Jako, że Valentino sam poprosił mnie o zrecenzowanie swojego opowiadania, rzuciłem wszystko i zabrałem się za przekopywanie tych 60-ciu kilku stron xD. Co by jednak nie zwariować podzieliłem je sobie na trzy części i wynik moich zmagań będę przedstawiał przez kolejne dwa dni. Każda kolejna recenzja będzie się odnosiła do kolejnych dziesięciu rozdziałów, a na końcu podsumuję całość. A więc zaczynamy:
1.Pierwsze wrażenie.
Długość opowiadania zarazem przyciąga, jak i odstrasza. Dlaczego? Jeżeli opowiadanie jest spore to znaczy, że autorowi naprawdę się chciało i był pewny swego, więc możemy liczyć na porządną zabawę, ale z drugiej strony takie długie czytanie jest męczące i mało kto będzie się na nie porywał… Ten aspekt wypada jednak na korzyść Valentina, gdyż jego dzieło wciąga i chce się wiedzieć, co wydarzy się dalej. Pierwsze dziesięć rozdziałów to nieustanny rozwój – poziom opowiadania poprawia się z każdą kolejną publikowaną częścią. Coraz mniej błędów(oprócz końcówki:)): powtórzeń, literówek, stylistycznych, składniowych itd. W tych rozdziałach, zawiązuje się także przemyślana fabuła, którą autor subtelnie prowadzi dalej. Bezbłędne opisy, wartka, ale niezbyt naciągana akcja i przede wszystkim świetnie wykreowane postacie. To główne atuty tego utworu. W tej kategorii dostaje zasłużone 10 / 10.
2. Drugie podejście: w poszukiwaniu błędów.
Jak widać, żadne opowiadanie bez błędów się nie obędzie. Szczególnie na początku rażą powtórzenia i czasem literówki, ale czy dalej tym ich mniej. Do tego dochodzą jeszcze błędy stylistyczne, składniowe i logiczne, ale raczej w niewielkich ilościach. Najbardziej podobał mi się błąd, według którego można powiedzieć, że samochody w Zonie też mutują: mianowicie pewien mężczyzna najpierw jechał Hondą, a na miejsce dojechał lśniącym Mercedesem

(aż chciałoby się zostawić starego, zdezelowanego maluszka i zobaczyć co z niego wyjdzie, nie?). Ale przejdźmy do konkretów:
Valentino napisał(a):-Idę sprawdzić, czy nikt się nie zbliża – rzekł Leon, podnosząc się z ławki. Wyjął lornetkę, narzucił na głowę kaptur zielonego kombinezonu i wychylił się spod dachu. Zmrużył oczy, po czym przyłożył lornetkę do oczu i zaczął się rozglądać.
Powtarzają się oczy i lornetki.
Valentino napisał(a):Nad Leonem z charakterystycznym świstem przeleciał kolejny pocisk. Uderzył Mikołaja w twarz raz jeszcze i zniżył głowę, co uratowało ją przed trafieniem.
Czytając, wydaje się, że to pocisk uderzył Mikołaja w twarz, a nie Leon.
Valentino napisał(a):Upadając na ziemię, przekląłem szpetnie…
Chyba nie muszę komentować…
Valentino napisał(a):Metr przede mną, na lewo znajdowało się przejście do pomieszczenia – pośrodku framugi leżała klamka. Przyległem do lewej ściany i wzdłuż niej, powoli, zbliżałem się do najbliższego pokoju.
Lewo – lewej.
Valentino napisał(a):-Witaj – rzekł mężczyzna ochrypłym głosem. – Witaj, Alex.
Skąd on znał moje imię?
Mężczyzna wyszedł zza framugi, ukazując swój strój.
Był ubrany w garnitur.
Beżowy garnitur i spodnie, bez krawatu. Garnitur był rozpięty, luźno…
Dwa razy mężczyzna i trzy razy garnitur…
Valentino napisał(a):-Wynocha! – powtórzył – Następnym razem zabiję Ciebie i wszystkich twoich przyjaciół!
Druga kwestia brzmi jakby wygłosił ją jakiś sześciolatek w piaskownicy, ale to może tylko tak mi się wydaję. W każdym bądź razie lepiej by było raczej bliskich zamiast przyjaciół, a jeszcze lepiej jakby autor przerobił całą wypowiedź na jakąś myśl szaleńca…
Valentino napisał(a):Deszcz padał zauważalnie mocniej, a wraz z nim grad.
Składnia leży. Dobrze, że nie kwiczy

.
Valentino napisał(a):Wciąż znajdowali się na wysypisku – wbiegli w jego część, gdzie wszędzie rosła niska trawa, która tonęła w kolorze brązowej ziemi, szczególnie widocznej o tej porze roku.
Błąd stylistyczny. Bardziej poprawnie byłoby: wbiegli w jego część porośniętą wszędzie niską trawą, która…
Valentino napisał(a):Mikołaj z Leonem zobaczyli zardzewiały, stary szkolny autobus – nie miał okien, kół ani dachu – wśród deszczu dało się spostrzec kontury siedzeń i wypłowiały napis „Autobus Szkolny” na boku pojazdu,
Mimo, że w cudzysłowie, to i tak powtórzenie.
Valentino napisał(a):Grad ustąpił miejsca deszczu, który wyraźnie zelżał.
Deszczu? Chyba deszczowi…
Valentino napisał(a):Wyjął artefakt zwany „Duszą” – położył go obok lewej nogi i rozpiął kombinezon, aby obejrzeć ranę. Będąc w białym (nie licząc czerwonej plamy na lewej piersi) podkoszulku, podwinął go i zobaczył miejsce trafienia w całej ‘okazałości’ , mimo że dla Johna było mniej uciążliwe niż łaskotki – wtedy chociaż chichocze, a teraz jedyną szkodą będzie dziurawe odzienie.
Rana nie odbiegała zbytnio swym wyglądem od powszechnie znanych opisów – dziura, a raczej dziurka była małej wielkości, z której środka powoli sączyła się krew.
„Żałosne!” – pomyślał John. Podniósł Duszę lewą ręką i zacisnął ją, aby zadziałała jak najszybciej. Stało się tak od razu – rana zmniejszała się błyskawicznie, z sekundy na sekundę, dosłownie nikła w oczach.
Chwilę później, po trafieniu będącym dla normalnego człowieka śmiertelnym, została tylko plama krzepnącej krwi.
Niewiadomo, co się stało z kulą… Można stwierdzić, że została w brzuchu, a po kilku takich akcjach Finn, nosiłby w sobie z kilo ołowiu (czyli powiedzmy… trzecią, metalową nerkę

).
Valentino napisał(a):Miał trzydzieści lat, sto dziewięćdziesiąt centymetrów wzrostu, czarne, krótkie włosy i bardzo błękitne oczy.
Nie wiem, czy to błąd, ale chyba lepiej by było bez tego bardzo, albo chociaż mocno. To tak samo jakby powiedzieć, że ma się bardzo białe ściany w domu, albo, że woda w rzece jest bardzo przezroczysta. Trochę dziwnie brzmi…
Valentino napisał(a):Z głębi budynku dobiegały odgłosy muzyki – śpiew kobiety na tle harf i gitary. Bardzo podobała się Leonowi.
Podobała mu się muzyka, śpiew, kobieta, harfa, czy gitary? Bo sam już nie wiem.
Valentino napisał(a):-W tej szkole, siedem lat temu, znajdował się najlepiej strzeżony skład najdroższych i najrzadszych artefaktów, a nie sojusz Budowlańców I Ogrodników, którzy dążyli do sadzenia drzew w miejsce budynków! (Radek)
-Dobra, wyżyj się, ale nie przeginaj. (Ktoś inny) Aha. Kiedy wracałem, omal nie potrąciłem jakiegoś stalkera. Biegł w samo centrum Prypeci. (Znowu Radek)
Minął Johna F.
Powinno być:
…drzew w miejsce budynków.
-Dobra, wyżyj się, ale nie przeginaj.
-Aha. Kiedy wracałem…
Niby prozaiczny błąd, ale można się pogubić

.
Valentino napisał(a):Wyglądasz na bystrego, ale powiem ci to z zasady – cokolwiek zobaczysz, nie daj się zwariować.
Dziwnie brzmi. Składnia i styl.
Valentino napisał(a):Ubiera się jak „gangster z klasą” i ma rozcięte lewe oko.
A co ma piernik do wiatraka (wiem, że w jednym i drugim jest mąka, ale tak się mówi

)? Drugą część składową zdania mogłeś sobie podarować.
Valentino napisał(a):Chciałem stąd wybiec, uciec jak najdalej, żeby dalej nie oglądać tego psychola.
Powtórzenie.
Valentino napisał(a):Zaczął wiać dość porywisty, zimny wiatr, wprawiający popłoch w roślinności.
Chyba roślinność w popłoch?
Valentino napisał(a):John miał do swojej dyspozycji 3 na 3 metry kwadratowe. Pod wschodnią ścianą postawiono czerwoną, obitą skórą, śliską kanapę, pod przeciwną stał 24-ro calowy telewizor z wystającą anteną, opartą o ścianę.
Nie trzy na trzy metry kwadratowe, a po prostu trzy metry kwadratowe. Takie rzeczy to tylko w erze.
Valentino napisał(a):Wyłożenie dywanu ( w tym przypadku zielonego, a był to raczej rozwijany kawał płótna, niż dywan ) oraz sprzętu zapewniającego codzienne wygody a malowanie ścian w mieszkaniu, które od kilkunastu lat nie nikt nie odwiedzał, to co innego.
Taka długa dygresja zupełnie zbija z toku myślenia, staraj się więcej takich nie stosować. A po drugie: którego, nie które.
Valentino napisał(a):Blask księżyca był nikły z powodu chmur – było to samo pasmo, które ponad dwie i pół godziny dostrzegł Leon, kiedy Masterton testował karabin.
Jeżeli były chmury to chyba księżyca w ogóle nie było widać i analogicznie jego blasku. Zgubiłeś jeszcze jedno „to”: było to to samo pasmo...
Valentino napisał(a):Pomieszczenie miało sześć na dziesięć metrów. Z lewej strony widniało duże okno, w tej chwili zasłonięte grubą, nieprzepuszczającą światła, ciemnozieloną firaną. W lewym górnym rogu stało piętrowe łóżko, naprzeciwko niego widniał mały telewizor ustawiony na półce.
Widniało – widniał.
Valentino napisał(a):Wszyscy aż odskoczyli ze strachu, jednak ten stan nie trwał długo – po chwili zarówno na i martwym, jak i zdrowym oku, można było dostrzec już tęczówki.
Po chwili zarówno i na martwym, jak i… I jeszcze jedno. Wydaje mi się, że martwe oko traci tęczówkę, brak jakiejś tam substancji czy coś takiego, ale mogłem sobie coś ubzdurać, więc to możesz ewentualnie sprawdzić…
Błędów znalazłem „tylko” tyle, ale jak widać są to przeoczenia, które można szybko i bezboleśnie poprawić. Najprawdopodobniej coś jednak przeoczyłem, ale strasznie dłuuugie to opowiadanie…
20 „takich” błędów na prawie 10 tyś. wyrazów? Oczywiście, że 10 / 10.
3. Na chłodno…
Po odstawieniu emocji na bok i przeczytaniu tych 14 stron „dziewiątką” po raz trzeci trzeba przyznać, że opowiadanie naprawdę trzyma się przysłowiowej kupy

. Bądź co bądź, zdarzają się fragmenty odstające od reszty (zarówno w pozytywny, jak i negatywny sposób… niestety), ale całość trzyma naprawdę wysoki poziom. Trochę bawią już niektóre błędy, ale jeżeli autor je poprawi ocena pójdzie o oczko w górę (wszak tutaj najbardziej liczą się chęci

) Na razie jest 9/10.
4. Podsumowanie.
Końcowa ocena liczona średnią ważoną: („Pierwsze wrażenie.” razy 1 + „Drugie podejście: w poszukiwaniu błędów.” razy 2 + „Na chłodno…” razy 3) podzielone na sumę rang (w tym wypadku: 6). Według mnie najbardziej miarodajny system

. Tak więc:
(10 * 1 + 10 * 2 + 9 * 3) / 6 =
9.5
Jak dla mnie wysoka nota szczególnie, że wymaganiu postawione Valentino wcale nie były niskie i może jeszcze podnieść się o te pół stopnia. Jutro recenzja kolejnych 10 rozdziałów. Pozdrawiam,
Mathus92