Red Liquishert napisał(a):Ciężko tekst nazwać poetyckim, bo jest po prostu przekombinowany na siłę. Jeśli nie jesteś McCarthym, to nie ma po co próbować robić z prostej historii elegii - chyba, że nabierzesz dostatecznej wprawy. Masz jakiś dryg do opisów - a przynajmniej lubisz to robić, bo są dosyć barwne i faktycznie oddziałują na wyobraźnię. Na plus.
Więcej mogę powiedzieć, kiedy przeczytam resztę - jak na razie polecam Ci wrzucić całość na forum lub też publikować w odcinkach.
I tak już całkiem osobiście - nazwy anomalii i artefaktów "kanonicznie" (czyli tak, jak robili to Strugaccy i potem inni autorzy) zapisuje się "elektra", a nie Elektra. Tak też chyba jest bardziej przejrzyście, ale jak mówię - to tylko moje zdanie.
Dzień dobry!
Przekombinowane na siłę - przyjąłem i sumiennie obiecuję poprawić się!
( rzeczywiście lubię robić opisy
)
Zastosuję się i wrzucę całość do tego tematu.
Co do nazw anomalii i artefatków - a jednak! Przyznaję, miałem wątpliwości. Posprawdzałem w publikacjach oficjalnych i po namyśle postanowiłem wybrać pisane z dużej litery.
Bardzo dziękuję za twoją pracę i czas. Zimnego Kozaka stawiam na twoim stoliku.
-Sos
-----------------------------
Przedstawiam resztę I rozdziału "Zemsty Worona"
Życzę udanej lektury i proszę o Wasz kulturalny feedback.
Czas ucieka, a uczyć się trzeba całe życie
***
Woron odłożył lornetkę. Oczy drapieżnika mrugnęły z wolna. Skóra powiek poczuła wilgoć poranka. Usta uśmiechnęły się pod półmaską z filtrami. Powieki rozwarły się. Oczy spojrzały w pomarańcz tarczy słonecznej. Nastał już czas.
Lider najemników sięgnął do juty pokrytej smarem i odsunął ją. Materiał odsłonił kanciasty i masywny kształt lekkiego karabinu maszynowego. Naoliwiony potwór dźgał powietrze lufą zwróconą w stronę jedynego domu w okolicy. Następnie Woron otworzył pudełko magazynka i podłączył taśmę pocisków. Wprowadził zręcznie pierwszy z nich do komory i zarepetował broń. Wracająca na swoje miejsce dźwignia ładowania szczęknęła groźnie.
Uchwyt potężnej broni zniknął w garści właściciela, a on sam złożył swoje ciało w gotowości do prowadzenia ognia seryjnego. Wymierzył broń w skrajny obszar poddasza, gdzie spodziewał się najbliższego otoczenia ogniska. Uzbrojony i zdecydowany, był gotów siać śmierć i zniszczenie ze swego zamaskowanego punktu ogniowego. Radiotelefon pierwszy usłyszał jego słowa.
– Rozpoczynamy akcję zgodnie z planem za trzy, dwa, jeden…
Nienaturalną ciszę Strefy Zamkniętej wyparł kaskadowy huk automatycznego ognia. Mięśnie Worona napięły się by zapanować nad ciskającym potężnymi pociskami karabinem; jego ciało drżało w rytm strzałów. Poddasze domu cięła w linii prostej siła niewidzialnego bicza. Ciężkie, ceramiczne dachówki eksplodowały w chmurach burego pyłu. Ich odłamki tryskały we wszystkie strony. Gęsty deszcz ołowianych pocisków zakończył opad na przeciwległym końcu budynku.
– Ponawiam ostrzał.
Ołowiana zamieć uderzyła w poddasze ponownie, a potężna wyrwa pierwszej salwy powiększyła się. Skala zniszczeń wzrosła drastycznie, zanim ostrzał zakończył się w punkcie wyjścia. Woron spojrzał na rudo burą chmurę spowijającą szczyt domu. Wiszący ostatkiem sił na belce fragment dachu runął w zarośla. Gruz osypał się na piętro poddasza. Pudełko magazynka ziało pustką, a powietrze wokół człowieka wypełnione było gryzącym w nos zapachem prochu strzelniczego. Strzelec lubił ten zapach.
– Zabezpieczyć obiekt. Odbiór.
Troje ludzi potwierdziło przyjęcie rozkazu. Fragmenty flory przed domem ożyły. Maskowanie osobiste było najwyższej jakości. Ruchome krzaki opadły, odsłaniając ludzi w mundurach polowych. Wyposażeni w kompaktowe pistolety maszynowe zbliżali się do drzwi frontowych domu.
– Patron, raport. Odbiór.
– Poddasze wciąż ciężko zapylone. Nie widzę ruchu.
– Zrozumiałem. Pilnuj go. Bez odbioru.
Woron zobaczył jak ostatni człowiek znika we wnętrzu domu. Gdy on czekał na informacje od swoich ludzi, świat wrócił do nienaturalnej ciszy sprzed ostrzału. Żaden ptak nie zaćwierkał, żaden chrząszcz nie zagrał. Nawet kret nie wyjrzał ze swego kopca. Samotna, jednolita dachówka zsunęła się znikając pod rozerwanym dachem, a cmentarz wystawił się na wschodzące słońce. Płyta nagrobkowa w pobliżu Worona spoczywała w bezruchu, gdy promienie pełzły po jej powierzchni.
Krótka, stłumiona seria strzałów wydostała się z wnętrza domu. Woron nie przestawał go obserwować. W jego wnętrzu operowali jego podwładni. Kosztowni w wynajęciu specjaliści i bezcenni przyjaciele.
– Tu Majster. Teren zabezpieczony.
– Patron. Osłaniaj moje podejście. Idę tam.
– Przyjąłem.
Woron zasłonił troskliwie czarne M60 jutowym pokrowcem. Wydobył z kabury na udzie ciężki pistolet i niepostrzeżenie wydostał się ze swej kryjówki. Ubłocony, omijał ostrożnie pobliskie anomalie – Elektry i niepozorne Łysice, obszary gdzie siła grawitacji zmieniła płyty nagrobków w proch lub uniemożliwiała trawie wzrost. Potężne mięśnie nóg pozwalały mu sprawnie pokonywać nierówny teren cmentarza. Mgła zaczynała opadać.
Strzelec pokonał odcinek dzielący go od podwórza domu z dużą ostrożnością. Na terenie Strefy Zamkniętej, tak zwanej Zonie, śmiertelne niebezpieczeństwo nie znikało z otoczenia ani na chwilę. Nigdy. Posługując się szyszkami jak sondą, którą rzucał przed siebie, kluczył ostrożnie między punktami anomalnych zjawisk, przed których działaniem nie ochroniłyby go ani wytrzymały, bury mundur ani kamizelka kuloodporna.
Dzięki wypracowanej przed laty metodzie, ominął skrajnie niebezpieczny Spalacz. Gdy pióropusz nienaturalnie jasnego ognia bluznął z ziemi bez ostrzeżenia, a rzucona szyszka stała się obłoczkiem popiołu, ciemna sylwetka Worona zamarła. Nie zasłonił twarzy. Jedynie zamknął oczy. Chłonął uczucie żaru i suche powietrze, utrwalając w swej podświadomości pamięć o tym, by zawsze być czujnym. Minąwszy jeszcze jedną ognistą anomalię, Woron stanął przy wyjściu domu i użył radiotelefonu.
– Wchodzę do wnętrza domu od frontu.
Barczysta postać bezszelestnie zniknęła w mroku wejścia. Solidne, wysokie buty stanęły na wilgotnych deskach podłogi. Drobinki kurzu sunęły przez powietrze, odsłonięte przez smugi światła wschodzącego słońca. Woron sięgnął po ukryty w jednej z wielu kieszeni kamizelki dozymetr. Fakt, że w tym miejscu obozowali ludzie nie znaczył, że lokum było wolne od szczególnego, niewidzialnego zabójcy.
Niewielki aparacik chłonął powietrze w poszukiwaniu śladów promieniowania jonizującego. Użytkownik zatoczył powolny łuk urządzeniem, ułatwiając mu pracę. Słuchając jak to terkocze spokojnie, z rzadka, spojrzał po chwili na igłę wskazówki. Zatrzymała się na zakresie bezpiecznego dla zdrowia. Przynajmniej w skali czasu, jaki przewidywał spędzić w tym miejscu. Woron schował bezcenny przyrząd w ochronnym pojemniku. Ruszył dalej, a jego oczy już nawykły do otaczającego go półmroku.
Sunął jako bezszelestny cień. Otoczenie nadgryzione zębem czasu i siłą przemocy przedstawiało typową, ludzką siedzibę. Zakurzone meble stroszyły zadry łuszczącej się farby. Żyrandol zrzucił z siebie bulwy kloszy; raczej nie samodzielnie. Kanapa straszyła absurdalną dziurą w oparciu, a odbarwienia wokół niej przypominały rozlane wino. Samotne krzesło tkwiło w kącie pomieszczenia. Zwrócone siedziskiem do zapyziałego lustra, sąsiadowało z kolekcją butelek. Wnętrzne jednej z nich emanowało łagodnym, ciepłym światłem. Z całą pewnością jednak, nikt nie zamknął tam świetlików.
– Majster zgłoś się. Odbiór – wyszeptał do radiotelefonu Woron.
– Tutaj szefie – odrzekł mrok, zniekształconym głosem.
Woron zwrócił się w stronę głosu.
– Raport.
– Cztery trupy na poddaszu. Jeden na schodach. Czysto, poza jednym pokojem.
– Jaśniej.
– Zamknięte drzwi. Klamka drży, kiedy się do nich zbliżyć.
To była pierwsza zła wiadomość tego dnia.
– Prowadź.
Dwa cienie ruszyły w głąb domostwa. Minęły korytarz, gdzie grzyb porastał ściany wielkimi plamami gradientu. Półmrok ustąpił świetlistym smugom zimnego poranka, gdy znaleźli się w dużym pomieszczeniu o wybitych oknach. Lada przecinała je od ściany do ściany. Te z kolei, pełne były placków łysego tynku i pokryte siateczkami pęknięć. Na półotwarte klatki szafek przetrzymywały brudne teczki dokumentów. Podłogę skrył koc z kurzu, śmieci i odpadków organicznych. Zapomniany kalendarz wisiał na ścianie, skończywszy swą służbę na sobocie lat osiemdziesiątych.
Woron podszedł do lady i przyjrzał się ściance działowej.
– Pieniądze szczęścia nie dają – głosiła wyryta nań cyrylica – Bzdura – skomentował
– Woron, to tutaj.
Majster zatrzymał się w pobliżu mebla mieszącego rzędy pękatych teczek. Lufa jego broni wskazywała na miejsce poza zasięgiem wzroku Worona. Dowódca podszedł do wyposażonego w typowo żołnierski rynsztunek Majstra. Smużki wydychanego miarowo dwutlenku węgla wydobywały się ze szczelin w półmaskach przeciwgazowych obojga ludzi. Woron zauważył jego skupiony wzrok i spojrzał w tym samym kierunku co podwładny.
Posadzka po ich stronie lady ciągnęła się przez zakręt do wąskiego, ciemnego korytarza. Woron wydobył z ładownicy niezbyt mocną, ale wydajną latarkę i przyjął postawę gotowości do strzału. Smukły gabaryt ciężkiego pistoletu przyjemnie ciążył w garści mężczyzny.
– Przycisnę się do lewej. Osłaniaj mnie – Zakomenderował.
Postawny Majster kiwnął w milczeniu głową.
Woron włączył latarkę i wykonał pierwszy krok. Uciekające spod jego butów kłęby kurzu powoli opadały na podłogę. Snop chłodnego światła ślizgał się po wyłożonych boazerią ścianach ciasnego korytarza. Badawczy w swej metodyce, wyławiał szczegóły otoczenia. Odchodzące od ściany drewniane listwy, wyblakłe do marności zdjęcia w ramkach o stłuczonych szkłach, a także rdzawe smugi ciągnące się do podłogi.
Stawiając bezdźwięczne kroki, Woron dostrzegł na podłodze punkt w którym kończyły się ślady pozostawione przez jego człowieka. Zatrzymał się w tym samym miejscu, co ostatnie odciski butów. Latarka dźgnęła światłem w głąb korytarza, wprost na jasne drzwi o numerze 6. Stojąc na nieformalnej granicy, skierował biały snop na klamkę.
Kawałek metalu tkwił bezmyślnie w drzwiach. Woron skoncentrował na nim wzrok, ale klamka nadal była tylko klamką. Zaczął wykonywać krok, a wtedy klamka zaczęła nieśmiało drżeć. Woron stawiał nogę powoli, nieustannie obserwując klamkę, której drżenie wzmagało się. Jego but już niemal dotykał posadzki, gdy metal szczękał, bujając się dziko, a wówczas wycofał nogę i klamka zamarła.
Najemnik zasygnalizował ręką wycofuję się. Klamka zawibrowała nieznacznie, gdy zaczął się wycofywać, nie odrywając wzroku od niesamowitego zjawiska. Gdy zrównał się z Majstrem zauważył, że ten ma spoconą twarz. Nie wyłączając latarki, sięgnął po szyszkę.
– Pozycja obronna na rogu – Polecił
Majster schował się za róg szafki, ale nadal trzymał drzwi na muszce. Woron stanął po przeciwnej stronie, za rogiem, dzieląc go ze zdemolowanym koszem na śmieci.
– Na trzy. Raz…
Snop światła oświetlał kościście wręcz białe drzwi.
– Dwa…
Były takie czyste, tak nieskazitelne. Nie pasowały do wnętrza budynku, zaniedbanego i brudnego.
– …Trzy.
Niewielka szyszka pomknęła lobem w stronę katalogowych drzwi. Rzucając duży cień, minęła leżącą na podłodze umowną granicę między tym co pojęte a tajemnicze. Drzwi otworzyły się tak gwałtownie, że Woron zacisnął mocniej dłoń na uchwycie broni. Powietrze w korytarzu zostało zassane z dziką siłą, ciągnąc za sobą kurz i podrywając stare ramki ze ścian. Światło poślizgnęło się i spadło w smolistą czerń, która pochłonęła szyszkę. Drzwi zamknęły się wtedy ze złowieszczym hukiem. Gdy klamka zapadła, samotna ramka spadła na posadzkę, znikając pośród wzbitego kurzu. Drzwi znów trwały w martwocie.
– Tam nie ma ludzi – powoli powiedział Woron
Wyłączył latarkę i schował ją, ale nie opuścił broni.
– Prowadź do naszych. Nie płacą nam za śmierć.
– Rozkaz.
Obracając się, Woron zobaczył tłustą kroplę potu spływającą po skroni Majstra. Naciskający na serce ciężką bryłą strach przed niepojętym nie omijał w Zonie nikogo. Woron rozumiał to dobrze ocierając odsłoniętą część twarzy wierzchem rękawicy.
Wrócili do zagrzybionego korytarza. Majster prowadził Worona, aż dotarli do pierwszych schodów. Weszli nimi na piętro, mijając po drodze improwizowaną barykadę z solidnych mebli, a potem przeszli podobnym korytarzem. Mijając po drodze na wpół zdemolowane izby, milczeli. Żadna klamka zaś nie zadrżała.
Dotarli do kolejnych schodów.
– Tu Woron! – Strzelił baryton
– Zapraszamy! – Odrzekł energiczny tenor.
Woron wszedł na poddasze wąskimi stopniami, mijając po drodze trupa, któremu spojrzał w oczy. Wytrzeszczone w bólu, ustępowały swoim wyrazem wymownemu grymasowi śniadej twarzy. Delikwent z pewnością nie żył. Jego skórzany płaszcz nie ochronił go przed kulami, ale zapobiegł rozlaniu się krwi na stopniach. Obojętny na ten widok zabójca, poszedł wyżej.
Szef najemników wszedł na poddasze i uruchomił radiotelefon.
– Patron, widzisz nas?
– Troje ludzi – zatrzeszczała słuchawka
– Majster pilnuje wejścia na poddasze. Obserwuj otoczenie domu.
Patron potwierdził odebranie rozkazu, a Woron rozejrzał się po zdemolowanym strychu. Zobaczył Fizola wyrwy w dachu, przez którą wpadała fałda światła oświetlająca to zagracone pomieszczenie. Pochylił głowę, by lepiej zobaczyć niezbyt odległy cmentarz, skąpany w tak samo bladym, co oblicze śmierci świetle poranka. Gdzieś tam był Patron, zamaskowany i niebezpieczny.
Ognisko w pobliżu schodów było kupką zaniedbanego żaru, a jedzenie leżało na nim nietknięte. Zwłoki barczystego człowieka, opierające się o jedyny tapczan w pomieszczeniu sugerowały, że trup był hersztem bandy. Przemawiały za tym też fanty zgromadzone w jego pobliżu. Potężny, myśliwski karabin z celownikiem optycznym i plecak; najpewniej z łupami opryszków.
Woron rzucił jeszcze okiem na trzy pozostałe trupy, wszystkie o rozczapierzonych kończynach, porozrzucane po podłodze siłą ciężkich pocisków. Krew ciekła z nich równo, a poszarpane tkanki nękały wyobraźnię patrzącego; ale Woron był odporny na takie widoki od lat. Zauważył przy tym, że przeciwległa ściana także była zdemolowana, a miejscami widniały przestrzeliny.
Oglądając efekty swoich działań odczuwał satysfakcję rzemieślnika. Zadał tym ludziom śmierć szybko, toteż nie cierpieli na próżno. Dokonał także trafnego wyboru punktu w którym rozpoczął ostrzał; przesuwając się, struga pocisków separowała lokatorów poddasza od ogniska i – jak się okazało, jedynych schodów. Spychała ich coraz bardziej na przeciwległy koniec, gdzie szukali ratunku przed nadciągającą śmiercią. Jednak na próżno.
Cóż, szczęście sprzyja przygotowanym, a Woron przygotowywał się do wykonania tego zlecenia przez wiele dni. Jego ludzie dokonali zawczasu rzetelnego rozpoznania terenu i sił nieprzyjaciela. Dzięki temu opracował ze swoją grupą plan, oraz warianty na różne okoliczności. Wyposażenie, które ze sobą zabrali było dobrane zgodnie z charakterem zlecenia.
Najemnik był także zadowolony, że żaden z jego ludzi nie ucierpiał podczas pracy. To było bardzo ważne, bo każda odniesiona rana wymagała czasu na dojście do zdrowia. A czas to pieniądz. Wszystko to składało się na gładką całość, jaką było porządne wykonanie zleconego zadania, czyli tego, czego Woron najbardziej chciał od swojej pracy. Pozostawało odebrać zapłatę.
– Dobra. Koniec akcji. Zawór, bierz plecak. Potem pomożesz Buhajowi.
– Jasne szefie! – Odparował ciepły bas, a niedźwiedziowaty w swych rozmiarach człowiek minął płynnie Worona. Był wyposażony podobnie do Majstra i Worona.
– Buhaj, zbierz broń.
– Ta jest! – Wysoki człowiek ruszył energicznie, przewieszając przez wąskie plecy krótki automat.
– Majster! Chodź po żarcie. Weźmiesz sobie i Patronowi.
– Rozkaz! – Dobiegło z niższego piętra .
Woron usiadł na tapczanie obok trupa. Spojrzał w zakazany ryj o słowiańskich rysach, wyrażający zdziwienie i uruchomił radiotelefon. Zmienił pasmo, zwiększył moc nadajnika, a ten zaskrzeczał ostro. Elektroniczna komunikacja działała w Zonie na dość krótkie dystanse, a czasem wcale.
– Podaje hasło, Rumcajs 10–7. Powtarzam, Rumcajs 10–7…Gruby ch*ju.
Czekając na odpowiedź, patrzył jak jego ludzie krzątali się po strychu. Wielkolud Zawór założył już plecak i pomagał Buhajowi zebrać zdobyczny sprzęt. Majster właśnie zbierał się z jedzeniem dla Patrona, gdy nagle zachrypiały głos zagrzmiał w słuchawce.
– Nie pier*ol, Woron. Spotkanie zgodnie z umową?
– Nie inaczej.
Słuchawka rzęziła, próbując przekazać śmiech z drugiej strony.
– Już czekam przy Sztywnym. Dobra, to…
Gryzący w ucho łoskot zagłuszył wypowiedź. Woron wsłuchał się uważnie.
– To ku*wy…! To…!
Słuchawka ryknęła serią wysokich trzasków, które zmieszały się w szumiącą kipiel.
– Kocioł, co się dzieje?
Woron zauważył, że Zawór przygląda się mu w skupieniu. Głośnik radiotelefonu wyrzucał z siebie hałas krzyków i – jak już upewnił się Woron, strzałów.
– …zaje*ię! – Zaryczała słuchawka
Głośne stuknięcia wydobyły się z głośnika raz jeszcze, a potem nastał szum statyki. Teraz na Worona patrzyli już kucający Zawór i podpierający boki Buhaj.
– Kocioł, zgłoś się.
Woron mówił spokojnie, ale słowa wychodziły z niego twarde, mocne. Tak jak wtedy, gdy walczył na Bałkanach, gdy tylko spokój mógł uratować jego i rannego towarzysza. Zawór złożył dłonie w niemej modlitwie, gdy sytuacja przywołała wspomnienia. Woron kontynuował.
– Odpowiedz, Kocioł…
– MANAAALIIIT!
Ryk dobiegł ze słuchawki tak nagle, że Woron odruchowo odsunął urządzenie od ucha. To nie był głos jego zleceniodawcy. Suchy i wściekły, nie pasował do zdartego alkoholem chrzęstu Kotła.
– …MANALIT! – powtórzyła słuchawka głośniej, a potem jeszcze raz i kolejny, roznosząc wrzask po poddaszu. Woron przerwał połączenie.
Czuł niepokój. Jego grupa wykonała zadanie, a kwestia zapłaty stanęła pod znakiem zapytania. Myślał szybko i logicznie. Zalążek stresu związanego z perspektywą obejścia się nagrodą dziobał jego świadomość z rozpaczliwą intensywnością. Woron myślał, gdy światło poranka pełzło przez podłogę poddasza. Przestroił częstotliwość pokrętłem. Lider zakończył swój namysł zanim podwładni mogli go podejrzewać o niezdecydowanie. Grupa Worona właśnie zyskała nowy cel.
– Patron, zmiana planów. Zbiórka przed domem. Niech Majster zabierze Grzmota.
– Rozkaz – Chrząknęła słuchawka
Spojrzał na swoich ludzi. Zawór mrużył oczy pocierając ręce, Buhaj zacisnął dłoń na rękojeści swojego automatu.
– Słyszeliście wszystko, ruchy.
Najemnicy zebrali się błyskawicznie. Potężny Zawór zszedł po schodach pierwszy, a one jęknęły pod jego ciężarem. Smukły Buhaj był tuż za nim. Woron zszedł jako ostatni, rzucając okiem raz jeszcze na wykonaną pracę.
– Szkoda takiej ładnej roboty… – Mruknął sam do siebie, po czym zszedł na dół.
Żar ogniska na piętrze już przygasał, gdy zebrali się pod domostwem. Toporny w kształtach Majster, wyciągnięty ku niebu Buhaj, krzak Patron i największy z nich wszystkich Zawór. Wszyscy stali w szeregu, pośród wysokiej trawy i krzaków łopianu. Po porannej mgle nie było śladu.
– Wszystkim gratuluję wspaniałej pracy i dziękuję. Dalej. Kontakt ze zleceniodawcą został zerwany. Nie jestem pewien przyczyny.
Zamilkł, przyglądając się reakcjom jego ludzi. Serbscy weterani milczeli.
– Oto co to teraz zrobimy. Łupy przebierzemy, a następnie wyruszymy do miejsca spotkania. Chcę się przekonać, czy zastanę tam zwłoki Kotła, czy pustkę. Ktoś chce coś powiedzieć?
– To może być pułapka.
Woron spojrzał w stronę gadającego krzaka.
– Dlatego zachowamy szczególną ostrożność przy podejściu. Znamy teren, tam nie ma wiele miejsc na urządzenie zasadzki. Coś jeszcze?
Martwa cisza Zony wpiła się mu w uszy.
– Zawór i Buhaj, posortować łupy. Wiecie czego nam trzeba. Potem wychodzimy.
Woron odebrał od Majstra zabezpieczone pokrowcem M60 i zaczął instalować nową taśmę nabojów. Zważywszy na ostatnie rewelacje, siła ognia maszynowego mogła się przydać jeszcze tego samego dnia. W tym czasie pozostali najemnicy lustrowali w okolicę. Ponad pejzażem mieszanego lasu i mokradeł, nadciągał z północy potężny masyw ciemnych chmur.
-------------------------
Szanowny moderatorze!
Wygląda na to, że nikt już się nie zainteresuje tym tematem.
Do zamknięcia
Pozdro szejset!