"Morfina dla umysłu" by Gizbarus

Powyżej 5000 znaków.

Moderator: Realkriss

"Morfina dla umysłu" by Gizbarus

Postprzez Gizbarus w 24 Sie 2014, 20:10

Nowe, długo wyczekiwane (przez moich wyimaginowanych fanów oczywiście :suchar: ) opowiadanie, które powstawało już jakiś czas. Walczyłem z nim dzielnie, były ciężkie chwile, ale ostatecznie zwyciężyłem :suchar: W jakim stylu? Oceńcie sami. Jednak uprzedzam, że opowiadanie jest +18 - naturalnie wisi mi, czy przeczyta je ktoś młodszy, czy nie. Disclaimer musiał być :suchar:

Jak zwykle, zapraszam do czytania i gwarantuję drobne zdziwienie na początku dla tych, którzy nie mieli możliwości czytać wersji roboczej tekstu.

Część I
:

Skrzypiące łóżko.

Kolejny raz to samo... Monotonny, jednostajny płacz sprężyn... Dźwięk, do którego powinnam przywyknąć przez ostatnie tygodnie, który jednak mimo wszystko nadal nieznośnie drażni moje bębenki. Przy uchu czuję gorący oddech, śmierdzący alkoholem oraz świeżo zwymiotowanym obiadem. Boję się otworzyć oczu - nie ze strachu, co mogę zobaczyć. Widziałam już wiele rzeczy, które powinny mnie złamać i przerazić - tu chodzi o co innego. Boję się pokazać łzy, które próbują usilnie znaleźć sobie ujście. "Nie pokazuj łez, nie okazuj słabości, bądź silna" powtarzam do siebie znowu w myślach... Jednak kolejny raz wszystko to na nic. Spomiędzy powiek zaczynają wypływać mi słone krople - oznaka gniewu, bezsilności i rozpaczy. I kolejny raz sytuacja toczy się tak, jak dziesiątki albo i setki razy przedtem. Mężczyzna znajdujący się nade mną zauważa to i odzywa się:

- Ty szmato! Czego znów wyjesz?? Ja tu się staram, żeby ci było przyjemnie, a ty mi tak odpłacasz? Ty zdziro!

Nie chcę widzieć kolejny raz tego, co za chwilę się stanie, więc nadal zaciskam powieki jak najmocniej. Sekundę potem czuję uderzenie pięścią w twarz - najpierw jedno, potem drugie, trzecie... Dalej przestaję już liczyć, kolejny raz popadając w otępienie i poddając się torturze. Uciekam w zakamarki swojego umysłu, wgłąb siebie, licząc, że pomoże mi to przetrzymać kolejną taką sytuację. Jak przez zasłonę słyszę pomiędzy ciosami uniesiony głos mężczyzny:

- Tak mi odpłacasz... Za moją dobroć? Gdyby... Gdyby nie ja... To byś już dawno zdechła... Suko! Sobaka!

Po chwili słyszę jakąś zmianę wśród dźwięków, które docierają do moich uszu - do pomieszczenia ktoś wchodzi. Trzeszczą zawiasy, słychać trzaśnięcie drzwi o ścianę i moment później bicie ustaje. Moment szamotania się i ktoś odzywa się mocnym głosem:

- Popieprzyło cię do reszty znowu, Wasia? Jak cię zaraz zdzielę w ten twój durny łysy łeb...!

- No co? Szmata znów zaczęła mi tu wyć...

- Zamknij mordę, jak mówię!

Mój oprawca ucisza się na moment, podczas gdy drugi mężczyzna kontynuuje:

- Debilu, pozwól, że wyjaśnię ci to jeszcze raz, tym razem dużymi i głośnymi literami, żebyś zapamiętał. Już? Gotów? Wysil resztki tych swoich szarych komórek, matole i słuchaj!

Wasia, istotnie, ucisza się. Mój wybawca tymczasem mówi dalej:

- To, że to TY znalazłeś tą dziewczynę i przyprowadziłeś ją na kwadrat, nie znaczy, że należy ona tylko do CIEBIE, rozumiesz? Szefowi się to wybitnie NIE podoba - zwłaszcza cyrk, jaki odstawiasz tutaj każdego wieczoru. Dymać sobie możesz - ale przestań w końcu ją lać. Chłopaki nie mają zamiaru zakładać potem jej na głowę papierowej torby - a nie każdy ma taki popieprzony gust jak ty, świrze.

Otwieram w końcu oczy, by rozeznać się w sytuacji. Mój kat, nagi, stoi przy łóżku, sprawiając wrażenie niepewnego siebie - jednak ciężko stwierdzić mi to jednoznacznie, bo jest odwrócony do mnie tyłem. Z kolei bliżej drzwi stoi drugi mężczyzna, ubrany w ciemny płaszcz - rozpoznaję w nim prawą rękę szefa bandy. Mężczyzna dalej ruga winowajcę, ale już go nie słucham - dyskretnie rozglądam się po pomieszczeniu, karmiąc oczami swoją nędzną, małą nadzieję, że kiedyś uda mi się stąd uciec. Wiem już tyle, że znajduję się w jakimś pomieszczeniu w dawnym budynku magazynowym - może była to szatnia dla pracowników z pobliskiej Prypeci, może coś innego... Jest tu jedno okno, znajdujące się nad moją głową - z tego co zdążyłam już wcześniej zauważyć, jest dość duże, żeby się w razie potrzeby przez nie przecisnąć. Na krześle obok leżą ciuchu mojego kata - z błyskiem w załzawionym oku zauważam, że do pasa od spodni jest przytroczony solidnie wyglądający nóż. Znów zamykam oczy i w myślach uśmiecham się do siebie samej - to mogłoby się udać... Gdybym nie była zagłodzona, bita przez ostatnie tygodnie każdego dnia oraz - co najgorsze - przywiązana do łóżka za ręce. Przez moment pozwalam sobie na trwanie w złudnej nadziei, sama sobie dodaję otuchy. Utuliłam moje "ja", by zyskać nieco sił, pogłaskałam czule za uszkiem niemalże jak mojego psa w czasach, kiedy jeszcze nie było mnie w tym przeklętym miejscu. Powoli zatapiam się w świecie swoich planów, marzeń i życzeń, żeby zapomnieć o wszystkich nieprzyjemnościach, jakie mnie spotkały kolejnego pięknego dnia...

Z rozmyślań wytrąca mnie dotyk drugiej osoby - nie taki szorstki i brutalny, jak mojego oprawcy. Otwieram oczy, żeby ze zdziwieniem zauważyć, jak prawa ręka szefa stoi przy łóżku i uwalnia mnie z pęt. Stojący za nim Wasia wcale nie wygląda na zadowolonego - zaczynam zastanawiać się, o co między nimi poszło... Mężczyzna w czarnym płaszczu odzywa się:

- Idziesz ze mną. Trzeba cię doprowadzić do porządku.

Zauważam, że w kiedy to mówi, spogląda gniewnie w stronę Wasi, który kurczy się w oczach i maleje. W tej chwili nic nie zostało w nim z wielkiego i brutalnego mężczyzny, prześladującego i gwałcącego mnie każdego wieczoru przez ostatnie tygodnie. Nie wydaje mi się wcale straszny czy przerażający, jak jeszcze kilka minut temu - raczej sprawia wrażenie politowania godnego kundla, który dostał burę od właściciela za złe zachowanie... Kiedy moich rąk już nie krępują więzy, mój wybawca odzywa się do mnie ponownie:

- Możesz wstać i iść? Szef chce cię dziś wieczorem, więc trochę cię ogarniemy.

Nawet nie łudziłam się, że zrobiłby coś takiego z dobroci serca - w końcu jestem tylko narzędziem. Nikt nigdy nie użala się nad młotkiem od którego odpadł obuch czy skrzypiącym zawiasem u drzwi. Prosta naprawa czy konserwacja, a jeśli nadal nie będzie działać - wyrzucamy i wymieniamy na nowe... Tak samo wygląda moja sytuacja. Jestem tylko narzędziem, które może i nie występuje w okolicy zbyt często, jednak nikt nie będzie się zastanawiać nad jego losem. Jeszcze miesiąc temu byłabym w stanie rozpłakać się na samą taką myśl, jednak dziś... Ostatnie dni zmieniły wiele w moim życiu. Chwiejnie podnoszę się z łóżka i wstaję do pionu. Powstrzymuję się przed spojrzeniem jeszcze raz na leżące na krześle spodnie Wasi z nożem przytroczonym do paska... Któryś z nich mógłby to zauważyć i odpowiednio zinterpretować. Próbuję postawić pierwszy krok od kilku dni. Chwieję się nieco na boki, ale jest lepiej, niż przewidywałam. W międzyczasie przypominam sobie imię mężczyzny w czarnym płaszczu - Iwan. Z tego co dało się usłyszeć, to sporo osób nazywa go Beton, jednak za jego plecami i to tylko wtedy, gdy jest daleko. Nie wiem, czy przezwisko ma odnosić się do jego charakteru, czy cech fizycznych - zresztą, to nieistotne. Iwan chwyta mnie pod ramię i kieruje się ze mną w stronę wyjścia. Po drodze rzuca gniewne spojrzenie Wasi i na odchodne rzuca "Jeszcze tu wrócę, gnojku!".

Po wyjściu z mojej "celi" Beton prowadzi mnie na drugą stronę magazynu, do pomieszczeń, które zdają się pełnić rolę łazienki. Widzę, że w międzyczasie wokoło kręci się wielu innych członków gangu i czuję na sobie ich spojrzenia. Ciężko powiedzieć, czy patrzą na mnie z wrogością, politowaniem czy może pożądaniem... A może wszystkiego po trochu? Po chwili mojego kuśtykania Iwan wprowadza mnie do łazienki i mówi:

- Jak się pewnie domyśliłaś, tu jest łazienka. Formalnie nie jest to wyposażenie, jakie mieliście w swoim bunkrze jajogłowych, ale powinno wystarczyć. W bojlerze nie licz na podgrzaną wodę, ale przynajmniej jest czysta i odkażona. Gdzieś tam walają się resztki mydła, chłopaki raczej nie są skorzy do używania go. Idź i się ogarnij. Nie ma drzwi, ale bez obaw, nikt ci tu nie wlezie. Jak skończysz, przyniosę ci jakieś ciuchy.

To mówiąc, wychodzi na zewnątrz i opiera się plecami o ścianę, zakładając ręce na piersi. Chwilę rozglądam się wokoło, ale wszystko wydaje się być w porządku - ot, po lewo stare, brudne i zniszczone boksy z toaletami, a na prawo prysznice. Udaję się w takim razie pod natrysk. Odruchowo chcę ściągnąć z siebie ubrania, jednak dociera do mnie dopiero, że jestem naga. Przez cały ten czas przestałam już zwracać na to w ogóle uwagę... Wchodzę pod prysznic i odkręcam kurek z wodą. Jest zimna, ale zanim dociera to do mojego mózgu, ciało już zdąża się przyzwyczaić. Jestem cała odrętwiała i obolała, z czego dopiero zaczynam zdawać sobie sprawę. Przez ostatnie tygodnie przestałam zauważać tak wiele rzeczy... Mój umysł zaczął bronić się przed okropnościami codziennego dnia, zamykając się powoli na coraz więcej bodźców i detali, które w normalnym życiu są tak istotne. Czuję, jak lodowata woda spływa po moim całym ciele, delikatnie drażniąc skórę i głowę jakby malutkimi igiełkami... Jakże całkowicie odmienne od dotyków jakich doznawałam w ostatnim czasie. Zamykam na chwilę oczy i pogrążam się w rozmyślaniach, próbując uspokoić skołatane myśli i bijące szaleńczo serce. Opieram się rękami o ścianę wyłożoną kafelkami, zabrudzonymi i zaniedbanymi jak całe to miejsce. Przypominam sobie wydarzenia, jakie miały miejsce kilka tygodni wcześniej...


Część II
:

- Skoro tak stawiasz sprawę, to dobrze. Zrób jak uważasz. Tylko pamiętaj - to twoja dupa. Jak góra będzie ci się chciała dorwać do czterech liter, to nie kiwnę nawet palcem, żeby ci pomóc.

Leo poprawia okulary na nosie, odwraca się gniewnie i kieruje swoje kroki do laboratorium 2-B. Załamana kiwam głową na boki w niedowierzaniu. Jak on tak może? Jak on w ogóle śmie? Od kiedy dostał awans, zachowuje się tak coraz częściej - jakby pozjadał wszystkie rozumy! Nagle strasznie go interesuje dobro całego naszego zespołu, przyszłość badań, wyniki i tak dalej... Co on sobie myśli, że moje plany wcale nie mają tego samego na celu? Doskonale zdaję sobie sprawę z faktu, że tego typu badania są niebezpieczne! Po to chcę wynająć ochronę, no nie?

Z roztargnieniem idę w stronę stołówki. Otwieram jedną z lodówek z zapasami i wyciągam szary kartonik z przymocowaną z boku słomką. Niech szlag trafi moje nawyki stresowe... Jeśli dobrze kalkuluję, to właśnie zabieram się do wypicia już trzeciego soku w ciągu tego dnia - przez najbliższy tydzień będę musiała obejść się smakiem i pić te paskudne o smaku jabłkowym, albo samą wodę... A Leo lubi pomarańczowe tak samo jak ja, więc pewnie nie będzie miał zamiaru odstąpić mi części swojego przydziału - zwłaszcza, że najwidoczniej się na mnie gniewa.

Siadam na krzesełku przy pobliskim stole, odczepiam słomkę i przebijam nią kartonik w oznaczonym miejscu. Z niemałą satysfakcją sączę sok pomarańczowy, próbując tym samym poskładać myśli razem. W sumie może Leo ma trochę racji... Dwa miesiące temu już straciliśmy młodszego laboranta podczas niefortunnych pomiarów. Z tego, co się dowiedziałam, z chłopaka nie było zbytnio co zbierać. Nie byliśmy nawet w stanie odesłać ciała do rodziny. Może Leo zwyczajnie się o mnie martwi? Ale jednak trzeba mieć tupet, żeby tak to ubrać w słowa! Impertynencja wyższego poziomu!

Kiwam na boki głową ze zrezygnowaniem, po czym zgniatam pusty już kartonik i wstaję. Pójdę jednak z nim pogadać, tym razem na spokojnie - koniec końców może było trochę racji w tym, co mówił? Niech mu będzie, tym razem zrobimy tak, jak on chce. Kieruję się w stronę głównego korytarza, po drodze wyrzucając pudełko do kosza na śmieci. Zanim jednak dochodzę do laboratorium 2-B, słyszę brzęczyk przy drzwiach od bunkra. Krzyczę do Leo:

- Czekamy na kogoś?

Z pomieszczenia, w którym siedzi, słyszę jego głos:

- Możliwe, że to grupa stalkerów, których wysłałem parę dni temu na zwiad do okolic fabryki. Sprawdź na kamerze i najwyżej ich wpuść, przyjdę za chwilę.

Przytakuję głową, mimo że nie jest on w stanie tego zobaczyć i idę do pomieszczenia kontrolnego. Spoglądam na monitor i klnę pod nosem - znów zakłócenia, czyżby szła emisja? Na ekranie kasza jak w telewizji za Chruszczowa... No nic, z tego co "widać", to chyba rzeczywiście jakaś grupka łowców. Zakładam słuchawki i odzywam się do mikrofonu:

- Tu starszy asystent Roza, mamy problem z kamerą przy drzwiach. Możecie podać cel wizyty?

Kontury na ekranie monitora poruszają się, w końcu jeden z większych zbliża się do interkomu i słyszę niski głos:

- Tu Kapral Siem... Siemowit. Eskortowaliśmy młodszego tego, no, asystenta... Jak ci na imię było mały?

- Łysy... To znaczy, młodszy asystent Łysewicz Wasia!

Brzmi to średnio przekonująco, ale jestem w stanie zgonić to na fakt, że najpewniej nadchodzi emisja. Poza tym w międzyczasie rzucam szybko okiem na grafik wizyt i zauważam, że istotnie, dziś miał się pojawić nowy asystent. Niby wieczorem, ale kto by wierzył w te planogramy pisane przez górę... W Zonie niewiele z tego się sprawdza. Odzywam się do mikrofonu:

- Widzę, że udało się wam wpaść z wizytą szybciej, co? Wchodźcie, bo prawdopodobnie idzie zwarcie. Odblokowuję zamek.

Naciskam duży, czerwony - wręcz staroświecki - przycisk na panelu przed sobą i ściągam słuchawki, odkładając je na bok. Wstaję z fotela i wychodzę z pomieszczenia kontrolnego akurat w czas, żeby natknąć się na nowo przybyłych. Uśmiecham się, widząc żołnierskie mundury i pomiędzy nimi jedną osobę w kombinezonie środowiskowym Kijewskiego Instytutu Naukowego, jednak mina rzednie mi bardzo szybko. Czuję, jak uginają się pode mną nogi, kiedy dociera do mnie co właśnie zrobiłam... "Asystent" ściąga hełm i uśmiecha się szeroko, prezentując rząd pożółkłych, zniszczonych zębów. Odzywa się:

- A ty, kochaniutka, będziesz moja!

Zanim zdążę zareagować, jeden z "żołnierzy" doskakuje do mnie i chwyta mnie za ramię w stalowym uścisku. Odruchowo sięgam do uda, na którym podczas wypadów noszę kaburę z cezetką, jednak na próżno - broń leży zabezpieczona w zbrojowni. Jeden z przebranych bandytów zauważa to i odzywa się:

- O, widziałeś? Charakterna! Już po broń by sięgała! Ale ciekawe, czy byłaby w stanie cokolwiek z nią zrobić!

Reszta grupy jednogłośnie rechocze, jak gdyby to był jakiś dobry żart. Do głowy uderza mnie momentalnie myśli, żeby krzyknąć i chociaż ostrzec Leo, jednak zanim moje ciało nadąża za mózgiem, słyszę wystrzał z broni i widzę, jak jeden z przebierańców pada na ziemię z pokaźnych rozmiarów dziurą w klatce piersiowej. W korytarzu, przy wejściu do 2-B stoi Leo z dubeltówką w rękach. Mimo tego, że teraz - stojąc tam pewnie i patrząc przez szczerbinkę na napastników - wygląda jak heros z dawnych legend, to szybka kalkulacja zawsze prowadzi do tego samego wyniku - jeden pocisk w lufie i czterech przeciwników przedkłada się tak czy siak na porażkę. Tak też się to kończy - Leo strzela kolejny raz, trafiając kolejnego z napastników w ramię, jednak zanim zdąża schować się do pomieszczenia, obrywa kilkoma kulami i upada ciężko na ziemię. Próbuję krzyczeć, jednak nie mam nawet na to siły - pełna niedowierzania wpatruję się w ciało profesora Leonida, z którego przez kilka ran postrzałowych wycieka życie... Nie mogę nic zrobić - jeden z bandytów nadal trzyma mnie mocno - zresztą, co mogłabym w ogóle zrobić przeciwko trzem silnym, wściekłym mężczyznom? Osuwam się na kolana i zaczynam szlochać jak dziecko. Nie dociera już do mnie nic z tego wszystkiego, co dzieje się wokoło - próbuję zamknąć się w swoim małym świecie, uciec od tego wszystkiego, może obudzić się z koszmaru... Jednak na ziemię szybko sprowadza mnie uderzenie wierzchem dłoni w twarz i głos:

- No, toś panienka nabroiła! Za coś takiego będzie kara, nu!

Patrzę z przerażeniem na mówiącego bandytę, bo dopiero dociera do mnie fakt, czym to się skończy. Zamykam oczy, zaciskam usta i próbuję myśleć o czymkolwiek innym - byle nie o tym, co za chwilę się stanie... Na próżno.


Część III
:

Mam ochotę krzyczeć, wyć i ryczeć. Chciałabym rozpłakać się jak mała dziewczynka, przytulić znów do Leo, poczuć się bezpieczna w jego ramionach. Jednak już dawno pogodziłam się z myślą, że to niemożliwe. Odganiam resztki wspomnień i rozglądam się w poszukiwaniu mydła, o którym mówił Beton. Znajduję je leżące w kącie, pośród bliżej niezidentyfikowanego brudu i węży z kieszeni. Podnoszę je, opłukuję pod wodą, po czym ostrożnie namydlam całe swoje ciało. Zimna woda nieco złagodziła wszystkie siniaki i stłuczenia, jednak mimo wszystko jestem na tyle zesztywniała, że zbytnie nadwerężenie mięśni skończyłoby się momentalnie bolesnym skurczem. W międzyczasie, kiedy próbuję doszorować swoje ciało z całego brudu, wstydu i poniżenia, zastanawiam się, ile jeszcze czasu minie, zanim Iwan wparuje tu siłą i stwierdzi, że zmitrężyłam już zbyt dużo czasu...

Jednak po kolejnych kilku minutach nadal nie wydarza się nic nadzwyczajnego - spokojnie więc spłukuję z siebie całą pianę i osad po szarym mydle, po czym wychodzę spod prysznica. Mózg znów płata mi figle, kiedy próbuję szukać moich ubrań - po paru sekundach przypominam sobie, że przecież weszłam tu naga... Do pomieszczenia ponownie wchodzi Beton, tym razem niosąc kłębek materiału, zapewne będący jakimś ubraniem, oraz niewielką kosmetyczkę. Podchodzi do mnie, podaje mi rzeczy i mówi:

- Ubierz się w te szmaty i umaluj się jakoś - byle nie za mocno, szef nie lubi dziewczyn umazanych jak dziwki z taniego burdelu. W środku powinno być lusterko. Tym razem nie trać aż tyle czasu, co na mycie.

Po tych słowach odwraca się i wychodzi z pomieszczenia, idąc w nieznanym mi kierunku. Chwilę stoję z zawiniątkiem w rękach, zastanawiając się, co zrobić. Postanawiam najpierw założyć coś na siebie - odkładam na co czystszy kawałek podłogi cały balast i zaczynam przeglądać, co się tam znajduje. Bluzka na ramiączkach w pięknie wyblakłym czerwony kolorze, długa, szara spódnica z koronkowymi brzegami w kolorze spalonych słoneczników i oczywiście brak jakiejkolwiek bielizny. Czemu mnie to nie dziwi... Biorę do ręki bluzkę, przysuwam do twarzy i wącham materiał - nie jest to może prane w Perwollu, ale też nie śmierdzi potem, wycieraniem podłóg czy długotrwałym użytkowaniem. Zdaje się, że te ciuchy to czyiś osobisty, mały fetysz... Albo po prostu czekają grzecznie schowane w jakiejś szafie czy skrzyni, aż pojawi się kolejne narzędzie, które je założy. Uśmiecham się gorzko do siebie samej i wkładam spódnicę oraz bluzkę. Jeszcze te kilka tygodni temu ni w ząb by nie pasowały - teraz, po takim czasie o chlebie i wodzie co drugi dzień schudłam tak bardzo, że wcisnęłabym się bez problemu w ciuchy mojej małej siostrzyczki...

Kolejne kilka minut poświęcam na przejrzenie zawartości kosmetyczki. Wyciągam z niej malutkie lusterko, wpół zaschnięty tusz do rzęs, puder i błyszczącą karminową szminkę. Przecieram kawałek posrebrzanego szkła kawałkiem spódnicy i przyglądam się swojemu odbiciu pierwszy raz od długiego czasu. Zapadnięte policzki, podkrążone oczy, blada cera i gdzieniegdzie ślady po biciu - zarówno te świeże, jak i te niemalże zagojone, liczące wiele dni. Ze smutkiem pytam sama siebie "gdzie się podziała dawna pulchna i rumiana Roza?", mimo że znam odpowiedź - umarła kiedy tylko postawiła nogę w granicach Zony. Potrząsam głową na boki, żeby odpędzić abstrakcyjne i depresyjne myśli. Sięgam po kosmetyki i delikatnie maskuję wszelkie niedoskonałości na twarzy. Po paru dłuższych chwilach jestem prawie zadowolona z efektu - łyżką dziegciu może być jedynie to, że nigdy nie musiałam nakładać na twarz tyle tapety, żeby ukryć siniaki czy rany...

Wstaję, odkładam przybory na powrót do kosmetyczki i wyglądam przez zakratowane okienko. Na zewnątrz niebo zakrywają ciemne chmury, oraz leje sążnisty deszcz. Wielkie krople uderzają o betonową nawierzchnię i parapet, przypominając mi czasy młodości, kiedy lubiłam siadać na ganku podczas burzy i nasłuchiwać wszystkich odgłosów otoczenia. Wzdycham po raz kolejny tego dnia, po czym już ubrana i umalowana wychodzę z łazienki. Beton rozmawia z jednym z bandytów, jednak kiedy mnie zauważa, wykonuje gest znaczący mniej więcej tyle, co "zaczekaj chwilę" i podchodzi do mnie. Obcina mnie wzrokiem od góry do dołu - nie jest to jednak spojrzenie pełne żądzy czy nieprzyzwoitej namiętności. Raczej po prostu ocenia, czy szef będzie zadowolony. Odzywa się:

- Dobrze, wszystko powinno być w porządku. Idziemy. Lepiej, żebyś była gotowa, bo tu nie ma poprawek.

Kiwam głową na znak zrozumienia i podążam za nim. Zbliża się moja wielka chwila, punkt zwrotny w moim życiu! Na pewno kiedy dobrze się sprawię, w nagrodę otrzymam wolność, księcia na złotym rumaku i moje dziewictwo... Kolejny raz tego dnia uśmiecham się smutno do siebie. Do niedawna zaczęłabym mazać się na samą taką myśl. Inna sprawa, że w ogóle nie przyszłaby mi ona do głowy. Nie wiem, jak mam to odbierać - robię się coraz bardziej twarda, czy po prostu tak bardzo zobojętniałam na wszystko wokoło mnie, że jestem w stanie ironizować na taki temat?

Iwan prowadzi mnie w stronę schodów - pomieszczenie szefa podobno znajduje się na samej górze. Powoli stawiam pierwszy krok na stopniu. Mięśnie nieprzyzwyczajone do ruchu mogłyby odmówić mi w tej chwili posłuszeństwa, ale szczęśliwie zimny prysznic nieco pomógł. Powoli, krok po kroku, stopień po stopniu wchodzę na górę. Beton czeka na mnie na każdym półpiętrze - dla zdrowego, dobrze odżywionego i silnego mężczyzny to żaden wysiłek, ale dla mnie jawi się niemalże jak praca w kamieniołomie... Po kilku dłuższych minutach i paru krótkich przystankach w końcu docieram na trzecie piętro budynku. Naprzeciwko znajduje się coś, co niegdyś musiało być pomieszczeniem brygadzisty czy innego przełożonego. Mój przewodnik chwyta mnie pod ramię i prowadzi za sobą. Przed wejściem do środka staje na chwilę, spogląda mi głęboko w oczy i mówi:

- Nie spieprz tego. I żadnych głupich numerów, rozumiemy się?

Wzdragam się na to spojrzenie - przez parę chwil wydawał się być neutralnie sympatycznym człowiekiem, przynajmniej w porównaniu z innymi wokoło, ale teraz... W jego oczach kryje się okrucieństwo - prawdziwe, czyste zło. Jednak łatwo można zauważyć tam też co innego - lojalność. Ten człowiek byłby gotów oddać życie za swojego szefa. Zaskakujące, lecz zarazem przerażające połączenie. Niezdolna wydusić z siebie słowa, kiwam tylko gorliwie głową na potwierdzenie, że rozumiem. Mężczyzna powoli schyla głowę i mówi:

- Dobrze. A teraz do środka i rób co do ciebie należy.

Po tym puka do drzwi, po paru sekundach otwiera je i delikatnym, acz zdecydowanym ruchem wpycha mnie do środka. Wygląda na to, że to już... Nadszedł ten moment. Za moimi plecami zamykają się drzwi. Na drugim końcu niewielkiego pomieszczenia widzę niskiego, żylastego i łysiejącego mężczyznę około pięćdziesiątki, siedzącego na fotelu za nadgnitym, drewnianym biurkiem. Wygląda niemalże jak Ojciec Chrzestny, brakuje tylko kota i garnituru... Jednak wbrew temu, co roi mi się w głowie, wcale nie jest mi do śmiechu. Nie w tej chwili. Mężczyzna wstaje i zaczyna mi się przyglądać w podobny sposób, jak parę minut wcześniej Beton - przy czym tutaj ewidentnie czuję, że jego wzrok jest jednoznaczny. Uciekam spojrzeniem na bok. Gorączkowo próbuję czymś zająć oczy, byle tylko nie musieć na niego patrzeć - w tej samej chwili zauważam, że na biurku leży cienki i długi nóż, dawniej najpewniej służący do otwierania listów. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie, żeby teraz ktokolwiek tutaj miał otrzymywać wiadomości w zaklejonych kopertach, tak więc musi on służyć do czegoś innego... Tak czy siak, to może pomóc.

Zanim jednak zdążę cokolwiek zaplanować czy zrobić, mężczyzna podchodzi do mnie i pochyla się, wąchając moje włosy, szyję i bluzkę. Po tym odsuwa się, staje i z wyrazem zadowolenia z siebie na twarzy mówi:

- Widzisz, moja droga... W życiu już tak jest, że na niektóre sprawy nie mamy wpływu. Wasia nic nie poradzi na to, że lubi na ostro, Beton nic nie zrobi z faktem, że wcale mu nie staje, a ja nic nie jestem w stanie zmienić w tym, że uwielbiam, kiedy moje... kobiety noszą tą bluzkę i spódnicę. Do tego kocham poznawać nowe zapachy - a twój jest specyficzny.

Słucham tego monologu ze wzrokiem wbitym w podłogę. Ten człowiek nie jest normalny, powtarzam do siebie w myślach, nie może być. Jest szalony. Tymczasem mężczyzna kontynuuje:

- ...strachem, ale i również jakąś dziką, niezrozumiałą dla mnie odwagą, czy determinacją. Gratuluję ci tego. Jednak już pewnie zdołałaś się przekonać, że to wszystko na nic. Mam więc nadzieję, że nie będziesz mi sprawiała problemów i nie będę musiał wołać któregoś z chłopców, żeby cię przytrzymał?

Kiwam głową na boki, udzielając niemej odpowiedzi. Zresztą, nikt przy zdrowych zmysłach i tak by nie przyznał się do tego, czy coś planuje, czy nie. "Oczywiście, że mam zamiar uciec, co Pan sądzi na ten temat? Czy taki a taki plan może się powieść?". Wyrzucam te abstrakcyjne myśli z głowy. Teraz nie pora na głupie żarciki. Muszę się skoncentrować na tym, co chcę zrobić. Szef znów podchodzi bliżej, obejmuje mnie i szepcze do ucha:

- Od twojego zachowania będzie zależeć, czy dzisiejsze popołudnie będzie wyglądać tak, jak każda noc z Wasią, czy może jednak trochę łagodniej.

Kolejny raz nie mogąc wydać z gardła żadnego głosu kiwam tylko na potwierdzenie głową, mimo iż nie może teraz tego zobaczyć. Gorączkowo myślę, co zrobić, żeby znaleźć się bliżej biurka, aby mieć w zasięgu ręki leżące tam ostrze... A choćbym nie wiem jak się starała, to nie jestem w stanie doskoczyć tam, chwycić noża i wbić go przeciwnikowi w szyję - zastanawiam się na ile będę w ogóle w stanie zrobić nim komukolwiek krzywdę, będąc w takim stanie. Jednak tym razem szczęście mi dopisuje - mężczyzna mówi do mnie:

- Ależ ze mnie straszny gospodarz. Przecież ty nie mogłabyś nawet ustać - i wcale nie z powodu rozkoszy, która ścięłaby cię niemalże z nóg...

Zaczyna paskudnie rechotać, widocznie zadowolony ze swojego obleśnego żartu. Jednak dobrą rzeczą jest to, że wskazuje mi ręką biurko i każe się na nim położyć. Dłonią odsuwa znajdujące się na nim rzeczy - stare książki, pożółkłe zeszyty, kilka ołówków i tym podobnych - robiąc mi tym samym nieco miejsca na plecy. Dyskretnie spoglądam, gdzie po tym "przemeblowaniu" leży teraz nożyk - przy odrobinie wysiłku powinnam być w stanie sięgnąć go prawą ręką. Podchodzę do biurka i kładę się na plecach, pozwalając na to, żeby mężczyzna przejął inicjatywę. Niezadowolony z mojego ułożenia, przesuwa mnie kilkakrotnie to nieco bliżej, to nieco dalej krawędzi mebla. Cały ten czas kontroluję się, żeby nie patrzeć w stronę, gdzie leży moje narzędzie planowanego mordu. Ostatecznie szef mruczy coś pod nosem z wyraźnym zadowoleniem i zaczyna. Podwija moją długą spódnicę i zarzuca mi ją na brzuch, drugą ręką gmerając przy zamku od swoich spodni. W międzyczasie zaczyna coś do siebie mamrotać, robiąc tym samym wrażenie jeszcze bardziej odpychającego. Zamykam oczy i próbuję z całych sił myśleć o czym innym, popaść w otępienie, zatopić się we własnym świecie... Robię co mogę, aby odepchnąć od siebie świadomość tego, co właśnie się dzieje. Mężczyzna ostatecznie uwalnia swojego członka i bez większego pardonu wchodzi we mnie, nie patrząc na moją reakcję i ból. Powinnam już do tego przywyknąć, ktoś mógłby powiedzieć... Ale to jest rzecz, do której nie można się przyzwyczaić. Nigdy.

Uciekam znów do swojego małego świata w mojej głowie. Gdzieś w oddali mojej świadomości kłuje mnie malutka myśl "co już zrobię, jak powiedzmy, że uda mi się uciec?". Staram się ją zepchnąć głębiej, uciszyć ją, zamknąć jej usta, ale bezskutecznie... Przez ostatnie dni zyskała na sile i stara się teraz wyjść na powierzchnie, po tych wszystkich tygodniach bycia ignorowaną i przeganianą. Niestety, to prawda. Nie mam pojęcia, co dalej - nawet przyjmując, że ucieknę, to gdzie dalej pójdę? Jestem pobita, wycieńczona i niedożywiona. Zbliża się wieczór. Do tego pewnie będę znów cuchnąć krwią, co zmutowana zwierzyna wyczuje z daleka. Nie będę mieć pożywienia, wyposażenia ani odpowiedniego ubioru. Kolejny raz, kiedy moja nadzieja nieco urośnie w siłę i na horyzoncie pojawi się światełko, to szara rzeczywistość wdeptuje ją w ziemie i zasłania swoim cielskiem cały blask. Pierwszy raz od wielu dni chciałabym się teraz rozpłakać, ale nie mogę - czy to z racji, że przekroczyłam jakiś punkt krytyczny, czy z innego powodu... Po prostu nie mogę.

Czuję, że mężczyzna za chwilę będzie kończyć. Sapie jak miech kowalski, wykonuje szybsze ruchy... Istotnie, przy kakofonii jęków i stękania opada na mnie i wtula się w moje piersi, głośno i głęboko oddychając. Teraz!

Sięgam po leżące za mną ostrze, chwytam je i wymierzam je w szyję leżącego na mnie z zamkniętymi oczami gwałciciela. Czuję to szybsze bicie serca, specyficzne uczucie w brzuchu, kiedy zimna stal zmierza w stronę bezbronnego, znienawidzonego przeciwnika... I na ułamek sekundy przed tym, jak uderza w mężczyznę, słyszę zza drzwi głośne:

- Szefie! Szefie! Mamy problem! Ktoś rozwalił dwójkę naszych na wieży!

Drzwi otwierają się i staje w nich jeden z bandytów akurat w chwili, kiedy nóż przebija skórę na szyi szefa i rozcina tętnicę. Z rany tryska gorąca, ciemna krew, chlapiąc mi na rękę, biurko oraz drewnianą podłogę. Na moment świat jakby zamiera, pozwalając każdemu z nas nacieszyć się kilkoma sekundami absolutnej ciszy. Po tym wszystko toczy się już zbyt szybko, żebym była w stanie cokolwiek zrobić. Bandyta podbiega z krzykiem do biurka, uderza mnie pięścią w twarz, wyrywa mi broń i rzuca ją w drugi kąt pokoju, samemu próbując zatamować krwawienie swojego szefa. Ten z kolei charczy, trzymając się obiema rękami za szyję, próbując bezskutecznie zatrzymać uciekające z niego wraz z krwią życie. Ja, leżąc nadal pod cielskiem mężczyzny nie mogę zrobić nic, jak tylko patrzeć na rozgrywającą się scenę i czekać na nieuniknione.

Po paru chwilach mój gwałciciel nieruchomieje, strasząc już teraz tylko szklistymi, pustymi oczami. Przez głowę przebiega mi myśl, że do niedawna jeszcze wydawał się być taki szalony, niebezpieczny... Jak to wszystko szybko może się zmienić. Młody bandyta próbuje coś mówić do denata, ale po chwili i do niego dociera, że mężczyzna już nie żyje. Z furią w oczach kieruje swój wzrok na mnie. Zrzuca zwłoki na podłogę i zaczyna jak szaleniec okładać mnie pięściami, krzycząc coś niezrozumiale. Nie mam nawet siły zasłaniać się przed ciosami - prawdopodobnie i tak niewiele by to dało. Czuję spadające na mnie uderzenia, ból wybijanych zębów i obtłuczonych kości. Moment później mężczyzna chwyta mnie i rzuca na pobliską ścianę. Na moment tracę świadomość, kiedy uderzam głową o twardą powierzchnię. Kiedy otwieram znów oczy, widzę, jak mój oprawca stoi nade mną z nożem w ręku i wykrzywionym nienawiścią wyrazem twarzy. Mówi:

- Zanim zejdę na dół pomóc chłopakom, zapłacisz za to, co zrobiłaś, ty szmato...!

Zamykam oczy, nie chcąc patrzeć na to, co będzie się za chwilę dziać. Wystarczy mi sama świadomość, że będę to czuła.


Epilog
:

- Status profesora Leonida - zabity w akcji. Najpewniej próbował stawiać opór i zginął podczas strzelaniny, jaka się wywiązała. Tak, potwierdzam, zabezpieczyliśmy wyniki badań. Oczywiście. Bez odbioru.
- I jak?
- Góra jak zwykle obsrana po same uszy ze strachu o badania - ludźmi nigdy się nie przejmuje.
- O, doprawdy, no nie chrzań, a to ci nowość!
- Zamknij mordę, laczku. Myślisz, że przez ostatnie lata nie zdążyłem tego zauważyć? Ale i tak mnie to wkurza.
- Wiesz... I tak przeginamy pałę, że poszliśmy szukać tej małej - góra wyraźnie powiedziała...
- Obaj zawrzeć japy. Ostatnie pomieszczenie, wchodzimy.

Słyszę, jak rozmowy momentalnie ucichają, po czym drzwi ze starej, spleśniałej dykty rozpadają się pod solidnym kopniakiem i do pomieszczenia wbiega czterech żołnierzy. A może to najemnicy? Wyglądają jakoś tak... Zagranicznie? Uśmiecham się pod nosem do samej siebie - krew powoli zaczyna zalewać mi prawy oczodół, przez co nie jestem w stanie już wyraźnie widzieć. Próbuję zamrugać, jednak to tylko pogarsza sprawę. Mężczyźni zauważają mnie i jeden z nich kieruje się w moją stronę.

- Czysto, jedna ocalała, jedno ciało. Rudy, przeszukaj dokładnie pomieszczenie i sprawdź trupa. Lena, zabezpieczaj wejście - nie mam zamiaru oberwać w plecy od jakiegoś marudera, który przesiedział strzelaninę, waląc konia w kiblu. B, apteczka i ze mną.

Poprawiam się w myślach - trzech mężczyzn i jedna kobieta. Nie ma to żadnego znaczenia, wiem... Ale przynajmniej mam jakiś komfort psychiczny, układając w głowie wszystkie informacje tak, jak należy. Nigdy nie lubiłam chaosu... Wszystko musiałam mieć uporządkowane. Nawet kiedy byłam małym podlotkiem, układałam wszystkie ubrania w kostkę czy zabawki równiutko na półkach - ba, nawet bieliznę składałam i odpowiednio wkładałam do szuflad. Jak to się stało, że skończyłam w takim dzikim miejscu, jak to...? Ucieleśnienie chaosu, Zona... Wytrącam się z rozmyślań, kiedy na linii wzroku staje mi jeden z najemników. Słyszę, jak mówi do drugiego:

- Zwierzęta, mówię ci... Ścierwo, skur... Nie no, szkoda słów. Gaza, bandaże, spirytus i proszek antyseptyczny, B.
- Mort, nie mamy już proszku...
- Mordekai, nie Mort, do cholery! I jak to nie ma proszku...?
- Lena oberwała, nie pamiętasz? Zużyliśmy praktycznie cały zapas.

Zaczyna mnie nużyć podsłuchiwana rozmowa... Jestem zmęczona, tak bardzo zmęczona - postanawiam zamknąć oczy choć na chwilę, żeby nieco odpocząć, nabrać sił... Kiedy otwieram je ponownie, nie wiem ile minęło czasu - podejrzewam, że zaledwie kilka minut. Mężczyzna zwany Mordekaiem patrzy na mnie smutno, trzymając obie ręce przyciśnięte do jednej z moich ran na klatce piersiowej. Lekko przesuwam głowę tylko po to, żeby zobaczyć, jak umieszczona tam gaza jest cała czerwona od krwi. W sumie dopiero czuję, że jest mi zimno, tak bardzo zimno... Dowódca odzywa się cichym głosem:

- B, dawaj morfinę.
- Ile?
- A jak ci się zdaje, kretynie??

Zrugany mężczyzna przez chwilę marudzi coś pod nosem, ale otwiera zestaw pierwszej pomocy i sięga po pustą strzykawkę oraz ampułkę z płynem. Po chwili daje napełnioną szprycę mężczyźnie klęczącemu przy mnie. Ten szepcze:

- Już niedługo. Za chwilę będzie po wszystkim.

Uśmiecham się smutno. To i tak lepszy koniec, niż mogłam liczyć. Zamykam oczy i czekam na delikatne ukłucie w rękę. Czuję, jak igła przebija skórę. Cały ból zaczyna powoli zanikać, a ja mam wrażenie, jakbym odpływała. Otwieram jeszcze na chwilę oczy, żeby zauważyć, jak najbliżej znajdujący się najemnik głaszcze mnie delikatnie po głowie. To zapewne taka forma przyzwyczajenia - może miałoby to pomóc mi uśmierzyć ból, czy to fizyczny czy psychiczny. Całkowicie niepotrzebne - morfina skutecznie zabija jedno i drugie... A także trzecie. Zamykam ponownie powieki ze świadomością, że już nie otworzę ich kolejny raz. Dźwięki otoczenia, w tym przyciszone rozmowy najemników powoli oddalają się ode mnie i docierają jakby zza coraz grubszej zasłony, aż w końcu...

W końcu...
Ostatnio edytowany przez Gizbarus, 24 Wrz 2014, 21:17, edytowano w sumie 1 raz
A czy TY już przeczytałeś i oceniłeś moją twórczość?
"Samotność w Zonie" - nadal kontynuowana.
"Dawno temu w Zonie" - tylko dla weteranów forum.
"Za późno" - czerwona część cyklu "Kolory Zony"
"Akurat o czasie" - biała część cyklu "Kolory Zony"
"Za wcześnie" - niebieska część cyklu "Kolory Zony"
"Pęknięte Zwierciadło" - mini-cykl o Zonie w wersji noir

Za ten post Gizbarus otrzymał następujące punkty reputacji:
Positive slawek73, KOSHI, Gro3a, Dziki, Red Liquishert, Wayathin, Wiewi0r, Skowoo.
Awatar użytkownika
Gizbarus
Opowiadacz

Posty: 2895
Dołączenie: 18 Paź 2011, 16:44
Ostatnio był: 07 Cze 2023, 10:07
Miejscowość: Zadupie Mniejsze Wybudowania Kolonia II
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Sniper Rifle SVDm2
Kozaki: 854

Reklamy Google

Re: "Morfina dla umysłu" by Gizbarus

Postprzez slawek73 w 24 Sie 2014, 20:32

Odważny jesteś. Z punktu widzenia gwałconej kobiety pisać... Ja bym się nie podjął... :omatko:
Te 18+ to z okazji gwałtu tak? Bo szczegółów pikantnych "seksu" jest tu jak na lekarstwo. Tak czy owak kozak leci, bo całość czyta się dobrze. No może ten herszt troszkę zbyt wykwintnie sie w którymś momencie wyraża, tu i ówdzie trzeba by zamienić "tą" na "tę", no i oczywiście troszkę obniżę za czas teraźniejszy narracji. Nie za pierwszą osobę, ale własnie za czas ;)
Mocne 7/10

Za ten post slawek73 otrzymał następujące punkty reputacji:
Positive StefanStrielok.
Awatar użytkownika
slawek73
Stalker

Posty: 189
Dołączenie: 19 Maj 2014, 18:55
Ostatnio był: 07 Lut 2019, 17:26
Miejscowość: Lublin
Frakcja: Samotnicy
Kozaki: 32

Re: "Morfina dla umysłu" by Gizbarus

Postprzez Gizbarus w 24 Sie 2014, 20:50

Wiesz, to nie miało być porno w uniwersum stalkera...:E Raczej chodziło mi o napisanie czegoś ciężkiego i nieco psychologicznego - a akurat wtedy wpadł mi taki, a nie inny pomysł do głowy. Nie ukrywam trochę w tym pomogło obejrzenie "Suckerpunch" po raz drugi. Tam w sumie wszystko było jeszcze bardziej subtelne niż w przypadku mojego opowiadania, ale to jednak nie ten poziom umiejętności, więc nie ma nawet co porównywać.

I na czas mi tu proszę nie marudzić, bo w każdym moim opowiadaniu jest - i prawdopodobnie będzie - czas teraźniejszy. Pisałem tak, zanim jeszcze było to modne :suchar:
A czy TY już przeczytałeś i oceniłeś moją twórczość?
"Samotność w Zonie" - nadal kontynuowana.
"Dawno temu w Zonie" - tylko dla weteranów forum.
"Za późno" - czerwona część cyklu "Kolory Zony"
"Akurat o czasie" - biała część cyklu "Kolory Zony"
"Za wcześnie" - niebieska część cyklu "Kolory Zony"
"Pęknięte Zwierciadło" - mini-cykl o Zonie w wersji noir
Awatar użytkownika
Gizbarus
Opowiadacz

Posty: 2895
Dołączenie: 18 Paź 2011, 16:44
Ostatnio był: 07 Cze 2023, 10:07
Miejscowość: Zadupie Mniejsze Wybudowania Kolonia II
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Sniper Rifle SVDm2
Kozaki: 854

Re: "Morfina dla umysłu" by Gizbarus

Postprzez slawek73 w 24 Sie 2014, 21:20

oj tam oj tam, a ja tego nie lubiłem jeszcze zanim stało się modne :D co oczywiście nie oznacza, że tego nie toleruję, ale podchodzę do takiego stylu jak pies do jeża. Jesli opowiedziana historia i tak się broni, to jestem w stanie przymknąć oko na czas teraźniejszy ;)

A właśnie -ta kwestia jest moim zdaniem koszmarna:

Ależ ze mnie straszny gospodarz. Przecież ty nie mogłabyś nawet ustać - [url]i wcale nie z powodu rozkoszy, która ścięłaby cię niemalże z nóg...[/url]
Awatar użytkownika
slawek73
Stalker

Posty: 189
Dołączenie: 19 Maj 2014, 18:55
Ostatnio był: 07 Lut 2019, 17:26
Miejscowość: Lublin
Frakcja: Samotnicy
Kozaki: 32

Re: "Morfina dla umysłu" by Gizbarus

Postprzez Gizbarus w 24 Sie 2014, 21:32

Koszmarnie to ją otagowałeś :caleb:

Ale określ, co dokładnie w niej nie pasuje? Musiałem jakoś tak właśnie po alfasamcowemu skierować akcję w stronę tego chędożonego biurka. Nie gadam w takim języku na codzień, więc może dlatego wyszło tak, a nie inaczej.
A czy TY już przeczytałeś i oceniłeś moją twórczość?
"Samotność w Zonie" - nadal kontynuowana.
"Dawno temu w Zonie" - tylko dla weteranów forum.
"Za późno" - czerwona część cyklu "Kolory Zony"
"Akurat o czasie" - biała część cyklu "Kolory Zony"
"Za wcześnie" - niebieska część cyklu "Kolory Zony"
"Pęknięte Zwierciadło" - mini-cykl o Zonie w wersji noir
Awatar użytkownika
Gizbarus
Opowiadacz

Posty: 2895
Dołączenie: 18 Paź 2011, 16:44
Ostatnio był: 07 Cze 2023, 10:07
Miejscowość: Zadupie Mniejsze Wybudowania Kolonia II
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Sniper Rifle SVDm2
Kozaki: 854

Re: "Morfina dla umysłu" by Gizbarus

Postprzez slawek73 w 24 Sie 2014, 22:07

Takie bydlę prawdopodobnie nie użyłoby słów "ależ", "rozkosz" "niemalże". Nie mówię już o zbudowaniu z nich poprawnego, zawierającego dowcip, zdania ;) Coś mię się zdaje, że ten brutal mówi twoim językiem :E
Awatar użytkownika
slawek73
Stalker

Posty: 189
Dołączenie: 19 Maj 2014, 18:55
Ostatnio był: 07 Lut 2019, 17:26
Miejscowość: Lublin
Frakcja: Samotnicy
Kozaki: 32

Re: "Morfina dla umysłu" by Gizbarus

Postprzez Gizbarus w 24 Sie 2014, 22:10

Moim to za dużo powiedziane...:caleb: Ale fakt, że niespecjalnie umiem pisać językiem ścierwa - inna rzecz, że nie miałem też zamiaru robić z niego totalnego kretyna, bo ktoś taki raczej nie byłby w stanie stać na głowie dość sporej, zorganizowanej bandy kominiarkowców. Podsuń jakąś ideę, albo może sam coś wymyślę z czasem :P
A czy TY już przeczytałeś i oceniłeś moją twórczość?
"Samotność w Zonie" - nadal kontynuowana.
"Dawno temu w Zonie" - tylko dla weteranów forum.
"Za późno" - czerwona część cyklu "Kolory Zony"
"Akurat o czasie" - biała część cyklu "Kolory Zony"
"Za wcześnie" - niebieska część cyklu "Kolory Zony"
"Pęknięte Zwierciadło" - mini-cykl o Zonie w wersji noir
Awatar użytkownika
Gizbarus
Opowiadacz

Posty: 2895
Dołączenie: 18 Paź 2011, 16:44
Ostatnio był: 07 Cze 2023, 10:07
Miejscowość: Zadupie Mniejsze Wybudowania Kolonia II
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Sniper Rifle SVDm2
Kozaki: 854

Re: "Morfina dla umysłu" by Gizbarus

Postprzez slawek73 w 24 Sie 2014, 22:25

Mam wrażenie, że on raczej nie kazałby sie jej "kłaść" na biurku, tylko zwyczajnie popchnąłby ją w strone mebla, aż cofając się, usiadłaby na krawędzi blatu, potem władowałby sie jej miedzy nogi i zaczął robić swoje. Oczywiście w trakcie "roboty" sama by się położyła na plecy, bo inaczej musiałaby sie do typka przytulić ;)
Zwizualizowałem Ci mniej więcej seks na biurku/stole/ pralce/blacie kuchennym :E :E :E :E Aż se przy okazji poprzypominałem rózne szaleństwa młodości :D
Awatar użytkownika
slawek73
Stalker

Posty: 189
Dołączenie: 19 Maj 2014, 18:55
Ostatnio był: 07 Lut 2019, 17:26
Miejscowość: Lublin
Frakcja: Samotnicy
Kozaki: 32

Re: "Morfina dla umysłu" by Gizbarus

Postprzez Gizbarus w 24 Sie 2014, 22:30

Brałem to pod uwagę - ale w tym rzecz, że tekst w pewnym momencie zaczyna żyć własnym życiem, jeśli rozumiesz, o co mi chodzi. W tym wypadku musiałem - biorąc pod uwagę rozstawienie postaci po pokoju - wymyślić coś, co by pozwoliło bez zbędnego zamieszania znaleźć się jej w pobliżu tego nieszczęsnego biurka. Nie zapominaj też, że typ był nie do końca normalnym fetyszystą :suchar:
A czy TY już przeczytałeś i oceniłeś moją twórczość?
"Samotność w Zonie" - nadal kontynuowana.
"Dawno temu w Zonie" - tylko dla weteranów forum.
"Za późno" - czerwona część cyklu "Kolory Zony"
"Akurat o czasie" - biała część cyklu "Kolory Zony"
"Za wcześnie" - niebieska część cyklu "Kolory Zony"
"Pęknięte Zwierciadło" - mini-cykl o Zonie w wersji noir
Awatar użytkownika
Gizbarus
Opowiadacz

Posty: 2895
Dołączenie: 18 Paź 2011, 16:44
Ostatnio był: 07 Cze 2023, 10:07
Miejscowość: Zadupie Mniejsze Wybudowania Kolonia II
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Sniper Rifle SVDm2
Kozaki: 854

Re: "Morfina dla umysłu" by Gizbarus

Postprzez slawek73 w 24 Sie 2014, 22:35

Ok. Rozumiem :D Cholera, to pisanie jednak ogranicza... człek sobie nawet zgwałcić nie może po swojemu :D
Awatar użytkownika
slawek73
Stalker

Posty: 189
Dołączenie: 19 Maj 2014, 18:55
Ostatnio był: 07 Lut 2019, 17:26
Miejscowość: Lublin
Frakcja: Samotnicy
Kozaki: 32

Re: "Morfina dla umysłu" by Gizbarus

Postprzez KOSHI w 25 Sie 2014, 13:16

No Gizpauko wreszcie zacząłeś pisać jak człowiek. Pierwsze opowiadanko twojego autorstwa, które mi się całkowicie spodobało. Jeśli miałbym oceniać części to powiem tak:

1 - 9/10
2 - 6/10
3 - 8/10
4 - 6/10

Ogólnie dam tak 7.5/10. Opowiadanie z mocnym klimatem, ale 2 rozdziały z "walką" wyszły takie sobie. Niby ok, ale jakoś bardzo tną tą krótką historie. Pech w tym, że czytałem coś podobnego marcela do antologii i między oba tekstami jest jednak duża różnica. Raz, że fabularna (końcówka u ciebie dość słaba i wg. mnie nie przemyślana), dwa - w klimacie. Co prawda 1 rozdział rokował dużo i miał niezły hardkorowy klimacik, tak dalej coś się zaczęło psuć. Scena z biurkiem, jak pisał Sławek, trochę prze kolorowana (przyznaj się, poniosło cię...). Druga sprawa - nie rozumiem idei. Szef wzywa ją i wyzwala ją z rąk oprawcy by ją wyłomotać na stole. No ku*wa, jako szef to mógł zrobic wszystko chyba i zerżnąć ją wcześniej, a tu jak w "Panu Tadeuszu" - Dyplomatyka i Łowy. Nie czujesz Gizb, że ta scena jest trochę abstrakcyjna i pasuje w opku jak pięść do nosa?
Image
Awatar użytkownika
KOSHI
Opowiadacz

Posty: 1324
Dołączenie: 16 Paź 2010, 13:13
Ostatnio był: 15 Kwi 2023, 20:25
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Vintar BC
Kozaki: 649

Re: "Morfina dla umysłu" by Gizbarus

Postprzez Gizbarus w 25 Sie 2014, 13:36

KOSHI napisał(a):Scena z biurkiem, jak pisał Sławek, trochę prze kolorowana (przyznaj się, poniosło cię...).


Nie poniosło mnie, bo to brzmi, jakbym marzył o czymś takim...:E Tymczasem wręcz przeciwnie - po napisaniu tego czułem się brudny :caleb:

KOSHI napisał(a): Szef wzywa ją i wyzwala ją z rąk oprawcy by ją wyłomotać na stole


Czy ja wiem? To, że masz takie prawo i możliwość, jako silniejszy w stadzie, to nie znaczy, że będziesz od razu musiał z tego zrobić użytek, no nie? Była, powiedzmy "łupem wojennym" łysego, który czasami się dzielił z innymi :caleb: Ostatecznie, po paru tygodniach szefowi się zachciało także, więc wysłał swojego cyngla, żeby zrobił porządek i przyprowadził ją, po uprzednim doprowadzeniu do porządku, żeby nie powiedzieć "stanu używalności" :caleb:

No, ale tak to wygląda w moje głowie, a już nieraz się przekonałem, że to co jasne i logiczne dla mnie, innym może się wydawać niezrozumiałe, tudzież niedorobione. Tak więc, na drugi raz jeszcze bardziej postaram się uprościć zawiłości fabularne...:E
A czy TY już przeczytałeś i oceniłeś moją twórczość?
"Samotność w Zonie" - nadal kontynuowana.
"Dawno temu w Zonie" - tylko dla weteranów forum.
"Za późno" - czerwona część cyklu "Kolory Zony"
"Akurat o czasie" - biała część cyklu "Kolory Zony"
"Za wcześnie" - niebieska część cyklu "Kolory Zony"
"Pęknięte Zwierciadło" - mini-cykl o Zonie w wersji noir
Awatar użytkownika
Gizbarus
Opowiadacz

Posty: 2895
Dołączenie: 18 Paź 2011, 16:44
Ostatnio był: 07 Cze 2023, 10:07
Miejscowość: Zadupie Mniejsze Wybudowania Kolonia II
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Sniper Rifle SVDm2
Kozaki: 854

Następna

Powróć do Teksty zamknięte długie

Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 0 gości