"Miasto radzieckiego snu" by Fender

Kontynuowane na bieżąco.

Moderator: Realkriss

Re: "Miasto radzieckiego snu" by Fender

Postprzez PeterHD w 22 Sty 2012, 14:27

Świetny tekst, oby tak dalej. Wiem że trochę zajmuje napisanie kolejnego rozdziału, lecz czekam z niecierpliwością. Trochę amatorszczyzny ale ok.
Czy wiecie że do następnej odpowiedzi na post przeskakujesz wciskając spację?
PS. Dziękuję za picie kozaków Zwinniakowi.
Gratulacje panowie, jesteśmy na mistrzach
:

http://mistrzowie.org/361231
Awatar użytkownika
PeterHD
Kot

Posty: 46
Dołączenie: 02 Paź 2011, 14:16
Ostatnio był: 29 Lip 2014, 23:00
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: TRs 301
Kozaki: 4

Reklamy Google

Re: "Miasto radzieckiego snu" by Fender

Postprzez Fender w 22 Sty 2012, 21:23

Rozdział VI – Na barykady towarzysze!

Słońce w pełni oświetlało ziemię, gdy dwóch łowców przekraczało żelazne wrota kamiennej willi. Niemalże od razu, w progu zaatakował ich wąsaty kapitan.

- Gdzie wy do cholery byliście?! Chirurg, twoja twarz! Idź lepiej ją przemyj, a ty Królik zostajesz i zaraz masz mi opowiedzieć gdzie byliście. – Syczał Kulicki. Podczas, gdy Królik streszczał dowódcy wydarzenia mające miejsce w nocy, Chirurg poszedł na piętro, aby obmyć zakrwawioną twarz. Wszedł do pomieszczenia, które niegdyś było łazienką. Wyłożona była błękitnymi, dziurawymi kafelkami, na których widniał szary płaszcz kurzu. Na wysokich stosach piętrzyły się skrzynie, w których znajdowało się wiele czerwonych apteczek oraz bandaży w papierowych opakowaniach. Zauważył tam również wiele niewysokich, brązowych buteleczek, które nie były opisane. Zawierały one kilka rodzajów płynów. Mężczyzna nie przejął się nimi i podszedł nieśpiesznie do lustra zawieszonego na drzwiach starej, drewnianej szafeczki. Spojrzał w nie i oniemiał na chwilę.

Miał wrażenie jakby widział obcą osobę. Nieco długie włosy w kolorze ciemnego blondu opadały na zakrwawioną twarz cienkimi falami. Błękitne oczy, bystro wpatrujące się w nieco zabrudzone lustro. I kilkudniowy zarost. Twarz mężczyzny była pociągła. Jego krzaczaste brwi lekkim półkolem otaczały sporych rozmiarów oczy. Prosty nos, na którym również można było ujrzeć zakrzepłą krew górował nad wypukłościami całej twarzy. Chirurg nabrał w ręce wody z pobliskiego baniaka, po czym przepłukał całą twarz. Lodowata woda, wymieszała się z krwią, spływając do dawno już nieczynnego ścieku. Przetarł twarz jednorazowym ręczniczkiem. Otworzył pojemną apteczkę, z której wygrzebał igłę, nić chirurgiczną oraz buteleczkę spirytusu.

Nie myśląc długo zabrał się do zszywania otwartych ran po ataku mutanta. Ręce drżały mu z bólu, lecz po pół godzinie wszystkie rany były już pozaszywane. Korzystając z okazji, wymienił również opatrunki na rękach, na których widniały strupy po pazurach mutanta w szpitalu psychiatrycznym. Po zakończeniu całej operacji wyszedł na taras, który za dnia oświetlały jasne promienie słońca. Przesłaniając lekko oczy podszedł do dowódcy oraz swojego kompana, którego twarz dopiero teraz w pełni zauważył. Poprzedniej nocy wciąż otępiały i senny nie zapamiętał dokładnie rysów jego twarzy a na łowach miał naciągniętą czarną jak smoła kominiarkę. Królik miał stopień porucznika. Z tego, o czym później dowiedział się Chirurg był on snajperem oddziału. Niewysoki, dobrze zbudowany. Miał około trzydziestu lat. Jego krótko przystrzyżone włosy i brak zarostu nadawały jego głowie kształt jajka. Pocieszny, chytry uśmieszek harcował w kącikach wąziutkich ust. Spojrzał na gościa, po czym puścił mu oko.

- Królik opowiedział mi o waszej nocnej wyprawie. Dobrze, że pogoniliście tego samotnika. Nie mam pojęcia, czemu majstrował przy wrotach. – Bez emocji powiedział Kulicki. – Acha, i uważaj na drzewa. Gałęzie jak sam się przekonałeś są tu ostre jak brzytwy. – dodał, po czym zaniknął za pobliskim narożnikiem. Chirurg i Królik usiedli pod jedną ze ścian.

- Przepraszam, że naraziłem cię na takie niebezpieczeństwo. Na dodatek nie przynieśliśmy tego dziwnego skaczącego przedmiotu. – Zagadał wyraźnie rozżalony żołnierz.

-Nie przejmuj się, sam zdecydowałem się iść. Może następnym razem to zabierzemy – Stwierdził Chirurg rzucając w stronę towarzysza przeciągły uśmiech, który na tle twarzy pooranej bliznami i świeżymi ranami wyglądał jak uśmiech seryjnego mordercy. – Powiedz mi co teraz zrobimy? Nie możemy przecież siedzieć w bazie cały czas. W końcu zabraknie jedzenia, a nie wiemy nawet dokąd się udać. – Rozprawiał mężczyzna z wyraźnym zamysłem w głosie. Bawił się on swoją niezniszczalną zapalniczką, próbując ją jak najszybciej otworzyć i odpalić, jak to robili rewolwerowcy na dzikim zachodzie ze swoimi pistoletami.

- Kapitan, próbuje nawiązać z kimkolwiek łączność drogą radiową. Niestety nie działa. Linie są ciągle zakłócane, jakby coś blokowało swobodne przesyłanie fal – Relacjonował rozgoryczony Królik – pozostaje nam jedynie prowadzić zwiady w tym dziwnym mieście. Szpital przy którym cię znaleźliśmy znajduje się na południu. Poza tobą nic więcej nie zlokalizowaliśmy. Zbadaliśmy też wschodnie tereny. Nic, poza upiorną fabryką chemiczną. Nawet nie mieliśmy odwagi wejść do środka. Cholera wie co tam grasuje. – Skwitował, popijając spory łyk wódki. Chirurg chciał odpowiedzieć, lecz w tym samym momencie powietrze przeciął świst wystrzału. Kula zagłębiła się w suficie, z którego posypał się szary tynk. Towarzysze zerwali się na równe nogi. Pobiegli w stronę schodów. Wyglądali kapitana. Na dole zauważyli jedynie Zacharego, który trzymał na swoich kolanach martwe ciało żołnierza. Z rany na piersi sączyła się krew, zalewając ręce Zacharego czerwienią. Zmarłym był kapitan Kulicki. W między czasie odgłosy wystrzałów nasiliły się, zalewając willę gradem pocisków. Widząc dwóch zdezorientowanych towarzyszy, Zachary delikatnie położył ciało zmarłego na kamiennej posadzce, po czym podszedł do nich.

- Pociski przeciwpancerne z jakieś snajperki wysokiego kalibru. Przeleciały przez cegły i zabiły kapitana. Atakuje nas jakaś banda w szarych kombinezonach. Mają wielu snajperów. Pomału otaczają budynek. Cholera jedna wie czego ci idioci chcą. Chłopaki zasypują ich seriami z PKM-u, ale nie mogą się za bardzo wychylać. Królik, ty jesteś porucznikiem, a więc najwyższy stopniem. Przejmujesz dowodzenie. – Rzucił krótko żołnierz, po czym zastygł w bezruchu na tle oszalałej burzy pocisków.

- Zachary, biegiem do PKM-u w lewym oknie, Chirurg bierzesz Dragunova i osłaniasz kaprala. Ja idę na prawo do chłopaków.- Wciąż nieco oszołomiony wydawał rozkazy Królik. Gdy wszyscy znaleźli się na górze, rozpoczęła się regularna bitwa. Dwa ciężkie karabiny maszynowe zasypywały atakującą piechotę gradem pocisków. Co jakiś czas padał kolejny żołnierz atakujących, którego ciało zostało rozerwane przez zabójczą burzę kul. Wrodzy snajperzy ostrzeliwali ufortyfikowane pozycje, sprawiając, że większość pocisków wystrzelona przez oddział była jedynie ogniem zaporowym. Nieprzyjaciel podchodził coraz bliżej willi, kryjąc się za metalowymi szafami, wózkami, wozami i różnego rodzaju śmieciem, który gęsto porastał zbocza wzgórza, nad którym, jak bogini górowała żółtawa willa. Chirurg w biegu zabrał swój plecak, na zapas włożył do niego kilka apteczek, pistolet maszynowy- skorpion, znaleźny pistolet Makarowa oraz kilkanaście magazynków do powyższych broni. Przez ramię przewiesił karabin snajperski i w biegu, dysząc ze zmęczenia wpadł do pokoju, w którym znajdowało się okno z karabinem maszynowym.

Stanowisko obsadzał Zachary, kryjąc się co chwila za barykadą ułożoną z worków z piaskiem na murowanej okiennicy. Kule przecinały powietrze zagłębiając się w suficie i ścianie za obrońcami. W rogu pomieszczenia leżał ranny żołnierz. Nie zwracał uwagi na szalejącą nawałnicę kul i odłamków, pogrążony w błogim śnie. Chirurgowi przez głowę przeszła myśl, że być może nie żyję, lecz miarowe unoszenie się jego klatki piersiowej, wcale na to nie wskazywało. Wychylał się co chwila z okna rażąc nadciągających z północy nieprzyjaciół cielnie wystrzelonymi pociskami. Słońce zalewało jasnymi promieniami miejsce zmagań zdając się być niezwykle daleko od ludzkich zatargów. Dachy bloków i kamieniczek, jak zwykle zastygały w bezruchu, obserwując bitwę. Trwałą ona w najlepsze. Obie strony nie zamierzając ustąpić wysyłały w swoją stronę, setki morderczych pocisków. W pewnym momencie Chirurg zauważył jak spory kawałek ściany spada na głowę pogrążonego we śnie żołnierza. Doczołgał się w jego stronę i zerknął otwartą ranę z której obficie ciekła krew. Lecz kiedy próbował go dotknąć, ten nagle odwrócił się w jego stronę, szeroko otwierając oczy, złapał dłoń doktora, po czym wcisnął do niej PDA.

- Przyda ci się. – Wycedził przez zęby, po czym ponownie pogrążył się we śnie. Zdezorientowany mężczyzna przez chwilę wpatrywał się w ścianę. Z odrętwienia wyrwał go widok krwi, która dużym rozbryzgiem pokryła żółtą, podziurawioną pociskami ścianę. Obejrzał się za siebie. Zauważył ciało Zacharego. Miał przestrzeloną głowę. W środku zagotował się w gniewie. Wydał z siebie ryk, po czym nie przerywając go chwycił rękojeść karabinu. Wypuścił z niego ciągłą serię. Czuł jak wystrzelone przez wrogów pociski, swym ciepłem oraz pędem smagają jego włosy i uszy. Żaden na szczęście nie trafił. Furia została przerwana głośnym, wybuchem, który poruszył posadami domu. Chirurga odrzuciło na pobliską ścianę. Uderzył w nią plecami, po czym upadł na ziemię. Wciąż był przytomny, lecz zdezorientowany. Słyszał natarczywy pisk, którego źródło było gdzieś w jego głowie. Tumany kurzu spowiły pomieszczenie oraz przestrzeń na zewnątrz budynku. Dusząc się i kaszląc wyszedł z pokoiku na korytarz. Miejsca, w którym niegdyś znajdował się taras nie było. Za to dostrzegł w nim wielką dziurę. Dopiero teraz uświadomił sobie, że wróg podłożył pod fasady willi materiały wybuchowe, które wysadziły całą prawą część domu. Widział mężczyzn odzianych w szare kombinezony z wewnętrznym termo obiegiem, którzy przez wyrwę w ścianie dostawali się do środka. Krzyknął nawołując towarzyszy. Odpowiedziała mu jedynie seria z karabinu, która przeleciała tuż nad jego głową. Wciąż lekko się zataczając powrócił do pokoiku.

Ukląkł przy śpiącym żołnierzu. Potrząsając nim i krzycząc próbował wybudzić go z transu. Lecz ten leżał. Jego pierś wciąż unosiła się w miarowym oddechu. Na twarzy można było dostrzec błogi uśmiech. Przez kilka chwil Chirurg usiłował go obudzić, lecz gdy usłyszał głosy napastników, porzucił ten pomysł. Teren wokół „fortecy” wciąż osaczały gęste tumany kurzu. Korzystając z tego, podbiegł do okna. Spojrzał w dół. Kilka metrów. Wewnętrzny głos nakazywał mu skoczyć. Lekko się zawahał, niespokojnie kalkulując wysokość, lecz gdy głosy napastników dobiegały już z korytarza za pokojem, odsunął się z krawędzi. Upadł na niską trawę porastającą pagórek. Czuł jak coś lekko przestawia mu się w kostce. Kulejąc tak, gnany lękiem i obawą o własne życie udał się w stronę gęstych zarośli, które wyrastały z asfaltu po wschodniej części pagórka. Ich szerokie gałęzie porosłe żółtymi liśćmi, aż zachęcały do schronienia się w ich gęstwinie. Gdy Chirurg dotarł do krzaków, zaczął się czołgać pomiędzy ich korzeniami, unikając w ten sposób wzroku wrogów. Ponownie poczuł się niebezpiecznie. Upiorne miasto pochłonęło kolejne istnienia ludzkie. Czuł na karku cichy szept śmierci. Krążył nad gęstymi liśćmi krzaków, jakby go wypatrując. Wysłannikami tej śmierci byli tajemniczy żołnierze, którzy przypuścili szturm na willę, a niedługo z pewnością rozpoczną poszukiwania zbiegłego. Goniony tak własnymi obawami czołgał się w stronę długiego bloku stojącego ukośnie do asfaltowej drogi oplatającej niedawną bazę. Gdy przeszedł już poza bramę wejściową osiedla, wstał i schronił się w jednym z mieszkań. Rozciągał się z niego doskonały widok na niewysoki pagórek na którym rozegrała się bitwa. Wyjął ze swojego plecaka lornetkę. Przystawił ją do okiennicy i zaczął obserwować nieprzyjaciół. Ci przeszukawszy cały budynek wyciągali na zewnątrz ocalałych. Było ich trzech. Z okien pozostali wyrzucali ciała zmarłych. Chirurg widział jak wyrzucają również śpiącego. Pewnie już nie żył. Dokładnie lustrował twarze zabitych i ocalałych. Coś tknęło go w środku. Nie było wśród nich Królika. Chcąc się upewnić, jeszcze raz dokładnie przyjrzał się poległym i ocalonym. Nie było go wśród nich. Poczuł w sercu pewną radość i ulgę, która szybko została stłumiona odgłosem wystrzału. Rozpoczęła się egzekucja ocalonych.

Trzy celne strzały z AK-74 rozłupały głowy żołnierzy, których ciała bezwładnie osunęły się na ziemię. Poczuł jak ogarnia go nieopisana złość i rozpacz. Ci ludzie, jeszcze wczorajszego poranka uratowali mu życie. Teraz leżeli martwi, pod nogami tajemniczych zabójców. Chirurg, odwrócił się od okna i oparł o ścianę. Wpatrywał się w przewrócone zdjęcie małego dziecka, stojące w ozdobnej srebrnej ramce, na zakurzonej komodzie. Słońce dziarsko zalewało promieniami wnętrze mieszkania jak i całą czarnobylską strefę. Niegdyś szczęśliwe miasto, żyjące spokojem i ukojeniem mieszkańców, mogącym schronić się w ogrzewanych murach bloków, domów i kamienic. Dziś obraz nędzy i śmierci. Wynędzniałe kamienice, ziejące pustką. Stworzenia przyprawiające o odrazę. Krew i martwe ciała pogrążone w otępieniu wiecznego snu. Tak leżały na zgliszczach wielkiej idei przyszłości. Miasta spokoju i szczęścia, które wraz z niezniszczalnym socjalizmem miało przetrwać tysiące lat…

Za ten post Fender otrzymał następujące punkty reputacji:
Positive Pertaseth, brak, Skowoo.
Awatar użytkownika
Fender
Tropiciel

Posty: 259
Dołączenie: 26 Wrz 2010, 12:38
Ostatnio był: 26 Lip 2017, 01:19
Miejscowość: Przedmieścia Limańska
Frakcja: Naukowcy
Ulubiona broń: Viper 5 9x18
Kozaki: 90

Re: "Miasto radzieckiego snu" by Fender

Postprzez Pertaseth w 25 Sty 2012, 22:13

Pisz dalej, czytam :)
Awatar użytkownika
Pertaseth
Stalker

Posty: 73
Dołączenie: 15 Sty 2012, 00:52
Ostatnio był: 07 Wrz 2012, 19:58
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: GP 37
Kozaki: 4

Re: "Miasto radzieckiego snu" by Fender

Postprzez brak w 26 Sty 2012, 17:16

w poprzednim rozdziale wbił mi się w oczy pewien błąd
pojawiła się nazwa "swd" , a o ile wiem to powinien być sVd od snajperkaja vintowka (czy v) Dragunova

pomagam Tobie, nie miałem zamiaru Ci dopiec
Awatar użytkownika
brak
Kot

Posty: 44
Dołączenie: 07 Gru 2011, 19:41
Ostatnio był: 24 Paź 2012, 18:55
Frakcja: Monolit
Ulubiona broń: Akm 74/2U Special
Kozaki: 4

Re: "Miasto radzieckiego snu" by Fender

Postprzez Method w 26 Sty 2012, 22:09

Proszę Cię, jak już poprawiasz to miej pewność...

W naszym rodzimym języku obowiązuje nazwa SWD (Snajperskaja Wintowka Dragunowa), SVD występuje w języku angielskim...
Image
Awatar użytkownika
Method
Weteran

Posty: 561
Dołączenie: 16 Cze 2009, 21:32
Ostatnio był: 29 Mar 2022, 17:55
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Vintar BC
Kozaki: 174

Re: "Miasto radzieckiego snu" by Fender

Postprzez Pertaseth w 27 Sty 2012, 19:55

Dobra panowie, szczerze mówiąc to bez różnicy czy SWD czy SVD. Każdy wie o co chodzi. Skoro obie formy są poprawne to nie ma problemu...SVD wygląda ładniej. Koniec offtopu..
Awatar użytkownika
Pertaseth
Stalker

Posty: 73
Dołączenie: 15 Sty 2012, 00:52
Ostatnio był: 07 Wrz 2012, 19:58
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: GP 37
Kozaki: 4

Re: "Miasto radzieckiego snu" by Fender

Postprzez Fender w 27 Sty 2012, 22:51

Witam wszystkich, którzy opowiadanie czytają. Niestety z powodu nawału obowiązków, jestem zmuszony przerwać pisanie na około tydzień. Przepraszam i pozdrawiam, Fender. A resztę zachęcam to komentowania i oceniania.
Awatar użytkownika
Fender
Tropiciel

Posty: 259
Dołączenie: 26 Wrz 2010, 12:38
Ostatnio był: 26 Lip 2017, 01:19
Miejscowość: Przedmieścia Limańska
Frakcja: Naukowcy
Ulubiona broń: Viper 5 9x18
Kozaki: 90

Re: "Miasto radzieckiego snu" by Fender

Postprzez Misterius w 28 Sty 2012, 02:29

Czekam z niecierpliwością , opowiadanie jest naprawdę fajne , mało błędów , miło się czyta , tylko szkoda że tak mało go :(

Za ten post Misterius otrzymał następujące punkty reputacji:
Positive brak.
Misterius
Kot

Posty: 39
Dołączenie: 07 Maj 2011, 23:52
Ostatnio był: 19 Lut 2016, 13:48
Frakcja: Wolność
Ulubiona broń: Sniper Rifle SVDm2
Kozaki: 11

Re: "Miasto radzieckiego snu" by Fender

Postprzez Fender w 01 Lut 2012, 14:02

Rozdział VII – By iść naprzód…

Tykająca wskazówka starego zegara wydawała z siebie lekki trzask. Przeplatał się on z niespotykaną ciszą martwego miasta, starając się dotrzeć w najgłębsze zakamarki ludzkiego umysłu. Chirurg nie spał. Siedział w niewielkim mieszkaniu usytuowanym na czwartym piętrze żółtawej, sypiącej się już kamienicy. Gwiazdy jasnym blaskiem zalały ciemne zakątki nieba, rzucając nieśmiały cień na płaskie dachy bloków. Mężczyzna siedział na drewnianym krześle i wpatrywał się w pustą okiennicę próbując dostrzec jakiś znak. Tak zamyślony analizował swoje położenie. Uciekł przed prześladowcą. Jedyne bezpieczne miejsce, które znał legło w gruzach. Żołnierze będący w podobnym położeniu do niego nie żyją, a po ulicach panoszą się tajemniczy wojownicy w szarych kombinezonach. Jedna myśl jednak nie dawała mu spokoju. Jedynie ona dręczyła go, drażniąc jak mały kamyczek w bucie, nie pozwalając o sobie zapomnieć. Wśród zabitych nie było jego nowego przyjaciela- Porucznika Królika.

Czuł w sercu pewną nadzieję, że może się spotkają. Że uda im się razem pomścić śmierć towarzyszy, lub uciec. Po prostu uciec z tego przeklętego miejsca przepełnionego bólem i śmiercią. Chirurg siedział oparty o ścianę z której jak wąż zwisała odklejona, beżowa tapeta. Stukał niespokojnie palcami w stół, wygrywając melodie zgodnie z rytmem muzyki świerszczy, urządzających monotonne koncerty każdej nocy. Położył na nim swój karabin snajperski. Czuł, że dotyk drewnianej kolby i chłód stali nie są mu obce. Czuł, że gdzieś w środku nie raz słyszał okropny ryk wystrzału. Czuł że rzadko pudłował. Z zamyślenia wyrwało go ciche, ledwo słyszalne piknięcie. Zastygł w bezruchu. Jak mógł zapomnieć? Podczas bitwy śpiący żołnierz dał mu PDA. Pstryknął palcami, po czym wyciągnął z bocznej kieszeni starego plecaka, białe, nieduże urządzenie. Spojrzał na ekran. Był lekko zakurzony oraz poplamiony jakimś sosem, lecz po wciśnięciu przycisku „Power” ukazał jego oczom całą mapę miasta. Były na niej bardzo dokładnie naniesione różnego rodzaju punkty. Niemy blask wyświetlacza, rzucał światło na jego pooraną bliznami oraz pozaszywaną twarz. Chirurg głodny informacji chłonął mapę jak stalker rzucający się na kiełbasę po udanym polowaniu na artefakty. Jednak te wszystkie kółka oraz krzyżyki różnego koloru nie mówiły mu nic sensownego. Zauważył napis „sztab” naniesiony obok niewielkiej budowli.

To z pewnością była willa. Wiedział przynajmniej orientacyjnie, gdzie się znajduje. Po ataku na dom i schronieniu się w pobliskim bloku, piwnicami mężczyzna przedostał się do starej kamienicy, w której właśnie się znajdował. W dalszym ciągu studiował dziesiątki małych punktów, kropeczek, znaczników. W pewnym momencie w oczy rzucił mu się napis „Dla Chirurga”. Nieco zaskoczony dokładnie zlustrował miejsce na które został naniesiony niewielki, czerwony punkcik. Oczyma wyobraźni przerzucił miejsce w którym właśnie się znajdował na mapę. Od tajemniczego znacznika dzieliło go kilka ulic. Musiał udać się na północ. Wziął głęboki oddech, wygrzebał ze swojego starego plecaka konserwę. Pochłonął ją natychmiastowo, gdyż był już bardzo głodny. Księżyc wciąż swoim srebrzystym blaskiem oświetlał kręte uliczki miasta śmierci. Po posiłku Chirurg przewiesił przez ramię SWD, do pasa przymocował skorpiona, po czym niemym wzrokiem wpatrując się w morze gwiazd zalewające cały horyzont otarł zmęczone czoło swym brudnym, przepoconym swetrem. Zszedł na dół. Gdy znalazł się na niewielkim placyku przed blokiem, który wychodził bezpośrednio na asfaltową drogę stanął nasłuchując. Wokół panowała jedynie cisza przerywana co jakiś czas krakaniem czarnych jak smoła wron. Spojrzał na róg jednej z kamieniczek. Znajdowała się tam zardzewiała niebieskawa tabliczka. Widniał na niej biały napis „Upadku Berlina 7”. Spojrzał ponownie na otrzymane PDA i wytyczał ścieżkę, którą musi podążyć. Ulicą prosto około czterech kilometrów, następnie w lewo. Kilkaset metrów dalej jakiś budynek, a na nim znacznik. Czekał go długi przemarsz, lecz była to jedyna wskazówka mogąca pozwolić mu przeżyć chociaż kilka dni dłużej. A może był to punkt ewakuacyjny? A może właśnie tam spotka Królika? Układając w głowie kolejne pytania ruszył przed siebie, racząc swoje płuca świeżym powietrzem jesiennej nocy. Ulica „Upadku Berlina” była jedną z głównych w Limańsku.

Przed laty wiele samochodów oraz autobusów przemierzało ją w obydwie strony wioząc ludzi do pracy. Po bokach ciągnęły się chodniki zbudowane z betonowej płyty. Wzdłuż asfaltówki rozsiane były przystanki, malutkie kramy, kioski. Co kilka metrów z ziemi wyrastała potężna lipa, rzucając błogi cień na zmęczone od upału twarze przechodniów. Tak było kiedyś… Teraz Przez asfalt przebijały się drzewa i krzewy. Stare kioski i sklepy straszyły ziejącą z nich pustką. Niektóre całkiem się zawaliły. Inne straciły dach. Co kilkanaście metrów można było ukryć w gęstwinie gałęzi zardzewiałą karoserię samochodu, gdyż wszystkie części składowe zostały dawno zabrane przez szabrowników. Czując lekki niepokój Chirurg wszedł w gęstwinę asfaltowej drogi usiłując dotrzeć do tajemniczego punktu. Starał się być czujny. Przetwarzał w swojej głowie każdy szmer, który powodował u niego ciarki na plecach. Po godzinie powolnego marszu zauważył jasny błysk światła. Majaczył on pomiędzy gałęziami drzew i krzaków, które teraz przypominały pazury dzikich zwierząt. Źródło światła było zaledwie pięćdziesiąt metrów od jego pozycji. Do jego uszu dobiegły nawoływania. Grube męskie głosy krzyczały coś o nadejściu proroka. Można było w nich dostrzec lekką nutę obłąkania. Starając się zachować spokój Chirurg rozejrzał się dookoła. Nie mógł uciec w stronę bloków, ciągnących się wzdłuż ulicy. Po wyjściu z gęstwiny został by zauważony. Gorączkowo myślał co powinien uczynić. Dziwni ludzie byli coraz bliżej niego. W tym samym momencie przypomniał sobie jak podczas bitwy i szybkiego pakowania fantów do swojego plecaka w Pm Skorpion zaplątała się snajperska narzuta ghilie w jesiennym kamuflażu. Nie mając czasu przebierać w środkach wrzucił ją razem z bronią. Promyk nadziei przemknął przez jego głowę. Schował się za niezwykle grubym konarem dębu, który spuszczał swoje gałęzie pokryte żółtymi liśćmi aż do samej ziemi, jakby usiłując ochronić mężczyznę. Narzucił na swoje plecy kamuflaż po czym położył się na ziemi. Asfalt, z którego wyrastały krzewy był zimny. Nie chcąc być zauważonym przylgnął jak najściślej tylko mógł, po czym pomału się czołgając ruszył przed siebie. Tajemniczy wojownicy byli coraz bliżej niego. On krył się, jak szczur w kanale uciekając przed napastnikiem. Po kilku chwilach pierwszy z nich zrównał się z jego poziomem rozglądając się dookoła nadal wykrzykując dziwne proroctwa.

Było ich kilkunastu. Reszta w przeciwieństwie do tego jednego szła w ciszy. Wszyscy mieli twarze przesłonięte kominiarkami i maskami przeciwgazowymi. Szli w rozproszeniu na całej szerokości ulicy. Kątem oka Chirurg zauważył że byli oni ubrani w te same szare kombinezony, co ci, którzy przepuścili atak na willę. Leżał on przy samej ziemi szczelnie osłonięty krzewami, których kolor całkowicie zlewał się z kolorem kamuflażu. Modlił się jedynie by nikt na niego nie wszedł. Wtedy z pewnością by zginął. Serce biło jak szalone ze strachu, lecz starał się uspokajać. Cicho pełzając pomiędzy roślinnością zręcznie omijał nieprzyjaciół. Gdy ostatni już znalazł się za nim odetchnął z ulgą. Leżał jeszcze w bezruchu kilkanaście minut. Krople z jego spoconego czoła spadały cichutko na asfalt. Bał się że nawet tak cichy szmer może zwrócić uwagę patrolu. Wciąż słysząc w oddali krzyki jednego z tajemniczych postaci, wstał i nie zdejmując z siebie płachty ruszył w dalszą drogę, która minęła spokojnie. Raz jedynie usłyszał jakiś ryk w oddali, lecz po kilku nerwowych minutach wszystko ucichło. Po godzinie wędrówki nadszedł ranek. Słońce nieśmiało wyglądało zza widnokręgu, chcąc nadać nowych kolorów temu szaremu miejscu. Zrobiło się cieplej i chłód, który przez całą noc przeszywał ciało Chirurga do szpiku kości ustąpił.

Wciąż podążając ulicą „Upadku Berlina” obserwował jak promienie słońca odbijając się od dachów kamienic urządzając swój własny, dziwny taniec. Szedł tak zatopiony w myślach i nadziejach. Smutek wiązał się z radością. Strach z odwagą i ból ze szczęściem. Wiedział, że znajduje się w kiepskiej sytuacji, lecz był optymistą. Wmawiał sobie, że uda mu się rozwiązać zagadkę nagłej utraty pamięci, która dotknęła nie tylko jego, lecz praktycznie wszystkich „mieszkańców” martwej czarnobylskiej strefy. Po kilkunastu minutach takiego rozmyślania znalazł zejście z głównego szlaku, którego szukał. Skręcił w lewo, w niewielką uliczkę nazwaną „Złocistą”. Różniła się ona nieco od wszystkich innych w mieście. Dominowały tu małe, niewielkie kamienice oraz domy jednorodzinne. Wszystkie co prawda zbudowane z tego samego, nudnego żółtego betonu, jednak stanowiły pewnego rodzaju innowacje szarej rutyny tego miasta. Podążając wciąż ulicą Złocistą obserwował jak ogromne wrony kołowały na niebie kracząc przeraźliwie. Jakby próbowały dawać jakieś znaki swoim braciom znajdującym się kilometry dalej. Słońce świeciło mu prosto w oczy. Wyciągnął z kieszeni PDA. Spojrzał na nie, zasłaniając ekran ręką. Punkt naniesiony był na kwadratowy obiekt znajdujący się na placu ze wszystkich stron otoczonym rzędem budynków. Chirurg rozejrzał się dookoła. Po jego prawej stronie stała kwadratowa kamieniczka, mająca ledwie dwa piętra wysokości. Wokół niej nie było nic więcej poza niezwykle wysoką trawą i pordzewiałymi elementami placu zabaw. Skręcił w jej stronę. Gdy znalazł się już na placyku poczuł nagle silny swąd. Nie wiedział skąd dochodzi. Zatrzymał się. Zaczął niespokojnie rozglądać się dookoła.

Wtedy też usłyszał cichy syk. Jakby coś znajdowało się zaraz przed nim. Przypatrzył się mrużąc oczy. Dopiero teraz zauważył lekkie drgania powietrza. Nie wiedział czemu, lecz poczuł w tym momencie ogromny strach. Nogi ugięły się pod nim zaczynając drgać. Coś w środku za wszelką cenę starało się zabronić mu wejścia w tamto miejsce. Stał tak targany emocjami nie wiedząc co zrobić. Czuł jakby miał w sobie, gdzieś w swoim umyśle doradcę, który teraz przejmuje kontrolę. Tak jakby dzielił z kimś swoje ciało. Stał jak posąg obserwując dziwne drgania na tafli powietrza. Postanowił, że wrzuci jakiś przedmiot w tamtą stronę, aby zobaczyć czy droga jest bezpieczna. Może to tylko umysł roztaczał przed nim tak straszne wizje? Przecież tyle się ostatnio denerwował. Dużo nie spał. Tłumacząc to sobie już miał zrobić krok naprzód, kiedy znowu poczuł jak intuicja bierze kontrolę nad jego ciałem. Sięgnął do plecaka. Z wysokiego żelaznego magazynka do Makarova wyciągnął jeden pocisk. Nie zastanawiając się rzucił go w stronę dziwnej smugi. Po chwili powietrze przeciął świst i trzask. Przedmiot przeleciał zaraz obok jego głowy i utkwił w betonowym płocie ogradzającym placyk, z którego posypały się kawałki cementu. Był wyraźnie zaskoczony i przerażony. Co gdyby to on właśnie tak poleciał? Jak szmaciana lalka wbił się w twarde ogrodzenie? Jak najciszej mógł, jakby obawiając się ataku wycofał się tą samą drogą, którą przyszedł. Spojrzał w dół.

Pozbierał kilkanaście kamyczków wsadzając je do kieszeni spodni. Położył się na ziemi. Czołgając się w stronę budynku rzucał co jakiś czas przed siebie kamień obserwując tor jego lotu. Jedne opadały naturalnie nie targane żadnymi pędami powietrza. Inne natomiast z hukiem bombardowały ściany pobliskich mieszkań. Czołgając się unikał tych, które zostały wyrzucane. Wiele z nich przelatywało nad jego głową roztaczając wizje rychłej śmierci. Tak wytyczając drogę dotarł wreszcie na próg kamienicy. Z lekkim niepokojem zaglądał do środka. Stare, drewniane drzwi wejściowe otworzyły się skrzypiąc. Na klatce panował zaduch. Ciężkie od kurzu powietrze przesycały się ze swądem docierającym z pola anomalii. Chirurg rozejrzał się po pomieszczeniu. Klatka wykonana w surowym sowieckim stylu. Zwykłe schody prowadzące na piętro. Klatka pomalowana była na brzoskwiniowy kolor, które miały urozmaicić niebieskie kwiatki nałożone na farbę tu i ówdzie. Stojąc tak i lustrując wzrokiem kamienicę zastanawiał się gdzie może szukać i co kryje się pod tajemniczym znacznikiem. Być może jego kompan jest gdzieś tutaj? Postanowił zbadać cały budynek. Na parterze nie znalazł nic ciekawego poza kilkoma bezwartościowymi śmieciami zbierającymi kolejne kilogramy pyłu. Zdecydował się wejść na górę. Pomału pokonywał kolejne stopnie, trzymając przed sobą SWD. Cisza, która panowała w budynku wydawała mu się niepokojąca. Słońce śmiało wdzierało się przez puste okiennice do wnętrza budynku, zalewając je gamą kolorów i barw. Starając się zachować jak największe skupienie mężczyzna znalazł się na piętrze. Nieumeblowane pokoje świeciły pustkami. Wszystkie ściany pomalowane zostały niegdyś na kolor niebieski, mając chyba rozjaśnić surowy styl sowieckich budowniczych.

Chirurg pokręcił się po pokojach nie znajdując nic ciekawego. Zrezygnowany wpatrywał się w górujące już nad horyzontem radośnie świecącą gwiazdę. W pewnym momencie jego uwagę przykuł biały kaloryfer wiszący na jednej ze ścian. Podszedł do niego, chcąc się mu dokładnie przyjrzeć. Na jednym z żeber urządzenia znajdował się mały znaczek. Taki sam jak na otrzymanym PDA, który pokazywał tą właśnie kamienicę. Chirurg chciał krzyknąć z radości. Obadał palcami miejsce za kaloryferem i znalazł zwiniętą małą karteczkę. Otworzył ją i zobaczył jedno treściwe zdanie. „Siódmy panel od lewej. Pokój za salonem na południu”. Chirurg udał się do wskazanego pomieszczenia i spojrzał na podłogę. Grube szerokie deski pokrywały ją na całej rozciągłości. Zdjął plecak i położył pod ścianą karabin badając deski. Gdy dotarł do siódmego po stuknięciu usłyszał lekki łoskot. To tam znajdowała się jakaś kryjówka. Usiłował podnieść do góry ciężką deskę, lecz ona nie ustępowała. Po kilku minutach bezowocnego wysiłku, gdy zimny pot wstąpił na jego czoło, schwycił on swoje SWD, po czym rozłupał kolbą deskę blokującą kryjówkę. Ta posypała się w drobny mak, ukazując mu średnich rozmiarów wyrwę w podłodze.

Sięgnął do środka. Wyjął z niej nowy kombinezon. Grube wojskowe buty za kostkę, którym nie straszne były nierówności terenu. Mocne spodnie z twardej tkaniny mogącej wytrzymać wiele ugryzień drapieżnych bestii, dodatkowo wzmocnione ochraniaczami na kolanach. Twarda kurtka z kapturem, w którą wszytych zostało kilka płyt kevlarowych. Mocne, skórzane rękawiczki bez palców. Do tego kominiarka oraz maska przeciwgazowa typu MUA. W kryjówce był jeszcze idealnie zachowany, błyszczący rewolwer Nagant 1895, kilkanaście paczek amunicji do niego, co dawało około trzystu pocisków, kilka konserw, dwie butelki wódki, szkocka, paczki papierosów, leki przeciwpromienne oraz kartka. Przeczytanie jej Chirurg odłożył na potem. Chciał jak najszybciej włożyć na siebie nowiutki kombinezon, który właśnie znalazł. Buty co prawda rozmiar za duże, jednak niezmiernie wygodne. Z powodzeniem zastąpiły adidasy, które miał na sobie do tej pory. Reszta kombinezonu była jakby wymierzona na niego. Idealna długość rękawów i nogawek oraz szerokość w pasie i w klatce. Po ubraniu się i schowaniu wszystkich fantów do plecaka, który zaczynał już mu nieco ciążyć odwinął Szurek w który była zawiązana karteczka i zagłębił się w jej treści, spisanej ładnym, starannym charakterem pisma:

„Jeśli to czytasz zapewne już nie żyję. Jesteś przyjacielem, inaczej zniszczyłbym PDA. Cieszę że znalazłeś schowek. Mam nadzieję, że pomoże Ci przetrwać kilka dni dłużej w tym cholernym miejscu. Ostatnio sprawy w mieście spieprzyły się. Wraz z Królikiem byliśmy u naukowych. Nic nie wiedzą. A ziemią co jakiś czas targają kolejne wstrząsy. Emisje przybrały na sile, a po ulicach panoszy się coraz więcej mutantów. Poza tym spod radaru Duga nadciągają te pajace w szarych kombinezonach. Z początku myśleliśmy, że to monolit, ale ani naszywki, ani sposób walki na to nie wskazywały. Ci [szarzy] są dobrze wyszkoleni. Kilka razy ostrzelali nasz posterunek na wzgórzu. Odparliśmy ich, ale czuję, że coś wisi w powietrzu. Sprawy się sypią. Zona staje się bardzo niestabilna, a miasto pochłania kolejnych stalkerów oraz frakcyjnych. Niektórzy opowiadają że widzą nad radarem jakąś bladą poświatę. Nikt niestety nie odważył się sprawdzić co to takiego. Nie dziwię się. Nie znam osoby, będącej na tyle głupią, aby przejść przez mroczną aleję. Ten cholerny las to najgorsze miejsce na ziemi. Nawet bariera, czy tajne laborki na dnie instytutów to przy tym pestka. Nie znam osoby, która stamtąd powróciła. Podobno przed 1986 znajdowała się tam kopalnia. Ale co do cholery mogliby w niej wydobywać? Stoi pusty szyb, który góruje nad całym lasem. Aż mnie ciarki przechodzą. Kilka dni temu miała miejsce dziwna emisja. Wszystko było normalne, o ile ten żar lejący się z nieba może być normalny, aż tu nagle jak coś nie huknie. Wszyscy zemdleliśmy. Kilka minut po przebudzeniu o mało się nie zabiliśmy. Nikt nie pamiętał jak się nazywał, kim jest, kim są inni. Po kilkunastu minutach dopiero zaczęliśmy sobie przypominać. Naukowcy mogą coś wiedzieć mimo, że zaprzeczają. Gdybyś nie wiedział jak do nich trafić to bunkier postawili w parku miejskim. Nie mam pojęcia co się dzieje. Ale co będę rozważał i marnował ci czas przyjacielu. Przecież już nie żyję. Miej mnie w pamięci i zapal czasami świeczkę na moim grobie o ile go mam. Nie trzeba się martwić. Życzę szczęścia. Więcej niż ja go miałem…”.

Z nieukrywanym smutkiem Chirurg złożył karteczkę na pół wsadzając ją do jednej z wielu kieszeni jego nowego stroju. Powoli kojarzył fakty nagłej utraty pamięci z dziwnymi emisjami. Usiadł na podłodze osłupiałym wzrokiem wpatrując się w majaczące w oddali kształty ptaków. Przynajmniej wiedział dokąd się udać…

Za ten post Fender otrzymał następujące punkty reputacji:
Positive Pertaseth, brak.
Awatar użytkownika
Fender
Tropiciel

Posty: 259
Dołączenie: 26 Wrz 2010, 12:38
Ostatnio był: 26 Lip 2017, 01:19
Miejscowość: Przedmieścia Limańska
Frakcja: Naukowcy
Ulubiona broń: Viper 5 9x18
Kozaki: 90

Re: "Miasto radzieckiego snu" by Fender

Postprzez Pertaseth w 08 Lut 2012, 22:14

Czekam na więcej :) Fajna fabuła gry by z tego była...taki nieco survival :)
Awatar użytkownika
Pertaseth
Stalker

Posty: 73
Dołączenie: 15 Sty 2012, 00:52
Ostatnio był: 07 Wrz 2012, 19:58
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: GP 37
Kozaki: 4

Re: "Miasto radzieckiego snu" by Fender

Postprzez Fender w 10 Mar 2012, 19:51

Przepraszam za tak długą przerwę, jednak ostatni natłok obowiązków uniemożliwiał podjęcie dalszej pracy. Nadal mam dużo do roboty, jednak postaram się częściej wrzucać kolejne rozdziały. Pozdrawiam.

Rozdział VIII – Czarne chwile

Promienie słońca już dawno skryły się za widnokręgiem. Malowniczo świecąca w oddali blada łuna przypominała o niedawno zakończonym dniu. Ziemie przykryła się ciemnym jak smoła płaszczem, uniemożliwiającym dostrzeżenie czegokolwiek w promieniu kilkunastu metrów. Chirurg siedział na piętrze starej kamienicy usytuowanej pośrodku niewielkiego placu. Jadł on kolację. Połowa czerstwego chleba i kilka łyków wątpliwej jakości wody zaspokoiły szaleńcze wołania żołądka o choć odrobinę pożywienia. Analizował on w myśli treść kartki, którą przeczytał kilka godzin temu. Wszystko ułożyło mu się w logiczną całość.

Pamięć stracił zapewne po tajemniczym wybuchu pochodzącym od radaru Duga. Lecz co tam się właściwie działo? Na to pytanie nie mógł znaleźć odpowiedzi. Szukał w swojej nagle uciętej pamięci jakiś wskazówek, znaków. Lecz wszystko zlewało mu się do jednego wiadra sprzecznych domysłów. Być może naukowcy znają odpowiedzi na dręczące go zagadnienia. Ustalił według mapy naniesionej na PDA trasę. Miał do przebycia zaledwie kilometr. Wstał. Czuł się pewnie w swoim nowym kombinezonie. Zupełnie jakby Zona i wszystkie niebezpieczeństwa doczesnego świata nie były mu straszne i oddzielała go od nich gruba jak w atomowym schronie ściana. Musiał udać się na północny-wschód. Blada jak twarz umierającego człowieka, łuna księżyca zalewała nieprzebranym blaskiem kręte uliczki ostoi socjalistycznego imperium. Nocny, jesienny deszczyk przyniósł wraz ze sobą chłód, który delikatnie smagał twarz Chirurga, susząc stróżki potu spływające po jego skroni. Skierował się w stronę wyjścia z kamienicy. Zszedł pewnym krokiem schodami w dół i skierował się w stronę potężnych, drewnianych drzwi, które przypominały ufortyfikowaną bramę jakiegoś zamku, a nie wejście do kamienicy, w której mieszkali zwykli, szarzy ludzie.

Będąc kilka kroków od framugi ponownie poczuł jak drętwieją mu nogi. Przezwyciężył jednak strach tłumacząc sobie w myślach „Przecież nic tam nie było!”. Słowa te dodały mu nieco otuchy, lecz przy kolejnym powtórzeniu zbawczego zdania urwał on w połowie i poczuł silny ból w plecach. Otworzył oczy. Obraz wydawał się zamglony. Przeciągły pisk w oddali przywracał mu świadomość. Znajdował się daleko od drzwi, przy oknie z drugiej strony kamienicy. W tym momencie zdał sobie sprawę głupoty swego czynu. Przed wejściem do budynku w jakiś sposób zmaterializowała się anomalia. Zimny dreszcz przeszył jego białą jak kreda skórę. Podszedł jeszcze raz, w stronę drzwi i dla pewności rzucił przez framugę garść malutkich kamyczków, które jak wystrzelone z procy poleciały w różne strony świata. Coś przeraźliwie bolało go w lędźwiowej części pleców. Kuśtykając i uginając się pod ciężarem bólu podchodził do każdego okna badając czy wyjście nie jest strzeżone niewidzialną siłą. Gdzieś głęboko we wrzącym kotle jego wspomnień malował mu się obraz mężczyzny. Był sam na tle jakieś fabryki.

Stąpał cicho rozglądając się na wszystkie strony trzymając w ręku jakiś dziwny przedmiot, który ze zmiennym natężeniem wydawał z siebie pisk. Mężczyzna trzymał w prawym ręku pistolet, lewą zaś badał kolejne metry podłoża. Wydawał się być przestraszony. W pewnej chwili zachwiał się i postawił stopę kilkanaście centymetrów dalej, od ściśle wyznaczonej przez siebie żelaznymi muterkami ścieżki. Efekt był przerażający, jego noga została oderwana i przeleżał tak biedak kilka godzin łapiąc kolejne dawki promieniowania, zatruwając swoje płuca kolejnymi wdechami zatrutego od szumiących wokół anomalii powietrza, aż wykrwawił się na śmierć. Gdy ten obraz w pełnej krasie jak slajd rzucany na białą matrycę ukazał się w twarzy Chirurga zaczął kląć na siebie za bezmyślność i głupotę. Został jedynie mocno potłuczony, a cała sytuacja mogła zakończyć się w wiele tragiczniej. Po kilkunastu minutach szukania jak ślepy w labiryncie okien, które nie były zatarasowane tajemniczymi anomaliami poddał się. Z piętra nie mógł skoczyć ze względu na kiepski stan swojego zdrowia. Usiadł na podłodze gorączkowo myśląc jak postąpić dalej. Po kilku chwilach namysłu udał się pod schody. Było tam wąskie przejście do obszernej piwnicy. Ciasne korytarze prowadziły do dużych „pokoi”, zagraconych różnego rodzaju śmieciami. Było ciemno. Chirurg odpalił zapalniczkę. Stęchłe powietrze starości od razu uderzyło go w nozdrza. Lekko się krztusząc szedł dalej, szukając niemalże po omacku jakiś przedmiotów, przejścia, czegokolwiek co mogłoby pomóc mu w ucieczce. Obszedł kilka pomieszczeń, lecz nie znalazł niczego ciekawego poza rozklekotanymi rupieciami, sypiącymi się meblami i stosami zbędnej makulatury. Krążył tak kilkanaście minut, aż wszedł do małej w porównaniu ze wcześniej odwiedzanymi piwnicy. Drewniana tablica korkowa usiana była wycinkami z gazet.

Widniały na niej również czarno-białe fotografie przedstawiające jakiś uczonych w białych kitlach na tle 4 anten. Chirurg podszedł bliżej. Przeczytał nazwiska naukowców: Michaił Karnienko, Gabriel Opratowskij, Dimitrij Kir, Włodzimierz Strawczenko. Nic mu te nazwiska nie mówiły, jednak tajemnicze anteny wydawały się być jakieś znajome. Z chwilowego otępienia wyrwał się po minucie. Zaczął dalej przeglądać wycinki. Natrafił na ciekawy artykuł napisany przez „Limański tygodnik powszechny”. Treść zapisana na żółtawym już papierze, gdzie niegdzie usianym wyblakłym tuszem drukarskim. Mężczyzna przystąpił do lektury:

„24 Kwietnia 1986 rok.
Dziś wydanie specjalne, piszemy to co jest. Na ten jeden numer zrzucamy z siebie obowiązek milczenia narzucony przez partię. Nasi obywatele muszą wiedzieć co się dzieje. Jak doniósł nasz reporter Aleksander Witaszko dzień wcześniej miejsce miał tajemniczy wybuch i rozbłysk światła niedaleko radaru Duga. Jak zapewne państwo wiecie wczoraj było wiele przyjęć do szpitali. Chorzy wydawali się mieć amnezję, tracili zmysły. Nie dotknęło to wszystkich, jednak władze odmówiły nam jakichkolwiek wyjaśnień i pod karą śmierci zabroniły rozpowszechniania tej informacji. W godzinach popołudniowych kolejny z naszych reporterów Oleg Moszczarow zauważył kordon wojskowy wiozący w więźniarkach mężczyzn w białych kitlach od strony radaru duga. Kilka godzin później niedaleko miejskiego komisariatu milicji słychać było strzały. Władze zapewniły, że odbywają się coroczne treningi milicjantów w zakresie posługiwania się bronią palną w trosce o bezpieczeństwo mieszkańców. Nasi reporterzy nie dali wiary doniesieniom i ukryli się niedaleko wejścia do komisariatu. Kilkadziesiąt minut później Podjechał samochód ciężarowy, do którego na taczkach przeniesione zostały dziwne przedmioty w czarnych workach. Sądzimy, że były to ciała. Nasz reporter Witaszko postanowił zapytać pracujących milicjantów co znajduje się w workach. Został ponoć dotkliwie pobity i zabrany do komisariatu. Nie wiemy co się dzieje. Ludzie są coraz bardziej zdenerwowani. W późnych godzinach nocnych w magazynach wojskowych położonych kilka kilometrów na południowy wschód wojsko szykowało się do wymarszu. Rządowe i armijne wozy jeździły bez określonego celu od miasta w stronę magazynów. Dla własnego bezpieczeństwa zalecamy wszystkim mieszkańcom niezwłocznie opuścić Limańsk. Nasze doniesienia zostaną z pewnością zdementowane przez władze, jednak podane informacje są w pełni prawdziwie.”

W tym miejscu tekst urywał się. Chirurg przejrzał jeszcze kilka kartek, lecz nie podawały one żadnych sensownych informacji. Rozejrzał się jeszcze po pokoju i w rogu zauważył drewnianą szafę. Podszedł i otworzył drewniane drzwiczki. W środku znajdował się istny arsenał. Pistolety maszynowe, karabiny szturmowe, granatniki, wyrzutnie rakiet, granaty, noże, saperki, hełmy, apteczki, kamizelki kuloodporne. Wszystko potrzebne do całkowitego wyposażenia kilkuosobowego oddziału komandosów. Dopiero po chwili otrząsnął się z wrażenia. Poczuł smród stęchlizny. Nasilał się on przy szafie. Dokładnie zbadał to miejsce i za nią, przy podłodze znajdowała mała wyrwa wentylacyjna. Chirurg z niemałym trudem odsunął na bok masywną szafę i wyrwał zabezpieczenie otworu wentylacyjnego. Zajrzał do środka i poświecił wyjętą z szafy latarką, która o dziwo działała idealnie. Otwór był wąski i ciasny, jednak czołgając się dorosły człowiek powinien dać radę się przecisnąć. Przewiesił przez ramię swojego SWD, plecak położył przed sobą i zniknął w mroku. Czołgał się w kurzu i pyle, który na skutek ruchu uniósł się w powietrze. Po kilku metrach nie dało się oddychać, więc Chirurg założył maskę przeciwgazową. Czołgając się tak w ścisku oświecał drogę latarką. Zapach stęchlizny nawet przez maskę był silnie odczuwalny.

Bał się dokąd może prowadzić ta nieznana droga, jednak czuł, że jest to jedyne wyjście. Kto wie ile czasu musiałby czekać na ponowną zmianę położenia anomalii. Przemierzał ciasny otwór wentylacyjny już kilkanaście minut, gdy usłyszał przed sobą trzask i miarowe stukanie o podłoże. Z początku ciche, lecz później coraz to głośniejsze. Lekko się zaniepokoił, i trzymając przed sobą karabin pomału posuwał się dalej. Napięcie narastało. Stukanie było coraz głośniejsze, a nikłe światło radzieckiej latarki widoczne było jedynie niecałe dwa metry do przodu. Zimny pot wstąpił na jego czoło. Stanął. Z wyczekiwaniem patrzył w wąską, lecz przerażającą otchłań. Ustawił latarkę po swojej prawej stronie, plecak położył przed sobą, tak, aby osłaniał jego ciało, a na nim ustawił Dragunova, który jak wściekły pies gotów był do ataku. Gdy stukanie zdawało się być zaledwie kilka metrów od Chirurga momentalnie ustało. Cisza panująca wokół wydała się być wręcz błoga i niczym nie zakłócona. Mężczyzna chciał już ruszyć dalszą drogę, lecz na szczęście poczekał jeszcze kilka minut. W jego stronę skoczył ogromny przedmiot, który wydawał się być dość bezkształtny przez lunetę karabinu snajperskiego. Serce Chirurga zamarło, lecz instynkt zachował się bez zarzutu. Jego palce automatycznie pociągnęły za spust. Głośny wystrzał w wąskim otworze przypominał salwę artyleryjską. Po nim nastąpił pisk stworzenia i Chirurg poczuł jak żółta posoka zalewa jego twarz i broń. Leżał tak wyczekując i dopiero po jakimś czasie zdołał odciągnąć oko od celownika. Przed lufą jego karabinu leżał ogromny pająk, wielkości dużego psa. Widok ten, tak przeraził Chirurga, że bez własnej woli krzyknął ze strachu.

Po wystrzale w jego dużym brązowo-czarnym korpusie, z którego wraz z żółtymi wnętrznościami wychodziły małe larwy widoczna była ogromna dziura. Spojrzał na swój plecak. Gdyby nie leżał przed nim prawdopodobnie by zginął. Ostre jak brzytwa szczypce pająka zagłębiły się w tkaninie plecaka i zatrzymały dopiero na żelaznym korpusie AK-74u, którego trzymał w plecaku. Z broni nie dało się już strzelać, gdyż na skutek ataku karabin został pogięty jak szmaciana lalka. Wciąż z przerażeniem i obrzydzeniem spoglądając na potomstwo potwora, Chirurg najdalej jak mógł przecisnął się obok martwego zwierza. Dalsza droga upłynęła mu bez niespodzianek. Zapach zgnilizny stawał się coraz silniejszy. W końcu dotarł do końca długiego szybu wentylacyjnego. Wyłamał otwór i znalazł się w niedużej celi oświetlonej żarówkami, co go zaniepokoiło. Obok niego leżało martwe ciało. A więc stąd unosił się ten zapach, który był w tym właśnie miejscu nie do zniesienia. Wielkie larwy, wychodziły z otworu, który nieszczęśnik miał na brzuchu. Zmarł jakiś tydzień temu. Miał długie, czarne włosy, pociągłą twarz.

Miał na sobie jedynie spodnie. Najgorszy był jednak wyraz jego twarzy. Ból, strach i niewyobrażalne cierpienie można było odczytać z każdej, najmniejszej już martwej komórki pustej skorupy ludzkiej duszy, która wygięta, nienaturalnym łukiem połamanego kręgosłupa przestrzegała przed miejscem w którym zmarła. Z obrzydzeniem i współczuciem patrzył Chirurg na ucztę obślizgłych larw. Uświadomił sobie właśnie, że znajduje się w zamkniętej celi. Próbował siłą otworzyć mocne, stalowe kraty, lecz te ani drgnęły. Spojrzał jeszcze raz na ciało i zauważył, w lewej ręce kartkę. „Próba szarego brzasku. Gdy niewierny jest człowiek i dzieło jego stale płonie, stara się on odzyskać spokój. Siła wewnętrzna bije z umysłu, który wciąż pogrążony w rzeczywistości świata ludzkiego nie potrafi rozwinąć skrzydeł i zatracić bólu. Odnajdź spokój i zwycięż ból. Klucz jest tam, gdzie swój początek ma energia człowieka”. Niewiele tajemnicze słowa mówiły Chirurgowi. Usiadł on z dala od rozkładającego się ciała i zaczął gorączkowo myśleć…

Za ten post Fender otrzymał następujące punkty reputacji:
Positive scigacz1975, PeterHD.
Awatar użytkownika
Fender
Tropiciel

Posty: 259
Dołączenie: 26 Wrz 2010, 12:38
Ostatnio był: 26 Lip 2017, 01:19
Miejscowość: Przedmieścia Limańska
Frakcja: Naukowcy
Ulubiona broń: Viper 5 9x18
Kozaki: 90

Re: "Miasto radzieckiego snu" by Fender

Postprzez scigacz1975 w 10 Mar 2012, 22:19

Jedyne co mnie trochę razi w Twoim tekście to trochę dziwaczne sformułowanie "patrzył on..." "popatrzył on..." "wyjął on..." to "on" jest niepotrzebne - zamiast "popatrzył on przez celownik" napisz " popatrzył przez celownik" albo "chirurg popatrzył przez celownik" - tak jest bardziej naturalnie. Natomiast akcja, napięcie i cała reszta - 5+ ;)

Czekam na dalszą część.
Awatar użytkownika
scigacz1975
Monolit

Posty: 3243
Dołączenie: 29 Sty 2010, 00:26
Ostatnio był: 28 Gru 2022, 19:35
Miejscowość: Stalowa Wola
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: --
Kozaki: 926

PoprzedniaNastępna

Powróć do O-powieści w odcinkach

Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 1 gość