Rzymianin

Twórczość nie związana z uniwersum gry S.T.A.L.K.E.R.

Moderator: Realkriss

Rzymianin

Postprzez GTR w 16 Lip 2014, 13:33

Miłego czytania. ;)


Wstęp:

:

Anno Domini 636. Świat jest pogrążony w mroku wojny, i uwzględnia tylko prawo miecza i włóczni. Królestwa powstają i upadają każdego dnia. Królowie giną na polach bitew.

Na północy i wschodzie, Anglowie wzmacniają swoje państwo i żądają więcej ziem. Oswald, nowy król północy rządzi teraz Bernicją, Deitą i Elmet. Na południu, Sasi, prowadzeni przez Cynegilsa, złączyli swe siły z Oswaldem i postawili pod mur Pendę, Króla Mercji. Czy Mercja przeciwstawi się swoim wrogom? Król Penda jest krwawy i gwałtowny - wielu królów zginęło z jego miecza, i wygląda na to że jego ostrze zabije jeszcze więcej.
Tymczasem, Chrześcijaństwo rozprzestrzenia się spoza terenów Królestwa Kentu, ziemi jutów, przekształconych barbarzyńców. Wypchnięci na wybrzeże, Walijczycy walczą o każdy cal ziemi, ale są zbyt podzieleni między sobą. Zamiast śnić o królu który zjednoczy ich wszystkich i poprowadzi do zwycięstwa, wolą powrót Króla Artura. Ale Artur nie żyje, i wszyscy patrzą na Cynddylana, Króla Pengwernu.
Oraz Gwynedd, królestwo żyzne wielu świetnych wojowników, milczy, nie słysząc dźwięku armii nacierających na ich ziemię. Gwynned opłakuje wspaniałego Króla Cadwallona, bicza anglów i sasów, który na tronie pozostawił swojego trzyletniego syna.
Na śnieżnych ziemiach, na dalekiej północy walczą Irlandczycy, Dalriada i Piktowie. Ich królowie dzielą krew, ale Irlandczycy okupują ziemie Cait oraz Królestwa Piktów. Piktowie z ich pomalowanymi twarzami i wojowniczkami, są teraz zjednoczeni przez jednego króla, i są mocniejsi niż kiedykolwiek.

Za morzem, w Irlandii, Domnaill mac Aedo z dynastii Ui Neill nazwał się Wielkim Królem Temairu po pokonaniu swych wrogów, ale to nic więcej niż prestiżowy tytuł. Chociaż nazwał siebie najmocniejszym panem na wyspie, wokoło dynastie dalej walczyły o ziemie, kobiety i bydło w bratobójczej wojnie. Wojna w Irlandii jest endemiczna. Kto potrafi przynieść światłość dla tego świata wojen i nędzy? Świat jest chaosem, a chaos jest wojną.
Pada deszcz. Jest zimno, za zimno nawet na strach... Ale w takim momencie zaczynam sobie przypominać kim naprawdę jestem.

Nazywam się Constantinus Titanus Companus, jestem wysokim i silnym potomkiem rzymian.
Mój ojciec był wyjęty spod prawa. Był bandytą, który ryzykował swoim życiem aby przetrwać. Ukrywał się w lasach od czasu, kiedy został oskarżony o popełnienie przestępstwa przez lokalną społeczność. Moja matka często przynosiła mu najpotrzebniejsze rzeczy, ale mimo tego, zdobywał jedzenie z rabowania i kradzieży. W końcu został zabity z rąk orszaku swego pana, który od dawna szukał mojego ojca w tych lasach.
Jako dziecko byłem niewolnikiem i wiodłem bardzo ciężkie życie. Praca w lesie i polach sprawiła, że stałem się szybki i silny ponieważ zawsze musiałem wykonać zadanie, które mi nakazano. Bardzo często byłem głodny i trzeba było dowiedzieć się, jak znaleźć pożywienie. Jednym z najbardziej niebezpiecznych sposobów była kradzież, ale zawsze musiałem być pewny że nikt mnie nie widzi jak to robię. Ostatecznie zostałem zauważony, i byłem przez niego torturowany jako przykład dla innych, aby nie postępowali jak ja. Bity często na gołej skórze, wierzyłem że mogę przetrwać wszystko.
Choć zacząłem czuć, że dorastam, gdzieś i kiedyś w końcu musiałem zmienić się w mężczyznę, tak jak cały świat zdawał się zmieniać wokół mnie. Będąc człowiekiem wolnym, oznaczało to, że byłem kimś więcej niż chłopi którzy musieli pracować dla swojego pana. Miałem kilku poddanych, którzy pomagali mi w ciężkiej pracy, ale ponieważ nie posiadałem dużo ziemi, reszta miała inne zadania. Co jakiś czas trzeba było zapłacić czynsz dla mojego lorda i należne mu usługi w zamian za pracę na danej ziemi. Gdy mój pan brał udział w wojnie musiałem odpowiedzieć na jego wezwanie jako żołnierz piechoty. Musiałem polegać na swojej tarczy w kleszczach bitwy. Polowanie w lesie sam na sam z łukiem i oszczepami było moim ulubionym zajęciem, i zapewniało dodatkowe jedzenie na stole. Kiedy nie mogłem znaleźć żadnej zwierzyny, polegałem na jadalnych roślinach, które następnie były gotowane przez moją żonę. Spędziłem wiele czasu w naturze, i znałem każdy sekret lasu. Zewnątrz czułem się jak w domu. Kochałem też uprawiać różne sporty z innymi ludźmi.


Rozdział pierwszy:

:

Podróż była wyczerpująca, ale w końcu mogę postawić nogę na lądzie. Mimo mroku, w pełni księżyca mogę dostrzec okolicę. Port jest ogromny, chodniki zadbane, a domy porządnie zbudowane. Seals-ey wydaje się być jednym z tych niewielu miejsc, gdzie chaos wojny nie dotarł. Ruszam przed siebie i po dłuższej wędrówce ciemnymi ulicami trafiam na gospodę. Widać, że tutejsi Sasi bawią się jak tylko mogą. Z chęcią bym dołączył, ale nie teraz czas na to. Opłacam nocleg, i padam na słomiane łóżko niczym bezsilny już żołnierz. Nieoczekiwanie budzę się przed świtem, cały wypoczęty.
Czy to magia Brytanii? A może byłem tak zmęczony, że przespałem więcej niż jedną noc? Jestem zdezorientowany. Kieruje się do wyjścia, kiedy wokoło każdy jeszcze śpi, a oberżysta kończy sprzątać po wczorajszej uczcie. Na ulicach jest tak samo pusto, jak to było w nocy. Nagle słyszę dźwięk, od którego stanęły mi się włosy na karku – syk ostrza wysuwającego się z pochwy. Nerwowo spoglądam we wszystkie strony. Czy to 'wiadomość' do mnie? W oddali widzę prostego bandytę nacierającego w moją stronę. Nikogo innego oprócz mnie nie ma, więc muszę walczyć. W prawej ręce trzymam włócznie, a z pleców ściągam puklerz - uzbrojenie które niegdyś należało do mojego ojca. Mój przeciwnik nie wygląda na doświadczonego wojownika, więc rozluźniam się – ale nie mogę go też nie docenić. Zamach na moją głowę kontruje puklerzem, i opierając koniec włóczni na biodrze, z całej siły uderzam od boku w jego żebra i szybko się oddalam na półdystans. Niestety, trafienie nie było groźny gdyż trafiłem go tylko kijem. Już nie wygląda na takiego pewnego siebie, widzę to po jego twarzy i postawie. Muszę to wykorzystać. Nie czekam ani chwili dłużej – odchylam włócznię do tyłu, i podbiegając w jego stronę wypycham przed siebie całą siłą – mój oponent był sparaliżowany, dzięki czemu ostrze trafiło w serce. Czemu taki prosty chłop miałby mnie próbować zabić? Bez wahania zakładam z powrotem mój osprzęt na plecy i zaczynam przeszukiwać ciało. Sakiewka, a w niej 100 szelągów. Nie wierzę aby taki prostak mógł się dorobić takiej sumy. Ledwo co przycumowałem do Brytanii i już ktoś chce się mnie pozbyć?

Rozglądam się wokoło, z daleka portu przygląda mi się strażnik – podchodzi powoli, więc wydaje mi się, że nie widział walki a tylko jej rezultat.
Ty tam! Stój! - krzyknął do mnie maszerując w moją stronę. Nie mogę tu zostać. Zakładam kaptur i kieruje się w stronę bramy idąc labiryntem miasta. Przemykam pomiędzy korytarzami domów, warsztatów i tawern niczym uciekająca przed watahą wilków sarna pomiędzy drzewami i krzewami. Staram się nie oglądać za siebie tylko iść do przodu, aż w końcu trafiam do bram miasta. Pewnym krokiem omijam zmęczonego wojaka pilnującego posterunku aż w końcu znajduję się na wolności. Świadomie kieruję się w stronę gęstego lasu na zachód, gdyż w mojej torbie zostało tylko pół bochenka chleba i trochę rozcieńczonego wina.

Wolność. Oprócz głodu i ciężkiej pracy, jako dzieciak nie pamiętam wiele. Wszystko zaczęło się od jutów. Mieszkałem z rodziną na dawnej rzymskiej prowincji. Mimo spadku populacji rzymskiej – a wzrostu germańskiej, nasza osada starała się dbać o stare zwyczaje za czasów cesarstwa. Byliśmy ludem rolniczym, mieliśmy kilku milicjantów co bardziej w ręku pasowało im trzymać cep niż żelazny topór... Wykorzystali to pobliscy najeźdźcy. Byłem bardzo mały gdy splądrowali nasze ziemie. Zaatakowali nas w nocy, zaskoczyli niczym myśliwy swoją ofiarę. Matka mnie obudziła i próbowała wydostać nas z tej krwawej bitwy. Pamiętam mnóstwo krwi i ciał - momenty, które zapamiętuje się na zawsze. W końcu kilku wojowników otoczyło moją matkę trzymającą mnie na rękach. Mnie wzięli ze sobą, a ją gdzieś zabrali. Od tamtej pory nigdy jej nie zobaczyłem, i z powodu tylu minionych lat jej twarz odeszła w niepamięć. Wojownicze plemienia w Jutlandii próbowały mnie wyszkolić na świetnego wojownika, ale opór i hart ducha wybiły im ten pomysł z głowy. Zacząłem pracować. Dzień w dzień, pole za polem, drzewo za drzewem, głód za głodem. Jedyne plusy z tamtego okresu, to wyrobienie w sobie siły i upartości.

A więc już jestem. Las wita mnie porannym świerkiem ptaków i rosą na źdźbłach trawy. W oddali maluje się sylwetka szczupłej sarny, tak więc schylam się lekko ponad wysoką trawę, omijając powoli drzewa zbliżam się do celu. Ściągam wolnym ruchem łuk i strzałę z pleców, którą spokojnie nakładam na cięciwę. Podchodzę coraz bliżej, cicho i uważnie.
Gdy już jestem na odpowiedniej odległości, z której mogę oddać celny strzał, a ofiara mnie nie zauważy – uspokajam oddech. Po chwili, nie spiesząc się, jednocześnie powstaję z trawy i napinam cięciwę łuku. Czuję, jak 58 funtów lnianej nici wbija mi się w trzy palce. Wstrzymuję oddech, celuję w głowę i już. Strzała świsnęła pomiędzy drzewami i gałązkami, przecinając fale powietrza oraz dziurawiąc liście napotkane po drodze. Ku mojej uciesze, zwierze przebiega kilka metrów i pada trupem w głębokiej trawie. Reszta stada licząca około dziesięciu osobników ucieka w popłochu, rozpraszając się na coraz to mniejsze grupki.
Podchodzę do zdobyczy, wyciągam zwinnym ruchem strzałę z okolic szyi – aby nie odczepić grotu – po czym ją związuję i przewieszam przez plecy.

Kieruję się do najbliższej fortecy. Vintan Ceaster, gród, którego drewnianą wieżę widać już na horyzoncie. Tym samym przechodzę przez granicę pomiędzy Południowymi Sasami a Gewissae. Jak widać, oba te państwa żyją własnym życiem i żadne nie wchodzi w drogę drugiemu. Nie ma tu żadnej wojny. Nie widzę ludzi nabitych na pal, dachy domów pobliskiej wioski nie płoną, a w moją stronę nie szarżuje żadne wynajęte ostrze.

Zostało już tylko parędziesiąt kroków do bram. Na wzniesieniu malowały się potężne, drewniane cisowe wały tworzące kształt owalu. Od zewnętrznej strony chroniła je sucha fosa, dodatkowo zakończona wbitymi, pochyłymi i naostrzonymi palami. Wejścia pilnowało kilku lekkozbrojnych, nad nimi unosiła się wieża mierząca około 15 do 20 łokci, obstawiona przez paru łuczników, zaś na wałach przechadzało się kilkunastu żołnierzy uzbrojonych głównie w puklerze i krótkie włócznie lub topory.
Podszedłem do straży przy posterunku, obok ławki położyłem swoją sarnę po czym się przysiadłem i rzuciłem:
- Dydd da, Canthaoir. Wpuścicie strudzonego łowcę do swych murów? Mam przy sobie kilka monet, zapłacę jeśli taka potrzeba.
Wojownicy wymienili się obojętnymi spojrzeniami, po czym jeden z nich dodał:
- Nie ma żadnego zakazu wstępu... Ale jeżeli szukasz naszego pana to go nie znajdziesz. Wyruszył wczoraj, i nie wiadomo kiedy się go spodziewać.
Skinąłem tylko głową i podszedłem do małej, drewnianej bramy przewieszając wcześniej przez plecy brunatne zwierzę. Na dźwięk dwóch, porządnych stuknięć żelaznej antaby żołnierze z drugiej strony otworzyli wejście, po czym bez żadnych pytań zostałem wpuszczony do środka.

Wewnątrz schemat pozostał ten sam. Tu dwóch pilnuje wejścia do koszar, tam trójka leniwie siedzi dyskutując obok domu ich lorda. Rozglądam się chwilę, po czym zaczynam kierować się do koszar. Pilnujący nawet nie zwracają na mnie uwagi, więc bez żadnego problemu wchodzę oraz podchodzę do szynkarza, wyciągam kilka szelągów i kładąc je na stół mówię:
- Witaj dobrzy człowieku. Chciałem opłacić na dzisiaj dla mnie nocleg, a dodatkowo prosiłbym o przechowanie tej dziczyzny w jakimś zimnym miejscu aż do mojego powrotu – karczmarz skinął tylko głową na zgodę, po czym pozbierał garść srebra i zabrał ciało.

Wracam na posterunek, na którym przed chwilą rozmawiałem ze strażnikami. Znowu się przysiadam i to na te same miejsce, po czym wyjmuję kawałek czerstwego chleba wraz z bukłakiem, w którym znajduję się trochę rozcieńczonego wina.
- Jak straż? - pytam, po czym zagryzam kawałek pieczywa popijając.
- U nas spokojnie. Nasz władca, Cynegils to mądry człek i nie szuka zwady ze wschodnimi władcami. A to dobrze, bo Sasi, mimo że władają tylko jednym portowym miastem, dwoma grodami i paroma wioskami, są bogaci. Znają się na dyplomacji, i od parunastu ładnych lat nie stoczyli żadnej bitwy. Dbają o swoje włości, uzupełniają armię, aż w końcu zaatakują – odpowiedział jeden z wartowników, po czym westchnął i dodał – i to prawdopodobnie za niedługo. I prawdopodobnie na nas.
- Plotki chodzą, że Cyning Cuthwulf Cuthwining ma w garnizonie parędziesiąt tuzinów żołnierzy! - wtrącił się inny - A my? Uporczywie walczymy z Pendą, z tego powodu główne siły naszej armii zostały poprowadzone na północ, na granicę Mercji. Wszyscy wiemy, że jak ktoś tu przyjdzie i zechce zająć te miejsce, to je zajmie i tyle!
- Nie bolączkuj się tak - odpowiedział spokojnym tonem trzeci wartownik – gdyby znikąd nas najechali straciliby poparcie wśród swoich popleczników. Lata zaufania poszłyby na marne. Całe królestwo Kentu by na nich uderzyło, a ja, jako jut wychowany w tamtych terenach wiem, że ich armia jest bezlitosna i dobrze wyszkolona.
Sasi nie są aż tak...
- O Sasach można mówić wiele, ale o tych na północy – przerwał znowu jut - W końcu tępaki wierzą w błogosławieństwo ich rzymskiej kolonijki i zaczynają wojnę z Anglami, Mercją i Kentem... Ich pokój z południem utrzymuje tylko góra srebra Cuthwulfa. Gdyby nie to, najchętniej rozpoczęliby bratobójczą walkę.
- A Penda? Jakoś nigdy nie patrzał, czy państwo które atakuje jest bezbronne czy nie. Aż tu nagle co? Bretwald!
- Ale Penda to Penda. On i cały jego ród jest znany z gwałtowności, a jego sukces polegał na dosłownym wyrąbaniu sobie drogi do sławy.

Rozmowa się tak toczyła, aż resztki chleba się kończyły a bukłak wysychał. W pewnej chwili wstałem, pozdrowiłem wartowników i ruszyłem w stronę pobliskiej wioski.

Osada znajdowała się zaledwie piętnaście minut drogi, więc podróż przebiegła bardzo krótko. Po drodze minąłem kawałek lasu, w którym jeszcze niedawno polowałem, aż nagle powitały mnie złote kłosy zboża i dachy domów wieśniaków. Brukowy szlak poprowadził mnie do centrum – na samym środku dużego placu zbudowana była studnia ze starych, kamiennych cegieł. Wokół były różnego rodzaju domy wieśniaków, spichlerze czy izby dla zwierząt, a nieco dalej za wioską znajdował się ogromny młyn otoczony ze wszystkich stron żyznymi polami. Całość uzupełniali ciężko pracujący tutaj farmerzy, a to na polach, a to przy zwierzętach. Niektóre dzieci, głównie te starsze, pomagały swoim rodzicom, gdy te najmłodsze biegały i bawiły się ze wszystkich sił. Przed jedną z chat znajdowało się ognisko a przy nim starszy, lepiej odziany mężczyzna – sołtys wsi. Schorowany starzec ogrzewał się przy ognisku, mimo ciepłego – jak na tutejsze standardy – dnia.
Skierowałem swój krok w jego stronę, przysiadłem się do ogniska po czym wytłumaczyłem, że potrzebuję uzupełnić tutaj swoje zapasy. Za napełnienie swoich bukłaków winem oraz kupno kilku bochenków chleba zapłaciłem dwoma garściami monet, a następnie pakowałem się i ruszyłem z powrotem.

W koszarach poprosiłem szynkarza o swoją zdobycz, którą położyłem na duży stół, rozwiązałem, przygotowałem noże i miski oraz rozpocząłem robotę.
Wypatroszenie zwierzyny, jak każdy myśliwy zaczynam od nacięcia poniżej klatki piersiowej, a potem szybkim i pewnym ruchem kontynuuje cięcie aż poprzestaje pod ogonem. Dzięki dużej powierzchni mogę przesunąć cały żołądek wraz z jelitami, wątrobą i resztą, co zaś pozwala mi na wycięcie serca i płuc – co również poczynam. Serce idzie do miski, a płuca do kundla szwendającego się po dworze. Resztę organów, które przed chwilą przesunąłem w dolną stronę ciała zwierzyny, wyciągam i rozcinam wszystkie ścięgna podtrzymujące owe wnętrzności. Ta część jest może nie jest tyle trudna, co uporczywa i brudząca. Mogę teraz swobodnie wyjąć wszystkie flaki rozdzielając wątrobę i jelito cienkie, które następnie trafiają do misy. Reszta podziela los płuc.

Środek opróżniony, tak więc zabieram lekki już korpus przed budynek i zostawiam na krótki czas w takiej pozycji, aby pozostała krew ściekła. Nie marnuję wolnego czasu, tak więc powracam przed stół i kładę przed sobą misę. Wyciągam z niej pierw wątrobę, która nadaje się do zjedzenia uprzednio usuwając woreczek żółciowy, co też robię. Starannie i powoli wysuwam śliski narząd metalowym chwytakiem, gdyż nie trudno o pęknięcie żółci co poskutkuje zmarnowaniem wątróbki. Udało się bez większych problemów – przecież nie jest to dla mnie pierwszyzna. Jak można się domyśleć, żółć do niczego mi się nie przyda tak więc również idzie na straty. Pora na śliską robotę – biorę przygotowany do takich rzeczy kawałek krótkiego, aczkolwiek równo okrągłego kija, na który naciągam długie jelito i wypycham wszystko ze środka. Trwa to dłuższą chwilę, lecz kończę odkładając pusty sznur do miski. Obmywam ręce, biorę wiadro wody i zabieram się do kolejnego etapu.

Wracam do truchła które powinno być już od środka stosunkowo pozbawione krwi. Woda posłuży mi tutaj jako środek do spłukania całego robactwa, które wpełzło wewnątrz. Po krótkim obmyciu pozostałości po sarnie zabieram do środka, przywiązując je na poziomą belkę do góry nogami. Wezmę teraz na warsztat ten element, dzięki któremu będę mógł się wzbogacić, mianowicie – skórowanie. Do tego przyda mi się mój cieniutki, ostry i mały nóż do pracy precyzyjnej. Odcinam nim ogon, po czym łącze owe cięcie z tym na brzuchu razem. Najważniejszą pracą jaką ma wykonać ten nożyk, to oddzielenie błony od mięsa tułowia co również robię. Dwa łokcie długości, z obu stron – uważnie i powoli oddzielam te dwie części abym mógł potem swobodnie ściągnąć całą skórę. Po skończeniu tej fazy przystępuje do nacięcia obu tylnych nóg, wbijając uważnie ostrze, aby nie naruszyć tkanki mięsnej. Rozcinam mały otwór i podnoszę ostrze do kopyta – to samo robię z drugą nogą. Jedna po drugiej, odłączam kopyta ze skórą od nogi starając się przy tym nie łamać żadnej kości.

Po wszystkim zostaje mi już ostatnia część skórowania – zdjąć ją. Pomaga mi przy tym szynkarz podtrzymując korpus, kiedy ja od góry do dołu z całych sił oddzielam mięso od skóry z futrem. Proces trwa jakieś dziesięć minut, aż pozostało różowo-białe mięso.
Oraz ostatnia prosta, czyli oddzielnie części jadalnej od kości. Jestem już trochę zmęczony, na szczęście to co będę za chwilę robił to prościzna. Odwiązuję więc pozostałości, które kładę na pokrwawiony, brudny stół. Pierw oddzielam przednie nogi i głowę od reszty potężnymi uderzeniami topora. Towarzyszący przy tym dźwięk rozłupywanych kości i chrząstek wprawia mnie o ciarki na ciele. Niepotrzebne części po raz kolejny wyrzucam. Wracam do stołu, siadam wygodnie i zaczynam oddzielanie całej reszty mięsa, zarówno tłustego jak i cienkiego, od żeber, kręgosłupa i innych kości.

Wreszcie koniec, mogę odetchnąć. Pozostała jeszcze połowa dnia, którą spędziłem na krótkim spacerze, pogawędce przy ognisku, skosztowaniem swoich wyrobów, aż wieczorem napiliśmy się paru kufli dobrego piwa.


Sam czytałem parę tekst parę razy, i błędy jakie znalazłem od razu poprawiłem. Mimo wszystko, zapewne coś się znajdzie, więc dajcie znać jak coś rzuci się wam w oczy.
| Ryzen 5 5600X | 16GB DDR4 3200MHz | RTX 3080 10GB | Windows 10 Pro x64 |
nismo

Za ten post GTR otrzymał następujące punkty reputacji:
Positive Yoavek.
Awatar użytkownika
GTR
Tropiciel

Posty: 373
Dołączenie: 13 Kwi 2013, 14:06
Ostatnio był: 25 Lut 2023, 19:39
Miejscowość: Nordschleife
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Vintar BC
Kozaki: 71

Reklamy Google

Re: Rzymianin

Postprzez Yoavek w 16 Lip 2014, 14:12

Wow! Człowieku masz talent! Opowiadanie jest poprostu cudowne! Chce się je czytać! Oby tak dalej :3 Wyczekuję na następne części ^_^
"Czuję się jak ktoś, z kim nie pozwoliłbym pieprzyć się mojej własnej córce, i jednocześnie jak ktoś, z kim, będąc tą córką, chciałbym się pieprzyć bardziej niż z kimkolwiek innym." ~Marylin Manson
Amerykanie są jak Rosjanki; im więcej ich tłuczesz, tym bardziej cię kochają.~Józef Stalin
Awatar użytkownika
Yoavek
Stalker

Posty: 61
Dołączenie: 07 Cze 2014, 16:43
Ostatnio był: 24 Lip 2015, 04:34
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: TRs 301
Kozaki: 2

Re: Rzymianin

Postprzez lehoslav w 16 Lip 2014, 14:41

Interpunkcja leży i kwiczy.
Dozymetry: Gamma-Scout Rechargeable, Berthold LB 133-1, SV500, FH40T, KSMG1/1M, Терра МКС-05, Graetz X50ZS, RSA 64D, DL-Messer 6150, DP66M, ДП-5В, RAM-60A, RAM-63 (miernik scyntylacyjny α, β, γ), RWA 72 M, Graetz EDW150, KOS-1, FAG FH41, EKO-D, Radiagem 2, Rados RDS-110, Thermo SVG 2, PDMR82, an/udr-13, Стора-ТУ, PM1603A, PM1621A
W Zonie: 5 razy (16 dni)
Awatar użytkownika
lehoslav
Tropiciel

Posty: 360
Dołączenie: 03 Lut 2014, 12:34
Ostatnio był: 21 Kwi 2023, 08:10
Frakcja: Powinność
Ulubiona broń: VLA Special Assault Rifle
Kozaki: 84

Re: Rzymianin

Postprzez slawek73 w 16 Lip 2014, 21:17

No i zdecyduj się - albo czas teraźniejszy dokonany, albo niedokonany - bo nie idzie tego czytać ;)
Awatar użytkownika
slawek73
Stalker

Posty: 189
Dołączenie: 19 Maj 2014, 18:55
Ostatnio był: 07 Lut 2019, 17:26
Miejscowość: Lublin
Frakcja: Samotnicy
Kozaki: 32


Powróć do Zero z Zony

Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 1 gość