Siedziałem sobie w Barze i piłem sok pomarańczowy, zakupiony od szmuglera, kiedy usłyszałem jakiś chichot i tubalny głos:
- ...pieprzysz, nie mogło być...
Wróciłem do picia "nalewki", przeglądając stare zdjęcia z podróży po Magazynach. Niby to zaraz przy bramie, ale zawsze można się czymś pochwalić. Tutaj każdy dzień to osobna historia. Aparat schowałem w skrzyni na dachu, bo to nie codzienna rzecz - ponadto jajogłowi dają więcej rubli za "dowody". Znowu ten tubalny głos. Zaciekawiony podszedłem do już nie małego zbiorowiska.
- ...stek bzdur. Takie gówno możesz wciskać kotom u Wilka, ale nie mnie. Ja zabiłem tego, no, kontrolowatora to wiesz, nie wciśniesz mi kitu.
- Trzymajcie mnie, bo padnę. Idioto, mówiłem ci że odsypałem te kamienie z hanzą i przeszliśmy na drugą stronę Kordonu, tam gdzie trepy mniej drutu rozłożyli. To jest Zagajnik właśnie - tam, gdzie ta lokomotywa się wykoleiła w Kordonie...
Opowiadacz wyciągnął mapę. Była niedopracowana i brzydka, ale zawsze pokazywała ten ów "Zagajnik".
- No i? - zapytałem.
- Sucho - dał mi znać. Zaciekawiony postawiłem mu butelkę, żeby potem nie kupować kieliszków.
- Udaliśmy się do opuszczonej farmy. Nic wielkiego, mięsacze i dzik. Trochę gówna...aha, była jeszcze mućka, ale nieagresywna, to na strzał z obrzyna w łby. Oprócz tego znaleźliśmy jeszcze lekko pokiereszowany AK. Zjedliśmy coś i skręciliśmy na tory - doszliśmy tak do stacji. Łby zaczęły boleć, to ominęliśmy to szerokim łukiem - pewnie kontroler. Na południu były jakieś bagna...trochę błotniarek i ropuchy, nic wielkiego. No a potem...
Opowiadacz rozpiął kurtkę i podwinął koszulkę. Na brzuchu miał wielkie, ale wąskie rysy - długie na czterdzieści centymetrów. Nie miał też palca - teraz to zobaczyłem...
Udaliśmy się do zakładu krawieckiego - tak mówił przetarty znak. Weszliśmy do środka budynku i wtedy...ku*wa...Siwy padł na miejscu. To musiało być jego terytorium. Złapał nas kłapacz. No...zjadł go, na pół, od głowy, na suficie był...Zaczęliśmy uciekać...skoczył na mnie, ale Demon przypomniał sobie teraz o tym AK, to go odstraszył. Zjadł mi skurw*syn palca...
Cisza.
Znaleźliśmy też mogiłę nieopodal bagien i tego...zakładu. Wszystkie krzyże były pewnie wbite symbolicznie...my też coś tam skleciliśmy z badyli...
Przestałem słuchać. Musiałem to sprawdzić. Teraz.
***Zabrałem ze sobą to, co zawsze biorę gdy idę nad Jantar - zwykłą apteczkę, bandaże, nożyczki, małą finkę i oczywiście chleb, zakupiony u Barmana. DO dyspozycji mam także trochę szynki i sera, żeby te pieczywo nie było aż tak suche. Oczywiście na wszelki wypadek wziąłem też paczkę lepszych naboi - tych ostrych; z kłapaczem nie ma żartów. Jak cię sukinkot dorwie...brrr...
Przekroczyłem pierwsze kawałki odłamanego betonu. Wszędzie widać tu było ślady wspomnianej przez typa pracy - nawet zostawili sprzęt. Stare kilofy, nowsze już młoty i rozsypany proch. Chyba postanowili dostać się tam drogą standardową w takich przypadkach. Podszedłem do porzuconego bloku skalnego, gdy usłyszałem jakiś zgrzyt. Instynkt podpowiadał mi, że trzeba wyciągnąć broń. Po cichu wyjąłem mojego Deserta uciułanego za ciężkie pieniądze. Przyjąłem strzelecką pozycję i...obok mnie przebiegł mały gryzoń. Odetchnąłem. Równie dobrze mogła to być jakaś pijawka...Wdrapałem się na malutkie schody zbudowane z nieociosanych kamieni i czołgając się wyszedłem na zewnątrz. krajobraz jakoś się nie różnił od tego w Kordonie. Te same zadupie co wtedy. Więc dlaczego miał być tutaj kłapacz?
Okazało się że to podkop. Trochę dalej były tory, więc tam musiało być prawdziwe wyjście z tunelu. Zarośnięte były długą trawą i wszelkimi chwastami, ale mi to nie przeszkadzało. Lubię taki teren. Łatwiej jest się ukryć przed niechcianymi gośćmi. Po niecałych piętnastu minutach zobaczyłem zarys farmy, opisywanej przez ofiarę mutanta. Gdy się tam znalazłem, zobaczyłem stalkerów. Popatrzyli się na mnie, ja na nich, i nic więcej. W Zonie nie wiadomo, czy twój najlepszy przyjaciel nie zabije cię dla kromki chleba. Dlatego byłem samotnikiem.
Zawróciłem, bo po przeciwnej stronie torów widać było jakiś wielki kompleks. Zapewne to był ten zakład krawiecki, być może robili fartuchy dla pracowników w elektrowni, a być może...a kogo to obchodzi. Szybko znalazłem się na placyku, ujrzałem też rozjechaną drogę. Czyżby jeździły tędy samochody? Tak jak w tunelu, wyciągnąłem broń. Wiadomo, że kłapacz potrafi rozerwać każdego nieostrożnego w kilka chwil, ale tam gdzie kłapacz, tam są anomalie, więc są też i artefakty. Widok był całkiem...fantastyczny. Kocham takie labirynty, zniszczone kolumny,
dziurawe dachy...Wiem też, że dla kłapacza jest to idealne mieszkanie.
Postawiłem kolejny krok w innej hali produkcyjnej. Za głośno. Wielka szafa, znajdująca się piętro wyżej, spadła obok mnie. Nie była wycelowana w moją personę - po prostu kłapacz chciał mieć teraz pewność, że obiad mu nie ucieknie. Przyłożyłem kałacha do biodra i nagle poczułem, jakby coś ważącego dwie tony przygniotło mnie do ściany. Kręgi poczęły pulsować bólem, jęknąłem i wtedy zobaczyłem jak kościste pazury próbują mnie rozerwać. Uniknąłem tego, wyciągnąłem Deserta i strzeliłem na oślep parę razy. Okazało się że pociski trafiły w szczękę potwora. Ucieszyłem się, bo gdyby nie to, nie miałbym już głowy. Niestety, zapomniałem że stosunkowo ludzka twarz kłapacza to tylko pozory i skrywa on w sobie zwoje skóry i mięśni - jego brzuch był od środka częścią szczęki. Wstałem i zacząłem biec - to był głupi pomysł. Potwór szybko do mnie doskoczył i drapnął - na szczęście tylko drapnął. Kwas już począł się wżerać w skórę, a z jego gardła poleciały strumienie żrącej cieszy. Nie mając innego pomysłu, dałem mu się złapać, odstrzeliwując wpierw kościste pazury, by mnie tak nie zranił. Gdy podniósł moje ciało ludzkimi odnóżami, wrzuciłem mu do otwierających się trzewi granat. Szybko wyciągnąłem finkę, o której sobie przypomniałem i wbiłem ją w oko mutanta. Puścił mnie, a ja skoczyłem za puste beczki. Eksplozja i huk, zapach krwi i siarki, kwas poleciał na wszystkie strony. Dostałem w ręce i nogi, bo musiałem jakoś zasłonić głowę, a nóg ie zdążyłem ugiąć. Po tym zemdlałem zapominając o bólu.
Obudziłem się w tej samej farmie, w której widziałem stalkerów. Okazało się, że nie są źli. Na razie. Moje ręce i dłonie okryte były białymi zwojami bandaży. Tu i ówdzie widniały zarysy krwawych plam i żółtej ropy. Wiedziałem, co się z nimi stanie - kwas ten ma paskudne właściwości, i moje ręce zamienią się w pole małych bąbli. Natomiast nogi były mniej oparzone. podziękowałbym im, ale byłem zły. Poszedłem tam na darmo, nawet nie znajdując anomalii i artefaktu...ku*wa. Ułożony byłem na jakimś materacu - obok była lampa naftowa, teraz zobaczyłem że to jakaś obora. Podszedł do mnie pies. Obwąchał ramię i polizał. Zasyczałem i powiedziałem przez zaciśnięte zęby:
- Spierd*alaj...
- Dingo, do nogi...widzę, że zdrowiejesz w oczach stalkerze. Wczoraj był...
- CO? WCZORAJ? - przerwałem zaskoczony. Tak długo tu leżałem?
- Tak, leżysz tu od wczoraj. Znalazłem cię z Muzykiem w tym zakładzie, szliśmy po artefakty, bo znamy okolice. Usłyszeliśmy huk i po obejściu terenu znaleźliśmy ciebie. W zasadzie oczyściłeś teren, więc to należy do ciebie...
- Niemowa, mów mi Niemowa...
- No, więc to należy do ciebie - rzucił mi na brzuch zawiniątko świecące bladym błękitem i granatem na zmianę. Ostrożnie odwinąłem to, by nie bolało tak bardzo i zobaczyłem coś, za co Sacharow dałby się kopać cały dzień - bo to było czymś innym. Nie potrafiłem tego nazwać. Wyglądało jak wielki włoski orzech...nie, jak mózg. Dlatego nazwę go Mózgiem...tak. Popatrzyłem na wybawcę.
- Nic nie mów, przecież jesteś Niemową - uśmiechnął się. Pokazał mi apteczkę i bandaże i odszedł. Widać, nie byli delikatni dla poparzonych, ale złotym sercem na pewno mogę nazwać każdego z tych dwóch. Po chwili usłyszałem granie na gitarze - to na pewno był Muzyk...nie, to skrzypce. Przyzwyczajony do tego dźwięku nie potrafiłem już rozróżnić, a te dwa instrument tyle do siebie mają, że oba są z drewna...Zasnąłem.
***Gdy wracałem już do Baru pochwalić się nowym znaleziskiem i opylić to za niezłą sumkę, w tunelu usłyszałem ochrypły ryk i szuranie palców po ścianie. Oszałamiający pisk w uszach, uczucie miażdżącego powietrza pędzącego na mnie z ogromną prędkością i miażdżącego czaszkę. Mimo to zdołałem wyciągnąć broń, nawet nie upadłem. Zaskoczony zacząłem strzelać do kontrolera, bo to chyba nie był omam. Kolejna fala i tylko to. kolory się rozmazały, powietrze zafalowało, jakieś sceny przeszły przed oczyma ale to wszystko - brak rozkojarzenia i uczucia ściskania czaszki w imadle. Kolejna seria i jego gruba skóra już puściła. Wyciągnąłem z plecaka Mózg. Postanowiłem, że jednak go sobie zostawię.