Światełko w tunelu

Twórczość nie związana z uniwersum gry S.T.A.L.K.E.R.

Moderator: Realkriss

Światełko w tunelu

Postprzez Salciarz w 22 Maj 2014, 09:41

Swego czasu na innym forum był organizowany konkurs na opowiadanie z motywem ostatniej karczmy. Wysłałem też swoje, jednak nie zakwalifikowało się do ścisłego finału :( Organizatorzy uznali, że narusza ono prawa autorskie universum oraz, że zakończenie jest zbyt chaotyczne. Niestety nie znam detali, dlatego chciałbym zapytać Was, czy moglibyście konkretnie wytknąć mi moje błędy? Będą :wódka: ;)

:

Płynął. Znowu. Ciął szafirowe fale oceanu niczym ryba, która urodziła się w wodzie i pozostanie tam do śmierci. Chciałby nią być, ale przecież jest tylko człowiekiem i nic tego nie zmieni. Czuł, jak plecy ogrzewają mu ostatnie promienie zachodzącego słońca. Tak ciepło, tak rozkosznie... Chciałby w ten sposób płynąć do końca życia i jeszcze dłużej. Ale co się stało? Nagle na horyzoncie pojawił się wielki cień lotniskowca, który zniszczył sielankowy nastrój tropików. Co się stało? Wieki, stalowy olbrzym rozbrzmiał echem syren i rozżarzył się milionem czerwonych, błyskających ślepi. Co się stało? Z prędkością mew łapiących ryby z nieba zaczęły spadać rakiety, które pazernie wżarły się w boki statku. Ten też odpowiedział ogniem, ale jeden z pocisków nie poleciał w niebo. Mknął w stronę płynącego...


- Feliks! Ruszaj dupę, robota jest!
Mężczyzna przeciągnął się i wystawił rozczochraną blond głowę spod koca. Przetarł ręką zaspaną twarz i dopiero po otworzeniu zielonych oczu odezwał się zachrypniętym głosem:
- Kola, wiesz, że mam rano mordercze skłonności... Albo powiesz o co chodzi, albo spierda*aj i daj mi spać!
Na oko dwudziestopięcioletni Mikołaj uśmiechnął się szelmowsko i przyklepał odstającą w każdą stronę czarną czuprynę, po czym wemknął się do niewielkiego namiotu, w którym spał Feliks. Można było dostrzec, że jest zmęczony. Parodniowy zarost i kwaśny zapaszek świadczyły o tym, że już dawno nie był w porządnej łazience. Miał też siwe oczy, które mimo zmęczenia, jarzyły się wewnętrznym blaskiem. Coś było na rzeczy i Feliks o tym wiedział. Kola zawsze miał ciekawe rzeczy do powiedzenia, szczególnie, że jeździł z karawanami swojego ojca po całym "żywym" metrze. Od razu po powrocie wpadał do Feliksa, by podzielić się ploteczkami z wielkiego świata. Tym razem nie zdążył nawet zrzucić podróżnego ubrania... Przycupnął na brzegu stołka i zaczął powoli mówić:
- A, taka tam. Znowu przepalił się reflektor na wschodnim posterunku... Ale ja nie o tym. Wiesz, wczoraj wróciłem z karawaną ojca z trasy do Saletry - popatrzył bystro na leżącego trzydziestolatka. - A co ty jeszcze dupy nie ruszasz? Wiesz, że strażnicy robią się nerwowi, jak im się szperacz rozwali.
Feliks westchnął głośno i podniósł się ze swojego barłogu, po czym zaczął powoli zakładać "robocze ubrania". W tym czasie Mikołaj opowiadał:
- Właściwie, to u nich tam po staremu. Ściągają co się da z powierzchni i przerabiają. Ale skubańce mają dryg. Z resztą co ja ci będę... Sam tam mieszkałeś, więc wiesz, jak to u techników bywa. No więc u nich...
To fakt. Feliks urodził się i wychował na odległej i wiecznie neutralnej stacji Saletra. Nikt nie mógł zagrozić pozycji tej "małej Szwajcarii" ze względu na to, że była najbogatsza w całym warszawskim metrze. Czysto techniczna, mająca na samym początku wielu młodych i zdolnych ludzi, szybko stała się jedna z potęg. Komuniści z Archiwalnej i innych stacji linii zielonej pragnęli zagrozić tej pozycji, jednak za każdym razem byli odpierani przez silnie uzbrojone, karne oddziały najemników, których zatrudniała Saletra. Dodatkowo odpowiadała ona sankcjami, przez co u komunistów ciężko teraz o jakąkolwiek lodówkę, suszarkę, czy nawet najprostszą wiertarkę. Za to na Nowym Świecie było wszystko, czego dusza zapragnie. Stacja należała do Organizacji Stacji Zjednoczonych zawiązanej tuż po wojnie przez oligarchię Ronda ONZ. Sama nazwa nie byłą zbytnio oryginalna, ale przyjęła się dość szybko. Teraz zrzeszała stacje Ronda, Świętokrzyską, Centrum, Nowy Świat i Powiśle. Była też najważniejszą arterią przepływu towarów z metra wschodniego do metra zachodniego. Do czasu... Pewnego dnia pompy wodne pomiędzy Powiślem, a Stadionem nie wytrzymały i tunel zalały napromieniowane wody gruntowe. Dobrze, że zdążono zamknąć śluzy na Powiślu. Od tamtego tragicznego wydarzenia nikt nic nie słyszał o ludziach żyjących po drugiej stronie. Feliks wyłapywał wszystkie ploteczki, ponieważ jego ojciec został po drugiej stronie...
- Hej, słuchasz mnie w ogóle!
Feliks otrząsną się z rozmyślań i spojrzał na Mikołaja.
- Tak, tak. O czym to mówiłeś?
Mikołaj westchnął głośno i pokiwał głową ze zrozumieniem.
- Ja rozumiem, że Ania ci w głowie zawróciła, ale daj no koledze, którego swoją drogą od dobrego tygodnia nie widziałeś, opowiedzieć o nowej sekcie, która pojawiła się ostatnio. Słyszałeś o Ostatniej Karczmie?
Feliks przeglądał akurat skrzynkę z narzędziami, czy aby na pewno ma wszystkie potrzebne rzeczy do naprawienia szperacza, podniósł jednak głowę. Spojrzał pytająco na znajomka wskazując jednocześnie głową, by wyszedł z namiotu. Mikołaj przeciskając się przez wąskie wejście, zaczął opowiadać:
- Wiesz, jak to zwykle bywa. Znajdzie się idiota z charyzmą i zaczyna gromadzić innych idiotów wokół siebie. Dopóki jest ich niewielu, jest spokój. Tak przecież było z tymi całymi Ziemianami, Naturystami i innym szajsem. W końcu trafiał ich szlag i był spokój. Ci jednak, są trochę cwańsi. Przewodzi im jakiś były nauczyciel z Ronda... Wiesz, gadane ma, wiedzę też. Zmiksował wierzenia Nordów i starożytnych Egipcjan wciskając zamiast Fenrisa Krwiożłopa, wiesz, tego wielkiego kretopsa, którymi matki straszą dzieci. Węża zastąpił czerwiem i takie tam inne... No, w każdym bądź razie chodzi o to, jak oni widzą Niebo. Otóż ten nauczyciel wykłada, że zmienił się pogląd Raju. Wiesz, jak to moja mama opowiadała, że jest to na chmurkach, latają słodkie aniołki i wszystkie dusze śpiewają chwałę Panu. On mówi inaczej. Stara gwardia już niemal wyginęła i młodzi stanowią o losie metra. Okazuje się, że nie tylko metra. Jaki dzień uważasz za udany? - zapytał nagle Mikołaj.
- Co? - zdziwił się Feliks. Szli spokojnie przez szumiącą życiem, bogatą stację Świętokrzyskiej, przepychając się przez tłumy mieszkańców i odwiedzających, pragnących dostać jakieś książki, czy znaleźć prawdziwego, przedwojennego lekarza. Feliks zamilkł na chwilę obserwując młodą dziewczynę stojącej przy jednym ze stoisk z książkami, by w końcu odpowiedzieć. - Pewnie jak jest święto. Wiesz, każdy dostaje jedzenie i alkohol za darmo. Czasami nawet odpalą DVD i włączą przedwojenny film. Można potańczyć, zapomnieć o... O tym wszystkim.
- On też tak uważa – uśmiechnął się tryumfalnie Kola. - Pogląd nieba zmienił się na coś, co przypomina karczmę. Wiesz, dobra zabawa, muzyka, jedzenie, kobiety – puścił oczko do towarzysza. - Zbiorowość wpłynęła na noosferę. Nie, nie pytaj mnie, co to znaczy, bo nie wiem, Dzięki temu nie mamy nieba jako takiego, ale olbrzymią stację metra, w której wszyscy się bawią. Ciekawe, nie? W sumie podobne do idei Walhalli, tylko do tej Karczmy trafiają wszyscy, nie tylko wojownicy.
Feliks pokiwał głową. Fakt, po wszystkich naturystycznych, purystycznych, ortodoksyjnych sektach przyszło w końcu coś ciekawego. Domyślał się, że nowa wiara przyciągnie wielu wyznawców. Miał tylko nadzieję, że nie zaburzy spokoju katolickiego metra. Sam był wierzący. Na tę myśl potarł ręką pierś, gdzie pod ubraniami leżał schowany srebrny krzyżyk.
- E tam... Gówno, które wypływa, zawsze w końcu tonie – wypowiedział górnolotną myśl filozoficzną Feliks. Mężczyźni dotarli już do pogrążonego w ciemności posterunku na południowym skraju stacji. - Co do diaska... Próbowali pewnie sami naprawić, gamonie.
- Mam jeszcze jedną nowinę – powiedział na odchodne Mikołaj. - Tunel pod Wisłą wysechł. Jak chcesz więcej, przyjdź do mnie po robocie.
Chłopak uśmiechnął się szelmowsko do porażonego tą informacją Feliksa, puścił oczko, po czym wygwizdując jakąś skoczną melodię ruszył w tłum. Mechanik zamknął usta i ruszył wykonać swoją powinność. Już wiedział, że robota nie będzie mu jakoś specjalnie dobrze szła. Nie po tym, czego się dowiedział...


Hierarchia metra była dość specyficzna. Najważniejszą "kastę" stanowiła niewielka grupa Odzyskiwaczy. Ludzi, którzy nie bali się wyjść na powierzchnię, by zdobyć potrzebne do życia środki. Następnie uplasowali się lekarze i nauczyciele. Ta grupa niestety była uprzywilejowana tylko na zamożniejszych stacjach, ponieważ na biedniejszych nie było wystarczającej ilości środków, by wykarmić "darmozjadów". Kolejną ważną grupę stanowili elektrycy, mechanicy, rusznikarze i inne złote rączki. Oni znajdowali utrzymanie wszędzie. W kolejnych latach po wojnie przedmioty codziennego użytku psuły się coraz częściej i trzeba było coraz więcej zdolności, by dalej mogły służyć. Na piedestale stały wszelkiego rodzaju agregaty, które traktowano niemal z nabożną czcią, ponieważ tylko dzięki nim było światło na stacji, a marne uprawy mogły dawać plon. Ważne też były rurociągi odpompowujące wody gruntowe, nieczystości oraz dostarczające czystą wodę. Mechanicy po licznych podatkach i wymuszeniach połączyli się w jeden cech. Wewnątrz tej grupy ustalono zarząd mający siedzibę na Saletrze, a który rozdysponowywał środkami ludzkimi pomiędzy stacje oraz wyznaczał członkom konkretne zadania. Od tego momentu nikt nie mógł naciągnąć, lub wykorzystać członka cechu, ponieważ groziło za to coś więcej niż tylko zakaz usług... Do takiego cechu należał Feliks.


Gdy gasły światła dzienne, stacje brały we władanie półmrok i cisza, przerywana tylko sapaniem par i krótkimi okrzykami strażników meldujących, że wszystko w porządku. Po zapaleniu się czerwonych świateł awaryjnych zalewających miękkim blaskiem śpiący peron nic nie mogło zakłócić tego błogiego nastroju. Oczywiście od czasu do czasu jakaś szara eminencja bawiła się dużo dłużej, ale jak wiadomo, co wolno wojewodzie... I tak dalej. Właśnie dlatego Feliks bardzo uważał, by przypadkiem nie trafić na strażnika, któremu nagle zachciało się do łazienki, albo co gorsza, na patrol. Nikomu nie były potrzebne tłumaczenia, że nie jest złodziejem, gwałcicielem, albo nawet szpiegiem i dywersantem komunistów. Szczególnie, że nie był w zbyt dobrym nastroju. Próbował się dowiedzieć czegoś po robocie, ale nikt nic nie wiedział. Sprawa musiała być tajna, więc bardzo szybko przestał o nią wypytywać. Ludzie w metrze ginęli na różne sposoby...
Po dotarciu do "apartamentów" Koli zapukał dwa razy wolno i dwa szybko. Już dawno umówili się na taki znak, dzięki czemu Kola nigdy nie miał większych wątpliwości, co do odwiedzającego oraz nie przerywał snu nerwowym sąsiadom. Mieszkanie, które zajmował karawaniarz można spokojnie nazwać apartamentem. Większość zwykłych mieszkańców spała w namiotach rozkładanych na noc na środku peronu i składanych w dzień. Kola, dzięki pieniądzom ojca, mógł wykupić pomieszczenie zajmowane przed wojna przez kiosk i urządzić się tam po swojemu. Oznaczało to niesamowity bałagan, kilka rozklekotanych mebli oraz sporo butelek po różnych alkoholach upchniętych na każdą wolną powierzchnię.
Tym razem jednak było inaczej. Kola wystawił głowę zza drzwi i rozejrzał się czujnie.
- Nikt Cię nie śledził? - spytał podnieconym głosem.
Feliks obdarował go spojrzeniem mówiącym dobitnie, co sądzi o stanie psychicznym kolegi.
- Nie gadaj głupot i wpuść mnie. Nie chcę się nadziać na patrol.
Kola złapał go za ramię i wciągnął brutalnie do środka. Feliks stanął na chwilę pod ścianą, by przyzwyczaić swoje oczy do niemal całkowitej ciemności. Kiedyś ruszył tak bez przygotowania i skończył z obitymi żebrami. Za dużo przedmiotów walało się po podłodze kumpla. Ku jego zdziwieniu, przy łóżku kopciła się smrodliwa świeca ukazująca dwie barczyste, ubrane po wojskowemu sylwetki. Jeden z mężczyzn był łysy. Kilka długich blizn szpeciło jego topornie wyglądającą twarz. Błyszczące w świetle ogarka oczy i głupawy uśmieszek nie przejawiały większej inteligencji. Łapy wielkości szpadli zajęte były głaskaniem normalnie wyglądającego, czarnego kota, którego jedyną cechą charakterystyczną była wielka plama białej sierści na łebku przypominającej nieco krzyż, choć z dziwną, zaowaloną górną belką. Ogólnie ze zwierzętami po wojnie stały się różne dziwne i niekoniecznie przyjemne dla oka rzeczy. Tylko koty, szczury, kury i świnie zdołały oprzeć się jakoś temu szkodliwemu działaniu promieniowania i ewolucji. Kot wyglądał na dobrze odżywionego i zadowolonego ze swojego położenia. Drugi mężczyzna był wyraźnie niższy. Ścięte na jeża czarne włosy podkreślały owalny kształt twarzy. Oczy ze spokojem taksowały Feliksa. On też mógł się przyjrzeć regularnym rysom twarzy i uśmieszkiem pewnego siebie człowieka.
- A więc to jest ta twoja wtyka, Drąg? Chyba się nada – powiedział wyraźnie owalny do Koli.
- Drąg? - Feliks zdziwiony spojrzał na kumpla. - Tylko nie mów, że sam to wymyśliłeś...
Kola już otwierał usta, by ruszyć z wytłumaczeniem, ale owalny mu przerwał.
- Nie posługujmy się imionami. Każdy z nas ma swój interes w dotarciu na drugą stronę, ale nie musimy się znać. Ba, tak nawet będzie lepiej w razie jakiejś wpadki.
- Jakiej, do ku*wy nędzy, wpadki? - Powiedział powoli Feliks.
Owalny spojrzał pytająco na Kolę.
- Nie powiedziałeś mu – bardziej stwierdził niż zapytał.
- Daj mi dość do słowa! - przez gadaninę przebił się w końcu Kola. Wskazał miejsce do siedzenia Feliksowi, a sam powoli zaczął obchodzić pokój. Założył ręce do tyłu i wyglądał tak, jakby miał zacząć poważną przemowę. - Tam, pod posterunkiem, powiedziałem ci tylko o tym, że woda wypłynęła. Nie wiadomo gdzie, nie wiadomo jak. Władze na razie trzymają śluzę zamkniętą. Ot tak, na wszelki wypadek, jakby zamierzała. W końcu Wisła lubi się bawić w chowanego... Rzecz w tym, że po drugiej stronie może być cokolwiek. Mogą być kolejne prężnie rozwijające się frakcje, albo całkowita pustka. Cokolwiek by to było, da się na tym zarobić. Jak są ludzie, ustali się nowe trasy karawan i będzie wpadał ładny grosz, jak nie... Cóż, części do agregatów są teraz na wagę złota. Słyszałem, że na Młocinach oddali jakiemuś Odzyskiwaczowi dziewczynę za części, które on przytargał z jakiegoś warsztatu. Ale nikt tam nie może dotrzeć, ponieważ śluza jest dalej zamknięta. I tu potrzebna jest twoja pomoc – wymierzył palec w stronę Feliksa.
- Co?! - zapytał zdziwiony mechanik. - Ja wam tego nie otworzę, mowy nie ma! Nawet nie wiem jak...
Kola pokręcił głową nad głupotą towarzysza i wyciągnął z szafki butelkę z lśniącą na srebrno zawartością.
- Napijmy się – zadecydował gospodarz. - Zawsze się łatwiej gada po głębszym.
Wyciągnął jeszcze szkło, po czym polał najpopularniejszego w metrze trunku – rtęciówki. Nikt nie chciał wiedzieć z czego, ani jak się to pędzi. Po prostu było i mocno poniewierało. Niczego więcej do zalania robaczka nie trzeba. Całe transporty alkoholu przyjeżdżały z Kabat i były popularne w całym metrze, nawet u komunistów. Sama nazwa pochodziła nie tylko od koloru, ale przede wszystkim od konsystencji trunku. Po wypiciu pierwszej kolejki Kola usiadł przy Feliksie i jednocześnie naprzeciw nieznajomych.
- To jest Cegła – pokazał na większego – a to Token. Na razie więcej nie musisz wiedzieć. Na ciebie będziemy wołać Śrubokręt - widząc minę kumpla poprawił się szybko. - Ej, to tylko na czas akcji! Mam już plan. Otóż pod Powiślem i w okolicach jest wielki zbiornik z wodą. Do tego filtry, oczyszczalnie i całe inne badziewie uzdatniające wodę do picia. Wy, mechanicy, łazicie tam, konserwujecie i tak dalej, nie? Jedno, normalne wejście jest na samej stacji i z niego korzystacie. A drugie, awaryjne, w tunelu pod Wisłą... Musisz nas po prostu wprowadzić. Dalej poradzimy sobie sami. Oczywiście odpalimy ci okrągłą sumkę...
W pomieszczeniu zapadłą cisza zakłócana tylko mruczeniem kota i syczeniem knota.
- Powiedz mi K... Drąg. Jak długo się znamy? - westchnął w końcu Feliks.
Mikołaj zmarszczył brwi.
- No, od młodziaka przecież... Dlaczego pytasz?
- Ty debilu, chcesz mnie przekupić! - krzyknął Feliks. Chwilę sapał gniewnie. - Jasne, zaprowadzę was. Tylko potem idę z wami! I nie ma żadnego ale! A teraz wyskakujcie z kasy. Potrzebne mi po piętnaście groszy od łebka na przebrania. Normalnie mam tam wartę dopiero za dwa tygodnie, ale spróbuję ustawić coś wcześniej. Skontaktujemy się przez Kodrąga.
Wstał i wypił kolejną porcję wódki. Z luźno trzymanej szklanki na podłogę spadło kilka kropel napoju, na co podłoga zareagowała głośnym sykiem. Kola nie odezwał się ani słowem. Po prostu patrzył się ze zdumieniem na kolegę, którego wydawało mu się, że znał.
- Można mu zaufać, tak powiedziała Bastet – odezwał się po raz pierwszy Cegła i położył drobne na stoliku.
Po stole niemal natychmiast potoczyły się kolejne monety.
- Spróbujesz coś odwalić – rzucił tylko zaowaloną groźbę Token.


Metro prezentowało niesamowity wachlarz kultur i subkultur. Od początku tak było, kiedy to po rozpoczęciu wojny do naprędce przygotowanych schronów zwaliła się cała masa różnych ludzi ze stolicy. Biali, czarni, ciapaci i żółci. Do tego w każdym możliwym przebraniu charakterystycznym dla swojej religii, klubu motorowego, zespołu muzycznego, czy ze sztandarem ugrupowania. Od początku w tym kotle ludzkim wrzało. Narodowcy bili obcokrajowców, a oni brali odwet. Pomiędzy kolejnymi klęskami głodu i falami samobójstw wszczynano krwawe wojny na tle tych odmienności. W końcu z braku ludzi i broni, zaczęło się uspokajać. Ludzie migrowali w zasięgu metra, zajmując stacje z sobie podobnymi. Przez pewien czas istniała nawet stacja muzułman, póki neokomuniści nie rozprawili się z "wrogami systemu". Co ciekawe, podczas tej wojny doszło do ataku terrorystycznego. Jeden z szyitów miał przeprowadzić atak samobójczy w dniu wybuchu wojny. Nie zrobił tego z jakiegoś tylko sobie znanego powodu, ale dzięki temu muzułmanie mogli użyć jego ładunków wybuchowych do pogrzebania w tunelu ponad osiemdziesięciu czerwonych. Z braku kul i kijów baseballowych okładano się szynami, wpuszczano do wentylacji trujące lub promieniotwórcze gazy, otwierano zabezpieczone włazy na powierzchnię, szczuto na stacje mutanty i robiono masę innych rzeczy, o których ludzie podczas III Wojny Światowej nie myśleli. Starcy i mędrcy kiwali smętnie głowami i wzdychali o potwierdzeniu tezy. Człowiek człowiekowi wilkiem, a nawet gorzej. Mimo końca wszystkiego, co znane, ludzie dalej walczyli i wyżynali się w pień, zamiast się zjednoczyć.


Kolejny dzień, kolejny tłum ludzi śpieszących się w swoich małych sprawach. I Feliks stojący naprzeciw wejścia do tunelu konserwacyjnego, choć po drugiej stronie peronu. Jeszcze pół godziny. Jeszcze dwadzieścia dziewięć minut... Czas dłużył mu się niesamowicie. Czy da radę zagrać swoją rolę przed strażnikami? Czy dowódca warty nie zorientuje się, że coś jest nie tak, jak powinno być? W końcu tyle rzeczy może się nie udać... Przytłaczająca niepewność i pełna świadomość masy czynników losowych odbierała chęć do działania. Jednak Feliks nie pierwszy raz przyjmował jakąś maskę. Teraz też się uda. Przeżegnał się, pocałował krzyżyk wiszący na szyi i ruszył przed siebie. Tato, żyj, ponieważ to wszystko dla ciebie.

- Dzień dobry – zaczął mechanik. - Ja na standardowy przegląd techniczny.
Stojący tyłem do Feliksa barczysty człowiek, który rozmawiał z dwójką wartowników, obrócił się i zdjął hełm taktyczny rozpuszczając długie blond włosy. Kobieta zmierzyła pogardliwym spojrzeniem mechanika i kiwnęła głową.
- Wpuście go – rozkazała. Miękki głos i ładna, prosta twarz nie pasowały do potężnej postury wzmocnionej dodatkowo strażniczym pancerzem. - Tylko niczego nie odwal, bo pożałujesz.
- Nawet gdybym coś zrobił, i tak byś nie potrafiła się zorientować, co jest nie tak – powiedział przechodząc obok niej i wklepując kod do włazu na panelu.
- Uważaj na słowa – warknęła. - Wypadki chodzą po ludziach.
W mechanika wlała się pewność siebie. Nie po to zasuwał w syfie i ciemności, by takie osoby miały wygodnie. Nie dla nich to wszystko. Już chciał odpowiedzieć, ale się powstrzymał. Potem przyjdzie czas na rewanż. Teraz ważniejsze jest zadanie. Śluza otworzyła się z cichym zgrzytem, a on wszedł do długiego korytarza, w którym świeciła się mniej niż trzecia część świetlówek. Odpalił czołówkę i ruszył do przestronnego pomieszczenia kontrolnego, w którym mógł sprawdzić, czy z maszynerią jest wszystko w porządku. Stamtąd był już tylko rzut beretem do kolejnego tunelu i wyjścia za Powiśle. Ruszył w kierunku drugiej śluzy. Wyglądała na sprawną, choć nieco przyrdzewiałą. Na pewno będzie zgrzytać podczas otwierania. Feliks przez chwilę miał nadzieję, że ściągnie to uwagę wartowniczki. Był pewien, że Token lub Cegła nie mieli by specjalnych wyrzutów sumienia likwidując niewygodnego świadka. W drodze powrotnej do normalnego wyjścia zastanawiał się, jaki idiota tak głupio zaprojektował te tunele. Wyjście pod Wisłę? Bez sensu...
- Jedna z rur pękła – zawiadomił strażniczkę. - Muszę iść po pomoc i części zamienne.
Dziewczyna spojrzała na niego ze strachem.
- Ale nie zaleje stacji, ani coś takiego?
- Uspokój się – powiedział twardo Feliks. Czuł swoją wyższość i podobało mu się to niezmiernie. - Wszystko będzie dobrze, tylko nie krzycz. Nie chcemy paniki...

Pół godziny później wrócił z przebranymi w niebieskie kostiumy mechaników kompanami. Nieśli ze sobą dwie wielkie rury z upchniętymi w środku ubraniami i mniejszym ekwipunkiem oraz kilka torb, w których narzędzia przykrywały broń, amunicję i tym podobne, śmiertelnie groźne rzeczy.
- Ruszać dupy! - Poganiał swoich. - Jak rura rąbnie, to będziemy mieli nieźle przegwizdane.
Strażnicy z szeroko otwartymi oczami wpatrywali się w mechaników. Jeden z nich poruszał ustami, jakby się modlił. Feliks wpuścił kompan i już miał zniknąć w tunelu, gdy powstrzymał go silny nacisk na barku. Obejrzał się i dostrzegł pochyloną nad sobą wartowniczkę.
- Jeśli coś będzie potrzeba, to mówcie. Ja z chłopakami chętnie coś...
- Nie, damy sobie radę sami – stwierdził Feliks. Zamknął za sobą śluzę i osunął się na posadzkę po drugiej stronie.
Pozostała trójka stała jak skazańcy pod ścianą i wpatrywała się w mechanika.
- No co się tak gapcie?! - zapytał. - Wyciągajcie graty i w drogę. Po tym widowisku, które urządziliśmy, szybko przybędą odpowiedni ludzie, którzy zadadzą pytania. Wtedy chciałby być już daleko!
- Bastet miała rację – powiedział Cegła. - Masz jaja.
Największy z grupy otworzył torbę, z której łepek wystawiła kotka.
- Miau!

Dziesięć minut później Feliks mógł podziwiać zgranie reszty. Wiedział, że Token i Cegła należeli do jakiejś grupy najemników, ale nigdy by nie pomyślał, że Kola też tak potrafi. Co prawda ochrona karawan to wymagające zajęcie i na pewno nie dla mięczaków, ale przyjaciel po opuszczeniu wejściu do tunelu zmienił się. Cwany uśmiech znikł z twarzy, a on sam wyglądał na spiętego gotowego w każdej chwili zareagować. Na dodatek każdy z nich miał bojówki w jakimś ciemnym kamuflażu i kamizelki taktyczne. Z wielkich kabur wystawały rękojeści Glocków. To było dopiero coś. W metrze broni było jak na lekarstwo, podczas wojen między stacjami ludzie często okładali się szynami i łyżkami, ponieważ nie było niczego innego. Zwykły, przestarzały P-64 był oznaką możności. O nie mieli Glocki! Takimi cudeńkami mogli pochwalić się tylko najemnicy z Saletry. Sam Feliks ściskał w ręku własnoręcznie zrobioną z resora kuszę. Kiedyś marzył o przygodach. Potem mu przeszło i broń leżała na dnie kufra. Teraz nadszedł jej czas. Sprawnie napiął cięciwę i wsunął w leże bełt. Nie mógł się pochwalić ani doświadczeniem, ani celnym okiem, ale na jego szczęście broń była wystarczająco potężna by położyć na strzał wszystkie pospolite bestie żyjące w ciemności tuneli. Niemniej był ubrany tak jak oni. Miał profesjonalne ochraniacze, rękawice, a nawet maskę p-gaz. Podniecenie rosło w nim z sekundy na sekundę. Już nikt nigdy nie powie, że nie zna życia, bo nigdy nie podróżował inaczej, niż silnie chronioną karawaną. Teraz on odkryje coś, czego inni ludzie nigdy nie mieli ujrzeć.


Ciemność. Tylko nie taka zwykła, gdy jest brak światła. Nie taka, do jakiej przyzwyczaił się podczas pory nocnej na stacji. Ta była inna. Całkowite przeciwieństwo światła, wsysające snopy jasności z latarek z potęgą czarnej dziury. Czołówki ledwie lizały ziemię pięć metrów przed ludźmi. Dalej była ciemność. Zadowolenie wyparowało z głów podróżników bardzo szybko, a jego miejsce zajął chłodny, obezwładniający strach...
- Panowie, po co ta spina? - zapytał zdenerwowany Feliks. Zdawało mu się, że słyszy jęki potępionych dusz, choć logika starała się wytłumaczyć to nieszczelnością w rurach. - Jest czysto. Wszystkie mutanty wymyło stąd do czysta, nie? No i ile zostało do Stadionu? Prz...
Nie dał rady dokończyć, gdyż silna ręka zacisnęła mu się na ustach.
- Zamknij się – wyszeptał do ucha mechanika Cegła. - Licho nie śpi.
Feliks potarł obolałą po uścisku osiłka szczękę. Bał się jak cholera. Gdyby nie pozostała trójka, już dawno wróciłby do bezpiecznego światła tunelu konserwacyjnego. Wszędzie dookoła tylko beton, jęczące rury, więcej betonu i beton. Starał się skupić na kołyszących się przed nim plecach Koli, ale jego wzrok ześlizgiwał się z nich i trafiał w końcu na mrok. Światełko Tokena wydawało się takie nikłe...
- Stać! - usłyszał słowa przodownika. - Patrzcie!
Zaciekawiony przytruchtał do miejsca, gdzie stał Token i spojrzał za snopem padającym z jego latarki. Zamiast plamy światła na ziemi dostrzegł krawędzie niemal idealnie okrągłej dziury o średnicy około dwóch metrów. Zajmowała prawie całą szerokość tunelu.
- Co to jest? - wyszeptał Kola.
- Dziury w życiu nie widziałeś? - odpowiedział zgryźliwie pytaniem na pytanie Feliks.
- Źle zapytał – wtrącił Token. - Co to zrobiło, bo samo nie powstało...
Dopiero wtedy dotarło do Feliksa, że dziury nie robią się same z siebie. Więc albo to jakieś ruchy tektoniczne i działalność wody, albo... Czując lodowate łaskotanie karku obejrzał się za siebie. Nic nie było. Żaden ponad dwumetrowy potwór o łapach jak szufle koparek nie stał za nim. To tylko chłodny ciąg tunelu... Gdzieś tam musi być wyjście na powierzchnię...
Kompani w całkowitej ciszy prześliznęli się obok otworu. Cały animusz ulotnił się. Już nikt nie miał ochoty na szabrowanie stacji. Wyobraźnia nie próżnowała, każda rura i wystający blok betonu wydawał się nowym rodzajem potwora, który tylko czeka na nieostrożne ofiary. Dziwne korzenie i wysuszone glony walające się po dnie, zdawały się zaczepiać wędrowców, uwięzić ich w tunelu na zawsze. Do tego zapach gnijącego błota pomieszany z ostrą wonią piżma. Dalej czekało na nich jeszcze kilka podobnych dziur. W suficie, ścianach. Tak, jakby ktoś się bawił wielkim laserem. Gdzie jest woda? Czyżby spłynęła? Rozglądając się, dostrzegł niemal całkowicie wyblakłe graffiti. Z trudem rozszyfrował napis: "BÓJ SIĘ PRZYSZŁOŚCI". Ktoś miał dar przewidywania... Przyszłość jest i będzie straszna...
Szybko zatopił się we własnych myślach. Skoro potwora nie było, nie było się i czego bać. Przecież nic się tutaj nie mogło zalęgnąć, ponieważ stała woda. A jeśli było tutaj coś wodnego, to... Właśnie było. Bez wody żyć nie może. Nagle usłyszał jakiś subtelny dźwięk. Przystanął na chwilę, jednak odgłos się nie powtórzył. Wzruszył ramionami i już miał postawić kolejny krok, gdy przygniótł go ogromny ciężar. Feliks nie od razu się zorientował, że Cegła zasłonił go swoim ciałem, a nad nimi przefrunęło z głośnym świergotem coś, co wyglądało jak skrzyżowanie jeża z wściekłym gekonem. Rozległy się strzały i głośny krzyk bólu. To nie był jedyny świergot. Coś o metalicznym połysku rzuciło się na Cegłę, który odbił to pięścią i poczęstował porcją ołowiu. Feliks w tym czasie podniósł kuszę i wodził nią dookoła. Na kolejny dźwięk wypuścił bełt w ciemność. Głuchy stuk upewnił go, że nie trafił. Grupka trwała tak jeszcze chwilę w napięciu, jednak krótki jak mgnienie oka atak był zakończony. Feliks obejrzał się i dostrzegł opierającego się bezwładnie o ścianę Tokena i jednego z mutantów, które ich zaatakowały. Coś długości metra, pokrytego wielkimi, czarnymi płytami łusek wgryzło się w udo najemnika. Do tego wąska gęba pełna ostrych jak sztylety zębów i małe, niemal niewidoczne pod płytami łapy. Przez głowę przemknęła mu wizja człowieka mającego coś takiego jako ochraniacze na kolanach i łokciach. A więc to były sławne...
- Wgryzulce – splunął Kola podważając szczękę mutanta ostrzem noża. Token jęknął głucho, a z rany zaczęła wypływać masa krwi.- Trzeba go do lekarza. Poszła tętnica.
Cegła już był przy towarzyszu i przyciskał do rany wielki zwój szmat.
- Token, dasz radę wstać?
Niepewne kiwnięcie głową. Cegła obwiązał szmaty dookoła uda i pomógł się podnieść koledze. Ten zachwiał się niebezpiecznie, ale ustał. Feliks zauważył, że już nie tylko udo, ale cała noga była skąpana w krwi. Nie był lekarzem i naprawdę miał nadzieję, że Token przeżyje, ale rozsądek podpowiadał, że nie tym razem. Przeżegnał się i zaczął modlić się po cichu "Pod Twoją obronę".
- Idźcie dalej – powiedział Cegła. Sam wziął chwytem strażackim Tokena i ruszył w drogę powrotną. Kola próbował protestować, oferował pomoc, choć bezskutecznie. Cegła nie chciał takiej ofiarności – Jeżeli sam nie dam rady, to i wy nie pomożecie. Idźcie dalej. - Kola ruszył za nim bez pozwolenia, ale osiłek uwolnił prawą rękę, wyciągnął Glocka i przystawił do czoła karawaniarzowi.
- Idźcie bez nas. Umowa pozostaje ważna.
Plecy Cegły szybko zniknęły w mroku. Kola załamał ręce i oparł się o ścianę.
- Nie tak to sobie wyobrażałem – westchnął. - Ledwo wyszliśmy, a tu już pół stanu poszło... Dobrze, że blisko. Wgryzulce nie powinny już zaatakować. Małe stada boleśnie odczuwają stratę nawet jednego osobnika. No, komu w drogę i tak dalej...
Mechanik skończył modlitwę i załadował kolejny bełt do kuszy. Mimo zapewnień przyjaciela, tak czuł się bezpieczniej. Dopóki światło nie rozjaśni mroku, zawsze będzie niebezpiecznie. Ludzie od zarania dziejów bali się mroku i nocy. Prócz drapieżników musiało być tam coś więcej. W końcu człowiek stał na szczycie łańcucha pokarmowego, więc zwykły zwierzak był mu niestraszny. Zawsze było coś więcej. Dobrze, że licho czasami śpi...
- Miau! - mruknął kot ocierając się o nogę Feliksa.

Nieskończona ciemność tuneli przeszywała wędrowców na wskroś. Już wcześniej bali się. Gdy zostało ich dwa razy mniej, strach zamienił się w przerażenie. Każde echo wywoływało chęć ucieczki, głośniejszy oddech, czy nastąpienie na obluzowaną szynę kończył się karykaturą tego dźwięku nękającą wędrowców przez parę minut. Na dodatek droga wydawała się nie mieć końca... Ile było z Powiśla na Stadion? Dwa kilometry? Chyba nawet mniej. Dla pieszego to jakieś piętnaście, maksimum dwadzieścia minut. Dlaczego jeszcze nie dotarli na stację?
- Kola, dlaczego poszedłeś? - zapytał Feliks.
Kumpel początkowo nie odpowiadał, wodząc światłem latarki po ścianach i stropie tunelu. W końcu westchnął głośno.
- Wiesz jak to jest żyć w cieniu swojego ojca? Nie masz zielonego pojęcia... Na dodatek takiego, który uważa, że jesteś do niczego i bez jego pomocy byś nie przeżył. Chcę udowodnić mu, udowodnić sobie, że nie jestem słaby. Znajdę żywą stację, kupię drezynę i otworzę nowy szlak handlowy. Wygryzę starego... Zobaczymy, co wtedy powie - początkowo głos Koli był pełen żalu, ale zmieniał się, aż doszedł do wściekłości. Po ostatnich słowach zgrzytnął zębami i kopnął gruz leżący na ziemi. - A ty?
- Ja ojca niemal nie pamiętam. Jest taka jasna twarz w mojej świadomości, pełna spokoju i otuchy... Przed zalaniem był na drugiej stronie...
- Mogłeś przecież poczekać, aż otworzą, po co lazłeś w ciemno?
Feliks nie potrafił odpowiedzieć. Milczał chwilę, po czym westchnął głośno.
- Nie wiem. Tak było trzeba, tak po prostu czułem. Z resztą... Co to za życie starego kawalera na stacji. Żadnych emocji, nic co by wiązało mnie z tamtym miejscem. Starczy tego uzewnętrzniania. Bez butli rtęciówki nic więcej ze mnie nie wyciągniesz.
Mikołaj parsknął krótkim śmiechem, po czym zatrzymał się.
- Patrz! - krzyknął podnieconym głosem. - Światło!


Kumple pobiegli w stronę nikłego światełka. Wbiegli na rozległy peron, zawalony rożnymi gratami, straszący wrakiem wagonów. Cała stacja, prócz jednego miejsca była pogrążona w mroku i... Parowała. To chyba najlepiej oddawało stan rzeczy, które traciły nagle kontury, zamazywały się, wyglądały jak utkane z mgły. Pod nogami przyjaciół też przelatywało coś siwego, co od biedy można było nazwać parą. Sięgała do kostek, ale sprawiała, że nic przez nią nie było widoczne. Niegdyś barwna i pełna życia stacja zamieniła się w martwe widmo ubrane w szarość i cień.
- Nie podoba mi się to – powiedział drżącym głosem Mikołaj.
Feliksowi też nie. Jednak zwabieni jak ćmy, ruszyli w stronę światła. Jego źródłem okazała się nieduża lampa naftowa stojąca na schodku. Tuż obok niej siedział podstarzały, siwy mężczyzna ubrany w wielką, brązową pelerynę sięgająca ziemi. Jadł coś i nie zwracał uwagi na przybyszów.

Uciekajcie!

Feliks z rozszerzonymi z przerażenia oczami rozejrzał się dookoła. Kto to powiedział? Właściwie szepnął mu do ucha... Kola też stał przerażony, niezdolny do jakiegokolwiek ruchu. Czy ten głos to prawda, czy tylko wytwór wystawionej na próbę wyobraźni!

Uciekajcie!

Nie, szept trafiający bezpośrednio do mózgu nie był przesłyszeniem. Głos dziewczynki, a może kobiety, nie był pewien. Przerażony na śmierć. W tym momencie mężczyzna skończył konsumpcję, otarł usta papierkiem, który rzucił przed siebie i niemal od razu stał się elementem sinej mgły, która otaczała również niego. Siedząca do tej pory spokojnie w plecaku Feliksa Bastet, wyskoczyła i stanęła przy nodze mechanika prychając głośno.
- Tak dawno nie miałem tutaj gości – głos przywodzący na myśl bijące spiżowe dzwony pomijając uszy przedarł się od razu do głowy. - Co sprowadza wędrowców z tak daleka? Chyba nie moja skromna persona?
- K... Kim jesteś? - wykrztusił Kola. - Prz... Przecież nie mooożesz tuutaj tak sam...
- Na szczęście nie ty decydujesz, co ja mogę, chłopcze – mężczyzna nie musiał nawet otwierać ust. Uśmiechał się smutno patrząc na zagubionych wędrowców.

Uciekajcie!

Mężczyzna machnął ręką, a szepty, które towarzyszyły odkrywcom, znikły natychmiast.
- Widzicie, kiedyś tutaj było pełno życia. Z resztą, jak na całej tej przeklętej planecie. Kupa roboty, ale On był szczęśliwy. Jego cel, planeta pełna własnej woli i autokreacji. Piękne, choć niebezpieczne. Przecież prócz złych uczynków, mordów, gwałtów, napadów i całego zła, które byliście w stanie stworzyć, była też miłość. Ba! Było jej nawet więcej, niż tego zła. - Mężczyzna podniósł się z miejsca i zaczął wirować. Dookoła pojawiały się kolejne obrazy wojen, rzezi, masakr i innych brutalnych zbrodni. Kola nie wytrzymał i zwymiotował. Jego wymiociny nie zdążyły nawet dotrzeć do ziemi, a otoczyła je sina mgła i znikły. Po brutalnych scenach nastąpiły obrazy ludzi całujących się, rodzin idących do parku, czy kościoła, sielankowe sceny rodzinne, święta. Mężczyzna jednak nie przerywał i okazywał kolejne sceny. - Były wojny, to niezaprzeczalny fakt. Jednak wstawaliście po nich jeszcze silniejsi. Eony były pewne, że w końcu upadniecie, tak jak przepowiedziało Pismo. I stało się. Wojna, totalna zagłada powierzchni, reset ustawień natury i kolejna dzika ewolucja, tym razem w prochu postnuklearnego świata. Byłoby fajnie obserwować wzrost kolejnej cywilizacji, gdyby poprzednie szkodniki zniknęły całkowicie. Ale nie, musieliście przeżyć pochowani w schronach, metrach, odciętych od chaosu wyspach. Cóż, starałem się. Zsyłałem kolejne nieszczęścia, głód, wojny. Niestety nic to nie dało. Jak wy, ludzie, to robicie? - Przerwał, jakby spodziewał się odpowiedzi. - Na śmierć i rozkład odpowiadacie miłością. To fakt. Zamiast pogrążyć się w marazmie, macie nadzieję. Zbliżacie się do siebie, kochacie mocniej i odbudowujecie to, co wydawałoby się, że jest utracone. Podziwiam, choć mi to przeszkadza.
Mężczyzna podczas swojej przemowy zaczął się starzeć. Skóra schła, twarz pokrywała się zmarszczkami, a sylwetka gięła się do ziemi. Potem nastąpiło coś niemożliwego, siny pył przyległ do mizernej postury i zdarł mięso z kości, ukazując biały, ogromny szkielet. Dwie błękitne supernove błysnęły w oczodołach.
- Muszę zrobić to inaczej – głos już nie był przyjazny, przeszywał ciała ludzi na wskroś, wykręcał umysły na drugą stronę. - CZY JESTEŚCIE GOTOWI NA ŚMIERĆ?
Nagle coś odblokowało się w Mikołaju, który z krzykiem rzucił się do ucieczki. Szkielet nie gonił. Stał po prostu i się śmiał. Głośno, okrutnie. W tym momencie Bastet skoczyła na istotę. Feliks ze zdziwieniem dostrzegł, że jest jakby większa, a szyja i głowa porosła znacznie dłuższa sierść. Ten obraz trwał jednak tylko chwilę. Kot strącił czaszkę z szyi. Cały szkielet zaczął obracać się w proch... Feliks też w końcu poczuł swoje nogi, złapał zwierzątko Cegły i rzucił się do ucieczki. Rechot zamienił się w głośne wycie. Feliks nie mogąc się powstrzymać, obejrzał się do tyłu. Na tle światła dostrzegł potężną sylwetkę psa o krótkiej sierści i spiczastych uszach. Potem poczuł, jakby przebił się przez bańkę mydlaną...


- Mrrr – mruczenie obudziło mechanika. Rzucił się, jak ryba wyrzucona z wody. Szybko jednak zrozumiał, że nie był już na stacji. Obudził się oparty plecami o ścianę w ciemnym tunelu i nie miał przy sobie latarki. Wymacał plecak i wyciągnął z niego karbidówkę, którą nie bez problemów zapalił. Dawała nikły, niebieski poblask. Coś chyba było nie tak z paliwem, powinna działać lepiej...
- ku*wa, kocie, co to było?! - krzyknął. - Gdzie jest Kola?!
W odpowiedzi usłyszał tylko karykaturę echa. Westchnął i przygarnął zwierzątko do siebie. Poczuł się odrobinę lepiej, gdy pogłaskał miękkie futerko.
- Musimy ruszać.
Podniósł się z ziemi, otrzepał i macając ręką, ruszył wzdłuż muru. Na co liczył? Nie wiedział. Rozumiał tylko, że stagnacja to śmierć, a tego na pewno nie chciał. Kotka prychnęła głośno, co zwróciło jego uwagę na głośny świst i cichy warkot. To chyba nie... Wgryzulce! Krzyknął z przerażeniem i ruszy biegiem. Stracił natychmiast poczucie kierunku i orientacji. Po prostu biegł przed siebie. Poczuł, że się potyka i upada, a potem podnosi i biegnie dalej. Karbidówka gdzieś przepadła. Słyszał szmery, warknięcia, otarcia. Dźwięki, które zwykle towarzyszą podczas polowania. Szkoda tylko, że polowanie było na niego...
Odbił się bokiem od ściany i przeleciał na drugą stronę. Jednak zamiast poczuć beton, trafił na pustkę. I poleciał... Dopiero po trzecim odbiciu zorientował się, że już nie biegnie, tylko toczy się bardzo prędko w dół. Wszystkie odgłosy pogoni zginęły w niesamowitym huku, jaki wypełniał jego głowę. Coś o metalicznym smaku wypełniło jego usta. W ostatnim przebłysku świadomości poczuł mokre zimno powoli go zalewające i nurt, który pociągnął go za sobą.


Feliksa obudziło kołysanie. Powoli otworzył oczy i dostrzegł tylko bujający się, pogrążony w ciemności sufit. Światła kilku latarek zaledwie muskały zwisające pajęczyny i korzenie dziwnych roślin, które już od lat niszczyły betonową otoczkę metra.
- Hej, obudził się! - usłyszał znajomy, podniecony głos. Niemal natychmiast w polu widzenia pojawiła się rozciągnięta w szerokim uśmiechu twarz Mikołaja. - No stary, myślałem już, że wyzionąłeś ducha. Mówiłeś kiedyś, że chciałbyś sobie popływać, ale ja na twoim miejscu bym się wstrzymał ze wskakiwaniem do pierwszej kałuży, na jaką natrafisz. Wiesz rybka by ci ptaszka odgryzła, czy coś... No i co tak się patrzysz z otwartą gębą?
Feliks zamknął usta i podciągnął się na łokciach. Był niesiony na noszach przez... Z przodu widział tylko czyjeś plecy, ale nad nim wyraźnie górowała sylwetka Cegły.
- Co ty tutaj robisz? - zapytał olbrzyma.
- A no śluza była zamknięta, więc musiałem dla Tokena innego ratunku poszukać – odpowiedział smutno Cegła. - No i pana kierownika, spotkałem, a on pomógł.
Feliks chwilę trawił wiadomość. Był przecież pewny, że kompan umrze... Choć trzeba się cieszyć, że żyje. Życie w metrze było bardzo cenne.
- Co ty taki smutny? Żyjemy, znaleźliśmy cel... Cegła, co ci? - spytał Kola.
- Bastet gdzieś się zawieruszyła – burknął olbrzym. - Widziałem ją na drugim brzegu tego, co go znaleźliśmy, ale nie chciała tu przyjść...
- Koty... - westchnął filozoficznie Mikołaj.
- Dobra, czy musicie mnie nieść? Chyba dam radę wstać – powiedział Feliks.
Jak na komendę nosze opadły i w końcu mechanik mógł dotrzeć kulejącego obok Tokena i...
- Witaj synu.
Twarz człowieka pewnego siebie, twardego, nieustępliwego, ale też gotowego do poświęceń pochyliła się nad nim. Teraz biło od niej szczęście i miłość. Dokładnie tak go sobie zapamiętał...
- Tato!
Dwaj mężczyźni padli sobie w objęcia. Dawno tajone uczucie żalu, zapomnianej miłości i poczucia bliskości w końcu dało o sobie znać. Wyrzeźbione w ogniu nieszczęść twarze zmiękły, a oczy wylały strumienie łez. Trzymali się długo, aż w końcu Kola zaczął głośno kaszleć.
- Nie chcę przerywać, ale dzisiaj na stacji święto pana kierownika. Szkoda by było, gdyby wszystko nam zjedli, jeszcze zanim tam dojdziemy, nie?
Feliks spojrzał wgłąb tunelu, skąd migały kolorowe światła stacji. Już stąd czuł zapach pieczonej wieprzowiny, gotowanych warzyw i ziemniaków. Słyszał nawet muzykę puszczoną z odtwarzacza oraz głośne śmiechy kobiet.
- Na mnie poczekają – roześmiał się ojciec. - Ale racja, nie dajmy im czekać...
Ruszyli w stronę światła...

Za ten post Salciarz otrzymał następujące punkty reputacji:
Positive Realkriss.
Awatar użytkownika
Salciarz
Stalker

Posty: 77
Dołączenie: 17 Sty 2012, 20:55
Ostatnio był: 05 Lut 2017, 14:09
Miejscowość: Dlaeko.. daleko...
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Viper 5
Kozaki: 13

Reklamy Google

Re: Światełko w tunelu

Postprzez slawek73 w 22 Maj 2014, 14:33

Jakby to powiedzieć... nie żebym się czepiał... ale podczas lektury miałem ochotę stać na baczność i głośno, z uczuciem, deklamować poszczególne wersy ;) Strasznie mieszasz style - w jednym zdaniu zawierasz niemalże poetyckie sformułowania, by za chwilę wrzucić jakąś kwestię w języku potocznym, techniczny i jakim tam jeszcze:

"Wojna, totalna zagłada powierzchni, RESET ustawień natury i kolejna dzika ewolucja, tym razem w prochu postnuklearnego świata. Byłoby FAJNIE obserwować wzrost kolejnej cywilizacji, gdyby poprzednie szkodniki zniknęły całkowicie" ;)

Za ten post slawek73 otrzymał następujące punkty reputacji:
Positive Salciarz.
Awatar użytkownika
slawek73
Stalker

Posty: 189
Dołączenie: 19 Maj 2014, 18:55
Ostatnio był: 07 Lut 2019, 17:26
Miejscowość: Lublin
Frakcja: Samotnicy
Kozaki: 32

Re: Światełko w tunelu

Postprzez Realkriss w 22 Maj 2014, 14:58

Już po przeczytaniu "Lajf is brutal" nie wątpiłam, że jesteś utalentowany. To opowiadanko tylko mnie upewniło.

Jest bardzo dobre, nie wiem, jakie były założenia i regulamin konkursu, w którym brałeś udział, może ich nie spełniło, ale na pewno jest świetne.

Narracja bardzo dobra, ładne opisy, stonowane dialogi. Do formy nie mam zastrzeżeń. Drobne błędy językowe, z których wypomnę tylko: nieszczęsne "zresztą" pisane oddzielnie i dwukrotnie użyte "zaowalowane", chyba chodziło Ci o "zawoalowane" :E

Treść jest największym atutem, a że jest zainspirowana uniwersum z książki, czy gry? No, chyba fanowska twórczość na tym polega, więc nie rozumiem, w czym problem. Historia jest bardzo ciekawa, zakończenie też mi się podoba, choć nie wiem, czy dobrze rozkminiam, że panowie spotkali Śmierć (hehe, szkielet, który ma dwie błękitne supernowe w oczach - rozumiem, że easter egg z "Morta" Pratchetta") i wszyscy zginęli, po czym dostali się do "nieba"?

Bardzo, bardzo dobrze i ciekawie piszesz, będę Ci kibicować w dalszych poczynaniach.

Za ten post Realkriss otrzymał następujące punkty reputacji:
Positive Salciarz.
Awatar użytkownika
Realkriss
Moderator

Posty: 1664
Dołączenie: 08 Lut 2011, 14:58
Ostatnio była: 09 Sty 2023, 10:40
Miejscowość: Warszawa
Frakcja: Wolność
Ulubiona broń: Vintar BC
Kozaki: 881

Re: Światełko w tunelu

Postprzez Salciarz w 22 Maj 2014, 16:34

@slawek73 - nigdy na to nie zwracałem uwagi, dzięki ;)
@Realkriss - zawsze miło się słucha pochwał ;) No i to pewnie dlatego podkreślało mi "zaowalone", a ja nie wiedziałem dlaczego xD No i uwielbiam Terryego, chciałbym móc pisać tak zabawnie, jak on.

Ogólnie wpadłem zwabiony konkursem. Chciałem napisać nań opowiadanie, które kręci mi się pod czaszką od "Lajf is brutal", jako jego kontynuację. Jeżeli konkurs nie wypali i tak napiszę, po czym wrzucę. Mniej mistycyzmu, więcej akcji ;)
Awatar użytkownika
Salciarz
Stalker

Posty: 77
Dołączenie: 17 Sty 2012, 20:55
Ostatnio był: 05 Lut 2017, 14:09
Miejscowość: Dlaeko.. daleko...
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Viper 5
Kozaki: 13


Powróć do Zero z Zony

Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 1 gość