drogim jak dywan z pijawki PDA.
- Wiesz, Gosza nie żyje.
Powiedział to beznamiętnym, pustym tonem. Barman wzdrygnął się wewnętrznie – znał Goszę od paru lat, od kota niemalże… Cóż, pomyślał. Niejednego Strefa zabrała i niejednego zabierze. Niemniej jednak podał Wilczkowi flaszkę na koszt firmy i rzucił mu kilka pięciominutowych żetonów na prysznic.
Potem pojawił się Kabel. Razem z Artemem poszli do osobnego pokoiku, osobistej kwatery lokalnego handlarza informacjami. Kabel miał wyjątkowo dobrych informatorów rozsianych od Kordonu po Barierę. Niewątpliwie musiał słono płacić za świeże wieści, niemniej jednak zwracało mu się to z nawiązką; sporo osób chciało znać współrzędne ciekawej skrytki, czy po prostu dowiedzieć się, co w szerokiej Strefie słychać
Barman zobaczył Wilczka jakąś godzinę później, gdy ten wychodził, wbijając wzrok w otwartą tekturową teczkę. Barman wyciągnął szyję. Mignęło mu tylko czarnobiałe, kiepskiej jakości zdjęcie krzywego pyska Jurija, znanego barmanowi bandziora – był on dezerterem z oddziału Pretorian z Powinności; pewnego dnia odstrzelił po pijaku dobrego przyjaciela generała Woronina. Ocaliło go tylko to, że miał znajomych, którzy załatwili mu „tylko” permanentne wygnanie.
Artem wyszedł z baru pewnym krokiem, zatrzaskując teczkę. Barman kiwnął mu na pożegnanie głową; Wilczek obrzucił go mętnym spojrzeniem i ruszył w swoim kierunku.
- Jeszcze kolejka! – zawołał ktoś ze stolika pod ścianą. Barman znowu zaklął i sięgnął po flaszkę.

6

Dwóch z głowy.
Radioaktywna rosa powoli spływała po rudawych liściach rzadko rosnących zmutowanych drzew, kontrastujących z surowym, betonowym obliczem Limańska. Wypalone, czarne kręgi w trawie świadczyły o sporej aktywności „spalaczy”… Artem wyminął naturalnie oznaczone pułapki i wkroczył przez uchylone, cudem ocalałe drzwi do budynku.
Jurij leżał na śpiworze, obok resztek wygasłego ogniska. Pośrodku czoła i na potylicy ziały ciemne dziury po pocisku 7,62, na chłodnej posadzce widniał bury ślad po bryzgu krwi i mózgu; wojskowy śpiwór nasiąkł brunatną posoką. Artem przeszedł dalej, na zimne podwórze. Tutaj leżał na wznak Semion – kula weszła między żebrami z boku, przeszyła oboje płuc i wyszła z drugiej strony, wyrywając kawał mięsa i tkanek. Artem nie pomylił się w wyborze sprzedawcy; chłopcy z Wolności zapewnili mu amunicję z potężnym, ale nie przesadzonym ładunkiem dobrego prochu, sprowadzanego od sprawdzonych dostawców z Wielkiej Krainy. Stalker zerknął na ślady po pienistej jusze z płuc. Pstryknął palcami.
Węglarz, Borys, Nikita, Leo.
Wszyscy muszą umrzeć.

7

Na wschodzie majaczył komin Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej, górujący nad Strefą.
Artem odwrócił wzrok, przykucnął w wysokiej trawie. Ślady butów były wciąż wyraźne. Deptał im po piętach. Uśmiechnął się pod nosem, podrapał po zarośniętych policzkach. Ile to już będzie? Nie zastanawiał się nad czasem, parł po prostu naprzód, bez względu na koszta. Teraz też odtrącił od siebie niepotrzebną myśl.
Parł dalej przez wysokie trawy, gniotąc butami suchą trawę i trupki zdechłych szczurów, pokrytych jakimś trudnym do zidentyfikowania nalotem. Szedł na północny-zachód, w kierunku, z którego usłyszał strzały i wściekłe ujadanie psów.
Do samotnej polanki dotarł pół godziny później. Wyszarpnął z kabury pistolet i zastrzelił jednego ze rudawych ślepych psów, kłębiących się nad bezkształtnym tłumokiem leżącym na ziemi. Reszta rozbiegła się, skamląc żałośnie.
Artem podszedł do trupa, wpychając P99 do olstra. Zakrył usta i nos chustą, kopniakiem przewrócił zwłoki na plecy; szkliste oczy trupa spojrzały obojętnie na bezkres nieba.
Gliniaste, czerwonawe błoto tworzyło na twarzy Borysa Iwanowskiego suchą maskę. Twarz ocalała tylko dlatego, że w chwili śmierci leżał na niej – psy zajęły się nogami i plecami. Artem rozejrzał się – na ziemi w pobliżu leżał MP-5, w trawie błyszczały łuski. Sporo amunicji poszło, pomyślał stalker, wstając. Obejrzał jedną z łusek, niemal całkiem zardzewiałą. Jednak nie była taka…
Artem zdrętwiał.
Spojrzał na trupa. Nie miał na twarzy błota. To była rdza.
Stalker puścił się pędem przez trawy, byle tylko uciec jak najdalej, jak najdalej od „rdzawej powłoki”, czując tylko goniący go smród rozkładającego się trupa.
Wyhamował dopiero, kiedy w płucach zaległ płynny ogień, a serce zaczęło łamać żebra. Wsparł się na kolanach, a potem otrzepał kurtkę i kamizelkę z rdzawego nalotu. Miał szczęście, że schylił się o tę cholerną łuskę… Pociągnął wody z jednego z ostatnich bidonów – zapas wody był na wykończeniu. Szlag, pomyślał.
Zresztą, pomyślał. Idę w jedną stronę.
Węglarz, Nikita, Leo.
Wszyscy muszą umrzeć.

8

Przez lunetę patrzył na budynek stacji Janów.
Za plecami miał Elektrownię, którą obszedł od zachodu. Sprzęt ciążył, przyginał do ziemi, karabin drżał w zmęczonych rękach,. Nie pamiętał, kiedy spał. Gardło paliło, żołądek zwinął się do rozmiarów orzeszka. Nie pamiętał, kiedy jadł albo pił. Kończyły mu się naboje… kupił najlepsze, ale drogo i niedużą ilość. Przełknął ślinę zbieraną od minut w ustach i oparł karabin o głaz.
Błysnęła lornetka w wybitym oknie budynku stacji.
Bez wahania. Strzał, uderzenie kolby o bark, smród gazów prochowych uderzył go w nozdrza, huk wystrzału ogłuszył jak wybuch granatu. Rozpoznał czapkę z daszkiem, która spadła z głowy zastrzelonego. Leo obwisł w oknie, zawartość roztrzaskanej głowy wylała się zeń wartkim strumykiem.
Był zbyt wycieńczony. Zostawił karabin, odpiął szelki plecaka, przedtem wyciągnąwszy z olstra umocowanego do boku bagażu stary obrzyn. Puścił się paralitycznym biegiem, sapiąc jak parowóz, zataczając się, ledwo co prąc na azymut. Dwadzieścia metrów.
Dostał w pierś. Huknęło głucho, Artem poszorował po ziemi. Nie zaczął dusić się krwią, nie poczuł zimna i odrętwienia idącego od nóg coraz wyżej… spojrzał na pierś. Pocisk rozdarł materiał kamizelki i utkwił w kevlarowej płycie.
Poderwał się na nogi, uniósł obrzyn – wprost na Węglarza. Młody, wysoki. Niebieskooki blondyn z paskudną brodawką na czubku nosa. Karabin dyndał mu na szyi.
Ściągnięcie spustu, potworny huk, szary dym w powietrzu. Artem poczuł, jak na jego twarz spada krwawy deszcz. Fontanna kości, krwi i włosów ze zmasakrowanej śrutem głowy wytrysnęła w powietrze. Niemal bezgłowe zwłoki upadły na ziemię.
Coś mignęło mu w drzwiach stacji. Strzelił na oślep, upuścił obrzyn. Ból nadgarstków był nie do wytrzymania. Wciąż dokuczała mu prozaiczna myśl, że nie pamięta, kiedy ostatnio jadł. Wyciągnął z kabury walthera, pchnął barkiem zastałe drzwi i wpadł do mrocznej stacji, rozświetlanej tylko ogniskiem rozpalonym pośrodku holu.
Strzał. Tym razem było za blisko, trysnęła krew, świat zatańczył stalkerowi przed oczami, paroksyzm bólu skrępował członki, spiął udręczone mięśnie. Artem krzyknął z zaskoczenia, zatoczył się na ścianę. Jeszcze jeden strzał, pocisk wwiercił się w udo, mląc tkanki, wgryzając się w kość. Artem, niemal oślepiony bólem, wycelował w miejsce, z którego zobaczył błysk. Strzelił trzy razy, jeden po drugim. Krzyk bólu, dźwięk karabinu zderzającego się z ziemią. Niekontrolowany wystrzał trafił gdzieś w ścianę. Stalker, napompowany adrenaliną, oślepiony i obezwładniony bólem, wycieńczony, wspierając się na słabnących rękach i wlokący za sobą smugę szkarłatnej, wsiąkającej szybko w posadzkę krwi powlókł się w kierunku Nikity, próbującego wstać, ślizgającego się we własnej posoce. Artem wymacał rękojeść noża, wyszarpnął broń z pochwy i pełzł niczym robak, niczym glista, niczym pasożyt jakim przecież był, bo był pasożytem żerującym na Strefie, był nikim, był tylko gówniarzem targanym poczuciem winy. Od tych myśli chciało mu się wyć i zawył chrapliwie, zaskoczony tym, jak bardzo żałośnie brzmi jego własny głos, przygniótł sobą Nikitę do ziemi; wykrzywiona w grymasie wściekłości twarz, bielmo na prawym oku, brak przedniego zęba… wszystkie te szczegóły uczepiły się jego świadomości, wwierciły się w nią jak wkręt w zbutwiały pień. Artem uniósł nóż do ciosu i wbił ostrze z nierdzewnej stali w gardło Nikity, czując, jak ciepła krew tryska mu na zarośniętą twarz.

Epilog

Biały rodent był smutny. Kolejne stado odrzuciło go, przywódca odgryzł mu nawet porośnięte białą szczeciną ucho, pokonując go w brutalnej, krwawej walce.
Mutant szedł właśnie w trawie, smętnie wlokąc za sobą resztki ogonka. Żuł bez przekonania kawałek padniętego mięsacza, gdy usłyszał huki. Nie przeraził się, znał ten dźwięk. Wskoczył na nieduży głaz, by zobaczyć, co się dzieje.
Dźwięki niosły się z dużego budynku, tuż obok dziwnej, drewnianej, okrągłej wieży. Biały rodent, przekonawszy się, że raczej nic nie zobaczy, spojrzał na pomarańczową tarczę wschodzącego słońca. Przymknął powieki i pozwolił, by chłodny wiaterek zmierzwił jego białe futerko. Stał tak z zamkniętymi oczkami, dopóki nie skrzypnęły drzwi budynku.
Szczur natychmiast zastrzygł uszami. Z budynku powolnym krokiem wyszedł jeden z olbrzymów. Wlókł za sobą jedną nogę, ściskał ramionami tors. Przeszedł tak, powoli, żałośnie, niczym pogryziony przez basiora młody wilk kilka metrów. Buciory szurały o podłoże. Upadł na kolana, wciąż ściskając kurczowo tors. Coś błyszczącego wypadło mu z dłoni i brzęknęło o beton. Olbrzym uniósł głowę z wyraźnym wysiłkiem. Biały rodent mu współczuł.
Olbrzym patrzył na wschodzące słońce. Biały rodent pomyślał, że musi myśleć jak on; że wschód słońca to naprawdę piękna rzecz.
Olbrzym odchylił się do tyłu, opuścił ramiona wzdłuż tułowia. Broda opadła mu na pierś.
Biały rodent obserwował go dłuższy czas. Potem podreptał w jego kierunku, bez śladu strachu. Ostrymi ząbkami ugryzł olbrzyma w kciuk. To potwierdziło tylko jego podejrzenia; ponownie, bez śladu przestrachu, położył się w cieniu giganta.
Olbrzym był bowiem martwy.
Wstał nowy dzień.
Bydlę z pana, panie Red

Za ten post Red Liquishert otrzymał następujące punkty reputacji:
Positive Gizbarus, Gość.
Awatar użytkownika
Red Liquishert
Łowca

Posty: 418
Dołączenie: 07 Sty 2010, 16:13
Ostatnio był: 16 Gru 2021, 16:32
Miejscowość: Chuj wie, Polska Ź
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Akm 74/2
Kozaki: 167

Reklamy Google

Re: "Litania według mściciela" by Red Shoahert

Postprzez slawek73 w 27 Lip 2014, 09:51

No fajnie, fajnie... ale NIENAWIDZĘ Mrocznej Wieży. Za jej popełnienie zawsze miałem ochotę skopać Kingowi dupala.
Dlatego, w skali 1-10, daję opowiadanku tylko 6. Za styl. Obniżam za fabułę. Nie znoszę wieży, czarownika, tego umierającego kingowskiego uniwersum. Przez to cholerstwo skapowałem się, skąd w jego horrorach wyłaziły do naszej rzeczywistości te okropieństwa. sku*wiel poleciał w cholerne fantasy i odarł z nimbu tajemnicy wszystkie swoje wcześniejsze opowieści. Pieprzony wieloświat. Tfu!

Edit - do ortografii, skladni itp nie bedę sie odnosił, bo i po co ;)

Za ten post slawek73 otrzymał następujące punkty reputacji:
Positive Realkriss, Red Liquishert.
Awatar użytkownika
slawek73
Stalker

Posty: 189
Dołączenie: 19 Maj 2014, 18:55
Ostatnio był: 07 Lut 2019, 17:26
Miejscowość: Lublin
Frakcja: Samotnicy
Kozaki: 32

Re: "Litania według mściciela" by Red Shoahert

Postprzez Red Liquishert w 27 Lip 2014, 12:39

Ale mnie nie interesuje Twoja opinia o Mrocznej Wieży, tylko o opowiadaniu; nie rozumiem też przytyku co do fabuły - że na Wieży wzorowana? Pojawił się w tekście jeden cytat z Mrocznej, bo pasował do sytuacji, tyle :)
Bydlę z pana, panie Red
Awatar użytkownika
Red Liquishert
Łowca

Posty: 418
Dołączenie: 07 Sty 2010, 16:13
Ostatnio był: 16 Gru 2021, 16:32
Miejscowość: Chuj wie, Polska Ź
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Akm 74/2
Kozaki: 167

Re: "Litania według mściciela" by Red Shoahert

Postprzez slawek73 w 27 Lip 2014, 12:51

No przecież oceniłem :| Czego jeszcze oczekujesz?!
A o Mrocznej Wieży, to tylko dygresja.
Awatar użytkownika
slawek73
Stalker

Posty: 189
Dołączenie: 19 Maj 2014, 18:55
Ostatnio był: 07 Lut 2019, 17:26
Miejscowość: Lublin
Frakcja: Samotnicy
Kozaki: 32

Re: "Litania według mściciela" by Red Shoahert

Postprzez Grzechu300 w 27 Lip 2014, 13:31

Pierwsze, co się od razu narzuca - sztampowe, oklepane stalkerskie ksywki czy imiona. Aż czekałem, kiedy pojawi się "Wilk", "Szary", "Hunter", "Kruk", "Młynarz" czy coś podobnego. Trochę kreatywności, ludzie. W co drugim opowiadaniu jest Artem, a o Goszy i Węglarzu nie wspomnę, bo podkradnięci ze "Ślepej Plamy." Tak, wiem, może się zdarzyć podobny pseudonim/imię, no ale ciut wysiłku byście w to włożyli. ;)
I PS. Ja się lubię czepiać o wszystko, nawet największe duperele. :)
Red Shoahert napisał(a):
Odgarnął dłonią w czarnej skórzanej rękawicy (przymocował oboje rękawic rzemieniami do przedramion, by zachować szczelność ubioru) ogromną, rudawą paproć.

Buduj krótsze zdania - łatwiej to czytać. Najlepiej pomyśl sobie że czytelnik to idiota z poziomem IQ zdechłego chomika. Chodzi o to, żeby każdy zrozumiał, to co piszesz. Ale to tylko taka porada. ;)
Red Shoahert napisał(a):
ocenił, że trafienia są śmiertelne, jednak bestia była żywotna. Nie zamierzała umierać bez walki – trzymała się życia resztką woli

Skro są śmiertelne, to znaczy, że nie żyje - logiczne. Zalatuje dla mnie bzdurą trochę.
Red Shoahert napisał(a): potarł okrągłe szybki przyciemnianych gogli

Że co, potarł zaparowane/mokre szkiełka maski? Bardzo mądrze, teraz nic nie będzie widział. :kotek:
Red Shoahert napisał(a):pokrytymi warstewkami „smaru”,

Czemu smar w cudzysłowie?
Red Shoahert napisał(a): akaesy

Śmierdzi Meeshowym upodobaniem do dziwnych nazw. :)
Red Shoahert napisał(a):wiozących dzieci ludzi pracy;

Aha.
Red Shoahert napisał(a):cztery serie, chyba trzystrzałowe

Skurczybyk. Nie dość, że słyszał ile serii, to jeszcze po ile wystrzałów. Stalker Pietrow normalnie.
Red Shoahert napisał(a): Artem Wilczek

No, mówiłem coś o Wilkach i Artemach...? :E
Red Shoahert napisał(a):Nie było z nim Goszy Kruka.

Jak wyżej.
Red Shoahert napisał(a): generała Woronina.

Nie lubię ,gdy w opowiadaniach pojawiają się postaci z gry, ale to tylko moje odczucie.
Red Shoahert napisał(a): Pocisk rozdarł materiał kamizelki i utkwił w kevlarowej płycie.
Poderwał się na nogi, uniósł obrzyn – wprost na Węglarza.

Nie byłby w stanie oddychać przez parę dobrych sekund, a co dopiero poderwać się na nogi. ;)

Niemniej - naprawdę fajnie się to czyta. Minusami dla mnie są postaci i miejsca z gry, na siłę wciskana "epickość" i oklepany motyw zemsty, no i ten "Artem" jest jak dla mnie za bardzo Rambo.

Jakbyś skupił się na aspekcie przetrwania, przeżycia w Zonie, nie powielając sztampowych motywów i tematów to wyszłoby bardzo fajne opowiadanko. I przystopuj z bronią - od razu swd, czy inne takie... jakoś bohaterowie uzbrojeni w starego kałasza czy pordzewiałą dwururkę są fajniejsi niż uberkozacy z egzoszkieletami i rpg na plecach. ;)
Вознаграждён будет только один.

Za ten post Grzechu300 otrzymał następujące punkty reputacji:
Positive Red Liquishert.
Awatar użytkownika
Grzechu300
Ekspert

Posty: 800
Dołączenie: 30 Sie 2012, 22:39
Ostatnio był: 15 Wrz 2019, 11:19
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Akm 74/2
Kozaki: 333

Re: "Litania według mściciela" by Red Shoahert

Postprzez slawek73 w 27 Lip 2014, 13:39

Artem... ja mam tak, że jak widzę to imię, momentalnie przed oczyma pojawia mi się Metro 2033...
A skoro już mam się czepiać, to przesadziłeś z przymiotnikami ;) Przykladowe zadniae:

"Jurij leżał na śpiworze, obok resztek wygasłego ogniska. Pośrodku czoła i na potylicy ziały ciemne dziury po pocisku 7,62, na chłodnej posadzce widniał bury ślad po bryzgu krwi i mózgu; wojskowy śpiwór nasiąkł brunatną posoką."

A teraz zabierzmy przymiotniki:

"Jurij leżał na śpiworze, obok resztek ogniska. Pośrodku czoła i na potylicy ziały dziury po pocisku 7,62, na posadzce widniał ślad po bryzgu krwi i mózgu; wojskowy śpiwór nasiąkł brunatną posoką."

O wiele lepiej brzmi prawda? Jeden, w imię zasad, zostawiłem ;)

edit - przetrzep tekst pod kątem powtórzeń, bo sa często, gęsto, wywal 70% przymiotników i bedzie git ;)

edit2: i na litość boską, nie broń sie tak przed krytyką ;) Jednemy sie nie podoba to, innemu tamto. Ilu czytelników, tyle ocen. Bo w sumie po co opowiadanie tutaj wrzucileś?
Ostatnio edytowany przez slawek73 27 Lip 2014, 13:53, edytowano w sumie 3 razy
Awatar użytkownika
slawek73
Stalker

Posty: 189
Dołączenie: 19 Maj 2014, 18:55
Ostatnio był: 07 Lut 2019, 17:26
Miejscowość: Lublin
Frakcja: Samotnicy
Kozaki: 32

Re: "Litania według mściciela" by Red Shoahert

Postprzez Red Liquishert w 27 Lip 2014, 13:45

Może i są. Nie rozluźniaj mnie proszę pierdołami o uberkozakach; pisane było, że mimo młodego wieku Artem ma sprzęt jak weteran, sporo również wychodził już ścieżek, a w pościgu za bandą maruderów nie ubierze się chyba w dwururkę i płaszczyk? Żaden z niego Mi... Striełok. Zresztą, gdybyś przeczytał parę moich starszych postów, to wiedziałbyś, że też nie lubię kozaków z egzo i RPG; ale po raz setny mówię: Artem to weteran, sprzęt ma taki, jaki ma. Nie czaję przytyku do imienia - bohater "Metra..." nazywał się Artjom, jeśli o to chodzi. Nie siliłem się na wymyślanie ksywek - użyłem tych najlepiej brzmiących; zawsze używam słów czy imion, które pierwsze wpadną mi do głowy. Z doświadczenia wiem, że nadmierne zastanawianie się prowadzi do opłakanych skutków :) .
I oto chodziło; Zona tu jest zepchnięta na dalszy plan. Tu nie chodzi o przetrwanie; tu chodzi o sam pościg stalkera za bandytami.
Bydlę z pana, panie Red
Awatar użytkownika
Red Liquishert
Łowca

Posty: 418
Dołączenie: 07 Sty 2010, 16:13
Ostatnio był: 16 Gru 2021, 16:32
Miejscowość: Chuj wie, Polska Ź
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Akm 74/2
Kozaki: 167

Re: "Litania według mściciela" by Red Shoahert

Postprzez Grzechu300 w 27 Lip 2014, 14:02

Red Shoahert napisał(a):Może i są. Nie rozluźniaj mnie proszę pierdołami o uberkozakach; pisane było, że mimo młodego wieku Artem ma sprzęt jak weteran, sporo również wychodził już ścieżek, a w pościgu za bandą maruderów nie ubierze się chyba w dwururkę i płaszczyk?Zresztą, gdybyś przeczytał parę moich starszych postów, to wiedziałbyś, że też nie lubię kozaków z egzo i RPG;

Zresztą, gdybyś przeczytał mojego posta dokładnie, to wiedziałbyś, że to moje odczucie, a nie przytyk w stosunku do opowiadania.
Red Shoahert napisał(a):ale po raz setny mówię: Artem to weteran, sprzęt ma taki, jaki ma. Nie czaję przytyku do imienia - bohater "Metra..." nazywał się Artjom, jeśli o to chodzi. Nie siliłem się na wymyślanie ksywek - użyłem tych najlepiej brzmiących;

Tyle, że to ssie pałę, i co drugi bohater opowiadań na tym forum to Artem/Wilk/Hunter/Diegtiariow/Striełok czy inny oklepany szit. ;)
Red Shoahert napisał(a):I oto chodziło; Zona tu jest zepchnięta na dalszy plan. Tu nie chodzi o przetrwanie; tu chodzi o sam pościg stalkera za bandytami.

Spoko, rozumiem zamysł, opowiadanko zacne - po prostu fajnie by było przeczytać takie bardziej "survivalowe", pisane twoim stylem.

A mi przejadły się śmieszno-epickie pogonie, pseudomelancholijne zemsty itp. więc mam uraz.
Pewnie jak ktoś nie czytał dużo takich tekstów, to przyjmie to lepiej niż ja. ;)
Вознаграждён будет только один.
Awatar użytkownika
Grzechu300
Ekspert

Posty: 800
Dołączenie: 30 Sie 2012, 22:39
Ostatnio był: 15 Wrz 2019, 11:19
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Akm 74/2
Kozaki: 333

Re: "Litania według mściciela" by Red Shoahert

Postprzez Gizbarus w 28 Lip 2014, 21:40

Zacznę od razu wypisywać to, czego się czepią, żeby potem nie zagubić tego wśród linijek tekstu.

Semion, Węglarz, Borys, Nikita, Leo, Jurij.


Masz w mordę za użycie imienia jednej z postaci z mojej "Morfiny..." :caleb:
...oh, wait, jeszcze jej nie czytałeś :suchar:

Odgarnął dłonią w czarnej skórzanej rękawicy (przymocował oboje rękawic rzemieniami do przedramion, by zachować szczelność ubioru) ogromną, rudawą paproć.


Po co ten nawias w środku? Narrator do narratora? Wystarczyło umieścić to zdanie wcześniej czy później jako drobną informację i byłoby dobrze.

ruszył, poskrzypując wytartą skórą butów i chrzęszcząc liśćmi gniecionymi pod obutymi stopami.


Rozumiem intencję tego zdania, aczkolwiek na ściółce raczej but ci nie zatrzeszczy skórą - no, chyba że masz tu na myśli styl Borewicza, potrafiącego ruszyć Polonezem z piskiem opon na szutrowej drodze :suchar:

zdejmując z pleców SWD z nakładką noktowizyjną na celownik, orzechowym łożem i czułym spuście.


Powinno być albo "i o czułym spuście" albo "i z czułym spustem".

Chwilę później upadł. Artem dopadł do niego i zobaczył nogawkę spodni brata, w całości mokrą od krwi.


Żeby tak prędko umrzeć od rany na nodze, musiałby albo mieć ją urwaną powyżej kolana, albo mieć uszkodzoną tętnicę - w obu przypadkach nie byłby w stanie zrobić nic więcej, jak tylko leżeć na ziemi i ewentualnie przesuwać się za pomocą rąk. Taka mała dygresja.

Podkute trepy cicho postukiwały o zasłane śmieciem chodniki miasta, gniotąc stare fragmenty szkła i gruzu,


Drobna uwaga - wbrew temu, czego uczą nas gry i filmy, chrzęst szkła i gruzu robi tyle hałasu, że byłbym w stanie usłyszeć twojego bohatera ze stu metrów, siedząc na drugim piętrze budynku w podwórzu. Więc albo ja po prostu mam aż tak nadzwyczajne możliwości słuchowe, albo twój Artem jest nieuważny jak cholera.

Co jakiś czas natrafiał na walające się po ziemi rodzinne zdjęcia w plastikowych, tanich ramkach – na jednym z nich widniało niemowlę z dwojgiem uśmiechniętych rodziców. Młodzi. Ojciec gładko ogolony, matka z włosami upiętymi w kok i sukience przyozdobionej kwiatowym wzorem…


A to z kolei bardzo mi się spodobało - to właśnie dla mnie jedna z idei Zony. Drobne pamiątki kryjące w sobie wspomnienia tak ważne dla dawnych mieszkańców. Memento. Stąd też moja idea ze słynnym zdjęciem i Sidem skupującym niektóre takie przedmioty w "Samotności...".

żółć spłynęła deseniem po szarej (niemal jak wszystko w tym zapomnianym przez Boga mieście) ścianie.


Znów ta nieszczęsna narracja narratora w nawiasie. Przecież z tego można było zrobić wtrącenie między myślnikami albo dodatkowe zdanie.

Otarł nóż o spodnie i wsunął do skórzanej pochwy na szelkach.


Nie polecam wycierania kosy o własne ciuchy. Zwłaszcza w miejscu, gdzie nie ma możliwości czy czasu wyprać je w ciepłej wodzie z proszkiem i takie tam. Po paru zabitych przeciwnikach waliłbyś jak cała menażeria Zony, a kolor twoich ubrań przybrałby nowy wzór kamuflażu :caleb:

Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że sukienka trupa była po prostu biała. Dodatkowo resztki włosów były związane w tradycyjny koński ogon.
Artem zadrżał, targany nerwowym, szaleńczym chichotem. Przełknął ciężko ślinę i ruszył chwiejnie po twardych schodach aż na dach bloku.


Kolejny zbitek zdań, który bardzo mi się spodobał. Pomijając tych, którzy przy czymś podobnym osrali by się ze strachu i uciekli do mamusi, to spora część pewnie zareagowałaby podobnie - nerwowy śmiech, żeby w jakiś sposób uspokoić nerwy i dać ujść "parze".

Niemniej jednak podał Wilczkowi flaszkę na koszt firmy i rzucił mu kilka pięciominutowych żetonów na prysznic.


Kolejna ciekawa idea z tym prysznicem na żetony. Idealna sprawa w przypadku potrzeby racjonowania cennego surowca, jakim w Zonie jest czysta woda.

był on dezerterem z oddziału Pretorian z Powinności


Ładnie to tak korzystać z mojego lore? :caleb: :P

zastrzelił jednego ze rudawych ślepych psów


"Z" będzie odpowiednie - "ze" tutaj nie pasuje.

Artem wymacał rękojeść noża, wyszarpnął broń z pochwy i pełzł niczym robak, niczym glista, niczym pasożyt jakim przecież był, bo był pasożytem żerującym na Strefie, był nikim, był tylko gówniarzem targanym poczuciem winy.


No, zdanie wielokrotnie poskładane, przełożone i posklejane z innymi niemalże jak moje co gorsze w "Samotności...", co już wybornie wytknęła mi kiedyś Guśka i potwierdziła Kriss :caleb: Potnij je może jakoś, bo serio jednak nie jest to łatwe do czytania.

No, wypisałżem co gorsze byki (według mnie), ale i także parę fragmentów, które moim zdaniem świetnie komponują się w tekście i mają w sobie to "coś". Motyw z zemstą nigdy nie było specjalnie oryginalny, ale przynajmniej podałeś go w sposób, dzięki któremu łatwo się to czyta. Nie rozumiem bólu o fragment "Rewolwerowca" - chyba wszystkim udziela się atmosfera meeshofobii.

Bohater nie sprawiał wcale wrażenia Rambo, jak ktoś tam chyba wcześniej w komentarzach zarzucił. Ot, stalker jakich wielu - może z nieco większym talentem. Dziwi mnie tylko gotowość do poddania się tak szybko, kiedy ciało jeszcze dycha, a życie ucieka raptem jedną czy dwiema ranami postrzałowymi... No, ale widocznie nie każdy ma charakter Rozy :caleb:

Tak czy siak, dobrze się to czyta pomimo paru zgrzytów, które wypisałem. Wyrabiasz się jak gówno w betoniarce, młody ;)
A czy TY już przeczytałeś i oceniłeś moją twórczość?
"Samotność w Zonie" - nadal kontynuowana.
"Dawno temu w Zonie" - tylko dla weteranów forum.
"Za późno" - czerwona część cyklu "Kolory Zony"
"Akurat o czasie" - biała część cyklu "Kolory Zony"
"Za wcześnie" - niebieska część cyklu "Kolory Zony"
"Pęknięte Zwierciadło" - mini-cykl o Zonie w wersji noir

Za ten post Gizbarus otrzymał następujące punkty reputacji:
Positive Red Liquishert.
Awatar użytkownika
Gizbarus
Opowiadacz

Posty: 2895
Dołączenie: 18 Paź 2011, 16:44
Ostatnio był: 07 Cze 2023, 10:07
Miejscowość: Zadupie Mniejsze Wybudowania Kolonia II
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Sniper Rifle SVDm2
Kozaki: 854


Powróć do Teksty zamknięte długie

Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 0 gości