Zastanawiałem się, czy wrzucać opowiadanie, bo sam wiem, że pomysł nie porywa, ale chciałem potraktować to jako wprawkę w stylu "temat+deadline".
Parafrazując Kacpra777 - oby wasze oczy nie krwawiły... za mocno.
Opowieści przy ogniskuZdjecie: Dave NeeleySpełniacz? Wiesz, też kiedyś szperałem w tym temacie. Jak każdemu kotu, zaświeciły mi się oczy, kiedy usłyszałem tę historię. Szukałem, pytałem, aż w końcu trafiłem do tej komuny, do tego właśnie wyszynku. Każdy tylko mnie zbywał. Wszystkie odmowy miały wspólny mianownik, konkretnie - imię - Slawik. Ponoć tutejsza legenda, podróż tam i z powrotem, włochate stopy w komplecie. Siedziałem jak na szpilkach, czekając aż wróci z jakiegoś wypadu; miałem nadzieję, że Zona go jeszcze nie pochłonie...
Po paru dniach wyczekiwania pojawił się wraz ze swoją grupą. Z wyglądu - nie powiedziałbyś, że doświadczył takiego cudu. Ot, stalker, który trochę przeżył, taki jak ich nie-aż-tak-znowu wielu. Poczekałem do wieczoru, kiedy zszedł do baru, tak jak my wszyscy. Wystarczyło, że przysiadłem się z flaszką - tylko westchnął. Rozlał po pięćdziesiąt, wypiliśmy i zaczął, bez dalszego ponaglania, opowiadać.
***
Chciałeś znać moją historię? Nie zliczę już który raz… Ech, a ostrzegałem ludzi, ale romantyzm każdemu przyćmiewa rozsądek... Tu nie ma cudów młody, najlepiej spieprzaj stąd póki masz jeszcze nogi. Uparłeś się? To słuchaj. Początki miałem normalne - życie w Wielkim Świecie: skromne, ale niezłe. Mimo to, przybyłem tu, bo… Nie, to nie był zew reaktora, jak twierdzą niektórzy. Zdałem sobie sprawę, że moje życie idzie od celu do celu - liceum, matura, studia, sesja - brak mety, taśmy, fanfarów. Czułem, ja wiem, narastające... zmęczenie materiału. Rosło i rosło, jak rak, aż, krótko mówiąc, znalazłem się tu, w Zonie.
TU. Poza granicą poznania. Na perymetrze ludzkości. Nie byłem sam, zebraliśmy się w kilku takich jak ja, ciekawych, chcących żyć, a nie wegetować. Kurna, jak to patetycznie brzmi.
Adaptowaliśmy się, uczyliśmy na błędach, ale najważniejsze: naciskaliśmy na granicę, aż ustąpiła. I znów, i znowu, i jeszcze raz. Za Złomowisko, za wielkie bagna, do Czerwonego Lasu. Do Prypeci. Skład się zmieniał, ginęli ludzie - ale cel pozostawał ten sam. Dotrzeć do Elektrowni, poznać istotę rzeczy.
Nie pamiętam dokładnie podejścia do CzAES. Fanatycy chwilami pojawiali się dosłownie znikąd; dwóch z naszych porwała chimera, innych nafaszerowano ołowiem. Sytuacja zdawała się beznadziejna, kiedy zasadzka odcięła nas, mnie i Brunego, od reszty składu, za plecami napastników. Wtedy...
Tak, zostawiliśmy ich! To była nasza jedyna szansa! Do energobloku biegliśmy jak wariaci, mając nadzieję że te świry, w całym bajzlu jaki narobiliśmy, nie zauważą dwóch intruzów. Przy samym Sarkofagu było dosyć prosto - symboliczne straże, wyraźnie zaskoczone naszą obecnością. Sam Sarkofag - to był już spacerek.
Nie mieliśmy problemów - w końcu prowadził nas On; Jego głos wzywał nas, wskazywał drogę w korytarzach starej elektrowni. Może powinienem już wtedy coś podejrzewać, ale cóż, uległem jego czarowi. W końcu dotarliśmy do centralnej sali - zawalonej osłony reaktora, którą osłaniał tylko sarkofag. Tam stał On. Kryształ. Spełniacz życzeń… Liczniki dawno wyłączyliśmy, ale czułem, że radiacja spada. Zupełnie, jakby się nią… Tak, żywił. Bo On zdecydowanie nie był martwą naturą - onyksowo czarny kształt, z mieniącym się, żywym płomieniem zamkniętym w krysztale…
Wtedy, pamiętam dokładnie, Bruny wyrwał się do przodu, gubiąc broń, darł się jak szalony, wykrzykiwał jakieś życzenia… i wtedy… nie… nie skończyło się to dobrze.
Tak stawiasz sprawę, pomyślałem sobie. Powoli, omijając Brunego zbliżyłem się do Niego. To proszę, spełnij je. To czego chciałem całe życie. Zrób to, albo nie - mogę skończyć tak jak Bruny, teraz mi wszystko jedno - dotarłem do centrum. Dalej, powiedziałem, dawaj!. Usłyszałem tylko Jego głos, jedno zdanie: Twojo żełanje… ispołnitsja.
I co dostałem? Doszedłem do siebie w jakiejś nędznej kryjówce za Kordonem, po drugiej stronie Zony jakiś miesiąc później. Nic się nie zmieniło. Chyba nie. Cóż mi pozostało? Szukam dalej. Jeszcze raz - naginam granice, szukam drogi. Do Monolitu.
***
Poważnie, tak mi właśnie powiedział. Do Monolitu. Był przekonany, że mówi prawdę. Nie, nie wiem co się z nim stało. Parę tygodni później wyszedł z grupą na ostatnią wyprawę. Może udało mu się dotrzeć do Prypeci, może dołączył do Jego wyznawców, a może odleciał na snorku w stronę zachodzącego słońca. Słuchaj starszych przy ognisku, młody, w Zonie wszystko jest możliwe.
KONIEC