Skończyłem dzisiaj Androbiedę (1.05) i... nie jest źle. Ba, nie zgodzę się z tym, że to zła gra. I nie zgodzę się z tym, że to najsłabszy Mass Effect.
Główna fabuła dość miałka, chociaż ma swoje momenty.
Z drugiej strony IMO zakończenie jest generalnie niezłe, niezłe w tym sensie, że całość jest z grubsza domknięta. Oczywiście wątki poboczne są niepokończone, mnóstwo ma też furtki na następną część, ale nie jest źle. Można przymknąć oko. Co wku*wia? Dialogi. ku*wa mać! Kto to momentami pisał? Patos doprowadza do porzygu, romanse jak z Klanu (spróbujcie posłuchać linijek z Peebee, podejrzewam że i tak były najlepsze a ta co jeżynie podkładała głos zrobiła dobrą robotę, wróżę karierę w 18+). Ale część humorystyczna o dziwo wyszła, albo to ja mam takie zepsute poczucie humoru.
Technicznie jest słabo. Sporo rozpikselowanych tekstur, potrafi wypieprzyć do pulpitu co trzy minuty pięć razy z rzędu, a GTX 970 niby nie wyrabiał (sądząc po komunikatach), w trakcie niektórych grubszych walk potrafił ściąć się jak białko i trzymać kilkanaście sekund. Pecet grzeje się tak, że można w zimie się obok niego rozebrać i nadal będzie ciepło. Widoki z daleka są ładne, z bliska gorzej. Animacje - mimo patchowania - kiepskie, a niektóre wołają o pomstę do nieba. W patetycznych scenach śmiałem się na głos, podobnie przy romansiku. Morda krzywa jak przy wąchaniu siarkowodoru i mówi o nowych początkach w Helejosie... Ech...
Projektowanie poziomów takie same jak w poprzednich Mass Effectach, czyli słabe. Nexus i arki to zamknięte, ciasne pomieszczenia, a miałoby to potencjał na rozwinięcie. Planety puste (z wyjątkiem Havarl), bardzo dużo jeżdżenia, ale nie bardzo wiadomo po co. Czuć, że była presja na wielki świat, tylko trzeba go jeszcze umieć zagospodarować. Sporadycznie miło było obejrzeć ładne widoczki - mam tu na myśli głównie pustynną Elaaden - ale to i tak było mocno odtwórcze, niewykorzystane, puste.
W internecie widziałem mnóstwo narzekań na postaci - nie zgodzę się. Albo jestem nadmiernie empatyczny (który w to uwierzy? kek), albo one faktycznie budzą emocje. Nie od początku, bo faktycznie pierwsze spotkanie z Addison to była mieszanina głupkowatego śmiechu i żenady, ale już po paru godzinach (a łącznie grałem grubo ponad kilkadziesiąt, wg. internetu może nawet około 100) przestałem na to reagować i przyzwyczaiłem się. Ba, potem
Z załogi najsłabiej wypada Liam, który jest kreolską cipą która nie wie czego chce, ale jego misja lojalnościowa mnie... rozbawiła. Serio, parę tekstów było naprawdę dobrych. Niemniej wolałbym je u kogoś innego, a on poszedłby do utylizacji. Nie zgodzę się, by Cora była słaba - miała
jakąś głębię. Podobnie Vetra - polubiłem ją. Kriss mnie zatłucze, ale +/- jak Garrusa (swoją drogą - ma gościnny udział).
Najlepsza trójka to bez wątpienia Drack (krogan nawet BioWare nie potrafi spie*dolić, tacy są zaje*iści), Jaal (Angarzy im wyszli, muszę to przyznać) i... Peebee.
Mimo moich wszystkich wkurwów Andromeda przypadła mi do gustu i szkoda, że jest tak niedopracowana. To jest całkiem dobra gra i przede wszystkim - to JEST Mass Effect. Inny, niekoniecznie gorszy. Może niedostosowany do dzisiejszych czasów. Pograłbym w nią dłużej, albo najlepiej w (Andromedę) dwójkę [*]