Warszawa 2035

Twórczość nie związana z uniwersum gry S.T.A.L.K.E.R.

Moderator: Realkriss

Warszawa 2035

Postprzez Royaliste w 02 Gru 2013, 00:20

 "Powrót"
:

 Witaj w 2035 roku. 
Dwadzieścia dwa lata po wojnie, która rzuciła ludzkość na kolana. Dwadzieścia dwa lata po dniu, w którym ludzka natura wzięła górę nad rozumem i obróciła w proch i w pył dwa tysiące lat postępu, skazując resztki ludzkości na śmiertelną walkę o przetrwanie ze światem stworzonym przez globalną wojnę atomową.
Globalna Wojna Atomowa.
Trzy słowa, za którymi kryje się siedem miliardów ofiar.
Trzy słowa opisujące mękę tych, którzy zdołali ocaleć. 
Trzy słowa, które są w dzisiejszych czasach wypowiadane szeptem, nie ze względu na szacunek, ale ze strachu.
Ze strachu przed tym, do czego zdolny jest człowiek. 

Nie dane mi było ujrzeć świata przed zagładą. Urodziłem się już po niej, w pierwszym pokoleniu naszej nowej ery. Z jednej strony czuję żal, że nigdy nie zobaczę tego wspaniałego świata - czystego nieba, odbicia mojej twarzy w krystalicznie czystej wodzie... i że nigdy nie poczuję na mojej twarzy lekkiego, letniego wiatru, który nie niesie ze sobą radioaktywnych pyłów, tylko zielone źdźbła trawy. 
Nie wiem, czy dobrze sobie wyobrażam te rzeczy. Wszystko to znam od ojca, który doskonale pamięta tamte czasy. 
Z drugiej strony jednak cieszę się, że wtedy mnie jeszcze nie było. Znając te wszystkie piękne rzeczy, wszechobecny dostatek, nowoczesne technologie... jakbym się odnalazł w nowym świecie, gdzie dawne rzeczy, niedoceniane i niezauważane są dla nas, pionierów nowych czasów, wielkim skarbem? 
Lubię nad tym rozmyślać. Bo co odróżnia nas od zwierząt, przerażających kreatur, które są teraz nowymi panami świata, jak nie myślenie? 
I marzenia. 
Marzenia o triumfalnym powrocie człowieka do normalności. O zielonych polach, lasach i rzekach. O tych wszystkich rzeczach, które znam z opowiadań starszych ludzi, ze zgniłych książek czy wyblakłych fotografi. 
Ale moje czasy nie pozwalają nam marzyć. Żyjemy jak karły, naszemu życiu towarzyszy tylko rozpacz, cierpienie i gniew. 
Gniew na samych siebie, że zniszczyliśmy tak piękną planetę...

-Co tam piszesz? 
Nie zauważyłem, jak mój brat wchodzi do pokoju. 
Szybko zamykam notatnik i patrzę na niego z zgłupią miną. 
-Nic. Po co przychodzisz? 
Opierając się o framugę drzwi uśmiecha się, patrząc jak chowam notatnik pod łóżko, jeśli tak można nazwać starą, skrzypiącą polówkę stojącą w kącie mojego pokoju.
-Ojciec wraca z wyprawy. Lepiej idź go przywitaj. 
Patrzę jak po wojskowemu obraca się na pięcie i utykając ginie w półmroku korytarza. 
Jego noga jeszcze się nie wyleczyła po ostatniej wyprawie. Gdyby nie to, teraz witałbym i jego, i ojca. 
Szybko wstaję i zaczynam się szykować. 
Zakładam szybko poplamioną koszulę, stare wojskowe buty i mój skarb - prawdziwą skórzaną kurtkę. 
Znalazłem ją już jakiś czas temu podczas szabrowania jednego z okolicznych domów. Jest w stanie niemal idealnym jak na te trudne czasy. Miejscami poobcierana i poplamiona, ciągle nieźle wygląda i doskonale pasuje do mojego kilkudniowego zarostu. 
W końcu trzeba dobrze wyglądać przy ojcu. 
Opuszczam mój mały, zatęchły pokój. Chociaż to i tak luksus. Mam go chyba tylko ze względu na ojca, bo wątpię, że stanowisko obsługi cekaemu zasługuje na takie premie do żołdu. 
Schodzę szybko po klatce schodowej, a moje przedwojenne glany miło stukają o posadzkę. Mijam dwóch strażników wchodzących na górę, a chwilę później jestem na dole. 
Na dworze.
Plac Wilsona, moja mała ojczyzna. 
Historia tego miejsca jest tak samo fascynująca, jak najlepsze opowieści stalkerów, którzy przybywają do nas z odległych miejsc w Warszawie. 
Większość ludzi, którzy przeżyli, ukryło się w metrze. Nasze metro może nie jest najgłębsze czy największe na świecie, ale Warszawa też nie była priorytetowym celem do unicestwienia. Jedyna bomba, która uderzyła w stolicę spadła na Łomianki, na północ od miasta. Czemu akurat tam? Tego nie wiem. Jedni mówią, że to błąd trajektori lotu pocisku,  inni, że coś super tajnego było w tych Łomiankach. A jeszcze inni tłumaczą to Boską interwencją. W każdym bądź razie to ocaliło wiele istnień. 
Stacja Plac Wilsona, gdy legalna, przedwojenna władza straciła cały swój autorytet, po kilku miesiącach stała się oddzielnym bytem, niezależnym państwem - miastem. 
Z chaosu i anarchi powstało ziarenko, z którego kiedyś odrodzi się życie. 
Jeszcze rok temu to nasienie kiełkowało pod ziemią. 
A potem ludzkość przeprowadziła kontratak. 
Zima nuklearna przerodziła się w nuklearną wiosnę. Nikt się tego tak szybko nie spodziewał. Ale skąd przedwojenni naukowcy mogli mieć tutaj racje, skoro nie mieli okazji zaobserwować tego zjawiska  w rzeczywistości? 
Spadły pierwsze deszcze. Zza ciemnych, złowrogich chmur zaczęło co jakiś czas wychodzić słońce. Zima odeszła, a wraz z wiosną przyszła nadzieja. 
Nadzieja na powrót. Kontratak. 
I niczym  przebiśniegi, na martwej skorupie ziemi zaczęły pojawiać się pierwsze stałe posterunki wojskowe. Byliśmy jak ciało obce w organizmie potężnego molocha, który wziął w posiadanie całą ziemię. I jego układ obronny natychmiast zareagował. 
Bo wtedy to my byliśmy intruzami, upadłymi panami bezczelnie proszącymi o zwrócenie swojej własności.  Ale w końcu wygraliśmy tą batalię. Pierwsze blaski słońca dodawały nam otuchy. Wszystkie frakcje toczące ze sobą wojny, bez względu na ideologię podpisały nieoficjalne zawieszenie broni. 
Cel był jeden.
Wrócić. 
Jak nasz przedwojenny hymn Polski  mówi:
"Co nam obca przemoc wzięła, szablą odbierzemy"
I tak się stało. 
Jak Feniks powstaliśmy z popiołów. Gdy nasza wspólnota wracała na powierzchnię, do raju utraconego, byłem tam  - uboższy o rok doświadczenia, ogniem i mieczem torowałem drogę ludzkości ku światłu. I teraz jesteśmy tutaj.  

Kiedyś to ogień pozwolił nam zbudować wielką cywilizację, i ogień strawił ją niemal całkowicie. Teraz powrót na powierzchnię dał nam nadzieję na lepszą przyszłość, i mam nadzieję, że nie przyczyni się do naszego upadku. Bo może to jednak za wcześnie? Przecież chciwość zabiła już zbyt wiele istnień. 

Sądząc po położeniu słońca, które jest przykryte mglistą warstwą pyłowatych chmur stwierdzam, że jest tuż przed zachodem. Kieruję się więc w stronę bramy wychodzącej na ul. Mickiewicza. Zwykle ojciec kieruje się na północ, i tą bramą najczęściej wraca. 
Licząc, że go tam spotkam przyśpieszam kroku. 
Idąc rozglądam się na boki i podziwiam, cicho pogwizdując. 

 Nasza twierdza ogranicza się do samego ronda i przylegających budynków. Z placu odchodzi pięc ulic rozchodzących się na cztery strony świata. Wszędzie tam, gdzie kończy się rondo, a zaczyna droga, są ustawione barykady ze złomu, wieże strażnicze oraz pilnie strzeżone bramy. Bezpieczeństwa pilnują strażnicy ubrani w wojskowe kombinezony, z karabinami maszynowymi w rękach. Pamiętam, jak ojciec cieszył się, gdy kilka ulic dalej odnalazł resztki dawnego wojskowego konwoju, z kilogramami broni i innego sprzętu. Przetransportowanie tego wszystkiego tutaj zajęło trochę czasu i pochłonęło kilka żyć, ale z pewnością ocaliło całą reszte. 
Mijam grupę żołnierzy, którzy prowadzą musztrę na środku placu. Młodziki nie mają więcej niż szesnaście lat, ale stoją na baczność wyprowtowani jak struna, i robią pompki na rozkaz sierżanta bez żadnego zahamowania. Przenoszę wzrok na budynek, w którym kiedyś było kino "Wisła" W sali filmowej są teraz wystawiane raz w miesiącu sztuki dla dzieci, oparte na autentycznych filmach sprzed wojny. 
No, nie tylko dla dzieci. 
Tydzień temu sam z przejęciem oglądałem Gwiezdne Wojny.
Myślę sobie, że całkiem tu spokojnie. Na pewno spokojniej niż za naszym żelaznym pierścieniem. 
Patrzę na dach, gdzie ustawione są dwa gniazda cekaemów. Przy jednym z nich mam dziś w nocy wahtę. 
Męszczyzna czule polerujący lufę  karabinu zauważa mnie i zaczyna do mnie machać chustką całą ubrudzoną w smarze. 
To mój przyjaciel, Rafał. Odmachuję, ale nie mam czasu wchodzić na dach i porozmawiać. 
Mijając małą zagrodę, w której radośnie chrumkają zadowolone, tłuściutkie prosięta dochodzę do Północnej Bramy.
Bramy Skarbów. 
To tędy wychodzą wyprawy udające się w stronę tajemniczej północy. I to tutaj jesteśmy najczęściej atakowani przez mutanty. 
Bezkresna północ jest wielką skarbnicą przedwojennej technologi, a jeszcze kilka lat temu wyprawy w tamtym kierunku były tylko tematem żartów, a o tych terenach krążyły najróżniejsze legendy. Tylko nieliczni, najbardziej obłąkani wybierali się w te okolice, i zwykle nie wracali. A teraz całe te tereny, aż do zawalonego mostu nad Trasą Toruńską są regularnie oczyszczane przez naszych stalkerów. 
I mojego ojca także. 
Ale Warszawa ciągle jest pilnie strzeżona przez swoich nowych właścicieli. Potworne Lewiatany, stwory z najgorszych koszmarów i inne mordercze plugastwa ciągle dbają  o to, by skarby przeszłości pozostały własnością wieczności. Co jakiś czas nasze wyprawy wracają przetrzebione, a ocaleni są trawieni potworną chorobą szaleństwa. 
Co jakiś czas ataki mutantów rozbijają się o naszą bramę niczym fale bodzące w skalisty brzeg. 

Stojąc przy bramie od razu zauważam ślady minionych starć - srebne łuski połyskują w bladym świetle słońca, a gdzieniegdzie widać wyblakłe plamy krwi, których nie dało się doczyścić. Albo nikt nie miał na to czasu. 
Wchodzę na najwyższy poziom barykady czując się jak rycerz stojący na murach bajecznego zamku. Widziałem to kiedyś w ilustrowanej książce dla dzieci która przyjechała tutaj do nas jako towar na wymianę. 
Książki w zamian za wodę. 
Przedwojenni by nas wyśmiali za taki interes. 
Staję obok dwóch milczących strażników i również nic nie mówiąc wpatruję się w pięć sylwetek zbliżających się w naszą stronę. 
Z pewnością naszym atutem jest to, że z dala można dostrzec nadchodzące zagrożenie, lub wracającą wyprawę. Ulica jest zastawiona zerdzewiałymi wrakami samochodów, ale jest długa, i lekko pochylona w dół. 

Moje poliki muska łagodny powiew chłodnego powietrza, a w ucho wpada monotoniczny dźwięk niedomkniętych, samochodowych drzwi poruszanych przez wiatr. Tą magiczną chwilę wyczekiwania nagle przerywa mój brat. 
-Szkoda, że z nimi nie poszedłem. Już mnie wkurza ciągłe siedzenie na dupie. 
Znowu nie zauważyłem, że się pojawił. Mimo jego rannej nogi ciągle potrafi poruszać się cicho jak zjawa. 
-Aż tak ci się tam spieszy? - odpowiadam, nie odrywając wzroku od ulicy. 
-A niby czemu miałoby mi się nie śpieszyć? Tam się do czegoś przydaję, a tutaj tylko jem, sram i śpię. 
Odwracam się w jego stronę i mimowolnie się uśmiecham. 
-To aż takie złe? Ja nie narzekam. Poza tym... - lekkim skinieniem głowy wskazuję na jego zabandażowane udo.
-To akurat był mój pech. 
- Raczej miałeś szczęście. Prawie straciłeś nogę. 
-I co z tego? - odpowiada  - Doczepiłbym sobie taką drewnianą, jak pirat, i dalej kopałbym dupska bandytom i mutantom. O, albo zamiast tego doczepiłbym sobie M16, jak w tym filmie Tarantino tamta laska miała. To byłby odlot. 
Nie mam pojęcia o czym on mówi, ale wizja karabinu maszynowego zamiast prawej nogi całkiem przypada mi do gustu. 
Stalkerzy są już prawie u nas. 
Jest ich pięciu, każdy z najlepszym ekwipunkiem, na jaki nasze małe państwo może sobie pozwolić. Karabiny maszynowe są przez nich niesione tak lekko, jakby nie ważyły nic. Już z tej odległości słyszę ich ciężkie kroki.  Kombinezony skryte są pod przedwojennymi pancerzami policyjnymi do tłumienia zamieszek i sprawiają, że każdy z nich wygląda jak Herkules. A na ich wielkich barkach zwisają torby i plecaki, po brzegi wypełnione wszelakimi skarbami. 
Podeszli już pod bramę, ale nikt nic nie mówi. Jeden z nich gestem ręki prosi o otworzenie bramy, a drugi uderzając w zimną stal wybija  ustalony sygnał. 
Ale coś mi nie pasuje. 
Schodząc po drabince na dół słyszę, jak mocarne drzwi ze zgrzytem rozwierają się na boki. Gdy jestem już na dole, cała ekipa jest w środku. Patrzę, jak zmęczeni zdejmują kominiarki skrywające ich twarze i biorą głęboki oddech ulgi. Szukam twarzy należącej do mojego ojca...
Serce mi zamiera. 
Nie dostrzegam jej wśród tych ludzi. 


 "Sprawy rodzinne"
:

 Zaciskając pięści czuję, jak łzy napływają mi do oczu. Patrzę na stalkerów spojrzeniem zaszczutego kundla, które wyraża w sobie więcej niż tysiąc słów.
Spodziewam się najgorszego. 
Stalkerzy stoją nieruchomo, a wzrok każdego z nich jest skierowany na mnie. Ich spojrzenia, kryjące w sobie wyrzuty sumienia utwierdzają mnie w przekonaniu, że stało się coś złego. 
Nie wytrzymuję. 
-Gdzie jest mój ojciec?! - pytam prawie krzycząc.
Ale czegoś nie rozumiem. 
Na wyprawę wyruszyło pięciu ludzi, w tym mój tata. Wrócił cały skład, ale bez niego. 
Szybko wyłapuję nieznaną twarz mężczyzny, który jest tu na miejscu mojego ojca.
Ma jego kombinezon i jego ekwipunek. Jest w wieku mojego taty, i ma to samo spojrzenie - dwie nerwowe iskry uważnie obserwujące okolicę. Z twarzy nawet go przypomina, choć wygląda na młodszego. 
Ale to ciągle nie jest mój ojciec.
-O co tutaj w ogóle chodzi? - pytam zmieszany. 
-Adamie... - ktoś zwraca się do mnie po imieniu - Nastąpiły nieoczekiwane komplikacje...
Patrzę na człowieka, który wypowiada te słowa.
To Leon, prawa ręka mojego taty. Urodzony tak samo jak ja, już po wojnie, jest urodzonym żołnierzem. Mój ojciec bardzo sobie ceni jego pomoc. 
A ja jemu ufam.
 -Komplikacje? 
-Wszystko Ci wytłmumaczymy, jak zdamy raport i trochę odsapniemy. Chodź z nami. 
Patrzę, jak oddział w milczeniu kieruje się do pobliskiego, na wpół zawalonego wejścia do podziemi metra. 
Mój brat zachodzi mnie od boku z rękami skrzyżowanymi na piersi.
-No ciekawe, ciekawe... - słyszę, jak mruczy pod nosem
-A ty co taki spokojny? - pytam z nieukrywanym wyrzutem.
Brat się na mnie spokojnie patrzy. Przysiągł bym nawet, że jest lekko ucieszony tą sytuacją. 
-Nie wiesz, kto to jest? -patrzy na mnie w milczeniu, ale po chwili orientuję się, że tak na prawdę pilnie nasłuchuje -Lepiej uważaj, zaczyna się coś dziać - dodaje. 
Patrzę, jak jego wzrok kieruje się gdzieś ku górze. Przez chwile stoi i obserwuje niebo, a potem odłącza się od grupy i ginie mi z oczu za drewnianymi zabudowaniami zagród.
Idąc za grupą stalkerów próbuję przetrawić jego słowa. 
Co się zaczyna? 
Ale mój umysł próbujący rozwikłać tą zagadkę w końcu zostaje  w całości opanowany przez inne myśli. 
Myśli o moim ojcu. 

Nie znam mojej matki, a tata nigdy nie chciał o tym rozmawiać. On i mój brat to jedyna rodzina, jaką mam. 
Słyszałem o nim przeróżne opowieści. To trochę smutne, że wielu faktów o swoim własnym tacie dowiedziałem się od towarzyszących mu żołnierzy. 

Przed wielką wojną był urzędnikiem. Pracował w jakimś urzędzie od świtu do nocy. Miał na utrzymaniu swoją małą, kochającą rodzinę i musiał związać koniec z końcem . 
Ale potem wszystko się zmieniło. 
Z atomowej zagłady uratował się przez przypadek - akurat był w szkole mojego brata, wezwany przez nauczycieli. 
To śmieszne, że ocalił go wielki napis "ku*wa" narysowany na szkolnej tablicy podczas przerwy. 
To gimnazjum leży tuż obok naszego Placu Wilsona, więc obaj zdążyli skryć się w bezpiecznych trzewiach stacji. Do teraz wybite okna szkoły zapraszają ponuro do środka, w którym co jakiś czas można usłyszeć dzwonek na lekcję i ciche rozmowy uczniów - echo dawnych czasów. 
Przez następne dwadzieścia lat mój ojciec zmienił się z szarego obywatela w bezkompromisowego wojownika. Jako pierwszy zgłaszał się na wszystkie wyprawy, i jako ostatni opuszczał wahtę. Wiek mu w tym nie przeszkadzał. Był jednym z ważniejszych filarów naszej wspólnoty przez dłuższy czas. Żył, jakby zagrożenie nie istniało. 
Albo po prostu już nie dbał o swoje życie. 
I nawet gdy pojawiłem się ja, on nie zaprzestał swoich wypraw, które rozsądny człowiek nazwałby przynajmniej szalonymi. Przekraczał wszelkie granice zdrowego rozsądku, i był z tego dumny. Wychodził tam, gdzie nikt inny nie odważył się wyjść. I zawsze wracał, prędzej czy później, w stanie lepszym lub gorszym. 
Ale nie tym razem. 

W milczeniu schodzimy do podziemi. Jest tu cieplej niż na zewnątrz, a powietrze jest cięższe. Ściany są pokryte jakimś zielonym mchem, a miejscami spod pęknięć na ścianach wyrastają świecące się grzyby. Idąc korytarzem z pustymi wnękami, gdzie kiedyś były sklepy i kiosk, docieramy do mocarnej zasówy oddzielającej stację od świata zewnętrznego. 
Brama jest otwierana tylko dwa razy w ciągu dnia ze względów bezpieczeństwa. Dopieszczona przez naszych zręcznych  mechaników ciągle jest w stanie uchylić się na kilka metrów. 
Leon podchodzi do ściany. Jest ciemno, więc po omacku czegoś szuka. W końcu jego ręka trafia na małą, zerdzewiałą skrzynkę. Dzwonek. Nadaje ustalony sygnał i zapada cisza. 
Czekamy dłuższą chwilę, ale nic się nie dzieje. 
-Kurna... - klnie pod nosem Leon, kopiąc w bramę - Bober znowu sobie w kulki leci. Mógłby frajer otworzyć... 
Echo jego kopnięcia w stalową powierzchnie niesie się korytarzem przez krótką chwilę. 
Patrzę na nieznajomego, który przybył tutaj zamiast mojego ojca. Z pozoru wygląda na spokojnego,  ale zdradzają go oczy nerwowo błądzące po twarzach zebranych tu stalkerów.
Stwierdzam, że to dobry pomysł, żeby teraz porozmawiać. Powoli podchodzę do niego, ale staje się coś niespodziewanego. 
-Adamie, ale wyrosłeś! 
Stalker uprzedza mnie i sam zaczyna rozmowę. Nieco zdezorientowany robię mimowolny krok w tył. 
-Czy... My się znamy? 
Mężczyzna patrzy na mnie uśmiechnięty. 
-No oczywiście. Bo widzisz synek, ja jestem twoim wujkiem. 
Mam wrażenie, jakbym spadał z dużej wysokości. Moje oczy stają się wielkie jak talerze, a szczęka z niedowierzania sięga prawie do ziemi. 
Czułem pewne podobieństwo między nim, a moim ojcem, ale myślałem, że to tylko moja wyobraźnia. 
Jednak chwilę później, wraz z odzyskaniem zdrowego rozsądku przychodzą wątpliwości. 
-Nie wierzę. 
Sam jestem  zaskoczony, z jaką mocą i przekonaniem wypowiadam te słowa. 
Ale on wydaje się niewzruszony. 
-Jestem twoim wujem, i Ci to udowodnie. Wiem też, co się stało z twoim ojcem. Chodźmy gdzieś na bok, dobra? 
Kiwa lekko głową wskazując na drużynę, która z uwagą przysłuchuje się rozmowie.
Przytakuję, i po chwili zostawiamy grupę czekającą na otworzenie bramy. 
Z ulgą wychodzę na świeże powietrze. Zapada już zmrok, słońce chowa się powoli za horyzontem. 
-No to udowadniaj - mówię krótko, uważnie obserwując każdy jego ruch.
Stalker wyciąga coś z jednej z wielu kieszeni swojego kombinezonu.
-Jestem Tadeusz, jestem bratem twojego ojca. Jeszcze dzisiaj z nim się widziałem. Nic mu nie jest, spokojnie. Ale musi zrobić ważną rzecz. Tutaj masz list od niego, napisał go zanim się rozstaliśmy. Nie wiem, ile mogę powiedzieć... -wręczył mi list i na chwilę się zawahał - Nie wiem, ile możesz wiedzieć. Przeczytaj ten list, a potem mnie znajdź. Porozmawiamy o tym, co zrobimy dalej... 
Nie dostaję szansy na odpowiedź, bo rozmowę przerywa wołanie Leona, że w końcu brama została otwarta. Tadeusz odwraca się do mnie plecami i znika w mroku podziemi. 
Stoję przed wejściem sam, zapatrzony w ciemniejące niebo. 
Może mój ojciec też teraz je obserwuje?
Pierwszą moją myślą jest wyruszenie na poszukiwania, ale to głupie. Nie mam żadnych wskazówek gdzie może się podziewać. I nagle do mnie dociera. 
Mam list. 
Patrzę na zawinięty kawałek zeszytowwj kartki w kratkę związanej w rulon kawałkiem cienkiego druta. Z namaszczeniem go rozpieczętowuję. Mam nadzieję, że zaraz wyjaśni się więcej rzeczy. Tajemnicze pojawienie się mojego "wujka" nie wyjaśniło mi nic. 
Rozwijam go i już mam czytać...
Gdy nagle wieczorną ciszę przerywa bicie dzwonów. 
Dzwonów bijących na alarm.  
Ostatnio edytowany przez Royaliste, 07 Gru 2013, 15:26, edytowano w sumie 1 raz

Za ten post Royaliste otrzymał następujące punkty reputacji:
Positive Microtus, majorek22, StalkerCell.
Awatar użytkownika
Royaliste
Stalker

Posty: 69
Dołączenie: 09 Gru 2012, 15:42
Ostatnio był: 16 Gru 2013, 20:20
Miejscowość: Wandea
Frakcja: Grzech
Ulubiona broń: Vintar BC
Kozaki: 22

Reklamy Google

Re: Warszawa 2035

Postprzez Microtus w 02 Gru 2013, 11:39

No więc tak, generalnie spoko się czyta, fajne opisy, wiele się nie dzieje ale widać, że jest to wstępniak do czegoś ciekawszego. Co do fabuły troszkę sztampowa, zaginięcie kogoś z rodziny jest wstępem kupy utworów literackich i filmów. Sama końcówka jest lekko niespójna, bo wraca 5 tzn. że było ich więcej co już powinno wywołać niepokój bohater, goście mają uzbrojenie i ekwipunek "poskładany" ze znalezionych rzeczy wiec każdy powinien wyglądać inaczej a co za tym idzie, nasz bohater powinien zaczaić wcześniej, że ojca nie ma (to już czepialstwo z mojej strony).

Zobaczymy jak to rozwiniesz i co wydarzy się potem, sporo zależy od tego co masz w dalszych planach. Bo jak na razie całkiem fajnie się zapowiada (mimo moich obaw).

:wódka: leci
War. War never changes...
Bury
zapraszam do lektury :)

Za ten post Microtus otrzymał następujące punkty reputacji:
Positive Royaliste.
Awatar użytkownika
Microtus
Legenda

Posty: 1028
Dołączenie: 18 Cze 2007, 14:31
Ostatnio był: 19 Sty 2019, 22:54
Miejscowość: łorsoł
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Vintar BC
Kozaki: 106

Re: Warszawa 2035

Postprzez Royaliste w 02 Gru 2013, 18:25

Miło mi, że zechciałeś to przeczytać i ocenić.
Na całe szczęście wszystkie Twoje obawy są nietrafione :D Wszystko logicznie ułoży się w całość.
Wkrótce pierwszy rozdział, bo póki co tu jest sam prolog :)
Zachęcam też innych do czytania i oceniania.
Awatar użytkownika
Royaliste
Stalker

Posty: 69
Dołączenie: 09 Gru 2012, 15:42
Ostatnio był: 16 Gru 2013, 20:20
Miejscowość: Wandea
Frakcja: Grzech
Ulubiona broń: Vintar BC
Kozaki: 22

Re: Warszawa 2035

Postprzez majorek22 w 02 Gru 2013, 18:57

Opowiadanie ciekawe. Masz dobry styl i tworzysz plastyczne opisy. Łatwo wyobrazić sobie obóz i jego mieszkańców. Mam w zasadzie dwa zastrzeżenia. Chwilowo sztampowa fabuła. Nie musi to być złe. Może uda ci się to tak pokierować, że czytelnicy nie doznają deja vu. No i słowo "poliki". Nienawidzę tego słowa, tak jak "ruchać". Ale nie odbierz tego jako narzekanie i czepianie się. To tylko takie moje przemyślenia. Mam nadzieję na szybko kontynuację.
Wilk Morski Klanu Espadre

Za ten post majorek22 otrzymał następujące punkty reputacji:
Positive Royaliste.
Awatar użytkownika
majorek22
Stalker

Posty: 95
Dołączenie: 28 Cze 2011, 15:37
Ostatnio był: 07 Cze 2014, 13:12
Miejscowość: Limańsk
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Vintar BC
Kozaki: 7

Re: Warszawa 2035

Postprzez Royaliste w 02 Gru 2013, 22:27

Dzięki za opinię, postaram się, żeby fabuła była wartka i nietuzinkowa :)
Jeszcze jedna opinia i wrzucę następną część, co by tutaj nie robić podwójnych postów.
Awatar użytkownika
Royaliste
Stalker

Posty: 69
Dołączenie: 09 Gru 2012, 15:42
Ostatnio był: 16 Gru 2013, 20:20
Miejscowość: Wandea
Frakcja: Grzech
Ulubiona broń: Vintar BC
Kozaki: 22

Re: Warszawa 2035

Postprzez majorek22 w 04 Gru 2013, 18:35

W zamian za fajne opowiadanie mogą mnie nawet opie*dolić za nabijanie bezsensownych postów. Wrzucaj, waćpan.
Wilk Morski Klanu Espadre
Awatar użytkownika
majorek22
Stalker

Posty: 95
Dołączenie: 28 Cze 2011, 15:37
Ostatnio był: 07 Cze 2014, 13:12
Miejscowość: Limańsk
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Vintar BC
Kozaki: 7

Re: Warszawa 2035

Postprzez Voldi w 06 Gru 2013, 11:11

No, Roy, szczerze mówiąc - nie spodziewałem się, że będzie mi się to tak milusio czytać. Zasłużyłeś, waćpan, na korektę. Moją pierwszą od dawien dawna :)

:

Przede wszystkim - musisz się zdecydować: albo Twój tekst jest jedną, zwartą kupą znaków albo oddzielasz systemem akapit[wolny wiersz]akapit. Tak jak jest teraz, wygląda to paskudnie i niczemu tak naprawdę nie służy. No najwyżej gimnastyce oczu...

Witaj w 2035 roku.

Dwadzieścia dwa lata po wojnie, która rzuciła ludzkość na kolana. Dwadzieścia dwa lata po dniu, w którym ludzka natura wzięła górę nad rozumem i obróciła w proch i w pył dwa tysiące lat postępu, skazując resztki ludzkości na śmiertelną walkę o przetrwanie ze światem stworzonym przez globalną wojnę atomową. Globalna Wojna Atomowa. Trzy słowa, za którymi kryje się siedem miliardów ofiar. Trzy słowa opisujące mękę tych, którzy zdołali ocaleć. Trzy słowa, które są w dzisiejszych czasach wypowiadane szeptem, nie ze względu na szacunek, ale ze strachu. Ze strachu przed tym, do czego zdolny jest człowiek.


No pewnie, że lepiej.

I przy okazji:
Trzy słowa, które są w dzisiejszych czasach wypowiadane szeptem, nie ze względu na szacunek, ale ze strachu. Ze strachu przed tym, do czego zdolny jest człowiek.

To zdanie zapisałbym następująco:
Trzy słowa, które są w dzisiejszych czasach wypowiadane szeptem. Nie ze względu na szacunek, ale ze strachu - ze strachu przed tym, do czego zdolny jest człowiek.

w pierwszym pokoleniu naszej nowej ery.

"naszej" wydaje mi się tutaj niepotrzebne.

czystego nieba, odbicia mojej twarzy w krystalicznie czystej wodzie...

Może nie rzuca się bardzo w oczy, ale jest powtórzenie.

wyobrażam te rzeczy

"Te rzeczy" brzmi jakoś tak... potocznie. Zmieniłbym to i następne zdanie na:
Nie wiem, czy dobrze wyobrażam sobie tamten świat. Znam go tylko z opowieści ojca - on doskonale pamięta go sprzed zagłady.

wszystkie piękne rzeczy

Zbyt potoczne.

dawne rzeczy

Też.

niezauważane są dla nas, pionierów nowych czasów, wielkim skarbem?

niezauważalne są dla nas - pionierów nowych czasów - wielkim skarbem?
Poza tym - całość od "Z drugiej strony" do "wielkim skarbem" jest jakaś taka... koślawa i niełatwa do zrozumienia za pierwszym razem.

Bo co odróżnia nas od zwierząt, przerażających kreatur, które są teraz nowymi panami świata, jak nie myślenie?
I marzenia.

Same "Marzenia". Bohater zadaje pytanie "Co odróżnia" i odpowiada sam sobie "I marzenia". Przy tak skonstruowanym pytaniu, jak Ty to zrobiłeś, powinno być tylko myślenie - jako pytanie retoryczne... Ewentualnie tak: Bo co odróżnia nas od zwierząt, przerażających kreatur, które są teraz nowymi panami świata, jak nie myślenie? Być może one też w jakiś sposób myślą, ale na pewno nie mają tego, co my - nie mają marzeń.
I będzie okej.

-Co tam piszesz?
Nie zauważyłem, jak mój brat wchodzi do pokoju.
Szybko zamykam notatnik i patrzę na niego z zgłupią miną.
-Nic. Po co przychodzisz?
Opierając się o framugę drzwi uśmiecha się, patrząc jak chowam notatnik pod łóżko, jeśli tak można nazwać starą, skrzypiącą polówkę stojącą w kącie mojego pokoju.
-Ojciec wraca z wyprawy. Lepiej idź go przywitaj.
Patrzę jak po wojskowemu obraca się na pięcie i utykając ginie w półmroku korytarza.

- Co tam piszesz? - Zza moich pleców rozlega się znajomy głos. Nie zauważyłem, jak mój brat wchodzi do pokoju. Szybko zamykam notatnik i patrzę na niego. Chyba mam jakąś głupią minę, bo ten aż uniósł jedną brew.
- Nic - odpowiadam. - Po co przychodzisz?

Stoi oparty o framugę drzwi i uśmiecha się, patrząc jak chowam pod łóżko - jeśli można tak nazwać starą, skrzypiącą polówkę stojącą w kącie pokoju - notatnik.
- Ojciec wraca z wyprawy. Lepiej idź go przywitaj. - Obraca się po wojskowemu na pięcie i utykając ginie w półmroku korytarza.

No i po co odstępy po każdym zdaniu - tam dalej? Tak się nie da się.

Jego noga jeszcze się nie wyleczyła po ostatniej wyprawie. Gdyby nie to, teraz witałbym i jego, i ojca.

Jego noga jeszcze nie zagoiła się po ostatniej wyprawie. Gdyby nie to, teraz witałbym i jego, i ojca.

Szybko wstaję i zaczynam się szykować.
Zakładam szybko

Powtórzenie.

Znalazłem ją już jakiś czas temu podczas szabrowania jednego z okolicznych domów.

Znalazłem ją jakiś czas temu, przeszukując jeden z okolicznych, opuszczonych domów.
Czy w centrum Warszawy stoją jakieś domy jednorodzinne? Bo, prawdę powiedziawszy, bardziej pasowałoby tam "przeszukując jedno z mieszkań w stojącej nieopodal kamienicy."

Miejscami poobcierana i poplamiona, ciągle nieźle wygląda

Po przecinku brakuje "ale".

W końcu trzeba dobrze wyglądać przy ojcu.
Opuszczam

Po "ojcu" zacznij nowy akapit. I popraw całe formatowanie, bo - jak pisałem - takie gwałcenie entera po każdym zdaniu niczego tekstowi nie dodaje.

bo wątpię, że stanowisko obsługi cekaemu zasługuje na takie premie do żołdu.

Stanowisko na nic nie zasługuje. Osoba na stanowisku - już tak. Więc: bo wątpię, że byle cekaemista zasługuje na takie premie do żołdu.

Schodzę szybko po klatce schodowej, a moje przedwojenne glany miło stukają o posadzkę. Mijam dwóch strażników wchodzących na górę, a chwilę później jestem na dole.

Zbiegam schodami w dół budynku, a moje, przedwojenne jeszcze glany łupią radośnie o wytartą i popękaną posadzkę. Mijam dwóch strażników wchodzących nieśpiesznie na górę, nieznacznie unoszę w ich kierunku dłoń. Chwilę później wypadam z budynku na podwórze.
Wtedy "na dworze" jest do skasowania. No i uwaga techniczna - nie wiem, czy glany wytrzymałyby ponad dwadzieścia lat po atomowej zagładzie. Znaczy, wytrzymać może by i wytrzymały, ale czy dałoby się w nich chodzić?

z odległych miejsc w Warszawie.

z odległych dzielnic Warszawy.

Większość ludzi, którzy przeżyli, ukryło się w metrze. Nasze metro może nie jest najgłębsze czy największe na świecie, ale Warszawa też nie była priorytetowym celem do unicestwienia.

Ludzie przetrwali wojnę tylko dzięki ukryciu się w tunelach metra. Nasze może nie jest najgłębsze, czy największe na świecie, ale z drugiej strony - to nie Warszawa była priorytetowym celem do unicestwienia.
BTW - bomba w Łomiankach, coś "super tajnego" - Atomowa Kwatera Dowodzenia? :E

[quote[lotu pocisku, inni[/quote]
Podwójna spacja niechcący.

tłumaczą to Boską interwencją

"Boską" małą literą.

W każdym bądź razie to ocaliło wiele istnień.

W każdym bądź razie, dzięki temu względnie wielu mieszkańców Warszawy mogło przeżyć atak.

Stacja Plac Wilsona, gdy legalna, przedwojenna władza straciła cały swój autorytet, po kilku miesiącach stała się oddzielnym bytem, niezależnym państwem - miastem.

Przecinki zaznaczone na czerwono zamień na myślniki. A "państwo-miasto" - też przez myślnik, ale nie oddzielony spacjami, bo to dwuczłonowa, ale wciąż jedna nazwa.

Nikt się tego tak szybko nie spodziewał.

Po prawdzie, to chyba nikt nie spodziewał się jej tak szybko.

mogli mieć tutaj racje

"Tutaj" do wyrzucenia, a "racje" z ę na końcu.

tego zjawiska w rzeczywistości?

Podwójna spacja.

I niczym przebiśniegi,

Tu też.

własności. Ale w

I tu.

Cel był jeden.
Wrócić.

Cel był jeden - wrócić!

Jak nasz przedwojenny hymn Polski mówi:

Jak mówi przedwojenny hymn Polski:
Poza tym, znowu podwójna spacja.

Gdy nasza wspólnota wracała na powierzchnię, do raju utraconego, byłem tam - uboższy o rok doświadczenia, ogniem i mieczem torowałem drogę ludzkości ku światłu. I teraz jesteśmy tutaj.

To zdanie jest wprost tragiczne. Koniecznie musisz je zmienić.

Kiedyś to ogień

"To" do wyrzucenia.

wielką cywilizację, i ogień strawił ją

wielką cywilizację. A teraz - dwadzieścia lat temu - ten sam ogień strawił ją

lepszą przyszłość, i mam nadzieję

Niepotrzebny przecinek.

nie przyczyni się do naszego upadku

nie przyczyny się znowu do naszego upadku

Sądząc po położeniu słońca, które jest przykryte mglistą warstwą pyłowatych chmur stwierdzam, że jest tuż przed zachodem.

Sądząc po położeniu przykrytego mglistą warstwą chmur słońca stwierdzam, że dzień ma się powoli ku zachodowi.

na ul. Mickiewicza

Skróty nie wyglądają zbyt dobrze.

kieruje się na północ, i tą bramą najczęściej wraca.

kieruje się na północ, więc tą bramą wraca najczęściej.

Idąc rozglądam się na boki i podziwiam, cicho pogwizdując.

Co podziwia?
[i]Idę, strzelając oczami na lewo i na prawo. Podziwiam nasz ostatni bastion, zwycięstwo człowieka nad atomem.

Dobra, moja opcja też denna, ale na chama jeszcze uszłaby w tłumie.

odchodzi pięc ulic

Literówka.

pochłonęło kilka żyć,

"Kilka istnień" - bardziej patetycznie.

stoją na baczność wyprowtowani jak struna, i robią pompki na rozkaz sierżanta bez żadnego zahamowania.

1. Literówka "wyprostowani"
2. Przecinek przed "i"...
3. To stoją, czy robią pompki? Może to tacy kawalerowie z wymiany z Rosji? ;E Choć, sądząc po uniwersum, w którym piszesz (PostWar żyje :E ) - Rosjanie byli tymi złymi :P

kino "Wisła" W

Brakuje kropki.

W sali filmowej są teraz wystawiane raz w miesiącu sztuki dla dzieci

Szyk. W sali filmowej raz w miesiącu wystawiane są sztuki dla dzieci.

Męszczyzna

Whoooo! Seriously?!

Męszczyzna czule polerujący lufę karabinu zauważa mnie i zaczyna do mnie machać chustką całą ubrudzoną w smarze.

Mężczyzna czule polerujący lufę karabinu zauważa mnie i zaczyna wymachiwać usyfioną smarem chustką.

udające się w stronę tajemniczej północy.

Skoro jest to północna brama, to logiczne, że wychodzą na północ.

przedwojennej technologi, a jeszcze

technologii. Jeszcze...

wyprawy w tamtym kierunku były tylko tematem żartów

Nie wiem, czy w tej sytuacji jest się akurat z czego śmiać...

Od "Bezkresna północ" do "stalkerów" - w cholerę za dużo rodzajników.
- wyprawy w tamtym kierunku
- o tych terenach
- te okolice
- te tereny
Ponadto jest tam jeden niepotrzebny przecinek przed "i".

oczyszczane przez naszych stalkerów.
I mojego ojca także.

oczyszczane przez naszych stalkerów - a w tym i mojego ojca.

dbają o to

Podwójna spacja.

Co jakiś czas nasze wyprawy wracają przetrzebione

Nie lepiej po prostu napisać, że często jest tak, że ktoś nie wraca z wyprawy?

poziom barykady czując się

Przydałby się tam przecinek.

książce dla dzieci która

I tu.

Książki w zamian za wodę.
Przedwojenni by nas wyśmiali za taki interes.

Książki w zamian za wodę - przedwojenni by nas wyśmiali za taki interes.

i również nic nie mówiąc wpatruję się

i samemu nic nie mówiąc, wpatruję się

z pewnością naszym atutem jest to

Nie waszym, a raczej miejsca, w którym się znajdujecie.

Ulica jest zastawiona zerdzewiałymi wrakami samochodów, ale jest długa, i lekko pochylona w dół.

1. Jest - jest. Powt.
2. "Zardzewiałymi" - literówka.
3. Przecinek przed "i".
4. W tym zdaniu nic z niczego nie wynika. Ulicę z obu stron zastawiają rzędy do cna przerdzewiałych wraków samochodów, ale ciągnie się ona w linii prostej aż za plac Inwalidów, lekko przy tym opadając. Dzięki temu jak na dłoni widać, kto lub co się zbliża. Lepiej.

monotoniczny dźwięk

Monotonny. Po co tyle kombinować?

jak pirat, i dalej

Przecinek przed "i".

Karabiny maszynowe są przez nich niesione tak lekko, jakby nie ważyły nic

Strona bierna niewłaściwie użyta.
Niosą karabiny maszynowe, a niosą tak lekko, że zdaje się, jakby nic one nie ważyły.

każdy z nich wygląda jak Herkules.

Nie zna twórczości Tarantiny (okej, ja też nie widziałem filmu z laską, która ma M16 zamiast nogi, ale samo nazwisko znam) - "nie mam pojęcia o czym on mówi" - ale mitologię grecką już tak? O, proszę! Historyk!

Podeszli już pod bramę, ale nikt nic nie mówi.

Zmieniasz czas i łamiesz narrację.
Podchodzą już pod bramę, ale nikt - ani z naszej, ani z ich strony - się nie odzywa.

wybija ustalony sygnał.

Podwójna spacja.

Ale coś mi nie pasuje.

"Ale" do wyrzucenia.


Ogólnie, czytało mi się bardzo fajnie, nawet pomimo zje*anego formatowania. Zrób coś z tymi enterami, bo żywcem kur*ica może człowieka wziąć.

Całkiem fajnie przedstawiony świat i w ogóle, fajna końcówka i cóż... Jak rzadko kiedy - czekam na więcej.
Image

Za ten post Voldi otrzymał następujące punkty reputacji:
Positive Royaliste.
Awatar użytkownika
Voldi
Ekspert

Posty: 843
Dołączenie: 29 Gru 2011, 11:11
Ostatnio był: 27 Kwi 2023, 17:28
Miejscowość: Kraków/Hajnówka
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: TRs 301
Kozaki: 426

Re: Warszawa 2035

Postprzez Royaliste w 08 Gru 2013, 16:48

"Sprawy rodzinne"

Zaciskając pięści czuję, jak łzy napływają mi do oczu. Patrzę na stalkerów spojrzeniem zaszczutego kundla, które wyraża w sobie więcej niż tysiąc słów.
Spodziewam się najgorszego. 
Stalkerzy stoją nieruchomo, a wzrok każdego z nich jest skierowany na mnie. Ich spojrzenia, kryjące w sobie wyrzuty sumienia utwierdzają mnie w przekonaniu, że stało się coś złego. 
Nie wytrzymuję. 
-Gdzie jest mój ojciec?! - pytam prawie krzycząc.
Ale czegoś nie rozumiem. 
Na wyprawę wyruszyło pięciu ludzi, w tym mój tata. Wrócił cały skład, ale bez niego. 
Szybko wyłapuję nieznaną twarz mężczyzny, który jest tu na miejscu mojego ojca.
Ma jego kombinezon i jego ekwipunek. Jest w wieku mojego taty, i ma to samo spojrzenie - dwie nerwowe iskry uważnie obserwujące okolicę. Z twarzy nawet go przypomina, choć wygląda na młodszego. 
Ale to ciągle nie jest mój ojciec.
-O co tutaj w ogóle chodzi? - pytam zmieszany. 
-Adamie... - ktoś zwraca się do mnie po imieniu - Nastąpiły nieoczekiwane komplikacje...
Patrzę na człowieka, który wypowiada te słowa.
To Leon, prawa ręka mojego taty. Urodzony tak samo jak ja, już po wojnie, jest urodzonym żołnierzem. Mój ojciec bardzo sobie ceni jego pomoc. 
A ja jemu ufam.
 -Komplikacje? 
-Wszystko Ci wytłmumaczymy, jak zdamy raport i trochę odsapniemy. Chodź z nami. 
Patrzę, jak oddział w milczeniu kieruje się do pobliskiego, na wpół zawalonego wejścia do podziemi metra. 
Mój brat zachodzi mnie od boku z rękami skrzyżowanymi na piersi.
-No ciekawe, ciekawe... - słyszę, jak mruczy pod nosem
-A ty co taki spokojny? - pytam z nieukrywanym wyrzutem.
Brat się na mnie spokojnie patrzy. Przysiągł bym nawet, że jest lekko ucieszony tą sytuacją. 
-Nie wiesz, kto to jest? -patrzy na mnie w milczeniu, ale po chwili orientuję się, że tak na prawdę pilnie nasłuchuje -Lepiej uważaj, zaczyna się coś dziać - dodaje. 
Patrzę, jak jego wzrok kieruje się gdzieś ku górze. Przez chwile stoi i obserwuje niebo, a potem odłącza się od grupy i ginie mi z oczu za drewnianymi zabudowaniami zagród.
Idąc za grupą stalkerów próbuję przetrawić jego słowa. 
Co się zaczyna? 
Ale mój umysł próbujący rozwikłać tą zagadkę w końcu zostaje  w całości opanowany przez inne myśli. 
Myśli o moim ojcu. 

Nie znam mojej matki, a tata nigdy nie chciał o tym rozmawiać. On i mój brat to jedyna rodzina, jaką mam. 
Słyszałem o nim przeróżne opowieści. To trochę smutne, że wielu faktów o swoim własnym tacie dowiedziałem się od towarzyszących mu żołnierzy. 

Przed wielką wojną był urzędnikiem. Pracował w jakimś urzędzie od świtu do nocy. Miał na utrzymaniu swoją małą, kochającą rodzinę i musiał związać koniec z końcem . 
Ale potem wszystko się zmieniło. 
Z atomowej zagłady uratował się przez przypadek - akurat był w szkole mojego brata, wezwany przez nauczycieli. 
To śmieszne, że ocalił go wielki napis "ku*wa" narysowany na szkolnej tablicy podczas przerwy. 
To gimnazjum leży tuż obok naszego Placu Wilsona, więc obaj zdążyli skryć się w bezpiecznych trzewiach stacji. Do teraz wybite okna szkoły zapraszają ponuro do środka, w którym co jakiś czas można usłyszeć dzwonek na lekcję i ciche rozmowy uczniów - echo dawnych czasów. 
Przez następne dwadzieścia lat mój ojciec zmienił się z szarego obywatela w bezkompromisowego wojownika. Jako pierwszy zgłaszał się na wszystkie wyprawy, i jako ostatni opuszczał wahtę. Wiek mu w tym nie przeszkadzał. Był jednym z ważniejszych filarów naszej wspólnoty przez dłuższy czas. Żył, jakby zagrożenie nie istniało. 
Albo po prostu już nie dbał o swoje życie. 
I nawet gdy pojawiłem się ja, on nie zaprzestał swoich wypraw, które rozsądny człowiek nazwałby przynajmniej szalonymi. Przekraczał wszelkie granice zdrowego rozsądku, i był z tego dumny. Wychodził tam, gdzie nikt inny nie odważył się wyjść. I zawsze wracał, prędzej czy później, w stanie lepszym lub gorszym. 
Ale nie tym razem. 

W milczeniu schodzimy do podziemi. Jest tu cieplej niż na zewnątrz, a powietrze jest cięższe. Ściany są pokryte jakimś zielonym mchem, a miejscami spod pęknięć na ścianach wyrastają świecące się grzyby. Idąc korytarzem z pustymi wnękami, gdzie kiedyś były sklepy i kiosk, docieramy do mocarnej zasówy oddzielającej stację od świata zewnętrznego. 
Brama jest otwierana tylko dwa razy w ciągu dnia ze względów bezpieczeństwa. Dopieszczona przez naszych zręcznych  mechaników ciągle jest w stanie uchylić się na kilka metrów. 
Leon podchodzi do ściany. Jest ciemno, więc po omacku czegoś szuka. W końcu jego ręka trafia na małą, zerdzewiałą skrzynkę. Dzwonek. Nadaje ustalony sygnał i zapada cisza. 
Czekamy dłuższą chwilę, ale nic się nie dzieje. 
-Kurna... - klnie pod nosem Leon, kopiąc w bramę - Bober znowu sobie w kulki leci. Mógłby frajer otworzyć... 
Echo jego kopnięcia w stalową powierzchnie niesie się korytarzem przez krótką chwilę. 
Patrzę na nieznajomego, który przybył tutaj zamiast mojego ojca. Z pozoru wygląda na spokojnego,  ale zdradzają go oczy nerwowo błądzące po twarzach zebranych tu stalkerów.
Stwierdzam, że to dobry pomysł, żeby teraz porozmawiać. Powoli podchodzę do niego, ale staje się coś niespodziewanego. 
-Adamie, ale wyrosłeś! 
Stalker uprzedza mnie i sam zaczyna rozmowę. Nieco zdezorientowany robię mimowolny krok w tył. 
-Czy... My się znamy? 
Mężczyzna patrzy na mnie uśmiechnięty. 
-No oczywiście. Bo widzisz synek, ja jestem twoim wujkiem. 
Mam wrażenie, jakbym spadał z dużej wysokości. Moje oczy stają się wielkie jak talerze, a szczęka z niedowierzania sięga prawie do ziemi. 
Czułem pewne podobieństwo między nim, a moim ojcem, ale myślałem, że to tylko moja wyobraźnia. 
Jednak chwilę później, wraz z odzyskaniem zdrowego rozsądku przychodzą wątpliwości. 
-Nie wierzę. 
Sam jestem  zaskoczony, z jaką mocą i przekonaniem wypowiadam te słowa. 
Ale on wydaje się niewzruszony. 
-Jestem twoim wujem, i Ci to udowodnie. Wiem też, co się stało z twoim ojcem. Chodźmy gdzieś na bok, dobra? 
Kiwa lekko głową wskazując na drużynę, która z uwagą przysłuchuje się rozmowie.
Przytakuję, i po chwili zostawiamy grupę czekającą na otworzenie bramy. 
Z ulgą wychodzę na świeże powietrze. Zapada już zmrok, słońce chowa się powoli za horyzontem. 
-No to udowadniaj - mówię krótko, uważnie obserwując każdy jego ruch.
Stalker wyciąga coś z jednej z wielu kieszeni swojego kombinezonu.
-Jestem Tadeusz, jestem bratem twojego ojca. Jeszcze dzisiaj z nim się widziałem. Nic mu nie jest, spokojnie. Ale musi zrobić ważną rzecz. Tutaj masz list od niego, napisał go zanim się rozstaliśmy. Nie wiem, ile mogę powiedzieć... -wręczył mi list i na chwilę się zawahał - Nie wiem, ile możesz wiedzieć. Przeczytaj ten list, a potem mnie znajdź. Porozmawiamy o tym, co zrobimy dalej... 
Nie dostaję szansy na odpowiedź, bo rozmowę przerywa wołanie Leona, że w końcu brama została otwarta. Tadeusz odwraca się do mnie plecami i znika w mroku podziemi. 
Stoję przed wejściem sam, zapatrzony w ciemniejące niebo. 
Może mój ojciec też teraz je obserwuje?
Pierwszą moją myślą jest wyruszenie na poszukiwania, ale to głupie. Nie mam żadnych wskazówek gdzie może się podziewać. I nagle do mnie dociera. 
Mam list. 
Patrzę na zawinięty kawałek zeszytowwj kartki w kratkę związanej w rulon odcinkiem cienkiego druta. Z namaszczeniem go rozpieczętowuję. Mam nadzieję, że zaraz wyjaśni się więcej rzeczy, bo tajemnicze pojawienie się mojego "wujka" nie wyjaśniło mi nic. 
Rozwijam go i już mam czytać, gdy nagle wieczorną ciszę przerywa bicie dzwonów. 
Dzwonów bijących na alarm. 

W pierwszym poście będę wklejał nowe rozdziały, żeby łatwiej się czytało, ale w odpowiedziach będę również je dodawał, żebyście wiedzieli, że pojawiło się coś nowego.
Zapraszam do pisania swoich uwag i ocen. Część następna wkrótce. 

Za ten post Royaliste otrzymał następujące punkty reputacji:
Positive blazejro.
Awatar użytkownika
Royaliste
Stalker

Posty: 69
Dołączenie: 09 Gru 2012, 15:42
Ostatnio był: 16 Gru 2013, 20:20
Miejscowość: Wandea
Frakcja: Grzech
Ulubiona broń: Vintar BC
Kozaki: 22

Re: Warszawa 2035

Postprzez StalkerCell w 08 Gru 2013, 20:21

Jedno słowo - zaje*iste. Czyta się płynnie, zrozumiale. Opisy są całkiem rozbudowane. Nie mam do czego się przyczepić, jedynie do literówek i powtórzenia w prologu. Czekam na ciąg dalszy "polskiego Metra" ;)

Za ten post StalkerCell otrzymał następujące punkty reputacji:
Positive Royaliste.
Awatar użytkownika
StalkerCell
Weteran

Posty: 575
Dołączenie: 17 Lut 2013, 17:06
Ostatnio był: 06 Kwi 2021, 01:46
Miejscowość: Paniewo
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Akm 74/2
Kozaki: 57

Re: Warszawa 2035

Postprzez Royaliste w 11 Gru 2013, 16:35

Dzięki ;)
Następną część wrzucę jeszcze w tym tygodniu.
Panie Voldi, korektę rozdziału pierwszego wprowadzę, gdy odzyskam komputer :D
Pozdrawiam fanów :D
Awatar użytkownika
Royaliste
Stalker

Posty: 69
Dołączenie: 09 Gru 2012, 15:42
Ostatnio był: 16 Gru 2013, 20:20
Miejscowość: Wandea
Frakcja: Grzech
Ulubiona broń: Vintar BC
Kozaki: 22

Re: Warszawa 2035

Postprzez kalasher w 16 Lis 2014, 11:17

Czemu nie kontynuujesz
Zona maja żena maja
Awatar użytkownika
kalasher
Kot

Posty: 26
Dołączenie: 04 Mar 2014, 08:31
Ostatnio był: 12 Mar 2015, 12:44
Miejscowość: zona
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Sawn-off Double-barrel
Kozaki: 4


Powróć do Zero z Zony

Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 1 gość