W skrócie bojowy lot śmigłowca Mi-24 nad Zoną po mojemu.
:
Nawet, jeśli to co mówią o Trójkącie Bermudzkim jest prawdą, to i tak jest on niczym w porównaniu z Zoną. Tutaj tylko w przeciągu tego roku spadły cztery śmigłowce po dwie sztuki Mi-8 i Mi-24. Przy czym najgorsze jest to, że jednej ósemki nie odnaleziono. Po siedmiu miesiącach jakie minęły od tego czasu. Po prostu zniknęła, wyparowała, nawet śrubka nie została. Nic! Zero jakichkolwiek śladów i tropów, nie licząc zapisu rozmowy i danych z radaru. "-Tu Goździk 4-6. Duża Chata czy Meteo przewidywali dzisiaj mgłę nad Prypecią? -Goździk 4-6. Nie, widoczność powyżej pięciuset metrów. -Duża Chata. Więc czemu właśnie wlecieliśmy w niezidentyfikowaną czerwonawą mgłę? Brak jakiejkolwiek widoczności. -Goździk 4-6. Powtórz. -Duża Chata wle.....[urwanie rozmowy]" To były ostatnie znane nam słowa pilota Dimitrija Iwanowicza Górowa. Przy czym w tym roku to lotnictwo i tak poniosło minimalne straty do tego co było wcześniej. Zawdzięczamy to zmodyfikowaniu dwudziestek czwórek do wersji RRA, czyli Rozpoznania Radiacyjno-Anomalnego. Nie powiem brzmi to wojskowo Mi-24 RRA. Zdublowane zestawy czujników DSP3-2 po jednym na skrzydło zastąpiły Szturmy, które i tak w Zonie były bezużyteczne. Dzięki nim teraz wiemy gdzie i jakich anomalii oraz innych zabójczych cudów Zony możemy się spodziewać w najbliższej okolicy śmigłowca. Tak mniej więcej, bo taki sprzęt szczególnie elektroniczny jest tutaj bardzo zawodny, a Zona to esencja nieprzewidywalności. -Tu Duża Chata. Żółć 3-7 podaj swoją pozycję- odezwał się nagle głos kogoś z kontroli lotów w moim hełmofonie. -Tu Żółć 3-7. Jesteśmy trzy kilometry na południowy wschód od celu, lecimy wzdłuż rzeki kierunek 017 wysokość osiemnaście metrów. -Żółć 3-7. Zaklinacze pogody ostrzegają o wysokiej wilgotności powietrza, więc unikajcie sieci wysokiego napięcia istnieje możliwość przeskoku Elektry. -Żółć 3-7. Przyjąłem. Był tu już taki przypadek, że wyładowania uszkodziły całkowicie elektronikę śmigłowca. Efekt tej awarii zmusił załogę do lądowania autorotacyjnego, czyli nic szczególnie strasznego. Podręcznikowa sytuacja. Najstraszniejsze, co w tym jest to dosyć twarde przyziemienie. No i może konieczność czekania na ekipę ratunkową, która w tym wypadku przybyła cholernie szybko, nawet jak na standardy normalnego świata. Przybyła chwilę po prawdopodobnie snorkach. Jedyne, co odsiecz mogła zrobić to zmyć ze śmigłowca załogę będącą aktualnie krwawymi zaciekami powoli zastygającymi na jego poszyciu. Dwóch świetnych chłopów poszło w piach.
Spokój praktycznie stojącej, nienaturalnie zielonkawo-brązowej wody części rzeki będącej przed nami wirnik naszego śmigłowca systematycznie i nieubłaganie zakłócał, zamieniając jej taflę za nami w dwa rozchodzące się pod kątem ku brzegom wąsy fal połączone chaotycznie wzburzoną wodą. Uwielbiam niskie loty jak ten, lub tuż nad drzewami, tuż nad budynkami. Na większych wysokościach nie czuć tej prędkości jest monotonnie. Wręcz nudno. A tak dynamiczniejsze widoki są za szkłem kabiny.Dodatkowo wszystko co tu w Zonie żywe poczuje w kościach, że z nie byle chucherkiem ma do czynienia. -Czy Ty wiesz, że jakieś dwa metry pod nami był bąbel niskiego ciśnienia?- usłyszałem wykrzyczaną reprymędę od mojego operatora uzbrojenia- a Ty tu trzaskasz powyżej stu pięćdziesięciu na godzinę! -Yyy... pewnie, że widziałem - odpowiedziałem nie ukrywając zaskoczenia. -Ty nas pozabijasz kiedyś! Mówię serio! Brawura robi w majty z przerażenia, widząc co ty odwalasz! -Przeginasz, zaraz tam pozabijam. Nic się nie stało - odparłem obojętnie. -Przed nami masz linie wysokiego napięcia. Postaraj się je pokonać górą i to z większym zapasem niż cztery mikronanomilimerty nad drutami. -A może by tak dołem i do góry kołami? -Ech z Tobą nigdy nie jest nudno- odpowiedział wzdychając i trochę się uspokajając. Dźwignia skoku i mocy w mojej lewej ręce poszła ku górze w pełnej harmonii z obrotami silnika w konsekwencji czego nasz wiatraczek płynnie i z gracją ominął elektryczną przeszkodę.
Po kluczeniu między anomaliami i innymi cudami wiankami jakimi Zona może nas lud lotniczy uraczyć, przelecenie trzech kilometrów drogi w linii prostej zajęło nam czternaście minut. Śmigłowiec zawisł. Dotarliśmy do celu. Była nim całkiem spora polana, której zachodnią krawędź pokrywał cholernie gęsty las powykręcanych brzóz i sosen, odcięty od niej niszczejącą asfaltową drogą biegnącą do ruin postradzieckiej świniarni znajdującej się na północy. Składała się ona z czterech podłużnych chlewni i małego budynku dla pracowników, które zebrane były w kupę przez okalający je dziurawy mur. Wschodnia strona gubiła się w sąsiadujących bagnach. Na rozkaz mojej ręki wydany śmigłowcowi ten wyrwał się z zawisu i z pełnym impetem ruszył. Stado składające się z jak to mówiła prośba od naukowców z "...przedstawicieli fauny Anomalnej Strefy Czarnobylskiej w tym około 20 osobników mięsaczy i około 10 dzików, które zagrażają placówce naukowej..." mające zostać "...wyeliminowanie celem znacznej redukcji zagrożenia ataku na wyżej wymienioną placówkę badawczą." Słysząc i czując potęgę nadlatującego Mi-24 podkreślaną przez demoniczne wycie silników i huk powietrza bezlitośnie ciętego przez łopaty wieprzki zaczęły w popłochu uciekać ku swojemu gniazdu w rozlatujących się zabudowaniach. Do symfonii dźwięków ich nemezis dołączył jadowity syk wystrzeliwanych rakiet z dwóch zasobników UB-32. Zaczęły orać one ziemię, wystrzeliwując w górę brązowo-szare kaskady ziemi. Gdy tylko dościgły one watahy w tym śmiertelnym berku gejzery wybuchu do swej palety dodały czerwień, która niczym rosa osiadała w lejach po wybuchach. Żywe i przerażone resztki tego niedawnego zagrożenia dla jajogłowych dobiegły w panice do chlewów chowając się w nich. Nim ostatni spanikowany tyłek znikł wewnątrz budynku, nim ostatni wybuch opadł na ziemię mój operator wystrzelił sondę kasetową, która po uderzeniu w ziemię rozprysła w promieniu kilku metrów mieniące się w słońcu małe srebrzyste kulki. -Czysto możesz lądować dziesięć metrów przed nami - poinformował mnie głosem pozbawionym wszelkich emocji. W tym samym momencie, gdy koła musnęły ziemię z otwierających się wrót luku transportowego wyskoczyły cztery uzbrojone w Grozy przykulone sylwetki ludzkie, które błyskawicznie rzuciły kilka granatów w kierunku zabudowań. Te również zasiały skrzące się małe drobiny, tyle że na znacznie mniejszym obszarze. Jednocześnie potraktowali ich wybuchy jako sygnał do startu. Utrzymując impet uderzenia śmigła biegli do budynków dobijając krótkimi seriami ruszające się agonalnie resztki mutantów. Nie były to pobudki humanitarne. Niebezpieczeństwem w Zonie może wszystko to, co wykonuje chociaż najmniejszy ruch, więc zawczasu dla stu procentowej pewności trzeba je wyeliminować nawet, jak kwiczy z bólu. Wbiegli przez otwarta na oścież przerdzewiałą bramę. Po kilku regularnych seriach karabinów i dwóch wybuchach granatów nasi niszczyciele nadziei na przetrwanie świńskich uciekinierów równie błyskawicznie wyskoczyli z zabudowań i jeszcze szybciej wbiegli do bezpiecznych stalowych trzewi Mi-24.. Trzask zamków drzwi pokrył się z płynnym dźwiękiem zwiększanych obrotów silnika.Gdy zaczęły wyć tak przeraźliwie, że wydawało się, iż zaraz wybuchną Mi-24 ociężale wzbił się ku niebu.
"Spokój praktycznie stojącej, nienaturalnie zielonkawo-brązowej wody części rzeki będącej przed nami wirnik naszego śmigłowca systematycznie i nieubłaganie zakłócał, zamieniając jej taflę za nami w dwa rozchodzące się pod kątem ku brzegom wąsy fal połączone chaotycznie wzburzoną wodą."
Doczytałem do tego momentu i wymiękłem. Serio. Weź ty to jeszcze raz przeczytaj, przeskładaj zdania, pozmieniaj szyk, dorzuć trochę przecinków bo nie idzie się połapać Pozdro.
Moja propozycja
"Wirnik naszego śmigłowca systematycznie i nieubłaganie zakłócał spokój nieruchomej, nienaturalnie zielonkawobrązowej toni, zamieniając nurt rzeki w rozchodzące się ukośnie ku brzegom dwa wąsy fal, połączone miriadami zmarszczek "