Wstawiam swoje opowiadanie konkursowe, zrodzone w ramach "Antologii Stalker". Nie wiem czy tekst przejdzie weryfikację, czy też nie (to już pozostawiam Meesh-owi i FS), jednakże jest on swoistym wstępem do o wiele dłuższego opowiadania, które planuję od pewnego czasu wprowadzić na forum. Jeśli nie ukaże się drukiem to chociaż tutaj będę mógł zaprezentować skrawek swojej twórczości. Jeśli są tu śledzący "Gdy nadejdzie zmrok" niech się nie obawiają. Całe opowiadanie jest gotowe tylko wstawiam je w formie "odcinków" co jakiś czas Więc resztę pozostawiam czytelnikowi i życzę miłej lektury.
Część I
:
Rok 2014, Jesień, gdzieś w Zonie.
- Człowieku, czy do ciebie nie dociera jak się mówi prostymi zdaniami ? Rzekł mężczyzna siedzący na starej oponie o dosyć sporej średnicy. Pochodziła zapewne od jednego z wraków traktorów, których w tej okolicy nie brakowało. Ów człowiek odziany był w prostą oliwkową kurtkę z doszytym do niej kapturem. Na sobie miał jeszcze obdarte bojówki z charakterystycznymi wojskowymi plamami kamuflującymi sylwetkę posiadacza. Uśmiechnął się jeszcze przy tym wrednie i poprawił leżący na kolanach karabin AKM. - On w ogóle nie wiele rozumie, Anatolji. – Dodał jeszcze drugi człowiek o zdecydowanie słuszniejszej budowie ciała niż jego rozmówca. Jego gęsta, czarna broda okalająca pokrytą bliznami twarz od razu rzucała się w oczy .Z groźnym wyglądem i tubalnym głosem niezwykle mocno kontrastowały wesołe, zielone oczy, które to co jakiś czas lustrowały okolicę. - Może trzeba mu wyłożyć to na piśmie hmmm ? – Zaproponował Anatolji po czym westchnął i odgiął się delikatnie do tyłu. - Myślisz że to pomoże ? Skoro już trzeci dzień mówimy mu że w tym miejscu nic nie ma, to chyba i pismo z poręczeniem przewodników, naukowców czy cholera wie jeszcze kogo nic nie poradzi. – Stwierdził potężny facet i wyciągnął z ładownicy swojego kombinezonu paczkę papierosów wraz z benzynową zapalniczką. Następnie z spokojem odpalił niezbyt kusząco wyglądającego papierosa i zaciągnął się ciężkim tytoniowym dymem. - Brodacz, jak boga kocham ! – Krzyknął ktoś z wnętrza rozpadającego się wojskowego transportera opancerzonego. Dwójka stalkerów leniwym spojrzeniem zaszczyciła kierunek z jakiego dochodził głos by zaśmiać się cicho pod swoimi nosami.
- Boga nie wzywaj Wróbel ! Czyżbyś zapomniał że w zonie go nie ma, co ? – Znowu rozległo się rechotanie ale odpowiedzią było tylko siarczyste przekleństwo ponownie wydobywające się z trzewi pojazdu. – Tyle razy się do niego o dobre fanty z anomalii modliłem i dupa. Siedzi na górze i sika sobie z śmiechu a my jak ci idioci biegamy od jednej do drugiej za artefaktami. A może on jednak tu jest tylko sobie z nas jaja robi ? – Brodacz był widocznie w bardzo dobrym humorze o czym świadczył nieschodzący z jego oblicza szeroki uśmiech, znikający tylko wtedy kiedy musiał wchłaniać do płuc nikotynowy dym. - Gęba ci się dzisiaj nie zamyka. Pieprzysz tak od samego rana. – Zauważył Anatolji w międzyczasie bawiąc się swoją maską przeciwgazową która po nałożeniu zasłaniała tylko oczy i usta. -A co mam robić ? Rozejrzyj się. Chodzimy tutaj i przetrząsamy to miejsce od trzech dni a jedyne co znaleźliśmy to ogołoconego trupa w piwnicy. – Postawny mężczyzna aż się wzdrygnął przypominając sobie to znalezisko. Już pierwszego dnia natknęli się na zwłoki jakiegoś żółtodzioba jaki wpadł do piwnicy przez dziurę w podłodze, w jednym z okolicznych domów. Biedak musiał umrzeć z głodu. Miał przy sobie pewnie jakąś broń, ale zabrakło mu odwagi aby ukrócić swoje męczarnie. Jedyne co przy nim znaleźli to zaciśnięte w martwe dłonie zdjęcie wykonane kilka lat temu gdzieś w Petersburgu, co od razu potwierdził Anatolji. Nieboszczyk czule tulił na nim całkiem ładną, blond włosom dziewczynę. Chcąc nie chcąc musieli przyznać że to wywołało w nich swoisty niepokój, lecz szybko o tym zapomnieli kiedy tylko wznowili poszukiwania interesujących fantów.
- Mhm. Święta racja, ta wioska to jakieś zadupie zony. Nic tu nie ma. – Zakapturzony stalker rozejrzał się i ujrzał ten sam niezmienny widok. Otaczały ich zrujnowane, parterowe domostwa wykonane z drewna bądź cegły. Ich zarośnięte wysoką trawą ogródki otaczał zawsze nadniszczony przez ząb czasu sztachetowy płot, który byli mieszkańcy malowali na różne kolory. Do tego rozbite szyby i zdewastowane wnętrza odstraszały co bardziej zabobonnych lub niedoświadczonych ludzi, zaś pozostawione wewnątrz meble, będące zbyt ciężkie by zabrali je szabrownicy, przypominały o dawnej przeszłości tej skromnej wioski. - ku*wa mać ! – Z ośmiokołowego transportera wreszcie wychyliła się drobna postać w bluzie mundurowej i szarym systemie nośnym z małymi ładownicami bojowymi. Pod spodem posiadał jeszcze dosyć przestarzałą kamizelkę kuloodporną w bardzo podobnym kolorze. Na jego głowie spoczywała zaś mocno związana zielona bandana a twarz pokrywał wyraźny grymas niezadowolenia. W jednej ręce dzierżąc myśliwski karabin popularnie zwany tutaj „dwururką”, z drugiej cisnął trzymanym hełmem wojskowym o ziemię. Ten potoczył się po szutrowej drodze aż pod nogi Brodacza, który spostrzegł wypisane na nim markerem imię, „Grigorji”. Miał dziwne wrażenie że gdzieś już je słyszał albo spotkał osobę o takim imieniu. Zresztą tutaj to nie miało większego znaczenia, co się ktoś pojawiał to od razu znikał.
- Czyżbyś wreszcie zdał sobie sprawę że tu nic nie znajdziemy ? To chyba oczywiste że ktoś już wcześniej to sprawdził, przecież tutaj nie ma nawet wysokiego promieniowania ani mutantów. Dotarło czy mam ci to dalej wykładać ? – Mówił Anatolji kończąc wkręcanie ostatniego filtru do swej maski. Jednakże rozeźlony jak diabli Wróbel nic nie robił sobie z uwag towarzysza. Przeszedł jedynie kilka kroków i oparł się o zdezelowanego UAZ-a z widocznymi śladami korozji. - Skończ już. Tak przyznaje, gówno tutaj znajdziemy. Tego, który ci informacje o tej skrytce sprzedał to bym najchętniej teraz za klejnoty powiesił. – Wróbel podrapał się jeszcze po kilkudniowym zaroście i pokiwał głową by dać upust swej rezygnacji. Nienawidził rozczarowań a te jak na złość ich ostatnio często spotykały. - Skąd miałem wiedzieć że jest lewa ? Gość zawsze był wiarygodny i podawał tylko dobre namiary. – Anatolji próbował się bronić jak tylko potrafił. Nie chciał żeby wina za nieudany wypad spadła właśnie na niego. - Sami jesteśmy sobie winni panowie. – Wtrącił się Brodacz podchodząc do dyszącego z złości Wróbla po czym poklepał go po plecach swą potężną dłonią. – Inni już łażą po Prypeci i między dziewiczymi terenami za mózgozwęglaczem a my tutaj gnijemy jak osły, to co się dziwić.
- Dawno to już mówiłem. Teraz oni wszystko zgarną a my zostaniemy z marnymi ochłapami. Do tego jeszcze to wojsko. Co im w ogóle odwaliło ? Od miesiąca roją się na granicy zony i robią sobie wypady waląc do kogo jak popadnie. Nie żeby wcześniej nie strzelali ale nigdy nie wchodzili głębiej. – Szczupły Wróbel mówiąc to nie zdołał ukryć swojego zdziwienia. - Może jakiemuś fagasowi się medali zachciało ? Albo jak nasi, też chcą się dorwać do serca strefy. Takie wytłumaczenie miało by nawet sens. - Mniejsza z tym bracia. Trzeba się zbierać bo za godzinę nadejdzie zmrok. – Wszyscy zgodzili się z krótką wypowiedzią Brodacza jaka zakończyła wszelkie dyskusje nim te się jeszcze na dobre rozpoczęły. Każdy więc sprawdził jeszcze swój sprzęt oraz oporządzenie i będąc już absolutnie gotowymi ruszyli w głąb wioski przez którą musieli przejść aby dotrzeć do najbliższego obozu. Poza tym każdy wolał wrócić tą samą ścieżką aby przypadkiem nie wpaść w wcześniej niewykrytą anomalię. Rozerwanie na kawałki albo porażenie prądem nie było najlepszym sposobem na opuszczenie tego świata.
Wiatr delikatnie poruszał gałęziami okolicznych drzew a czarne niczym smoła wrony co rusz przelatywały nad ich głowami. Ptaki były niezwykle osobliwymi istotami przebywającymi w zonie. Stalkerzy patrzyli na nie zazdrosnym spojrzeniem, a to tylko dlatego iż mogły bez przeszkód opuścić granice strefy. Ich bezkarność wzbudzała u niektórych złość a u innych melancholie, która przynosiła wspomnienia tego co zostawili za sobą przekraczając próg tego miejsca. Jednakże nikt z tej trójki nawet nie pomyślał o tym aby wzbudzić w swych głowach obrazy zewnętrznego świata. Nieszczęśnicy jacy czynili to za często nie raz byli już odnajdywani martwi przez wojskowe patrole, wisząc na drucianych płotach podpiętych do wysokiego napięcia. Nikt nigdy nie był pewien czy zginęli próbując się stąd wydostać czy też rzucali się w objęcia śmierci w obliczu rosnącej rozpaczy. Jak wiele innych rzeczy w zonie to również pozostawało tajemnicą. - Ćśśss. – Ozwał się szeptem Wróbel idący na samym przodzie. Ręką nakazał aby wszyscy zamarli w bezruchu, dlatego przystanęli między starą, drewnianą oborą a przerdzewiałą przyczepą do ciągnika. Jedyne co teraz dało się usłyszeć to ich własne oddechy oraz dźwięki dochodzące z odleglejszych zakątków strefy. Gdzieś daleko w tle od czasu do czasu rozbrzmiewały strzały lub mrożące krew w żyłach krzyki. Czasami grali między sobą zgadując kto wydał z siebie ten przerażający odgłos albo co go do tego sprowokowało.
- Co jest ? – Spytał niemalże niesłyszalnie Brodacz stojąc za plecami kompana. Czas mijał a oni przecież nie mieli go zbyt dużo w zapasie. Dlatego każdy czuł jak cenne minuty przewijają się bezpowrotnie narażając ich na rosnące niebezpieczeństwo. - Czekaj, czekaj. –Wróbel dał im wyraźnie do zrozumienia by nadal pozostali na swoich miejscach, sam zaś ruszył z wolna do przodu. Szedł wydeptaną już ścieżką co zwiększało szanse na to iż nie zostaną wykryci przez potencjalnego przeciwnika. Cholera wie co może się czaić za drzewami, między domami czy też w gęstwinie wyrośniętych krzaków. Lecz zaufanie, którym obdarzali prowadzącego ich towarzysza nieco uspokajało zszargane nerwy dwóch stalkerów. Pamiętali iż to właśnie nikt inny jak Wróbel potrafił zwietrzyć wszelkie zagrożenia czyhające na nieuważnych mieszkańców zony. Jego szósty zmysł nie raz uratował ich od pewnej śmierci co z drugiej strony tylko budowało ich podziw dla tego niepozornego człowieka. Nagle idący z przodu Wróbel zniknął za rogiem niebieskiej przyczepy. Napięcie rosło teraz z sekundy na sekundę a zarówno Brodacz jak i Anatolji czuli spływający po ich skroniach słonawy pot. Nerwowo spoglądali przy tym na zachodzące słońce, które chowało się za okolicznymi pagórkami powoli pogrążając całą zonę w objęciach ciemności. Nie musieli być specjalistami aby wiedzieć iż chodzenie po strefie w nocy jest niemalże równoznaczne z podpisaniem na siebie wyroku śmierci. Jedynie samobójcy lub prawdziwi twardziele (chociaż równie chętnie używano zamiennika szaleńcy) wychodzili po zmroku z bezpiecznych obozowisk.
Ponownie przeżółkła trawa zakołysała się na zrywie powietrza, który przyniósł z sobą coś jeszcze. Otóż wraz z jego powiewem nadszedł gwałtowny strzał a sekundę później następny. Spłoszone wrony wzbiły się ku niebu z pofałdowanych blaszanych dachów i wysokich drzew, tym samym na moment całkowicie przykrywając widoczność czarną chmurą tworzącą się z ptaszego stada. Dwójka stalkerów odruchowo drgnęła głowami chcąc się uchronić przed nadchodzącymi strzałami ale żadna kula nie skierowała się w ich kierunku. Dopiero po chwili dotarło do nich iż był to wystrzał z dwulufowej strzelby Wróbla. - Chodźcie tutaj ! Tylko szybko ! – Ozwał się niewidoczny od kilku minut kompan a oni wstali na równe nogi i poczęli biec w kierunku z którego dobywał się jego głos. Nie szukali zbyt długo, więc wkrótce znaleźli Wróbla stojącego przy przegniłych już skrzyniach w towarzystwie będących w podobnym stanie beczek. Najbardziej jednak interesujący był inny fakt, gdyż pod nogami zwiadowcy leżał ranny mężczyzna. Odziany był w niezwykle zaawansowany kombinezon z specjalnymi wzmocnieniami anty radiacyjnymi oraz wkładami kuloodpornymi. Mało tego na głowie posiadał unikatowy hełm z twardą przyłbicą, stosowany przez rządowe jednostki specjalne. Nie mogli niestety dostrzec oblicza rannego, które zostało skryte pod elastyczną, czarną kominiarką. Tylko oczy nieszczęśnika szukały ratunku i wodziły raz w jedną a raz to w drugą stronę oczekując jakiejkolwiek pomocy. - O ku*wa. Ty, to chyba jest jeden z tych, jak im tam ? – Zaczął Anatolji patrząc na wijącego się w bólu mężczyznę z widoczną raną postrzałową w brzuchu. Z odległości jakiej musiał zaatakować go Wróbel, nawet jego specjalne wyposażenie nie mogło temu zapobiec.
- Wojskowych Stalkerów, tak to jeden z nich. – Brodacz spędził wystarczająco dużo czasu w tym miejscu i bez najmniejszego problemu rozpoznał jednego z najgroźniejszych przeciwników jakich nosiła zona. Ci weterani pracowali dla Ukraińskiej armii i otrzymywali za to niebotyczne wynagrodzenie. Poza tym tylko oni mogli mieć leżący koło rannego, karabin AEK-971 z specjalnym celownikiem termowizyjnym. - Dorwałem go z zaskoczenia. Jesteśmy blisko granicy to pewnie nie spodziewał się żadnego zagrożenia. – Nie chcąc marnotrawić czasu, Wróbel po tych słowach zdjął z konającego Stalkera nowoczesny wojskowy plecak i pierwsze co w nim odnalazł to PDA, które posiadała każda osoba wkraczająca do zony. - I co tam ciekawego ma ? W ogóle co to za jeden ? – Pytał dalej Anatolji i sam spróbował się przyjrzeć danym z PDA stojąc za plecami swego towarzysza. - Witalji „Niedźwiedź” Jeżow. Skubany jest tutaj od kilku lat. Mieliśmy farta że pierwszy nas nie zauważył inaczej by nas rozwalił. Ej, ej ale czekajcie… - No co ?! – Anatolji zaczynał się robić coraz bardziej dociekliwy i zniecierpliwiony. Pierwszy raz na własne oczy mógł zobaczyć Wojskowego Stalkera a nie wątpił w to iż tacy weterani zawsze mieli przy sobie niezwykle drogocenne fanty. Już samo jego uzbrojenie było warte tutaj fortunę.
- Nie uwierzycie. – Zapadła grobowa cisza i tylko ranny otworzył szeroko oczy i wyciągnął zakrwawioną dłoń w kierunku zajętych czytaniem jego PDA napastników. Chciał coś zrobić, ale w tym stanie nie miał na to żadnych szans. – Słuchajcie tego. „Zleca się zadanie specjalne wymagające jak najdyskretniejszych środków , które trzeba koniecznie powierzyć jednemu z waszych kontraktorów w strefie zamkniętej Witalijiemu Jeżowowi. Powołany kilka lat temu zespół wreszcie ustalił gdzie może znajdować się mapa prowadząca do głównego celu operacji „Serce”. Poniżej podajemy dane oraz namiary na skrytkę. Kiedy tylko zdobędziecie mapę, niech wasz kontakt niezwłocznie przekaże ją do jednego z posterunków. Pamiętajcie że operacja nadal jest ściśle tajne i absolutnie zabrania się angażowania do niej większych środków gdyż zależy nam na całkowitej dyskrecji. Zaraz po przesłaniu nam mapy postawcie wasze siły szybkiego reagowania w stan pełnej gotowości. Dopiero wtedy uderzymy i dotrzemy do głównego celu operacji wszystkimi dostępnymi środkami. Jak wspomniałem do tego czasu obowiązuje klauzula najwyższego stopnia tajności. Wraz z namiarami dosyłamy wam również pieniądze dla kontraktora. Podpisano naczelny dowódca SBU, Generał Miron Lutajew.” - O ku*wa… - Skwitował to cicho Wróbel .Wszyscy patrzyli się na kolorowy wyświetlacz wojskowej wersji PDA niczym sroka w gnat, zaś ranny mężczyzna jedynie charczał i próbował się ruszyć raz to w jedną a raz to w drugą stronę. - Chyba… chyba los się do nas uśmiechnął bracia. – Niedowierzanie w głosie Brodacza było aż nadto słyszalne, a potęgował to jeszcze fakt iż takiego człowieka jak on mało co było w stanie zaskoczyć. - To co robimy ? – Spytał niepewnie Anatolji przełykając ślinę przez zaciśnięte gardło. Miał wrażenie iż jego ciało wiotczeje pod wpływem rosnącej euforii. Czegoś takiego nie mógł się spodziewać nawet w swych najśmielszych snach. - Jak to co ? Ty się jeszcze pytasz ?! – Zrugał go Wróbel i natychmiast schował PDA do swojego plecaka i rzucił go rozmówcy. – Zabierz wszystko co ma. Ja wezmę jego gnata i idziemy do Baru. Tam na spokojnie pomyślimy co dalej. Jednak mówię wam, to pierdo*ona żyła złota.
Anatolji zaczął grzebać w plecaku zupełnie tak jakby ktoś rzucił głodującemu paczkę wypełnioną świeżym jedzeniem. Jedynie Brodacz przyglądał się z delikatnym niesmakiem jak kompan zdejmował z cierpiącego mężczyzny karabin oraz magazynki z cenną amunicją. Nie wytrzymał jednakże długo i kiedy Wróbel podziwiał swoją nową zabawkę, rzekł. - A co zrobimy z nim ? To jednak człowiek. Dwójka towarzyszy niemalże od razu zaszczyciła go swymi piorunującymi spojrzeniami, które miały sprowadzić Brodacza na ziemię. Wróbel poprawił dopiero co skradziony karabin po czym podszedł do Brodacza i stanął przed nim tak blisko iż niemal stykali się nosami. W jego oczach płonęła czysta agresja i nienawiść jakiej próżno było szukać poza murami tego ludzkiego piekła. - Czy ty sobie z nas kpisz ? To bydle. – Tutaj jednoznacznie wskazał na krztuszącego się własną krwią wojskowego. – Nie zasługuje nawet na pogrzeb a co dopiero na pomoc. Nie jest nawet żołnierzem, jest czymś gorszym. Jest zwykłym cuchnącym zdrajcą, który biega na smyczy tych sku*wieli i za ich ruble morduje naszych. Co może już nie pamiętasz Wkręta ? Co ?! Tak łatwo zapominasz o tym co zrobili twoim przyjaciołom ?!
- Pamiętam… - Brodacz nie miał żadnej linii obrony. W jego umyśle do dziś przewijały się słowa jedynego ocalałego z zasadzki zorganizowanej przez grupę takich jak ten ranny. Wiedział doskonale co spotkało Wkręta i że nie sama zasadzka była najgorsza. Lecz nigdy nie wykształcił w sobie tak zwierzęcego instynktu by móc tłumić swoją ludzką stronę. Wszyscy którzy tu przybywali prędzej czy później wypierali się z emocji ale on chciał zachować chociaż drobną cząstkę siebie i swych przekonań. Niestety tutaj musiał podejmować decyzje z jakimi się nie zgadzał i działać z ludźmi którzy razili go swoją pustką. Zagryzł więc jeszcze wargi i opuścił wzrok. - Mądra decyzja. Niech zdycha tutaj, może to nauczy pozostałych żeby nie mieszali się w nasz świat. Będzie idealną karmą dla mutantów. – Wróbel splunął jeszcze w stronę ciężko rannego.
- Gotowy, możemy iść. – Dał znać Anatolji odrzucając pusty plecak w kępę wysokiej trawy. Wszyscy spojrzeli jeszcze po sobie i ponownie ruszyli wcześniej udeptaną ścieżką aby jak najszybciej schronić się w objęciach baru. Kiedy tak odchodzili ku jednej z niewielu bezpiecznych przystani, słyszeli za swymi plecami błagalny skrzek połączony z szaleńczą szamotaniną na którą resztkami sił zdobył się pozostawiony na pastwę losu mężczyzna. Brodacz jako jedyny starał się zmusić umysł do wyciszenia, ale ten charkot miał utkwić w jego myślach na jeszcze wiele długich dni.
Część II
:
*
Gorzki płyn ponownie wlał się do ich gardeł i przyjemnie palił podniebienie. Dzisiaj był ich dzień, to właśnie dziś ich życie miało wkroczyć na zupełnie nowe tory. Dlatego jednogłośnie zdecydowali iż mogą wypić o wiele więcej niż pozwalałby na to ich skromny budżet, tym bardziej że ostatni okres nie należał do najbardziej owocnych. Stali tak opierając się o drewniany blat, umocowany na czterech kiepskiej jakości prętach. Betonowe ściany z licznymi bruzdami i wgłębieniami starano się upiększyć nanosząc na nie mapy strefy z wyszczególnionymi na nich miejscach do których nie należało się zbliżać. Dodatkowym elementem mającym na celu zamaskować brzydotę wnętrza, stanowiły plakaty propagandowe lokalnej frakcji Powinność która żelazną ręką rządziła samym barem jak i jego okolicami. Wielkie postacie w czerwono czarnych kombinezonach lub egzoszkieletach dumnie stały na tle Czarnobylskiej elektrowni jądrowej i wypinały pierś w stronę postronnych. Nie szczędzono też wielu napisów bijących po oczach takimi słowami jak : „Wstąp do Powinności ! Ratuj świat przed złem zony !” albo „Dołącz już dziś ! Zona i frakcja Wolność to zagrożenie dla naszej planety !”. Było ich rzecz jasna więcej ale wszystkie opierały się o ten jeden utarty schemat. - No, no. Ładnie kopie. – Stwierdził, krzywiąc się przy tym Anatolji po czym odłożył pustą szklankę na pościerany blat. Pozostała dwójka pokiwała głowami całkowicie zgadzając się z jego zdaniem.
- Jak cholera. – Dodał jeszcze Wróbel. – Ale my tu gadu, gadu a trzeba działać. - No to gadaj co żeś tam wyczytał bo to wojskowe pieprzenie z tego PDA obiecuje złote góry a my potrzebujemy konkretów. - Wszystko wygląda tak. – Wróbel odchrząknął jeszcze jakby miał rozpocząć naukowy monolog. W międzyczasie minął ich kompletnie pijany Stalker, który chwiejnym krokiem udał się do wyjścia. – Ten facet rzeczywiście znalazł mapy do tego miejsca które oni nazywają centrum operacji „Serce”. Właściwie nic więcej poza szczegółową drogą i dokładnym opisem kompleksu nie wiemy nic. - To po co nam ogólniki bracie ? – Spytał Brodacz przesuwając z wolna swą szklankę po stole, raz to w jedną a raz w drugą stronę. - Dajcie mi skończyć. Wbrew pozorom najlepsze przed nami. – Uspokoił ich i kontynuował. – Ten kompleks jest mózgiem całej zony ! Według szkiców i dokumentów które ten wojskowy zebrał to wszystkie główne drogi pod ziemią, łącza, rury i komputery skupiają się właśnie tam. Mało tego przy każdej mapie widnieje wyraźny dopisek. „Kompleks militarno-naukowy Czarnobyl 1”. Rozumiecie ? Ten radar, Duga to przy tym pikuś. Cholera, podobno nawet główne węzły energetyczne z Mózgowęglacza ciągną się właśnie w tym miejscu.
Grupa trzech mężczyzn zamilkła. Anatolji rozdziawił usta z wrażenia, zaś Brodacz patrzył tajemniczym wzrokiem w dno szklanki, zupełnie tak jakby szukał w niej odpowiedzi na dręczące go pytania. Kilku pozostałych Stalkerów zgromadzonych w środku albo dalej z sobą rozmawiało albo samotnie pili wódkę i bredzili coś pod nosem chcąc odciąć się do całego świata. Od kiedy Prypeć stanęła przed zoną otworem Bar przerodził się w mało znaczący punkt na mapie strefy. Stracił swą dawną świetność i wchodzili tutaj już jedynie nieliczni, chcąc wydać swoje ciężko zarobione pieniądze na kilka butelek alkoholu. Wszystko po to aby zapomnieć i móc żyć dalej, by móc wstać następnego dnia i na powrót przekroczyć przeklęte wrota. - Chcesz przez to powiedzieć że natrafiliśmy na coś czego nikt nigdy wcześniej nie odnalazł ? Że odkryliśmy coś w rodzaju centrum dowodzenia ? – Pytanie było zadane niezwykle cichym tonem, ale za to pełnym nadziei której Anatolji nie mógł ukryć. -Dokładnie tak. Gdyby ktoś był tam przed nami na pewno już cała zona by o tym mówiła. A tutaj cisza, nikt nawet nie pisnął. Ba ! Chyba nikomu do łba nigdy nie przyszło że coś takiego może istnieć.
- Wróbel. – Postawny Brodacz ozwał się ponuro. – Ochłoń trochę. Nie wiemy czy będziemy pierwsi. Zona nęci i przyciąga, więc bardzo możliwe że ktoś stamtąd po prostu nigdy nie wrócił. Zresztą weterani od dawna spekulują i coraz głośniej mówią o istnieniu „Serca” strefy. Ta teoria ma wielu przeciwników bo dla większości centrum jest po prostu elektrownia, ale to co znaleźliśmy bracia zdaje się temu przeczyć. - A ty jak zwykle byś tylko ludzi na około dołował i podkopywał. Chociaż raz doceń to co przysłało nam to bagno. - Mniejsza z waszą gadaniną. Gdzie to jest Wróbel ? Mówże gdzie ! – Młody i niezwykle pełen świeżej energii Anatolji naciskał towarzysza by ten jak najszybciej przekazał im resztę informacji. Ten niespełna dwudziestosześcioletni chłopak trzy lata temu przybył do strefy w poszukiwaniu pieniędzy. Cały czas starał się przesyłać część z nich na konto swojej dziewczyny i dziecka, które było odpowiedzialnością napędzającą go do dalszego działania. Dopiero od niedawna w jego głowie rodziły się myśli o powrocie. Jednakże na taki luksus mogli sobie pozwolić tylko wybrańcy. Ci horrendalnie bogaci wybrańcy. - Ta malutka wioseczka Czarnobyl na południowym wschodzie strefy, to nasz cel. Mapa prowadzi prosto do tego miejsca a nawet do konkretnego budynku. - O w mordę… - Mówiłem bracia. To chyba najbardziej dzikie tereny zony. Tak samo niedostępne jak Duga i Elektrownia.
- O nie, nie. – Zaprotestował gorączkowo Wróbel i zacisnął nerwowo pięści. Wewnątrz płonęła w nim niepohamowana żądza sławy i pieniędzy. Uwielbiał wyzwania i był urodzonym ryzykantem. Nic dziwnego że los zaprowadził go właśnie tutaj. O jego temperamencie świadczyły również blizny i bruzdy pokrywające twarz w wielu widocznych miejscach. Kilku z nich dorobił się jeszcze poza strefą. – Nie wycofacie się teraz. Nie możecie. Anatolji do ciężkiej cholery, od tygodni gadasz o tej swojej panience i Igorze a brak ci jaj żeby zaryzykować ? Za to co tam odnajdziemy moglibyśmy tysiące trepów przekupić ! A ty Brodacz ? Chowasz się w zonie przez wieczność i boisz się stopy postawić na zewnątrz. Do końca życia chcesz żreć konserwy i tkwić w tym więzieniu ? Nie marzysz żeby czasami znowu zobaczyć Iczkerię ? Wiem że pójdziecie ze mną. Spędziliśmy tutaj wystarczająco dużo czasu. Kocham adrenalinę ale jeszcze bardziej cytate panienki i dobre samochody a to. – Tutaj zrobił pauzę i palcem dotknął mapy na PDA. – To mi to może zapewnić. Wchodzicie czy nie ? I ponownie tego wieczoru pośród nich zapadła cisza. Każdy bił się z własnymi myślami oraz zdrowym rozsądkiem. Lecz argumenty które przytoczył Wróbel były zbyt osobiste i dotkliwe aby tak po prostu mogli się im oprzeć. Nigdy by sobie nie wybaczyli obojętnego przejścia koło takiej szansy.
- Wchodzę. Raz się żyje. Żoneczka w Polsce doczekać się mnie pewnie nie może. – Uśmiechnął się wspominając swoją lubą pochodzącą z obcego mu kraju. - Bracia, stawiacie na szali swoje życia. Jednak jestem z wami. Niech się dzieje wola Boga. Może jednak wpadł nas odwiedzić. – Brodacz zaśmiał się cicho a pozostali odpowiedzieli mu tym samym. - No to pijemy ! Jutro ruszamy z konwojem a dzisiaj zachlewamy mordy ! - Zdrowie ! Po godzinie toastów i życzeń ruszyli do łóżek, które na tą specjalną okazję wynajęli od Barmana. Spali twardo i z przekonaniem że chwycili życie za nogi.
Część III
:
*
- … także w razie ataku tych szajbusów z Monolitu czy bandytów macie się mnie słuchać ! Mutantów ostatnio na tym przejściu nie widziano, więc nie trzeba histeryzować. Powinniśmy iść kilka godzin aż dojdziemy do Zatonu. Ktoś ma jakieś pytania ? Kiedy mężczyzna z czapką patrolową na głowie skończył swój monolog nikt nie odważył się podnieść ręki. Ów Stalker był nikim innym jak przewodnikiem i aby podkreślić swoją wyższość czy też „męskość” w stylu bohaterów tanich filmów akcji, niemalże bez przerwy miał gumę w ustach. Dodatkowo świdrował swym podejrzliwym spojrzeniem każdego kto przyłączył się do ich dziesięcioosobowego konwoju. Tego rodzaju karawany nie były niczym nowym, aczkolwiek powoli zaczynały przeradzać się w rzadkie zjawisko. Drogi i utarte szlaki nie były już tak bezpieczne jak kiedyś. - Tak myślałem. Od teraz ma być kompletna cisza i każdy obserwuje okolicę. Kiedy tylko zobaczycie coś podejrzanego macie to od razu do mnie zgłaszać ! Przewodnik wypluł miętową gumę i zeskoczył z wraku traktora prosto na asfaltową drogę. Nie trzeba było długo czekać aż konwój ruszył a ich prowadzący dobrał się do kolejnego opakowania gum. Wszyscy zastanawiali się ile rubli musiał przeznaczyć na to cholerstwo.
- Wróbel. – Zaczął cicho Anataloji kiedy wychodzili z rejonu Baru. Przy okazji, dwóch strażników z Powinności odprowadzało ich spojrzeniami aż do momentu w którym nie zniknęli za gęstwiną iglastego lasu. Frakcje nie były już taką potęgą jaką stanowiły jeszcze rok temu. Po otwarciu drogi do centrum zony wielu ich członków porzuciło zwaśnione grupy i spróbowało zdobyć bogactwa na własną rękę. Teraz te organizacje przypominały raczej zbieraniny fanatyków aniżeli dawne, prężnie działające grupy trzymające swoje określone strefy wpływów. Odcięci od nowych rekrutów, pieniędzy i zepchnięci na margines stali się wymierającym gatunkiem. Aczkolwiek nadal kurczowo trzymali się pewnych punktów-symboli jakim niewątpliwie był chociażby bar. - Co jest ? - Serio myślisz że sobie poradzimy ? Ostatnia ekipa… - Wiem co się stało z ostatnią ekipą i powtarzam ci jeszcze raz. Damy radę, przemkniemy niezauważeni i nie powtórzymy ich błędu. – Zapewnił go kompan po czym jeszcze klepnął go w ramię, dodając z uśmiechem. – To byli amatorzy. My nie damy się tak łatwo zabić.
- Obyś miał rację bracie. Patrz tylko na mapę. Dzisiaj w nocy musimy odbić na południe. – Brodacz mówił cicho tak aby postronni nie mogli tego usłyszeć. W końcu konwój miał zapewnić im prowizoryczną ochronę jedynie przez pewien etap ich drogi. - Nie musisz mi przypominać. Wiem co robię. I w tym miejscu zakończyła się ich rozmowa. Dalszą część spędzili niemalże w całkowitej ciszy. Pogoda co gorsza niezbyt im dopisywała a zbliżające się od zachodniej strony ponure chmury, jednoznacznie sugerowały iż prędzej czy później złapie ich solidny deszcz. Dodatkowo atmosferę pełną napięcia potęgowało całe otoczenie. Leśna gęstwina złożona z kłujących krzaków i najróżniejszej wielkości drzew sprawiała że ich pole widzenia było niezwykle ograniczone. Co jakiś czas, gdzieś w oddali do ich uszu docierały także dźwięki karabinowych serii czy też czegoś co przypominało ludzki krzyk. Do tego nikt nie mógł się przyzwyczaić. Już sama świadomość faktu iż ktoś w trzewiach strefy walczy o swoje życie sprawiała że wszyscy kulili się w zakamarkach swojej świadomości zachowując przy tym grobowe milczenie.
Marsz należał raczej do tych żmudniejszych. Co chwila zatrzymywali się gdyż każdy z nich, niczym paranoik informował Przewodnika o najbardziej błahym hałasie czy też zarzekał się iż widział Pijawkę. Wróbel nawet zrugał jednego z młodych Stalkerów, twierdząc że jest wariatem i to przez niego jedynie opóźniają podróż. Chłopak nie odważył się nawet zaprotestować i przestał mielić ozorem już na dobre. Mało kto chciałby wdawać się w dysputę z takim weteranem. Jednakże po kilku godzinach przedzierania się przez las, weszli w zdecydowanie rzadszy zagajnik, pokryty niezbyt wyrośniętymi brzozami lub świerkami. Przez sam jego środek przebiegała szutrowa droga, nie będąca w zasadzie niczym sensacyjnym w tej części zony. Zdziwiło ich natomiast coś zupełnie innego. Otóż na środku stała dosyć sporych rozmiarów ciężarówka w zgniłozielonym odcieniu co zapewne znaczyło iż należała do jakiegoś wojskowego zgrupowania. Jeszcze bardziej niepokojące było to iż pojazd nie wyglądał na stary czy też zardzewiały a jego burty i plandekę pokrywały wyraźne ślady po kulach. Drzwi od strony kierowcy pozostawały otwarte zaś z kabiny nie dało się nie zauważyć zakrzepłej krwi, której tor wieńczył się na samym spodzie poprzebijanego koła. Im bardziej zbliżali się do ciężarówki tym więcej makabry dostrzegali.
- Na Boga… - Rzucił ktoś z grupy a pozostali jak jeden mąż skrzywili się i poczuli jak coś zaciska się nieprzyjemnie na ich żołądkach. Nie dało się przeoczyć zmasakrowanych trupów leżących tuż przy pojeździe a raczej tego co z nich zostało. Strzępy mundurowych, kawałki rąk, wnętrzności i zakrwawiony sprzęt walały się w promieniu kilku metrów od miejsca kaźni wydzielając przy tym niewyobrażalny wręcz fetor. Ciała już gniły co oznaczało że zalegały tutaj już kilka dni. - Podchodzimy powoli i spokojnie. Rozglądać się na boki i niczego nie dotykać ! – Zakomenderował przewodnik, ale najprawdopodobniej większość nawet nie zwróciła uwagi na jego słowa. Byli zbyt zaaferowani obrazem rzeźni zafundowanej młodym żołnierzom. Wojskowi nie znali zony, nie zdawali sobie sprawy że jazda czymkolwiek w jej granicach jest równorzędna z kopaniem dla siebie grobu. Brodacz nie miał najmniejszego zamiaru się zbliżać do zwłok, tak więc obszedł do szerokim łukiem, by na końcu odpalić skręconego papierosa. Anatolji natomiast zbliżył się do najbliżej położonego z ciał.
Dostrzegł, iż ten wojak miał skrępowane dłonie. Lecz najbardziej przerażający był fakt, że z jego czaszki ziajała dziura wlotowa po pistoletowym pocisku. Nie znał się specjalnie na armijnej hierarchii, ale po dłuższej chwili rozpoznał stopień porucznika na kamizelce denata. Ten niedoświadczony młodzik zapewne dowodził tym straceńczym oddziałem. Było oczywiste, że jego rodzina dostanie wpis o „nagłym zgonie, wywołanym nieszczęśliwym wypadkiem”. Podobne listy dostaną bliscy pozostałych dziewięciu żołnierzy. - Monolit, jak nic. - Skonstatował Wróbel i włożył sobie wykałaczkę do ust. Obrócił jeszcze głowę w kierunku Anatoljia, po czym dodał. - Na pewno. Te chore psychole kochają takie przedstawienia. Spójrz, nawet egzekucje jednego z nich sobie urządzili.
- Poważnie ? Monolit ? Tutaj ? - Spytał z wyraźnym niedowierzaniem. - Jak dotąd trzymali się Centrum zony. Widziano ich tylko od czasu do czasu w okolicach Janowa, ale.... ale żeby tutaj ? - Mówię całkowicie serio. Nie pierwszy raz robią wypad, a taki wojskowy konwój to łatwy łup. Ciekawe czy trepy kiedykolwiek się nauczą że ciężki sprzęt w strefie jest gówno wart. - Wróbel prychnął z pogardą i obrócił butem, ciało zamordowanego żołnierza. - Zwykły dzieciak. - Nie wiem co gorsze. Świry z Monolitu czy armijne gnidy. - Anatolji chciał ukryć przed gruboskórnym kompanem swoje uczucia. Co prawda widział w strefie już nie jedną śmierć, jednak za każdym razem czuł pewien niepokój. Nie potrafił się do tego przyzwyczaić jak Wróbel. Tylko Brodacz go rozumiał, a przynajmniej w pewnym sensie. - Jeden pies. Wszyscy siebie warci. - Wzruszył ramionami i przeszedł dalej, uważnie spoglądając na leżące bezwładnie ciała, lub to co po nich zostało. Wielu pozostałych członków konwoju robiło dokładnie to samo. Szczególnie ci nowi, którzy nie spędzili w zonie wiele czasu, wyjątkowo nadgorliwie przeszukiwali martwych sołdatów. Okropnie przy tym hałasowali co niesamowicie drażniło weteranów oraz przewodnika. Kiedy już Brodacz miał upomnieć ich aby robili to ciszej, jeden z stalkerów w najprostszej, oliwkowej pałatce krzyknął.
- O cholera ! Coś tu chyba jest ! - Jego głos wskazywał na niesamowite podniecenie, kiedy zaglądał to na wpół otwartej kabiny kierowcy. Założył swój karabinek o wyraźnie wschodniej konstrukcji budowy, na plecy, aby następnie zabrać się za wyciąganie zwłok z siedzenia. Gdy już trup znalazł się praktycznie na zewnątrz coś spod niego wypadło, a ponadto dało się słyszeć krótki, acz wyraźny metaliczny dźwięk. - Co jest ? Tyle zdążył wypowiedzieć, ponieważ niecałą sekundę później był już po drugiej stronie. Otóż przedmiot, który wypadł i wylądował w trawie, eksplodował. Setki odłamków wylatując w powietrze w większości odnalazły swój cel w niczego nieświadomym stalkerze. Jego ciało zostało rzucone o burtę ciężarówki niczym szmaciana lalka, pozostawiając sobie kawałki skóry i czerwoną mgiełkę krwi, jaka poczęła osadzać się na trawie i zdezelowanym pojeździe. Wszyscy pozostali, odruchowo padli na ziemię, jedynie Wróbel jak gdyby nigdy nic wyciągnął wykałaczkę, by zaraz splunąć na podłoże. - Sprytne gnoje... - Rzucił krótko. - Nie mówiłem wam idioci byście niczego podejrzanego nie tykali ?! Nie mówiłem ?! - Wrzeszczał przewodnik, stojąc już na nogach. - Dosyć podziwiania ! Idziemy dalej !
Nikt nie miał, nawet najmniejszych oporów aby podporządkować się temu zarządzeniu. Ruszyli więc dalej, pozostawiając za sobą zgliszcza oraz truchło pechowego chłopaka. Dołączył do martwej kompanii, uzupełniając swoją śmiercią kolejne życie na łonie zony, która niczym matka przyjmowała dusze takich jak on. Anatolji wzdrygnął się na myśl o legendzie mówiącej, iż każdy z nich zostaje tutaj nawet po śmierci i tak naprawdę nigdy nie opuszcza strefy. Nie był osobą wierzącą, lecz im dłużej tutaj przebywał tym bardziej wierzył w tego rodzaju przesądy, nieustannie krążące pośród stalkerów.
Od tego wydarzenia czas płynął leniwie, zaś oni nie wiele szybciej przedzierali się ku miejscu swego przeznaczenia. Po drodze nie napotkali nikogo, co nie było tak naprawdę niczym dziwnym. Zona już dawno przestała być otwartym i nieskalanym terenem. Od kiedy wojsko wzmocniło pierścień chroniący strefę i ograniczyło do niej dostęp, drastycznie zmalała liczba przebywających w zonie stalkerów. Do tego dochodziła jeszcze zwiększona aktywność mutantów i niewytłumaczalnych zjawisk, które pociągały za sobą kolejne zagrożenia. Jedynie w centrum, bliżej okolic elektrowni jądrowej zgromadzono większe skupiska co bardziej zdeterminowanych mieszkańców strefy. Ta ziemia umierała, a oni razem z nią.
Część IV
:
*
- Poliakow, dorzuć no trochę do ogniska. – Rzucił wysoki mężczyzna z bujną czupryną. Spojrzał przy tym na wyraźnie młodszego od niego chłopaka, który rzecz jasna jako mniej doświadczony, a przede wszystkim niżej postawiony w stalkerskiej hierarchii bezzwłocznie wykonał polecenie. Chwycił zgromadzony chrust i prędko wrzucił go do wykopanego dołka z, jakiego buchał ogień. Płomienie oświetlały twarze zgromadzonych wokół i wyrzucały iskry wysoko ponad siebie. Wróbel jako jeden z niewielu stał oparty o drzewo, bacznie przy tym obserwując otoczenie. Brodacz czytał niewielkich rozmiarów książkę, szepcząc przy tym coś pod nosem. Anatolji wolał zaś skupić się na dojadaniu resztek wojskowej racji żywnościowej, zakupionej kilka dni temu od przypadkowo napotkanego handlarza. Dał za nią o wiele więcej niż była warta, a winą obarczył problemy z zaopatrzeniem nękające ich od ponad trzech miesięcy. Zdawał sobie sprawę że jest to ostatni gwizdek do tego aby opuścić to miejsce. Nie chciał ginąć w grudach błota i kurzu, aby zostać następnie zakopanym w bezimiennej mogile. Z drugiej strony jasny był też fakt, iż nawet jeśli wyjdzie z strefy już do końca życia pozostanie Stalkerem. Ta blizna będzie go nękać aż do ostatnich godzin jego istnienia. - Co ? Nikt nie ma nic ciekawego do powiedzenia ? – Zupełnie niespodziewanie ozwał się Przewodnik, wychodząc z ciemności okolicznego lasu. - Spokój ? – Spytał Wróbel jakby od niechcenia. Przewodnik przeniósł swoje nieprzyjazne spojrzenie na niego i odparł. - Tak, głucho jak moim portfelu. – Niektórzy cicho zaśmiali się, dając pryz tym upust napięciu gromadzącemu się w nich od samego początku tej podróży. – Mówcie coś do jasnej cholery. Czy nagle wszystkim na tym zadupiu języki odjęło ? Kiedyś to się wchodziło do baru i każdy pieprzył jak najęty. A dzisiaj ? Siedzicie jak te dupy wołowe i się gapicie w ognisko. Fascynujące.
- Kiedyś to było zupełnie inaczej. Kiedyś to ja traktowałem zonę jak swój drugi dom. Znałem każdy zakątek i każdą skrytkę. Robiliśmy wypady do Agropromu albo do Limańska a fanty przepijaliśmy w pierwszym lepszym barze. – Coś tknęło widocznie stalkera o bujnej fryzurze, gdyż widocznie odpływał myślami ku swym wspomnieniom. – Raz nawet z Jaganem, niech mu ziemia lekką będzie, natknęliśmy się w okolicach dźwigów na dwóch trepów. Obdarci, posrani z strachu i dygoczący jak osika. Darli się jak tylko nas zobaczyli, „Nie strzelajcie ! Błagamy ! Pomóżcie nam !”. Ja tam chciałem im od razu posłać kulkę, ale Jagana coś ku*wa mać tknęło na rolę Matki Teresy. Rozbroił trepów i odprowadziliśmy ich do Kordonu. Tam ich puściliśmy w gaciach i koszulkach. Do posterunku zasuwali jak by ich Pijawka goniła ! Wszystkim widocznie spodobała się historia przemawiającego mężczyzny, ponieważ kiedy skończył na ich twarzach wymalowało się wyraźne odprężenie.
- To godne pochwały Bracie, to nas odróżnia od tych odpadków, które zabijają każdego napotkanego człowieka. – Brodacz skończył swą krótką wypowiedź, po czym pokiwał jeszcze głową z uznaniem dla swojego rozmówcy. - Ciekawe. ..- Zaczął ni stąd ni zowąd dotąd milczący stalker, trzymający wcześniej wartę. Jego twarz znaczyły liczne blizny i bruzdy, co znaczyło że niewątpliwie należał do grona weteranów. – Czy to było rok temu ? - Ano, co z tego ? - Wiesz że rok temu, dwóch żołnierzy zgłosiło się półnagich do jednostki i zostali potem gdzieś przeniesieni ? – Ciągnął dalej weteran. - To chyba dobrze ? Im mniej trepów tym lepiej. – Wtrącił się jeden z nowicjuszy.
- Mhm. – Prychnął z nieukrywaną pogardą oszpecony mężczyzna. – Dzień później jeden z pododdziałów spetsnazu „Sokół” pojawił się na punkcie przerzutowym i z zaskoczenia rozpie*dolił piętnastu naszych chłopaków, którzy wracali z zony do domów. Dwóch odesłali, ale ich dowódca nie mógł sobie pozwolić na takie znieważenie munduru. Ktoś złamał niepisane status quo, a że winnych nie było to się wyżyli na kimś innym. Nastała grobowa cisza, zupełnie tak jakby każdemu z zgromadzonych odebrało mowę. Nikt nie chciał w jakikolwiek sposób reagować, zaś Stalker z bujną czupryną spuścił wzrok i wbił go w trawiaste podłoże. Jedynymi dźwiękami, które teraz się rozlegały w tej okolicy, były syczące płomienie oraz przeciągający się Wróbel. Anatolji spojrzał na kompana i pokiwał głową. Wyglądał tak jakby zupełnie go to nie ruszyło. Czasami przerażał go tą swoją obojętnością. - A….a skąd to wiesz ? – W końcu ktoś z grupy odważył się zadać to pytanie, które nurtowało większość z nich. - Bo jeszcze rok temu służyłem na granicy. To, - Tutaj mężczyzna wskazał palcem na własną twarz – Zafundował mi jakiś mutant, kiedy nasz patrol zgubił się w piwnicach sortowni śmieci. - Byłeś trepem ? – Padło kolejne pytanie. Nie trzeba było być psychologiem aby wyczuć rosnące napięcie w tej skromnej grupie. - Byłem żołnierzem armii Ukraińskiej, nie dotarło ? – Rozmówca również zdawał się robić nerwowy.
- Ty skur… - Jeden z Stalkerów wstał i wyciągnął pistolet, jednakże ten z bliznami uczynił to samo. Pozostali także znaleźli się na nogach, z tą różnicą że starali się jakoś uspokoić sytuacje. Jedynie Wróbel patrzył na to z politowaniem. Jemu było ewidentnie obojętne, czy ten człowiek służył w armii czy też pracował jako śmieciarz. Nie chciał i nie miał zamiaru o to dbać. - Opuść broń ! - Ani myślę gnoju ! - Żołnierski złamas ! - Pieprzony wał ! - Fiut ! - Powiedziałem, opuść tego gnata kretynie ! Krzykom i wyzwiskom nie było końca. Brodacz starał się uspokoić całą sytuację i za wszelką cenę usiłował przebić się przez kakofonię ludzkich głosów. Niestety jego głos rozsądku tonął w gąszczu wzajemnych oskarżeń i gróźb.
Anatolji nie za bardzo wiedział co ma zrobić. Czuł się zagubiony i rozdarty. Dlatego właśnie nie przepadał za zorganizowanymi konwojami. Zupełnie tak jakby zona nie była wystarczającym zagrożeniem, to jeszcze oni mordowali siebie nawzajem. Kompletna bezmyślność i krótkowzroczność. Wtenczas padł strzał. Krew i kawałki mózgu obryzgały stalkera, który jak dotąd celował w oszpeconego mężczyznę. Weteran o wojskowej przeszłości padł na ziemię, rzucony siłą pocisku, przebijającego jego czaszkę. W pierwszej chwili wszyscy byli pewni, iż to jeden z nich dokonał egzekucji, lecz gdy tylko padły następne strzały a kule poczęły świstać i rozbijać się o drzewa zrozumieli że wszyscy są w niebezpieczeństwie. Anatolji odruchowo rzucił się na trawę i zgubił pozostałych z pola widzenia. Dostrzegł jedynie jak obcy mu chłopak raniony kilkoma pociskami wpada w ognisko, zaś Przewodnik nieudolnie próbuje zatamować karmazynową posokę wylewającą się z poszarpanej gardzieli. Jego serce od razu rozpoczęło gwałtowne pompowanie adrenaliny do krwioobiegu. Pieczę nad jego umysłem od razu przejęło doświadczenie nabyte w zonie oraz instynkt, co prowadziło do uruchomienia dobrze już znanych mu odruchów.
Uszy podpowiadały mu, iż ich niewielka grupka nieśmiało odgryzała się napastnikom, którzy nadal kryli się gdzieś w ciemnościach. By ratować swoje życie, przeturlał się ku swemu plecakowi i nie wychylając się zbytnio ku górze, odrzucił go na bok i dobył leżącego wcześniej pod nim AKM-a. Dokładnie w tym momencie usłyszał za swoimi plecaki ludzki głos. Było w nim coś pustego i nienaturalnego, coś co budziło w człowieku najprawdziwszy, pierwotny strach. - Za wielki monolit ! Za zbawcę !
Anatolji odwrócił się jak najszybciej tylko potrafił. Bez najmniejszego zastanowienia nacisnął spust, zaś karabin wypluł z siebie śmiercionośną serię. Jak się okazało, stojący za nim przeciwnik, odziany w szary kombinezon z wojskową kamizelką również kierował w jego kierunku swą broń. Lecz to młody stalker był szybszy. Pociski wtopiły się w ciało fanatyka, przeszywając siatkową kamizelkę i kombinezon. Praktycznie wszystkie dosięgnęły celu, więc wróg bez szans na przeżycie osunął się na podłoże, brocząc je przy tym ciemną krwią. Mimo tego, że życie ulatywało z żołnierza Monolitu, ten nadal szeptał modły pod jego adresem. - Zbawienie da nam tylko Monolit ! – Kolejny wrzask i kolejny z szaleńców w podobnym umundurowaniu oraz z archaiczną maską przeciwgazową na twarzy, wyszedł z objęć nocnych ciemności. Nie wiedzieć czemu w dłoni trzymał jedynie bagnet, który już naznaczony został czerwienią jednego z członków grupy Anatoljia.
- Niech cię to zbawi kutafonie ! – Odpowiedział napędzany bitewną furią, by następnie pociągnąć za język spustowy. Niestety nie wydarzyło się nic. Karabin odpowiedział jedynie cichym pyknięciem, świadczącym o pustym magazynku. Monolitianin widząc bezradność oponenta, postanowił wykorzystać szansę i rzucił się na zaskoczonego młodzika. - Oczyszczenie ! Tylko pan, tylko Monolit ! – Krzyczał fanatyk i przygniótł do ziemi Stalkera, wcześniej wolną ręką odpychając lufę AKM-u na bok. Anatolji aby ratować swoje życie puścił broń i przyjął walkę wręcz. Niestety wszystko działo się z taką prędkością, iż nie zauważył nawet kiedy zimne ostrze przecięło jego bluzę mundurową, wbijając się potem w ciało. Ból przeszył ramię, więc wiedział przynajmniej gdzie został raniony. - Śmierć obcym ! - Stul wreszcie pysk ! – Odgryzł się Stalker i uderzył pięścią zamaskowaną twarz oprawcy. Tamten w odpowiedzi dłonią przycisnął mu twarz do podłoża. Anatolji odczuł także jak szaleniec przekręca nóż w jego ramieniu, przecinając kolejne mięśnie oraz skórę. Nie potrafił już powstrzymać grymasu wpływającego na własne oblicze.
Bezradnie szukał wzrokiem pomocy i próbował rzucać się na boki, aby zrzucić z siebie wroga. Na jego nieszczęście upór fanatyka był zbyt silny i nic nie robił sobie z szarpaniny oponenta. Cenne sekundy mijały, a on nadal nie dostrzegał dla siebie żadnej szansy. Kiedy już miał się poddać i ostatni oraz pożegnać swą wybrankę, wyczuł pod ręką coś ciężkiego. Najprawdopodobniej był to kamień, lub inny przedmiot o sporej wadze. Nie wahając się ani chwili, z całych sił uderzył przeciwnika w głowę. - Monolit ! – Wrzasnął tamten, zaś Anatolji ponowił uderzenie. - Zbawiciel ! – Kolejny cios. Uchwyt wyraźnie zelżał. - Pan nasz jedyny ! – Kamień jeszcze raz spotkał się z okrytą kapturem głową przygniatającego go napastnika. Teraz już nie wytrzymał, co wykorzystał Stalker dla uzyskania przewagi. Sprawnym ruchem ciała wywrócił szaleńca na plecy i teraz to on znalazł się na górze. - On światłem ponad… Anatolji nie poprzestał i kontynuował atak. Raz po raz uderzał wroga z nieokiełznaną wściekłością. - Ponad… - Coś wydał z siebie okropny pękający dźwięk, kiedy następne uderzenie zmasakrowało bezbronnego już Monlitianina. Szkła od okrągłych wizjerów maski fanatyka, były spękane, a ponad to wyciekała przez nie gęstymi strugami posoka. - Wszystko ! – Wychrypiał nim jeszcze głowa leżącego agresora zamieniła się w krwawą miazgę. Zaślepiony złością
Anatolji nadal wykonywał uderzenia, nie zdając sobie do końca sprawy z faktu, iż już dawno odebrał życie przeciwnikowi. W całym tym chaosie nie zauważył nawet momentu w, którym ktoś chwycił go za kołnierz i pociągnął do przodu. Już po chwili znalazł się kilkanaście metrów poza obrębem palącego się ciała i buchających spod niego płomieni. Dopiero wtenczas wyrwał się z żelaznego uścisku, będąc gotowym do kolejnej konfrontacji. Tej nie uświadczył, a zamiast tego dostrzegł niewyraźne, acz za dobrze mu znane rysy twarzy Brodacza. Tuż obok niego stał chłopak posiadający nazwisko Poliakow. - Bracie, ale ty żeś go rozwalił… - Podsumował towarzysz patrząc na zaznaczone krwią, rękawy oraz ręce Anatoljia. - Możemy nie gadać tylko ruszać ?! – Słabo im znany Stalker nie był w żaden sposób zdolny do tego, by skryć strach, który wyrażała jego twarz.
- Dobrze bracie, nie panikuj. - Co z Wróblem ? Gdzie on jest ? – Pytał Anatolji robiąc się coraz bardziej nerwowy. - Ja… nie wiem. Zniknął mi z oczu. – Przyznał kompan, będąc widocznie zmieszanym. - Jak to nie wiesz ?! To on ma wszystkie plany, mapy i…. – Musiał przerwać na chwilę, gdyż ból w wyniku odniesionej rany, zaczynał promieniować na coraz dalsze rejony wyczerpanego ciała. - Spokojnie Panienki. – Ozwał się Wróbel wychodząc z ciemności. Jego nos był ewidentnie rozbity, o czym świadczyły cieknące zeń czerwone stróżki. Mimo to i kilku innych siniaków czy stłuczeń, ich towarzysz wysilił się na uśmiech i machnął ręką. – Bierzcie dupy w troki i ruszamy dalej. Te szajbusy z Monolitu pewnie gdzieś się tu jeszcze kręcą. - A co z resztą ? – Spytał nieśmiało Poliakow. - Jaką resztą ?
Część V
:
*
Pierwsze, nieco niewyraźne promienie słoneczne poczęły się wybijać znad horyzontu. Anatolji siedząc opartym o obalony słup elektryczny, zmrużył odruchowo oczy. Od kilku godzin maszerowali, kręcąc się raz to w jedną a raz to w drugą stronę, byleby tylko zgubić trop. W międzyczasie Brodacz w dosyć prowizoryczny sposób opatrzył kompana ranę zadaną mu nożem, co w minimalny sposób ukoiło nieznośny ból. Nie był to szczyt opieki medycznej, jaką niewątpliwie powinien w normalnych warunkach otrzymać, lecz w obecnej sytuacji wybór został mocno okrojony. - Już świta. Jesteśmy niedaleko. – Wróbel mówił z fascynacją, przy tym lustrując mapę na wyświetlaczu podręcznego PDA. Kompletnie im nieznany Poliakow niezmiennie siedział gdzieś z boku i nerwowo rozglądał się na boki. Anatolji zastanawiał się co w końcu z nim zrobią. Nie mógł zaprzeczyć temu, iż stanowił dla nich balast, a może mógł nawet zagrozić całej ich wyprawie. Nie przewidzieli takiego rozwoju sytuacji co oznaczało całkowicie spontaniczne działania. Jednakże skoro ani Brodacz ani Wróbel jeszcze go się nie pozbyli, świadczyło o tym że ów Stalker może się im jeszcze jakoś przysłużyć. - Masz pewność że wejście jest w tym bunkrze ?
- Jasne. Przed drugim wybuchem, jajogłowi ulokowali tam coś na kształt stacji pomiarowej. Badali wpływ promieniowania na genetykę roślin i takie tam pierdoły. Nic interesujące. To co nas ciekawi to tunel z kolejką elektryczną, prowadzącą w okolice wioski. - Wioski ? Co macie na myśli ? – Wtrącił się Poliakow o, którego istnieniu Wróbel zdawał się zapomnieć. Natomiast głos obcego mu żółtodzioba, sprawił że weteran poczuł nieprzyjemne ukłucie gdzieś z tyłu swojej głowy. Zupełnie tak, jakby ukąsił go komar. - Tej niedaleko Skadowska. To taki nasz skrót. – Skłamał, uśmiechając się do chłopaka zaraz szybko dodając. – Jeśli już się do nas przykleiłeś to mam jedną, małą prośbę. Odzywaj się tylko wtedy, kiedy jest to naprawdę koniecznie, hmm ? Poliakow ubrudzony od kurzu i zaschniętej krwi, dobrze znał swoje miejsce w szeregu. Czuł się oraz zachowywał jak potulna owca, otoczona przez stado wilków. Po części nie było to dalekie od rzeczywistości, chociaż póki co z ich strony nie groziło mu żadne niebezpieczeństwo.
Skołatane nerwy natomiast, uspokajała błoga cisza, okalająca dopiero budzącą się do życia zonę. Rzadko ktokolwiek, mógł uświadczyć tak kojącego stanu, toteż gdy tylko nadarzała się taka okazja, wszyscy starali się wyciągnąć z niej jak najwięcej korzyści. Dochodził do tego również widok, rozciągający się przed ich oczami. Los chciał, iż znaleźli się na niezbyt wysokim, acz stromym, piaszczystym wzniesieniu. Nieco niżej, między niezliczonymi karłowatymi krzakami, zdeformowanymi drzewami oraz nienaturalnie wysokimi trawami, wiła się asfaltowa droga. Co prawda jej kondycja pozostawiała wiele do życzenia, lecz nadal była w lepszym stanie niż nie jeden budynek w strefie. - Mgła nie będzie przeszkadzać ? – Spytał Anatolji wskazując sprawną ręką na gęstą mgłę, która szczególnie upodobała sobie niższe partie tego terenu, przez co zasięg widoczności został bardzo mocno ograniczony. - Nie będzie. Przecież dotrzemy tam pod ziemią. – Odpowiedział lakonicznie Wróbel. - Nie to miałem na myśli. Pytam, czy PRZED tym nie będzie przeszkadzać. - Nie, nie będzie.
Postanowił, że nie będzie dalej dyskutować z kompanem, ponieważ większość rozmów między nimi sprowadzała się do tego rodzaju, krótkiej wymiany zdań. Z drugiej strony okolice opuszczonego bunkra, stanowił otwarty pejzaż rzadkiej roślinności, więc gdyby nie mgła ktoś lub coś, bardzo łatwo dostrzegłoby ich obecność. Po upływie kilku minut i rutynowym sprawdzeniu ekwipunku, zebrana czwórka ostrożnie zeszła zboczem na dno doliny. Od razu, niemalże po kostki wpadli w niewielkie bajoro, pełne zgniłozielonej wody na, której tafli co kilka sekund pojawiały się nabrzmiało bąble. Nie musieli specjalnie długo czekać aż coś wewnątrz ich kieszeni zaczęło histerycznie pikać z stale rosnącą częstotliwością.
- Musimy założyć maski ! – Oczy Poliakowa ponownie dostały szaleńczego ataku i bez koordynacji, wraz z rękoma zaczęły szukać maski przeciwgazowej. Pozostali spojrzeli na niego zmniejszą lub większą dozą politowania. Promieniowanie występujący w zonie stanowiło integralną część tego ekosystemu i w ludziach, którzy dłużej przebywali na jej łonie, nie budziło takich samych emocji jak na pierwszych etapach poznawania strefy. Każdy starannie nałożył filtry, wpasowując je do masek, by wreszcie dokładnie nałożyć je na twarz. jedynym wyjątkiem był przygarnięty wcześniej żółtodziób, walczący z archaicznymi paskami swojej przestarzałej maski. Lecz czas, będący czymś czego nie mogli nadużywać, mijał nieubłaganie, toteż czteroosobowa grupka przemieszczała się dalej. Prowadził oczywiście Wróbel, mając w dłoni PDA wskazujące mu dalszą trasę. Rejony bliższe miasteczku Czarnobyl słynęły z niedostępności, zabójczej radiacji i braku ludzkiej obecności. Jedynie co bardziej odważni i doświadczeni zapuszczali się na to terytorium, wynosząc z niego niezwykle cenne, ale też osobliwe artefakty.
Myśli Anatoljia mimowolnie odpływały ku zachodowi. Absorbowały go obrazy niedoszłej żony, nieślubnego dziecka oraz kiepsko mu znanemu państwu, którym była Polska. Wolał się skupiać na tym niż na szarzyźnie toksycznej doliny czy chlupiącej brei w wojskowych butach. Żył nadzieją, że to już ostatnia wyprawa, ostatni wysiłek, po czym będzie mógł wrócić i ułożyć sobie życie w normalnej rzeczywistości. Z dala od tego chorego miejsca, będącego tylko wylęgarnią koszmarów i makabry rodem z najczarniejszych ludzkich wizji. Do świata żywych powrócił myślami dopiero wtedy, kiedy Wróbel dał znak do zatrzymania całego pochodu. Przykucnęli i spróbowali wtopić się w łamliwą trawę.
- Oto i bunkier. – Wyszeptał Wróbel, ale na tyle głośno by każdy mógł wyłapać wypowiedziane słowa. Rzeczywiście, kilkanaście metrów przed nimi, z mgły wyjawiał się z początku niewidoczny, obraz betonowego prostokąta. Zaczęli się skradać, przez co dostrzegali coraz więcej szczegół. Zorientowali się chociażby w tym, że dach pokryto maską siatkującą, zaś jedna z ścian niemalże całkowicie się zawaliła. Ktoś najprawdopodobniej nie chciał bawić się w subtelności związane z otwieraniem drzwi i zrobił zwykły wyłom z pomocą konkretnej ilości materiałów wybuchowych. Budowla w ogóle im nie imponowała, pewnie z względu na niewielki rozmiar i wgłębienia w twardej strukturze. Wróbel puścił Brodacza w towarzystwie Poliakowa przodem, by jako pierwsi weszli do środka. Na zewnątrz została tylko ich dwójka, przez co Anatolji dostał okazję by zadać nurtujące go pytanie.
- Powiedz mi… co z nim zrobimy ? - Z nim ? – Spojrzał na niego Wróbel, mierząc go spojrzeniem spod wizjerów maski ochronnej. - No z tym całym dzieciakiem. Przylazł razem z Brodaczem podczas ataku w nocy. – Starali się rozmawiać możliwie jak najciszej, by ewentualnie Poliakow będący tematem rozmowy, nie usłyszał jej fragmentów. - Ty się jeszcze pytasz ? Kropniemy go po wyjściu z tunelu i tyle. W tej części zony nikt nawet trupa nie znajdzie. Poza tym to kot, nieznana tutaj nikogo, to zwykły plankton. Anatolji nie do końca zgadzał się z stanowiskiem rozmówcy. Nie miał pojęcia kim jest ten żółtodziób, ani nie dane mu było zaznajomić się z jego historią, lecz umysł podpowiadał mu, że to czego chcą dokonać będzie najzwyklejszą zbrodnią. Jednakże rozterki moralne nie przysłaniały mu finalnej wizji końca wyprawy. Był gotów żyć z świadomością morderstwa, byleby tylko wynieść się z tego piekła raz na zawsze. - Czujesz to ? – Spytał Wróbel, głęboko wchłaniając powietrze przez trójkątne filtry. - Co ? - Pachnie jak…. pachnie jak wolność. Jak góra pieprzonych możliwości.
Część VI
:
*
Wilgoć przenikała do skóry, mimo mundurów i elementów zabezpieczających, spoczywających na ich ciałach. Nikt nie przewidział tego, że tunele mogą być zalane aż do poziomu kolan. Powyginane torowisko, wystające z ścian kable czy rury, to wszystko spowalniało ich mozolny marsz. Wróbel ciągle miał w pamięci, moment w, którym przekroczyli progi opuszczonego bunkra. W środku walały się całe masy żelastwa i kompletnie przerdzewiałych urządzeń badawczych. Nie musiał być specjalistom aby się domyślić, iż dawno nikt tutaj nie zaglądał. Świadczyły o tym również liczne pajęczyny i spora warstwa kurzu, unoszącego się w powietrze za każdym wykonanym krokiem. Na swój sposób taka nowina zdecydowanie działała na ich korzyść. Widocznie bunkru nie odwiedzali zarówno ludzie jak i nie mniej niebezpieczne mutanty.
Dalsza część programu przebiegała niczym droga po sznurku. Szybko odnaleźli właz prowadzący do kolejki elektrycznej i zagłębili się w nieznaną nikomu otchłań. Niewielki, żółto-czerwony wagon z czterema poszarpanymi siedziskami dla pasażerów, stał niewzruszenie na małym wzniesieniu, nadal czekając na potencjalnych podróżnych. Niestety ząb czasu nie ominął tej maszynerii a swoje kilka groszy dołożyła także wilgoć, co można było zobaczyć poprzez szybko postępującą korozje. Potem nadszedł najprostszy, ale zarazem najżmudniejszy etap przeprawy. Tunel zdawał się nie mieć końca, a coraz liczniejsze dziury w podłożu lub odsłonięte studzienki sprawiały że co chwila wpadali w tego rodzaju, naturalne pułapki. Na szczęście skończyło się tylko na większej ilości siniaków, zwieńczonych siarczystymi przekleństwami. Jedynie Brodacz starał się powstrzymywać od rzucania inwektyw. Wróbel nigdy nie rozumiał tego religijnego fanatyzmu, przez co mimo całej swojej sympatii do tego pociesznego kolosa, traktował go raczej jako pożytecznego naiwniaka. - Czekajcie, muszę zmienić filtr. – Zabrał głos Anatolji i od razu przystąpił do rzeczy. Pozostali skupili się z kolei na nasłuchiwaniu dźwięków, które przynosiły im betonowe ściany. Osobiście uważał się za twardziela, ale Wróbel zawsze czuł nieokreślony respekt wobec tego rodzaju katakumb. Czuł się w nich jak intruz, jak obcy wkraczający na wrogi mu teren. – Gotowe.
Po szybkim znaku z strony kompana ruszyli dalej. W pewnym momencie Brodacz potknął się i z łoskotem wpadł do wody, ochlapując niemalże każdego z obecnych. Wtedy nie potrafił już nad sobą zapanować i wypuścił z ust jedno, acz bardzo siarczyste przekleństwo. - Chyba… chyba coś widzę. – Zakomunikował Poliakow idący na samym przodzie. Wróbel celowo go tam umieścił, w razie problemów to on pierwszy wpadnie w paszczę potencjalnego zagrożenia. - To znaczy ? Możesz jaśniej ? – Spytał Anatolji zamykający korowód. - Musi to być jakieś zielone światło. Pulsuje i wydobywa się z większej wyrwy w ścianie. - W taki razie na co ty czekasz ? Na specjalne zaproszenie ? – Chłopak poczuł jak Wróbel popycha go naprzód. – Ruszaj się. Skupcie się teraz.
Nie miał zamiaru dać się zabić przez nieznanemu mu cholerstwo. Za dużo czasu spędził w zonie aby po prostu umrzeć w wyniku głupiego zbiegu okoliczności. Pomijając znaczenie tak bezsensownej śmierci, miał przecież jeszcze tyle do zrobienia. Liczył że dzięki tej wyprawie i odłożonej gotówce, wreszcie opuści strefę i zacznie żyć jak król. Niczego więcej nie pragnął. Nie miał żadnej rodziny, prócz matki żyjącej gdzieś w Mińsku, w domu spokojnej starości. Miłość także, stanowiła dla niego kompletnie obcy akcent, gdyż jeszcze nigdy nie związał się z kobietą na dłużej niż rok. Był wolną duszą, tułającą się od jednej niedoli do drugiej. Przez to żył w głębokim przekonaniu że świat go krzywdzi i teraz nadszedł czas zadośćuczynienia. Nareszcie zrzuci te brudne łachy, zapije się najdroższą sklepową wódką, przeleci pierwszą lepszą panienkę i zacznie nowy rozdział na swojej drodze życia. Poliakow za to, dalej pozostając w roli drużynowej owcy, wolnym krokiem począł zbliżać się do źródła zielonego światła. Im bliżej się niego znajdowali, tym jego refleksy i odbicia w wodzie stawały się wyraźniejsze. Mało tego, ich czujniki służące do wykrywania anomalii w obrębie kilku metrów, wyraźnie się ożywiły. Mogło to także oznaczać obecność potencjalnego artefaktu. - Idź, idź. Jesteśmy tuż za tobą. – Zapewniał Wróbel i by zachęcić chłopaka do kolejnych kroków, poklepał go po plecach. Przyniosło to korzystny efekt, ponieważ żółtodziób jak na zawołanie przestał się trząść i dziarsko szedł przed siebie.
W końcu nadszedł moment rozwiązania tej niezbyt oczekiwanej zagadki. Wyrwa w ścianie okazała się być o wiele, wiele większa niż wcześniej przypuszczali. Właściwie rzecz biorąc, była to grota wybita w betonowym sklepieniu. W niej powstało również zielonkawe bajorko, dziwacznej mazi, przypominającej swą konsystencją niezwykle, gęsty kisiel. Zrozumieli że to właśnie owa maź jest źródłem światła. Z samego bajorka co jakiś czas bulgotała jego zawartość, wyrzucając krople kleistego płynu na zewnątrz. Nikt nie miał złudzeń, to na pewno była jedna z anomalii. - Sprawdzamy ? – Spytał Anatolji będąc gotowym do wyciągnięcia detektora. - A mamy na to czas bracie ? Wróbel zamyślił się na chwilę i dał znać Anatoljiemu. Ten od razu wyciągnął wyjący detektor i podał go kompanowi. Gdy już znalazł się w jego rękach, sprawdził odczyty, po czym uśmiechnął się sam do siebie. Wiedział już co musi zrobić dalej.
- Mamy chwilę, a artefaktów nigdy mało. – Orzekł i wyciągnął dłoń z detektorem w stronę Poliakowa. – Myślę że nasz nowy towarzysz chętnie sprawdzi czy jest tam coś ciekawego. Chłopaka ogarnęło zmieszanie i zaskoczenie. Nie spodziewał się że wytypują do tego zadania, najmniej doświadczonego z nich. Lecz w tym wewnętrznym konflikcie, bez pardonu wygrała młodzieńcza buta i chęć udowodnienia pozostałym swojej wartości. Z drżącą dłonią chwycił przedmiot i przeszedł do działania, zerkając co jakiś czas na kiepskiej jakości ekran służący do oznaczania położenia artefaktów. - Nie trząś się tak. Znalazłeś w ogóle kiedykolwiek jakiś artefakt ? – Spytał Anatolji patrząc na dygoczące wręcz, ręce młodego chłopaka.
- Tak, jeden. Meduzę. – Odrzekł niepewnym głosem zerkając na wpatrujących się weń weteranów. Nikt nawet nie zareagował, jedynie Wróbel przewrócił oczami wyrażającym tym swą absolutną dezaprobatę. Przedmiot ten, nie przedstawiał żadnej wartości, a samo odnalezienie go było wręcz banalne. Toteż starsi doświadczeniem Stalkerzy nie dawali mu zbyt wielkich szans na wykrycie tego znaleziska. Poliakow nieco niezgrabnie wdrapał się do wnętrza groty i na klęczkach, zbliżał się do świecącej anomalii. Detektor raz się ożywiał a raz całkowicie zamierał, co oznaczało iż chłopak nie jest w stanie jednoznacznie określić położenia tajemniczego artefaktu. Kręcił się w różne strony, wspomagając się przy tym wątłym światłem latarki wpiętej w kamizelkę. Pozostali obserwowali go i w myślach zastanawiali się czy uda im się cokolwiek odnaleźć. Niestety Poliakow nie radził sobie najlepiej, co tylko utwierdzało ich w przekonaniu, że tracą i wyłącznie czas.
Po raz drugi obchodząc płynną anomalię chłopak niemal podskoczył, kiedy detektor wydał z siebie przeciągły dźwięk, alarmujący użytkownika o bardzo bliskiej obecności potencjalnego znaleziska. Młodzik ostrożnie zniżył się ku emanującej światłem breji , po czym dał urządzeniu czas na określenie dokładnej pozycji artefaktu. Minęły trzy minuty nim wykrywacz ukazał na swym ekranie czerwony punkcik. Poliakow uśmiechnął się sam do siebie i tryumfalnie wyciągnął rękę w kierunku anomalii. Zatrzymał ją tuż nad rosnącym bąblem zgniłej mazi. Lecz właśnie wtedy, w powietrzu nastąpił rozbłysk, a chwilę później chłopak pochwycił spadający z powrotem artefakt. Duma i zadowolenie rozpierały jego ego. Czuł się jak prawdziwy zawodowiec.
- Wracaj ! Szybko ! – Nakazał Wróbel stanowczym tonem. Żółtodziób nie wyrażał żadnego sprzeciwu, więc żwawszym tempem powrócił na skraj wydrążonej w ścianie groty. Oczy mieniły mu się niemalże dziecięcą radością. Ten niespełna dwudziestojednoletni chłopak dokonał w własnym mniemaniu, rzeczy niemożliwej. Gdyby tylko nie miał na sobie maski, każdy mógłby dostrzec towarzyszący mu uśmiech. - Pochwal się bracie co tam masz. – Zagaił Brodacz stojąc za kompanami. - Nie widziałem nigdy czegoś takiego, patrzcie. – Oznajmij Poliakow rozwierając zaciśniętą pięść. Ich oczom ukazał się niewielki przedmiot o zaokrąglonych końcach . Mienił się żółcią i zielenią, pulsując przy tym zajadle oraz wytwarzając jednocześnie osobliwe ciepło. Wszyscy w duchu zmuszeni byli przyznać, iż nigdy nie zdarzyło im się ujrzeć czegoś tak dziwacznego. Nawet Wróbel wydął usta nie wiedząc czy jest bardziej zdziwiony czy przejęty osiągnięciem chłopaka.
- No, no. Mołodiec ! – Pogratulował mu Anatolji kiwając przy tym głową. Żółtodziób miał już na powrót zeskoczyć do zalanego tunelu, gdy zauważył pewien problem. Otóż artefakt nie chciał odkleić się od ręki. Wszelkie próby odczepienie go spełzały na niczym. Zaczynał się irytować, chociaż stopniowo przeradzało się to w prawdziwą panikę. - Co u diabła ? – Zdanie to padło z ust Wróbla i było praktycznie niesłyszalne dla reszty grupy. Chłopak zaś rzucał się na boki i uderzał ręką o ściany groty, byleby tylko pozbyć się zdobytego wcześniej artefaktu. Niepokojące stało się również rosnące ciepło, wytwarzane przez pęczniejący przedmiot. Z każdą sekundę pulsował coraz mocniej i mocniej. W końcu nadszedł moment krytyczny w, którym artefakt eksplodował, oblewając Młodzika zgniłozieloną konsystencją. Pozostali jak na komendę, skulili się tym samym unikając kontaktu z niebezpieczną breją. Nastała cisza, przerywana tylko bulgotaniem dochodzącym z anomalii.
- Pomóżcie mi ! – Wychrypiał Poliakow patrząc na własne ramiona i ręce. Te pod wpływem żrącej mazi zaczynały się roztapiać wraz z mięśniami oraz kościami. Podobna rzecz działa się z resztą jego ciała. Skóra schodziła z twarzy bezbronnego chłopaka, zaś nogi stapiały się z podłożem. Nic nie było w stanie zatrzymać przerażającej agonii ogarniającej Poliakowa. Kwas przedzierał się coraz głębiej, deformując sylwetkę ciała, zamieniając ją tym samym w budyniową konsystencję. Brodacz chciał się wyrwać i pomóc Młodzikowi, lecz został powstrzymany przez dwóch towarzyszy, jacy pochwycili go nim zdążył się zbliżyć do umierającego Stalkera. - Zostaw ! Już po nim. – Skonstatował Wróbel z odrazą patrząc jak chłopak za wszelką cenę usiłuje coś powiedzieć przez wypalone usta. Jedyne co był w stanie z siebie wyrzucić to mrożące w krew w żyłach charczenie. Próbując unieść dłoń ku trzem weteranom, ramię po prostu odpadło od reszty, szybko zamieniając się w obrzydliwą maź. Ten sam los spotkał finalnie Poliakowa, który w ciągu minuty zniknął, pozostawiając po sobie i wyłącznie stalowe elementy topiące się o wiele wolniej od całej reszty.
- Nie… nie dam… - Anatolji musiał powstrzymać spazmy targające własnym żołądkiem, gdyż w przeciwnym wypadku zwymiotowałby prosto na swą maskę przeciwgazową. Brodacz po prostu odwrócił wzrok, nie chcąc być dłużej obserwatorem tego wydarzenia. Nawet Wróbel potrzebował kilku chwil by dojść do siebie. Nie spodziewałby się po sobie takiej reakcji. Jeśli uda im się przeżyć, obiecał sam przed sobą że po wyjściu z zony kupi nie jedną a całą skrzynkę alkoholu. Tylko to mogło powstrzymać nawiedzającego go nocą koszmary, których istnienie starannie ukrywał przed każdą znaną mu osobą. Odpychał je w czeluście własnego, umęczonego umysłu tylko po to, aby powracały podczas snu z zdwojoną siłą.
Część VII
:
*
- Nie chcę, żeby ktokolwiek z was o tym wspominał. – Zarządził stanowczo Wróbel unosząc pokrywę stalowego włazu. Stare i przerdzewiałe zawiasy zarzęziły, otwierając dostęp do nieznanego im wcześniej budynku. Tunele opuszczali z ponurymi nastrojami. Zdawali sobie sprawę że sami musieliby się w końcu pozbyć balastu, jakim niewątpliwie był Poliakow, ale widok człowieka umierającego w taki sposób stanowił zbyt przytłaczające doświadczenie, by o tym po prostu zapomnieć. Będąc już bezpiecznymi, spróbowali się zorientować w własnym położeniu. Wejście do elektrycznej kolejki zainstalowano w czymś co przypominało koszarowy blok. Świadczyły o tym niezliczone ilości wojskowych map na laminowanym podłożu oraz plakaty informujące o tym, jak złożyć automat Kałasznikowa. Poza tym budynek nie wyróżniał się niczym specjalnym. Ot kolejna niszczejąca rudera. Nim spróbowali odnaleźć wyjście z piwnicy armijnej budowli, stanęli naprzeciwko siebie by podjąć krótką rozmowę przed wyruszeniem w dalszą drogą.
- Co teraz bracie ? - Teraz – Zaczął Wróbel włączając swoje PDA i przechodząc do wcześniej ustalonej trasy. – Teraz powinno być już prosto jak w mordę strzelił. Czarnobyl znajduje się jakieś dwadzieścia minut drogi stąd. Jesteśmy już blisko panowie. - W takim wypadku nie ma co tutaj sterczeć. – Anatolji poprawił parciany pas z ciążącym mu karabinem. - Chwila, chwila. Jest jakiś komunikat. – Operujący PDA kompan przeszedł do wolnego kanału informacyjnego, gdzie wszyscy Stalkerzy wrzucali najróżniejsze wiadomości lub ostrzeżenia. Dzięki tak prostemu zabiegowi cała społeczność zony chroniła siebie nawzajem. Bez takiej kooperacji dłuższe przebywanie w strefie nie byłoby możliwe. – Słuchajcie, musimy się naprawdę pospieszyć. Na głównym kanale aż huczy o nadchodzącej anomalii. Powinna się pojawić za półgodziny. - To nie czekaj tylko prowadź. Nie chcę żeby to cholerstwo wypaliło mi mózg.
Wiadomość o emisji zadziała jak bat na konia. Nie potrzebowali większej zachęty by zagłębić się w plątaninę ciasnych korytarzy i klaustrofobicznych pomieszczeń. Pocieszeniem był fakt, iż mogli już całkowicie bezpiecznie zdjąć maski, ponieważ promieniowanie w tym obiekcie nie stanowiło poważnego zagrożenia. Doraźną rolę przeszkód pełniły jedynie bezwładnie porozrzucane skrzynie amunicyjne lub wiszące z sufitu kawałki sklepienia. Widocznie żołnierze pełniący służbę w budynku opuszczali go bez żadnej organizacji, albo co gorsza pozostali w nim już na zawsze. - Cicho, cicho ! – Nakazał nagle Brodacz i nerwowo począł rozglądać się na boki. Ledowa latarka, silnym strumieniem oślepiającego światła, ukazywała im kolejne odnogi od głównego korytarza, ale poza tym nie sposób było dostrzec większego niebezpieczeństwa. - Odbiło ci ?! Nie mamy na to czasu ! – Wróbel nie chciał marnować cennych sekund, które zdawały się przeciekać między palcami. Jednak mimo wyraźnego sprzeciwu Brodacz nie zwrócił najmniejszej uwagi na rozdrażnienie towarzysza. Nasłuchiwał natomiast wszelkich dźwięków rozchodzących się wśród zakurzonych pomieszczeń. - Na miłość boską co wy wyrabiacie ?! – Zdenerwowanie udzieliło się także Anatoljiemu. Nikt nie raczył mu odpowiedzieć na zadane pytanie, więc skupił się na tym by jako zamykający grupę obserwować teren za ich plecami.
- Ubzdurałeś sobie coś czy jak ?! Odsuń się ! – Rozeźlony oraz pozbawiony resztek cierpliwości Wróbel, agresywnie odtrącił idącego na przedzie Brodacza, po czym stanowczym krokiem ruszył ku schodom prowadzącym na parter. Niestety decyzją, którą podjął zaważyła na dalszych wydarzeniach i niesionych z sobą skutkach. Coś wydało z siebie ogłuszający ryk, zaś Wróbel niczym szmaciana lalka został uniesiony ku górze. Jego zdobyty nie tak dawno karabin w wyniku gwałtownego szarpnięcia, spadł na ziemię znikając gdzieś między szarymi skrzyniami. W pierwszej chwili Brodacz cofnął się o krok do tyłu, lecz zachowując trzeźwość umysłu skierował lufę strzelby z przymocowaną doń latarką ,w kierunku sufitu. Oczy dwóch Stalkerów zrobiły się wielkie niczym spodki, gdy ujrzeli co zastawiło pułapkę na niczego nieświadomego Wróbla. Otóż między skorodowanymi rurami, ciągnącymi się wzdłuż sklepienia przyczaił się obcy im jak dotąd stwór.
Mutant o czerwonej skórze, pozbawionej włosów oraz zaznaczonej licznymi ropiejącymi czyrakami warczał i nerwowo spinał mięśnie przy każdym drgnięciu odpychającego ciała. Łeb potwora pozbawiony był jakichkolwiek oczu, ponieważ większą część zajmowała ogromna szczęka z dziesiątkami przyżółkłych zębów. Z kolei spomiędzy nich wyłaniał się długi, wręcz absurdalnie duży jęzor, który w żelaznym uścisku oplatał gardło rzucającego się w konwulsjach Wróbla. Tułów mutanta wieńczyły nie nogi a coś na kształt karykaturalnego ogona zwisającego pod sufitem. Sam potwór utrzymywał się na sklepieniu głównie dzięki sporych rozmiarów łapom, z pazurami wbijającymi się w ściany. - ku*wa mać ! Strzelaj ! – Wrzasnął Anatolji obserwując jak ich kompan dusi się, nie mogąc przy tym w żaden sposób uciec nadchodzącej śmierci. - Nie mogę ! – Zaprotestował Brodacz. Rzeczywiście potencjalny strzał, zupełnie przypadkowo mógł dosięgnąć Wróbla, który przecież wierzgał nogami w wszystkich możliwych kierunkach. - Strzelaj do ciężkiej cholery ! Zrób to !
Mutant zaczął za pomocą języka uderzać uwięzionym Stalkerem o betonowe ściany, chcąc tym samym jak najszybciej zamordować złapaną ofiarę. Widząc nadarzającą się szansę, Brodacz nacisnął spust. Strzelba wystrzeliła, a huk temu towarzyszący ogłuszył każdego kto mógł znajdować się w promieniu kilku metrów. Czarne krew wystrzeliła z rany na torsie rozszalałego mutanta. Potwór ponownie ryknął, unosząc nieprzytomnego już Wróbla przed swoje oblicze. Potężna łapa z ostrymi pazurami wbiła się w ciało Stalkera, tylko po to by monstrum odrzuciło go sekundę później na bok. - Teraz ! Zabij to ! Zarówno Brodacz jak i Anatolji wymierzyli w mutanta swą broń. Wylatujące z końcówek luf pociski rozrywały beton i wzbijały ku górze, osadzający się przez lata pył. Mutant niczym wąż wystrzelił przed siebie odtrącając cielskiem jednocześnie dwóch Stalkerów w przeciwne strony. Wijąc się po ziemi zniknął z sykiem za rogiem, tym samym uciekając przed dalszą kanonadą. - Gdzie to jest ?! – Oparty o niebieską beczkę Anatolji podniósł się na równe nogi i od razu spróbował odnaleźć potwora. Niestety wodząc wzrokiem stwierdził, iż monstrum uciekło z pola bitwy, znacząc podłogę śmierdzącą posoką. - Bierzemy Wróbla i wychodzimy ! To coś nie da nam spokoju na długo. – Stery przejął Brodacz. Dlatego sprawnie odnaleźli rannego towarzysza i wraz z nim popędzili schodami na parter. Weteran bełkotał pod nosem, krztusząc się krwią w ustach. Nie dało się także nie zauważyć rany zadanej mu przez mutanta, która ziajała na jego brzuchu.
Stalkerzy potykając się o staromodne meble lub sterty pudeł z dokumentami, wybiegli z parteru wprost na betonowy plac. Zgromadzono tam liczne wojskowe ciężarówki, mające zapewne przewieźć personel wraz z ładunkiem w bezpieczny rejon. Teraz te wraki stanowiły tylko element przeszłości zony, budując jej ponurą legendę. Lecz obecni tu Stalkerzy nie mieli głowy do tego aby skupiać się na zagraconych koszarach czy opuszczonych pojazdach. Pierwszą czynnością, jaką wykonali było ułożenie Wróbla na skwerze rozciągającej się obok placu dzikiej zieleni. Zdążył odzyskać już świadomość, przez co nie szczędził ani krzyków ani przekleństw. - sku*wiel, przeklęty sku*wiel ! – Wrzeszczał trzymając się za obficie krwawiącą ranę. Brodacz i Anatolji otworzyli swoje podręczne pakiety medyczne, by z pomocą bandaży czy gaz zabezpieczyć odniesione przez Wróbla obrażenia. Było już jednak jasne, iż ich towarzysz nie ma żadnych szans na przeżycie o czym świadczyły chociażby szybko zapełniające się czerwienią opatrunki. - Stalkerzy ! Uwaga ! Za piętnaście minut nadejdzie emisja ! Spojrzenia Brodacza oraz Anatoljia spotkały się gdy słuchali komunikatu dochodzącego z PDA Wróbla, skrytego w kieszeni kamizelki bojowej. Obaj wiedzieli czego muszą teraz dokonać. Każdy wiedział, że ten wybór nie będzie niczym łatwym. Nie mają innego wyboru.
- On… - Dalsze słowa nie chciały przejść Anatoljiemu przez gardło. – Nie zdążymy. Brodacz spiorunował go wzrokiem, ale był to bardziej symboliczny gest aniżeli realny sprzeciw. Zaciskając zęby tylko skinął głową, aby puścić zbroczone krwią bandaże. - Nie ! Wy gnoje ! – Wróbel musiał przerwać, ponieważ gromadząca się w krtani krew nie pozwalała mu mówić. W tym czasie Anatolji otworzył kieszeń jego kamizelki i wyjął zeń wyraźnie już wiekowe PDA. Przełknął ślinę wkładając je do swego plecaka i wraz z milczącym Brodaczem wstał. Ostatni raz spojrzał na pełne furii i strachu oblicze Wróbla. Plując czerwienią za wszelką cenę chciał coś wykrzyczeć, lecz były to próby z góry skazane na porażkę. Odwrócili się jeszcze na piętach i puścili się pędem w kierunku biegnącej między drzewami, asfaltowej drogi. Anatolji nie czuł zupełnie nic. Był pusty w środku. Ciągle miał tylko przed sobą obraz oczu Wróbla, które tak bardzo przypominały mu to samo co ujrzał w spojrzeniu człowieka, jakiego sami pozostawili nie tak dawno na pewną śmierć a od, którego to wszystko się zaczęło.
Część VIII
:
*
Nigdy nie spodziewałby się, iż jest w stanie biec tak szybko. O dziwo wyprzedził przy tym wysokiego Brodacza. Nie starał się nawet rozglądać na boki. Wiedział jedynie, że już są w wiosce. Kątem oka dostrzegał zniszczone domki, stojące wolno samochody, rosnące na ogródkach drzewa oraz drewniane płotki oddzielające od siebie sąsiedzkie posesje. Główną uwagę skupiał na tym by się nie przewrócić, jednocześnie co chwila spoglądając na trasę zaznaczoną w PDA. Za plecami słyszał ciężki oddech kompana, a także coś sprawiającego że włosy jeżyły się mu na karku. Uderzenia piorunów i głuchy szum, jednoznacznie informowały o tym że emisja może uderzyć w każdej chwili.
- W lewo ! – Anatolji machnął ręką w określonym kierunku i skręcił na tyle gwałtownie, że o mały włos nie straciłby gruntu pod nogami. Widząc zamkniętą bramę do skromnego, trzypiętrowego budynku administracyjnego , jeszcze bardziej przyspieszył. W wyniku takiego działania siłą uderzenia otworzył wejście, tym samym spadając na schodki prowadzące ku głównym drzwiom miejsca do, którego musieli jak najprędzej się dostać. Zderzenie z podłożem szczególnie boleśnie odczuł jego nos wraz z policzkiem. - Wstawaj bracie ! – Tytaniczny uścisk Brodacza uniósł oszołomionego towarzysza i razem weszli do środka. Będąc wewnątrz musieli błyskawicznie zlokalizować schody prowadzące do niższych kondygnacji. Po ich odkryciu zeszli kilkanaście metrów pod ziemię, gdzie nadchodząca emisja nie stanowiła już zagrożenia. Jednakowoż tego rodzaju zabezpieczenie wcale nie uspokajało Anatoljia. Zbyt dużo razy słyszał o tak feralnych przypadkach, gdy to nawet schrony nie były w stanie uratować Stalkerów przed tą śmiercionośną falą.
- Spójrz ! – Głos Brodacza zmienił się całkowicie. Był radosny co w obecnej sytuacji mogłoby się wydać nieco groteskowe. – Jest ! Na boga jest ! Ogromny wysiłek włożony w tą wyprawę całkowicie się opłacił. Mapy nie kłamały, ponieważ teraz stali przed grubymi na co najmniej metr drzwiami, zabezpieczonymi ciągle czynnym zamkiem elektrycznym. Nęciły przy tym swą tajemnicą i obiecywały nieprawdopodobne bogactwa kryjące się tuż za nimi. Dzięki temu zapomnieli o wszystkim co ich wcześniej spotkało. Czuli się jak ktoś kto wygrał właśnie los na loterii. - Otwieramy ! Czas żebyśmy odebrali naszą nagrodę. – Anatolji wydobył z plecaka PDA Wróbla. Nie trwało długo aż odnalazł notatki, gdzie między innymi zapisano dziesięciocyfrowy kod dostępu. Konsola wystająca z drzwi, zareagowała z drobnym opóźnieniem i zgasła dokładnie w momencie, kiedy tylko blokada puściła. Spragnieni skarbów i niesieni wizją końca wszystkich udręk, włożyli cały swój wysiłek by odrobinę przesunąć drzwi, by następnie przecisnąć się do środka.
Wrota odsłoniły im dwa, sporej wielkości szyby przeznaczone dla wind towarowych. Jedna z nich tkwiła na swoim posterunku czekając na pasażerów, zaś druga z rozerwanymi linami, leżała na samym dnie. Nie ulegało najmniejszej wątpliwości, że główna część kompleksu ukryta została właśnie tam, kilkadziesiąt metrów pod zbrojnym betonem i masą różnorakich zabezpieczeń. Przez chwilę nawet wszystko się rozświetliło. Lampy zamigotały na kilka sekund ukazując pomieszczenie w całej swojej okazałości. Nie trwało to zbyt długo, ponieważ awaryjne zasilanie wysiadło niemalże w tym samym momencie ponownie pogrążając obiekt w egipskich ciemnościach. Brodacz nie zwracając większej uwagi na to zjawisko, podszedł na sam kraniec szybu. Dobył z torby umocowanej przy pasie czerwone światło chemiczne, zgiął je jednym ruchem i zrzucił na sam dół. Anatolji widząc jak świetlany punkt w końcu się zatrzymuje na znacznej głębokości, gwizdnął przeciągle i rzekł.
- Czeka nas ładna wspinaczka. Dobrze że chociaż drabina jest. - Tylko nie szarżuj bracie. Nie wiemy w jakim stanie jest to miejsce. Weszliśmy ale nie jesteśmy jeszcze bezpieczni. – Brodacz zdecydowanie bardziej sceptycznie nastawiał się do ich wspólnego sukcesu. Kompan natomiast onieśmielony możliwościami powrotu do rodziny, machnął ręką umniejszając jego słowom i zaooponował. - Czcze gadanie. Nic już nas nie powstrzyma. – Anatolji chcąc jak najprędzej mieć to za sobą jako pierwszy zaczął schodzić na dół. Okazało się to trudniejsze niż wcześniej przewidywali, głównie z względu na śliskie uchwyty a nawet brak niektórych z nich. Sam szyb z góry nie wydawał się być na tyle głęboki, żeby na samym finiszu mięśnie rąk i pleców odmawiały im posłuszeństwa. Zmęczeni musieli jeszcze wyminąć resztki windy i przejść do kolejnego pomieszczenia. To co zastało ich wewnątrz, odebrało mowę zarówno postawnemu Brodaczowi jak i jego mniej ostrożnemu towarzyszowi.
Rozciągał się przed nimi obraz rodem z hollywoodzkich filmów. Wszędzie, gdzie by tylko okiem nie sięgnąć stały stanowiska z starymi komputerami lub panelami sterowniczymi. Nie sposób było określić ich dokładnej ilości, ale nie ulegało wątpliwości iż musiała tutaj pracować pokaźna grupa naukowców. Najciekawszy a jednocześnie największy element tego miejsca, stanowił pokaźny ekran oraz rząd biurek, które przed nim ułożono. Im bardziej zagłębiali się w technologiczny gąszcz tym więcej szczegółów dostrzegali. Kubki, papierośnice, talerze, teczki czy kartki papieru to wszystko sprawiało, iż osoba zwiedzająca centrum dowodzenia, miała nieodparte wrażenie, że obsługa wstała od swoich miejsc pracy zaledwie kilka minut wcześniej. Zaprzeczeniem tej tezy był wszechobecny brud i kurz, unoszący się w powietrzu a będący jeszcze lepiej widocznym pod światłem latarek. Gdy już otrząsnęli się z chwilowego transu, rozpoczęli poszukiwania tak pożądanej przez nich dokumentacji.
Anatolji skrupulatnie sprawdzał stanowiska komputerowe, zaś Brodacz od razu zbliżył się do drewnianych biurek przed szarym monitorem. Przy pierwszych próbach nie odnalazł tam niczego cennego, dopiero przy ostatniej szafce, której zamek musiał wyłamać odkrył coś co zdawało się odpowiadać celowi ich wyprawy. Ujął więc w ręce brązową teczkę z charakterystycznym logo sił zbrojnych, nieistniejącego już ZSRR. Czerwony napis „ Ściśle tajne” budził w nim niesamowite emocje. Czuł się tak jakby trzymał w dłoniach przedmiot mogący zaważyć na losach świata. Chcąc zaspokoić rosnącą w szybkim tempie ciekawość, otworzył teczkę i zapoznał się z pierwszymi stronami dokumentu. - Brodacz ? Masz coś ? – Ozwał się głos Anatolija grzebiącego w grubo wypchanych segregatorach. - Podejdź tu ! Nie uwierzysz ! Stalker szybko odpowiedział na wezwanie kompana i stanął tuż obok niego, a następnie podobnie jak on zapoznał się z zawartością teczki. - Już rozumiesz czemu tego potrzebowali ?
- To jest… - Anatolji nie potrafił zebrać myśli w jedną całość. Zbyt duża dawka informacji w tej chwili kotłowała się w jego głowie. - Niemożliwe. Dokładnie tak bracie. - Nowa Ziemia… pierwowzór zony… - Mruczał sam do siebie Anatolji. Nie był pewien czy aby na pewno wierzy w to co ma przed oczami. - Pakuj to i wracamy. Nie chcę tutaj zostawać dłużej niż to konieczne. Tylko się nie guzdrz ! Brodacz poprawił swój własny plecak i począł zmierzać w kierunku szybu windy. Jego myśli także były pełne sprzecznych uczuć. Starał się nie okazywać tego po sobie, ale to odkrycie wstrząsnęło nim mocniej niż wszystkie wydarzenia przeżyte w strefie razem wzięte. Ta wiedza była nieprawdopodobna, burzyła wręcz wszystko co wiedzieli o tym miejscu. Najzwyczajniej w świecie wywracała pogląd, który dotąd kłębił się w jego umyśle. Czuł się niesamowicie zagubiony. Przyjął na siebie odpowiedzialność przekraczającą możliwości takiego szarego człowieka.
Będąc już na środku centrum dowodzenia poczuł dziwne szarpnięcie . Zaraz potem kolejne aż doliczył się ich siedem. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę, iż pewien charakterystyczny dźwięk, rozchodzi się po całym kompleksie. Tracąc wszystkie siły opadł na jedno kolano i dotknął swego boku. Oczy natychmiast zaszły mu mgłą, lecz dostrzegł jeszcze krew malującą się na zielonej rękawiczce. Zimno ogarniające ciało Brodacza odepchnęło go na krawędź świadomości aż ta na zawsze opuściła świat żywych, a jego zwłoki opadły na twardą podłogę. Samotne kroki Anatolija wraz z echem pistoletowego wystrzału odbijały się od wszystkich możliwych ścian. Przygryzając swoje usta schował broń z powrotem do kabury i stanął nad martwym Stalkerem. Oczy nieboszczyka wyrażały nie tyle zdziwienie ile ogromny żal. - Brodacz ja… ja po prostu musiałem. Mam dziecko, kobietę, nie mogę ich zawieźć. To. – Mówiąc do martwego towarzysza wskazał na trzymaną przez siebie teczkę. – Moja przepustka do nowego życia, tym nie można się podzielić… ja… nie miałbym pewności… - Musiał się powstrzymać by nie zapłakać. Wciągnął jeszcze powietrze w płuca i wyszeptał. – Zrozum przyjacielu.
Część IX
:
*
- Więc twierdzisz że ty to znalazłeś tak ? Dobrze rozumiem ? – Głos mężczyzny w średnim wieku, ubranego w wojskowy mundur zdawał się wbijać w uszy niczym stado wściekłych os. - Tak. – Odpowiedź Anatolija była lakoniczna i prosta. Miał już dosyć tego przesłuchania. Od kiedy zgłosił się do armijnego posterunku ciągle go o coś pytano. A teraz siedział jeszcze w gabinecie wysokiego rangą oficera, który zadawał mu dokładnie te same pytania co jego podwładni kilka godzin temu. - Mhm… - Żołnierz zamyślił się na chwilę i postukał palcami w teczkę przyniesioną mu przez Stalkera. – Za chwilę ktoś powinien do nas doł… Nie zdążył dokończyć, ponieważ ktoś zapukał w drewniane drzwi. Oficer nakazał wejść, zaś w progu stanął regulaminowo umundurowany szeregowiec. Przyjął postawę zasadniczą i zasalutował. - Już są Panie Pułkowniku ! - Wprowadź ich.
Żołnierz zniknął a zamiast niego do środka weszło dwóch mężczyzn. Wyróżniali się na tle pozostałych. Głównym powodem były starannie dobrane garnitury z nieznanymi Anatoljiemu niebiesko-białymi pinami, wpiętymi w klapy marynarek. Jeden z nich w niebieskiej koszuli spojrzał na niego i wyszczerzył się, pokazując tym samym rząd białych zębów. Drugi o wiele bardziej korpulentny oraz nieco łysawy przywitał się serdecznie z Oficerem i wymienił z nim po cichu kilka zdań. Stalker poczuł się nieswojo, zupełnie tak jakby znalazł się w kompletnie obcym mu świecie. Postanowił przerwać ten teatrzyk i zabrał głos. - A co z moimi pieniędzmi ? Pułkownik w pierwszej chwili w ogóle nie zwrócił uwagi na pytanie, ale wreszcie odpowiedział jednocześnie podchodząc do samego zainteresowanego. W tym czasie dwaj ważniacy w garniturach zajęli się rozmową między sobą i wertowaniem teczki.
- Tak, tak. Pozwól ze mną, pójdziemy ci je wręczyć i będziesz mógł z nimi zrobić co zechcesz. – Zachęcił go gestem ręki a ponad to pozwolił by to Stalker szedł przodem. Anatolji poczuł jak ta informacja dodaje mu skrzydeł, więc bez zastanowienia wstał by wyjść wraz z oficerem. Już wyobrażał sobie jak będzie wyglądać jego powrót. - To jest na pewno to ? – Rzekł lepiej zbudowany mężczyzna, poprawiając mankiet od koszuli. Tamten wyjął coś z teczki i podał mu kartkę. Widniała na niej mapa Północno zachodniej części terytorium Rosji, ale jeden z jej elementów szczególnie przyciągał uwagę. Była to sporych rozmiarów wyspa zamalowana na czerwono, na której widok młodszy z nich aż zacmokał z wrażenia. - A to co znowu ? – Rzucił odbiegając wzrokiem od mapy, kiedy do uszu dotarł krótki acz niezwykle głośny dźwięk. Echo rozniosło się po całym budynku, co kompletnie nie zdziwiło łysiejącego mężczyzny. Zamiast tego zamknął teczkę i z szelmowskim uśmiechem odpowiedział. - To ? Wyrzucają tylko niepotrzebne śmieci.
Привет от папы Путина! - Napis na hełmie żołnierza Rosyjskiego gdzieś w Gruzji.
"Sztuką nie jest mówić o wartościach i człowieczeństwie. Sztuką jest się samemu do tego stosować."
Za ten post Dziki otrzymał następujące punkty reputacji:
Właśnie. Czemu jeszcze nikt nie zaczął komentować/kozakować i wychwalać pracę tegoż Opowiadacza pod niebiosa? Jest bardzo przyjemna do czytania, ciekawa i... cóż, zakończenie raczej przygnębiające, ale przynajmniej nie ma tego wytartego theme'u "I żyli długo i szczęśliwie...". Co prawda, nie kocham zbytnio zakończeń typu "Wszyscy zginęli" ale mimo tego, bardzo mi się spodobało. Jak nie Zona, to człowiek. Smutna prawda.
Spolszczenie do Misery: The Armed Zone (Ja & Imienny) Ciekawe kiedy ilość moich kozaczków przekroczy moje IQ