[Antologia] Czarny Deszcz

Powyżej 5000 znaków.

Moderator: Realkriss

[Antologia] Czarny Deszcz

Postprzez banon99 w 05 Gru 2014, 09:31

Witam wysyłam również do przeczytania i waszej opinii swoje opowiadanie.Pozdrawiam wszystkich Stalkerów :


:

„STALKER”



CZARNY DESZCZ





Rozdział 1.



W barze o tej porze mało kto lubił przebywać. Po pierwsze wszystkie moczymordy już dawno spały, po drugie z rana zostawał tylko najgorszy napitek. Sam lokal wyglądał w miarę porządnie, jeśli porządnie można nazwać cokolwiek co jest w ZONIE. Kilka stołów, przy każdym po cztery krzesła. Na ścianach wisiał zamocowany całkiem spory arsenał broni. Nie zabrakło wśród niej oczywiście popularnego AK-74, czyli następcy Kałasznikowa, oraz wszelakiej maści pistoletów takich jak Fort-12, czy cieszącego się niemałą sławą Makarova - wszystkie lekko pordzewiałe. Przy bufecie poruszał się mężczyzna, klnąc coś pod nosem nerwowo spoglądał na zegarek. Miał około pięćdziesiątki, średnią budowę ciała i miarowo przerzucał coś z jednego kosza do drugiego. Pot, który wystąpił mu na czoło począł kapać na podłogę, a czerwone wypieki na twarzy były oznaką, że pośpiech nie jest najlepszym doradcą.
Nagle drzwi do knajpy otworzyły się z hukiem. Barman szybko przeniósł swój czujny wzrok w tamtą stronę. W progu ukazała się masywna sylwetka jednego człowieka, następnie po kolei poczęły wchodzić jeszcze cztery postacie. Uśmiech, który w pierwszej chwili wykwitł na twarzy sprzedawcy natychmiast zniknął.
-Witam panowie towarzysze- głos właściciela spelunki przeszył echem salę- macie złoty nabój?
Z pośród mężczyzn wyłonił się jeden, średniego wzrostu i masywnej postury.
-Tylko jeden, ale za to platynowy- odpowiedział zdecydowanym, bez zająknięcia głosem.
Na pierwszy rzut oka człowiek ten nie wyróżniał się na tle swoich towarzyszy. Tak samo jak i oni był wojskowym, tak samo się poruszał i taką samą miał broń. Tylko dwie rzeczy nadawały mu charakterystyczności. Pierwszą z nich była blizna na łysej głowie, drugą czarny płaszcz.
-Doskonale, hasło się zgadza. Cieszę się, że pana w końcu widzę towarzyszu Iwanowiczu- barman z szerokim uśmiechem na twarzy rozłożył ręce w geście powitalnym- zapraszam do stolików. Siadajcie proszę, już napitek i jadło podaję bo na głodno toć i psu ciężko szczekać.
Po czym szybko zakrzątnął się w kuchni, tłukąc w pośpiechu garnkami.
Przybysze nie kazali sobie drugi raz powtarzać. Jeden po drugim zasiedli przy największym stole, ściągając karabiny i wieszając je na swoich krzesłach. Nikt nie pisnął ani słowa. Wszyscy wyczekująco zerkali na swojego łysego kapitana. Ten zaś tylko gładził ręką lekki zarost na twarzy i z marsową miną głęboko nad czymś rozmyślał.
-Już idę- właściciel prędko ominął ladę baru i energicznym krokiem pognał z tacą pełną jedzenia do stolika żołnierzy- Proszę, to trochę mięsiwa, co prawda z wczoraj ale wybrałem najładniejsze kąski, a to wódeczka ziemniaczanka. Nasza, świeżo pędzona, wszyscy mówią że rarytas- z uśmiechem postawił na stole, dosiadając się do wojskowych.
Żołnierze popatrzyli jeden na drugiego, po czym rzucili łapczywie na jedzenie. Kapitan chwycił butelkę i bez słowa sam sobie polał.
-Ładnie tu żeście się urządzili- rzekł basowym głosem- wasza knajpa ''100 radów” cieszy się nienaganną opinią i widzę, że chodź w jednym plotki się kupy trzymają.
- Dziękuję towarzyszu kapitanie- karczmarz z zachwytu, aż podskoczył na krzesełku- czasy ciężkie, ale jakoś interes się kręci. Co prawda ludzi tu już nie ma tyle co kiedyś, ale koniec z końcem jakoś idzie związać. Starzy to tu codziennie zaglądają a młodzi to jak ich coś przywieje, lecz przynajmniej zawsze wieści nowe przyniosą.
Kapitan uśmiechnął się półgębkiem na te słowa. Wszyscy w ZONIE wiedzieli, że ''100 radów'' to kura, która znosi złote jajka na cholernym zadupiu, zaś jej właściciel to sknerus jakich mało. Jedno się przynajmniej zgadzało. Ludzie tu lubili przychodzić, bo zawsze można było coś zjeść, czegoś się napić, pohandlować i usłyszeć co nowego w okolicy.
Barman nachylił się lekko nad stołem w stronę przywódcy wojskowych.
-Rozumiem, że towarzysz Iwanowicz nie przyszedł tu po to, żeby ze mną pogadać o moim interesie. Choć jeśli wola jego to troszkę możemy poszarpać temat- z pytającym wzrokiem czekał na odpowiedź.
-Akurat na to nie mam czasu. Gadaj lepiej co się stało, że pomocy naszej potrzebujesz. Tylko dokładnie od początku do końca, bo ten twój wysłannik to gówno wiedział i tyleż samo powiedział. A wierz mi karczmarzu, że u nas potrafią z gówna sok owocowy wycisnąć, takich mamy specjalistów. Rzekłbym nawet wirtuozów od wyciągania informacji.
Mina właściciela knajpy mówiła sama za siebie. Już on wiedział w jaki sposób wyciągają informacje po których niejeden żywy nie wyszedł, a jak już wyszedł to na zawsze zostawał kaleką. Jego wysłannik też jeszcze nie wrócił, ale pal go licho. Gówniarz to był jeden, sierota bez rodziny to i nikt sobie głowy nim zawracać nie będzie. Ważne, że spotkanie z wojskowymi doszło do skutku.
-Nie dalej jak miesiąc temu- barman ściszył głos i nerwowo spojrzał na drzwi wejściowe czy nikt aby nie wchodzi- kilku Stalkerów wybrało się rutynowo w poszukiwaniu artefaktów w Prypeci. Robota jak robota, nałazić się trzeba. Za plecy swoje i towarzyszy co chwilę zerkać, czy aby jakiś zombie lub inne gorsze ścierwo zza winkla nie wyskoczy. Do tego te anomalie, gazy wszędzie się wydobywające i cholerne promieniowanie. Same słodkości mówię wam panie kapitanie.
-Do rzeczy!- przywódca okazał zniecierpliwienie.
-No więc właśnie- karczmarzyna z przekąsem odchrząknął, oburzony że mu przerwano- niecały miesiąc temu wybrali się tam i żaden z nich nie wrócił.
-A co to pierwszy raz, że Stalkerzy nie wracają z wypraw po artefakty?- kapitan burknął bezpretensjonalnie.
-Pewnie, że nie pierwszy raz - właściciel baru odpowiedział natychmiast- ale nigdy nie aż pięciu. Na dodatek to same zaprawione wygi, można powiedzieć najlepsi, dobrze uzbrojeni a przede wszystkim znali Prypeć na tyle dobrze na ile można ją poznać. Nie wracali przez tydzień to i następna ekipa wyruszyła zobaczyć czy są tam jeszcze. Poszło ich trzech: Ostap, Łukjan i Fiodor. Wrócił tylko Fiodor bez broni ale zdrów i żyw. Wzięliśmy więc go z braćmi od razu w obroty i pytamy go co tam się dzieje, co widział i czemu sam wrócił ? A on na to, że śmierć ich zaatakowała, że demon. Ja mu mówię, że demonów, belzebubów i innych wynalazków to ci akurat u nas pod dostatkiem, zaś on mi na to że ten inny jakiś. Jak zwykły człowiek wygląda a porusza niczym wiatr. Nachyliłem się wiec wtedy nad nim i niucham, czy aby przed naszą rozmową nie zdążył sobie ziemniaczanki golnąć, a węch mam akurat panowie wyśmienity. Nie wyczułem niestety. Wiec pytam go jeszcze raz o to samo, zaś on lamentuje i mówi że nigdy tam nie wróci choćbyśmy go nożami cięli. Byliśmy już blisko tego aby jego prośbę zacząć spełniać, gdy przyszedł jego brat Andrij i po krótkiej rodzinnej pogaduszce powiedział co się tam naprawdę wydarzyło.
- No i co się wydarzyło! - dowódca wojskowych wytrzeszczył oczy.
-Widzicie towarzyszu Iwanowiczu sprawa jest zagmatwana- barman podrapał się po łepetynie przybierając minę przysłowiowego idioty- jak zapewne wiecie po artefakty nie wybierają się tylko Stalkerzy ale też bandyci, lub co gorsza szaleńcy którzy myślą że są jednym bądź drugim. Obydwie grupy bardzo się nienawidzą, z tym że bandyci lecą na łatwiznę i często polują na Stalkerów opuszczających Prypeć ze skarbami. Ani to sprawiedliwe ani uczciwe ale job twoja mać, takimi prawami ten świat się rządzi. Kto ma ten żyje, chleje, żre i sra i tak w kółko. Rzadko bo rzadko można też natrafić na jakiegoś najemnika, ale te sukinsyny zbyt przebiegłe są. Mamy powody przypuszczać że któryś z nich zadomowił się tam na stałe i teraz poluję na naszych. Zapewne słyszeliście nieraz o tym, że takie mendy potrafiły samemu kilku Stalkerów wybić i czmychnąć w cień, że ani widu ani słychu?
-Słyszałem, słyszałem- kapitan gorączkowo zaczął się wiercić na krześle- ale słyszałem też, że zabijają Stalkerów w obronie własnej, tylko wtedy gdy im samym grozi bezpośrednie niebezpieczeństwo. Nigdy też nie przebywają długo w jednym miejscu. Reasumując wykonują zlecenie najszybciej jak się da, po czym ewakuują natychmiast.
-Do tej pory też tak myśleliśmy- właściciel ''100 radów '' pochylił głowę bardziej nad stołem, iż wyglądało to, że już prawie szepce do ucha swojemu odbiorcy- ale sęk w tym, że ten jest inny!
-jak to inny?- wojskowy wyraził zaskoczenie na twarzy.
-Ano tak. Według Fiodora, jedynego naocznego świadka to posiada on jakąś dziwną moc szybkiego przemieszczania się, lub ma cholernie dużo braci sobowtórów. Na dodatek uparł się gad, żeby do Prypeci nikt nie wchodził, a jak już wejdzie to żeby żywy z niej nie wyszedł . Więc jak widzicie kapitanie nie w smak to nam wszystkim, bo handel stoi w miejscu.
-Ciekawe to wszystko co opowiadacie - Pawło Iwanowicz nalał sobie kolejny kieliszek wódki podając następnie butelkę swoim towarzyszom- rozumiem, że chcecie abyśmy tego najemnika delikatnie rzecz ujmując sprzątnęli? A gdzie teraz jest ten co przeżył? Chciałbym z nim osobiście pomówić.
-Na pierwsze pytanie odpowiem tak… -barman zamyślił się i po chwili wydukał- za zabicie gada damy sto pięćdziesiąt tysięcy rubli i trochę artefaktów do waszych badań. Mam kilka takich ciekawych, a resztę parę Stalkerów od siebie dorzuci. Jeden artefakt to tak aż skacze, że go w specjalnym pudełku trzymam bo by mi po barze jak helikopter latał- właściciel lokalu wyraźnie się ożywił- na drugie pytanie z przykrością muszę odpowiedzieć, że rozmowa z Fiodorem nie dojdzie do skutku, bo w łeb sobie chłopaczyna strzelił. Jednak podeśle wam jego brata Andrija. Co nieco wie i Prypeć dobrze zna. Na pewno wam się przyda.
-Targować się nie wypada bo suma to i owszem uczciwa. - Iwanowiczowi aż oczy zabłysły od obiecanej nagrody, zaś jego kamraci wyraźnie się ożywili słysząc wymienioną kwotę.
Dowódca jadąc z misją do tego miejsca nie spodziewał się, że ktoś zaoferuje mu tyle pieniędzy. Nie była to jakaś niebotyczna suma, szczególnie, że po podziale na pięciu mocno topniała w oczach, ale działała zachęcająco dla jego oddziału .W wojsku branie łapówek lub zagarnianie prywatnych dóbr bez wiedzy państwa było nie do pomyślenia. Takie coś groziło sądem wojskowym, kilkoma latami odsiadki, a w najlepszym wypadku wydaleniem z armii. Jednak jego oddział był czymś więcej. Prawie nikt w kraju o nich nie wiedział i mieli pełną zgodę do wszelakich negocjacji w czasie swoich misji, łącznie z przyjmowaniem dla siebie prywatnych profitów. Ot, taki ukłon w ich stronę. Jeśli chodzi zaś o artefakty, to został poufnie poinformowany, że takie przedmioty zostaną mu przekazane w celach badawczych. Miał zabrać ich jak najwięcej.
-A brata tego umarlaka jutro z rana chcę tu widzieć!- Dowódca huknął ręką w blat. - Tymczasem rozumiem, że dzisiaj śpimy i jemy na twój koszt?
Karczmarz lekko pokwaśniał, ale kiwnął głową w geście zgody. Wiedział, że cokolwiek się tam zdarzy, to on najmniej ryzykuje. Bo co też znaczą ruble w obliczu życia. Życia które tam w Prypeci mogło się tak szybko skończyć.



Rozdział 2


Poranek minął żołnierzom na szykowaniu się do podróży. Ogólne sprawdzanie zapasów, stanu apteczek, broni -wszystko musiało być w jak najlepszym porządku. Liczył się każdy szczegół , błąd w przygotowaniach mógł kosztować bardzo wiele. Wczoraj kapitan dał swoim wojakom wolne, więc pili, gadali i odpoczywali. Przykazał im jednak, że rano każdy z nich ma być trzeźwy. Rozkazy to rozkazy a ci żołnierze wykonywali je zawsze bez mrugnięcia okiem.
Pawło Iwanowicz był oficerem wojsk specjalnego przeznaczenia. Przeszkolenie w Kijowie, specjalny pułk komandosów, wcześniej pół roku szkolenia w Moskwie- to właśnie dzięki temu dostał się do oddziału. Szybka ścieżka kariery, która mogła zakończyć się wysokim stopniem oficerskim, stanęła w decydującym momencie gdy pułkownik Konstantynowicz złożył mu nietypową propozycję. Ma objąć dowodzenie nad super tajną formacją kryzysowego reagowania do zadań bezpieczeństwa narodowego. Odział ten podlegał tylko i wyłącznie pułkownikowi oraz dwóm wysoko postawionym w rządzie osobom. Nikt inny nie wiedział o ich istnieniu. Nawet sposób finansowania jednostki wydawał się mocno zagadkowy. Propozycja wyższego szczeblem oficera niosła ze sobą wielki ciężar. Z jednej strony kierowanie i przewodzenie takiemu oddziałowi to wyjątkowy przywilej, z drugiej nikt tak naprawdę nie wiedział że istnieją. W razie śmierci lub co gorsza niepowodzenia misji, mogą zostać wyrzutkami do których nikt się nie przyzna. Pawło podjął się tego wyzwania bez namysłu, ale ludzi do oddziału dobrał osobiście. I tak jego szeregi zasiliło kilku komandosów. Czterech najlepszych miał teraz przy sobie: Igora, Wasyla zwanego Sojka, potężnie zbudowanego Borysa i prawdopodobnie najlepszego snajpera w armii- Cyryla. Tacy ludzie nie byli grzeczni. To prawdziwe wilki w ludzkiej skórze, wykwalifikowane do zabijania z których był bardzo dumny. Przez cztery lata wspólnej służby nikt z nich nie był poważnie ranny, wszystkie misje zakończone pełnym sukcesem. Tym bardziej zdziwiło go że wysyłają ich na takie zadupie. Było tyle ważniejszych spraw w kraju, a oni dostali jakieś takie dziwaczne zlecenie.
Wszystko zaczęło się cztery dni temu …
Pułkownik Konstantynowicz zadzwonił do niego chcąc się natychmiast spotkać. Na miejscu okazało się, że sprawa jest tym bardziej irracjonalna im dłużej jej wysłuchiwał. Otóż w jednostce wojskowej pojawia się dzieciak który przychodzi z wiadomością o pomoc, tyleż nietypową iż jest ona potrzebna w strefie skażenia radioaktywnego terenu objętego kwarantanną- czyli tak naprawdę wrzoda na dupie kraju. Pewnie ci dwaj panowie w rządzie by to olali, ale fakt zbiegł się z innymi informacjami dotyczącymi ZONY, przesłanymi przez wojskowego Stalkera. Zadanie wydawało się proste- trzeba pomóc mieszkańcom skażonych terenów i odnaleźć czarne pudełko. Czym był ten tajemniczy przedmiot nikt nie zamierzał wyjaśniać. Ważne było tylko to, że pod żadnym pozorem nie można go otwierać. Z wyglądu przypominać miało pozytywkę i najprawdopodobniej znajdować się gdzieś na terenie szpitala w Prypeci. Zastanawiało go czemu do tej pory nikt tego przedmiotu nie przyniósł. W końcu co jakiś czas wojskowi Stalkerzy wybierali się tam, aby aktualizować mapy w Strefie Wykluczenia wokół Czarnobylskiej AES.
-Kapitanie Iwanowiczu- drzwi od pokoju dowódcy lekko się otworzyły. W progu stał jeden z jego żołnierzy- zgłaszam gotowość oddziału do wymarszu, melduję że broń w pełni sprawdzona a zapasy zabrane!
-Dobrze, zbiórka pod otwartym niebem za pięć minut. Aha Cyryl- dowódca postąpił krok do przodu- przyszedł ten brat zmarłego chłopaczka?
-Przyszedł panie kapitanie. Siedzi z chłopakami i czeka, ale mlekowąs to jeszcze. Ma góra szesnaście lat i jest chudy jak szczapa a do tego lekko zgarbiony. Cud, że karabin jest w stanie nosić- Cyryl ostatnie zdanie wypowiedział z rozbawieniem na twarzy.
-Dobra, dobra, za szmaty go bierzcie i na zbiórkę. Odmaszerować!- Oficer kiwnął ręką w geście kończącym dyskusje z podwładnym.
Na zewnątrz panował upał. Ludzie łazili w jedną i drugą stronę. Jakieś dwie stare baby kłóciły się o torbę z bliżej nie określoną zawartością. Nagle jedna gruchnęła drugą pięścią w twarz, zabrała przedmiot sporu i jak gdyby nigdy nic odwróciła się i odeszła. Tutaj takie rzeczy to norma.
Wszyscy w POWINNOŚCI znali panujące tu zasady, ale wiedzieli też kiedy można niektóre nadszarpnąć. Generalnie na terenie frakcji nie można było używać broni. Można ją było mieć, ale użycie jej wiązało się z samobójstwem agresora. Zasady były proste i z reguły wszyscy je szanowali, ale jak w każdej społeczności tak i tu bywały wyjątki. Samotnicy i Stalkerzy lubili tu przebywać. Był to swoisty punkt wzajemnej wymiany informacji, bardzo potrzebnej, bo chociaż ludzie rzadko się zmieniali to ZONA cały czas ewoluowała i dostarczała zwiedzającym przykrych niespodzianek. Handel odbywał się głównie na pokładzie baru'' 100 radów'' a skupowane artefakty trafiały w ręce wojskowych naukowców. Tutejsi mieszkańcy mieli swoje własne zapasy żywności, dostęp do świeżej wody, małą hodowlę bydła i kobiety- zdrowe kobiety. Po dniach odosobnienia, nic bardziej nie polepsza męskiego samopoczucia, niż dach nad głową, ciepełko ogniska, flaszka w dłoni i białogłowa przy piersi.
Kapitan wyszedł na zewnątrz lekko mrużąc oczy od oślepiającego światła słonecznego. Żołnierze stali zajęci rozmową między sobą, lecz gdy tylko ujrzeli dowódcę od razu ustawili się na baczność. Miny na ich twarzach zdradzały, że już nie mogą doczekać się wymarszu. Z boku stał młody chłopaczek z blond włosami lekko zaczesanymi na bok. Chuda, pociągła twarz z mnóstwem pryszczy wskazywała, że miał nie więcej niż siedemnaście lat. Ubrany był w stary znoszony strój zapewne po jakimś poległym Stalkerze. Świadczył o tym wyraźny szew w okolicy wątroby, zapewne wlot po kuli- teraz starannie zaszyty. Na ramieniu miał zawieszony karabin AKS-74U, który bardzo groteskowo komponował się z jego posturą. Plecak wypełniony czymś po brzegi wyraźnie ściągał mu kręgosłup do ziemi.
-Wiesz kim jesteśmy? -Iwanowicz stanął pół metra przed chłystkiem, wpatrując mu się prosto w oczy.
-Żołnierzami przysłanymi w celu pozbycia się tego... yyy … człowieka, który zabił Stalkerów w Prypeci- chłopak odpowiedział przelęknionym głosem.
-Rozumiem, że barman pokrótce ci wszystko wyłożył, a zatem… zabiłeś już kiedyś kogoś?- Komandos przewiercał młodego wzrokiem z góry, przewidując odpowiedź wyrostka.
-Jednego bandytę, panie dowódco- mruknął gołowąs zaskakując tym samym oficera- Gdy wracaliśmy z bratem i innymi Stalkerami z Wysypiska to bandyci nas zaszli po bokach. Ostro było panie wojskowy, kule latały nad głowami jak muchy. Jeden ze starych- Maszko to padł od razu. O tu dostał - młody wskazał na zaszytą dziurę w kombinezonie. Drugi Lubik począł drzeć się na nas aby kłaść na ziemię i w kupie trzymać. Nie rozłazić !-darł się. To leżeliśmy i na ślepo pruliśmy z karabinów. Dobrą chwilę to trwało zanim bandyci zdali sobie sprawę, że łatwo nas nie wezmą- chłopiec pierwszy raz szeroko się uśmiechnął - po prostu panie oficerze, amunicji chyba im zabrakło gdyż coraz rzadziej strzały padały. Lubik to wyczuł i skradać się na brzuchach do nich nakazał. Trzech po krzakach rozsianych siedziało. Jednego ubić mi się udało, drugiego Orlij w pysk trafił, aż jucha po roślinności popłynęła, a trzeci czmychnął i już go nie capnęliśmy. Chłopaki to mi potem dokuczali trochę, że dziewictwo straciłem. Ale ja wiem dobrze panie wojskowy, że to można stracić tylko z kobietą- uśmiechnął się szeroko pokazując żółte zęby.
Kapitan poczuł od razu sympatię do tego dzieciaka. Wychował się w miejscu w którym on nigdy by nie chciał, spoglądając codziennie śmierci w oczy. Bez perspektyw, bez przyszłości.
-Z bratem po wydarzeniach z Prypeci ponoć gadałeś, więc mów pokrótce co tam się wydarzyło. Tylko nie to co powiedziałeś barmanowi, bo to już znam!- Pawło począł spacerować wokół dzieciaka.
-No więc panie oficerze- młody wyraźnie posmutniał- ze dwa dni po tym jak brat wrócił, dziwne rzeczy zaczęły się z nim dziać. Wszyscy myśleliśmy że doszedł do siebie, bo w gruncie rzeczy w dzień był normalny. Troszkę mniej gadał, ale w nocy budził się zlany potem bredząc coś o duchach, które go nachodzą. Darł się tak jakby go ze skóry obdzierali. Nie wiedzieliśmy co zrobić to dawaliśmy mu gorzały żeby zasnął. Dwa dni później w łeb sobie palnął.
-Coś istotnego jeszcze mówił?
-Mówił coś o czarnym deszczu z nieba ...-chłopak patrzył tępo przed siebie, zastanawiając czy aby dobrze spamiętał- tak o czarnym deszczu coś często wspominał...
Czarny deszcz to zapewne halucynacja. Syndrom stresu pourazowego - pomyślał Iwanowicz.
Ludzie którzy doświadczyli traumatycznych wydarzeń często uciekali się do wyimaginowanego świata, żeby zapomnieć o okropieństwach których doświadczyli. Czasami wymyślali jakieś postacie, czasami były to rzeczy, a czasami i jedno i drugie. Co lepsi to potrafili całe światy wykreować i zawzięcie w nie wierzyć. Dlatego wojsko miało podstawową zasadę- informacje od przesłuchiwanego wyciąga się w ciągu pierwszych czterdziestu ośmiu godzin po zdarzeniu.
-Dobrze znasz drogę do Prypeci?- oficer kiwnął głową w stronę Andrija.
-Znam panie wojskowy- młody potakiwał energicznie głową- wpierw musimy obejść magazyny wojskowe, gdyż musicie wiedzieć że tam jest cholernie niebezpiecznie. Bo wiecie panowie żołnierze tam nasi wrogowie łażą- ''WOLNOŚĆ '' psia ich mać- splunął obficie przy wypowiedzeniu nazwy wrogiej formacji- trzeba tam uważać. Oni jak tylko naszych zobaczą, to jak bandyci bez ostrzeżenia strzelają. Ostatnio młodego Miszczkę tak załatwili, a dzieciak miał zaledwie siedem lat. Na ogonie starym Stalkerom siedział to i nie widzieli że za nimi na wyprawę idzie. W ostatniej chwili spostrzegli jak za nimi podąża, ale pomóc mu już nie zdołali. Na własne oczy widzieli jak małemu brzuch kulami popruto. Dalibóg, chcieli pomóc ale za mało ich było. Tamtych to ze dwudziestu wyskoczyło, więc dali spokój i umknęli. Bo wiecie towarzysze żołnierze, martwymi to tu w ZONIE nikt nie martwi. Trup to trup. Amen- chłopak przeżegnał się szybko.
-Dobra prowadź, bo nas zaraz południe zastanie- kapitan wyciągnął z kieszeni płaszcza skręta. Odpalił, zaciągając się przy tym głęboko.
Droga w kierunku magazynów wojskowych trwała około dwóch godzin. Pewnie zaszli by tam dużo wcześniej gdyby trzymali się głównej ścieżki, jednak Andrij wybrał przejście przez pole. Szli więc po kolana zanurzeni w bujnej roślinności, klnąc na komary, tudzież na inne dziwne latające insekty. Tu w Zonie to nawet motyle były wyjątkowe. Wielkie jak piącha boksera i hałaśliwe jak rój pszczół. Same kwiaty też robiły wrażenie. Jedne wyglądały jak maki, ale były złotawe. Inne z kolcami jak róża, ale główkami od słoneczników- istny raj dla botaników. Igor chciał nawet jeden zerwać żeby go powąchać i z bliska się przyjrzeć, ale dzieciak podbiegł i za rękę szybko capnął, tłumacząc że lepiej nie dotykać. Tak, tu w ZONIE nie wszystko co piękne musi być dobre.
Czas upływał żołnierzom na wzajemnych rozmowach. Cyryl po raz kolejny na prośbę Wasyla opowiadał wszystkim jak to dwa dni się sadził aby pewnego Czeczena na misji odstrzelić. Dwa cholerne dni o wodzie i sucharkach w pomieszczeniu półtora metra na metr, we własnych szczynach i odchodach. Ciekawie nie było, ale załatwił sukinsyna i bezpiecznie wrócił. Chłopaki lubili tę historię, bo za każdym razem gdy ją opowiadał to czuli jakby w niej uczestniczyli.
Kapitan Pawło Iwanowicz przez swoich żołnierzy zwany ''Gamper'' szedł z tyłu przysłuchując się rozmowom i żartom swojej załogi. Czasami tylko spoglądał w niebo i na widok zbierających chmur wyraźnie się denerwował.
-Ruchy wojacy, bo ulewa nas zaraz dopadnie- wypalił znienacka uciszając żarty kompanów- a ty młody daleko jeszcze?- capnął Andrija za ramię odwracając ku sobie.
-Już prawie widać budynki towarzyszu dowódco- chłopak wskazał ręką w stronę rysującej przed nimi linii iglastych drzew.
Rzeczywiście coś z daleka majaczyło w oddali.
Po kolejnych dwudziestu minutach marszu można było zobaczyć wyraźne kształty wielkich baraków, hal, wieżyczek posterunkowych oraz sieci torów kolejowych. Andrij wysunął się na czoło oddziału i dał znać żołnierzom żeby podeszli bliżej niego.
-Tu niedaleko za płotem jest dziura- wskazał w kierunku ogrodzenia wokół byłego kompleksu wojskowego- musimy przez nią przejść żeby dostać się dalej. Chwilowo będziemy na ich terenie ale piętnaście metrów dalej jest wyrwa w murze i tamtędy bezpiecznie wyjdziemy. Trzeba tylko bardzo cicho być, bo chodź po tej stronie rzadko patrole wypuszczają to czasami można na któryś się nadziać- powiedział z wyraźnym zdenerwowaniem.
Żołnierze przytaknęli głowami przyjmując do wiadomości że rozumieją co jest grane i wszyscy w lekkich odstępach zakradli się w stronę ogrodzenia. Sam kompleks z tej strony na pierwszy rzut oka wyglądał na opuszczony. Wszędzie walały się pordzewiałe i ponapalane metalowe beczki, zapewne służąc kiedyś jako ogniska grzewcze, lub pojemniki do podgrzewania żywności. Dziś wyszczerbione przez czas, obrosły mchem stanowiąc królestwo dla tutejszych owadów i insektów. Najbliższy otwarty hangar świecił pustkami, a na wieżyczce nie było nikogo. Mimo to komandosi byli bardzo czujni. Po przejściu przez dziurę w płocie, kapitan zatoczył młynka palcem w powietrzu dając znać aby wszyscy zajęli bezpieczne pozycje.
Wtem otworzyły się metalowe drzwi małego ceglastego budynku, wypuszczając na światło słoneczne dwóch uzbrojonych mężczyzn. Obaj byli odziani w nowe kombinezony żołnierskie i wyposażeni na pierwszy rzut oka w karabiny szturmowe OC-14 z budzącą popłoch nazwą GROZA. Rozmawiali o czymś uśmiechając się przy tym wesoło. Jeden pokazywał jak by to łapał rękoma za dwie piłki i lizał coś poniżej. Drugi wtórował mu i śmiał się z tego histerycznie. Gamper dał znać gestem dłoni swoim chłopcom, aby nie podejmowali żadnych pochopnych działań. Wszyscy zamarli w bezruchu. Jeszcze z dobre dwie minuty nikt się nie ruszał po tym, jak dwie wrogie postacie zniknęły za rogiem hangaru.
-O tu, dziura w murze jest!- Andrij wskazał na wyraźny wyłom w ścianie szybko dobiegając do odkrytego miejsca- prędko towarzysze, prędko.
Sprawnie, jeden po drugim przecisnęli się przez otwór z dowódcą na samym końcu. Pawło cieszył się, że nie doszło do otwartej strzelaniny, która mogła tylko niepotrzebnie ściągnąć współbraci tamtych dwóch. Zawsze mogli zabić ich po cichu, lecz niosło to ze sobą zbyt duże ryzyko w postaci pogoni za oddziałem i późniejszą konfrontacją.
Po dziesięciu minutach marszu w ciszy, zobaczyli przed sobą wzgórze.
-Za tą górką...- chłopak wskazał ręką przed siebie- jest Czerwony Las. Bardzo niebezpieczne miejsce, musimy jak najszybciej przez niego przejść. Nie dotykajcie niczego bo tam wszystko jest zatrute. Potem jeszcze pół dnia drogi i będziemy w Prypeci. Ważne żeby w lesie się nie pogubić i w kupie trzymać! Zawsze w kupie, bo samemu niebezpiecznie- dzieciak wyraźnie podkreślił ostatnie zdanie.
-Andrij, a ty rodzinę jakąś masz?- Borys spytał młodego z zaskoczenia.
Ku jego zdziwieniu dzieciak spochmurniał mocno i przez moment zapadła niezręczna cisza po której padła odpowiedź.
-Ojciec nie dalej jak siedem wiosen temu na zapalenie płuc zmarł, matki nie znam bo jak byłem mały to odeszła. Brat jak wiecie nie żyje, ale jeszcze mam siostrę. Ze Stalkerami się włóczy, fach łapię lepiej aniżeli większość dzieciaków. Pierwszą Stalkerką będzie !- duma aż chłopca rozpierała.
Komandosi słowem się nie odezwali. Tylko Igor podszedł do dzieciaka, klepnął w plecy i coś szepnął do ucha. Tak to już na świecie bywało, rodzili się biedni i bogaci, szczęściarze i pechowcy, piękni i brzydcy, zdrowi i chorzy. Jedna tylko była sprawiedliwość, że kostucha nie wybiera i na każdego kolej przyjdzie. Z tą tylko różnicą że do ZONY lubiła częściej zaglądać.
Wybuch który niespodziewanie nastąpił odrzucił wszystkich. W promieniu kilku metrów powietrze zagęściło się i falowało niczym woda w oceanie, przelewając się przed oczami zaskoczonych żołnierzy. Kapitan który szedł całkiem z tyłu najmniej odczuł siłę eksplozji, jednak jej skutki go nie ominęły. Zawroty głowy, odruch wymiotny, trzęsące nogi to pierwsze objawy które zaobserwował na własnym organizmie.
-Kurwa jego mać!- Pawło bluzgał na głos, rozglądając się dokoła - wszyscy cali?
Cyryl siedział i patrzył na ranę w nodze z której cienką strużką sączyła się krew. Igor klęczał przy nim i szukał w plecaku opatrunku. Andrij wstawał właśnie z ziemi, błędnym wzrokiem rozglądając się dookoła. Nigdzie za to nie było widać Wasyla i Borysa.
-Gdzie reszta chłopaków? - zniecierpliwienie na twarzy Gampera pokazywało, że jest cholernie nie w humorze. Każdy z jego żołnierzy wiedział, że kiedy ich szef miał takie spojrzenie to lepiej nie wchodzić mu w drogę- pytam po raz drugi, gdzie Sojka i Borys? Na minę żeście ku*wa weszli? - począł biegać wkoło szukając resztek jakie mogły przypadkiem zostać z jego towarzyszy.
Miny odłamkowe często były używane na frontach, jednak sądząc po obrażeniach jakie doznali, to nie mieli akurat z tym rodzajem broni do czynienia. Oficer domyślał się że najprawdopodobniej wleźli na fugasówkę PMA-3, wyposażoną w zapalnik naciskowy. Ładunek taki siał niezły popłoch. Sam zasięg wybuchu obejmował pięć metrów. Oni szli w odstępach kilkumetrowych, więc to by tłumaczyło nieobecność jego dwóch żołnierzy. Tylko gdzie do cholery są ciała?
-Towarzyszu Iwanowiczu- młody chłopak podszedł do oficera i wskazał coś po drugiej stronie wzgórza- tam chyba ktoś jest. Widzę jak się rusza.
Kapitan szybko odzyskał spokój ,wyciągnął lornetkę z plecaka i spojrzał w stronę wskazywaną przez chłopca.
-To Borys!- dowódca z uśmiechem na twarzy odłożył gogle- Żyje!, musimy jak najszybciej do niego dotrzeć.
Snajper stał już o własnych siłach z obandażowaną nogą i klepiąc po niej dawał wszystkim do zrozumienia, że nic mu nie będzie. Igor sprawdzał czy ma cały sprzęt i niczego nie zgubił podczas wybuchu. Zdawało się, że przynajmniej z częścią załogi jest wszystko w porządku. Tylko co tak daleko od miejsca eksplozji robił jeden z jego komandosów i gdzie jest drugi ? Iwanowicz chciał jak najszybciej uzyskać odpowiedzi na te pytania, więc tym razem jako pierwszy począł schodzić ze wzgórza ostrożnie stawiając kroki. Na szczęście reszta drogi minęła już bez żadnych niespodzianek.
Borys siedział na ziemi podpierając ramię na swoim karabinie szturmowym AN94 Abakan. W drugiej ręce trzymał chusteczkę na której było widać krew. Wzrok miał mętny, jakby w zasadzie nie wiedział gdzie jest, po co i dlaczego? Kapitan podszedł pierwszy, reszta gęsiego wyłoniła się za nim z zarośli. Dowódca pochylił łeb nad siedzącym żołnierzem. Widząc jego stan pokazał mu trzy palce, każąc jednocześnie odgadnąć ile ich widzi. Po teście sprawdzającym przytomność podwładnego, podał mu rękę pomagając tym samym wstać.
-Co się stało?- dowódca wyrzucił z siebie- gdzie jest Wasyl, co ty tu robisz?- pytania sypały się jak z rękawa, tak że odnaleziony komandos w pierwszej chwili nie wiedział na które ma wpierw odpowiedzieć.
-Do końca to ja sam nie wiem szefie! - Żołnierz złapał się za ucho i wykrzywił twarz w bólu. Po małżowinie i szyi ciekła mu stróżka krwi- Szliśmy normalnie, znaczy się Sojka pierwszy, a ja parę kroków za nim. Nagle wszedł w coś przezroczystego, jakby plamę w powietrzu. Usłyszałem straszny pisk i wciągnęło mnie razem z nim. Po chwili tu się obudziłem, a zaraz potem wy przyszliście.
Komandos wytarł chustką zakrwawione ucho i zarzucił karabin na ramię czekając na reakcję Gampera.
W pierwszej chwili Pawło Iwanowicz chciał wybuchnąć, powstrzymał się jednak ostatkiem siły woli. Pragnął wygarnąć żołnierzom że w każdej, ale to w każdej sytuacji muszą być gotowi na wszystko. Nie ma takiej możliwości, że znika członek oddziału, a reszta nie wie jak to się stało. Gdyby zginął to przynajmniej byłby trup, a jak jest trup to już jakoś można się przed armią wytłumaczyć, a tak to co? Pozostały więc tylko trzy możliwości. Pierwszą było że zwiał, czyli zdezerterował co jest raczej niemożliwe bo za długo razem służyli, no i po co miałby to robić akurat na takim zadupiu. Drugą opcję stanowiło porwanie, lecz to też wydawało się niedorzeczne. Trzecią i najbardziej prawdopodobną było to, że po prostu się zgubił. Przeniosło go tak samo jak Borysa, tylko może troszkę dalej. Teraz pewnie się błąka i wścieka szukając nas.
-Kapitanie!- Głos Andrija wybudził dowódcę z zamyślenia- chyba wiem co tu się stało.
-To mówże do cholery człowieku!- oficer doskoczył do chłopca niczym kot do myszy.
-Wydaje mi się, że pański żołnierz niechcący wszedł w anomalię! Już tłumaczę co to jest- chłopaczek ściągnął plecak dając odpocząć zmęczonemu karkowi- Bo wiecie towarzyszu Iwanowiczu tu u nas w Zonie oprócz mutantów, promieniowania i śmierci czającej za rogiem, to są jeszcze tak zwane anomalie. Ot, takie przezroczyste wielkie plamy, często prądem połyskujące.
-Wiem co to są anomalie- oficer podszedł jeszcze bliżej do dzieciaka- odchylenia od wartości, zaburzenia środowiska na skutek promieniowania. Charakteryzują się nieracjonalnymi wyładowaniami elektrycznymi bez wskazującego źródła zasilania, czasami chemicznymi lub cieplnymi. Jeśli myślicie, że nie odrobiłem pracy domowej przyjeżdżając na te zadupie, to jesteście w dużym błędzie.
-Yyyy... do końca nie wiem co żeście mówili?- Chłopak zlustrował kapitana pytającym wzrokiem- u nas to się mówi białe plamy i wszyscy wiedzą o co chodzi.
Dowódca spuścił głowę. Dyskusja wypłynęła na szerokie wody, gdzie okazało się, że nie każdy potrafi pływać.
-No więc te białe plamy, czyli anomalie to złe rzeczy są! - Andrij począł spacerować w kółko- z reguły to my je zawsze omijamy, bo promieniowanie od nich wali jak cholera, a i prądem popiec człowieka może. Są też tacy co je wyszukują, ale tylko specjalne okazy i włażą w nie normalnie do środka. Ponoć tamte są wyjątkowe, bo artefakty w środku ukrywają, toteż i ryzykują ludziska. Ja sam to nigdy bym do takiej nie podszedł. Życie to mi jeszcze miłe, ale są tacy co wchodzą i się nie boją. Kiedyś na wyprawie byłem ze Stalkerami i wracając z niej zatrzymaliśmy się na stacji Janów. Tam w nocy doszło do nas jeszcze dwóch takich co też odpocząć chcieli. Pogadaliśmy sobie trochę, nalewki popiliśmy i jak nam się języki w ciepełku ogniska powoli rozwiązały, to jeden z drugim opowiadali kto gdzie był i co widział. Opowieści jak opowieści. Część prawda a część banialuki, lecz ten jeden z mężczyzn, stary jak pień to taki wzrok miał jak opowiadał, że wszyscy z przejęciem słuchali i nikt się nawet nie uśmiechnął. Ponoć kiedyś na wyprawie był z takim jednym, co do takiej anomalii wlazł i zniknął. Szukali go ponad tydzień i nie znaleźli. Dopiero po miesiącu sam wrócił i dziwny ponoć bardzo był. Skóra jego kolor na ciemnoczerwony zmieniła i gały to całe czarne miał. Jak coś gadał to syczał co chwilę jak wąż normalnie jakiś. Mówił, że jakieś postacie wielkie i chude go więziły z długimi łapami i małymi główkami. Pić coś takiego kazali, że skóra mu kolor zmieniać zaczęła, a i do głowy ciągle wchodzili. Opowiadał że co pomyślał to oni już to wcześniej wiedzieli i nawet sami mu specjalnie myśli podsyłali. Zabić się nawet jak nie miał biedaczyna, bo oni zawsze krok do przodu przed nim byli. Jak go w obozie zbadać chcieli to napromieniowany był tak, że ponoć jak żarówka świecił. Cud że jeszcze żył, ale niedługo bo po dwóch tygodniach we śnie zmarł.
Zapadła długa cisza, którą przerwał dopiero Cyryl.
-Eee tam, bajki pewnie jakieś! Jak znam Sojkę, to jeśli te postacie istnieją to wcześniej im tak dupy przetrzepie że same kolor zmienią. On się więzić nie da, walczyć będzie bo to sku*wysyn jakich mało.
Igor i Borys przyłączyli się do wywodu kolegi akompaniując mu przy tym.
Gamper spojrzał w niebo zastanawiając się co ma o tym wszystkim myśleć. Czy jest możliwe, że jednak porwano mu członka oddziału w środku pola? Był i sobie znikł....?
Opowieści tworzyły w umysłach podatnych ludzi dobry grunt do manipulacji. Wyszkolenie wojskowe nauczyło go, że można opierać się tylko na faktach. Mrzonki niech będą dla marzycieli, plotki dla kolaborantów, zaś mu wystarczą tylko dowody i nic więcej.
-Nie ma czasu, ruszamy! Kierować się w stronę Czerwonego Lasu- dowódca przerwał ożywioną dyskusje swoich żołnierzy- jeśli Wasyl faktycznie jest gdzieś w okolicy to zna trasę i cel, więc istnieje szansa że się po drodze spotkamy. No nie patrzcie się tak, dobrze wiecie jakie są zasady. W przypadku każdego z was bym tak samo postąpił- nie ma wyjątków!
Dowódca w głębi duszy wiedział co myślą teraz jego żołnierze. Mają mu oczywiście za złe, że nie przerwał misji i nie kazał przetrząsnąć okolicy w poszukiwaniu kolegi. Jednak nie ma na to czasu. Rozkazy są rozkazami, procedury zaś procedurami.





Rozdział 3.




Ścieżka kończyła się u podnóża lasu ukazując jego mroczne wnętrze. Prawie wszystkie rośliny w nim występujące miały odcienie czerwieni. Liście drzew mieniły się barwami purpury, zaś krzewy i chaszcze akcentowały swoją obecność brunatną-żółtą kompozycją. Tylko niebo i ziemia zdawały się odróżniać kolorystycznie od tego miejsca, toteż wszyscy rozglądali się z entuzjazmem w oczach i pożerali wzrokiem bujną florę. Jakby panowała tu wieczna jesień...
Gamper który tym razem szedł z przodu dał znać ręką wszystkim, że czas na przystanek. Wyciągnął z plecaka licznik Geigera i po zobaczeniu odczytu szybko go schował.
- Wchodzimy w strefę podwyższonego promieniowania. Na tą chwilę mamy kilka rentgenów za dużo. Sprawdźcie swoje kombinezony! Macie mieć pełną szczelność! Wkładajcie maski i rękawice i nie zdejmujcie bez mojego rozkazu.
-Tak jest! - odpowiedzieli zgodnym chórem.
Nawet młody począł grzebać w swoim plecaku wyciągając z niego starą znoszoną maskę filtracyjną typu P-GAZ.
Nie wiadomo czy to las tak wpłynął na wszystkich, czy zniknięcie komandosa, lecz cała grupa posuwała się do przodu, uważnie stawiając każdy krok. Konary drzew były dziwacznie poskręcane, często kierując swoje pnącza do dołu i działając tym samym wbrew matce naturze. Trawa trzeszczała pod stopami jak przy minus dwudziestostopniowym mrozie. Niektóre z kwiatów owijały się wokół mniejszych i sądząc po kolorze oraz stopniu rozkładu tych drugich to na pewno nie była to symbioza.
Opowieści o Czerwonym Lesie zawsze fascynowały ludzi, szczególnie gdy starzy i doświadczeni Stalkerzy je opowiadali. Mówiono, że miejsce to jest jednym z najpiękniejszych skansenów po wybuchu reaktora i było w tym kupę racji. Każdy kto tu wszedł za pierwszym razem, oczarowywał się jego pięknem często zapominając o występującym tu niebezpieczeństwie. W końcu natura lubi równowagę, a jak jest flora to musi być też fauna, zaś ta akurat była cholernie wielka. Można tu było spotkać większość mutantów począwszy od nibypsów, mięsaczy i snorków, aż po kontrolery i inne paskudztwa. Cała ZONA była wielkim drapieżnikiem, ale w tym miejscu można było poczuć i doświadczyć jaka z niej jest sprytna ku*wa.
-Cyryl jak noga?- Iwanowicz podszedł do kulejącego komandosa.
-Będzie dobrze pani dowódco!- żołnierz schylił się poprawiając opatrunek- trochę boli, ale to nic w porównaniu z tym jak kiedyś w bark postrzał dostałem. Dwa dni z kulą chodziłem zanim do jednostki doszedłem. Chodź mi ją wyciągnęli, to rypało jeszcze przez dwa miesiące. Sanitariusz powiedział, że dużo szczęścia miałem bo jakby w ciele jeszcze z dzień została to gangrena stu procentowa. Ale zagoiło się, tylko jak chłodniej to bark strzyka- poklepał się po ramieniu.
-Młody, a ty drogę na pewno dobrze znasz?- Borys, który szedł jako drugi spojrzał przed siebie i zauważył zdziwiony, że nikt przed nim nie idzie- ej chłopaki gówniarz zniknął !
-Jak to zniknął!- Gamper doskoczył do żołnierza- to jak żeście pieronie szli, że nie zauważyliście. Jeszcze nam brakuje żeby przewodnik przepadł.
-No był jeszcze przed chwilką- żołnierz rozłożył ręce w geście oznajmującym że nic z tego nie rozumie- Gadaliście o nodze to się wam przysłuchiwałem i gnoja z oczu na chwilę straciłem.
-Igor, a ty widziałeś smarka?
-Przyznam się szczerze, że nie panie kapitanie- komandos spuścił wzrok- kamień mi wpadł do buta, więc przystanąłem na chwilę by wyciągnąć skurczebyka.
Przełożony wojaków gdyby miał włosy to pewnie w tej chwili zacząłby je sobie wyrywać. Pierwsza myślą przychodzącą do głowy było to, że otaczają go kompletni idioci. Niemożliwością jest, żeby jednostka specjalna w trakcie misji zgubiła przewodnika. Ot, tak po prostu z własnej głupoty.
-Ciiiicho!- z zarośli dobiegł szept. Następnie wyłoniła się postać przyciskając swój palec wskazujący do ust.
-Gdzieś ty się cholero podziewał?- Borys doskoczył do przewodnika. Zamilkł jednak widząc wściekłą minę dowódcy. Andrij obrzucił komandosa lekceważącym spojrzeniem i gestem nakazał żeby podążali za nim.
Przez chaszcze na kucaka idzie się cholernie niewygodnie. Nie dość że uda pieką strasznie, karabin w rękach ściąga kręgosłup do ziemi, to jeszcze komary tną niemiłosiernie w kark. Po przejściu krzewiastym korytarzem chłopak legł brzuchem na trawie, dając jednocześnie znać reszcie by zrobiła to samo. Iwanowicz podczołgał się do dzieciaka i leżąc obok niego wpatrywał przed siebie.
Na małej polance przy długiej i grubej sośnie w odległości około piętnastu metrów stała nienaturalnie wysoka i przygarbiona postać. Na pierwszy rzut oka budową ciała przypominała człowieka jednak głowa jej lub to co powinno być przynajmniej twarzą- daleko od tego odbiegało. Skóra na całym ciele wyglądała jakby przeszła poważne oparzenia. Kończyny górne zwisały bezwładnie, zaś głowa z małymi oczkami szybkimi ruchami rozglądała się po okolicy. Z otworu gębowego wyrastały macki, z których każda wiła się w inną stronę.
-Pijawka!- chłopak mruknął do ucha dowódcy. Widziałem ją z daleka jak szliśmy, dlatego zboczyłem żeby inną drogę znaleźć i obejść paskudztwo, lecz ona sprytna jest. Chyba nas zniuchała. Trzeba leżeć to może pójdzie.
-Co to ku*wa jest?- Cyryl podczołgał się do towarzyszy.
-Posocznik, spijawa, wampir ZONY- dzieciak szepnął w jego stronę- bardzo niebezpieczny, cholernie szybki. Krwią się żywi, jak dopadnie kogo to całą z niego wysiorbie. Tylko ten jakiś mały. Kiedyś przy jeziorze Jantar z daleka takiego widziałem, tylko że tamten to ze dwa razy większy był. Chyba ten jeszcze młody.
Wtem zza drzewa gdzie stał humanoid doszedł szelest rozsuwanych gałęzi. Postać stała chwile i kiwała głową jakby w prymitywny sposób chciała się z kimś porozumieć. Na początku żołnierze ostro wyglądali z kim ona tak gada, dopiero gdy dzieciak pobladł i wskazał palcem na dwa przezroczyste i poruszające się zarysy postaci, poczuli jak zimny pot spływa im po karku.
-Źle, bardzo źle- przewodnik ściszył szept do minimum- są przynajmniej trzy! Takiego samego wzrostu. To jakieś młode posoczniki. Ten pierwszy to szpicel, a te dwa podążają za nim. Na żer wyszły. Niewidzialne się zrobiły. Niedobrze, nie wyjdziemy stad żywi!
Wyraz twarzy młodego świadczył o tym że jest mocno przerażony. Pijawki faktycznie są drapieżnikami które błyskawicznie i z zaskoczenia dopadały nieświadomą jej obecności ofiarę. Niebezpiecznie było bronić się przed atakiem takiego agresora, który stanowił bardzo duże zagrożenie. Szczególnie gdy występował w grupie, nie wspominając o stadzie.
-Cofać się, tylko po cichu!- wysyczał dowódca- broń w gotowości i ku*wa żadnych krzywych ruchów, żebyście mi tu samowolki nie odpieprzali.
Zapewne wszystko skończyło by się dobrze i szczęśliwie gdyby nie pewien drobny incydent. Nic nie było w stanie wprawić kapitana w większe zaskoczenie niż teraz, gdy usłyszał ciche popiskiwanie swojego PDA z dobiegającym komunikatem o jak najszybszym złożeniu meldunku odnośnie wykonywanego zadania. I chodź zdążył w ostatniej chwili przerwać wiadomość to już na cichy odwrót nie było co liczyć. Wampir którego wpierw obserwowali momentalnie zwrócił małe ślepia w ich stronę, zaś dwa towarzyszące mu osobniki zmaterializowały się tuż za jego plecami.
-Do broni! Rozpieprzyć te ścierwa- Gamper wyskoczył jako pierwszy z krzaków, waląc krótkimi przerywanymi seriami swojego abakana w kierunku nadciągającego napastnika.
Mutant jednym susem skrócił dystans do kapitana o jakieś pięć metrów, nadziewając się na grad kul. W pierwszym momencie stracił równowagę, lecz szybko odzyskał pion i mimo kilku krwawiących ran napierał wciąż do przodu. Żołnierze w ułamku sekundy zajęli pozycje. Cyryl przysiadł na kolanie, celując przez lunetę do jednego z pozostałych wampirów. Igor i Borys próbowali oflankować mutanty prując w nie ile dała fabryka.
-No chodź pieprzony ścierwojadzie!- Żyły na szyi kapitana tak obrzmiały, iż wyglądało że zaraz eksplodują.
Spijawa mimo cieknącej, krwistej posoki z kończyn i tułowia, odbiła się pokracznymi odnóżami mocno od ziemi. Skoczyła na kapitana przewracając go i wytrącając karabin z rąk. Siła zderzenia z mutantem była ogromna. Dowódcy zabrakło tlenu w płucach, a w oczach pojawiło się zaskoczenie pomieszane z bólem. Bestia leżała na swojej zdobyczy. Iwanowicz czuł na twarzy śmierdzący zgnilizną oddech swojego napastnika. Resztą sił jaka mu została próbował nie dopuścić, aby wijące macki stwora przyssały się do jego szyi. Ratunek przyszedł w ostatniej chwili. Komandos kątem oka dostrzegł chudą, zgarbioną postać wyskakującą z zarośli i wskakującą na grzbiet stwora. Przybysz owinął patykowate nogi wokół pleców posocznika i oburącz wymierzał nożem celne ciosy w jego łeb. Drapieżnik próbował zrzucić napastnika, jednak siły szybko go opuszczały. Po czwartym uderzeniu martwe truchło padło na kapitana. Mimo przejmującego bólu w każdym kawałku swojego ciała dowódca odepchnął od siebie zwłoki i powoli podniósł tyłek z ziemi. Zobaczył trzęsącego się jak galareta Andrija. Dzieciak miał ręce umazane we krwi, aż po same łokcie.
W tym czasie Borys i Igor próbowali obejść pozostałe stwory z dwóch stron. Plan przewidywał rozdzielenie i wykończenie pojedynczo, jednak wampiry ZONY nie były takie głupie. Słysząc jęki bólu jednego ze swoich, na powrót stały się niewidzialne. Komandosi za późno dostrzegli co jest grane i wiedząc patos sytuacji pruli ołowiem we wszystkie możliwe strony. Jeden z krwiopijców wskoczył na gałąź. Przeskakując z konara na konar próbował zbliżyć się do Borysa, który klnąc siarczyście szarpał zaplątany przy pasie granat.
Cyryl, jako jedyna osoba chwilowo przez mutantów nie atakowana, przyjął pozycję strzelecką. Jego karabin wyborowy SWU tak zwany Dragunov w układzie bullpup, unosił się w poszukiwaniu celu. Oko mocno przyciśnięte do celownika optycznego PSO-1 sprawdzało każdy centymetr przestrzeni.
-Tu jesteś sku*wysynu!- Snajperowi w ostatnim momencie mignęła postać na drzewie.
Huk wystrzału rozniósł się echem po lesie. Przezroczysta postać runęła z konara i zamarła w bezruchu. Został ostatni z nich.
Igor przeładowywał właśnie magazynek w swoim abakanie, gdy spostrzegł że powietrze przed nim jest dziwnie zagęszczone. Zbyt późno zrozumiał że to pułapka. Próbował rzucić się jeszcze w bok, wyciągając jednocześnie pistolet. Nie zdążył. Pijawka potężnym ruchem prawej kończyny będącej przebrzydłą imitacją ludzkiej ręki uderzyła go w głowę pozbawiając przytomności. Borys widział upadającego towarzysza. Widział jak kark komandosa nienaturalnie się skręca... Widział jak wychodzą żyły na jego szyi i czole pęczniejąc tak mocno jakby miały zaraz wybuchnąć...Widział jak jego blada skóra zaczyna zmieniać kolor wpierw na siny, potem w brązowy... Jednak nic nie mógł zrobić. Strach który go opanował był tak potężny że zmroził go całą swoja mocą. Nie był w stanie się poruszyć, nie mógł oddychać, nie potrafił pomóc. Nie uratował przyjaciela...
Posocznik odrzucił zwłoki. Jego tors ociekał jeszcze ciepłą krwią zmarłego komandosa. Małe czarne oczka świdrowały go wzrokiem i przysiągłby później że macki na twarzy mutanta układały się w kształt uśmiechu i zadowolenia. Jeszcze tylko kilka metrów dzieliło mordercę od kolejnej ofiary.
Cyryl trzęsącymi rękoma próbował namierzyć pijawkę. Wiedział, że tylko ułamki sekund zdecydują czy po raz kolejny ocali kolegę i gdy miał już pociągnąć za spust, zobaczył wybiegającego zza drzew człowieka w kapturze. Niska postać w długim płaszczu przebiegła przez polanę, trzymając w ręku długi ostry przedmiot. Dobiegłszy do mutanta, zamachnęła się lśniącą bronią ścinając jednym ruchem łeb stwora. Truchło wampira postąpiło mimowolnie jeszcze krok do przodu, po czym runęło bezwładnie na trawę. Przybysz wyciągnął z kieszeni białą szmatkę wycierając w nią z krwi swoją broń.
-Hej żołnierzyku żyjecie?- rzucił w stronę pobladłego i zaskoczonego Borysa- no nie stój tak i nie patrz jak mięsak w wypięta dupę srającego Stalkera. Nietoperzyk już kąsać nie będzie, hi hi hi- zaśmiał się sam do siebie.
Przybysz miał głos cienki jak u małego dziecka. Ubrany był w znoszony, skórzany płaszcz z wytłoczonym na prawym ramieniu żółtym symbolem w kształcie trójkąta z czaszką pośrodku. Na jego lewym ramieniu wisiał na pierwszy rzut oka najprawdopodobniej karabin L85 A1, jeden z najczęściej dostępnych na czarnym rynku w ZONIE. W prawej ręce dzierżył długi lekko zagięty miecz produkcji dalekowschodniej. Przy jego pasie wisiały dziwne okrągłe przedmioty które podrygiwały chcąc wydostać się z uprzęży która je mocowała.
Mężczyzna zsunął kaptur ukazując swoje oblicze. Twarz miał pokrytą zmarszczkami niczym stary pergamin. Głębokie bruzdy przechodziły z czoła, przez policzki, aż do szyi. Głowa nosiła widoczne ślady poparzeń, gdzieniegdzie odkrywając małe kępki włosów. Nos mocno przekrzywiony. Jedno oko wybawiciela było zupełnie białe, pewnie zaćma lub gronkowiec. Broda jego a raczej bródka koloru siwego związana w warkoczyk ciągnęła się aż po kości obojczykowe.
Wojak otrząsnął się nagle z odrętwienia i wyszukiwał wzrokiem resztę oddziału.
Pierwszy dobiegł do nich kapitan z przewodnikiem, zaś zza ich pleców wyłonił się snajper.
-Odrzuć broń i ręce do góry!- Dowódca mierzył ze swojego abakana prosto w pierś przybysza.
-Spokojnie Pawło, on mi życie uratował, ścierwo ubił!- komandos stanął na linii strzału dowódcy.
-Ścierwo ubił powiadasz, a kimże jest ów obrońca i co robi sam w lesie?- Iwanowicz jeszcze mocniej zacisnął knykcie palców na karabinie.
Postać wykrzywiła twarz w pogardliwym uśmiechu i delikatnie wypuściła miecz z ręki, drugą sięgając pod zapięcie na piersi. Gamper przysiągłby że była to najdłuższa i najbardziej niepewna chwila w jego życiu, chodź trwała zaledwie sekundę. Nieznajomy pogrzebał chwilę w kieszonce, wyciągając następnie z niej fajkę i tytoń. Nie zwracając uwagi na przypatrujących mu się żołnierzy nabił ją i wsadził sobie do ust. Następnie sięgnął do pasa po jeden z poruszających się przedmiotów i przyłożył go do cybucha. Faja momentalnie zajarzyła się małym ogniem.
-Ja go chyba znam!- Andrij niespodziewanie podbiegł do mężczyzny- Ty jesteś ten pustelnik co tu w lesie żyje. Kudłaty się nazywasz czy jakoś tak!- Młody wyraźnie się uśmiechnął.
Kapitan mierzył przybysza od stóp do głów i na pewno by mu nie przyszło do głowy, że może mieć taka ksywkę.
-Ja Kudłaty, a ty?- Mężczyzna odchrząknął i splunął zieloną mazią pod stopy dzieciaka.
-Ja jestem Andrij, Stalker!- Młody dumnie wypiął pierś- a to są żołnierze co z Kijowa aż do nas przyjechali. Do Prypeci idą. Ja przewodnikiem ich jestem.
-Żołnierze do Prypeci, a po co?
-Bo my mamy...- młody już chciał rozwinąć wypowiedź, ale Iwanowicz szybko przerwał mu w pół zdania.
-Gówno cię obchodzi po co i dlaczego. Idziemy i już!- Nie twój interes.
-Może nie mój- kudłaty zaciągnął się głęboko lulką- ale jak będziecie tak głośno po lesie biegać i strzelać do wszystkiego co zobaczycie to Prypeć zwiedzicie, ale w brzuchu mięsaka. Hi hi hi.
-Strzelaliśmy bo wyjścia nie było- z tyłu wyłonił się Cyryl- te pieprzone pijawki czy jak wy je tu nazywacie zaatakowały nas. Musieliśmy jakoś bronić dupska.
-Bronić się można na różne sposoby- przybysz schylił się i podniósł swój miecz. O dziwo nikt nie zareagował.- Najważniejsze, żeby hałasu nie robić. Ile was zaatakowało ?
-Trzy!- wypalił dzieciak.
-Trzy...- Kudłaty podrapał się po poparzonej łepetynie. Pijawki przeważnie same polują ale jak trzy widzieliście to pewnie duża grupa w pobliżu lub co gorsza gniazdo tu mają. Nie ma co dumać, trzeba się stąd szybko zwijać. W pobliżu jest moja siedziba. Przeczekacie, aż okolica spokojna będzie i wyruszycie dalej. No chyba, że chcecie jeszcze potańcować z posocznikami?- zarechotał spazmatycznie.
-Szefie, może lepiej zaryzykować i z nim pójść?- Borys niepewnie spoglądał na dowódcę.
-Igora trzeba pochować- Gamper opuścił karabin i szybszym krokiem podszedł do wysuszonego truchła zabitego komandosa.-Z honorami się nie da...- ze złości aż zacisnął pięści.
Przybysz błyskawicznym ruchem umieścił egzotyczny miecz w zdobionej pochwie przy pasie. Wysypał spalony popiół z fajki na trawę, a ją samą schował do kieszeni.
-Nie ma czasu na pochówki żołnierzyku!- Rzekł wskazując palcem na ciało- Za chwilę to tu nie jeden trup będzie, a pięć. Gwoli ścisłości powtórzę jeszcze raz, TRZEBA SPIEPRZAĆ stąd i to raz dwa. Jeśli nie rozumiecie wasza sprawa. Miło było mi was poznać. Jakby to powiedział Musashi Miyamoto- Sayonara!- Kudłaty skłonił nisko głowę, odwrócił się i odszedł.
Pawło Iwanowicz czuł pustkę. W ciągu kilkunastu godzin stracił jednego człowieka, a drugi zaginął. Czy może jeszcze stać się coś gorszego? Czuł na sobie wzrok oddziału oczekującego na rozkazy. Cholera! w tym jednym dniu wolałby, żeby to ktoś inny podjął za niego decyzję.
-Idziemy za tym Kudłatym. Andrij przodem. Chłopaki asekurować tyły.- dowódca obrzucił ostatnim spojrzeniem zamordowanego towarzysza. Wyrysował krzyż w powietrzu mrucząc pośpiesznie jakąś formułkę wojskową. Komandosi przyłączyli się do niego powtarzając słowa ostatniego pożegnania. Tylko młody z lekkim zdziwieniem oglądał całą scenę z boku. Przecież byli ZONIE, gdzie trup jest tylko trupem...
Wybawiciel z mieczem narzucił bardzo szybkie tempo marszu. Wszyscy praktycznie, prawie że za nim biegli a przynajmniej bardzo szybko szli. Droga nie należała do najprzyjemniejszych. Krzaki i chaszcze smagały niemiłosiernie po odsłoniętych karkach pozostawiając organiczne pozostałości na wierzchach masek i ubrań. Po pewnym czasie teren zaczął delikatnie opadać w dół. Rosło coraz więcej drzew. Zastanawiające było to, że prawie wszystkie były skierowane w kierunku z którego szli. Wielka armia przerażających strażników. Tylko czego tak pilnowały? Dowódca im głębiej wchodził w las, tym miał gorsze przeczucia. Słońce już prawie zachodziło, gdzieniegdzie przepuszczając jeszcze drobne promyki światła. Nagle Kudłaty zatrzymał się, przykucnął i oparł kolano o trawę. Do uszu wszystkich dobiegł metaliczny zgrzyt chroboczącej blachy.
-Hej żołnierzyki zapraszam do mojego kantorka.- Wybawiciel wyszczerzył zęby, trzymając w prawej ręce właz od wejścia do podziemi.- No szybciej, szybciej bo nas zaraz noc zastanie.
Wszyscy po kolei zaczęli znikać w tajemnym otworze. Stalowa drabinka po której schodzili ciągnęła się na jakieś piętnaście metrów w dół. Na samym dnie panowała ciemność, toteż żołnierze włączyli latarki na swoich karabinach w celu oświetlenia pomieszczenia. Ich oczom ukazała się spora sala z dwoma aluminiowymi szafkami na środku. Reszta pomieszczenia była pusta, lecz w lewym rogu komnaty majaczyło jakiś przejście.
-A teraz czary mary- zaśmiał się gospodarz- niech pojawi się światło!
Dopiero teraz wszyscy ujrzeli cienkie przewody rozciągnięte w narożnikach ścian, łączące co kilka metrów z małymi, uzbrojonymi drucianą osłonką lampami.
-Możecie wyłączyć latarki- Kudłaty minął oddział i skierował swoje kroki w stronę jedynego korytarza.
Cała grupa podążała za nim klaustrofobicznym tunelem. Na końcu wylotu ukazał im się pokój prawie dwukrotnie większy od poprzedniego. Na środku stał olbrzymi drewniany stół z nogami w kształcie wijących jaszczurek. Wkoło ustawiono ciężkie, masywne fotele obite czarną skórą. Na ścianach wisiały portrety skośnookich ludzi, w bogato zdobionych zbrojach z mieczami w dłoniach. Wielkie drewniane meble dopełniały wyposażenia sali. Iwanowicz zastanawiał się jak je tutaj wniesiono?. Czy też może montaż odbyto na miejscu?. Pod obrazami zamontowano mały barek na którym stało kilka butelek z alkoholem. Z boku mała lodówka, a obok niej ze dwa metry dalej rozłożona kanapa.
-Siadajcie żołnierzyki- wybawiciel wskazał dłonią szerokie fotele- cieszę się, że ktoś do mnie w końcu zawitał! Wieściami ze świata nie pogardzę, a żeby wam i sobie czas umilić napijmy się Tokaju- po czym ruszył w stronę barku wracając po chwili ze szklankami i winem.
Wszyscy wygodnie usiedli w fotelach, odkładając ekwipunek.
-Możecie ściągnąć maski- kudłaty polał alkohol- tu nie ma promieniowania.
Kapitan i jego komandosi dyskretnie zerknęli na swoje liczniki. Faktycznie poziom radioaktywności spadł do minimum. Nie skutkowało to więc żadnymi poważnymi konsekwencjami no chyba że przebywało się w takich warunkach bardzo długi czas. Wtedy mogło dojść do wszelakich zmian w kodzie genetycznym z chorobami nowotworowymi włącznie.
Gamper jako pierwszy zdjął maskę. Towarzysze z przyjemnością podążyli za jego przykładem. Wyciągnął z kieszeni PDA i widząc brak zasięgu na nim zaklnął pod nosem.
-Gdzie jesteśmy, to jakiś bunkier?- młody jako pierwszy wyrwał się z zapytaniem.
-Ano bunkier, schron czy jakoś tak!- gospodarz powiódł wzrokiem po otoczeniu- Jak zwał tak zwał! Dla mnie to chałupa i tyle.
-No ale jak to możliwe, że nikt o nim nie wiedział?- dzieciak nie dawał za wygraną.
-A co mieli wiedzieć. Żeby mnie nachodzili? Widzicie żołnierzyki ja sobie spokój i cisze cenie. Sam tu mieszkam i wolę żeby tak pozostało, inaczej zleciałaby mi się tu banda wykolejeńców i darmozjadów. Wy to co innego. W potrzebie was spotkałem to i pomogłem ale o dyskrecję proszę.
Iwanowicz przyglądał mu się czujnym okiem. Coś mu w gościu nie pasowało.
-Długo tu sami jesteście?- dowódca oparł łokcie o blat jednocześnie świdrując Kudłatego wzrokiem.
-Ja?...hmm…- Starzec namyślił się chwilę- z siedem lub osiem lat już będzie. Tu w ZONIE ciężko czas zliczyć. Sam jestem, a pamięć już nie ta co kiedyś.
Kapitan doznał lekkiego szoku. Chryste! jak on sam tu przeżył tyle lat- Oficer bił się z myślami w głowie. Mój oddział nie potrafił sobie poradzić nawet jednego dnia, a on tu samiuteńki żyje, jak gdyby nigdy nic…
-Jak to miejsce odkryłeś?- Andrij polał sobie węgrzyna podając go następnie żołnierzom.
-A przypadkiem!- dziadek rozsiadł się wygodnie w fotelu i pomarszczonym palcem z długim paznokciem począł dłubać w nosie.- Kontroler mnie dopadł i takie pranie mózgu zrobił, że ledwo co przeżyłem. Na czuja w ostatniej chwili strzeliłem i gnoja usiekłem. Hi, hi, hi, gdybyście jego mordę po wszystkim zobaczyli. Nie spodziewał się tego psionik pieprzony. Leżałem w trawie bez zmysłów sam nie wiem ile czasu. Cud że mnie żaden mięsacz nie zżarł. Jak oprzytomniałem to postanowiłem doczołgać się do najbliższego drzewa by plecy oprzeć. No więc gdy tak tarłem brzuchem po trawie jak świnia w błocie- rękoma na stalowy właz natrafiłem. Ot i cała historia! Można powiedzieć, że bóg mi drugie życie dał i do tego lokum podarował.
Pawło zabrał butelkę od rozpromienionych alkoholem żołnierzy i polał resztę sobie.
-Oj, skończył się procencik. Nie szkodzi już następne przynoszę. Mam tu jeszcze whiskey i burbonik- starzec wstał i podszedł do barku.
-Chciałem podziękować!- Borys wstał z fotela przyjmując pozycję na baczność- Jak mi bóg miły, dziękuję towarzyszu ..eee…hm... Kudłaty za uratowanie życia. Powiedzcie proszę jeszcze tylko, co to za miecz przy pasie nosicie?
Wybawiciel schylił się do szafki pod barem, wyciągnął z niej kilka butelek z alkoholem i wrócił do stołu.
-Japoński. Znalazłem go tutaj jak pierwszy raz zszedłem. Jak zapewne się domyśleliście pomieszczenie to miało chronić jakąś ważną osobistość w razie niebezpieczeństwa atomowego, więc przygotowano ją wedle uznania tejże osoby. Pech chciał że chyba nie udało jej się tu na czas dotrzeć. Hi hi hi- gospodarz aż zaślinił swój podbródek od nagłego rechotu.- no więc natrafiłem na miecz i parę książek o tych wojownikach co na obrazach widzicie. Poczytałem trochę, poćwiczyłem to i teraz korzystam. Zdjęć tam jest od cholery, normalnie cały instruktaż. Ten co wcześniej był właścicielem ostrza to chyba fanatyk lub kolekcjoner. Dobra broń to jest. Cicha, niezawodna i magazynku nie potrzebuje. Trzeba tylko dbać by ostra była a odwdzięczy się po stokroć. Wiele razy mi życie uratowała. Wybaczcie proszę, ja tu gadu-gadu a wy pewnie głodni jesteście? Mięsa świeżego to ja tutaj nie mam, ale pod barkiem piwniczka jest. Tam zapas puszek na sto lat chyba. Czekajcie zaraz przyniosę.
Kudłaty odwrócił się na pięcie i poczłapał do spichlerza.
-W dupę je*aną mać! Takich dobrych alkoholi to ja nawet w Kijowie nie piłem- Cyryl wyszczerzył zęby w uśmiechu i przechylił szklanice oblewając się przy tym po brodzie.
-Za zdrowie Igora musimy kuflami stuknąć! Niech spoczywa w spokoju!- Borys czerwony jak burak wstał salutując kompanom.
-I za Sojkę! Niech się chłop nie da, gdziekolwiek jest!- dorzucił snajper.
Dźwięk uderzanego szkła rozniósł się echem po całej izbie. Widać był że trunek zaczął robić swoje bo komandosi byli w coraz lepszych i bardziej żywiołowych nastrojach.
Pawło Iwanowicz chciał przerwać biesiady towarzyszy, ale ostatecznie postanowił że wyjątkowo dzisiaj im odpuści. Sam miał zresztą ochotę zalać się w trupa by zapomnieć o tym całym popieprzonym dniu.
Dzieciak siedział obok niego i małymi łyczkami siorbał chyba jeszcze pierwszą szklanice.
-A ty co, modlić się nad tym będziesz czy co?- dowódca klepnął mocno w plecy młodego aż tamten zachłysnął się alkoholem.
-Pomału pije towarzyszu dowódco żeby smaku nie zapomnieć. U nas w POWINNOŚCI to takich procentów nikt nigdy na oczy nie widział, a co dopiero pił!- Andrij objął mocniej szklankę.
-Ha! na degustacje ci się wzięło.- Gamper objął młodego ramieniem- masz racje pij, pij pomału, bo niewiadomo czy to przypadkiem nie nasze ostatnie stołowanie.
Gospodarz wrócił po chwili, niosąc w koszyku kilka puszek. Po rozłożeniu ich na stole wszyscy ochoczo zabrali się do konsumpcji. Jedne był z fasolką, inne z kawałkami mięsa i smalczyku. Do prawdziwego biesiadowania zabrakło tylko chleba, kobiet i śpiewu. Chodź z tym ostatnim to też nie do końca, bo po czwartej butelce komandosi objęci pod barki- przyśpiewali wojenne piosenki tupiąc żołnierskimi obcasami przy każdym refrenie.
Czas mijał powoli przy pogaduszkach i opowieściach. Żołnierze bełkotali starcowi co się obecnie dzieje w Kijowie, a Andrij co nowego w ZONIE. W całym towarzystwie milczał tylko kapitan od czasu do czasu wtrącając któremuś w słowo. Kudłaty zaproponował wszystkim nocleg, zaś z rana obiecał przeprowadzić wszystkich bezpiecznie przez Czerwony Las aż do drogi wiodącej ku Prypeci. Dowódca czuł jak coraz bardziej wiruje mu świat przed oczami. Jego dwaj towarzysze zasnęli na stole, zaś młodego nie było nigdzie widać. Starzec podszedł do niego i wskazał łóżko które stało pod ścianą. Położył się. Po raz pierwszy od dawna widział helikoptery przed oczami. Cały świat wirował, obrazy przelewały się jedne przez drugie. Wszystko było nierealne i kolorowe. Tylko jedna myśl odrywała go od stanu upojenia...- dlaczego ten starzec prawie w ogóle nie pił? Nieważne zapytam go rano.







Rozdział 4.



Siedzę w ciemnym pomieszczeniu, do którego przez lufcik w suficie wpada nikłe światło. Nie mogę się poruszyć. Spoglądam na ręce i nogi, ale nie widzę żeby coś mnie krępowało. W powietrzu unosi się zapach gryzącej nozdrza siarki. Obiegam wzrokiem ściany. Gładkie, wszystkie gładkie. Próbuję się podnieść. Nie mogę... Próbuję jeszcze raz. Napinam wszystkie mięśnie. Udaje się! Podnoszę ciało z wysiłkiem. Czuję, jakbym był obwieszony żelastwem, a od spodu przyciągał mnie wielki magnes. Każdy krok sprawia ogromną trudność. Dochodzę do masywnych stalowych drzwi. Szukam klamki. Nie ma. Napieram przedramieniem z całych sił. Uchylają się zaledwie na szerokość ciała. Kręci mi się w głowię. Rzygam. Ocieram z twarzy resztki pożywienia. Wychodzę. Widzę długi korytarz z tlącymi się lampami. Świecą i gasną jak w pieprzonym cyrku. Pieką mnie oczy od tej gry świateł. Próbuję je zamknąć ale nie mogę. Muszę iść. Ciągnę bark po ścianie. Idę. Sam już nie wiem jak długo. Korytarz skręca i zwęża się. Lampy świecą coraz słabiej. Czuję, że opuszczają mnie siły...
Przystaję. Słyszę, jak coś przede mną się porusza. Zastygam w bezruchu. Boję się. Wstrzymuję oddech. Stróżka potu cieknie po skroni, policzku, uderzając następnie o podłoże. Słyszę ją. Chryste! jak ona głośno upada. Wpatruję się w mrok. Mija chwila, zanim wzrok przyzwyczaja się do ciemności. Widzę go. Stoi daleko. Przygląda się. Czuję jak jego ślepia przewiercają mnie na wylot. Próbuję się cofnąć. Za późno. On rusza w moim kierunku. Najpierw powoli, potem coraz szybciej. Nie mogę się odwrócić. Niewidzialna siła pcha mnie w jego stronę. Jest już przy mnie. Stoi i patrzy. Widzę jego połamane i ostre wierzchołki zębów. Twarz ma okropnie zniekształconą. Głowę przykrywa mu kaptur naciągnięty aż po same brwi. Nachyla się. Znów ten cholerny zapach siarki. Resztkami woli powstrzymuję się przed ponownym porzyganiem. Czuję mrowienie w palcach i przebiegające po plecach ciarki. Szepcze mi do ucha. Nie chcę tego słuchać. Nie chcę umierać. Nie chcę....
-Pobudka żołnierzyku!
Czuję jak coś szarpie mnie za ramię. Bronię się, odpycham, próbuję uciec…
-Hej, a długo to zamierzacie jeszcze komarzyć?- starzec nachylił się nad leżącym kapitanem.
Dowódca rozchylił powieki rozpoznając stojącego nad nim wczorajszego gospodarza. Próbował zasłonić twarz przed rażącym oświetleniem pomieszczenia, gdy spostrzegł że to jednak niemożliwe. Coś go mocno krępowało nie zamierzając puścić.
-No, no! Nadpobudliwy jak zwykle ten żołnierzyk.- Kudłaty pokręcił głową.- Zapewne się teraz zastanawiacie czemu nie możecie wstać? To ja wam wszystko na spokojnie wyłuszczę. Po primo jesteście teraz pięknie przywiązani do moich łóżeczek. Po secundo, w moim węgrzynie była pewna substancja która zwalnia receptory w płytce motorycznej powodując stopniowe wiotczenie mięśni. Zupełnie jednak niepotrzebnie wam ją dałem bo działa ona z dość dużym opóźnieniem, a wasz wczorajszy ciąg do picia znacznie szybciej załatwił sprawę- rozdziawił w uśmiechu gębę ukazując spróchniałe zęby.
Gamper próbował się wyrwać. Napinał mięśnie ze wszystkich sił. Kiedy spostrzegł że to bezskuteczne, rzucił wzrokiem po pomieszczeniu. W narożnikach pokoju w oddaleniu kilku kroków stały trzy prycze z przywiązanymi do nich ludźmi.
-Hi, hi, hi- gospodarz biegał od jednego barłogu do drugiego, przyklaskując z uciechy dłońmi- Ale mi się owieczki trafiły. Muszę wam powiedzieć żołnierzyki że będzie nam tu razem bardzo wesoło. A teraz przepraszam uniżenie, ale muszę was na chwilę opuścić- spoważniał na sekundę- Tylko nie odchodźcie za daleko!- ryknął śmiechem i wyszedł.
-Kapitanie?- dobiegł głos z kąta komnaty.
-Andrij?- Komandos uniósł ociężale głowę w kierunku dochodzącego dźwięku.
-Kapitanie, ten sukinsyn nas stąd żywych nie wypuści! Musimy stąd spieprzać!
-Chłopaki żyjecie?- Echo głosu Iwanowicza rozniosło się po sali.
-Towarzyszu wojskowy...- Młody ściszył głos- nie drzyjcie się tak, bo staruch przylezie. Oni tyle wczoraj wychlali, że do jutra nie wstaną. O ile jeszcze żyją...- Ostatnie zdanie wypowiedział przygnębionym tonem.
Pawło próbował sięgnąć ręką do kieszeni- bezskutecznie. Skórzane zapięcia pasów mocujących starannie unieruchomiły jego kończyny.
Z głośników umieszczonych w suficie rozbrzmiała muzyka.
-Pieprzony psychopata!- dowódca wiercił się nerwowo na pryczy- Na dodatek puścił Beethovena.
-Kapitanie?- chłopak podniósł lekko głos w celu przekrzyczenia muzyki- Ja wczoraj widziałem jak on was wiązał.
-To czemu żeś nic nie zrobił?
-Ja... Nie mogłem się ruszyć. Coś jakby mnie do fotela przykleiło. Tylko obserwowałem...
-I co żeś widział?
-Jak wszyscy urżnęliście się w trupa, staruch zszedł na chwilę do tej piwniczki co puszki z żarciem przynosił. Przysięgam, słyszałem że on tam z kimś gada. A raczej jak do kogoś mówi, bo tego drugiego nie słyszałem. Coś o świeżym mięsie wspominał.
Dowódca zbladł. Co też ich teraz czeka? Przecież to jakiś szaleniec.
-Młody, a ty wiesz gdzie my teraz jesteśmy?
-Towarzyszu wojskowy. Widziałem jak lodówkę odsuwał. Za nią normalnie korytarz jest i przez niego was tutaj przytaszczył. Zmachał się przy tym nie powiem, a przy Borysie to nawet siarczyście nabluzgał!
Gamper lekko się uśmiechnął. Przynajmniej wiadomo gdzie leżą. Jest jakiś punkt zaczepienia.
-Andrij a ty widzisz dobrze moją prycze?
-Widzę towarzyszu, a co?
-A to przyjrzyj się dobrze czy główkę od noża w cholewie zobaczysz? Z brązową końcówką.
-Coś tam mi miga towarzyszu dowódco, ale czy to nóż to sam nie wiem. Spodnie macie w moro, wiec wybaczcie mi ale z daleka wszystko się zlewa- dzieciak przepraszająco skinął głową.
Kapitan naprężył kark chcąc zajrzeć do cholewy. Bezskutecznie. Jeśli nóż tam jest to znaczy, że dziadyga niedokładnie go przeszukał. Jest szansa! Gdyby tylko mógł sięgnąć i sprawdzić...
Drzwi do pomieszczenia otworzyły się z hukiem. W progu stanął uradowany od ucha do ucha Kudłaty.
-A tu są moje małe żołnierzyki. Przyznajcie się planowaliście jak opuścić moje skromne progi?
-Gdybym nie był przywiązany, to już ty byś poznał co z nas za żołnierzyki.- Iwanowicz szarpnął swym ciałem na pryczy.
-Aj aj! Nerwy, po co te nerwy?- Starzec wszedł do pomieszczenia pchając przed sobą stalowy wózek z tajemniczą zawartością.- Spędzicie tu ze mną jeszcze sporo czasu. Niedługo na mój widok będziecie skakać z radości.- podszedł do barłoga ze śpiącym Borysem.
-Odsuń się od niego pieprzony świrusie.
-Spokojnie żołnierzyku- Dziadek przelotnym spojrzeniem obrzucił dowódcę.- Jeszcze przyjdzie na was czas! A teraz obserwujcie. Kto wie może się czegoś nauczycie?- Wybuch mdlącego uszom chichotu zlał się z zapętloną dziewiątą symfonią Beethovena.
Staruch podszedł do śpiącego komandosa i otworzywszy małe metalowe drzwiczki wózka wyciągnął z niego opaskę uciskową. Zacisnął ją na ramieniu śpiącego Borysa. Żyły ofiary momentalnie się uwidoczniły. Oprawca kiwnął głową sam do siebie, sięgając w następnej kolejności po długi metalowy przedmiot przypominający piłę do drewna.
Chryste! Kapitan czuł jak oblewają go zimne poty. Ten sku*wysyn zamierza ich pokroić. Kątem oka zobaczył jak młody cały drży.
Kudłaty tymczasem przyłożył narzędzie powyżej łokcia śpiącego żołnierza i nucąc pod nosem wolne adagio przystąpił do dzieła.
Wrzask cierpienia który momentalnie wypełnił pomieszczenie był nie do opisania. Komandos przebudzony pod wpływem bólu, darł się wniebogłosy. Całe ciało żołnierza próbowało uwolnić swego pana z mocujących go więzów. Kilka metrów dalej rozbudzony krzykiem Cyryl z przerażeniem przyglądał się scenie niczym z horroru. Tymczasem dziadyga piłował z całej siły. Krew ciurkiem ciekła po podłodze. Dopiero gdy kończyna oderwała się od ciała wytarł spocone czoło. Borys pod koniec amputacji stracił przytomność, zastygając z cierpieniem wypisanym na twarzy.
-Ty sukinsynie! zaje*ie cię!- Snajper ze łzami w oczach wyzywał dręczyciela.
Kat nic nie robiąc sobie z wulgaryzmów gościa, wziął obcięta kończynę i owinąwszy w bawełnianą szmatkę, schował do wózka. Sięgnął ręką do kieszeni i po chwili przetrząsania zawartości fartucha, wyciągnął strzykawkę wraz z małą fiolką zawierającą bezbarwną ciecz w środku.
-Hej żołnierzyki nie było tak źle co?- wbił igłę od strzykawki w pulsującą żyłę na szyi ofiary.- Zapewne się teraz zastanawiacie co mu wstrzykuje?
-Pieprz się popaprańcu- Gamper splunął w jego kierunku.
-No widzicie ludziska! Człowiek chce dobrze, a ten tu… ech, szkoda gadać!- Kudłaty pochylił głowę nad nieprzytomnym komandosem sprawdzając palcem jego tętno.- Nie można z tobą w zgodzie żyć, panie dowódco!. Przepraszam, że musiałem biedaka na ból narazić, ale niestety nie mam w moich medykamentach nic przeciwbólowego. Lek który wstrzyknąłem dobry jest na krzepliwość krwi i gojenie ran. Mieliście mnie za kretyna, lecz zapewniam was że lepiej mądremu udawać idiotę niż na odwrót. Teraz wybaczcie lecz muszę zszyć pacjenta.
Starzec uwijał się jak w ukropie i trzeba było przyznać, że szło mu to całkiem sprawnie. Jakie sekrety ukrywał jeszcze ten człowiek? Kim tak naprawde był? Pytania te nie dawały spokoju Iwanowiczowi.
Minęła dłuższa chwila pomieszana ze wszystkimi obelgami świata które poleciały w stronę demonicznego chirurga. Okrutnik jak gdyby nigdy nic po zakończeniu zszywania kikuta, zabrał wózek ze sobą i wyszedł z pomieszczenia.
Wszyscy przez dłuższą chwilę leżeli w milczeniu. Tylko przejmujący szloch Andrija mieszał się z kolejnymi nutami utworu niemieckiego pianisty. Trzeba było myśleć szybko. Kapitan doskonale o tym wiedział. Pierwszą rzeczą która zwróciła jego uwagę było to, że Borys podczas zabiegu tak silnie wierzgał swym ciałem iż nogi barłogu odrywały się od ziemi. Zatem prycza nie była przytwierdzona do podłoża. Była ciężka na pewno, ale nie na tyle żeby jej nie przewrócić. Trzeba ją tylko rozbujać...
Dowódca gruchnął z impetem twarzą o parkiet, cudem nie rozkwaszając swojego nosa. Towarzysze obserwowali jego zmagania z napięciem. Niczym wąż próbował wyślizgnąć swe ciało z trzymających go pasów, jednak te były porządnie zapięte. Już miał prawie zrezygnować, gdy dostrzegł podłużny przedmiot leżący na wyciągnięcie ręki. Najpiękniejsza rzecz jaką widział. Jego nóż- Dańka. Nazwany tak przez niego na cześć pierwszej misji ze swoim oddziałem. Mięli wyciągnąć informację od pewnego szpiega z CIA, jednak zadanie nie przebiegło zupełnie tak jak chciał. Doszło do otwartego konfliktu zakończonego śmiercią amerykańskiego agenta. Kapitan z trudem doczołgał się do ostrza. Dłoń pewnie chwyciła rękojeść z elastometru termoplastycznego. Kilka sprawnych ruchów nadgarstkiem i pierwszy pas przecięty. Potem następny i następny. Cichy zgrzyt odsuwanej pryczy zginął zagłuszony w melodii z głośników. Dowódca podbiegł do barłoga z Cyrylem uwalniając go z krepujących więzów. Andrij obserwował całą sytuację z nadzieją w oczach. Wiedział, że musi poczekać na swoją kolej. Wyswobodzony snajper zerwał się energicznie, rozmasowując obtarte nadgarstki. Teraz kolej na dzieciaka. Po chwili cała trójka stoi przed łóżkiem z nieprzytomnym Borysem.
-Co z nim, budzimy?- Snajper popatrzył na bestialsko oszpeconego druha.
-Na razie nie!- Pawło odpowiedział natychmiast- Najpierw musimy zając się staruszkiem. Mam z nim rachunki do wyrównania.
-Nie tylko ty!- Cyryl zacisnął pięści.
Gamper pierwszy przeszedł przez przejście w ścianie. Po drugiej stronie zobaczył przesuniętą lodówkę i pokój z barkiem.
-Nikogo nie ma. Wszystko stoi tak jak było. Dziadyga nawet nie posprzątał.
Wszędzie walały się butelki po wysokoprocentowych trunkach. Na stole kałuża z przewróconą na niej butelką Whiskey. Pod stołem plama z rzygowinami. W kącie oparte o ścianę leżało całe ich uzbrojenie. Dowódca dopadł do broni jako pierwszy. Przeładował magazynek. Jest dobrze! Kudłaty zostawił naboje. Obok leżą cztery maski z wyciągniętymi filtrami. Pod nimi trzy pistolety marki WALTHER P99 z założonymi na nie tłumikami. Kapitan uśmiecha się od ucha do ucha.
-Idziemy zatańczyć panowie!- rzuca na odchodne kierując się w stronę piwnicy.
Strome schody schodziły ostro w dół. Niski strop i wąskie ściany znacznie utrudniały przeprawę z karabinami, jednak nikt nie zwracał uwagi na niewygodną pozycję. Pojedynczo, na palcach stąpali po zemstę...
Na dole przywitał ich niesamowity smród ludzkiego moczu i odchodów. Tak mocno gryzący w twarz iż wszystkim zebrało się na wymioty. Iwanowicz resztką siły woli powstrzymał strajkujący żołądek przed odruchem wymiotnym. Na końcu pomieszczenia odwrócony plecami do nich stał Kudłaty.
-No już, już… Dobre prawda?- Mieszkaniec bunkra mruczał po cichu.- Jedz kochana, jedz! Dawno takich przysmaków nie próbowałaś. Kto by o ciebie tak zadbał jak nie ja? Tak mówisz? Oj dziękuje.. nawet nie wiesz jaką mi to sprawiło przyjemność! Mój skarbie, moje kochanie....
Żołnierze powoli i ostrożnie zmierzali w jego kierunku. Dowódca wyciągnął pistolet.
-Ktoś tu jest?- Starzec momentalnie się odwrócił
To co zobaczyli zszokowało ich. W małej klatce, czy też raczej w kojcu wbudowanym w ścianę siedziało coś, co przypominało kobietę. Postać była strasznie wychudzona. Przez bladą jak papier skórę przebijały wszystkie kości. Miednica stwora sterczała po bokach, w sposób nieludzki komponując z zapadniętym brzuchem. Pozostałości a raczej strzępki czegoś co kiedyś było włosami-bezwiednie opadało na smukłe ramiona. Drobne dłonie z długimi połamanymi paznokciami gorączkowo coś trzymały. Zęby stworzenia łapczywie wgryzały się w mięso. Krew ciekła po ustach, brodzie i czymś co dawniej był piersiami.
Potworzyca jak gdyby nigdy nic zajadała amputowaną rękę Borysa. Kudłaty zobaczywszy w ostatniej chwili trzy cienie za sobą, momentalnie próbował pochwycić swój miecz. Pierwsza kula trafiła go w kolano roztrzaskując rzepkę, druga przebiła na wylot sięgającą po ostrze dłoń. Zaskoczony upadł na kamienną posadzkę. Kobieta wyczuwając zapach świeżej krwi momentalnie naprężyła się, próbując wyskoczyć z kojca. Coś zatrzymało ją kilkanaście centymetrów przed zdobyczą. Dopiero teraz żołnierze dostrzegli u niej metalową obrożę na szyi, połączoną z grubym masywnym łańcuchem niknącym w ciemności.
-No, no, cwane jesteście żołnierzyki- starzec oparty plecami o ścianę, próbował zatamować sączącą z ran krew.- Mogliśmy razem dużo osiągnąć! Tymczasem wy podstępnie atakujecie mnie z tyłu. To ja uratowałem was przed posocznikiem, to ja kwaterę zaoferowałem. Napoiłem i nakarmiłem.. a wy mnie zdradziecko ...
-Ty pieprzony psychu!- Andrij stanął przy dowódcy.- Zwabiłeś nas tutaj! Od samego początku to planowałeś! Ta cała pomoc to tylko po to, żeby nas potem zabić. Karmić nami chciałeś tego zombiaka.- wskazał palcem na wierzgające monstrum.
-To nie jest zombiak!- Dręczyciel próbował wstać, lecz zobaczywszy przed nosem muszkę pistoletu kapitana natychmiast zaniechał czynności.- To moja żona, Swietłana, ona... Ona jest tylko bardzo chora...- rozpłakał się nagle jak dziecko.
Jeżeli starzec próbował wziąć na sentymenty kapitana to znalazł niewłaściwy moment. Wszystkie znaki na niebie wskazywały że za chwile mózg Kudłatego rozbryzga się po posadzce.
-Mów od początku! Tylko prawdę, to może wyjdziesz z tego cało- Iwanowicz przyklęknął na jedno kolano przed krwawiącym gospodarzem.
-Jak to cało!!- snajper nagle przystanął obok dowódcy.- Ubijmy drania i chodu!
-Cicho! Ja tu wydaję rozkazy.
Ranny mężczyzna widząc szansę na wyjście cało z opresji, oparł się wygodniej o ścianie.
-Tak naprawdę to jestem Witalij Sorokin. Urodzony i wychowany w Moskwie. Tam studiowałem medycynę i poznałem swoją żonę Swietłanę. Dała mi dwóch synów i jedną córkę- pieszczotliwie spojrzał w stronę kobiety zombie.
-Do rzeczy!!- mina twarzy Gampera zdradzała, że za chwilę puszczą mu nerwy.
-No i żylibyśmy szczęśliwie, gdyby nie wyniki moich badań na uczelni. Widzicie żołnierzyki, bo ja to z zawodu genetykiem jestem i wszystko co ma jeden chromosom mniej lub więcej cholernie mnie interesuje. Po wybuchu Czarnobylskim doszły do Moskwy wieści, że matka natura dziwne stworzenia sobie tu wyhodowała. Na początku dostawaliśmy do instytutu tylko pojedyncze elementy ciała mutantów. Potem to się nawet całe okazy trafiały. Badałem mięsaki, tuszkany, nibypsy i inne cholerstwa. Pewnego dnia przywieźli nam coś do człowieka podobnego. Przynajmniej pod względem fizjologicznym-staruch zarechotał sam na swoje wspomnienie- W ostatniej chwili poinformowano nas że to niejaki Kontroler. Mnie i mojemu zespołowi zlecono badania nad nim. Na pierwszy rzut oka funkcję życiowe humanoida były zerowe. Oddechu brak, krążenia brak, zwiotczenie i zesztywnienie mięsni jak u nieboszczyka. Postanowiłem wtedy otworzyć drania. Rozciąłem klatkę piersiową, a tam cyrk na kółkach. Serce po prawej stronie. Dwie porównywalne wątroby. Płuca normalne, ale od nowotworów to aż spuchły. Śledziony brak i jeszcze coś co przypominało żołądek, ale w rzeczywistości było jelitem. Wyobraźcie sobie że to coś nie ma soków trawiennych. On po prostu wchłania zdobycz, tylko jeszcze nie do końca wiadomo w jaki sposób. Następnym etapem było wyciągnięcie jego mózgu. I tak naprawdę tu wszystko się zaczęło. Mogę zapalić?- Kudłaty spojrzał prosząco na kapitana.
-Pal!
-No więc właśnie...-Starzec pyknął z fajki- po otworzeniu czaszki spostrzegłem, że mimo iż od śmierci mutanta minęło kilkadziesiąt godzin, to mózg wygląda jak u zdrowej osoby. Podłączyłem pod niego dwie elektrody o bardzo niskim napięciu. Momentalnie wytworzył się łuk elektryczny trafiający we mnie. Przez kilka sekund widziałem obrazy z życia Kontrolera, które na zawsze odmieniły moje życie. Wyobraźcie sobie że w obecnym czasie moja żona zachorowała na raka mózgu. Neurolodzy nie dawali jej więcej niż pół roku życia. Jednak to co zobaczyłem wystarczyło żeby tu z nią przyjechać i próbować ją ratować. O kompleksie w którym się znajdujecie wiedziałem wcześniej. Mam znajomego w departamencie obrony, można powiedzieć że brat. Decyzję podjąłem natychmiast. Pociąg- Kijów -auto- Czarnobyl. Kupiłem mapę od pewnego wojskowego Stalkera i tak trafiliśmy z żoną do Czerwonego Lasu. Na początku badania szły całkiem dobrze, później jednak jej stan drastycznie uległ pogorszeniu. Nie chciała jeść, leżała i patrzyła bezmyślnie w sufit. Pewnego dnia nie zastałem jej po powrocie do bunkra. Szukałem wszędzie. Wróciła sama na drugi dzień z pogryzioną ręką. Pytałem, prosiłem, błagałem co się stało? Nie chciała nic mówić. Trzy dni później zmieniła się w to, co tu teraz widzicie- Dziadyga kiwnął głową w stronie zombie.
-Co tam zobaczyłeś?- dzieciak doskoczył do boku starca.- Tam w głowie tego kontrolera znaczy?
-Życie, hi, hi, hi... Zobaczyłem życie...- Śmiech lekarza wypełnił całe pomieszczenie.
Iwanowicz patrzył na rozbawionego starca. Przez chwilę bił się z myślami. W końcu powoli nacisnął za spust. Cichy świst wystrzału ponownie przeszył piwnicę.
-Kurwa przestrzeliliście mi drugie kolano!- starzec wył niemiłosiernie- przecież wam wszystko powiedziałem.
-Którędy droga przez las?- Kapitan wycelował broń prosto między oczy genetyka.
-Tu po mojej prawej... jest dźwignia. Przejdziecie ze trzy kilometry korytarzami, potem jeszcze pół dnia wodociągiem. Tędy właśnie najlepiej ominąć Czerwony Las. Następnie to już droga na Prypeć. Więcej nic nie wiem.
Gamper podszedł i pociągnął za dźwignię. Ściana rozsunęła się ukazując przejście.
-Cyryl zobacz co jest po drugiej stronie. Tylko uważaj czy to aby nie jest pułapka!- dowódca wskazał nieuzbrojona ręką w nowy korytarz.
-Dźwignia, taka sama jak z tej strony towarzyszu kapitanie. Korytarz przede mną. Raczej długi, końca nie widzę.
Gdy tylko komandos pojawił się obok niego, nakazał mu trzymanie na muszce gospodarza bunkra. Sam w tym czasie wrócił z młodym do pomieszczenia z nieprzytomnym Borysem. Z pomocą dzieciaka, wspólnymi siłami zeszli z powrotem do piwnicy.
Pawło pochylił głowę nad uchem rannego starca.
-Wiesz co Kudłaty? Ja obietnicy dotrzymuję. Nic ci nie zrobimy, ale sam musisz sobie radzić.
-Aaa... Jak to? Nie zostawiajcie mnie samego- błysk w oczach genetyka świadczył o jego strachu. -Nie zostawiajcie mnie żołnierzyki...
Wszyscy przeszli przez rozsuwaną ścianę nie spoglądając do tyłu, tylko Iwanowicz przystanął na chwilę w progu.
-Trzymaj się!- rzucił w stronę starucha- Aha, i żebyś nie był tak całkiem sam to pod opieką żonki cię zostawiam. Możesz liczyć na równie dobrą opiekę- Oddał trzy strzały w stronę mocującego kobietę łańcucha.
Po przesunięciu dźwigni mechanizm ścienny zostawił piwnice za ich plecami. Przez chwilę ich uszom dobiegł czyjś błagalny krzyk zmieniający się w charczenie i rzężenie. Potem była już tylko cisza.
Oddział nie spoglądając za siebie ruszył korytarzem w kierunku wyjścia. Mijali puste, zakurzone pomieszczenia robiąc w nich tylko krótkie odpoczynki. Po około godzinie marszu dotarli do korytarza z rurami kanalizacyjnymi.
-Towarzyszu dowódco?- Młody szarpnął kapitana za rękaw. - On chyba nie oddycha!
Gamper momentalnie doskoczył do rannego komandosa kładąc go na betonowe podłoże. Pierwsze co zrobił było przyłożenie swego ucha do rozwartych ust żołnierza. Brak oddechu. Zbadał puls na nadgarstku. Brak pulsu. Szybkim zdecydowanym ruchem rozerwał kombinezon na klatce piersiowej. Trzydzieści uciśnięć, dwa wdechy, trzydzieści uciśnięć, dwa wdechy... Bez rezultatu. ku*wa! gdybym tylko miał defibrylator. Nie pozwolę mu umrzeć, nie pozwolę... Trzydzieści uciśnięć, dwa wdechy, trzydzieści.... Ciało umierającego towarzysza nie reagowało w żaden sposób.
Po kilkunastu minutach ciągłej reanimacji poczuł jak ktoś łapie go z tyłu za bark.
- Daj spokój- Snajper spuścił głowę.
Młody, smutnymi oczami obserwował ostateczne próby ratowania życia. Trzydzieści uciśnięć, dwa wdechy...
Oficer sam dokładnie nie wiedział ile to jeszcze trwało. Ręce z wysiłku odmawiały posłuszeństwa, lecz mózg wierzył w cudowne ozdrowienie kompana. Nierówna walka do samego końca. Pojedynek Dawida z Goliatem. Przegrał.
Ciało Borysa zostało ułożone w pozycji siedzącej przed wejściem do korytarza z wodociągami. W jedyną dłoń włożono mu karabin, przy nogach składając maskę z filtrami. U stóp zmarłego komandosa wysypano i ułożono starannie amunicję formując z niej znak krzyża. W ciemnym, wilgotnym tunelu powstał mały ołtarzyk upamiętniający śmierć żołnierza.
Droga wzdłuż wodociągów była chyba najdłuższą jaką w swoim życiu pokonał Iwanowicz. Ciemna, pełna bólu i zmęczenia. Droga ludzkiej krzywdy, niesprawiedliwości, męczeństwa. Jawiła wszystko to co przeżył i miał jeszcze przeżyć...
Na końcu tunelu zamajaczył otwór w sklepieniu, z wpadającym do środka snopem światła. Na miejscu zastano wąską drabinkę z gdzieniegdzie wyłamanymi szczebelkami. Krótka wspinaczka w górę. Powiew świeżego powietrza. Wolność, światło, życie, ZONA... Wszyscy stali wpatrując się w zapierający dech w piersiach widok przed sobą. W odległości dwóch kilometrów przed nimi, na horyzoncie majaczyła PRYPEĆ.





Rozdział 5.


Prypeć. Miasto widmo. Założone w 1970 roku jako miejsce dla pracowników elektrowni jądrowej w Czarnobylu. Przetrwało tylko szesnaście lat. Życie rozwijającego się miasteczka przerwał wybuch reaktora z 1986 roku. Panika, ewakuacja, masowe wysiedlenie.
W ciągu jednego dnia pięćdziesięciotysięczna betonowa dżungla pozostała pusta. Okazało się że nie tak do końca...
Przed miastem po lewej stronie było widać z daleka urwany most. Pod jego wałem spoczywała przewrócona na bok ciężarówka. Na małym trawiastym skwerku przy niej- pasło się kilka mięsaczy. Młody wytłumaczył dowódcy, że lepiej będzie ominąć grupę mutantów i dyskretnie wejść do miasta od strony starej Księgarni. Grupa szerokim łukiem ominęła stadko, kierując swe kroki w stronę opuszczonego budynku. Stara księgarnia wyglądała z zewnątrz jak brudne, obszarpane dziecko. Mały budynek odstraszał intruzów przysadzistym dziurawym dachem oraz porosłymi mchem i grzybem ścianami. Stare drewniane drzwi obijały się pod wpływem wiatru o zardzewiałą framugę. Przez popękane i dziurawe szyby można było zobaczyć zarysy regałów z ustawionymi na nich rzędami zakurzonych książek.
-Radziłbym się trzymać ścieżki którą was prowadzę- Młody podbiegł do zaglądającego przez okno od księgarni Cyryla.- Nie wchodzimy do opuszczonych budynków! No chyba że nie ma innego wyjścia.
Kapitan posłał snajperowi gniewne spojrzenie wyciągając jednocześnie z kieszeni swoje PDA. Dalej brak zasięgu. Rzucił okiem na licznik Geigera. Czas wkładać maski. Wszyscy grzecznie zakładają je, wymieniając jednocześnie zużyte filtry na nowe. Dzieciak wyprzedzając wszystkich, ruszył jako pierwszy na jedną z głównych dróg miasta widma. Po kilku minutach spokojnego marszu z nieba zaczął siąpić deszcz. Pierwsze krople nie wywarły na nikim żadnego niepokojącego wrażenia. Dopiero po chwili spostrzegli, że skafandry i maski ociekają ciemną cieczą przypominającą ropę.
-Czarny deszcz!- Andrij przeżegnał się szybko- Taki sam był ponoć przed drugą emisją. Zły to znak dla nas. Omen. Nieszczęście nas spotka, możemy jeszcze zawrócić...- błagalnym wzrokiem obserwował reakcję dowódcy.
Iwanowicz odchylił głowę, spojrzał w niebo i ruszył przed siebie.
- Faktycznie troszkę pociemniało. Zapowiada się na rzęsistą ulewę. Trzeba przyspieszyć.
Zrezygnowany i roztrzęsiony dzieciak wciąż szedł jako pierwszy o wiele uważniej obserwując okolicę. Po dłuższej chwili marszu wskazał wielki obdrapany budynek bez szyb. Ze środka konstrukcji wystawały obszarpane, dziurawe manekiny spoglądając na nich tępym, plastikowym spojrzeniem.
-Dom towarowy- młody przyspieszył kroku.- Starzy mówili, że tam pełno tuszkanów jest. Lepiej nie wchodzić. Małe bestie jak kogoś dopadną w grupie to raz dwa do białej kości obgryzą. Pod spodem to ponoć jest parking, ale zalany wodą. Tam też bym się lepiej nie zapuszczał. Kto wie co tam żyje!
Gamper nie zamierzał wchodzić do byłego centrum handlowego. Po pierwsze nie było tego w planach. Po drugie wyobraził sobie małe bestie, które niczym piranie atakują ciało ofiary zjadając ją kawałek po kawałku.
Główna ulica która się poruszali nie odstawała niczym od tych jakie widywał w Kijowie. Różnica polegała tylko w jej stanie. Szeroka jezdnia z dwoma wytartymi już przez czas pasami ruchu, oraz ścieżką rowerową po obu stronach. Pordzewiałe znaki drogowe, zerwana sygnalizacja świetlna, wraki aut. Przypomniała mu się misja w Kosowie. Tam swego czasu było podobnie, ale widywano chociaż ludzi. Tu nie...
-Towarzyszu dowódco!- Głos młodego wyrwał kapitana z zadumy.- Przed nami chyba nibypsy.
W odległości około dwustu metrów przed nimi kilka zwierząt przypominających zmutowane domowe pupile biegało wkoło czegoś, co przypominało świnię- ujadając przy tym i szczekając.
-Dzik do miasta się zapuścił- Chłopak odszedł na bok.- W grupie go atakują bo to groźne bydlę jest. Ze dwa lub trzy na kły już wziął- Faktycznie obok miejsca walki zwierząt leżały trzy truchła prawdopodobnie należące do czworonogów- Z czasem go wymęczą i załatwią. Lepiej im nie przeszkadzać jeśli nam życie miłe.
Pawło nie zamierzał ryzykować spotkania z wygłodniałą sforą napromieniowanych psów. Cały oddział zszedł z ulicy i omijając szerokim łukiem skupisko anomalii na poboczu skierował się w stronę dziesięciopiętrowych budynków mieszkalnych.
Blokowisko przywitało ich Hitchcockowską ciszą. Jak na mistrza dreszczowców przystało tak i tutaj wstępny spokój i napięcie grało pierwsze skrzypce. Wysokie ciągi złączonych ze sobą wieżowców tworzyły szerokie półkola po obu stronach kroczącego oddziału. Niczym potężne dłonie Herkulesa trzymały ich w swoich objęciach, zgniatając mocą tysięcy ton stali i betonu. Wielki podwórzec w centrum osiedla emanował niedaleką przeszłością z przed osiemdziesiątego szóstego. Iwanowicz oczami wyobraźni zobaczył przesiadujące matki z dziećmi. Huśtawki, karuzele, piaskownice- to wszystko kiedyś żyło. Dziś stoi puste i zapomniane.
-Radzę przyspieszyć- Andrij nabrał nagłego rozpędu.- Jesteśmy na otwartym terenie. Oby nic nas nie zauważyło...-ostatnie zdanie wypowiedział przelęknionym głosem.
Cyryl dla pewności jeszcze raz przeładował swojego Dragunova i wtedy spostrzegł ruch. Na drugim piętrze coś drgnęło. Przystanął na chwilę zwracając tym samym uwagę swoich towarzyszy. Muszka karabinu momentalnie powędrowała w stronę okna. Oko przyciśnięte do lunety lustrowało nerwowo całe piętro.
- Coś widziałeś?- Dowódca doskoczył do kamrata.
Komandos obserwował jeszcze przez moment po czym odłożył snajperkę.
-Zdawało mi się że ktoś tam był, ale to chyba tylko zmęczenie.
Kapitan poklepał po przyjacielsku żołnierza po plecach. Wszyscy odczuwali przemęczenie i on także nie stanowił wyjątku.
Huk przewracanego śmietnika niespodziewanie przerwał ciszę. Wszyscy rozejrzeli się nerwowo po okolicy, jednak nikogo nie zauważyli. Huśtawka do tej pory nieruchoma, kołysała siedziskiem w przód i tył. Drabinki dla dzieci drgały, wydając metaliczny przerywany dźwięk. Resztki desek które kiedyś były obiciem piaskownicy, poszybowały w powietrze zostawiając mocujące je gwoździe.
-Taaaaaam!- Dzieciak wskazał palcem w stronę jednej z bram mieszkalnych- Burery!!
Gamper przed przyjazdem do ZONY zapoznał się dokładnie z niebezpieczeństwami, które można tu spotkać. Raport na temat burerów był jednak skromny. Małe brzydkie karły z głupkowatym uśmiechem. Przysadziste, krępej budowy ciała z grubymi masywnymi dłońmi. Poubierane w łachmany, zapewne zdjęte ze znaleźnych lub co gorsza zabitych osób. Dowodziło to, że mutanty te przejawiały inteligencję tworząc tym samym kolejne odnogę ewolucji homo sapiens. Przeważnie działały w pojedynkę, ale bywało też, że Stalkerzy trafiali na zorganizowane grupy.
W tym przypadku potwierdziły się najgorsze obawy kapitana. Kilka osobników biegło teraz w ich kierunku. Nie była to jednak zwykła pogoń wilka za zającem. Sprytne humanoidy dokładnie i regularnie wyszukiwały na swojej drodze wszystko, co stanowiło osłonę. Wielkie śmietniki, murki ,drzewa- wszystko to stanowiło ochronę przed wrogiem. Dowódca nie zastanawiał się nawet chwili i jako pierwszy puścił serie w najbardziej odsłoniętego mutanta. Ku zdziwieniu, zobaczył że kule zamiast dosięgnąć celu zmieniły kierunek, ginąc w oddali.
-Telekinezy one używają, telekinezy... Odwrót!- Iwanowicz przeskoczył nad żywopłotem.
Reszcie oddziału nie trzeba było dwa razy tego samego powtarzać. Wszyscy gnali na złamanie karku, próbując jak najszybciej opuścić niebezpieczne blokowisko. Kamienie, deski, gwoździe, szkło, kawałki metalowych części drabinek- wszystko, co mogło zranić lub zabić leciało uniesione siłą woli w kierunku uciekających żołnierzy. Solidna zjeżdżalnia została wyrwana razem z zakopanymi w ziemię betonowymi obciążnikami mijając dosłownie o cal Andrija. Wielki metalowy śmietnik sunął po całej szerokości trawnika łamiąc wszystkie młode drzewka i krzaki, zatrzymując ostatecznie na olbrzymim dębie. Młody czuł jak dziesiątki przedmiotów trafiają i odbijają się od jego ciała. Nogi odmawiały posłuszeństwa, brakowało sił, lecz strach był silniejszy. Towarzysze też nie mieli lekko. Cyryl próbował strzelać w biegu po omacku, jednak widząc że nie przynosi to żadnego widocznego rezultatu w końcu zrezygnował. Młodemu przemknęło przez myśl, jak on w ogóle mógł tak szybko biec ze zranioną nogą...
W końcu przedmioty zaczęły lecieć coraz rzadziej, aż w końcu przestały. Kapitan dał znać reszcie że czas się zatrzymać. Wszyscy ciężko dysząc i sapiąc spoglądali na siebie. Na szczęście nikt nie posiadał żadnych poważnych obrażeń ciała. Ot, kilka niegroźnych zadrapań i stłuczeń.
-To karły pieprzone!- Snajper przerwał ciszę.- Nieźle nam stracha napędziły!
-Nooo- młody położył dłonie na klatce piersiowej. Beknął, kaszlnął po czym się porzygał.
Pawło wyciągnął z kieszeni chustkę i podał młodemu.
-Masz, wytrzyj gębę, zasłużyłeś.
Chłopak spojrzał na niego nic nie rozumiejącymi oczami. Dopiero teraz uświadomił sobie gdzie się znajdują. Przed nimi na wyciągnięcie ręki stał szpital.
Wielka tabliczka informacyjna była w tak opłakanym stanie że nie wiele można było z niej odczytać prócz adresu- ul. Drużby Narodow 18. Wielkie obrotowe drzwi placówki stały teraz nieruchomo. Kiedyś pracowały bezustannie służąc miejscu gdzie śmierć i życie szły w parze za ręce. Poszarpane framugi okien, wybite okiennice, zrujnowane schody wejściowe to wszystko nadawało temu miejscu wyraz tajemniczości. Podjazd dla wózków inwalidzkich miał liczne pęknięcia i głębokie dziury. Barierka przy schodach była ostro wygięta. Dwa samochody zaparkowane przed wejściem szpitala były tak zdewastowane przez czas i złodziei, że na pierwszy rzut oka nikt nie domyśliłby się, że to karetki. Zdradzały je tylko połamane koguty na dachach wozów.
Młody jako pierwszy przestąpił próg lecznicy włączając latarkę na swoim karabinie. Reszta grupy poszła za jego przykładem, powoli wchodząc za nim do środka. Ściany w pierwszym napotkanym pomieszczeniu straszyły obdrapanym i odpadającym tynkiem. Długie, narożnikowe biurko okrywała gruba warstwa kurzu. Na blacie stał telefon, kilka aktówek oraz duży porcelanowy kubek. Zza biurka wystawało drewniane krzesło z oparciem i trzy wysokie regały z ułożoną na nich toną makulatury, zapewne dokumentacją medyczną. Po prawej stronie od stoiska dyżurnego ciągnął się długi ciemny korytarz z widniejącą nad nim tabliczką ''Szpitalny Oddział Ratunkowy'', zaś obok niego schody prowadzące na wyższe pietra. Gamper postanowił w pierwszej kolejności zbadać wyższe kondygnacje szpitala, więc dał znać reszcie aby bardzo ostrożnie szła za nim. Pierwsze piętro wyglądało na opuszczone w wielkim pośpiechu. Porozrzucane ubrania, poprzesuwane łóżka pacjentów, potłuczone naczynia, przewrócone krzesła. Na drugim piętrze sytuacja była podobna z tym, że był to oddział dziecięcy. Świadczyły o tym łóżeczka i walające się po podłodze zabawki. Szczególną uwagę wszystkich zwrócił szkielet leżący na samym środku jednej z sal. Sądząc po układzie kości należał zapewne do psa lub innego czworonoga. Łącznie oddział przeszukał kilkanaście pokoi wraz z pomieszczeniami socjalnymi, znajdując tylko hałdę bezużytecznych i nic nie wartych przedmiotów.
-Szlag by to trafił!- Iwanowicz kopnął z wściekłości przewrócone krzesło.
-Towarzyszu dowódco może wywiad się pomylił?- Snajper zaglądał w każdy kąt z nadzieją, że jednak coś przeoczyli.
- Nic tu nie ma! Trzeba zajrzeć na dół.- Oficer obrócił się na pięcie i ruszył w stronę klatki schodowej.
Młody szedł za żołnierzami jako ostatni. Dręczyły go złe przeczucia mówiące żeby lepiej nie zaglądać na Oddział Ratunkowy. Głos rozsądku nakazywał jak najszybsze opuszczenie szpitala, jednak ciekawość była silniejsza.
Przejście przez korytarz pogotowia nie należało do najłatwiejszych. Wszędzie zawadzały łóżka do przewozu pacjentów- tak zwane ''sanitarki'', tarasując przejście w wąskim holu. Na posadzce leżały brudne i nie zawsze puste strzykawki, gdzieniegdzie stojaki z zawieszonymi jeszcze na nich torbami kroplówkami. W pierwszej napotkanej sali nic nie znaleźli. Tak samo w kolejnej i w jeszcze kilku następnych. Pawło czuł jak wściekłość roznosi go od środka. Nie po to przeszli tak ciężką drogę żeby teraz wrócić z pustymi rękoma. Miny towarzyszy zdradzały te same odczucia. Rezygnacja, zmęczenie, bezsilność- wszystkie te cechy mocno przytłaczały żołnierzy.
Ostatnie pomieszczenie, nie różniło się zbytnio od wcześniejszych. Biurko, stolik, duża szafa i kilka regałów. Na środku wielki włochaty dywan, teraz zmatowiały i wyświechtany przez czas. Na ścianie po lewej stronie od wejścia wisiał mały obraz przedstawiający nagiego mężczyznę stojącego w środku ciernistego krzewu. Wokół ramion, nóg i tułowia osobnika owijały się ostre jak igły gałęzie, kłując i wrzynając w jego ciało. Z dość licznych ran ciekła krew tworząc u jego stóp sporych rozmiarów kałuże. Najdziwniejszą rzeczą w tym sadomasochistycznym obrazku było to że delikwentowi nie schodził uśmiech z twarzy. Najwyraźniej ból sprawiał mu przyjemność, potęgując jeszcze bardziej wizję szalonego malarza. Pod obrazkiem widniał cytat: ''Przyroda jest lekarzem dla wszelkich chorób''- Hipokrates. Kapitan przystanął przed dziełem rozmyślając głęboko nad jego treścią. Właściciel tego dzieła był albo bardzo mądry albo....
-Towarzyszu dowódco!- Młody wyrwał z zamyślenia Iwanowicza.- Tu, w tym miejscu deski trzeszczą pod nogami.
Gamper oderwał wzrok od obrazu i wspólnie z żołnierzami począł odsuwać meble i dywan. W miejscu gdzie posadzka powinna być jednolitą betonową masą przykrytą warstwą ceramicznych płytek - widniały dwa wmurowane stalowe zawiasy z przymocowanymi drewnianymi drzwiczkami. Kapitan nie myśląc szybko, podważył Dańką doskonale wpasowaną w podłogę klapę. W małym schowku na około pół metrowej głębokości, na wyciągnięcie ręki leżało czarne zdobione pudełko.
Przedmiot z zewnątrz wyglądał jak mały kawałek bryły kamiennej. Na jego powierzchni nie było widać żadnych złączeń ani sklejeń, tylko starannie wygrawerowane roślinne, cierniste pnącza. Aurę tajemniczości dopełniał kuty, nieczytelny autograf na eksponacie. Oficer obejrzał znalezisko bardzo dokładnie próbując znaleźć jakikolwiek uchwyt, wieko, lub ukryty mechanizm. Bezskutecznie. Ostatecznie stwierdził, że nie jest to miejsce i czas na zabawy logistyczne. Misja zakończona. Należało tylko bezpiecznie opuścić to popieprzone miejsce. Owszem obiecał barmanowi że rozwiąże problem ze znikającymi Stalkerami, jednak plany zawsze mogą ulec zmianie. Wszystko do tej pory toczyło się zupełnie nie tak, jak przewidywał. Został mu już tylko jeden człowiek i nie zamierza poświęcać jego i swojego życia dla kilku rubli.
Wtem rozległ się przeraźliwy pisk powodując ogromny ból uszu żołnierzy. Czarne pudełko wypadło z rąk kapitana, turlając po podłodze i zatrzymując ostatecznie pod ścianą z obrazem. Wszyscy cierpieli w okropnych męczarniach osłaniając boki głowy przed straszliwym dźwiękiem. Młody dostrzegł jak snajperowi leci krew z nosa i oczu. Widział próbującego wstać mimo bólu dowódcę. Poczuł ciepłą ciecz spływającą po swoim policzku i karku, wraz z mdlącym zapachem siarki w powietrzu. Odwrócił głowę w stronę źródła odoru. Coś lub ktoś przyglądało mu się. Próbował spojrzeć w twarz łowcy, ale powieki były zbyt ciężkie. Walczył z całych sił by je otworzyć...Walczył o każdą sekundę życia..., jednak ciemność była silniejsza.
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
W torbie coś się poruszało. Oparta o ścianę uwypuklała się i rozciągała, aż w końcu przewróciła na bok wysypując swoja zawartość. Na konserwie mięsnej siedział mały gryzoń próbujący drobnymi i twardymi ząbkami dobrać się do przysmaku z puszki. Wił się i kręcił przyjmując różne pozycje, jednak metalowe opakowanie stanowczo nie chciało ustąpić. Zniecierpliwiony przystanął na tylnych łapach i poruszając długimi, szczeciniastymi wąsami obserwował otoczenie. Stał tak chwilę, aż w końcu zdecydował ruszyć przed siebie. Przez chwilę jedna z jego nóżek zaplątała się w sznurówki wielkiego wojskowego buta, jednak spryt stworzenia pozwolił mu na szybkie wydostanie z opresji. Duża zielona przeszkoda która wyrosła na jego drodze stanowiła ciekawe miejsce do poszukiwań przysmaków. Wspiął się na nią. Najpierw pobaraszkował w odpiętej kieszeni bojówek, następnie przesuwając się wzdłuż pasa wojskowego zaglądnął do rozpiętego skafandra. Pisk wściekłości zwierzęcia przeszył ciszę pomieszczenia. Zniecierpliwiony i głodny gryzoń kontynuował swoją podróż. Podłoże pod jego łapkami zmieniło się z szorstkiego na miękkie i ciepłe. Maluch ostrożnie pochylił łepek w stronę dochodzącego do niego słabego powiewu powietrza. Małe czarne oczka wyczekująco wypatrywały. Nawet nie zdążył drgnąć, kiedy wielka masywna dłoń złapała go w swoje kleszcze. Wiercił się i szarpał próbując ugryźć oprawcę. Daremnie. Uścisk był zbyt mocny.
-Durne myszy- basowy głos dochodzący z ciemnego kąta pomieszczenia obudził kapitana.
Pawło Iwanowicz z wysiłkiem otworzył zakleszczone jak imadła powieki. Mało przytomnym wzrokiem prześledził otoczenie wokół siebie. Siedział oparty o ścianę bez broni i zaopatrzenia. Przed nim na środku pokoju leżało zmasakrowane ciało Cyryla. Komandos nie miał ani rąk, ani nóg. Coś lub ktoś oderwało je, lub co gorsza odgryzło. Rany wyglądały na szarpane więc prawdopodobnie zrobiło to jakieś zwierze. Brak jakiejkolwiek krwi wkoło świadczyło że zabójstwa dokonano gdzie indziej, tutaj wrzucając jedynie truchło. Zarówno rany jak i całe ciało ofiary było czymś posypane. Śmierdzący fetor unosił się w powietrzu drażniąc nozdrza. Gamper szybko rozpoznał zapach ze snu. Blady pot zrosił jego czoło. Siarka... trup jest posypany siarką...
-Witam żołnierza- głos z sali rozbudził dowódcę na dobre.
W kącie pomieszczenia siedział wysoki, żylasty i piegowaty mężczyzna ubrany w zielony kombinezon wojskowy. Kapitan momentalnie zerwał się na nogi przyjmując pozycję obronną.
-Spokojnie ja ci krzywdy nie zrobię. Ty Stalker czy kto?- osobnik wyszedł z mrocznego kąta pomieszczenia.
-Żołnierzem jestem, a ty?- Dowódca odsunął się w tył zwiększając dystans.
-Ja Stalker. Kurzaj na mnie wołają. A ty pamięta jak się tu znalazł?
-Pamiętam głośny pisk w uszach.
-Ha!, to tak jak ja- mężczyzna wstał, jednocześnie chowając do kieszeni zabitą mysz.- A gdzie ty pisk słyszał?
-W szpitalu w Prypeci.
-W szpitalu? Ty po co się aż tam zapuszczał? Imię jakieś masz?
-Pawło, na imię mam Pawło..- oficer w ostatniej chwili ugryzł się w język.- artefaktów szukałem.
-Artefakty to dobry powód- Obcy oparł łokieć o ścianę.- Mnie i paru Stalkerów pod Leszczyną też pisk dopadł. Tak jak ty tu się obudziłem.
-Paru? To ilu was było?
-Czterech- Kurzaj siorbnął nosem- taaa, było nas czterech. A ty sam na błyskotki chodził czy w kompanii??
-W grupie. Trzech nas było- komandos rozejrzał się po pomieszczeniu szukając wyjścia.
-Ty, a ten co tu leży to twój?
-Mój.
-Szkoda chłopa.
-Ano, szkoda- Iwanowicz podszedł do stalowych drzwi z klamką.
-Ty i tak drzwi nie otworzysz- piegowaty ominął ciało snajpera i podszedł z tyłu do dowódcy.
Dopiero teraz kapitan zauważył jak wyniszczony i wychudzony jest ten człowiek. Twarz chudzielca była mocno zapadnięta, uwidaczniając wystające kości policzkowe i haczykowaty orli nos. Długie włosy spięte w kucyk przeszywały teraz lekkie pasma siwizny. Gęsty zarost na twarzy, oraz nieprzyjemny zapach potu sugerowały, iż mężczyzna ten dawno nie korzystał z wody. Z pod ciemnej warstwy brudu, na szyi przebijał się nie wielki tatuaż z logiem zespołu Aerosmith. Fan rocka w Zonie. Ciekawa kompozycja.
-Trzeba próbować- kapitan nacisnął klamkę.
-A próbuj sobie ile chcesz. Ja ci mówię, że nie da rady i już. Jest jedno wyjście, patrz w górę.- Więzień wskazał palcem w stronę małego wentylacyjnego szybu umieszczonego w suficie.- Sam nie dosięgnę, ale we dwójkę damy radę.
Komandos przyjrzał się pokazywanemu wlotowi.
-Będzie ze trzy metry.
-No będzie.
-A powiedzcie panie Stalker, jak długo tu siedzicie?- Gamper wpatrywał się w wysuszonego mężczyznę.
- Sam nie wiem. Chyba ze dwa tygodnie. - Chudzielec rozmasował podbródek.
-Sam tu siedzisz od początku?
-Sam.
-Ale musiałeś widzieć jak ktoś nas tu wnosił. I kto przetrzymuje?
-Nie widziałem, musisz zrozumieć… Za każdym razem jak drzwi się otwierają, to ja zapadałem w sen.
-Jak to w sen?
-A bo to ja wiem. Zapadałem i już- Kurzaj obrzucił dowódcę nieprzychylnym spojrzeniem.
Kapitan dokładnie obserwował mężczyznę. Zapewne stracił przytomność lub ktoś mu w tym pomógł. Z drugiej strony dwa tygodnie samemu w celi też mogły zrobić swoje. Nie wiadomo czym się żywił. Chociaż sądząc po schowanym do kieszeni gryzoniu można się było domyśleć.
-Dobra podsadź mnie- Pawło kiwnął głową w stronę więźnia.
Piegowaty pochylił głowę pozwalając dowódcy wspiąć się kolanami na swoje barki.
Śmierdzący i wąski szyb wentylacyjno-klimatyzacyjny ciągnął swoje powoje przez kilka kolejnych metrów. Iwanowicz powoli i z trudem czołgał się w wąskim korytarzu. Dopiero po chwili spostrzegł, że tunel zawijał w dół kończąc swą drogę. Teraz trzeba było polegać na silę swoich mięśni. Oficer opuścił się najspokojniej jak umiał do pomieszczenia pod sobą, dając popis wyszkoleniu wojskowemu. Pokój wyglądał zupełnie tak samo jak cela w której jeszcze przed chwilą przebywał. Z tą tylko różnicą, że na środku leżał zwinięty w kłębek chłopiec.
- Młody żyjesz?- dowódca złapał dzieciaka za ramię i obrócił twarzą ku sobie.
Chłystek wyglądał na poważnie rannego. Całe usta i dziąsła miał mocno pokrwawione. Przy uszach porobiły się skrzepy od krwi.
-Andrij słyszysz mnie?
-Słyszę towarzyszu dowódco- Małolat otworzył oczy.
-Będziesz dobrze chłopie, będziesz żył!- Dowódca uklęknął natychmiast pomagając mu się podnieść.- teraz musimy juz tylko stąd wiać.
-Drzwi są otwarte ale to chyba pułapka...- nastolatek wskazał palcem metalowe ciężkie wrota.
Komandos wiedział że nie ma czasu nad zastanawianiem czy to podpucha czy nie. Trzeba działać szybko. Drzwi faktycznie były lekko uchylone, więc trącił je tylko koniuszkiem buta.
Rozwarły się na całą szerokość ukazując za sobą długi, słabo oświetlony korytarz.
-Trzymaj się, nie mdlej!- przytrzymał opartego na jego ramieniu i słaniającego na nogach dzieciaka.
Kilka metrów dalej stała kolejna cela.
-Kurzaj jesteś tam?- żołnierz pochylił kark nad wąska szparą w zamkniętych drzwiach.
-To ty żołnierz?- głos chudzielca dobiegł z wnętrza
-Ja, czekaj spróbuję cię wyciągnąć- kapitan podparł o ścianę Andrija i sam zaczął grzebać przy zamku.
Zasuwa od strony korytarza miała cały mechanizm na wierzchu, więc tylko chwilkę zajęło rozbrojenie go. Drzwi stanęły otworem. Przerażony ale uśmiechnięty piegowaty rzucił się na nic nie spodziewającego komandosa ściskając go i całując w policzki ze szczęścia.
-Ty dobry człowiek! Ja ci bardzo dziękować! Ty mieć mnie za brata.- więzień nie odpuszczał dalej przytulając swego wybawiciela.
-Kto ty?- Młody zamglonymi oczami obserwował uwolnionego człowieka.
-Nie ważne kto. Później będzie czas na etykietę.- Pawło wziął pod ramię dzieciaka.- Pomóż Kurzaj!.
Długowłosemu nie trzeba było dwa razy powtarzać. Po chwili całą świętą trójcą maszerowali słabo oświetlonym tunelem. Im bardziej wchodzili w jego głąb tym wyraźniej czuli woń siarki. Nie podobało się to Gamperowi, lecz na obecną chwilę nie widział innego wyjścia. Droga prowadziła tylko i wyłącznie w jednym kierunku. Po kilku minutach męczącego chodu dotarli na skraj wyłaniającego się z ciemności kolejnego pomieszczenia.
-Stalker trzymaj młodego. Ja pierwszy zajrzę.- dowódca przestąpił próg sali.
Mężczyzna kiwnął porozumiewawczo.
Komnata do której wkroczył kapitan była kilkukrotnie większa od celi więziennej. Pod sufitem zamontowano dwa lufciki wpuszczające do pomieszczenia snopy światła. Na długim stole pod oknami, stały rozłożone plastikowe pojemniki z których strasznie śmierdziało. Iwanowicz nachylił głowę nad nimi. Kwaśny odór dobiegający z misek wykręcił twarz dowódcy. Wewnątrz ułożone jedne na drugich leżały części ludzkiego ciała. Chryste, kto mógł to zrobić i dlaczego?- przytłaczające myśli bombardowały głowę komandosa. Odsunął ręką najbliższy zbiornik i wspiął na stół. Za oknem na wysokości oczu kołysała się targana przez wiatr trawa. Zatem byli w piwnicy, tylko w piwnicy czego i gdzie? Pod ścianą naprzeciw okienek było coś co przykuło wzrok żołnierza. Mały czarny przedmiot odbijał od siebie drobne promienie słoneczne. Oficer zadrżał. Po raz drugi na wyciągniecie ręki leżało.... czarne pudełko. Rozejrzał się nerwowo. Nikogo oprócz nich nie było. Wyciągnął ze spodni koszulę wojskową po czym wydarł z niej kawałek materiału. Ten następnie podzielił na parę mniejszych.
-Macie, w razie czego wtykajcie jak najmocniej w uszy!- podszedł podając młodemu i Kurzajowi.
Ci be słowa przyjęli skrawki okrycia i zwijając je w małe kulki wsadzili sobie do kieszeni. Andrij próbował zatrzymać ręką odchodzącego dowódcę, ten jednak nie zwracał na niego uwagi.
- Co ma być to będzie- Schylił się biorąc kamienny przedmiot w dłonie.
Pierwsze sekundy nie przyniosły nic. Dopiero po chwili na końcu komnaty coś się materializowało. Powietrze wirowało wkoło coraz mocniej, przesuwając pojemniki z ludzkimi organami. Wyładowania elektryczne rozchodziły szerokimi łukami po ścianach i sklepieniu. Dowódca czuł jak jego ciało zalewa pot. Temperatura w pomieszczeniu musiała skoczyć o co najmniej kilkanaście stopni. Szyby drgały wobec przenoszonych na nie fal magnetycznych. Krzesła i stoły tupały rytmicznie swoimi drewnianymi nogami o podłogę. Nagle tak jak wszystko się zaczęło, w jednym momencie ucichło. Przy samej, słabo już pulsującej anomalii stał człowiek z karabinem wycelowanym w jego twarz.
Gamper rozpoznał go od razu. Chciał postąpić krok do przodu jednak coś go powstrzymywało. Coś tu nie grało...
-Witaj szefie- głos intruza rozbrzmiał w sali.
-Dobrze cię widzieć Sojka. Jest i nasza zguba.- kapitan wpatrywał się czujnie w zaginionego żołnierza.
-Ciebie też miło widzieć. Zapewne chodzi ci teraz po głowie jak się tu znalazłem?
-Chyba cię to nie dziwi?- Dowódca szukał wzrokiem twardego lub ostrego przedmiotu.
-Ani troszeczkę. Gdybym był na twoim miejscu też chciałbym wiedzieć. Powiedz proszę swoim ludziom żeby tu weszli a nie czaili za rogiem- bez odwracania głowy wskazał ręką w stronę progu pomieszczenia.
Coś w jego głosie wskazywało że raczej nie była to zwykła prośba. Młodemu i Kurzajowi nie trzeba było tego powtarzać. Sami grzecznie weszli do środka.
-No, widzę że przerzedził nam się oddział- Wasyl przestąpił krok do przodu- ale sławny Pawło Iwanowicz szybko zapełnił luki.
-Przestań pieprzyć i mów o co tu chodzi!
-Pytania, pytania, zawsze te pytania. Oddaj pudełko to ci powiem.
-Po moim trupie!- komandos mocniej ścisnął przedmiot w ręce.
-Nie wywołuj wilka z lasu.- Żołnierz nerwowo ściągnął brwi zaciskając przy tym zęby.- Nawet nie wiesz co trzymasz. Oddaj! A obiecuję, że puszcze was wolno.
-Mów wpierw co to, a może przemyśle propozycję.
-Jak zawsze konkretny! Dobra, a więc słuchaj. Ten zdobiony kawałek kamienia który trzymasz w dłoniach to nie byle jaki tam artefakt. Został stworzony jeszcze przed wybuchem reaktora. Całkiem jednak przez przypadek. Widzisz, wojsko już od dawna eksperymentowało z radioaktywnością nie tylko w celach zbrojeniowych. Dziesiątki jak nie setki różnych przedmiotów przewinęło się przez ich laboratoria. Niektóre miały leczyć, inne zadawać ból. Ostatecznie nie za wiele ich zostało. Jednak ze wszystkich przetrwał ten, który miał największą wartość. Wielu ludzi testowało ten czarny kamień. Mimo, że aktywowali jego moc to niczego nie zmienili. Znikali lub ginęli zapomniani. Pudełko ma moc przywracania, pomoże mi kogoś odzyskać. Zrozum, ja musiałem być w twoim oddziale, musiałem tu przyjść... Byliście tylko środkiem do osiągnięcia celu.
Kapitan sięgał myślami wstecz do momentu, kiedy rekrutował żołnierza. Wasyl Galkin. Samo nazwisko było powszechnie znane w całej Rosji, gdyż takie samo nosił arcymistrz szachów-Aleksandr. Wywiad potwierdził jednak brak więzów rodzinnych ze znanym sportowcem. Przypomniało mu się jak bardzo chciał uczestniczyć w tej misji. Tydzień wcześniej przyszedł do niego i poprosił o przydział, zupełnie zresztą niepotrzebnie. Był zbyt dobry. Rodzina komandosa widniała w aktach jako nieznana. Wtedy go to nie zastanawiało, teraz wydawało się wielkim niedopatrzeniem. Każdy z członków oddziału przed przyjęciem był szeroko inwigilowany. Jak można było popełnić taki błąd...
-Czemu chciałeś nas tu ściągnąć?
-Wy dalej nic nie rozumiecie? Sam nie miałem szans na odnalezienie pudełka. Nie na jego terytorium... -Komandos opuścił trochę karabin- Rządowi przypomnieli sobie o nim co idealnie zgrało się z moimi planami. Jak tylko doszło do mnie, że zostanie wysłany oddział do Prypeci, MÓJ ODDZIAŁ, to nie mogłem przepuścić takiej okazji. Po za tym ktoś musi sprawdzić moc artefaktu. Potrzebuje was, przynajmniej na razie. Teraz oddaj.
-Przez ciebie zginęło wielu ludzi- Pawło ścisnął przedmiot jeszcze bardziej.
-Nie zginęłoby, gdybyś nie był tak uparty. Czemu przyjąłeś tą misję? Zbyt duże naciski z góry? Od początku czułeś, że idziesz po coś niezwykłego. Nie potrafiłeś odmówić. Mogłeś ale nie chciałeś...
-Chłopaki mieli cię za przyjaciela! Borys, Igor, Cyryl, wszyscy przez ciebie zginęli.
-To były tylko pionki w grze. Przykro mi, że tak to się dla nich skończyło.
-Ty pieprzony sabako- Kurzaj oparł młodego o stół a sam postąpił krok w kierunku komandosa.-ty jesteś zwykły gnój, chędożony w dupę kozojeb. Tuszkany grupą cię je*ały, a snork do dzioba podawał. U nas to ty byś za taką zdradę za jajca na drzewie zawieszony wisiał, a dziki by podgryzały twoje gołe dupsko.
-Zamknij gębę! A ty szefie oddaj pudełko!
- Jeszcze jedno pytanie. Jak zniknąłeś na wzgórzu?
-W anomalię wszedłem. Taką jak tutaj. Choć przyznam, że celowo. Widzisz, ja bardzo dobrze znam tę okolice. W końcu tu się wychowałem. Jest kilka takich co człowieka przenoszą, lecz trzeba umieć je aktywować. Fakt w Czerwonym Lesie was zgubiłem, ale w Prypeci świeciliście jak gwiazdki na niebie. Teraz oddawaj!
Iwanowicz dostrzegł kątem oka jak długowłosy próbuje obejść żołnierza z boku. Sam wymacał kawałek szkła, który teraz mocno ściskał w dłoni. Zdrajca przypatrywał się swoim ofiarom przenosząc lufę z jednej postaci na drugą.
Pisk który nie wiadomo skąd rozniósł się w powietrzu, wytrącił broń z ręki komandosa. Wszyscy upadli na kolana, łapiąc za głowy. Oficer szybkim ruchem wyciągnął kawałki schowanego wcześniej materiału z kieszeni wkładając je sobie do uszu. Zauważył że młody i Stalker zrobili to samo. Tylko zdrajca wił się z bólu na podłodze. Postać z koszmaru stała w progu pomieszczenia. Przypatrywała się swoim ofiarom spod głęboko naciągniętego kaptura. Smród siarki wisiał w powietrzu. Wasyl próbował szybko podnieść swojego abakana. W ciągu sekundy dłoń sięgająca po karabin została wyrwana z ciała i rzucona w kąt. Krzyk żołnierza zagłuszył przez chwilę nawet głośny pisk. Krew z wyrwanego stawu tryskała na podłogę tworząc szybko sporych rozmiarów kałuże. Sojka podniósł się z kolan, próbując jednocześnie dostać w kierunku anomalii. Stwór jednak nie zamierzał dopuścić do jego ucieczki. Ręka mordercy złapała wojskowego za ramię przyciągając do siebie i miażdżąc w uścisku obojczyk. Druga ręka mutanta zacisnęła się wokół jego pasa rozrywając skórę po całej jego szerokości. Wnętrzności wypłynęły z rozoranego tułowia aż pod same stopy ich zaskoczonego właściciela. Wojak ostatkiem sił próbował zgarnąć zdrową ręką wylane organy, upychając je sobie z powrotem do brzucha. Padł na twarz w sam środek swoich flaków.
Kurzaj nie czekał, aż przybysz go zabije. Zaszedł go z boku i uderzył z całej siły stołem spod okien. Moc uderzenia odepchnęła stworzenie na ścianę. Humanoid wydał skrzekliwy pisk ukazując spróchniałe zęby i zgoła ludzką twarz. Odskoczył sprawnie na bok, przypatrując się z nienawiścią Stalkerowi. Kapitan tymczasem próbował obejść mutanta z lewej strony, trzymając w ręce długi kawałek szkła. Stwór nie czekając aż dwie postacie zajdą go po bokach, wybił się tylnymi odnóżami od ziemi i zawisł na suficie. Andrij oglądał cała scenę sparaliżowany strachem. Dwóch ludzi walczy o życie z bestią łażąca po każdej powierzchni. Odmieniec krążył po płaskich nawierzchniach szykując się do kolejnego ataku. Dowódca przeszedł na bok, rzucając artefakt w stronę młodego.
-Potrzymaj!
Dzieciak schwycił go w locie, chowając się jednocześnie w kąt. Morderca wykorzystując chwilę nieuwagi komandosa rzucił się automatycznie w jego stronę. Zapewne głowa Pawło Iwanowicza zleciałaby teraz z karku turlając po podłodze, gdyby nie Kurzaj. Stalker własnym ciałem osłonił wojskowego narażając się na jeden śmiertelny cios. Czerep chudzielca zwisł bezwładnie wzdłuż ramienia, trzymając jedynie na kawałku tkanki mięsnej. Gamper rzucił się szczupakiem w stronę porzuconego karabinu Wasyla. Broń na szczęście była przeładowana. Szybko wycelował w stronę stwora. Seria przecięła powietrze. Kapitan przysiągłby na wszystko i wszystkich, że trafił. Jednak ścierwa nigdzie nie było. Wychylił łeb do góry o jedną setną sekundy za późno. Długa szponiasta łapa złapała go za głowę i podniosła do góry. Andrij słyszał jak strzelił któryś z kręgów oficera. Widział wysuwającego się z dłoni i spadającego na ziemię abakana.
-Uu....uci.....uciekajjjj!!!- komandos charcząc i plując krwią wisiał metr nad ziemią w morderczym uścisku zgniatającym jego czaszkę.
Młody otrząsnął się z przerażającego widoku i trzymając w rękach czarne pudełko rzucił w stronę anomalii. Stwór kątem oka widział przebiegającego pod nim młodego człowieczka. Z całej siły naprężył muskularne ramię krusząc czaszkę dowódcy. Zwłoki żołnierza z hukiem uderzyły o podłogę. Mutant odbił się od sufitu w stronę Andrija, lecz jego ostre pazury przecięły ze świstem tylko powietrze. Dzieciak w ostatniej chwili przestąpił próg portalu, czując na karku śmierdzący oddech napastnika. Obydwoje zniknęli jak gdyby nigdy ich tu nie było.




Epilog.




Podnoszę ciężką jak kamień głowę. Widzę go. Uśmiechnięty siedzi przy mnie. W rękach trzyma duży, pachnący bochen chleba. Zapach świeżego pieczywa delikatnie łechce nozdrza pobudzając apetyt. Czuję jak burczy mi w żołądku. Podnoszę się i siadam. On tylko lekko się uśmiecha. Wstaje przyglądając się mi. Wyciągam do niego rękę. Odsuwa ją od siebie. Drażni się. Wiem o tym.
-Brat daj- słyszę swój ciężki głos.
On przygląda się chwilę, po czym cofa do tyłu.
-Brat co ty? Daj !- zaczynam krzyczeć.
Pokazuje mi ręką żebym sam wziął. Próbuję wstać, chodź każdy mięsień odmawia posłuszeństwa. W końcu mi się udaje. Wstaję. Każdy krok sprawia potężny ból. Nie poddam się. Dojdę. Widzę go. Stoi przede mną dumny i uśmiechnięty. Kładzie mi rękę na ramieniu. W drugiej ściska chleb.
-Już dobrze bracie, już dobrze...- szepce mi wprost do ucha.
Cieszę się, że go widzę. Wiem, że już teraz wszystko się ułoży. Próbuję go objąć. On znów się cofa. Minę ma jakąś taką dziwną. Czuję, że coś jest nie tak. Słyszę narastający pisk w uszach. Nienawidzę tego dźwięku. Nie jesteśmy sami. Wiem to. To coś znalazło mnie nawet tutaj. Nadciąga i jest coraz bliżej. Odwracam głowę gotowy na spotkanie... Teraz nie ucieknę... Nie poddam się... Będę walczyć....

Poruszył palcem. Do nadgarstka miał przytwierdzoną długą cienką rurkę podłączoną do elektronicznej aparatury stojącej na szafce. Młody mężczyzna stopniowo uchylał powieki. W pierwszej chwili rażące światło oślepiło go powodując ciągłe mrużenie oczu. Po chwili wzrok przyzwyczaił się do oświetlenia. Dzieciak pierwszy raz w życiu widział tak czyste i pachnące pomieszczenie. Ściany raziły bielą, zaś pościel pachniała świeżym krochmalem. Na komodzie stał mały okrągły zegar z Myszką Miki. Wskazówki pokazywały dwunastą piętnaście. Chłopiec próbował się podnieść jednak mięśnie odmawiały posłuszeństwa. Zrezygnowany leżał tylko wpatrując w sufit. Drzwi od sali otworzyły się nagle i niespodziewanie. Próg pomieszczenia przekroczyły dwie osoby. Andrij spostrzegł niskiego szczupłego mężczyznę w białym fartuchu któremu towarzyszyła młoda piękna kobieta.
-Obudziłeś się? Wspaniale!- Nieznajomy stanął nad leżącym w sanitarce dzieciakiem.- Nazywam się Nicolai Galkin, jestem lekarzem anestezjologiem. Ta pani to moja żona, jest pielęgniarką. Poda ci teraz leki znieczulające- kiwnął dłonią w stronę kobiety.
Śliczna brunetka podeszła do worka z kroplówką wstrzykując w niego jakąś żółtą substancję. Małolat poczuł jak rozluźniają mu się mięśnie.
-Gdzie jestem?
-Jesteś w szpitalu młody człowieku- Doktor uśmiechnął się szeroko ukazując rząd zadbanych i śnieżnobiałych zębów.
-W jakim szpitalu?
-W Prypeci rzecz jasna. Masz zaburzenia pamięci?- lekarz nachylił twarz nad pacjentem, świecąc małą latarką w oczy.
-Jak...jak to w szpitalu, w Prypeci?- Andrij zbladł.
-Normalnie. Jesteście w jedynym obiekcie medycznym w promieniu stu kilometrów. Wczoraj nieprzytomnego znaleźli was ludzie na ulicy. Cud że żyjecie z takimi obrażeniami wewnętrznymi.
-Aa... ale jak to możliwe? Który mamy rok?
-Szósty stycznia 1986- Nicolai podniósł się i podszedł do dużego okna- dzisiaj Wigilia. Na twoje nieszczęście będziesz ją musiał spędzić w szpitalu. Rodzinę jakąś masz?
Młody leżał całkowicie sparaliżowany. Przez chwile nie mógł wyksztusić z siebie ani słowa. Był w Prypeci przed samym wybuchem reaktora i pierwszą emisją. Tu jeszcze nic się nie wydarzyło. Nie było Stalkerów, mutantów, Zony. Nikt o nich nie wiedział a co dopiero pomyślał. Żołnierze, kapitan, pudełko- to wszystko ma się dopiero wydarzyć. Bestia, przecież jest jeszcze ona...
Słowa wylewały się z jego ust potokiem zdań, gestów i zwrotów. Dzieciak opowiadał zaskoczonemu lekarzowi o wszystkim. Szczególnie o dwudziestym szóstym kwietnia- jak będzie wyglądać ten teren i do jakich strat dojdzie. Barwnie opisywał powstałą w przyszłości faunę i florę, gestykulując przy tym energicznie rękoma. Opisał dokładnie całą wyprawę po tajemniczy artefakt, przypisując każdemu ze zmarłych żołnierzy osobny fragment. Z przerażeniem w oczach ilustrował morderczego stwora który zabił jego towarzyszy. Nicolai Galkin przysłuchiwał mu się, ani razu nie przerywając. Po dłuższej chwili kiwnął tylko lekko głową w stronę pielęgniarki. Ta wyciągnęła z kieszeni w fartuchu przygotowaną już wcześniej strzykawkę. Poczuł tylko lekkie ukłucie. Świat przed oczami zawirował. Nie mógł poruszyć żadną kończyną, zaś jego powieki były coraz cięższe. Ostatkiem siły woli obrócił głowę w stronę okna. Na dworze zaczął padać deszcz. Wpierw delikatny i spokojny, po chwili zmienił się w rzęsistą ulewę. Dzieciak widział jak wielkie krople odbijają się z hukiem od szklanej tafli okiennicy. Uśmiech wykwitł na jego twarzy. Przynajmniej były przezroczyste.

KONIEC


Autor: Sebastian Spychała

Za ten post banon99 otrzymał następujące punkty reputacji:
Positive Koniak.
banon99
Kot

Posty: 5
Dołączenie: 26 Sie 2014, 18:56
Ostatnio był: 05 Gru 2014, 10:10
Frakcja: Powinność
Ulubiona broń: Sniper Obokan
Kozaki: 1

Reklamy Google

Re: [Antologia] Czarny Deszcz

Postprzez Wiewi0r w 27 Gru 2014, 02:48

Hm. Na dzisiaj dotrwałem do końca rozdziału trzeciego. Bój był trudny i nie obyło się bez ofiar w neuronach.

Zacznijmy od minusów ujemnych, czyli co mnie irytowało nieprzerwanie:

- zdania zbyt długie i wielokrotnie złożone, z niedoborem lub nadmiarem przecinków;
- ZONA WOLNOŚĆ POWINNOŚĆ - dlaczemu wielkimi literami, non stop?! Szkoda, że jeszcze nie mryga.
- przesadna drobiazgowość opisów militariów - wybija z rytmu akcji i po cholerę?
- przeintelektualizowany i nierówny narrator z jego opisami. Czasem stara się brzmieć mądrze jak Paździoch z "Kiepskich", a czasem razi rynsztokowym słownictem. Opisy są przydługie, często zbędne i wybijające z rytmu. Czarę przelał fragment o fugasówce i mowa pozornie zależna kapitana. Bo przecież każdy żołdak, kiedy się potknie woła: "bardzo mnie irytują nierówności chodnika które znienacka narażają mnie na upadek" :caleb:
- wstawki i przejścia w kategorii "z dupy" (tych drugich jak dotąd sztuk dwie);
- nieprawidłowy użytek z wyrazów bliskoznacznych;
- Głównie pierwsze 2 rozdziały - styl. Kolega, nie wiem, może przesiadł się z innej literatury, ale dziwnie to wygląda. Mnie zarzucano niedawno szyk przestawny, ale tu w pierwszym rozdziale widziałem karczmę na szlaku handlowym wiodącym przez dziki kraj, w której gospodarz opowiada przygodnej najemnej kompanii jakież to zło czycha na kupców jedwabnych na szlaku, i obiecuje iż złota za łeb poczwary nie poskąpi, a i dary cenne jest gotów ofiarować... Słowem - takim stylem to zapraszamy do (high) fantasy i średniowiecza, nie do współczesności. Mnie to strasznie kłuło w oczy;
- Sztampowość i kiczowatość pana... przepraszam. Towarzysza Kapitana. W skórzanym płaszczu, z blizną przecinającą ogolone na łyso czoło, z oczami błękitnymi jak lód na Bajkale i równie nieprzeniknionym spojrzeniu;
- upodobanie autora do frazy "(jakieś) piętnaście metrów" :sidor:
- Wizja ZONY. Trochę za bardzo growa. Trochę za bardzo arcade'owa. I pustawo.


Minusy dodatnie, ale wciąż minusy:

Na pierwszy rzut oka człowiek ten nie wyróżniał się na tle swoich towarzyszy. Tak samo jak i oni był wojskowym, tak samo się poruszał i taką samą miał broń. Tylko dwie rzeczy nadawały mu charakterystyczności. Pierwszą z nich była blizna na łysej głowie, drugą czarny płaszcz.

Przepisałbym to inaczej.
towarzyszu Iwanowiczu

Autor epoki pomylił. Jeżeli już, to "obywatelu". :caleb:
Jakieś dwie stare baby kłóciły się

Kto? Jeszcze dzieci tu brakuje.
Chuda, pociągła twarz z mnóstwem pryszczy wskazywała, że miał nie więcej niż siedemnaście lat.

Bo wcale nie było wcześniej wspomniane, że ma lat 16. Wcale. I dziecko się znalazło.
-Jednego bandytę, panie dowódco

Yhy. Jakoś cała opowieść nie leży mi w kontekście dumnego ze swego czynu nastolatka. I po uj mnie to czytać? Wnosi ta historyjka coś do fabuły opowiadania?
Czarny deszcz to zapewne halucynacja. Syndrom stresu pourazowego - pomyślał Iwanowicz.

Może przesłuchują w trakcie 48h. Ale PTSD to długodystansowe schorzenie.
Cyryl po raz kolejny na prośbę Wasyla opowiadał wszystkim jak to dwa dni się sadził aby pewnego Czeczena na misji odstrzelić

Prawdziwie profesjonalny komandos, pieprzy w trakcie przemarszu po nieznanym, wrogim terenie, do tego po raz enty tę samą historię. Brawo.
Kapitan Pawło Iwanowicz przez swoich żołnierzy zwany ''Gamper'

Znikąd, w trakcie drugiego rozdziału, autor pomyślał, że brak mu pomysłowych ksywek/zaimków dla dowódcy. Bo przecież taki wojak musi mieć ksywkę! I od teraz będzie używał jej namiętnie.
Obaj byli odziani w nowe kombinezony żołnierskie i wyposażeni na pierwszy rzut oka w karabiny szturmowe OC-14 z budzącą popłoch nazwą GROZA.

Po co mi ta grafomania?
Jeden pokazywał jak by to łapał rękoma za dwie piłki i lizał coś poniżej. Drugi wtórował mu i śmiał się z tego histerycznie.

Jeszcze gorsza grafomania. Do tego gimbazjalna i zbędna.
-Ojciec nie dalej jak siedem wiosen temu na zapalenie płuc zmarł, matki nie znam bo jak byłem mały to odeszła.
No fantasy normalnie, nie zdzierżę.
Jedna tylko była sprawiedliwość, że kostucha nie wybiera i na każdego kolej przyjdzie. Z tą tylko różnicą że do ZONY lubiła częściej zaglądać.
Wybuch który niespodziewanie nastąpił odrzucił wszystkich.

Ulubieńsze moje przejście. Ani "dzień dobry" ani "pocałuj mnie w dupę". Wybuchło to wybuchło, po co drążyć temat?
Kapitan który szedł całkiem z tyłu najmniej odczuł siłę eksplozji, jednak jej skutki go nie ominęły. Zawroty głowy, odruch wymiotny, trzęsące nogi to pierwsze objawy które zaobserwował na własnym organizmie.

Wut. Odruch wymiotny to nie mdłości. I do tego badacz-inteligent, że ma czas obserwować własne organizmy.
Igor klęczał przy nim i szukał w plecaku opatrunku.

A myślałem, że żołnierz tej klasy WIE gdzie trzyma tak przydatną rzecz, jak opatrunki.
Miny odłamkowe często były używane na frontach, jednak sądząc po obrażeniach jakie doznali, to nie mieli akurat z tym rodzajem broni do czynienia. Oficer domyślał się że najprawdopodobniej wleźli na fugasówkę PMA-3, wyposażoną w zapalnik naciskowy. Ładunek taki siał niezły popłoch. Sam zasięg wybuchu obejmował pięć metrów. Oni szli w odstępach kilkumetrowych, więc to by tłumaczyło nieobecność jego dwóch żołnierzy. Tylko gdzie do cholery są ciała?
Mina to popis zbędnego opisu. Jako czytelnik spokojnie mogę się obejść ze skróconym opisem.
Dowódca pochylił łeb nad siedzącym żołnierzem. Widząc jego stan pokazał mu trzy palce, każąc jednocześnie odgadnąć ile ich widzi. Po teście sprawdzającym przytomność podwładnego, podał mu rękę pomagając tym samym wstać.

Zdecydowanie skuteczny sposób. :kupa:
Komandos wytarł chustką zakrwawione ucho

Dobry Borys, nie był jak Bilbo Baggins i wziął chusteczkę.
jeden z mężczyzn, stary jak pień

So... what now?
starą znoszoną maskę filtracyjną typu P-GAZ.

To są inne?! :caleb:
Opowieści o Czerwonym Lesie zawsze fascynowały ludzi(...)

Kolejny grafomański opis.
Będzie dobrze pani dowódco!- żołnierz schylił się poprawiając opatrunek- trochę boli, ale to nic w porównaniu z tym jak kiedyś w bark postrzał dostałem. (...)

Dalsza część jest ABSOLUTNIE ZBĘDNA. Patrz akapit o nierównościach chodnika. Poza tym, koledzy chyba o tym słyszeli/czytali w aktach, a mnie jako czytelnikowi jest to jak psu na budę.
to jak żeście pieronie szli

O, to pan kapitan ze Ślunska?
-Ciiiicho!- z zarośli dobiegł szept. Następnie wyłoniła się postać przyciskając swój palec wskazujący do ust.
-Gdzieś ty się cholero podziewał?- Borys doskoczył do przewodnika

Znowu lipne przejście.
Na małej polance przy długiej i grubej sośnie w odległości około piętnastu metrów stała nienaturalnie wysoka i przygarbiona postać. Na pierwszy rzut oka budową ciała przypominała człowieka jednak głowa jej lub to co powinno być przynajmniej twarzą- daleko od tego odbiegało. Skóra na całym ciele wyglądała jakby przeszła poważne oparzenia. Kończyny górne zwisały bezwładnie, zaś głowa z małymi oczkami szybkimi ruchami rozglądała się po okolicy. Z otworu gębowego wyrastały macki, z których każda wiła się w inną stronę.

Przecież to brzydkie po prostu jest.
Mutant jednym susem skrócił dystans do kapitana o jakieś pięć metrów

Snorko-pijawki. :D
Cyryl przysiadł na kolanie(...)Cyryl, jako jedyna osoba chwilowo przez mutantów nie atakowana, przyjął pozycję strzelecką.

Niezłą jogę uprawia ten ich snajper.
krwistej posoki

Masło maślane.
Dowódcy zabrakło tlenu w płucach, a w oczach pojawiło się zaskoczenie pomieszane z bólem.
Z moich oczu również wychylały ból i zaskoczenie w trakcie czytania tego. "Tlen", jako byt bardziej abstrakcyjny, niepotrzebnie zastąpił stare, dobre "powietrze" bądź "dech"
Borys widział upadającego towarzysza. (...)

Powtórzenia. Zbyt wiele widzał nasz wojak, marchewki mu mama nie żałowała.
Nietoperzyk już kąsać nie będzie, hi hi hi- zaśmiał się sam do siebie.

Śmichy Kudłatego bolą. Mnie, jako czytającego.
pewnie zaćma lub gronkowiec

... Opis jako taki jest bardzo nierówny.
napijmy się Tokaju
Andrij polał sobie węgrzyna

To ja takich alkoholi nie pijam. Kosmos.
Kapitan i jego komandosi dyskretnie zerknęli na swoje liczniki. Faktycznie poziom radioaktywności spadł do minimum. Nie skutkowało to więc żadnymi poważnymi konsekwencjami no chyba że przebywało się w takich warunkach bardzo długi czas. Wtedy mogło dojść do wszelakich zmian w kodzie genetycznym z chorobami nowotworowymi włącznie.

Już jestem na wyczerpaniu. Zbędne.
Ten co wcześniej był właścicielem ostrza to chyba fanatyk lub kolekcjoner.

Cała historyjka - zbędna, kiepska i niewiarygodna.

Przełom trzeciego i czwartego rozdziału - skryte przejście mowy pozornie zależną w narrację pierwszoosobową.


Jeszcze nie skończyłem, więc za całość fabuły się nie wypowiem.

Coś tam koledze świta, gratuluję wytrwałości i tego, że tekst jak dotąd jako tako się trzyma przysłowiowej :kupy:, ale ledwie-ledwie.

EDIT: Ciąg dalszy.
Rozdział czwarty:

Siedzę w ciemnym pomieszczeniu, do którego przez lufcik w suficie wpada nikłe światło.(...)

Początek rozdziału. Pomijam już kwestię nieuzasadnionego przejścia na narrację pierwszoosobową. Krótkie, treściwe zdania mogłbyby skutecznie rysować obraz narastającej paniki (jako ciąg myśli), ale przerywane są bardziej rozbudowanymi zdaniami, a to nieco wybija z rytmu. Jak krótko, to krótko.
Głowę przykrywa mu kaptur naciągnięty aż po same brwi.

I co w tym dziwnego? Opis wg. mniej jest w odwrotnej kolejności, chyba że akurat zębiska mają być podkreślone. :caleb:
-No, no! Nadpobudliwy jak zwykle ten żołnierzyk.- Kudłaty pokręcił głową.- Zapewne się teraz zastanawiacie czemu nie możecie wstać? To ja wam wszystko na spokojnie wyłuszczę. Po primo jesteście teraz pięknie przywiązani do moich łóżeczek. Po secundo, w moim węgrzynie była pewna substancja która zwalnia receptory w płytce motorycznej powodując stopniowe wiotczenie mięśni. Zupełnie jednak niepotrzebnie wam ją dałem bo działa ona z dość dużym opóźnieniem, a wasz wczorajszy ciąg do picia znacznie szybciej załatwił sprawę- rozdziawił w uśmiechu gębę ukazując spróchniałe zęby.

Kiedy będę lordem złym... #135 - nie będę wyjaśniał bohaterowi mojego planu. Skoro ma zginąć, to po co mu ta wiedza? A gdyby jednak uciekł - nie będzie wiedział jak mnie powstrzymać.
Zbędne. Do tego znowu ten węgrzyn. Zbędny opis biochemiczny. Skąd on to w ogóle ma? Dlaczego oni jeszcze żyją (porażenie WSZYSTKICH MIĘŚNI, w tym mm. ODDECHOWYCH). Nawet nie chcę się dalej w to zagłębiać.
Borys pod koniec amputacji stracił przytomność, zastygając z cierpieniem wypisanym na twarzy.

Widzę, że od razu chcesz swoich bohaterów pozabijać. Bez opaski uciskowej wykrwawi się chłopina, o szoku nie wspominając. Plus więcej zbędnych medycznych wyjaśnień.
Nazwany tak przez niego na cześć pierwszej misji ze swoim oddziałem.

Boooring.
podbiegł do barłoga

barłogU
-Mów od początku! Tylko prawdę, to może wyjdziesz z tego cało

Nope.
bo ja to z zawodu genetykiem jestem i wszystko co ma jeden chromosom mniej lub więcej cholernie mnie interesuje

NOPE.
Pewnego dnia przywieźli nam coś do człowieka podobnego. Przynajmniej pod względem fizjologicznym

Chyba fizjonomicznym.
Na pierwszy rzut oka funkcję życiowe humanoida były zerowe. Oddechu brak, krążenia brak, zwiotczenie i zesztywnienie mięsni jak u nieboszczyka.

A nie mówiłem? Patologia, nie fizjologia.
Postanowiłem wtedy otworzyć drania.

He-he.
Rozciąłem klatkę piersiową, a tam cyrk na kółkach

Kiepskie porównanie. I termin też kiepski.
Serce po prawej stronie. Dwie porównywalne wątroby. Płuca normalne, ale od nowotworów to aż spuchły. Śledziony brak i jeszcze coś co przypominało żołądek, ale w rzeczywistości było jelitem.

Nie po kolei. Flaki w klatce piersiowej. Płuca przeżarte przez guzy to zdecydowanie coś co odbiega od normy. A śledzioną bym się nie przejmował. :caleb:
Wróciła sama na drugi dzień z pogryzioną ręką.

I zmieniła się w Zombie. That's not how it works here.
Szybkim zdecydowanym ruchem rozerwał kombinezon na klatce piersiowej.

Bo to przecież flanela.
Ciało Borysa zostało ułożone w pozycji siedzącej przed wejściem do korytarza z wodociągami. W jedyną dłoń włożono mu karabin, przy nogach składając maskę z filtrami. U stóp zmarłego komandosa wysypano i ułożono starannie amunicję formując z niej znak krzyża. W ciemnym, wilgotnym tunelu powstał mały ołtarzyk upamiętniający śmierć żołnierza.

Myślałby kto, że tacy z nich mistycy. I niezbędne zasoby ot tak zostawiają jak w grobowcu faraona. Ktoś tu się "Ołowianym..." chyba sugerował.

To nie wszystko, ale nie chcę się wysilać.


Rozdział piąty:

Przetrwało tylko szesnaście lat.
A nie stoi jeszcze?
W ciągu jednego dnia pięćdziesięciotysięczna betonowa dżungla pozostała pusta.


Kapitan posłał snajperowi gniewne spojrzenie wyciągając jednocześnie z kieszeni swoje PDA. Dalej brak zasięgu. Rzucił okiem na licznik Geigera.

Miernik wbudowany w PDA?
-Czarny deszcz!- Andrij przeżegnał się szybko- Taki sam był ponoć przed drugą emisją. Zły to znak dla nas. Omen. Nieszczęście nas spotka, możemy jeszcze zawrócić...- błagalnym wzrokiem obserwował reakcję dowódcy.
Patrz: "nierówności chodnika".
Pod spodem to ponoć jest parking(...)
Szeroka jezdnia z dwoma wytartymi już przez czas pasami ruchu, oraz ścieżką rowerową po obu stronach.
Myślę, że wątpię.
Blokowisko przywitało ich Hitchcockowską ciszą. Jak na mistrza dreszczowców przystało tak i tutaj wstępny spokój i napięcie grało pierwsze skrzypce.

"Film powinien zaczynać się od trzęsienia ziemi, potem zaś napięcie ma nieprzerwanie rosnąć."
z przed osiemdziesiątego szóstego
sprzed
Huśtawki, karuzele, piaskownice- to wszystko kiedyś żyło.

"A lodówka panu chodzi?"
Oko przyciśnięte do lunety lustrowało nerwowo całe piętro.

Było już wcześniej. Widzę, że pan snajper nie potrzebuje oka. Ewentualnie ma masochistyczne zachcianki.
Image
Do tego nie zachowują się jak żołnierze. Nie meldują, nie ochraniają się, łażą jak banda amatorów. Ba, nie jedzą nawet. :caleb:
-Taaaaaam!- Dzieciak wskazał palcem w stronę jednej z bram mieszkalnych- Burery!

O, jeden w miarę treściwy i sensowny komunikat. Wyciąć nadprogramowe "a", i będzie ładnie.
oubierane w łachmany, zapewne zdjęte ze znaleźnych lub co gorsza zabitych osób.

Znaleźne osoby?
Solidna zjeżdżalnia została wyrwana razem z zakopanymi w ziemię betonowymi obciążnikami mijając dosłownie o cal Andrija. (...) W końcu przedmioty zaczęły lecieć coraz rzadziej, aż w końcu przestały.

Czy tylko ja dostrzegam tutaj pewne braki w opisie?
Cyryl próbował strzelać w biegu po omacku

Raczej "na oślep", "z biodra", "bez celowania".
Wielkie obrotowe drzwi placówki stały teraz nieruchomo.

Obrotowe drzwi? Do szpitala? Z lat 70.? Gdzie?
Image
Na ramieniu miał zawieszony karabin AKS-74U(...)Młody jako pierwszy przestąpił próg lecznicy włączając latarkę na swoim karabinie

Karabinek. Broń. Aks. Akaes. Ale nie KARABIN.
Szczególną uwagę wszystkich zwrócił szkielet leżący na samym środku jednej z sal. Sądząc po układzie kości należał zapewne do psa lub innego czworonoga.

Sądząc po układzie tekstu, nikt go poza autorem przed publikacją nie czytał, a bynajmniej uważnie.
tojaki z zawieszonymi jeszcze na nich torbami kroplówkami

Mogę się mylić, ale wtedy używano chyba jeszcze szklanych butli.
W małym schowku na około pół metrowej głębokości, na wyciągnięcie ręki

Grube stropy mają w tej Prypeci. :caleb: I niepotrzebne te podwójne opisy (półmetrowej/na wyciągnięcie ręki) głębokości schowka.
Ostatecznie stwierdził, że nie jest to miejsce i czas na zabawy logistyczne

Logistycznie rzecz ujmując, to logiczne logopedycznie.
Czarne pudełko wypadło z rąk kapitana, turlając po podłodze

Poturlaj cegłę.
Komandos nie miał ani rąk, ani nóg. Coś lub ktoś oderwało je, lub co gorsza odgryzło. Rany wyglądały na szarpane więc prawdopodobnie zrobiło to jakieś zwierze. Brak jakiejkolwiek krwi wkoło świadczyło że zabójstwa dokonano gdzie indziej, tutaj wrzucając jedynie truchło.

Image
Brawo detektywie.
-Ty dobry człowiek! Ja ci bardzo dziękować! Ty mieć mnie za brata.- więzień nie odpuszczał dalej przytulając swego wybawiciela.
Kali kochać Bwana Kubwa.
-Dobrze cię widzieć Sojka. Jest i nasza zguba.

Szczelba Czechowa!
Druga ręka mutanta zacisnęła się wokół jego pasa rozrywając skórę po całej jego szerokości. Wnętrzności wypłynęły z rozoranego tułowia aż pod same stopy ich zaskoczonego właściciela.

Pożyczyć atlas anatomiczny?

Epilog:

Magik. Andrij to Wasyl, Wasyl to Andrij. Anomalia czasowa rzucająca Andrija poza czas istnienia Zony, nawet przed wybuch 4. reaktora; branie pod równy mianownik Katastrofy '86 i Pierwszej Emisji.


Podsumowując, nie tylko wielkość ma znaczenie. Miałka, właściwie nieistniejąca i naciągana fabuła, dziwaczne przedstawienie uniwersum, błędy...
Na pochwałę zasługuje fakt, że w swoim ograniczeniu fabuła jakoś się trzyma, pomijając całkowicie zbędny a tytułowy deszcz, który nic do opowieści nie wnosi.

Tekst właściwie do przepisania, by dało się to czytać.

P.S. Zresztą pewnie bez celu się produkuję, bo widzę, że autor tylko Antologią się interesował i po wrzuceniu tekstu nie raczył się pojawić.
Things are going to get unimaginably worse, and they are never, ever, going to get better.
- K.V.
Za Wilkiem nawet w ogień skoczę.
Попутного ветра!
Awatar użytkownika
Wiewi0r
Przewodnik

Posty: 965
Dołączenie: 27 Maj 2013, 22:33
Ostatnio był: 24 Sty 2018, 17:29
Miejscowość: Warszawa/Częstochowa
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Sniper TRs 301
Kozaki: 164


Powróć do Teksty zamknięte długie

Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 1 gość