Oh my, oh my (postapo)

Twórczość nie związana z uniwersum gry S.T.A.L.K.E.R.

Moderator: Realkriss

Oh my, oh my (postapo)

Postprzez Nefariel w 11 Wrz 2015, 23:00

Hej, pomyślałam, że skoro już tu jestem, to poczęstuję Was swoim opowiadaniem. Z zamierzenia miało to być postapo w takich trochę westernowych klimatach. Tych bohaterów (a zwłaszcza tę bohaterkę) wykorzystuję w różnych dziwnych projektach, może jeszcze coś o nich wrzucę.
Będę wdzięczna za wskazanie błędów, zwłaszcza tych dotyczących stylizacji językowej, bo zdaje się, że jest cokolwiek nierówna.
Triger łorning: dużo, dużo wulgaryzmów w dialogach i narracji, porypane relacje rodzinne, w sumie przemocy seksualnej też trochę potem będzie.


1.
:

– Jakieś ku*wy za nami jadą – odezwała się Natasza, zerkając w pęknięte boczne lusterko. – Jak myślisz, Andriuszka, damy im radę?
– Może nie będzie trzeba – odpowiedział jej rudy Waśka Pietrowicz, wyglądając przez tylną szybę.
Nachylał się przy tym, nie chcąc, żeby ku*wy go namierzyły. Bo faktycznie za nimi jechały. Na razie były daleko, ale miały lepszy wóz – odstawiony pickup przeciw staremu vanowi – więc zbliżały się nieubłaganie, sunąc poszarpaną wstęgą przedwojennej autostrady i co chwila niknąc za wzniesieniem.
Natasza wykrzywiła paskudnie gębę, podrapała się chwytem pistoletu po szerokim karczychu.
– Średnio wiem, kiedy żeś wziął zmienił imię na „Andriej” – warknęła. – Ale dla porządku ustalmy, że nie zwracam się tym imieniem do nikogo poza moim bratem, więc wypie*dalaj.
Waśka chciał jej odpysknąć, Andriej odpowiedzieć, a ospowaty Alosza Wielu Otczestw właśnie sięgał pod fotel, kiedy nagle coś chrupnęło, brzdęknęło i świsnęło.
Tylną szybę kaleczyła teraz siatka pajęczynowatych pęknięć, rozrastających się wokół dziur po pociskach.
Natasza docisnęła gaz aż do samej podłogi, mieląc w zębach wielopiętrowe rosyjskie przekleństwa pod adresem ku*w, samochodu, Waśki i całego wszechświata. Zdezelowana furgonetka szarpnęła gwałtownie, jakby zbierało się jej na pawia, i ruszyła ile fabryka dała. Wskaźnik za zbitą szybką obijał się o koniec skali, więc musieli pruć prawie sześćdziesiąt mil na godzinę. Marnie, w porównaniu z ku*wami straszliwie marnie.
Alosza przyrył czaszką o fotel kierowcy, Waśka próbował wyciągnąć spod siedzenia karabin, ale za bardzo trzęsło, a Andriej zawołał:
– Zaczekaj, mieliśmy oszczędzać wachę!
– Zaraz, ku*wa! – ryknęła Natasza, nie zdejmując nogi z gazu.
Przyhamowała dopiero kiedy wjechali na górkę. Wtedy zatrzymała się gwałtownie, omal nie zdzierając opon, i mocnym szarpnięciem zaciągnęła ręczny.
Wyskoczyli we trójkę, chowając się za drzwiczkami. Alosza Wielu Otczestw przepełzł do bagażnika i zaczął majstrować przy skrzynce z ładunkiem specjalnym, który chyba tylko cudem jeszcze nie posłał ich na spotkanie z Elvisem Presleyem przez te pieprzone wyboje.
ku*wy się nie zatrzymywały. Jechały przed siebie i pruły do nich, ale kaliber miały coś słaby, więc szło im jak po grudzie.
– Walcie w opony! – zakomenderowała Natasza, prując w stronę granatowego pickupa z automatycznego pistoletu. Pistolet był starszy od niej, ale pestki kupiła u rusznikarza w miasteczku, więc strzelało się jak złoto.
I walili w opony, walili tak skutecznie, że ku*wy, chcąc nie chcąc, musiały się zatrzymać. Ledwie jednak spróbowały wysiąść, Alosza rzucił w ich samochód butelką ze szmatą umaczaną w benzynie.
Przednia szyba brzdęknęła, ale jej brzdęk utonął w straszliwym huku. Alosza kopnięciem otworzył tylne drzwi, żeby nie rzucać przez okno, i zdążył cisnąć jeszcze jednym mołotowem, zmieniając pickupa w pochodnię.
A zdążył naprawdę w ostatniej chwili, zanim ostatnia z ku*w, ocalała z pożaru, władowała w niego jeden, dwa, trzy, wszystkie sześć nabojów z rewolweru.
Andriej tego nie widział, Waśka wrzasnął, ale zagłuszyły go palące się ku*wy, a Natasza wyprostowała się i skosiła kurwiszona resztą kul, które zostały jej w magazynku.
Zapadła głucha cisza. Tylko płonący samochód szumiał i trzeszczał, jakby zwiastując rychłe pie*dolnięcie.
Waśka wgramolił się do vana, żeby zająć się Aloszą. Klął przy tym i pojękiwał.
Andriej zerknął kątem oka na Nataszę.
– W porządku? – spytał, dotykając ostrożnie jej ramienia.
– Tsaaa – parsknęła. – Ty się martw o siebie, ja se dam radę.
Podeszła do zabitego przez siebie bandziora i zmełła w zębach jedno ze swoich ulubionych przekleństw.
Bo to wcale nie był bandzior. Bandziory nie miewały błękitnych gwiazd na kurtkach.
Nachyliła się, zabrała mu rewolwer i odpięła pas, a potem wyprostowała się i uderzyła bezradnie po bokach.
– Mamy prze*ebane, chłopaki! – stwierdziła. – Zapierdoliliśmy gliniarzy.
– Mamy prze*ebane, Natasza – wymamrotał łamiącym się głosem Waśka, wytaczając się z furgonetki. – Aloszka nie żyje.
– Przykro mi – powiedział Andriej Iwanowicz.
– je*ie mnie to – powiedziała Natasza Iwanowna.
Przeszukała kieszenie martwego gliniarza i upchnęła ich zawartość w swoich. Nie było tego dużo. Trochę pieniędzy. Trochę bibuły i paczka podłego tytoniu. Szkoda, że tamci poszli z dymem. Natasza dawno nie paliła, a na widok suszu poczuła, że strasznie jej tego brakuje.
Wsiadła więc do furgonetki i pieczołowicie zaczęła skręcać sobie papierosa.
– Chce któryś? – rzuciła, wkładając sobie szluga do gęby i podpalając starą plastikową zapalniczką.
– Co z Aloszką? – spytał Waśka, ignorując ją zupełnie.
– No przecież umarł! – zirytowała się, ale jej brat zdawał się mieć praktyczniejsze podejście do sprawy.
– Spalmy go – zaproponował szybko, chociaż wyglądał trochę niewyraźnie. – Spalmy go razem z tamtym kutasiarzem i się zmywajmy. To było chore, to co się stało. Ja pier*olę… Szkoda go. W porządku był.
– No, uratował nas wszystkich – mruknął Waśka. – Szkoda go tak zostawiać, jak jakieś ścierwo.
– Hee, przecież teraz on ma to w dupie – parsknęła Natasza, dmuchając na nich chmurą cuchnącego, siwego dymu. – Teraz nie żyje, od czegoś to umieranie przecież jest!
Waśka zacisnął mocno ręce na oparciu jej siedzenia, aż palce mu zbielały.
– Andriusza, każ tej idiotce zamknąć pysk, bo zara jej *%&@#.
– Spróbuj! – zadrwiła Natasza, machając mu pięścią przed nosem.
Andriej uniósł brwi, pokiwał zachęcająco głową.
– No próbuj, śmiało.
Waśka zacisnął zęby, ale już nic nie mówił. Chociaż wcale nie zaliczał się do karypli, ta gówniara przewyższała go o głowę. Nikt nie wiedział, czym Andriusza ją karmił, że tak wyrosła, ale co do jednego można było mieć pewność: uwielbiał używać jej do zastraszania ludzi. I zawsze, ale to zawsze stawał po jej stronie, a to wku*wiało i deprymowało. Zwłaszcza biorąc pod uwagę przykry fakt, że dziewczyna była pierdolniętą suką bez serca.
A teraz przeciągnęła się, zionęła dymem jak rura wydechowa bryki z napędem diesla i wygramoliła się z samochodu, waląc przy tym ufarbowanym na czerwono czerepem o uchwyt nad drzwiczkami.
– Jak wy nie macie tyle jajek – zaczęła bojowo. – To ja go, ku*wa…
Nie skończyła. Wydarła się za to na cały głos.
Bo właśnie wtedy wybuchł samochód gliniarzy. A jej upadł pod nogi wielki płat powyginanej blachy.


2.
:

Mknęli w stronę zachodzącego słońca nagrzanymi resztkami międzystanówki.
W bagażniku, między skrzynką z ładunkiem specjalnym a wielkim karabinem maszynowym, do którego i tak nie mieli amunicji, upchnęli zwłoki Aloszy Wielu Otczestw. Biedny Aloszka.
– Na ch*j tam ciągle zerkasz, Andriusza? – odezwał się Waśka. – On nie ożyje. Jakżem był mu robił masaż serca, to mi napluł w gębę juchą.
– Na drogę się oglądam – wyjaśnił smętnie Andriej.
Zawahał się przez moment, utkwił wzrok w czerwonych włosach siostry, suchych i przerzedzonych mimo młodego wieku. Musiała być zmęczona, bardzo zmęczona, skoro nie rzuciła żadnej głupiej odzywki o sztucznym oddychaniu. Andriusza miał tylko nadzieję, że nie usnęła.
– Zmienić cię? – spytał, wychylając się do przodu i dźgając ją czubkami palców w potężny biceps, który nawet rozluźniony rysował się wyraźnie pod skórą.
– A w sumie – mruknęła Natasza, gwałtownie zatrzymując furgonetkę.
Wysiadła i wpuściła brata na miejsce kierowcy, a sama wlazła na tylne siedzenie i położyła się na nim, uginając w kolanach przeraźliwie długie nogi.
Ale Andriej nie ruszał.
– Co jest, ku*wa? – wymamrotała.
Drogą przed nimi szła mała, może dziesięcioletnia dziewczynka, a jej drewniaczki stukały o asfalt. Kiedy Andriusza wyszedł z samochodu i ruszył w jej stronę, zaczęła biec.
Spotkali się wpół drogi.
Waśka wyjrzał przez okno, krzywiąc się i osłaniając oczy przed ostatnimi promieniami wieczornego słońca. Nataszy nie chciało się ruszać dupska, dlatego wyciągnęła tylko szyję i spojrzała przez przednią szybę.
Dziewczynka zdawała się tłumaczyć coś Andriejowi, gestykulując zawzięcie i wspinając się na palce, jakby chcąc mu dorównać. Andriusza słuchał jej, udając zainteresowanie i kiwając głową z fałszywym zrozumieniem.
Kiedy skończyła mówić, przystanęła na palcach, jakby na coś czekała. A on uderzył ją w twarz otwartą dłonią, aż upadła.
Waśka skrzywił się z niesmakiem. Natasza prychnęła pogardliwym śmiechem.
Kiedy Andriusza wrócił do samochodu, uprzednio skopawszy dziewczynkę ciężkim buciorem, otworzył środkowe drzwiczki.
– Suń się – wymamrotał. – Zmienisz mnie, Wasia?
– Jasne – odparł Waśka, zbyt zdziwiony, żeby zaprotestować albo chociaż spytać, o co mu, ku*wa, chodzi.
– Dziękuję – mruknął Andriej, dziwnie miękko i łagodnie, siadając koło Nataszy upychającej giczoły pod siedzeniem.
Od niechcenia pogładził rudzielca po lśniącej czuprynie, kiedy ten usiadł za kierownicą.
Waśka ruszył powoli, krzywiąc się i kręcąc głową, jakby wciąż nie wierzył.
– Co to za siksa? – spytał, oglądając się na niego przez ramię.
– Nieważne.
– No ch*j! – warknęła Natasza. – Co to za siksa, Andriuszka?
– Jak chcesz, Nataszko, możesz rzucić w nią mołotowem.
– Kocham cię, człowieku! – Wyszczerzyła krzywe, szarobrązowe zębiska w podłym uśmiechu i ze zdumiewającą jak na kogoś tak wielkiego zręcznością przelazła nad siedzeniami do bagażnika.
Wygrzebała ze skrzyni butelkę z benzyną, przekroczyła martwe ciało Aloszki i kopnięciem otworzyła drzwiczki.
Dziewczynka biegła w przeciwną stronę niż oni, jedną ręką podkasując białą sukienkę, w drugiej trzymając drewniaczki.
Natasza zaparła się o sufit furgonetki, wzięła potężny zamach i rzuciła płonącą butelką w uciekające dziecko.
Chybiła. Ogień rozlał się po spękanej drodze, śliczny i przejrzysty. Dziewczynka krzyknęła krótko, rozpaczliwie, ale biegła dalej, wyżej podciągając rąbek lichej sukienczyny i odsłaniając śniade, bliznowate nóżki.
Natasza sięgnęła po kolejną butelkę, ale Waśka się zirytował:
– Weź już zostaw! – warknął. – No weź, Nataszka, szkoda ich na jakąś gówniarę!
Natasza mruknęła pod nosem coś obelżywego, ale ostrożnie odłożyła koktajl Mołotowa do skrzynki. Zresztą i tak byli za daleko, żeby mogła dobrze przycelować.
– Weź je czymś obłóż – mruknął Andriej. – Bo nas wypizną, jak się zaczną chlebotać.
Dziewczyna zakleszczyła skrzynkę między wielkimi buciorami, schyliła się i wyciągnęła spod trupa bluzę, w której chodził za życia. Bluza była cała we krwi i w jakimś śluzie, a do tego nieźle od niej waliło, ale Nataszy latało to koło nieistniejącego ch*ja – skrzywiła się tylko trochę i czule okryła butelki z benzyną, pieczołowicie upychając materiał w szczelinach.
Kiedy już z tym skończyła, przelazła na środkową kanapę, usiadła obok brata i objęła go mocno ramieniem.
– Co z tobą, Andriuszka? – spytała wesoło. – Niewyraźny jakiś jesteś.
– Nie zrozumiesz, Nataszko – odpowiedział cicho, wpatrując się w umykające za oknem wyschnięte, badylaste zarośla.
– No weź. – Chyba się obraziła. – No weź się, no ku*wa.
– Aloszki mi brakuje – wyjaśnił jej tym samym dziwnym głosem, miękkim i łagodnym, który tak strasznie do niego nie pasował.
– Co ku*wa, co? – skrzywiła się paskudnie. – Tego obszczymura?
Andriej uśmiechnął się ze zrezygnowaniem.
– Mówiłem przecież, że nie zrozumiesz.
Powinność w sumie lubi Wolność, tylko nie wie jak zagadać.
Nefariel
Stalker

Posty: 50
Dołączenie: 01 Sie 2015, 11:45
Ostatnio była: 28 Wrz 2015, 15:37
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: --
Kozaki: 7

Reklamy Google

Re: Oh my, oh my (postapo)

Postprzez KOSHI w 12 Wrz 2015, 22:51

Mila na godzinę (ang. miles per hour) – stosowana w krajach anglosaskich jednostka prędkości, oznaczana mph.

Jedna mila na godzinę to 0,4470311111 m/s; czyli 100 mph, to około 161 km/h; a 100 km/h, to około 62 mph.

Faktycznie pruli tym furgonem te całe 60 mil aż ino gwizdało. Toż to emeryci i geriacja szybciej jedzie do kościoła. :caleb:

Napisałbym o tym opowiadaniu coś, ale ... jest motzno źle. Pierwsze ileś tam zdań i wiem, że to nie będzie debiut roku, miesiąca ani nawet tygodnia. Co jak co, ale po przeczytaniu tych kilkunastu zdań nie ma kompletnie ochoty poznać reszty. Jak na forumowe standardy to jest kiepściutko. Dużo lepsze opki wrzucali tu początkujący. No to tyle, czas iść w garmażerkę...
Image
Awatar użytkownika
KOSHI
Opowiadacz

Posty: 1325
Dołączenie: 16 Paź 2010, 13:13
Ostatnio był: 22 Sty 2025, 10:25
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Vintar BC
Kozaki: 649

Re: Oh my, oh my (postapo)

Postprzez Red Liquishert w 12 Wrz 2015, 23:15

Podobnie jak KOSHI, zmiękłem po kilkunastu liniach tekstu. Niby pierwszy akapit już powinien porwać, bo jest akcja i nutka tajemniczości, ale coś tu nie pyka. I obiecuję Ci, że rozgryzę co - może dynamika? Ciężko jest mi na razie stwierdzić. W każdym razie trzymam kciuki za dalszy rozwój i powodzenia! ;)
Bydlę z pana, panie Red
Awatar użytkownika
Red Liquishert
Łowca

Posty: 418
Dołączenie: 07 Sty 2010, 16:13
Ostatnio był: 16 Gru 2021, 16:32
Miejscowość: Chuj wie, Polska Ź
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Akm 74/2
Kozaki: 167

Re: Oh my, oh my (postapo)

Postprzez Nefariel w 12 Wrz 2015, 23:29

KOSHI napisał(a):Napisałbym o tym opowiadaniu coś, ale ... jest motzno źle.

Dammit, przecież to jest właśnie jedyny słuszny powód, żeby coś o opowiadaniu napisać! ;)

Faktycznie pruli tym furgonem te całe 60 mil aż ino gwizdało. Toż to emeryci i geriacja szybciej jedzie do kościoła.

Och, dajże spokój. Ja wiem, że tylko winny się tłumaczy, ale... jak Ci się zdaje, jakie byłyby średnie osiągi w takich realiach?

Red Shoahert napisał(a): I obiecuję Ci, że rozgryzę co - może dynamika? Ciężko jest mi na razie stwierdzić. W każdym razie trzymam kciuki za dalszy rozwój i powodzenia! ;)

Dzięki!
Powinność w sumie lubi Wolność, tylko nie wie jak zagadać.
Nefariel
Stalker

Posty: 50
Dołączenie: 01 Sie 2015, 11:45
Ostatnio była: 28 Wrz 2015, 15:37
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: --
Kozaki: 7

Re: Oh my, oh my (postapo)

Postprzez Gizbarus w 13 Wrz 2015, 00:44

W przeciwieństwie do poprzedników, przeczytałem - do tego wczoraj. Niestety, różnice między nami tu się kończą, bo muszę przyznać im rację. Jest miałko, niemalże jak samochód-chłodnia. Jest parę literówek, dużo błędów składniowych i przestawień szyku. Ale tym niech się zajmie Uni, bo on to lubi :suchar:

Co mnie najbardziej ubodło, to infantylność tekstu. Wprawdzie mamy tony przekleństw, trup ściele się gęsto, dzieci nie są chronione cudownym polem nieśmiertelności i tak dalej... Ale wszystko to sprawia wrażenie, jakby było dzieckiem z gimnazjum, które rzuca mięsem na prawo i lewo tylko po to, żeby zrobić na innych wrażenie. Może to tylko ja, ale bohaterowie porozumiewający się szczeknięciami i darzący siebie serdeczną antypatią (gdzie do tego nie łączy ich żaden wspólny cel) są po prostu nie do polubienia.

No nie wiem, ciekawym jest twojej reakcji, bo może ja po prostu mam inny gust i/lub czegoś tu nie zrozumiałem.
A czy TY już przeczytałeś i oceniłeś moją twórczość?
"Samotność w Zonie" - nadal kontynuowana.
"Dawno temu w Zonie" - tylko dla weteranów forum.
"Za późno" - czerwona część cyklu "Kolory Zony"
"Akurat o czasie" - biała część cyklu "Kolory Zony"
"Za wcześnie" - niebieska część cyklu "Kolory Zony"
"Pęknięte Zwierciadło" - mini-cykl o Zonie w wersji noir
Awatar użytkownika
Gizbarus
Opowiadacz

Posty: 2895
Dołączenie: 18 Paź 2011, 16:44
Ostatnio był: 04 Gru 2024, 13:20
Miejscowość: Zadupie Mniejsze Wybudowania Kolonia II
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Sniper Rifle SVDm2
Kozaki: 854


Powróć do Zero z Zony

Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 2 gości