Jeśli są błędy to wybaczcie.
Jestem Kitajec i jestem początkującym Stalkerem, który przybył tu przez kłopoty na Dużej Ziemi. Ubrałem się w brązową kurtkę ,niebieskie jeansy lekko przetarte na kolanach i wojskowe buty. Udało mi się kupić pistolet od handlarza, który pomógł mi przejść przez Kordon.
Dostałem się do wioski kotów i teraz właśnie siedzę przy ognisku z Fanatykiem i Sieją.
-A ty Kitajcu ile masz wiosen?-zapytał łysy mężczyzna w kombinezonie Świt.
-22 w tym roku- burknąłęm kończąc konserwe.
-Oooo ty w morde!- zaśmiał się tak samo ubrany mężczyzna jak ja siedzący obok.-Najmłodszy nam się trafił.
-Piepszysz Czarny miał 17 lat!-krzyknął gruby Sidorowicz idący do nas.
Sieja nic nie odpowiedział tylko burknął coś niezrozumiale pod nosem.
-Fanatyk sprawa jest musicie spiepszać. Zaraz będą tu Najemnicy-poważnym głosem powiedział gasząc ognisko nogą..
-Znowu?-poderwał się opiekun wioski i z niedowierzaniem spojrzał na handlarza.
-Striełok będzie dopiero jutro, a wszyscy Najemnicy z Magazynów kierują się tu.
-Wszyscy zbierać się macie pięć minut na ewakuacje dalej raz, raz.- krzyknął zastępca Wilka chowając śpiwór do plecaka. -Przyjdzie Striełok to odbijemy wioskę, a teraz jest za dużo kotów i nie damy rady.
-Rozumiem, rozumiem-odparł spokojnie idąc w stronę bunkra.
Cała nasza mieścina w kilka minut była już gotowa do wymarszu tylko nie Sidorowicz, który oczywiście zostaje, bo jest nietykalny.
Do wioski po dziesięciu minutach wpadło z dwadzieścia lub trzydzieści osób, a my na szczęście już jesteśmy niedaleko zawalonego mostu.
-Kurwa-zaklął Fanatyk.-Idziemy na Parking ruchy!
Posłusznie wstaliśmy z zielonej, soczystej trawy i skierowaliśmy się do domniemanej bazy. Parking jest utrzymywany przez Stalkerów lecz mimo to zawsze jest atakowany przez Bandytów.
-Żwawy przyjacielu- przytulił się dowódca z przemytnikiem Żwawym.-Niebiescy nas wypchnęli z naszej bazy.
-Nie dobrze.- pokręcił głową rozmówca Fanata.- Przekimcie się tutaj, ale bandyci mieli jutro wpaść podpisać ugodę.
Reszty rozmowy nie słyszałem dlatego że odszedłem, aby poszukać miejsca do spania. Ulokowałem się na werandzie jednego z budynków gdzie stał strażnik i zapadłem w błogi sen...
-Kit wstawaj-zawołał mnie znajomy głos.
Otworzyłem oczy i obok mnie stał Waśka Modzia trzymając w ręku dwururke.
-Kitajec nie Kit-oburzyłem się i szybko spakowałem śpiwór do plecaka.
-To to samo, a teraz słuchaj przyjdą bandyci więc się nie wychylaj, bo zarobisz kulkę czaisz?- podał mi energetyka i spojrzał wyczekiwanym wzrokiem.
-Czaje- dodałem i zszedłem po drewnianej drabince.
Obóz już nie spał nawet nikt się nie krzątał tylko dwóch stalkerów siedzi i czeka na zepsutej ciężarówce.
-Idą!-ktoś krzyknął ze stróżówki.
-Kit ku*wa właź tam gdzie spałeś tylko do środka- pokazał ręką na werandę, z której przed chwilą zszedłem.
Posłusznie wykonałem rozkaz i po kilku sekundach siedziałem na pryczy bez materaca. Wokół panuje cisza nikt nawet nie kaszlnie, ani nie charknie. Ogarnęło mnie poczucie grozy, strachu.
Coś pójdzie nie tak- pomyślałem wstając.
Wychyliłem się lekko za próg domostwa z czystej ciekawości, a widok,który zastałem był taki sam jaki zostawiłem.
Przez główną bramę weszła grupa bandytów na czele z Jokejem Kazanem najgroźniejszym bandytą w Południowej części Zony.
Bez słowa usiadł na ciężarówce z jakimś równie podejrzanym typem, a z bramy wyłoniła się druga grupa bandytów.
-Więc zacznijmy- powiedział Żwawy do kontrachenta.
-Stawka byłą umówiona wcześniej-oświadczył towarzysz Jokeja.
-Żadnych pieniędzy nie było w umowie!-wstał Łysy, a zanim przemytnik.
-Jak wolicie-po tych słowach Kazan wyjął Big Bena z czarnej kabury wszytej w kurtce.
Nic nie myśląc wychyliłem się z poddasza celując z Marthy.
Bandyta spojrzał mi się prosto w oczy, a ja nacisnąłem spust.
Kula trafiła w oko kontrachenta, a ten obalił się na przyjaciela brocząc krwią.
Łysy nie wiadomo skąd wyjął MP5 i krótką serią ścioł ostatniego bandytę siedzącego w ciężarówce.
Druga grupa rozproszyła się po całym Parkingu i tutaj już czystego strzału nie oddam.
Rozpoczęła się nierówna walka choć nas jest więcej to oni są lepiej uzbrojeni.
-Łysy dostał!-ktoś krzyknął z hali załadunkowej.
Jeden bandzior wychylił się zza stróżówki i zabił jednego z kotów.
Pociągnąłem za spust trzy razy trafiając przeciwnika w głowę i szyje.
-Ty su...- dobiegł mnie głos za plecami.
Bandyta rzucił się na mnie z nożem wytrącając mi Marthe.
Ręką zatrzymałem jego dłoń z zaciśniętą rękojeścią noża gdy poczułem przenikliwy ból z brzucha.
Najeźdźca padł obok mnie krwawiąc z potylicy i drgając w konwulsjach upaćkał juchą większą część tarasu.
Otworzyłem oczy widzę dwie znajome twarze: Fanatyka i jakiegoś Stalkera w kombinezonie Seva.
Podnieśli mnie i szybkim krokiem wynieśli przed budynek.
Czuje się źle, gorzej z każdym krokiem czuję przenikliwy ból.
Umieram... Widzę wirujący świat wokół mnie, upadam. Widzę stalkera w Sevie z karabinem AKs strzelającym do celu, którego nie widzę. Podnoszą mnie znów, biegną.
Widzę most kolejowy, który jest zawalony i wojsko. Z sześciu wojskowych. Kładą mnie na ziemie. Znów ten sam Stalker rozmawia z dowódcą oddziału lecz ich rozmowy nie słyszę choć leże obok nich. Umieram...Wszystko wokół jest czarne, smoliste nic nie widzę...
Otwieram oczy i niepewnie rozglądam się po pomieszczeniu, w którym się znajduje:
Ściany są pokryte białymi kafelkami, a sufit białą farbą. Leże na łóżku szpitalnym, a ja sam jestem podpięty pod kroplówkę.
Do pomieszczenia wchodzi starszy mężczyzna w białym kitlu i siada na krześle obok mojego posłania.
-Obudziłeś Andrzeju Polaczko.-uśmiechnął się do mnie starzec.
-Gdzie ja?-nie dokończyłem zdania gdy do pomieszczenia weszła pielęgniarka.
-W polowym szpitalu w bazie wojskowej na Pograniczu.-oświadczył podchodząc do koleżanki...
Część II
Po chwili rozmowy lekarz z pomocnicą wyszli z pomieszczenia, a ja nie tracąc czasu odpiołem kroplówkę i wstałem z łóżka.
Podbiegłem do szafki i wyciągnąłem z niej moje stare łachy, w które się przebrałem.
-Cholera-syknąłem widząc że nie mam mojej Marthy.
Rozpiąłem kurtkę i spojrzałem na zabandażowany brzuch:
Z lekka czerwony pośrodku, ale rana nie wydaje mi się że jest od noża.
Drzwi pokoju otworzyły się i przed nimi stanął żołdak dzierżąc w dłoniach Aks.
Podbiegłem do niego i wyciągnąłem mu zza pasa nóż myśliwski. Ten szybkim ruchem przewiesił karabin na plecy i rzucił się na mnie. Nie zastanawiając się dłużej dźgnąłem trepa trzy razy w brzuch. Przeciwnik nieznacznie jęknął i skulony padł na posadzkę. Wyjąłem mu z kabury Barette i zdjąłem z pleców karabin. Przeszukałem go jeszcze i chowając znaleziska do plecaka wyszedłem z gabinetu...
-No, ale przed sekundą tu był-przysięgał lekarz.
-Ale teraz go ku*wa nie ma!-wrzasnął żołnierz widząc martwego towarzysza.
-Panie kapitanie jest Pan potrzebny- do pokoju wszedł jakiś młodzieniec w lekkim kombinezonie.
-Ogłoś alarm leszczu-krzywym spojrzeniem spławił młodego towarzysza.
Nie czekając dłużej odbezpieczyłem broń i wyszedłem z szafy.
Pan kapitan poderwał broń lecz byłem szybszy i długą serią obaliłem potężnego mężczyznę. Doktor odskoczył do tyłu, a jego pracownica patrzyła uśmiechając się.
Zabrałem dowódcy magazynki i otępiałym krokiem ruszyłem do drzwi wyjściowych. Nie dałem rady upadłem...
-Pomogę Ci-powiedział miły, damski głos próbujący podnieść mnie na duchu.
-Nie pomagaj mu, bo Cię skażą na śmierć! -odtrącił ją od pomysłu lekarzyna.
Wstałem i zaparłem się ręką o szafkę.
Przekręciłem gałkę klamki i wyszedłem na korytarz, który był pusty.
-Nie tędy zginiesz!-krzyknął znów ten damski głos.
Obruciłem się jak na komendę i cofnąłem się po gabinetu.
-Tam jest posterunek jak Cię zobaczą zginiesz-oświadczyła.
-Weroniko-oburzył się lekarz.
-Mam dosyć tej pracy odchodzę- stażystka po tych słowach ubrała kurtkę i podeszłą do mnie.
-Pomogę Ci jeśli zabierzesz mnie ze sobą-złapała mnie za rękę i wyjęła z kabury trupa Barette i dwa magazynki.
Jak myślicie odmówiłem? Nie mam innego wyjścia jak zaufać i zabrać ze sobą domniemaną Weronikę.
-Zgoda-burknąłem nie dać po sobie poznać że nawet mi to na rękę że ze mną pójdzie.
Odsunęła szafkę, z której wyszedłem i ku mojemu zdziwieniu pod nią była dziura.
Nic nie dodając wczołgała się tam odsłaniając na chwileczkę płaszcz z waciakiem.
Uśmiechnąłem się i poszedłem w ślady towarzyszki.
Doktor stojąc jak słup soli przetarł okulary i zasłonił dłońmi oczy.
Tunel jest w ziemi i prowadzi w nieznane mimo to bardzo się cieszę że jest ze mną kobieta i nie jest wcale brzydka. Może coś z tego będzie???....