Witam. Napisałem trzeci rozdział mojego opowiadania. Objętościowo jest podobne do pierwszych dwóch. Podczas produkcji zmieniła się nieco moja koncepcja. Miało być więcej dialogów ale były one okropnie sztywne. No i wyszło to co wyszło, nie jestem do końca zadowolony z tego rozdziału. Zapraszam do lektury.
Na zewnątrz robiło się coraz ciemniej. Po ostatniej emisji mutanty wracały do swojego normalnego trybu życia. Mitja wybudzał się właśnie ze swojej drzemki. Nim zasnął próbował czytać, ale wyczerpanie wzięło górę. Teraz czekała go kolejna ciężka noc. Musiał czuwać, musiał bronić swojego Domu. Nie mógł czytać książki. Miał wprawdzie latarkę, ale zwracałoby to zbyt dużą uwagę.
Pamięć bardzo sumiennie wywiązywała się ze swojego zadania. Gdyby nie kartki leżące na środku pokoju, nie wiedziałby, że istniała jakakolwiek książka. Jej treść także stanowiła tajemnicę. Nie znał nawet imienia głównego bohatera. Teraz miał jednak ważniejsze sprawy. Przysunął się do drzwi wejściowych i zaczął nasłuchiwać.
Noc upłynęła bez jakichkolwiek szmerów, stuknięć czy innych odgłosów. Mitja poświęcił ranek na zregenerowanie sił. Zjadł to, co miał zaplanowane, pół bochenka chleba i konserwę, a potem położył się spać. Było w miarę bezpiecznie. Śniła mu się walka ze stadem snorków. Podczas podróży do elektrowni wraz z kilkoma braćmi Monolitu wpadł do anomalnej szczeliny. Była niewidoczna, wszystko przez emisje pola psionicznego. Szybko okazało się, że ich magazynki są puste. Najdziwniejsze było przyjazne nastawienie fanatyków. Snorki miały je zgoła odmienne. Nikt nie myślał o zrezygnowaniu z walki o przetrwanie.
W ciasnej szczelinie przewaga liczebna mutantów była bez znaczenia. Ludzie przycisnęli się do rogu wyrwy. Uniemożliwiało to próbę zaatakowania od tyłu. Doszło do starcia. Noże przeciwko bardzo silnym łapom. Mitja walczył dzielnie, zabił nawet jednego stwora. Ale walkę przerwała osuwająca się ziemia. W ciągu kilkunastu sekund cała szczelina została zasypana. Osunięcie spowodowało rozpędzone stado mięsaczy. Z tej trumny wygrzebał się tylko jeden monolitanin.
Sen został przerwany przez huk przewracającej się szafki. Ktoś dostał się do środka. Mitja natychmiast otrzeźwiał, chwycił leżący przy nim karabin. Starał się usłyszeć cokolwiek, sapanie, skrzeczenie, może wycie. Jednak najbardziej miał nadzieję na ludzki głos. Może go stąd zabiorą, pomogą, amputują nogi i będzie mógł dalej żyć. Ten huraoptymizm natychmiast zgasł. W drzwiach pojawiła się zjawa. Nie był to poltergeist, na pewno nie. Zwykły duch, niematerialna istota.
-Odłóż broń, nie przyda ci się ona – zewsząd wydobywał się donośny, tubalny głos.
-A, co, boisz się tego, że cię podziurawię? Czym do jasnej cholery jesteś? - Mitja skrzeczał teraz jak nastolatek przechodzący mutację głosu.
W Zonie można było spodziewać się wszystkiego, ale nie duchów. One nie pasowały do tego miejsca. Tutaj nawet diabeł zawracał. Stalker, bo chyba można już tak nazwać Mitję, nie próbował nawet tego zrozumieć.
-Powtórzę jeszcze raz, odłóż broń. Jeszcze zrobisz sobie krzywdę – szydziła zjawa.
On nie miał jednak najmniejszego zamiaru tego robić. Duchy chyba nie są lepsze od innych mutantów. Puścił krótką serię, sprawdzał tylko czy da się w to coś trafić. Wnioski były oczywiste, nie da. Czas zatrzymał się w miejscu, w drzwiach nikt teraz nie stał, wcześniej też nie. To wszystko było tylko sromotną bzdurą. Brak kontaktu z ludźmi stawał się bardzo uciążliwy. Tym razem stan maniakalno-depresyjny nie był żartem. Świat rozmywał się i powracał do normalnego stanu. Za każdym razem był jednak całkowicie inny. Feria barw, raz wszystko było zielone, chwilę potem żółte. Następnie przechodziło w stan okropnego brązu. Szczytem był niebiański błękit. Mitja płakał się i śmiał jednocześnie. Jego psychika była złomowiskiem. Nagle wszystko gruchnęło, świat zniknął. Stalker stał w sali kinowej. Był w niej sam, sam jak palec. Rozpoczęto nadawanie filmu. Był on ekranizacją książki, tej o Żorce. A właściwie pierwszego rozdziału. Wszystko wróciło, cała pamięć, osobowość. Chwilę potem zniknęła. Pozostał w niej tylko napis ciągle wyświetlany na ekranie: Монолит.
Mitja otrząsnął się, omamy przeminęły wraz z resztką pamięci. Zapomniał o wszystkim, o tym jak tu trafił, o tym, co się stało, nawet o swoim wymyślonym imieniu. Próbował wstać, jego nogi nie nadawały się do chodzenia. Nie mógł w to uwierzyć. Po jego umyśle ciągle krążyła treść pierwszego rozdziału książki. Nasuwał się jeden wniosek, musi czytać dalej. Do pokoju zaglądało słońce, było już południe.
Trzeci rozdział był zaskoczeniem. Żorka wraz ze swoim dzieckiem-mutantem musiał uchodzić na Białoruś. Nie wiadomo, co stało się z żoną i dwójką dzieci. Czy zabił ich głód? Cokolwiek się stało, musieli uciekać z Ukrainy. Droga była bardzo długa. Ich dom znajdował się przecież na Krymie. Leki dla Wańki, bo tak został nazwany stwór, skończyły się w zaledwie kilka dni. Jego stan się pogarszał, a brak jedzenia nie pomagał organizmowi. Ich posiłek często stanowiła trawa lub kora z drzew. Wybawienie znaleźli u pewnego człowieka w mieście Kirowohrad, był on jednym z najbogatszych ludzi w całej wschodniej Europie. Nakarmił Żorkę i jego syna, dał im też jedzenie na dalszą drogę. Nie mogli się zatrzymać na dłużej. Ścigali ich Oni. Kim byli? Odpowiedź na to pytanie nie padła. Rozdział kończył się wybuchem rewolucji na Ukrainie. Ludzie nie potrafili wytrzymać głodu i biedy, chwycili za broń.
Miasta i wsie ogarnięte chaosem. Wszelkie manifestacje czy protesty były rozpędzane gradem pocisków. Żorka i Wańka starali się opuścić miasto. Dzielnice Kirowohradu były opanowane przez rebeliantów, którzy nie tolerowali nikogo, kto jest inny. A taki właśnie było małe dziecko, które nie było ani chłopczykiem, ani dziewczynką.
Wygląd zewnętrzny tego stworka nie różnił się zbytnio od normalnego zdrowego człowieka. Jednak zachowanie i charakter były już bardzo zastanawiające. Wańka umysłowo rozwijał się odpowiednio, ale często miał problemy z mową. Nie akcentował wyrazów, przez co mówił jak maszyna. Nigdy nie określał siebie jako Ja, zawsze jako My. Nie uznawał płciowości, do każdego zwracał się bezosobowo. Ludzie byli zdezorientowani, gdy mówił do nich „Wziąć to, zabrać to”. Rozwój fizyczny był jeszcze bardziej zadziwiający. Mimo młodego wieku, wyglądał jak czterdziestoletni człowiek z dużym bagażem doświadczeń. Organizm nie wydalał zbędnych substancji, mocz i kał nie były produkowane. Do normalnego funkcjonowania potrzebny był specjalny filtr, na szczęście nie trzeba było go wymieniać. Jeden wystarczał na całe życie. Wańka nie poruszał się jak zwykły człowiek, zamiast kroków skoki. Kończyny nie były przystosowane do zwykłego chodu. O ile pozostałe cechy dało się ukryć, to ta bardzo szybko go demaskowała. Nie był człowiekiem, nie mógł tak o sobie powiedzieć.
Bohaterowie książki musieli uciec z miasta. Rewolucja nie zwalniała ich z obowiązku, Oni nie na pewno nie byliby łaskawi. Ucieczka kanałami okazała się najlepszym możliwym wyjściem. Wańka nie mógł się tam w żaden sposób poruszać. Ratunkiem okazał się Żorka, który niósł go na swoich plecach. Podziemia Kirowohradu nie były zbyt przyjazne. Rebelianci zrzucali tutaj trupy poległych towarzyszy, na pochówek nie było czasu, brakowało kogokolwiek, kto mógłby się tym zająć. Smrodu nie dawało się wytrzymać. Żorka zemdlał, nie był odporny na takie doznania. Wańka czołgając się wyciągnął ojca z kanału. Znaleźli się poza miastem, mieli przed sobą długą drogę.
Kolejne rozdziały były bolesną historią drogi do celu niezrozumiałego dla Bilka, czyli Mitji. Nowe imię miało stanowić nowy rozdział w jego życiu. Stare odeszło wraz z ostatnim zanikiem pamięci. Ósmy rozdział był już niedokończony. Rewolucja powoli upadała, ale nadal zbierała krwawe żniwo. Żorka i Wańka zbliżali się do granicy z Białorusią, Oni podobno cały czas podążali za bohaterami książki. Dla dziecka legenda o Nich stała się tym, czym dla większości młodych ludzi była historia o czarnej wołdze. Autor na ostatniej stronie umieścił notkę.
-Nie rozumiem tego, co się dzieje. To chyba koniec, jeśli ktokolwiek znajdzie ten rękopis, niech go dokończy. To będzie jego historia.
Bilka nie czuł się na siłach by to zrobić. Wydawało mu się, że kiedyś był prostym człowiekiem, nie poradziłby sobie z napisaniem nawet prostego listu. Na zewnątrz było już ciemno, nawet nie zauważył, kiedy zapalił latarkę. Książka pozostawiała więcej pytań niż odpowiedzi. Co się stało z drugim rozdziałem? Dlaczego urywała się prawie na końcu drogi? Czym był Wańka? Dlaczego zniknął wątek jego leków? Czy nie były mu już potrzebne? Kim byli Oni? Dlaczego autor zostawił książkę? Czy musiał stąd uciekać? Bilka nie potrafił znaleźć jednoznacznej, oczywistej odpowiedzi.
Niebo poczerwieniało, zrobiło się jasno, zaczynała się emisja. Dawny Mitja wiedział, co to oznacza, Bilka niekoniecznie. Dla niego było to coś pięknego, chciał to zobaczyć, dotknąć. Wyczołgał się z domu, nie przerażały go grzmoty i wycie mutantów. Ruszył schodami na dół. Nagle wszystko zniknęło, usłyszał głos.
-Zatrzymaj się, nie wolno Ci!
Bilka stracił przytomność, został ogłuszony ciężkim przedmiotem.