Cześć, to moje pierwsze opowiadanie w klimacie stalkera. Wszelkie uwagi mile widziane
„Kogóż to z nas tonący nie wiózł wrak?” – przez dzikie ostępy Zony niosła się cicha, nucona pod nosem piosenka.
Postać odziana w ubrudzoną, niegdyś zieloną kurtkę szła niespiesznie środkiem drogi. Po obu stronach na popękaną jezdnię wychodziły gęste krzaki. Co kilka kroków rzucał muterkę.
Jedna z nich odbiła się od pnia zwalonego na drogę drzewa.
Mężczyzna, bo nim była owa postać, zdjął kaptur, ukazując obserwującej go nienaturalnej przyrodzie swoje starcze oblicze – krótką brodę i siwe włosy.
„Któż z nas zaprzeczyć może, że ułomny?” – nucił wędrowiec.
Zastanawiał się teraz, co mogło doprowadzić do upadku drzewa. Wiatr, bandyci, czy…
Zerknął w prawo – tam gdzie powinien być korzeń drzewa. Korzenia nie było, była jednak czarna, zabójcza breja, bulgocząca i – co ciekawe – sunąca powoli w jego kierunku.
Podszedł powoli do zwalonego pnia. Obejrzał go starannie. Zapukał.
Kora załamała się i wpadła do środka drzewa. W środku dostrzegł nieznaną mu anomalię, która najwyraźniej dematerializowała wszystko co miało z nią kontakt. Coś jak czarna dziura – pomyślał.
Zerknął w lewo – to, co zostało z drzewa nikło za zasłoną lasu.
„Kogóż nie łudził oślepiony ptak?”
Począł brnąć na ślepo przez rój czegoś, co wyglądało na rośliny, a co zamykało się za nim szczelnie, odcinając mu drogę od chociaż kawałka wolnej przestrzeni. Wycieczka wzdłuż powalonego „pnia” mijała wieki, jednak w końcu coś dostrzegł – małą chatkę pośrodku polany. Na jej skraju kończył się także pusty konar. Rzucił muterkę.
Pierwsza – przeleciała bez szwanku.
Postanowił rzucić lekko w prawo – zniknęła tuż po dotarciu w obszar polany.
Tym razem rzucił w lewo – podzieliła losy poprzedniej muterki.
Rzucił muterkę drugi raz w miejsce, gdzie wylądowała pierwsza.
„Kogóż w bezludzie nie wiódł pies bezdomny?”
Szedł śladem muterek. Coś mignęło mu w kąciku prawego oka, ale to nieważne. Cokolwiek podkradało się do niego, nie miało szans – to on był tym cholernym szczęściarzem który odnalazł ścieżkę do chatki – wyglądającej na bardzom dobrze zachowaną. Cokolwiek chciało do niego podejść – zostawało zdematerializowane przez tą dziwną anomalię – zaśmiał się z własnych myśli. „Dziwną”? Tu nic nie jest dziwne.
W końcu dotarł do chatki. Miał ochotę zapukać z nadzieją, że otworzy mu jakaś miła staruszka i poczęstuje herbatą… Tak dawno nie pił herbaty!
Otworzył drzwi. Jego poniszczone, twarde i schodzone glany przestąpiły przez próg i weszły do przedsionka wypełnionego ciepłym światłem zachodzącego słońca domku. Wszedł do najbliższego pokoju – jadalni. Przez okno widział niekończące się pole i zachodzące w oddali słońce. Duża Ziemia była taka piękna…
W pokoju obok czekał na niego gospodarz. Zastał stalkera ubranego w czarną kurtkę z kapturem. W rękach dzierżył AKM z doczepionym w poprzek bagnetem. Był blady, blady jak…
- Czas na ciebie, Aleksieju.
Czas na ciebie.