Króciótki opek, będący być może częścią czegoś większego
:
Bladożółta czasza zachodzącego słońca podmywa krwawą czerwienią przestwór unoszących się nad tym kawałkiem ziemi chmur, kreując całe spektrum ciepłych i zimnych, ścierających się ze sobą barw. Niedługo nieprzebrany zmierzch zapanuje w Strefie, ale ta już obwieszcza jego początek, wyłaniającymi się z niedawnej ciszy, wzbudzającymi grozę zawodzeniami jej zmutowanych mieszkańców.
Stojąc pomiędzy spróchniałymi krokwiami zrujnowanego reliktu człowieka, postawionym na niewielkim wzniesieniu, czuję jak otoczenie przenika każdą cząstkę mojego ciała i stapia się ze mną na molekularnym poziomie. Nie, to nie promieniowanie, które występuje tu nierzadko, a skondensowana dawka wyzwolonej, niezakłóconej i niekontrolowanej przez człowieka pierwotnej natury, która wypełnia w pośpiechu i z pasją pochłonięte pustką, martwe obszary.
Tak martwe jak mój byt, który nagle transformuje i zaczyna widzieć swój cel.
Cel, którym jest przetrwanie poprzez poznania tego świata, jedynej szansy na bycie wolnym i na walkę o niedopuszczenie, by sobie ją odebrać. Szansy, którą odebrano mi poprzednio, przez to, że dałem się kierować przez innych i przez to, że mogli zrobić ze mną co zechcą.
Ale nie tu - tutaj ich śliskie łapska nie sięgają. Nie sięgną i nie umieszczą w celi, w której odebrali mi tyle lat życia i bym mógł odzyskać ich resztę, sprowadzono mnie niczym marionetkę na sznurkach właśnie tu.
A teraz, gdy moje pęta zostały przecięte, stoję i mogę dokonać wyboru. Jeszcze raz im zaufać, zadowolić i odebrać obiecaną nagrodę, przekazując im to, co tu zdobyłem. Wiedzę, zamkniętą w małym pudełeczku, która da im władzę, pozwalającą na wpływy nawet w tym miejscu. Wiedzę, która sprawi, że anioły śmierci znowu zaczną pukać do drzwi każdego, który stanie im na drodze. Informacje, które mogą odebrać mi i innym, jedyne miejsce, w którym możemy pozostać sobą – bez ich wątpliwej łaski, bez względu na to jak długo tu pozostaniemy.
Odzyskać dawny świat i życie, które w rzeczywistości było marzeniami oglądanymi zza krat. Biorę głęboki oddech i wiem – dopóki nie dokonam wyboru, nie przejdą przez ten mur, odgradzający ich od ich strachu i niewiedzy.
Klękam i wypuszczam z ręki cyfrowy nośnik danych, który głucho uderza o betonową, popękaną miejscami, wylewkę poddasza budynku. Biorę solidny zamach i rozłupuję kolbą kałasznikowa obudowę i wnętrzności przedmiotu, przez który nie wiadomo, ilu dokładnie straciło już życie. To tylko moja odpowiedzialność, ilu jeszcze go nie straci.
Klęczę tak chwilę i patrzę na rozgniecione odłamki mojej przepustki na nowe życie w Dużej Ziemi, które przed chwilą pożegnałem raczej na zawsze.
Czas się kłaść. Tylna część dachu osłania mnie jeszcze swoim pozostałym, azbestowym sklepieniem, przez którego szczeliny i tak widać pojawiające się już gwiazdy, nakreślające mą przyszłość, którą dopiero poznam.