Jako że na forum ostatnimi czasy pojawiło się wiele opowiadań, postanowiłem nie być gorszy i umieściłem próbkę swojego (zrobiłem to także trochę z żalu, bo nie mogę normalnie uruchomić SGM'a

). Jest to efekt całodziennej pracy, z drobnymi przerwami na jedzenie, spacery, opierda*anie się, i przerwami na przerwy. No ale wracając do tematu i przy okazji cytując dziesiątki innych twórców na tym forum: "Czytajcie i oceniajcie, jak się spodoba to dam więcej"
-Wstawaj Aleks! - obudził mnie głos Oziorskiego.
-Która godzina? Co się stało profesorze? - zapytałem zwlekając się z łóżka.
-Udało nam się! Emiter Monolitu działa. Właśnie rozstawiamy sprzęt do pomiarów. Ubieraj się i chodź nam pomóc. - Oziorski wyrzucił z siebie potok słów i prawie biegiem opuścił mieszkalną część bunkra. Jeszcze nieco zaspany przetarłem oczy, ubrałem się, zjadłem na szybko pierwszą lepszą konserwę znalezioną gdzieś w kuchni i pobiegłem do wyjścia.
-Daj spokój... - powiedział Nowikow, widząc jak otwieram swoją szafkę na kombinezon.
-Jak to? Przecież idę na zewnątrz.
-Poziom skażenia wokół bunkra i tak jest niewielki, jak na tą okolicę. Po za tym, Herman i Oziorski ganiają w tą i z powrotem w kitlach, kazali nawet wyłączyć dzisiaj śluzę. - machnął ręką w kierunku otwartego na oścież włazu. Odruchowo zakaszlałem i wytarłem usta chusteczką. Złapałem za maskę przeciwgazową z bezpośrednio dokręcanym pochłaniaczem i wciągając ją na głowę wyszedłem na dwór.
Topol pomachał mi na powitanie. Ochrona bunkra z zaciekawieniem przyglądała się profesorom w pośpiechu ustawiającym skanery wokół pięciometrowej wieży z blachy i prętów zbrojeniowych. W jej środku, pomiędzy fragmentami blachy tworzącymi jakby pudełko lewitował... pęknięty toster. Przynajmniej tak to wyglądało, kiedy podszedłem bliżej.
-Ściągnij to, bo się zadusisz. - Oziorski zastukał w szybę mojej maski i wepchnął mi w ręce karton wyładowany urządzeniami pomiarowymi. - I łyknij bloker, ale pamiętaj – dwie tabletki, nie więcej! - Dorzucił na odchodnym, kładąc na kartonie opakowanie z czerwonymi pastylkami. Niechętnie rozpiąłem maskę i przyczepiłem ją do paska. Połknąłem tabletki, tak jak kazał profesor i zabrałem się za rozstawianie skanerów zgodnie z instrukcjami Hermana. Próbowałem wstrzymywać powietrze, ale tylko dostałem zadyszki i zrobiłem się cały czerwony na twarzy.
-Jak to właściwie działa profesorze? I co to za toster tam lata? - zapytałem Hermana.
-To jest wytworzony sztucznie artefakt. Nie powstał w anomalii. Był w tej paczce, którą w zeszłym tygodniu przynieśli nam stalkerzy z Prypeci... Postaw jeszcze jeden skaner pola tutaj. Nie, nie, bardziej w lewo!
-Tutaj?
-Tak tu, jeszcze trochę wyżej. ...podobno wyciągnęli go z Emitera wybudowanego przez Monolit. U nas działa tak samo jak w oryginale – cały czas rezonuje wytwarzając słabe pole psioniczne. Po umieszczeniu w tej stercie metalu, wprawił ja w ten sam rezonans. Teraz cała ta rupieciarnia działa jak wielka antena!
-I co najciekawsze, prawie całkowicie niweluje horyzontalny zasięg wytwarzanego pola psionicznego, przetwarzając je w wiązkę skierowaną na południe stąd. - dodał Oziorski.
Herman posłał mnie do bunkra, żebym drukował i sortował odczyty przychodzące z Emitera. Nawet się ucieszyłem, nie lubię przebywać poza bunkrem bez skafandra. Oddałem Nowikowowi ubrania do odkażenia i poszedłem pod prysznic. Później do południa siedziałem przy drukarkach, układając dziesiątki stron w równe stosy. Po obiedzie zdecydowałem się wyjść na chwilę, żeby obejrzeć Emiter. Do bunkra i tak dostało się powietrze z zewnątrz. Na dworze zastałem profesorów urzędujących tam od rana i kłócącą się grupę ochrony.
-Cześć Topol, co się dzieje? - zapytałem podchodząc bliżej.
-Aleks! - dowódca grupy ucieszył się na mój widok - Ty mu coś powiedz, ten dureń upiera się...
-Bo mam rację! Ten złom sprowadzi na nas kłopoty. Założę się, że idzie tu cały batalion monolitu! - krzyczał na nas Spirol.
-Właściwie, to nie jesteśmy pewni jak to działa.
-No to pięknie! Wpakowaliście się w... - chciał kontynuować swój wywód, ale przerwał mu stalker, który przed chwilą przyszedł do nas od strony Janowa. Jego twarz od razu skojarzyła mi się z zombi, które czasami atakowały bunkier – była bez wyrazu, lekko rozchylone usta i mętne spojrzenie, brakowało tylko śliny spływającej po podbródku. Był ubrany w czarny płaszcz sięgający kostek. Nogi opinały wojskowe buty.
-Mam paczkę. - powiedział bezbarwnym głosem i lekko rozchyli poły płaszcza ukazując nam schowane pod nim pakunki owinięte papierem pakowym.
-Od Sowy czy Sidorowicza? - zapytał Topol.
-Tak. -odpowiedział mu tamten, kiwając przy tym głową.
-Nie ważne, tam jest Herman, zanieś mu ją. - wskazał mu palcem profesorów rozmawiających o czymś przy Emiterze. Obserwowaliśmy jak posłaniec chwiejnym krokiem podchodzi do Emitera. Po chwili Oziorski zniknął w bunkrze prowadząc za sobą przybysza.
-Podejrzanie się zachowuje, mówię wam. - Spirol zaczął swoje.
-Ta, to na pewno zwiadowca Monolitu. Pewnie snajperzy już mają nas na muszce. - rzucił Wąż.
-A w krzakach stoi BTR. - dodał Topol. Wszyscy zaczęliśmy się głośno śmiać. Kiedy trochę się uspokoiło, zapytałem co to ten cały BTR, co wywołało kolejną salwę śmiechu. Topol już chciał mi to wytłumaczyć, kiedy gruntem wstrząsnęła potężna eksplozja. Chciałem się podnieść z błota, w które obalił mnie wstrząs, ale ktoś przycisnął moją głowę do ziemi. Zrobiło się zupełnie cicho. Podniosłem się i rozejrzałem dookoła. Jedna ze ścian bunkra upadła na zewnątrz, a pozostałe trzy popękały i złożyły się do środka, miażdżąc wnętrze schronu. Topol i Wąż klęczeli przy Spirolu. Pochyliłem się nad nimi, żeby zobaczyć co się stało.
-Mówiłem wam, ku*wa, że to się źle skończy... - wycharczał. Był przyszpilony do ziemi prętem zbrojeniowym z emitera. Odwróciłem się, upadłem na kolana i zwymiotowałem na trawę.
-Nie wierć się, bo ci flaki wypłyną... Wąż, musimy wyciągnąć ten pręt z ziemi. Aleks. - Topol złapał mnie za ramię. - Aleks! Rusz się! Zbierz co się da i przynieś tutaj, tylko migiem!
Pobiegłem do ruin bunkra i zacząłem rozgarniać gruz. Po kilku minutach zawołali mnie z powrotem. Przez tą chwilę udało im się zrobić prowizoryczne nosze, odczepić Spirola od ziemi i ułożyć go na nich.
-Łap z przodu, będę osłaniał. - powiedział Topol wyprzedzając nas truchtem. Ostrożnie podnieśliśmy konstrukcję i ruszyliśmy za nim. Po piętnastu minutach byliśmy na stacji. Ktoś przytrzymał nam drzwi i poprowadził do medyka. Położyliśmy nosze na stole, po czym zostaliśmy wyrzuceni do głównego pomieszczenia, w którym mieścił się bar. Topol został przy Spirolu, a ja i Wąż zajęliśmy stolik ustawiony niedaleko wejścia.
-Co teraz zrobisz? Skontaktujesz się z Jantarem? - zapytał mnie.
-Chyba tak... Muszę powiadomić naukowców i wojsko o tym, co się tutaj stało.
-Zaczekajmy na Topola, myślę, że będziemy mogli ci pomóc.
-Dzięki. - uśmiechnąłem się, nie wiedząc, co jeszcze powiedzieć. Staliśmy przez jakiś czas w milczeniu, słuchając rozmów innych stalkerów.
-Rozmowa się nie klei... Przyniosę coś do picia, a ty może przejdź się do Azota, tam, na końcu korytarza. Ma radio, może skontaktujesz się z Jantarem. - powiedział po chwili i ruszył do baru. Poszedłem we wskazanym przez niego kierunku i rzeczywiście odnalazłem tam warsztat mechanika. W pomieszczeniu unosił się zapach smaru i alkoholu. Na stole i w skrzynkach leżały różne narzędzia, broń i kombinezony, a w rogu pokoju zauważyłem wielki sejf na zamek szyfrowy. Na taborecie pod ścianą siedział łysiejący mężczyzna w średnim wieku. Właśnie zajmował się rozkręcaniem jakiegoś karabinu.
-Yyy... Dzień dobry. - zająknąłem się. Mechanik wstał, i podał mi rękę.
-Jestem Azot, lokalna złota rączka. A ty to...?
-Aleks. Aleks Aleksiejewicz – laborant, asystent profesorów Hermana i Oziorskiego. Miło mi pana poznać.
-Mało ambitni rodzice... - mruknął do siebie Azot.
-Ależ skąd! Tata jest sławnym prawnikiem, Piotr Aleksiejewicz – na pewno pan o nim słyszał, a mamusia...
-Chodziło mi o imię. Nie ważne. - uśmiechnął się do mnie. - Mówiłeś, że chcesz skorzystać z radia?
-Tak! Muszę się pilnie skontaktować z wojskiem lub naukowcami z Jantaru.
-No tak... - pacnął się w czoło. - Przecież ty jesteś z tego bunkra! Z Jantarem nie pogadasz, bo od ostatniej emisji mają problemy z łącznością. Podobno wszystkie przekazy przychodzą do nich od tyłu. Nie mam pojęcia jak to się dzieje, ale cóż... w Zonie wszystko jest możliwe.
-A wojsko? - przerwałem mu.
-Z tym nie będzie problemu. Podaj częstotliwość i możesz rozmawiać.
-Jak to? A pan nie zna częstotliwości? - zapytałem zaskoczony.
-Myślałem, że ty ją znasz. Ja mam zapisaną starą wojskową częstotliwość, ale nikt jej nie używa od czasu tej ewakuacji z Prypeci, pół roku temu.
-No trudno. - westchnąłem. - W każdym razie dziękuję. - tyłem wycofałem się z pokoju i wróciłem do baru.
-Hej Aleks. I jak, udało ci się z radiem? - Wąż dopadł mnie przy wejściu.
-Nie, z Jantarem nie da się dogadać, a wojsko zmieniło częstotliwość.
-To nic, Topol wpadł na genialny pomysł. Zaraz ci wszystko wytłumaczymy. -zaprowadził mnie do handlarza siedzącego za okienkiem kasy, na dawnym miejscu biletera.
-Aloha! Zebrałem już wszystko. - położył na ladzie wypełniony po brzegi worek.
-Świetnie! Topol zaraz przyniesie kasę. Aleks, łap. Zejdź po schodach i ubieraj się. - rzucił mi worek. Zdezorientowany kiwnąłem głową na zgodę i poszedłem na dół. Znalazłem się w czymś w rodzaju sypialni. Pod ścianami leżały rozłożone śpiwory, a gdzieniegdzie nawet stalowe ramy piętrowych łóżek. Postawiłem worek na podłodze i schyliłem się, żeby go rozsznurować i wyjąć zawartość, kiedy nagle ktoś złapał mnie od tyłu i przyparł do ściany. Byłem przerażony.
-Mówiłem ci, że zlezie. - powiedział ten, który mnie trzymał. Za nim usłyszałem drugi głos:
-Dobra, nie gadaj, tylko rób swoje i mnie wpuszczaj. Mam już dosyć walenia konia! - obaj zaśmiali się głośno. Poczułem, że spodnie opadają mi do kostek.
-O ja pier*olę! - uścisk ustał tak nagle, że nie zdążyłem złapać równowagi i przewróciłem się na podłogę.
-Co jest? Gołej dupy się przestraszyłeś?
-Jak chcesz, to sam go sobie dymaj, ja stąd spieprzam.
-Powaliło cię? Co ci się nie podoba?
-Obsrał się! Ściągnąłem mu spodnie, i się obsrał! - usłyszałem jęk obrzydzenia i szybkie kroki na schodach. Kiedy się podniosłem, nikogo już nie było.
-Cóż, tchórzostwo czasem popłaca... - powiedziałem do siebie i zacząłem się wycierać chusteczkami. Po dziesięciu minutach byłem zupełnie czysty, a pod ścianą obok worka pojawiła się sterta brudnych ubrań i jednorazowych chusteczek. Wysypałem zawartość mojego bagażu na podłogę i dokładnie ją przejrzałem. Dostałem kombinezon z gumowanego materiału, połączonego z lekką kamizelką kuloodporną, nazwany przez stalkerów „Świt”, wojskowe buty, maskę przeciwgazową MP-4, nieco za ciasną, pistolet Makarow, trzy magazynki do niego, dwa pudełka amunicji kalibru 9mm, dwie konserwy, dozymetr „Sosna”, krótkofalówkę, latarkę i baterie. „Ubranie się” w to wszystko zajęło mi następne dziesięć minut. W końcu jednak w pełni wyekwipowany wszedłem do głównej części stacji.
Przy naszym stoliku, oprócz Węża był już Topol i jeszcze jeden stalker w cienkim kombinezonie z kamizelką kuloodporną i wzmocnieniami na kolanach i łokciach. Na stole przed nim leżał stalowy hełm z opuszczanym noktowizorem, a o ścianę obok opierała się wielka strzelba.
-Noo, wyglądasz jak prawdziwy stalker. - zaśmiał się Topol i wskazał ręką swojego kompana. - To jest Żwawy, zaprowadzi cię do Kordonu.
-Tak, mam tam pewną sprawę do załatwienia, ale bardzo się spieszę, chcę dotrzeć do Prypeci, zanim się ściemni.
-Kiedy ruszamy?
-Zaraz, tylko Garri zrobi zapasy. - wskazał głową stalkera przy kasie Hawajczyka.
-No, to za powodzenie wyprawy! - wesoło zawołał Topol.
-Właściwie to nie piję alkoholu... - poczułem na plecach spojrzenie kilku osób. - ...ale przy takiej okazji nie wypada. - Wąż podsunął mi szklankę z alkoholem i wszyscy wznieśliśmy toast. Strasznie paliło mnie w gardle, ale zanim zdążyłem się porządnie zakrztusić, na moje plecy spadła ręka Żwawego. Otarłem łzy i uśmiechnąłem się do niego.
-I za zdrowie Spirola! - Wąż wzniósł kolejny toast. Kiedy wszyscy wypiliśmy, zapytałem:
-Co z nim, udało się wyciągnąć ten pręt?
-Tak. Facet miał niesamowitego farta – żelastwo ledwie ominęło wątrobę. - odpowiedział Topol. - Ale teraz będzie musiał poleżeć kilka tygodni, żeby mu się wszystko zagoiło.
-Już by z nami nie popił... Za cudem ocalałą wątrobę! - Wąż podniósł swoją szklankę na znak toastu i rozlał nam resztę zawartości butelki. Zanim Garri skończył się targować, zdążyliśmy wznieść jeszcze kilkanaście toastów. Nastroje w grupie były znakomite. Nasz przewodnik nie chciał z nami pić – mówił, że podczas przejścia do Prypeci musi być trzeźwy, ale w końcu dał się namówić na rozchodniaczka.
-Naprawdę nie wiem, jak się wam odwdzięczę chłopaki... - wybełkotałem trzymając się ramienia Topola. Ten spojrzał na mnie zdziwiony, pogrzebał po kieszeniach i z dumą pokazał mi jakiś świstek.
-To jest dowód waszej wdzięczności. - pomachał mi przed nosem wymiętą kartą.
-Co tu jest napisane? - odwróciłem głowę od kartki, od falujących literek robiło mi się niedobrze.
-To, przyjacielu, jest oficjalna, podkreślam, oficjalna przepustka do Zony. Wszyscy takie dostaliśmy! - zatoczył się wykonując jakiś nieokreślony ruch ręką.
-Nooo... - Wąż potwierdził prawdziwość jego słów.
-Dobra, panowie, kończymy. Nie możemy iść napruci do gniazda Monolitian! - Garri zaczął się denerwować.
-Jasne, jeszcze tylko strzemiennego i ruszajcie. - Wąż nalał wszystkim po kieliszku, rozlewając przy tym większą część zawartości butelki.
-Wiecie co? Spirol będzie spał jeszcze trochę. Odprowadzimy was do Jupitera. - Zaproponował Topol. Garri westchnął ciężko i ruszył do wyjścia. Zabraliśmy swoje rzeczy i czym prędzej potoczyliśmy się za nim. Przewodnik cały czas szedł kilkanaście metrów przed nami, my we czterech obejmując się za ramiona zataczaliśmy się zygzakiem starając się go dogonić. Dotarliśmy do Posterunku i już mieliśmy skręcać w stronę fabryki, kiedy na drogę wyszło nam pięciu bandytów. Garri dogadał się z nimi co do wielkości przepustki, ale nie spodobało się to Topolowi. Puścił nas i ryknął:
-Biją naszych! Ognia! - przerzucił swojego SIG'a z pleców na biodro, po czym zderzył się z Wężem i obaj upadli na ziemię. Odpiąłem mojego Makarowa, ale nie mogłem go odbezpieczyć. Kiedy tak stałem i oglądałem pistolet, jeden z bandytów uderzył mnie kolbą karabinu. Nie miałem siły dłużej walczyć z grawitacją i obaliłem się na asfalt zaraz obok dawnych ochroniarzy bunkra. Garri i Żwawy zniknęli gdzieś tuż po tym, jak narobiliśmy zamieszania. Musieliśmy się bronić we trzech. Dzielnie odpieraliśmy ataki bandytów wymachując kończynami w powietrzu. Opadaliśmy z sił i mieliśmy już polec, kiedy z pobliskich krzaków posypały się trzy krótkie serie z jakiejś wytłumionej broni. Dwaj pozostali bandyci wzięli nas za cel, ale również padli między nas, kiedy rozległ się potężny grom strzelby Żwawego. Strasznie chciało mi się spać, docierały do mnie tylko urywki rozmowy:
-...do Janowa?
-Taaak, to zaraz za zakrętem...
-To ruszajcie. Poniesiemy go. - ktoś uniósł mnie z ziemi i zarzucił sobie na plecy.
Obudziłem się jakimś ciemnym pomieszczeniu, leżałem na stercie szmat. Przez okno umieszczone wysoko, prawie pod sufitem, wpadały jasne promienie słońca. Strasznie bolała mnie głowa. W drugim kącie pokoju coś się poruszyło.
-Wypij to. Powinno pomóc. - Żwawy rzucił mi jakąś srebrną puszkę. Szybko ją otworzyłem i łapczywie wypiłem całą zawartość. Rzeczywiście, w ustach nie było już tak sucho.
-Co to za miejsce? - zapytałem wycierając rękawem usta.
-Prypeć. Udało nam się dojść, ale mamy opóźnienie.
-Jak duże? Przepraszam za to wczoraj...
-Jest już po siedemnastej. Normalnie bylibyśmy w magazynach wojskowych.
-A gdzie Garri?
-Nie wiem, pewnie już w Janowie...
-To ruszajmy! - podniosłem się ze swojego posłania. Bolały mnie chyba wszystkie mięśnie.
-Chcesz iść nocą przez Czerwony Las? Proszę bardzo, ale ja nie zamierzam ci w tym pomagać.
-To co chcesz zrobić?
-Zaczekamy tu do jutra. Ruszamy godzinę przed świtem.