"Tancerz cienia" to projekt który chodził mi po głowie już prawie rok temu. Rozpoczynałem go dwukrotnie, ale pierwsze podejście mnie nie usatysfakcjonowało. W drugim poszło lepiej i powstał dość długi prolog (prawie 14 stron A4), na którym na razie zakończyła się ta historyjka z racji trochę braku czasu, trochę zmęczenia pisaniem i paru innych spraw. Potem projekt przeleżał na dysku chyba ze 3 miesiące, ale ostatnio, za sprawą rozmów z marcelem, który dał mi do niego kiedyś sporo wskazówek, za co mu serdecznie dziękuje, został odgrzebany ponownie. Ponieważ na chwilę obecną nie mam bladego pojęcia, czy będzie kontynuowany, czy nie, postanowiłem go wrzucić, bo po co ma leżeć, skoro kiedyś pokusiłem się o jego napisanie. Może się tam komuś spodoba. Z góry mówię, że tekst jest dość długi i w stylu, z którego nie słynę, także jest bez udziwnień i bóg wie jakich historii. Od taka tam historyjka stalkerska z Czarnym Stalkerem w tle. Enjoy!
Ps. Błędy mogą być i będą. Jakaś tam korekta była wstępna. Coś tam na wpie*dol mi się zapewne uzbiera, jakby ktoś miał ochotę bawić się w korektę i recenzenta
PROLOG
:
Z pojęciem Czarnego Stalkera zetknąłem się po raz pierwszy pod koniec lat dziewięćdziesiątych, kiedy dopiero zaczynałem poznawać arkany stalkerstwa. Wtedy historia ta była legendą, która zmieniała swą treść w zależności, kto ją relacjonował, a która niewiele miała wspólnego z tym, z czym przyszło mi się zmierzyć parę lat później. Opowiastka ta wracała do mnie jeszcze wiele razy niczym bumerang, tyle, że zawsze w różnych wersjach. Nie zmieniało się w niej jedno – zawsze był ktoś, kogo nikt nie widział, a kto miał na rękach krew wielu stalkerów, bandytów i członków innych frakcji zamieszkujących Zonę. Tym kimś był Czarny Stalker – nieuchwytny mężczyzna, który doskonale władał bronią snajperską i który zabijał z zimną krwią. Z czasem temat Czarnego Stalkera pogrążył się jednak w mroku mijających dni i o tajemniczym zabójcy przestano mówić. Nikt nie wiedział, co się z nim stało i nikt wiedzieć tego nie chciał. Facet rozpłynął się w mgle po ostatniej akcji, jaką zorganizowali Stalkerzy celem pojmania go. Duch mężczyzny stał się zatem po jakimś czasie wspomnieniem dla mnie tak mglistym, że wracał tylko przy okazji najcięższych alkoholowych biesiad podczas których stalkerzy wywlekali najdziwniejsze historie, jakie zakodowały ich odurzone wódą umysły. Pech chciał, że na jedną z takich balang miałem okazję załapać się w 2002 roku i legenda Czarnego Stalkera dopadła i mnie. Zamroczony gorzałką począłem podpytywać starszych kolegów stalkerów o tajemniczego Drago, którego zwano Czarnym Stalkerem. Niewiele się wtedy dowiedziałem, bo i dowiedzieć się wiele nie mogłem, bowiem schlaliśmy się dokumentnie. Przegrałem za to wszystko pieniądze, jakie uzbierałem za artefakty i części mutantów w przeciągu ostatniego półrocza. Budząc się zatem rano na zapleczu „Zdechłego Czarnobylca” wiedziałem już, że mam przesrane. Kwestią pozostawało - jak bardzo. Uświadomił mi to właściciel knajpy i jednocześnie samozwańczym szef Stalkerów – Geko. Kiedy powiedział mi, ile od niego pożyczyłem na poczet wczorajszego pokera, zrobiło mi się słabo. Wdepnąłem w gówno po uszy. Jęcząc i stękając zwlokłem się ze zdezelowanego sprężynowego łóżka polowego i ruszyłem za nim na rozmowę, od której zależał mój los w Zonie. Byłem niestety, jak to się mówi, pusty w ryj, i nic nie zapowiadało, że ktoś pożyczy jeszcze forsę człowiekowi, który zadłużył się poważnie u szefostwa.
-Siadaj Zimny, bo trzęsiesz się jak galareta! – powiedział Geko, kiedy wszedłem za nim do jego gabinetu. –Klinika? – zapytał wznosząc do góry flaszkę jakiejś markowej gorzały. -Chyba mi starczy na miesiąc. Schlałem się wczoraj jak świnia… -Zdarza się, choć w takim stanie to cię jeszcze nie widziałem. Spiłeś się kompletnie i przegrałeś całą forsę, jaką miałeś, nie licząc mojej… -Wiem. Odrobię… -Nie rozśmieszaj mnie Zimny. Nawet, jakbyś wyczyścił wszystkie anomalie w okolicy, to może by była to jedna dziesiąta tego, co mi wisisz. Umoczyłeś nieźle i artefaktami tego nie załatwisz. Tu trzeba czegoś więcej… -Jeśli mam coś wynieść poza Strefę to nie ma problemu. -Wiem. Tyle, że to będzie trwało z rok, zanim mniej więcej wyjdziesz na prostą, a w tym czasie może zdarzyć się wszystko. -Geko, przejdźmy do rzeczy, bo łeb mnie napie*dala jak diabli. Skończ te gierki i powiedz, co chcesz, żebym zrobił, byś mógł umorzyć mi dług. Wiem, że zawsze masz coś w zanadrzu. Jakąś samobójczą misję, albo zwiedzanie któregoś z popapranych laboratoriów… -Czarny Stalker. -Żartujesz? Przecież to legenda. Facet podobno uciekł i nigdy się już nie pojawił. Co niby mam z nim zrobić? Za wywoływanie duchów się nie biorę… -Nie pier*ol Zimny. Masz go znaleźć. Żywego lub martwego. Jest mi to obojętne. -Geko, jak ku*wa! – krzyknąłem wzburzony. -Przecież to niemożliwe… -To się okaże. Przejrzysz płyty, pogrzebiesz w przeszłości, popytasz tu i tam. To tak wiele za pobawienie się w archeologa? -Niby nie, ale… Jakie płyty do cholery? O czym ty mówisz? -Spokojnie Zimny. Nie podnoś mi tu ku*wa głosu w moim gabinecie – warknął Geko. –To ty dałeś ciała i przegrałeś szmal. W większości mój szmal. Dlatego grzecznie pojedziesz jutro ze mną na Pchli Targ i przejrzysz wszystkie nagrania, a potem nieco powęszysz. Jak nic nie znajdziesz, to umorzę ci z połowę długu, i potem się będziemy martwić, co z tobą zrobić? Jasne? -Dobra, dobra, nie denerwuj się Geko. Luzik. Powiedz mi tylko, co na tych płytach jest. -Jakieś dziwne gówno, którego wolałem nie oglądać. Widziałem tylko jeden film i powiem ci, że chęć ma zobaczenie reszty mi odeszła. O mało się nie zesrałem przy oglądaniu tego. Jutro zresztą dowiesz się wszystkiego. Dzisiaj nie mam siły szarpać się z tobą i wszystkiego ci tłumaczyć. W nocy dostatecznie tu nabruździłeś, żebym chciał cię jeszcze oglądać. Idź się przespać, bo marnie wyglądasz – powiedział Geko ocierając chustką spocone czoło. -Dobrze – sapnąłem zrezygnowany. -Jutro zastanowię się, w jakie tarapaty mnie wje*ałeś. Dziś nie mam siły zastanawiać się nad tym. Łeb mnie tak strasznie… -Ani ja – spuentował Geko. -Jak chcesz, weź sobie jakąś flaszkę z półki. –Szef wskazał ręką stojący obok drzwi antyczny kredens pełny gorzały. –Może to pomoże ci dojść do siebie. -Dzięki wodzu, ale nie skorzystam – rzekłem ponurym głosem. –Jak to golnę, to i jutro się nie zbiorę na wyprawę. Chyba tylko sen mi pomożesz. -Jak chcesz. Trzymaj się Zimny i trzeźwiej szybko. Jutro czekają na ciebie mocne wrażenia. Wyśpij się, bo to, co jutro zobaczysz, nieźle tobą wstrząśnie. -Bywaj – powiedziałem do szefa i wycofałem się rakiem z gabinetu myśląc, jak bardzo spieprzyłem sobie życie wchodząc w ten układ.
Pieprzony Geko, Gordon Geko. Cholerna hiena cmentarna – pomyślałem. Pewnie to ukartował. Nigdy mi jeszcze tak nie szła karta, jak wczoraj. Coś musi być na rzeczy, ale teraz nie mam wyjścia. Bossowi się nie odmawia. Później się odegram – przemknęło mi przez myśl, kiedy zamykałem drzwi. A teraz spać, tak, dużo snu. Muszę mieć trzeźwy umysły, kiedy będę oglądał te jego podejrzane płyty. Musi być na nich niezły syf skoro wymiękł po jednym nagraniu. Z drugiej strony Geko to jednak prawdziwy twardziel. Skoro jemu zmiękła rura tak szybko, to co do ku*wy nędzy jest na tych cd? Zresztą pieprzyć to, trzeba iść spać, płyty nie uciekną – stwierdziłem i powlokłem się w stronę wyjścia z baru by jak najszybciej znaleźć się we własnym wygodnym i ciepłym śpiworze.
Następnego dnia obudziłem się rano muskany po twarzy delikatnymi promieniami sierpniowego słońca, które nieśmiało przenikało do mojej sypialni przeciskając się przez zabite deskami okna. Po wczorajszym kacu nie został ślad. Od rozmowy z Geko spałem ciągiem prawie dobę, w czasie której wszystkie promile, jakie zgromadziłem podczas ostatniej libacji, musiały widocznie ulecieć, bo czułem się niezwykle rześko. Szybko wstałem zatem z łóżka i podszedłem do wiszącego na ścianie fragmentu lustra, by ocenić rozmiar zniszczeń po pijatyce. Twarz prezentowała się całkiem nieźle nie licząc lekkiej opuchlizny od przepicia i popękanych żyłek w gałkach ocznych. Nie jest źle – mruknąłem do siebie. Ogolić się jednak trzeba, bo, co by nie powiedzieć, zarosłem jak dziki agrest. Wyjąłem zatem ze stojącej pod lustrem skrzyni krem do golenia, golarkę, paczkę żyletek i rozpocząłem rytuał golenia zacinając się przy tym i klnąc ze cztery razy. Jednak jakaś gorzała musiała zostać we krwi – pomyślałem patrząc na lekko trzęsąc się przy goleniu dłoń. Ogoliwszy się schowałem przybory do jednej z przegródek w skrzyni i wyciągnąłem z niej swojego wiernego kałacha. Po karabinie, na stoliku obok skrzyni, wylądowała strzelba – jak zawsze niezawodny spqas, które wiele razy uratował mi życie. Do broni dołączyły wkrótce paczki ze amunicją 12/70, breneką i magazynki do karabinu posklejane taśmą izolacyjną w pary. Na sam koniec, z czeluści metalowego pudła, powędrował na stół kombinezon stalkerski. Oglądając to wszystko począłem zastanawiać się, po co ja to wszystko wyciągam. Przecież Geko mówił tylko o oglądaniu jakiś szurniętych nagrań, a nie o bitwie z oddziałem fanatycznych żołnierzy Monolitu. Z drugiej strony czułem, że na atrakcjach wizualnych się nie skończy. Nie po to Geko pchał mnie w stronę oglądania tych taśm. Podejrzewał pewnie, że na którejś z nich znajduje się rozwiązanie zagadki Czarnego Stalkera, ale nie chciał się babrać w tym osobiście. Jeśli tak było, to faktycznie sens zabierania tego całego arsenału był uzasadniony. Piorun wie, gdzie miałem się udać po wskazówki do rozwiązania tej historii i z kim miałem się zmierzyć, by dowiedzieć się kim jest tajemniczy mężczyzna z opowieści. Niech tam – pomyślałem i wyciągnąłem ze skrzynki jeszcze dwie cytrynki. Starczy – stwierdziłem w myślach omiatając leżący na stolę arsenał. Czas na leki i jedzenie. Cóż mi po tych wszystkich spluwach, skoro przyjdzie mi umrzeć z głodu lub od zakażenia. Jak powiedziałem, tak też się stało. Stół z drugiej strony lustra pokryły wkrótce konserwy, suchary, peklowana wieprzowina i stos medykamentów. Chwilę później rozpocząłem pakowanie tego wszystkiego do leżącego obok łóżka wojskowego plecaka. Kiedy było już po wszystkim włożyłem wiszący na gwoździu wbitym w ścianę podgumowany płaszcz i przełożyłem przez szyję gumkę od maski MP-5, któraż to swobodnie ułożyła mi się na klatce piersiowej. Założywszy plecak wziąłem ze stołu magazynki i rozlokowałem ją po kieszeniach oraz wypełniłem opinający mnie pas amunicją do strzelby. Przewiesiwszy broń przez ramie skierowałem się do wyjścia ostatni raz omiatając wzrokiem pokój, do którego mogłem już nigdy nie wrócić. Co prawda, wiele tu nie zostawiałem, ale przywiązałem się do wszystkich zgromadzonych tu gratów, jakimi było polowe łóżko, skrzynia, dwa stoliki, trzy krzesła, plastikowa miska, ocynkowane wiadro i wysuszony na wiór kaktus stojący w ceramicznej doniczce tkwiącej od dwóch lat na parapecie. Trzymaj się stary! – powiedziałem do rośliny wychodząc z pokoju i zamykając go na klucz. Opuszczając budynek spotkałem swojego współlokatora siedzącego na schodach ganku, który grał na harmonijce jakąś smutną melodię.
-Masz – oznajmiłem podając mu klucze. -Trochę mnie nie będzie. Zajmij się moim lokum i podlej kaktusa. -A ty co, do Prypeci się wybierasz, że klucze oddajesz? –Mężczyzna przestał grać i popatrzył na mnie przenikliwie. -Nie. To znaczy nie wiem… Wkopałem się w pewną kabałę i muszę jechać z Geko na Pchli Targ pozałatwiać parę rzeczy. Nie wiem, jak długo mi zejdzie… -Słyszałem, słyszałem. Karta nie szła. Zdarza się… Co ty tam właściwie będziesz z nim robił? -Żebym to ja wiedział – skłamałem. –Mam jechać i tyle. Reszty się na miejscu dowiem. -A zatem powodzenia, chociaż znając naszego starego i kwotę, jaką pożyczyłeś, podejrzewam, że skończy się pewnie i na wyprawie do Prypeci. Geko to cwany lis. Skoro cię usidlił to pewnie ma jakąś wyjątkowo wredną robotę do zrobienia – powiedział Szybki podając mi rękę na pożegnanie. -Trzymaj się – odpowiedziałem odchodząc w stronę „Zdechłego Czarnobylca”. –I ściskaj za mnie kciuki. Czuję, że łatwo nie będzie. –Pomachałem mu na odchodne.
Lokal, którym zawiadywał mój szef, mieścił się w starej stodole, którą Geko wyremontował rękami stalkerów. Nie było to miejsce szczególnie przyjemne. Każdego, kto do niego wkraczał, witał zmumifikowany słońcem nibypies, którego boss przybił gwoździami do drewnianych wrót knajpy. Wnętrze lokalu również nie było zbyt sympatyczne i pozostawiało wiele do życzenia. Za podłogę robiły tu drewniane, powypaczane deski oparte na legarach, które ułożono na klepisku. Ściany, jak to ściany w oborze, pierwotny gospodarz nie raczył kiedyś otynkować, więc straszył do dziś poszczerbionymi cegłami i fragmentami wapienia, który w pewnych fragmentach ściany zastępował oryginalny budulec. Jedyne, co było porządne w tej tancbudzie, to dach pokryty blachą ocynkowaną. Wystrój wnętrza był natomiast nieco groteskowy. Za siedzenia robiły skrzynki, beczki i wiadra po farbie. Za stoliki - przywleczone skądś bębny na kable telefoniczne i jakieś konstrukcje własnej roboty zbite z desek. Na końcu pomieszczenia znajdował się zrobiony ze skrzyń i palet bar, który plecami przylegał do murowanej przegrody, która dzieliła gospodę na pół. W tylnej części mieściło się bogato wyposażone i niezwykle stylowo urządzone biuro szefa, parę pokoi hotelowych, składzik i zbrojownia. Mijając puste stoliki przyglądałem się nielicznym stalkerom siedzącym w knajpie i ich zmęczonym twarzom, którzy smutki topili w butelkach marnej gorzały. Barman również nie wykazywał dziś większego zainteresowania swoją klientelą bowiem drzemał na ladzie przy akompaniamencie jakiejś smętnej piosenki sączącej się z radia. Atmosfera panująca w „Czarnobylcu” była iście grobowa. Podchodząc do baru celowo podniosłem głos, by wyrwać ze snu Kulawego.
-Geko u siebie? – wydarłem się do barmana. -Co, co? – zapytał sennie Kulawy. -Szef u siebie? -Taa – odparł zaspanym głosem starszy mężczyzna. –Byłeś umówiony? -Mam z nim jechać dzisiaj na Pchli Targ. -To jak nie masz do niego nić ważnego, to lepiej nie zawracaj mu dupy. Nadia miała przyjechać. -Spoko. Kimaj dalej. Ruch dzisiaj żaden, to możesz się po opie*dalać. -Wiem. – Machnął ręką kulawy w geście oznaczającym abym spływał.
Mając przyzwolenie barmana otwarłem mieszące się w ścianie obok baru drzwi i ruszyłem korytarzem w głąb stodoły mijając znajdujące się po lewej i prawej stronie pokoje do wynajęcia. Po dwudziestu pięciu metrach korytarz skręcał w lewo i wiódł jeszcze piętnaście metrów kończąc się biurem Geko przed którym stał, jak zawsze, napakowany facet zwany Masą.
-Czego? – zapytał widząc mnie. –Szef zajęty. Nadia jest. -Miałem z nim jechać na Pchli Targ dzisiaj. Tak się wczoraj umawialiśmy. -Nie słyszysz, że Nadia jest? -Słyszę, słyszę. Kiedy będzie wolny? Sprawę mam. -A skąd mam do cholery wiedzieć. Kąpią się chyba więc zejdzie pewnie trochę. Siądź na krześle i czekaj jak chcesz, a nie, to przyjdź kiedy indziej. Dobrze wiesz, że jak Nadia jest, to rzadko kiedy coś u niego załatwicie w ten dzień.
Ponieważ nie uśmiechało mi się taszczenie całego ekwipunku z powrotem do domu postanowiłem posłusznie czekać wysłuchując jęków rozkoszy dobiegających z połączonej z gabinetem prywatnej łazienki. Po jakiś trzech kwadransach odgłosy ustały, a krótkofalówka mięśniaka odezwała się głosem Geko.
-Masa, jest ktoś do mnie? -Przyszedł Zimy. Podobno ma z tobą gdzieś jechać. -Ehh, ku*wa. Myślałem, że będzie później. Drugi numerek mi ucieknie. -To powiem mu, żeby poszedł w piz*u. -Nie, niech czeka. Mam coś ważnego z nim do załatwienia. Zawiozę go na Pchli Targ i wrócę za jakieś trzy, cztery godziny. Do tego czasu zajmiesz się Nadią. Wpuść go za pięć minut, żeby zdążyła się ogarnąć.
Masa nic już nie musiał mówić. Poczekałem zatem cierpliwie jeszcze tą chwilę po czym zostałem wpuszczony do pomieszczenia, gdzie załapałem się jeszcze na widok gołego tyłeczka idącej do sypialni Nadii, która uśmiechnęła się do mnie filuternie i niby przypadkiem upuściła ręcznik okrywający swe jędrne piersi, bym mógł się nimi nacieszyć choć przez chwilę.
-Zimny to ty? – doleciał do mnie głos z łazienki. -A niby kto? Jestem gotowy na wyjazd. -Coś tak szybko? -Nie wiedziałem, że jest Nadia. Przyszedłbym później… -Z Nadią jeszcze nie skończyłem. Ona nigdzie nie pójdzie. –Zaśmiał się Geko. –Wejdź proszę.
Jak szef kazał, tak się też i stało. Z bólem serce zostawiłem za sobą widok nienagannie opalonej kobiety o zmysłowych ustach koloru jarzębiny i kręconych czarnych włosach, które mokre, wydawały się dziś wybitnie pociągające.
-Jestem – powiedziałem siadając na stojącym w końcu szezlongu obity tapicerką w pastelowe pionowe pasy. -Zimny, czy tobie na mózg padło? Na wojnę jedziesz, czy co? Po cholerę wziąłeś tyle szpeju? Jedziemy tylko pooglądać taśmy, a nie zrobić jakąś rozpierduchę. Weź no zostaw ten majdan gdzieś. -Tobie łatwo się mówi. Ty wrócisz, a ja zostanę na Pchlim Targu. Co, jak znajdę na tych taśmach coś ważnego i będę musiał iść w Zonę? -No, tego to nie przemyślałem – stwierdził Geko. –Podoba mi się twoje podejście do tego zadania. Poczekaj w biurze, poczęstuj się czymś. Zaraz się ubiorę i pojedziemy. Nie mam za wiele czasu. Wiesz, Nadia stygnie…
Skinąłem głową na znak zrozumienia. Kto by chciał zostawiać taką kobietę choćby i na godzinę? Chyba nikt, toteż wycofałem się do pokoju i usiadłem na stojącym pod ścianą krześle. Pięć minut później Geko opuścił swoją ekskluzywną łazienkę i oznajmił mi, że pora się zbierać.
-Pojedziemy Zimny samochodem. Nie chce mi się drałować tyle kilometrów, kiedy mam w łóżku gorącą kotkę. Idź z Masą wyprowadzić furę, ja tym czasem skoczę po kamizelkę kuloodporną i jakiegoś gnata. Nie mam zamiaru liczyć na twój arsenał, gdyby coś się popieprzyło. -Masa nie jedzie z nami? -Nie. Musi się zająć Nadią pod moją nieobecność. Poza tym Pchli Targ to jakieś piętnaście minut autem. Nie sądzę, by coś się nam przytrafiło, ale lepiej dmuchać na zimne. Zbierajcie się.
Opuściliśmy zatem wraz z ochroniarzem gospodę i poczęliśmy ściągać zielony brezent z opancerzonej terenówki Geko. Nic dziwnego, że szef nie obawiał się zbyt wielu rzeczy jeżdżąc tym monstrum. Ilość blachy, jaką nań nałożono, wręcz powalała, co odbijało się, co prawda, na szybkości samochodu, który maksymalnie wyciągał sześćdziesiąt, siedemdziesiąt kilometrów na godzinę, ale pozwalało również swobodnie poruszać się w strefie przygranicznej Zony. W razie kłopotów był w podorędziu jeszcze zamontowany na pace M60, ale jego stan pozostawiał wiele do życzenia z prostej przyczyny – łatwiej było przejechać byle kundla, czy mięsacza, prawie trzy tonowym potworem, niż próbować go zastrzelić z wielkiego działa, jakim był wspomniany karabim. Mnie osobiście zaimponowały szczególnie kolce dospawane do rury stanowiącej przedni zderzak – spotkania z nimi nie było chyba w stanie przeżyć żadne plugastwo ze Strefy. Wóz nie wytrzymałby pewnie spotkania z chimerą, czy nibyolbrzymem, ale tam gdzie jechaliśmy, tego typu maszkar nie było. Na zbłąkanych bandytów były zaś kuloodporne szyby i wspomniane wcześniej pięciu i siedmio milimetrowe blachy z hartowanej stali. „Bestia” – odczytałem na burcie wozu. Pasuje jak ulał – przemknęło mi przez myśl, kiedy wsiadałem do pojazdu Geko. Do szczęścia brakuje tu jeszcze pompowanych kół, ale na tyle Geko nie było chyba na razie stać – zaśmiałem się w duchu.
-To co młody, jedziemy? – powiedział szef wsiadając do terenówki. -Już, wrzucę plecak na pakę i możemy ruszać – odpowiedziałem. -W drogę zatem – powiedział Geko i wcisnął pedał gazu. Maszyna powoli zaczęła ruszać, aż do chwili, kiedy moment obrotowy poderwał ją z pełnym impetem z kół i wyjechaliśmy na szutrową drogę prowadzącą na Pchli Targ.
Jadąc mini monster truckiem tego typu zupełnie inaczej postrzega się strefę. Nie widać żadnych anomalii, człowiek nie wsłuchuję się też w odgłosy otaczającej go fauny i flory. Mówię oczywiście o jeżdżeniu po utartych szlakach, a nie darciu na wariata na przełaj, bo taką jak ta, trzy tonową bryczkę, spokojnie zmiótł by z ziemi większy Wir, czy Karuzela. Nie straszne są w tym pojeździe również ślepe psy, czarnobylce, mięsacze, czy dziki. Widząc takie coś dociska się po prostu pedał gazu, a metalowa rama z kolcami robi swoje. Tak samo, jak zrobiła przed chwilą. Pędzący na nas nibypies stał się przed chwilą wspomnieniem zmieniając się w chmurę krwawej masy, która częściowa zachlapała nam przednią szybę. Geko skwitował to jedynie wciśnięciem przycisku wycieraczek i swoim nieśmiertelnym tekstem – „Lubię zapach Zony o poranku”. Drugi z przeciwników – niezwykle duży ślepak, widząc, co stało się z jego kolegą, postanowił zrejterować i odbił w prawo nadziewając się na stalowy błotnik. Efekt tego spotkania był zaskakujący. Psisko pofrunęło w górę przeraźliwie piszcząc by zakończyć swój żywot na ścianie mijanego przez nas murowanego przystanku.
-Jesteś Geko stuknięty, wiesz? – oznajmiłem oglądając jak wycieraczki zbierają krwawą kaszę z szyby. -Gdybym nie był to nigdy bym nie doszedł do tego, co mam. Zresztą, każdy jest tutaj na swój sposób walnięty. To wszystko przez tą pieprzoną Zonę, która nas zmienia. Nie młody? -Być może Geko, być może – odparłem wpatrując się w mijane przez nas zarośla i mając nadzieję, że szefa nie najdzie na pseudo filozoficzne gadki.
Geko widocznie nie miał również ochoty na dalszą rozmowę nad sensem istnienia Strefy bowiem skupił się na prowadzeniu pojazdu i docisnął pedał gazu. W efekcie dalszą drogę przebyliśmy w błyskawicznym tempie i wkrótce znaleźliśmy się przed posterunkiem Pchlego Targu nie niepokojeni już przez żadnych mieszkańców Zony. Pchli Targ nic się nie zmienił od czasu mojej ostatniej wizyty. Posępny budynek stał wciąż w tym samym miejscu strasząc częściowo zwaloną elewacją i zarwanym dachem. Dookoła gmachu nadal tkwiły zapory zrobione z wraków samochodowych, blach, opon i żelbetowych prefabrykatów, które nie wiadomo skąd się tutaj znalazły. Stojące nieopodal silosy dalej rdzewiały od nawiedzających Zonę kwaśnych dreszczów i obłaziły z szarej farby, którą je pomalowano przed lat. Jedynym elementem, którego mi brakowało w całej tej scenerii, był fragment ogrodzenia wykonany ze zwalonych na kupę żelbetowych płyt drogowych, który po prostu wyparował. W jego miejscu stał natomiast przywleczony skądś kolejny samochód, który po prostu obalono na bok zatykając tym samym powstała w fortyfikacji dziurę. Geko również zauważył tą niewielką zmianę ponieważ poszedł z miejsca, po tym jak zaparkowaliśmy, sprawdzić, co się stało z umocnieniami. Po krótkiej wymianie zdań ze stojącym na warcie stalkerem dowiedzieliśmy, że w nocy Pchli Targ został zaatakowany i ostrzelany z ręcznego granatnika. Skąd Bandyci wzięli RPG-7 pozostawało tajemnicą.
-Ostro było? – zapytał Geko zawiadującego tym obozem Szakala, który zdążył dojść do nas, kiedy oglądaliśmy zniszczenia. -Nie spodziewaliśmy się ataku. Po dwóch ostatnich akcjach, kiedy ich porządnie pognaliśmy, myślałem, że sobie odpuszczą na dłuższy czas, a te sku*wiele podciągnęły wczoraj tu to działo. Pewnie znaleźli je gdzieś w Strefie, albo kupili od wojskowych. Innego wytłumaczenia nie ma. Dobrze, że strzelali z daleka, bo byłoby nie ciekawie. Większość pocisków wylądowała w polach, albo przed barykadą. Tylko dwa zdążyły przypieprzyć w osłony zanim zdjęliśmy obsługę i obstawę. -Czemu nie wysłałeś mi ostrzeżenia na PDA? Zorganizowałby posiłki. -Uznałem, że nie było realnego zagrożenia. Gdyby te durnie pomyślały trochę to celowaliby w silosy, z których ich wymacaliśmy. Z drugiej strony dobrze, że są tak tępi, że nie rozegrali tego taktycznie. Jeśli zabiliby nam snajperów, to mogłoby być pozamiatane. Znaleźliśmy przy nich jeszcze trzy głowice. Gdyby podpełzli na sto metrów od obozu to… -Lepiej nie kończ – przerwał mu Geko. Powiedz lepiej, czy utłukliście ich wszystkich? -Jawohl, meinKommandant! – ryknął z silosa Cichy podnosząc w górę swojego dragunowa. –Melduję posłusznie, iż osobiście przestrzeliłem obsłudze głowy – dodał po chwili śmiejąc się. - Obstawą zajął się Wezyr. -To ilu ich było? -Sześciu, ale wyjątkowo durnych – skwitował drugi ze snajperów. –Padali jak muchy. Wyjątkowych idiotów Piłat ostatnio werbuje. Mając takie cacko, jak mieli, mogli tu srogo nabruździć. Dobrze, że skończyło się tylko na rozwalonej barykadzie. -Sztywni gdzie? – spytał lakonicznie Geko. -Mutanty mają wyżerkę dzisiaj. Nikogo szczególnego wśród nich nie było. Nowy narybek. Dobrze wiesz, że stara gwardia Piłata nie rusza dupska z obozu, jak nie musi – odpowiedział Szakal. -Mieli przy sobie coś godnego uwagi? -Absolutnie nic. Samo badziewie, nie licząc rpg i amunicji do niego. -Wszystko zatem jasne. Gdzie granatnik? -Zamknięty w składziku. Szef obejrzy? -Oczywiście. Pokaż to cudeńko.
Minutę później staliśmy w trójkę w zagraconym magazynku oglądając mocno wysłużone rpg. Broń nie wyglądała oszałamiająco. Widać było, że nosiła ślady długiego użytkowania. Na Geko nie zrobiła większego wrażenia. Zwrócił jedynie uwagę na leżącą obok granatnika walizkę.
-Co to za walizka Szakal? -A nie wiem, jeszcze tego nie oglądałem. Taki jakiś tam metalowy pojemnik, który przy bandytach jeszcze znaleźliśmy. Myślałem, że to jakiś nowy typ pojemnika na artefakty. Później na to miałem spojrzeć.
Geko obrócił się i wziął walizkę oliwkowej barwy w ręce po czym przeliterował: N – S – P – U.
-Ja pier*olę! Ale fart mieliśmy. Gdyby Piłat dał to komuś ze swojej straży przybocznej mielibyśmy przesrane… -Nie rozumiem… - wtrącił Szakal. -Wiesz co to jest? – Geko wskazał na celownik. –To celownik noktowizyjny. Mając taki granatnik i zamontowany na nim ten celownik, Bandyci mogli nas udupić dokumentnie. Podejrzewam, że snajperzy zabili ich tylko dlatego, że ci kretyni w ogóle go nie użyli. Wystarczyłoby, gdyby zmieniali pozycje i podpełzliby bliżej, a byłoby tu ciepło niczym w piekle. Następnym razem, kiedy takie coś się zdarzy, masz do mnie puścić wiadomość na PDA niezależnie od pory dnia. Kapujesz? -Przepraszam… -Nie przepraszaj. Granatnik sobie zostawicie. Może kiedyś się przyda. Tymczasem schowaj ten celownik i włóż go z powrotem do walizki. Jak skończę z Zimnym to powiem ci, jak on działa. Zamontujemy go na twoim kałachu. Dzięki temu będziecie mieli w nocy podgląd na przedpole. My tymczasem idziemy z Zimnym do mojej kwatery. Mamy parę spraw do omówienia więc nie przeszkadzajcie nam i pilnujcie, by w budynek nie przywaliła żadna rakieta. Ok? -Robi się szefie – usłużnie odpowiedział Szakal i zaczął rozstawiać chłopaków po kątach, by jak najszybciej zmyć z siebie blamaż, jakim było zlekceważenie ataku. -To, co Zimny? Idziemy pooglądać sobie filmy? Mam parę szczególnie fajnych – zapytał mnie Geko. -Nie mogę się doczekać szefie – odparłem z kwaśną miną. –Na pewno są pasjonujące…
Szakal słysząc to lekko zmieszał się, ale nie dał po sobie poznać, że czegoś w tej sytuacji nie rozumie. Geko i jakiś młokos, który był o połowę krócej w Strefie, niż on, oglądający razem filmy w prywatnej kwaterze szefa było czymś, czego kompletnie nie ogarniał, ale wierzcie mi, że gdybym mógł, to chętnie bym się z nim zamienił. Czułem, że za chwilę obejrzę coś totalnie chorego i pokręconego, ale nie było już odwrotu toteż poszedłem posłusznie za Geko na górę budynku licząc, że stanie się jakiś cud, który pozwoli uniknąć mi wątpliwej jakości seansów. Cud się jednak nie zdarzył. Żelbetowe schody na górę nie chciały się zarwać, zamek w drzwiach też nie chciał się zaciąć. Liczyłem jeszcze po cichu, że płyty szlag trafił, ale ten spasiony knur był perfekcyjny – cedeki i dziwne urządzenie, które razem z nimi wyjął, zapakowane były do małej klatki Faradaya, więc nie było mowy, żeby coś się z nim stało. Tancerz Cienia – przeczytałem na pierwszej stronie pożółkłego brulionu, który podał mi Geko oznajmiając mi, że jest to instrukcja do leżącego na stoliku hełmu. Co to jest do ku*wy nędzy? – pomyślałem patrząc na dziwny przedmiot i rozpocząłem czytanie. Niestety, im dalej zagłębiałem się w instrukcję, którą dostałem, tym bardziej miałem wrażenie, że z oglądania płyt nic dobrego nie wyniknie. Już sam fakt wbudowania w urządzenie Serca Kontrolera wzbudził we mnie niemiłe uczucia. Artefakt ten znany był bowiem z tego, iż emanował bardzo wysokim promieniowaniem psionicznym. Sam parę razy słyszałem historię stalkerów, którzy znaleźli te cudeńka, ale nigdy nie zdążyli ich sprzedać, gdyż zginęli w bardzo dziwnych okolicznościach. Dalsze informacje z instrukcji również nie były pocieszające – hełm służył do rejestrowania i odtwarzania bodźców osoby, która go używała. W wielkim skrócie mówiąc - zakładając sobie to ustrojstwo na głowę mogłeś widzieć i czuć wszystko to, co widziała i czuła osoba, której doznania nagrano wcześniej na płytę. Pierwotnym przeznaczeniem projektu było, jak broszura mówiła, zgrywanie obrazu z pola walki, rejestrowanie odczuć żołnierzy, których wyposażono w tego typu urządzenia i puszczanie tych nagrań innym żołnierzom w symulatorach pola bitwy, które znajdowały się, sądząc po okładce książeczki, zapewne w laboratorium X-25, z którego urządzenie wyniesiono. Po pierwszych sukcesach projekt zaczął niestety szwankować. Żołnierze poddaniu działaniu zbyt dużej ilości nagrań popadali w paranoje, która kończyła się szałem i atakami na personel. Instrukcja nie wyjaśniała, czy działo się tak na skutek działania artefaktu, którego promieniowania nie były w stanie do końca wyłapać zabezpieczenia hełmu, czy na skutek nadmiernego obciążenia systemu nerwowego poddanych terapii. Projektu nigdy nie ukończono, ponieważ stał się zbyt niebezpieczny. Wypadki śmiertelne, zarówno po stronie obsługi, jaki i po stronie badanych, zdarzały się zbyt często, aby projekt można było kontynuować w laboratorium tej klasy, co X-25. Projekt przeniesiono zatem – tego się niestety nie dowiedziałem gdzie, gdyż kolejna strona został wyrwana, a druk na pozostałych kartkach broszury zamienił się od wilgoci w szereg nieczytelnych kleksów. Na końcu instrukcji znajdowały się jeszcze w miarę czytelne tabele i wykresy, ale nie znając reszty tekstu, mogłem się tylko domyślać, co znaczyły. W moim mniemaniu szacowały prawdopodobieństwo wystąpienia opętania osoby poddanej działaniu Tancerza Cienia w zależności od czasu odtwarzania nagrań i ich typu. W przypadku Czarnych Klipów zagrożenie utratą kontroli nad własnym umysłem było szczególnie wysokie. Przeczytawszy to opadłem bezwładnie na stojący za mną fotel marząc, by sytuacja, w której się znalazłem, okazała się jakimś strasznym snem, z którego się zaraz obudzę.
-Zimny, coś ty tak zbladł? Ducha zobaczyłeś? – zapytał Geko. -Czytałeś to? –Pokazałem palcem na leżącą na ziemi broszurę? -Pobieżnie. Obsługa urządzenia jest bardzo prosta… -Nie pytam o obsługę Geko. Wiesz, że to urządzenie to tykająca bomba? Że to pieprzona puszka Pandory? Od tego gówna można ze świrować. Chcesz, żeby w twoim gabinecie zamienił się w napompowane adrenaliną monstrum łaknące mordu? -Zimny, o czym ty gadasz? -Gdybyś poczytał instrukcję, to byś się dowiedział. Ale ty oczywiście wolałeś sobie to wcisnąć na łeb i odpalić nagranie, niż czegokolwiek się o tym dowiedzieć. –Wskazałem palcem na hełm. –Wiesz, że oglądanie nagrań powoduje, że z każdym kolejnym filmem jesteś coraz bardziej podatny na to, że zostaniesz opętany? Zwłaszcza w przypadku, jeśli trafisz na coś, co opisuje się jako film najwyższego poziomu. Wiedziałeś o tym? -Nie. To wszystko było w instrukcji? -A co, wymyśliłem to sobie, czy co? Trzeba się poważnie zastanowić, czy oglądać te nagrania. Może lepiej, żeby historia Czarnego Stalkera nie ujrzała nigdy światła dnia. Grzebanie w przeszłości, to trochę, jak otwieranie grobów. Nigdy nie wiesz, co z nich wyskoczy… -Kurwa, nie sądziłem, że to ma jakiś wpływ na psychikę – zaklął Geko. -Nagranie, które oglądałem, nie było może szczególnie straszne, ale było jakieś… dziwne. Nie wiele z niego pamiętam, bo byłem kompletnie pijany, jak je oglądałem, ale przez parę dni nie mogłem potem dojść do siebie po tym seansie. Dlatego już nigdy nie włączałem następnych płyt. -Wydaje mi się szefie – powiedziałem ostrożnie – że oglądanie płyt to nie najlepszy pomysł. Wątpię, czy znajdziemy na nich cokolwiek wartościowego. Poza tym, nawet jak obejrzymy je wszystkie, to raczej nie będzie sensu odtwarzać ich drugi raz. Za duże ryzyko. -To co proponujesz Zimny? Odpuścić? Wiesz ilu stalkerów zginęło przez tego gnoja? Wiesz ile listów pośmiertnych do rodzin musiałem napisać i ilu chłopaków umarło mi na rękach? Gdybym dorwał tego sku*wiela, to własnoręcznie bym go wypatroszył. Po nocach śnią mi się twarze bestialsko zabitych przez niego Stalkerów i co rano wiem, że żadnego z nich nie pomszczę, bo ten je*any degenerat uciekł gdzieś, i już nigdy go nie znajdę. Pewnie moczy teraz gdzieś dupę w basenie jakiejś luksusowej willi i wspomina, jak się na nas i na innych dorobił. Pieprzony drań… -Spokojnie szefie – powiedziałem podnosząc się z fotela. –Nie wszystko stracone. Mam pewien pomysł, ale musisz się zgodzić na wszystko, co powiem. -To mów – odpowiedział Geko wypranym z emocji głosem. -Po pierwsze – nie ma żadnego długu. Jeśli w to wejdę, to niezależnie od wyniku, sprawę pożyczki uznamy za nie byłą. Ja się na pewno nie wycofam, masz moje słowo. Po drugie – filmy oglądamy na zmianę. Samemu nie dam rady tego wszystkiego przejrzeć. Do tego będziemy również przywiązywać się do fotela, gdyby coś miało pójść nie tak. Sam nie wiem co, ale na wszelki wypadek lepiej będzie, jeśli osoba, której odpie*doli, będzie unieruchomiona. -Wiesz Zimny, że nie taki był układ? To ty miałeś oglądać to gówno. -Geko, szanuję cię bo, jesteś moim szefem. Szanuję cię, że pożyczyłeś mi wczoraj kupę kasy i że zawsze ratowałeś z opresji oraz wspomagałeś finansowo, kiedy niedomagałem, ale inaczej, niż mówię, być nie może. Zrozum to. Albo wchodzimy w to razem, albo będę robił u ciebie za kuriera następny rok, dwa, trzy, czy ile tam będzie trzeba, żeby odrobić dług, ale za żadne skarby nie włożę na głowę tego dziadostwa dzisiaj, jeśli ty nie zrobisz tego samego przy następnej okazji. Nie chcę ci dyktować warunków, bo mi nie wypada, ale proszę cię tylko, byś pomógł mi oglądać te cholerne nagrania. I o nic więcej. Jeśli będzie trzeba gdzieś pójść, pojechać, kogoś przycisnąć, to zrobię to. O to cię nie proszę. Tylko o tą jedną rzecz. Zgadzasz się?
Geko milczał. Widziałem po twarzy, po zmarszczonym, spoconym czole i zaciśniętych ustach, że wacha się. Facet był ustawiony do końca życia i pchanie się, w jego przypadku, w taką historię, było nonsensem. Po co miał komplikować sobie życie, skoro mógł sobie spędzić jej zabawiając się z Nadią na zapleczu knajpy. Coś widocznie gryzło jednak szefa, bo nie mógł się zdecydować. Może zasady jakim hołdował, może wewnętrzna ambicja, że facet mu uciekł, a może też i chęć pomszczenia poległych stalkerów. Geko był ze starej szkoły stalkerów, która miała swój wewnętrzny kodeks, którego zasady były zupełnie inne od tych, którymi się obecnie kierowano. I to chyba zwyciężyło. Zgodził się, ale postawił jeden warunek – w przypadku, gdybyśmy odkryli, kim jest Czarny Stalker, to ja miałem zakończyć zadanie, czyli zlikwidować go. Wygrał zatem tą rozgrywkę, mimo, iż postawiłem na swoim. Cena, za zlecenie wyroku na tak groźnej osobie, jaką był Czarny Stalker, wielokrotnie przewyższała kwotę, jaką od niego pożyczyłem. Geko o tym dobrze wiedział, ale to on rozdawał karty, więc zgodziłem się, bo nie wiele miałem już do powiedzenia. Transakcja została sfinalizowana. Pozostało tylko założyć dziwny hełm i rozpocząć oglądanie któregoś filmu z kolekcji Geka. Siadając na fotelu, do którego przypinał mnie skórzanymi pasami mój szef, miałem poczucie, że wybieranie nagrań będzie niczym rosyjska ruletka. Kwestią pozostawało tylko, komu przypadnie komora w rewolwerze załadowana pociskiem kalibru Czarny Klip i czy pocisków tych nie będzie więcej
Chwilę później siedziałem skrępowany w wysłużony fotelu mając na głowie coś, co przypominało kask motocyklowy, z którego zwisały cieniutkie kable podłączone do urządzenia przypominającego odtwarzacz płyt CD. Różnił się on od niego jednak tym, że posiadał tylko dwa przyciski - jeden do nagrywania, drugi do odtwarzania. Geko miał rację – urządzenie było w obsłudze dziecinnie proste. Nic dziwnego, że nie zadał sobie trudu spojrzenia w instrukcję. Po założeniu hełmu, co się jednak okazało procesem dość skomplikowanym, wystarczyło już tylko opuścić owiewkę, na której wyświetlany był obraz z nagrania, i nacisnąć „START”. Odtwarzanie dźwięku odbywało się bowiem poprzez wbudowane w kask słuchawki. Siląc się na uśmiech wybrałem pierwszą do obejrzenia płytę i odpaliłem discman`a. Wewnętrzną stronę owiewki Tancerza Cienia wypełniło logo laboratorium X-25, które zniknęło po dziesięciu sekundach. Chwile potem rozpoczął się seans, a ja przeniosłem się do pomieszczenia wymalowanego różową farbą. Sądząc po wystroju wnętrza, był to burdelowy pokój. Świadczyły o tym poniewierające się po dywanie damskie fatałaszki, stojący pod oknem sekretarzyk z perfumami oraz przyborami do makijażu i na wpół otwarta szafka z akcesoriami do zabaw erotycznych. Patrząc na to wszystko zastanawiałem się, co ja tu robię. Krótkie spojrzenie w dół wszystko mi wyjaśniło. Niezwykle zgrabne nogi w czarnych pończochach nie mogły należeć raczej do mężczyzny. Poczułem się przez to nieco dziwnie, ale również zaciekawiło mnie to. Za chwilę miałem wcielić się w rolę kobiety, która miała prawdopodobnie uprawiać seks ze swoim klientem, co mnie dość mocno podnieciło. Kobieta, jakby czytając mi w myślach, postanowiła spotęgować jeszcze moje doznania, ponieważ podeszła do stojącego obok łóżka, na którym wcześniej siedziała, i uformowała kartą kredytową dwie ścieżki narkotyku z leżącej obok rozprutej paczuszki, poczym szybkim ruchem głowy wciągnęła je do nosa. Chwilę później poczułem, jak drętwieje mi twarz, a mózg zalewa fala endorfin. Kokaina… A więc byłem na haju… Dziwne uczucie, choć bardzo przyjemne w przypadku tego narkotyku. Euforia i poczucie bezgranicznego szczęścia, jakie we mnie rosło, było wręcz nie do opisania. Nigdy wcześniej nie czułem się tak dobrze, jak teraz. No może nie licząc dwóch przypadków, kiedy przyćpałem koki na pewnych wyjazdach do Kijowa. Było to jednak dość dawno, więc narkotykowy odlot spowodowany zażyciem białego proszku był niczym nowe, podniecające doznanie. Paręnaście sekund później receptory w ustach odnotowały specyficzny smak whisky, którą kobieta wypiła pociągając z flaszki, stojącej na stoliku obok kokainy, dwa solidne hausty. Odnotował to również mój żołądek, w którym poczułem powoli rozszerzające się ciepło. Trzeba było przyznać, że Tancerz Cienia był urządzeniem fenomenalnym. Nie miałem pojęcia, w jaki sposób emitował sygnały, które były odpowiedzialne za uczucia, jakich doświadczałem, ale musiałem przyznać, że robił to rewelacyjnie. Wszedłem zatem kompletnie w ciało kobiety, którą byłem, przez co ledwie słyszałem spod kasku to, co mówił do mnie Geko. Kiedy szef usłyszał, iż jestem prostytutką, która oczekuje na seks ze swoim klientem, i która jest pod wpływem koki, zaniemówił z wrażenia. Oczekiwał pewnie, że nagranie nie będzie tak przyjemne, jak to, które kiedyś oglądał. Jak przez mgłę słyszałem, że mruczy coś pod nosem z niezadowolenia i marudzi, byśmy się zamienili, ale zlekceważyłem jego prośby, ponieważ akcja zaczęła się rozkręcać. Kobieta postanowiła się bowiem położyć na łóżku. Leżąc na plecach widziałem w wiszącym naprzeciwko lustrze, jak podciąga kolana do góry i zaczyna pieścić ręką swoje krocze. Uczucie, które temu towarzyszyło, było niesamowite. Miałem tylko nadzieje, że Geko nie dostrzeże mojego podniecenia, ponieważ, znając go, byłem pewny, iż postanowi zerwać mi z głowy hełm byle samemu jak najszybciej sprawdzić, co za intrygujące nagranie mi się trafiło. Siedząc za tym cicho niczym mysz pod miotłą i ukrywając swoją erekcje obserwowałem, co wydarzy się dalej. Po krótkiej chwili masturbacji drzwi do połączonej z pokojem łazienki otwarły się z hukiem wypuszczając z niej zgrabną brunetkę z rozmazanym od łez makijażem i wielkiego, wytatuowanego mężczyznę z czarną lateksową maską na twarzy. Dopiero wtedy dotarło do mnie, iż dziwne odgłosy, które słyszałem na początku nagrania, dochodziły właśnie stamtąd. Sądząc, po tym, co widziałem, miało tam miejsce ostre grzmocenie, które zakończyło się kilkoma solidnymi klapsami i podartą bielizną. Widać było, iż mężczyzna nie był zadowolony z przebiegu spotkania, ponieważ pokrzykiwał na kobietę w nieznanym mi języku, by na koniec łamanym ukraińskim wygonić ją z pokoju. Zostałem zatem sam na sam z napakowanym brutalem, co mi się ewidentnie nie spodobało. Nie spodobało się to również kobiecie, którą byłem, sądząc po jej wyrazie twarzy, który zobaczyłem w lustrze. Nie podejrzewała zapewne, że będzie miał do czynienia tego wieczoru, z jakimś zboczeńcem seksualnym, który bije kobiety. Mężczyzną nie miał również zamiaru niczego wyjaśniać, bowiem bezpardonowo wszedł we mnie zadzierając mi do góry nogi. Przyjemne doznania, które mi do tej pory towarzyszyły, minęły jak nożem uciął. Wytatuowany typ było mocno pijany i totalnie nafaszerowany prochami. W ciągu następnych piętnastu minut przerobiliśmy zatem chyba cały podręcznik Kamasutry w ekspresowym tempie, a ja poczułem się niczym MarcelluseWallace w piwniczce Zeda. Dziwny facet o imieniu Drago, sponiewierał mnie bowiem dokumentnie. Runda druga tego spotkania nie była również miła, ponieważ facet zaczął mieć coraz bardziej chore pomysły, które miałem spełniać bez mrugnięcia okiem, co nie spodobało się również kobiecie, która poczęła protestować. To rozjuszyło całkowicie Drago, który na domiar złego nijak nie mógł dojść mimo wielkiego podniecenia seksualnego wywołanego kokainą. Nim zdałem sobie sprawę, co się dzieje, dostałem pięścią dwa razy w twarz, a obraz rozmył mi się na chwilę i zafalował. Czułem, jak facet w masce bierze mnie ostro od tyłu trzymając równocześnie ręką za włosy na głowie, bym się mu nie wyrwał, nim dojdzie. Sytuacja zaczęła wymykać się spod kontroli, a ja począłem się nerwowo wiercić w fotelu i przeklinać. Miałem tego nagrania kompletnie dosyć. Wszystko mnie bolało i czułem się zgwałcony, chodź wiedziałem, że to tylko kwestia bodźców, które wysyłało urządzenie w moje ciało poprzez system nerwowy. Zauważył to również Geko, ponieważ kręcił się niespokojnie dookoła fotelu nie wiedząc, co robić. Zastanawiałem się zatem, czy szef ma już w podorędziu pistolet na wypadek, gdyby mi odje*ało, i to nie napawało mnie optymizmem. Tymczasem Drago robił się coraz bardziej nerwowy. Nie mogąc dojść zaczął drzeć się na kobietę i okładać ją. Czując na plecach pięści degenerata coraz bardziej dochodziłem do wniosku, iż pora przerwać ten chory seans. Nic z niego nie wynikało. Nie miałem dla Geko żadnych informacji, które przybliżyłyby nas do rozwiązania zagadki Czarnego Stalkera. Tymczasem prostytutka postanowiła wezwać ochronę i zaczęła krzyczeć. Drago postanowił zamknąć dziwce skutecznie usta zakładając jej na głowę… nylonową reklamówkę. Nim zorientowałem się, co się dzieje, zacząłem się dusić. Przestałem również cokolwiek widzieć ze względu na matową fakturę zrywki, która błyskawicznie zaparowała od wewnątrz od wydychanego przeze mnie dwutlenku węgla. Zacząłem krzyczeć:
-Geko, ku*wa, wyłączaj to pie*dolone nagranie! Duszę się! – darłem się najgłośniej, jak umiałem, mimo, iż coraz bardziej brakowało mi tchu. –Ten sku*wiel chce mnie chyba udusić! -Zimny, co tam się, do ku*wy nędzy, dzieje! – krzyknął szef. –Nic nie słyszę przez ten je*any hełm! Podnieś tą cholerną owiewkę do góry, bo cię za ch*ja nie rozumiem! -Niby jak ku*wa, jak mnie przywiązałeś do… - wychrypiałem łapiąc resztki powietrza. –Geko, ku*wa, ja chyba umier… - nie dokończyłem, ponieważ w zrywce brakło tlenu. Dusiłem się i to niestety nie wirtualnie, ale w rzeczywistości, ponieważ Tancerz Cienia spowodował jakimś cudem, że nie mogłem zaczerpnąć powietrza.
Czułem, jak Geko próbuje zerwać mi z głowy kask, ale było to niemożliwe. Procedura zakładania go trwała prawie pięć minut. Widząc, iż nie przyniesie to efektu, Geko postanowił podnieść owiewkę. Niestety ta skonstruowana była tak, iż nie dało się jej otworzyć dopóki nagranie nie zostało odtworzone do końca. Miała w sobie zamek, który blokował się w chwili naciśnięcia przycisku „START”. Podczas, gdy szef mocował się z zabezpieczeniami Tancerza Cienia, ja zapadałem się w nicość. Obraz przed oczami stał się niemal nieruchomy i przypominał rozmazaną szaro różową plamę, która delikatnie falował na boki. Jednocześnie czułem również, jak Drago wchodzi coraz brutalniej we mnie śmiejąc się przy tym opętańczo. Czułem, jak z każdą sekundą, kobieta opada z sił na skutek braku powietrza, które skończyło się w zrywce kilkadziesiąt sekund temu. Kwestią chwili było, kiedy uszkodzeniu ulegnie mózg, do którego nie docierał już tlen. Obraz, z szaro różowej plamy, zaczął przemieniać się w kolorowy, nieskończenie długi tunel. Wiedziałem, co to oznacza. Kobieta umierała, a ja razem z nią. Nie słyszałem już Geko, nie czułem, jak próbuje mnie wyswobodzić z urządzenia, choć wiedziałem, że na pewno coś w tym kierunku robi. Choć chwila… Może celował mi właśnie w głowę ze swojego starego rewolweru… Oczekując na wystrzał widziałem, jak tunel, którym podążam, powoli znika, a przeze mnie przechodzi coś tak potwornego, dojmującego i nieprzyjemnego, że czułem to we wszystkich komórkach. Stanu, w którym się znalazłem, przez ostatnie dwadzieścia sekund, nie dało się do niczego, co przeżyłem wcześniej, porównać. Nawet do emisji, która była, w porównaniu do tego, co się właśnie działo, niczym ugryzienie komara. Byłem przekonany, iż umarłem, ale ku mojemu zdziwieniu nagranie skończyło się, a obraz wypełniał się powoli czernią. Z prostytutki wyciekło życie, a ja… Ja, na szczęście umarłem, lecz tylko wirtualnie. Chwilę później poleciałem głową w dół, po tym, jak Geko zdjął mi kask, i próbował mnie podnieść z fotela, na spotkanie z betonową podłogą, które okazało się bardzo bolesne – przed oczami zawirowały mi gwiazdy, a z rozbitego czoła pociekła krew, która zalała mi oczy. Próbując wstać z posadzki dźwignąłem się, ale ból głowy okazał się silniejszy, w efekcie czego zamroczyło mnie. Pierwszego spotkanie z Tancerzem Cienia i nagraniem typu Czarny Klip o mało nie przypłaciłem życiem – pomyślałem mdlejąc. Zapadła ciemność…
Za ten post KOSHI otrzymał następujące punkty reputacji:
Koshi, nie mam dobrych wiadomości. Już pierwsze zdanie zgrzyta (pojęciem, arkany(?)), potem też nie jest lepiej. Jak dla mnie, tekst jest zbyt przegadany - można spróbować to zmienić, zastępując część dialogów mową pozorną zależną, ale to już twoja decyzja.
Trochę teorii: wybór określonego rodzaju narracji powinien być zawsze obliczony na osiągnięcie odpowiedniego efektu, zwykle polegającego na zwiększeniu imersji i przedstawieniu świata przefiltrowanego przez myśli bohatera. Tu niestety tego nie ma - poza nielicznymi wyjątkami nie widzimy zbytnio świata przedstawionego "z oczu" bohatera - narrator raczej komentuje, niż przeżywa cokolwiek.
Mam też zarzuty do konstrukcji fabularnej opowieści: zaczynasz od przedstawienia CS i już po pierwszych kilku zdaniach czytelnik wie, o czym będzie ta historia. To częsty błąd występujący u początkujących autorów - już w pierwszych akapitach przedstawiają zarys fabuły/quest/pomysł, który jest osią całej fabuły. Nie ma pośpiechu - to pierwsza zasada budowania napięcia. Zdradzając na pierwszej stronie, czego będzie dotyczyła fabuła, nie da się wzbudzić zainteresowania (tzn. można, ale trzeba być już pisarzem pokroju Luciusa Sheparda )
Widziałem już Twoje lepsze teksty na tym forum - dobrze więc, że to tylko odkop.
Tak jak wspominałem, tekst pisałem jakiś tam czas temu i specjalnie nie wnikałem w każde zdanie. Pisało mi się dość dobrze, w efekcie czego wyszło tego sporo, co nie koniecznie jest na jakimś tam wysokim poziomie. Raczej nie skupiałem się w nim na oddaniu uczuć bohatera, albo na analizowaniu tego, jak widzi strefę. Od taka tam historia w klimatach Zony na zasadzie - idziemy do przodu, coś się ma dziać, nie skupiamy się na detalach. Co do CS to powiem tak - ideą fabuły jest odnalezienie tajemniczej osoby. Ponieważ wydarzenia z nim związane działy się parę lat wcześniej jedyną możliwością odkrycia, kim jest CS, jest obejrzenie nagrań. Wszystko to będzie przeplecione (o ile coś tam dalej napiszę) stalkerstwem i zwiedzaniem różnych tam miejsc, celem rozwiązania zagadki. Nie jest to nic nowego, ani odkrywczego. Podobny schemat był w ŚP i w innych książkach z serii, tyle, że tam autorom chciało się bawić w niedopowiedzenia. Ja doszedłem do wniosku, że od razu ujawnię, o co chodzi, ale rozwiązanie nie koniecznie musi być proste. Nie mniej jednak dzięki za opinię.
KOSHI napisał(a): Z góry mówię, że tekst jest dość długi i w stylu, z którego nie słynę, także jest bez udziwnień i bóg wie jakich historii. Od taka tam historyjka stalkerska z Czarnym Stalkerem w tle.
I od razu lepiej się czyta, niż z zastosowaniem dziwacznych słów, które miałyby niby podnieść poziom tekstu. Dobra dynamika, swojski język, ciekawa fabuła - wg. mnie oglądanie czyichś przeżyć wzorowane chyba na Neuromancerze lub filmie Strange days. Trochę się bałem, że zbyt poniesie cię na 1-szym filmie, ale na szczęście tak źle się to nie skończyło;). Błędów trochę jest - mnie wkurzały głównie literówki, ale można przymknąć oko.
Dokładnie, pomysł jest z filmu Strange Days, który mimo, że nie był jakiś wybitny, miał fajną fabułę i całkiem niezły soundtrack. 1 film dzieje się poza Zoną, ale kolejne już raczej będą się działy w Strefie i tu mam kilka fajnych pomysłów na dosyć mocne i ciekawe sceny, które będą przybliżały czytelnika do rozwiązania zagadki. Z tym, że kolejna część prędko się raczej nie ukaże, bo czasu tyle ostatnio, co kot napłakał. Nie mniej jednak cieszę się, że opek komuś się spodobał w nowym, nieznanym mi stylu. Nie będę ukrywał, że miałem już dość eksperymentów językowych i chciałem spróbować czegoś innego.