OAZA

Powyżej 5000 znaków.

Moderator: Realkriss

OAZA

Postprzez meweq w 09 Kwi 2012, 21:24

Witam wszystkich!
Mam przyjemność zaprezentowania Wam mego nowego opowiadania. Kontrastuje ono z moimi poprzednimi pracami i mam nadzieję, że Wam się spodoba. Ostrzegam polonistów: tak, tak wiem... spójniki i przecinki...
Zapraszam do czytania i dyskusji ;)

Oaza

Profesor Waniłow obejrzał się po gabinecie. Biała terakota, proste metalowe szafki pełne dokumentów… wielka konsola z mnóstwem przycisków, suwaków i pokręteł. Spojrzał za okno. Pociągnął jedną z wajch, największą, do siebie. Znów spojrzał za okno. Słońce zaczęło powoli gasnąć. Profesor zaczekał, aż w oknie ujrzy tylko swoje odbicie. Zabrał z biurka dokumenty, zgasił światło, wyszedł i zatrzasnął za sobą ciężkie, metalowe wrota.

***

Okił stał przed wielkim kraterem, którego dno ginęło gdzieś w ciemnościach. Anomalia grawitacyjna, nazywana przez stalkerów „Górnik” syczała, jakby próbując zachęcić go, by wejść do środka. Coś było nie tak. Może staruch, który powiedział mu o tym zmyślił wszystko. Według mapy, wejście do oazy miało znajdować się w miejscu krateru, ale przecież tam się nie da wejść. To znaczy można, ale potem już się nie wyjdzie. Aleksy i Banan chodzili wokół krateru. Zaglądali do środka, próbując się czegoś dopatrzeć. Nagle Banan stanął jak wryty i wytrzeszczył oczy. Aleksy podbiegł szybko i spojrzał w tym samym kierunku. Ujrzał fragment jakiegoś podziemnego korytarza, odsłoniętego przez anomalię. Zawołał Okiła. Po chwili, w milczeniu wszyscy stali i patrzyli. I każdy się zastanawiał. Wejść, dać spokój, a jeśli wejść, to kto pierwszy? Okił, starszy brat Aleksego chwycił jakiś kamień walający się u nóg, i rzucił go w anomalię. Ten spadł prosto w dół. Nie kręcił się, nie lawirował w powietrzu, tylko spadł. Uderzył głucho w podłogę korytarza.

Czyli wejść, pomyśleli. Aleksy i Banan od razu odsunęli się od brzegu krateru. No tak, pomyślał Okił, najstarszy przodem. Chwycił automat Kałasznikowa mocniej, przytulił go do piersi i zrobił krok do przodu. Już miał bezwładnie spaść, gdy coś niewidzialnego, nieuchwytnego złapało go za nogę i wciągnęło do środka. Nawet nie krzyknął, nie zdążył zamknąć oczu, a znalazł się na dnie, w korytarzu. Spojrzał w górę, zobaczył twarze Aleksego i Banana próbujących wypatrzyć go w odmęcie. Pomachał do nich. Zobaczyli go. Na szczęście. Zamienili parę słów po czym skoczył Aleksy. Okił ujrzał brata jak najpierw zawisa w powietrzu, po czym jakaś niewidzialna siła, ciska nim w ścianę krateru. Stalker osuwa się i w końcu ląduje obok starszego brata. Zobaczywszy to Banan cofnął się, chciał uciec, ale jednak on też skoczył. Coś ścisnęło go i spadł pionowo, nawet nie drgnąwszy w locie. Gdy wszyscy byli na dole pojawiło się pytanie: jak wyjść? Nie wyjść. Odpowiedź nie należała do stalkerów. Przyszła z mroku korytarza, przypełzła do nich, po czym weszła w ich umysły i przeszyła ich ciało. Zrozumieli. Nie wyjść. A zresztą, oaza! OAZA! I tak nie wyjdą, gdy już ją znajdą. Spojrzeli na siebie. Każdy przeładował swojego AK. Okił zapalił latarkę i ruszył. Powoli, jakby smakując każdy krok. Aleksy za nim, Banan ostatni.

Korytarz miał sufit w formie łuku. Po ścianach biegły grube rury, przewody. Z każdym, powolnie pokonanym metrem ciemność otaczała ich coraz bardziej. Oślepiała ich. Świat znikał. Ich umysły przeszywały różne odczucia. Różne, bardzo różne. Jedno po drugim. Każde następne było potężniejsze od poprzedniego. I strach. Strach patrzył na nich rozbawiony z głębi korytarza. Patrzył i śmiał się. Wiedzieli o tym. I to ten śmiech zatkał im gardła. Cisza zatkała uszy. Ciemność oczy.

I strach.

Korytarz był prosty. Okił szedł niemal na ślepo, nie zwracał uwagi na to co oświetlał promień latarki. Zamknął oczy, ale nie zauważył różnicy. Dalej widział tylko mrok. Aleksy patrzył na plecak brata. Jego wzrok rejestrował ruch jaki wykonują paski, troczki przy torbie. Dźwięk kroków na betonowej podłodze. Ale umysł nie odbierał sygnałów. Umysł zasypiał.

Umysł spał.

Banan czuł na plecach, każdą kroplę potu. Kurtka, torba, plecak, maska na twarzy, wszystko go uwierało. Nie mógł się skupić, a czuł, że musi się skupić, inaczej stanie się coś złego. Ale nie mógł, mimo wszystko nie mógł.

I strach.

***

Okił obudził się, nagle, jakby ktoś polał go lodowatą wodą. Leżał na szerokich, metalowych schodach. Leżał na plecach, ktoś opierał się o jego ramię. Coś go przygniatało. Wierzgnął, spróbował się uwolnić. Poczuł, jak przestaje być przygniatany. Wstał powoli, z trudem. Obrócił się i zobaczył Banana ciągnącego Aleksego w górę schodów. Spojrzał w górę. Sufit ginął w ciemnościach. Tylko jakieś wiszące kable wyłaniały się z mroku.

Spróbował sobie przypomnieć co się stało.

Pustka.

Po chwili pojawiło się pytanie: czy tędy prowadzi droga do oazy? Czy za wejście będzie trzeba zapłacić? Dobrze wiedział czym. Zona przyjmuje tylko jedną walutę.
Nagle ktoś w górze krzyknął. Stalker usłyszał dźwięki szamotaniny. Pobiegł kilka schodków w górę. Zobaczył brata i Banana siedzących na schodach.

-Przestraszył mnie. Obudził się, jak go ciągnąłem. – wytłumaczył się ochrypłym głosem ten drugi.
Wszyscy trzej popatrzyli po sobie. Żaden nie miał twarzy. Tylko gumowe, widmowe maski. Aleksy zerwał swoją, wyjął z jednej z kieszeni kamizelki flaszkę i pociągnął ogromny łyk. Potem podał ją Bananowi. Ten również zdjął maskę i postąpił podobnie. Najstarszy ze stalkerów również. Po tym zważył flaszkę w dłoni i z dopiero co nawilżonego gardła, wychrypiał:
-Później pijemy z twojej, Banan. - Obrócił głowę i spojrzał w dół schodów. Coś go zawołało. Oaza.
–Nie można się zatrzymywać. Idziemy.- Założył maskę i poszedł. Pozostali dwaj również.

Z sufitu kapały krople wody. Schody były zardzewiałe, śliskie i okropnie skrzypiały. Z każdym stopniem było coraz zimniej. Stalker, tym razem szedł bardzo powoli. Mnożył w myślach, próbował nucić piosenki.

I usłyszał.

Coś w oddali, lecz bardzo głośno zabrzmiało. Jakby ruch kamienia młyńskiego. Dźwięk długi, jednostajny i toporny. Jakby ścierający się ze słuchem. Dźwięk szorowania, darcia. Okił zachwiał się, stracił równowagę i runął do przodu. Nie spadał. Uderzył ciężko w podłogę. Koniec schodów. Wstał szybko, wyostrzył zmysły. Oświetlił pomieszczenie promieniem światła latarki. Szare kafelki na podłodze, białe ściany z niebieskimi, odłażącymi lamperiami. Jakieś biurko, krzesła. Po drugiej stronie pokoju, zobaczył promień latarki odbijający się w metalowych drzwiach. Widział też sufit. Jakoś go to uspokoiło. Na chwilę. Z sufitu, zwisała jakaś roślina. Jak makaron. Rozbawiła go ta myśl. Makaron. Ale zwykły makaron nie świeci w ciemnościach. W tym momencie znów dotarł do niego ucichły na chwilę dźwięk. Tym razem był wyższy i coraz głośniejszy. Znów ogłuszył stalkera. Szum wchodził w jego mózg. Wchodził w jego wzrok. Wchodził w jego płuca. Nieszczęsny rozpaczliwie zachłysnął się powietrzem. Upadł na kolana, chciał się uratować, ale jak? Zerwał maskę, zaczął szamotać się na podłodze. Nie! Nie! Tlen uchodził z jego ciała. Życie uchodziło z jego ciała.

Nie.

Cisza.

Dźwięk ustał nagle. Stalker leżał teraz na kafelkach, oddychając szybko i nieregularnie. Uspokoił oddech, lecz wciąż czuł się słabo. Nie mógł się ruszyć. Ale żył, wciąż żył. Zaczął myśleć. Gdzie są pozostali dwaj. Przez cały czas miał wrażenie, że jest sam. Gdy szedł korytarzem, na schodach. Nawet, gdy patrzył, mówił do nich, wtedy, podczas odpoczynku ciągle miał wrażenie, że nikogo nie ma.

Był sam.
Sam na sam z Zoną.
I wciąż żył.

W tym momencie, ze schodów, zeskoczyli Banan i Aleksy, bezszelestnie, jak widma. Chwycili go i podnieśli. Aleksy zaczął coś mówić, ale Okił niczego nie słyszał. Młodszy brat, zaniepokoił się wyraźnie, zaczął w kółko powtarzać to samo. Widząc, że to nie działa, uderzył pytanego w twarz, dość mocno. Ten zakołysał się, lecz Banan go podtrzymał.

-Słyszysz mnie!? Słyszysz mnie teraz!?- wrzeszczał Aleksy.
-Słyszę - Okił usłyszał swój głos.-A czy wy nie słyszeliście takiego szumu, okropnie głośnego? – zapytał. Pokiwali przecząco głowami. Nie słyszeli żadnego szumu. Jedyne co usłyszeli, to odgłos bezwładnie spadającego na kafelki ciała.

-To okropne miejsce. Musimy iść, cały czas. – Pogonił ich Okił. Spojrzał na wiszący makaron i wzdrygnął się. -Błagam, nie zatrzymujmy się.
- Musimy odpocząć – zaprotestował Banan. – W każdym razie, drzwi są zamknięte. Otwiera się jakimś kodem. – tu wskazał na małą klawiaturę na ścianie.
Aleksy usłyszawszy to westchnął głośno i usiadł na jednym z krzeseł. Po przeciwnej stronie małego pokoju, na ścianie znajdowała się metalowa tablica.
-Ośrodek badawczy LIBBNT. Co to jest LIBBNT? - przeczytał na głos.
-Pies wie. – odparł Banan. Zaczął przetrząsać biurko. Wyrzucał stare gazety, wilgotne papierosy, ale nagle przestał. Wyjął z szuflady teczkę z dokumentami.
-Własność Ludowego Instytutu Badawczego Bio i Nano Technologii, Tajne.- przeczytał powoli domyślając się połowy wyrazów. Teczka była zapleśniała i ogólnie obrzydliwa.

Najstarszy stalker w tym czasie, próbował wyważyć drzwi. Jego starania były bezskuteczne, nawet bezsensowne. Gdy miał przystępować do następnej próby, znów usłyszał okropny szum. Krzyknął głośno. Pozostali dwaj zerwali się i ruszyli by mu pomóc. Nie słyszeli niczego, ale widzieli, że Okił się chwieje i za chwilę się przewróci. Nagle jednak szum ustał. Stalker wyprostował się, odetchnął z ulgą. Ujrzał też, że Banan zgiął się wpół, jakby miał wymiotować. Po chwili wyprostował się i spojrzał prosto w oczy Aleksego. Ten zobaczył tylko żółte białka. Banan wyglądał i ruszał się jakby coś go kontrolowało jak marionetkę. Zaczął powoli i niezdarnie zbliżać się do wiszącej rośliny. Nie! Okił rzucił się na niego, przygniótł go do ziemi. Opętany jednak, bez większych problemów zrzucił go z siebie i znów zaczął iść niemrawo do dziwacznego makaronu świecącego w ciemności. Zanim Aleksy zdołał do niego dobiec, Banan chwycił roślinę. Dwaj stalkerzy usłyszeli syczenie palonego materiału. Marionetka wyrwała roślinę z sufitu i dymiąc powędrowała w stronę drzwi. Pozostali dwaj stali sparaliżowani strachem. Opętanemu zaczęły topić się dłonie, można było poczuć swąd palonej skóry. Ten jednak niczego nie czuł. Dotknął rośliną drzwi, przycisnął ją do metalowej powierzchni. Wrota również zaczęły się topić. Stalker przestał dopiero, gdy w przejściu ziała spora dziura. Wtedy wzdrygnął się, wyrzucił roślinę daleko przez siebie i krzyknął. Krzyknął przeraźliwie, jego głos był pełen bólu. Przewrócił się na plecy i zaczął miotać się w konwulsjach. Po chwili ucichł i znieruchomiał. Za dłonie służyły mu teraz spalone kikuty. Obaj bracia podbiegli szybko i przykucnęli obok. Twarz Banana była blada. Patrzył w sufit, lecz w jego oczach nie było świadomości. Stalkerzy zobaczyli, że z trudem wykrzywia wargi w uśmiech. Okił usłyszał głos: Droga wolna. Można przejść. Ale co z Bananem? Wrócić na zewnątrz? Nie, bo nie ma wyjścia. Trzeba iść.

Trzeba.

Starszy brat otworzył torbę nieżywego i włożył rękę do środka. Po chwili wyjął stamtąd flaszkę i paczkę bandaży.
-Trzeba iść. – powiedział. Wstał i schował wszystko do swojej torby.
- Ale co z ... – Aleksy wskazał na trupa.
-Nie pochowasz go tu. Chodź, nie chcemy, żeby coś podobnego stało się z nami. Poza tym, mamy przejście. – wskazał na dziurę w drzwiach. Chwycił w dłonie automat, przeszedł przez dziurę i zniknął w ciemnościach. Aleksy klęczał bezsilnie nad martwym. Czy to Zona wyprała jego brata z emocji? Czy coś go opętało? Opadł bezwładnie na ziemię. Leżał tak i próbował usłyszeć coś w ponurej ciszy. I usłyszał.

Jest przejście. Nie zginął na marne. Wstań.

Aleksy wstał.

***

W głębi klatki schodowej ziała ciemna dziura. Okił podszedł do niej i zobaczył szyb windy. Jego dno ginęło w mroku. Stalker chciał odwrócić wzrok, ale nie mógł. Coś przyciągało, by skoczył. Coś podpowiadało mu, by zrobił krok naprzód, ale on stał tylko i patrzył. Chciał coś dostrzec. Chciał być pewny, że szyb ma dno. Chciał wiedzieć, że to nie piekło, nie bezdenna dziura lub paszcza olbrzymiego potwora.

Nie. Tam jest bezpiecznie. Tam musi być oaza. Tylko skoczy i już tam będzie. Skacz. I będzie po wszystkim. Skacz.

Skacz!

Młodszy brat przeciskał się przez dziurę w metalowych wrotach. Zobaczywszy Okiła patrzącego otępiale w szyb, zaniepokoił się nieco.

- Obudź się! Tam jest dno. Na pewno. - Wyjął z torby garść gwoździ, podszedł do brzegu szybu i rzucił je w pustkę. I czekał. Początkowo był pewny siebie. Jednak z każdą chwilą sam zaczął coraz bardziej wątpić w istnienie dna. Stalkerzy stali przy szybie przez kilka minut. Niczego nie usłyszeli. Ciemność pożarła gwoździe jak krokodyl rzucone mu na pożarcie mięso. Łapczywie, bezczelnie. Aleksy spojrzał w oczy brata. Nie zobaczył w nich świadomości. Były szkliste i płytkie. Odciągnął szybko Okiła od szybu. Gdy już stali z dala od dziury, odwróceni do ściany z odłażącą lamperią, usłyszał coś. Jakby małe metalowe przedmioty uderzały o beton. Potem jeszcze raz. I jeszcze raz. I jeszcze. Dźwięk wybrzmiewał rytmicznie, jak jakaś melodia. Najpierw cichy, krótki brzęk, zaraz po tym kolejny, głośniejszy. Następnie dość głośny, jakby kilka przedmiotów spadało naraz. A po wszystkim chwila ciszy. I od nowa. Aleksy po chwili przestał zwracać na to uwagę, znów spojrzał w oczy brata. Tym razem były „trzeźwe”. Młodszy odetchnął z ulgą. Okił powiedział, zimnym i bezdusznym głosem:

- Trzeba iść. Trzeba.
-Wszystko w porządku? Może ja pójdę przodem? – zaniepokoił się Aleksy.
Starszy stalker jednak poszedł w dół schodów, nie odpowiedziawszy, nie odwróciwszy się nawet. Młodszy ruszył za nim. Wąskie, betonowe schody wydawały się nie mieć końca. Promień latarki był w stanie oświetlić tylko jeden poziom niżej. Dalej znów królowała ciemność. Stalkerom zdawało się, że brną w jakiejś cieczy, lepkiej, krępującej ruchy. Aleksy idąc powoli, zaczął się zastanawiać. Nad tym, po co taszczy karabin, skoro na razie nie spotkali żadnych mutantów. Nad tym, dlaczego Banan zrobił coś takiego i czy z własnej woli.

Nie.

Wyglądał i zachowywał się jak opętany. A teraz Okił też się dziwnie zachowuje. Przeszył go dreszcz. Szedł do oazy. Szedł do miejsca, w którym rany goją się same, do miejsca gdzie znajdzie najwspanialsze artefakty, szedł do raju. Szedł jednak przez piekło.

I schody. Na półpiętrach były pozawieszane małe lampki. Stalker nie zwracał na nie uwagi, póki nie zobaczył jednej migającej słabo. Jakby próbującej się obudzić, otworzyć oczy, świecić. Z każdym poziomem niżej, lampy migały coraz mocniej. W pewnym momencie zaczęły świecić stabilnie, nie migały prawie wcale. Aleksego co kilka stopni oślepiało żółtawe światło lampki, by potem zrobiła to ciemność. Światło i mrok toczyło walkę. Każda strzegła ściśle swojego terytorium, ale też szarpała i próbowała zająć teren wroga. Pośrodku zaś dwóch intruzów: niegroźnych, zbłądzonych podróżnych, wyczerpanych. Idących jednak wytrwale do celu mającego wynagrodzić cały trud.

Nagle Aleksy wpadł na plecy brata. Byli na dole. Korytarz znów przypominał wnętrze rury, ale teraz sufit był niżej. Zza kabli, przewodów, zaworów i wajch nie było widać ścian. Przez podłogę z metalowych krat prześwitywał obraz ogromnych, owalnych zbiorników. Korytarz oświetlały te same, zawieszone na suficie co parę metrów lampy. Świeciły dużo mocniej niż te na schodach. Czemu? Aleksy zerknął nerwowo na licznik Geigera. Zero promieniowania. Cisza, wskazówka nie drgała. Aleksy zmartwił się tym wszystkim, lecz Okił zdawał się niczego nie zauważać. Kroczył powoli, spokojnie tym korytarzem, najniższym piętrem piekieł.

Co kilka metrów z obu stron korytarza znajdowały się przypominające kajuty pokoje. Małe łóżko, szafa, biurko, i nic więcej. Aleksy zliczył dziesięć pokoi, gdy stalkerzy dotarli do rozszerzenia korytarza. Po prawej zobaczyli coś na kształt baru, na którym leżały talerze z niedojedzonym, zgniłym jedzeniem. Po podłodze walały się sztućce, resztki podartej gazety, kromki chleba. Jakby ktoś uciekał w wielkim pośpiechu, zostawiając wszystko za sobą. Aleksy postanowił okrążyć barek, zobaczyć co za jest za nim.

Zobaczył.

Na podłodze leżał potwór. Z grubymi, pomarańczowymi nogami, korpusem, rękami, ale z małą, suchą, chudą, przerażającą głową chowającą się w odmętach kołnierza. To był człowiek. Na piersiach leżała maska przeciwgazowa. Nie zdążył. Sparaliżowany i zaskoczony stał w bezruchu. Był gotowy, by strzelić. Zawołał Okiła.

Cisza. Nikt nie odpowiedział.

Zawołał jeszcze raz wpatrując się w zasuszoną twarz martwego starca.

Znów cisza.

Aleksego przeszył dreszcz, jakby ktoś z zaskoczenia klepnął go w ramię. Podskoczył, wybiegł na korytarz. Nikogo nie ma. Spojrzał na barek, jakby chcąc upewnić się, że nic się w nim nie zmieniło. Niestety, zawiódł się. Trup wstawał powoli stękając i wspierając się na blacie. Stalker, sparaliżowany zastygł w bezruchu. Podążał tylko wzrokiem za ruchami wstającego. Co teraz? Co teraz robić? Aleksy czuł, że musi coś zrobić, jednak wciąż tylko stał. Nie mógł się ruszyć. W tym czasie ożywiony skoczył, wylądował brzuchem na barku, prześlizgnął się po blacie i wylądował u nóg stalkera. Ten wreszcie się opanował, podniósł automat, wycelował i strzelił serią w leżącego na ziemi. Ostrzelany znieruchomiał, ale tylko na moment. Po tym znów jęknął okropnie i podniósł się z trudem. Aleksy odsunął się szybko. Zaczekał, aż żywy trup wstanie i znów wystrzelił. Trup cofnął się, zachwiał, poczym zaszarżował jęcząc i wyjąc. Aleksy wystrzelił znów. Długą serię, aż do końca amunicji w magazynku. Odwrócił się i pobiegł prosto w ciemność. Słyszał za sobą nieregularne człapanie. To jednak cichło powoli, ustępowało ciszy. Stalker znów zawołał brata. Nikt nie odpowiedział. Znów zaczął biec. Biegł najszybciej jak mógł. Strach popędzał go jak biczem. Gdy tylko pomyślał o wstającym trupie przyspieszył. Myślał tylko o tym, by uciec. Uciec. Od wszystkiego. Uciec i zapomnieć. W oazie. To już blisko. Czuł ciepło. Coraz cieplej. Im dalej biegł, tym cieplej. Nagle coś pociągnęło go w górę, jakby ktoś próbował go podnieść trzymając za kaptur. Bardzo mocno. Stalker potknął się i padł na ziemi rozpłaszczony. Poczuł, że nic go nie przygniata, nie było ciężaru plecaka. Usłyszał tylko odgłos rwanego materiału, rozrywanej blachy, łamanego plastiku. Obrócił się na plecy i zobaczył ponad sobą chmurę wirujących resztek plecaka i rzeczy znajdujących się w środku. Odetchnął z ulgą. Wtem usłyszał jęk goniącego go trupa. Zobaczył grubą, pomarańczową nogę obok głowy. Nagle trup zawirował, zawisł w powietrzu. Aleksy obrócił się na brzuch najszybciej jak mógł. Usłyszał bolesny krzyk, poczuł jak pryska na niego posoka, zupełnie jak woda wyciskana z wyżymanej szmaty. Stalker zwymiotował. Nabrał wymiocin do nosa i ust. Szybko zerwał z twarzy maskę, zwymiotował znowu. Przez minutę kasłał i drgał konwulsyjnie. Wytarł twarz i poczołgał się przed siebie, najszybciej jak mógł, starając się jednak jak najbardziej przylegać do ziemi. Po chwili znajdował się już w ciemnej, jakby hermetycznej sieni. Z dwiema parami wielkich, stalowych włazów. Wstał szybko, nie obejrzał się.

Został mu tylko automat i torba z bandażami. Bez wahania spojrzał w głąb sieni. Chciał zostawić to okropne miejsce za sobą. Jak się przekonał stalowy właz nie był zatrzaśnięty. Przez półokrągłą szparę wpadało do izby bardzo jasne światło. W sercu stalkera zapłonęła nadzieja, nadzieja jakiej nigdy wcześniej nie odczuwał. Rzucił w kąt automat, przyległ do włazu i zaczął pchać. Stalowe wrota ustąpiły nie bez oporu i oczy wędrowca oślepiło światło.

***

Profesor Waniłow siedział przy ognisku razem z innymi stalkerami. Ostatnia wysłana przez niego grupa nie wróciła. Ale on musi znaleźć oazę. Zostawił ją, bo musiał, ale teraz do niej wróci. Musi wrócić. Wyśle następną. Może nawet pójść jej szukać sam.

***

Po kilku krokach Aleksy ujrzał bujną trawę, zielone drzewa. Poczuł miękki grunt pod stopami. Zerwał z siebie torbę. Rozpiął guziki kurtki. Zostawił je za plecami. Szedł powoli, ciesząc się zapachem, ciepłem. Chłonął to miejsce całym sobą. Rozglądał się wokół. Uciekł, udało mu się uciec, zostawić wszystko za sobą. Nagle jego oczom ukazała się mała polanka ze stawem. Na brzegu leżał Okił. Obok jego kurtka, plecak, karabin, buty, maska. Stalker leżał na plecach, nieruchomo, z zamkniętymi oczami. Na jego twarzy widać było zmęczenie, ból, ale żadnej trwogi, strachu. Uciekł, udało mu się uciec, zostawić wszystko z tyłu.

Tylko szczęście.

Aleksy, podbiegł do niego szybko, zdjął buty, położył się obok i zamoczył stopy w przyjemnie chłodnej wodzie. Rozłożył ręce, zamknął oczy. Czuł ból, zmęczenie, ale żadnej trwogi, strachu.

Tylko szczęście.

Zamknął oczy.

Koniec.

Odnalazł oazę, odnalazł brata. Odnalazł koniec. Nie myślał o Bananie, nie myślał o Ludowym Instytucie Badawczym Bio i Nano Technologii, nie myślał o niczym. Nic nie było ważne.

Tylko szczęście. Odnalazł szczęście.

Zaś oślepiony ptak odnalazł szlak. I pies bezdomny siadł na progu domu.

Koniec.
Ostatnio edytowany przez meweq 09 Kwi 2012, 23:15, edytowano w sumie 2 razy
METAL UP YOUR ASS!!!

OAZA
:

http://forum.stalker.pl/viewtopic.php?f=85&t=17331&p=209245#p209245
Awatar użytkownika
meweq
Stalker

Posty: 51
Dołączenie: 03 Lip 2010, 16:15
Ostatnio był: 02 Lis 2014, 13:29
Miejscowość: Przelazłem przez płot.
Frakcja: Wolność
Ulubiona broń: Vintar BC
Kozaki: 13

Reklamy Google

Re: OAZA

Postprzez Universal w 09 Kwi 2012, 22:02

Grycanki zjadły entery? Rozczytać nie idzie.

Po fragmentach - całkiem ciekawe, tylko za dużo powtórzeń - używaj tego: http://megaslownik.pl/slownik/synonimy_antonimy/, całkiem pomocne, jeśli nie masz książkowego.
Awatar użytkownika
Universal
Monolit

Posty: 2619
Dołączenie: 21 Lip 2010, 17:54
Ostatnio był: 26 Lut 2025, 20:23
Miejscowość: Poznań
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Vintar BC
Kozaki: 1052

Re: OAZA

Postprzez meweq w 09 Kwi 2012, 23:16

Poprawione ;) Dzięki za zwrócenie uwagi i za radę :E
pozdrawiam!
METAL UP YOUR ASS!!!

OAZA
:

http://forum.stalker.pl/viewtopic.php?f=85&t=17331&p=209245#p209245
Awatar użytkownika
meweq
Stalker

Posty: 51
Dołączenie: 03 Lip 2010, 16:15
Ostatnio był: 02 Lis 2014, 13:29
Miejscowość: Przelazłem przez płot.
Frakcja: Wolność
Ulubiona broń: Vintar BC
Kozaki: 13


Powróć do Teksty zamknięte długie

Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 1 gość