WODNIK by tmatrix7

Twórczość nie związana z uniwersum gry S.T.A.L.K.E.R.

Moderator: Realkriss

WODNIK by tmatrix7

Postprzez tmatrix7 w 18 Sty 2015, 20:48

Cześć!

Z racji, że w nowej szkole praktycznie nie piszę wypracowań, a bardzo to lubię, postanowiłem napisać opowiadanie... może kiedyś..przy odpowiednim dopingu..powieść :) Ostatnie moje prace na tym forum wrzucałem jakieś 2 lata temu. Od tamtego czasu na pewno zmienił się trochę mój styl - mam nadzieję, że na lepsze. Co tu dużo mówić tekst to jedynie post-apo, nie ma nic wspólnego ze stalkerem, a świat przedstawiony powstał całkowicie tylko w mojej głowie. Wrzucam dużo, jak na pierwszy raz, ale nadesłanie samego prologu chyba by było lekką przesadą ;)
Gdy już będziecie oceniać, zwróćcie uwagę na tępo akcji (czy nie za mało opisów itd.) i czy to wszystko brzmi w miarę literacko.
Życzę przyjemnej lektury! Pozdrawiam! :D


Prolog

Nazywam się Alex Clinton, mam 21 lat i należę do Bractwa Wodnika. Na początek, chciałbym opowiedzieć trochę o mojej osobie. Pochodzę z małej kolonii w okolicach Barryville, a raczej ruin Barryville. Życie w tej osadzie od zawsze było ciężkie, każdy musiał pracować, by stać go było chociaż na kromkę chleba dziennie – i tu wcale nie przesadzam, wielu z nas – cywili, umierało na ulicach z głodu. Ludzi było bardzo dużo, stanowisk pracy w lokalnych fabrykach uzbrojenia bardzo mało, a do tego mieszkańcy nie byli dla siebie mili. Potrafili Cię okraść nawet z paru klepiaków, ale cóż... oni też walczyli o życie.
Cały ten syf rozpoczął się 2056 roku, kiedy to meteoryt o średnicy Manhatanu uderzył w Amerykę Północną – tak opowiadał mi mój dziadek, który sam poznał tą historię od swojego dziadka – Wracając do tego meteorytu: Ludzkość nie wiedziała, skąd się wziął, czemu akurat uderzył w Ziemię, a tym bardziej nie spodziewali się co przyniósł na nasz świat. A co przyniósł? Cóż... sam do końca nie potrafię tego opisać. „Epidemia” - to chyba najlepsze określenie. Na przestrzeni kilku tygodni na całym świecie zaczęły wymierać rośliny, jak też mniejsze zwierzęta. Po 6 miesiącach zaczęły pojawiać się zgony wśród ludzi, wtedy zaczęło się piekło. Dziadek mówił mi o pewnym kraju. Jak on się nazywał? Hm... Rosja... tak, to była Rosja. Rządzący tym krajem zwołali naradę ogólnoświatową, gdzie świat postanowił zwalczyć plagę poprzez spalenie meteorytu, który cały czas emitował śmiertelnie niebezpieczne pyły. Operacja, mimo że przebiegła zgodnie z planem, przyniosła tragiczne skutki. Po rozwaleniu tego czegoś, trutka jeszcze bardziej się rozprzestrzeniła. Od tamtego czasu ludzie byli już bezradni. Nasz gatunek wymarł niemal całkowicie, wraz ze wszystkim, co nas otaczało. Nawet planeta zmieniła znacznie swoje rozmiary, ale też zmieniła się geograficznie, przez gwałtowne ruchy sejsmiczne. I tak oto powstał świat, w którym żyję. Fakt, że minęło 200 lat od uderzenia meteorytu, i już lepiej sobie radzimy z przeżyciem, ale wiem, że tamten świat był lepszy, mogliśmy się w nim czuć bezpiecznie... z nadzieją patrzeć w przyszłość. Teraz większość ludzi zastanawia się, co ma zrobić, żeby przeżyć do następnego wschodu słońca. Chciałbym, żeby moi potomkowie mogli żyć w świecie, o jakim opowiadał mi dziadek. Świat zmienił się do tego stopnia, że nie możemy mówić o dużych zbiornikach wodnych, ponieważ wiele wód po prostu wyparowało. Potrafię tylko powiedzieć, że żyję na wschodnim wybrzeżu państwa, które kiedyś było znane jako USA. Ponoć na Ziemi nie ma już innego języka, prócz tego, którym ja się posługuję. Brutalna selekcja zmusiła nas do globalizacji... natychmiastowej globalizacji. Jednak i tak nikt z mieszkających w tej okolicy nie wie, co jest 1000 km od nas. Życie ludzkie wygląda, jak życie człowieka pierwotnego. Czasem sam zastanawiam się, skąd mam taką wiedzę o tym, co było. Niewiarygodne, że tyle pamiętam, dzięki przekazywaniu słownie wiedzy przez pokolenia. O szkole i wykształceniu w dzisiejszych czasach nawet nie wspomnę, bo nie ma o czym wspominać. Jest jedna rzecz, jaka towarzyszy naszemu gatunkowi od stworzenia – wojna. Mimo nieszczęść, jakie napotkały ludzi, nie zapomnieliśmy, jak załatwiać sprawy przy użyciu broni. Nadal umiemy strzelać i podrzynać gardła.
Teraz chciałbym trochę opowiedzieć o Wodniku. Bractwo Wodnika to ugrupowanie, które istnieje już ponad 30 lat. Zostało utworzone przez dwóch braci – bliźniaków. Byli spod znaku Wodnika – mówię tu oczywiście o horoskopie. Stąd właśnie wzięła się nazwa bractwa. Bracia wyznaczyli sobie cel – dać światu pokój, niszcząc zło. Miała to być zemsta za zamordowanie ich rodziny przez żołnierzy Lorda Blacka – dyktatora, monarchy, a przede wszystkim tyrana, który walczy o dominację na naszej planecie. Przeciwko niemu powstała Republika Wolnego Pacyfiku – rzesza, która dąży do utworzenia niepodległego kraju – Pacyfiku. Od momentu kiedy te dwie strony wypowiedziały sobie otwartą wojnę, ludzie nie zaznali już pokoju i trwało to przeszło 30 lat. Wodnik powstał, by zatrzymać wojnę, lecz jego sojusznikiem jest Republika, nie Lord Black. Początkowo do Wodnika należało około 10 wojowników, którzy napadali na małe oddziały armii Lorda. Z czasem zyskali reputację wśród cywili, którzy żądni pomsty zamordowanych bliskich przyłączali się do bractwa. Gdy grupa powiększyła się do 100 osób, założyciele bractwa zaczęli szkolić swoich podopiecznych na najlepszych zabójców na terenach kontrolowanych przez Republikę. Nauczyli się profesjonalnie obsługiwać każdy rodzaj broni, będący w produkcji, poruszać się niemal bezszelestnie, przewidywać ruchy wroga, władać nożem komandoskim, a co najważniejsze – myśleć taktycznie. Te wszystkie umiejętności sprawiały, że przeciętny Wodnik potrafił wymordować 10-osobowy oddział Lorda, nie odnosząc żadnych ran. A zasłużeni, wybitni Wodnicy mieli na sumieniach setki ofiar.
Wodnicy działali zawsze zgodnie z kodeksem bractwa, który mówił im, co jest dobre, a co złe. Istniał po to, by zachować w mordercach iskrę człowieczeństwa. Godłem Wodnika była sztormowa, morska fala zwrócona w lewą stronę na tle srebrnej tarczy z błękitnymi krawędziami.
Strój Wodnika zależał od jego stylu walki, stopnia, oraz terenu, gdzie działał. Rekruci przeważnie chodzili w lekkich szarych mundurach z kamizelką ochronną i dość luźnymi kapturami, na których z obydwu stron były naszyte godła bractwa. Przywódcy, nie będąc na polu walki, nosili dostojne, dość obcisłe kombinezony w szarym kolorze, a o stopniu informowały odpowiednie znaki na ramionach. Oczywiście w tym stroju nie pominięto godła na piersi, które wyraźnie rzucało się w oczy.
Jednak to nie z takim ubiorem ludzie kojarzyli Wodników. Ci, którzy chronili moją rodzinną kolonię byli szturmowcami weteranami... oni budzili strach. Byli ubrani w czarne płaszcze z długimi, postawionymi do góry kołnierzami i wysokie polowe buty. Pod płaszczem nosili niesamowicie wytrzymały, ciężki pancerz. Dodatkowo, często byli przepasani na ramionach amunicją. Na głowach nosili stalowe hełmy, które osłaniały cały tył głowy, a po bokach – zabezpieczały przed trafieniem w tętnice szyjne. Z przodu hełmu znajdowała się ochronna maska, którą można było podnieść do góry, by odsłonić twarz. Błyszczące w ciemności, błękitne szybki, osłaniające oczy Wodnika, straszyły mnie, kiedy byłem dzieciakiem. Ale pewnie o wiele bardziej bali się ich podwładni Lorda. Uzbrojeniem szturmowca, były przeważnie dwa pistolety, przypięte do pasa, jakiś wymyślny, ciężki karabin, bagnet, oraz różne ładunki wybuchowe. Całokształt takiego Wodnika przypominał bardziej robota, niż żołnierza, bowiem z żadnej perspektywy nie można było ujrzeć miejsca, gdzie byłoby widać skórę człowieka. Chociaż szturmowcy wyglądali groźnie, to nigdy nie wyrządzili cywilom krzywdy. Zawsze mogliśmy się czuć przy nich bezpiecznie, mogliśmy zapomnieć o trwającej wojnie. Moja matka często mi przypominała „Gdyby na ulicy było niebezpiecznie, idź do tych panów, oni zawsze Cię obronią”. Dla każdego małego chłopca, najlepsza zabawą była zabawa w szturmowców, a oni sami, byli zawsze autorytetem dla młodych chłopaków, takich jak ja. Byli bardzo sympatyczni,kiedy miałem jakieś 5 latek, czasem nawet częstowali mnie i kolegów czekoladą, dawali dolara na kanapkę, podawali piłkę , gdy ta podczas zabawy potoczyła się w ich stronę. Byli dla nas jak drudzy ojcowie, a raczej zastępowali nam ojców, ponieważ nasi prawdziwi walczyli w armii Republiki, przez co nie widywaliśmy się z nimi prawie w ogóle.
Od dziecka pragnąłem być Wodnikiem, lecz mama nie chciała, bym szedł na front i stał się maszyną do zabijania. Słuchałem jej, więc walczyłem o dobrze płatne stanowisko pracy w okolicznym zakładzie, gdzie odlewano łuski do naboi. Ale los chciał inaczej... i tak musiałem chwycić za broń... i tak musiałem mieć współudział w przelewie krwi.... cała historia zaczęła się, gdy miałem 19 lat...

I. Witaj w piekle


Obudziłem się jakieś 15 minut przed południem. Tego dnia, pogoda była piękna – niebo bezchmurne, a słońce przyjemnie szczypało w policzki. Zanim wstałem z łóżka, pomyślałem, co muszę dziś zrobić. Jako przeciętny młodzian na utrzymaniu mamy, miałem sporo obowiązków. Przeważnie to były pierdoły... wynoszenie śmieci, rozwieszanie prania, pomaganie mojej 18-letniej siostrze w gotowaniu obiadu.
Tak, miałem siostrę o imieniu Miley. Mimo, że nie ja powinienem to oceniać, muszę przyznać, że urodę odziedziczyła po mamie, nie po ojcu. Miała około 170 cm wzrostu, ciemne, proste włosy, które od zawsze układały się niczym siano. Była bardzo szczupła, żeby nie powiedzieć, że niedożywiona. Mama mawiała, że ma twarz aniołka – i miała rację, bo buzia Miley była śnieżnobiała, do tego miała niesamowicie czyste, błękitne, duże oczy, niczym elf.
Wracając do tamtego dnia: gdy wstałem z łóżka, od razu udałem się do łazienki ogarnąć swój wizerunek, by nie odstraszać przechodniów, kiedy już wyjdę do sklepu po coś na śniadanie – jak zawsze. Stanąłem przed umywalką i przebudziłem się, ochlapując twarz lodowatą wodą. Wytarłem się i spojrzałem w lustro.
Od długiego czasu nosiłem średniej długości wystrzępione włosy... taka fryzurka pasowała do ciemnych blond włosów, niebieskich oczu, i dość drobnej, ale kościstej twarzy. Jeśli chodzi o mój stan ciała, to nigdy nie ćwiczyłem, więc nie wyrosłem na koksa. Miałem 186 cm wzrostu.
Po uczesaniu włosów i umyciu zębów, ubrałem się w strój, na jaki średnio zamożni mieszkańcy mogli sobie pozwolić. Były to ciemne, niezbyt luźne spodnie, do tego grafitowa koszula, cienka, skórzana kamizelka i proste, polowe buty – w koloniach zawsze stawiano na uniwersalizm każdego przedmiotu. Już w pełni ubrany wszedłem do kuchni, gdzie siedziały mama i Miley.
– Dzieńdoberek – powiedziałem.
– Dzień dobry, Alex – odpowiedziała mama, delikatnie się uśmiechając.
– Cześć brat, cześć – dodała Miley, czytając w skupieniu jakąś książkę.
– Na co dziś macie ochotę? - spytałem.
– Kup cokolwiek, jeśli Miley to przygotuje, na pewno będzie pyszne, co by to nie było – powiedziała mama z grymasem na twarzy, spoglądając na moją siostrę.
Miley, słysząc to, przerwała czytanie i uśmiechnęła się do mamy, uznając jej tekst, za skomplementowanie jej umiejętności kulinarnych - bądź, co bądź, Miley miała to wyczucie smaku.
Przed wyjściem na miasteczko, wypiłem szklankę soku i pogawędziłem nieco z rodziną. Pogadałbym z nimi dłużej, ale każdemu z nas burczało już w brzuchu. Szybkim krokiem wyszedłem z mieszkania i zbiegłem na dół ciasną, ciemną klatką schodową. "No i w końcu świeże powietrze!" pomyślałem, stojąc na chodniku przed drzwiami na klatkę. Na ulicy był wzmożony ruch, lecz dłuższy spacer w taką pogodę to czysta przyjemność, więc nie denerwował mnie fakt, że będę musiał wlec się w tłumie. Jedyne, co mnie od zawsze irytowało w tej koloni, to to, że wszystkie budynki, ale też chodniki i inne obiekty min. kosze i ławki były bardzo schludne - wszystko było w prostych kształtach i szarym, bądź stalowym kolorze. Niestety, tak już wyglądała współczesna architektura. Szedłem ulicą jakieś 300 m, aż dotarłem do najbliższego sklepu, gdzie od niedawna pracował mój rówieśnik – Ralf.
– Cześć debilu – zawołałem do znajomego, domykając za sobą drzwi.
– Czołem lamusie, akurat masz farta, bo nie ma kolejki – odparł Ralf, uśmiechając się.
– Ma się to wyczucie... he he...
– Co podać lepiej mów - powiedział kumpel. – Mam trochę towaru do rozpakowania, więc dziś nie pogadamy wcześniej, niż wieczorem – wyjaśnił.
– Rozumiem, jak będziesz miał dziś czas to wpadnij, wyskoczymy potem na miasto – zaproponowałem.
– Czemu nie? – przytaknął Ralf.
– Dobra – powiedziałem. – Teraz podaj mi jakieś 6 bułek, foremkę jaj i parę plastrów szynki... najtańszej, jaka jest.
Kolega podał mi wszystkie produkty, po czym zapłaciłem i wyszedłem. Delektowałem się tym dniem, był jakiś inny – czułem, że coś się w nim wydarzy. Nie miałem pojęcia dlaczego, po prostu to wiedziałem. Gdy szedłem spokojnie ulicą, zauważyłem człowieka, biegnącego w moją stronę na ostatkach sił. Wykrzykiwał coś, ale nie słyszałem co. Tak zamyśliłem się, czemu ten człowiek panikuje, że nie zorientowałem się, iż biegnie prosto na mnie. Nie zdążyłem go uniknąć, padłem na ziemię, a on przekoziołkował się parę metrów za mnie. Wstałem, otrzepałem się z kurzu i zawołałem:
– Hej! Mógłby Pan trochę uważać?
– Uciekaj stąd chłopcze, póki żyjesz! – wykrzyczał nieznajomy mężczyzna.
– Czy Pan w ogóle wie co mówi? Co się stało? – spytałem, zachowując zimną krew.
– Idą tu! To koniec! Widziałem ich! Na moich oczach zabili wędrowców przed miastem! Jest ich ponad trzydziestu!
– Ale o kim ty mówisz człowieku?
– Ludzie Lorda! – wysapał, po czym wstał i pobiegł dalej.
Ruszyłem dalej w swoją stronę. Nie minęło nawet dziesięć sekund, a już usłyszałem serię strzałów, dochodzących spoza bramy miasta. Tłum zaczął wrzeszczeć, panikować i biec w przeciwnym kierunku. Ale ja byłem na tyle głupi, by zwyczajnie zignorować zagrożenie i pójść dalej. Zbliżałem się już do mojego bloku, byłem dosłownie 20 metrów od drzwi, gdy nagle usłyszałem świst kuli obok głowy. Na początku myślałem, że mam jakieś omamy, ale od razu przekonałem się, że naprawdę ktoś chciał mi wpakować kulkę w łeb. Nie myśląc, co robię, padłem na ziemię i podczołgałem się do betonowego śmietnika, który stał kilka kroków ode mnie. Co prawda zakrywał zaledwie mój tułów, ale kolonie miały to do siebie, że ulice były prawie zupełnie puste, więc nie było na moim horyzoncie jakiejś konkretniejszej osłony. Gdy już schowałem się za koszem i wziąłem kilka głębokich, uspokajających wdechów, wychyliłem się lekko zza mojej „tarczy”. Przecznicę dalej zauważyłem grupę żołnierzy. Byli niemal cali czarni, mieli na sobie dość okazałe kamizelki kuloodporne, a na twarzach maski przeciwgazowe z czerwonymi szkiełkami. Każdy z nich trzymał w dłoniach karabin AK-L1. Był to następca słynnego AK-47, używanego zaledwie 20 lat temu. Ten nowy, był bardzo ulepszony – miał o wiele lepszą penetrację, szybkostrzelność, oraz dłuższy prosty lot pocisku. Sam jego wygląd nie bardzo przypominał poprzednika, zachowano bowiem tylko charakterystyczny kształt kolby, lufy, i górnej części, gdzie przypinało się celowniki. Nie miałem wątpliwości, że to oddział wysłany przez Lorda Blacka.
Żołnierze kroczyli szybkim marszem w moją stronę samym środkiem ulicy. Strzelali do bezbronnych ludzi, robiąc to z dużą precyzją. Widać było, że oszczędzali amunicję. W koloni momentalnie zapanował chaos, a na drodze leżały już dziesiątki trupów. Gdy rozeznałem się w sytuacji, schowałem głowę z powrotem za śmietnik i zacząłem zastanawiać się, co zrobić, by zaraz nie umrzeć. W tej chwili z drugiej strony ulicy ujrzałem postać, którą najtrafniej nazwałbym chodzącym czołgiem – to był Wodnik. Szedł powoli ku przeciwnikom, nie zatrzymując się nawet na sekundę. W rękach miał strzelbę półautomatyczną, którą celował prosto w oddział. Gdy był już zaledwie parę metrów ode mnie, oddał pierwszy strzał. „Bum!”, a po tym sam pisk w uszach. Ta pukawka miała takiego kopa, że szturmowca odchyliła prawie o 45 stopni w tył. Spojrzałem w stronę ludzi Lorda, trzech z nich leżało już zmasakrowanych na ziemi. Wrogowie szybko ukryli się za lampami ulicznymi i wnękami budynków, po czym odpowiedzieli silnym ogniem. Rozpoczęła się istna rzeź! Byłem w takim szoku, że nie mogłem „odkleić się” od tego kosza. Patrzyłem tylko, jak Wodnik niestrudzenie przyjmował na siebie serie kul, które odbijały się od niego, jak od najtwardszej tarczy. „Bum!” – poszedł drugi strzał, i znów ogłuchłem. „Bum!” – trzeci, czwarty, piąty, szósty... Spojrzałem za osłonę, po drugiej stronie drogi ujrzałem już tylko dwóch żołnierzy. Już nie walczyli, jeden z nich zerwał się do ucieczki. Rzucił broń i pobiegł co tchu. Drugi kulał, próbując iść za towarzyszem. Szturmowiec rzucił strzelbę na ziemię i podszedł bliżej rannego. Wyciągnął spod płaszcza dwa rewolwery. Tym w lewej ręce dobił postrzelonego, a tym w prawej wymierzył w stronę uciekiniera. Rozległa się seria strzałów. Wstałem i obserwowałem akcję. Żołnierz Lorda równo z oddaniem ostatniego strzału zatrzymał się, i po kilku sekundach padł na kolana. Wtedy szturmowiec jeszcze raz pociągnął spust, a głowa wroga dosłownie rozbryzgała się na asfalt. Wodnik schował broń, rozluźnił się, rozciągając ramiona i odwrócił się. Patrzył prosto na mnie, stał nieruchomo, podobnie jak ja. Myślałem, że mnie zaatakuje, ale ten po prostu patrzył. Po chwili rzekł „Znikaj stąd chłopcze, to dopiero początek” i ruszył ulicą dalej w stronę bramy.
Stałem wryty w ziemię, nie docierało jeszcze do mnie, co się stało. Nie zdawałem sobie sprawy, że z tej sytuacji cudem uszedłem z życiem. Nie uciekałem, jak nakazał szturmowiec. Nie potrafiłem, nawet nie powiedziałem mu „Dziękuję”. Na ulicy panowała już cisza, zupełna cisza. Słyszałem jedynie powolne kroki Wodnika, którym towarzyszyły zgrzyty elementów jego niezniszczalnego pancerza. Po paru minutach poszedłem powoli do domu. Spacerowałem, jakby nic się nie wydarzyło, byłem pogrążony w myślach. Gdy już pokonałem klatkę schodową i stanąłem przed drzwiami mojego mieszkania, delikatnie, powoli i cicho otworzyłem drzwi. Gdy zrobiłem pierwszy krok, którym przekroczyłem próg, ktoś rzucił mi się w ramiona, i przykleił nogami do pleców – to była Miley. Płakała głośno, trzymała mnie sztywno.
– Żyjesz – wyszlochała.
– Jak widzisz – odparłem. – Gdzie mama?
– Wyszła... do sąsiadki, błagam! Powiedz, że ją widziałeś – Miley zaczęła jeszcze bardziej płakać.
– Miley, nie mogę Cię okłamać... nie mijałem się z nią. Całą strzelaninę przesiedziałem w ukryciu – wytłumaczyłem.
Siostra zeszła ze mnie i pogrążyła się w myślach. Po jej policzkach spływały ogromne łzy, trzęsła się. Przytuliłem ją do siebie. Po chwili niezręcznej ciszy powiedziałem:
– Spokojnie, ona wróci.
– Alex, proszę, chodźmy jej poszukać – zaproponowała Miley.
– Zaczekajmy do wieczora, nie panikuj. Wszystko będzie dobrze – uspokoiłem ją, ale sam bałem się poznać prawdę.
– W porządku, zaczekajmy jeszcze trochę – rzekła.
– Do jutra władze posprzątają ulice, Wodnicy nas obronią, sam widziałem, jak jeden z nich wybija ludzi Lorda, jak muchy. Nie mają szans – pocieszyłem siostrę.
Powiedziałem to, i wtedy przypomniały mi się słowa szturmowca. Skąd on wiedział, że to jeszcze nie koniec? I tak w ogóle, co się z nim teraz dzieje? Ten Wodnik, mimo że bardzo mnie przeraził, imponował mi. Słyszałem wiele plotek na temat umiejętności walki członków bractwa, ale nigdy w to do końca nie wierzyłem. Teraz już się przekonałem, że bohaterzy istnieją naprawdę. Tak niesamowite czyny i skuteczność widziałem tylko w przestarzałych kreskówkach sprzed wieków. Ale nawet „człowiek-pająk” i „człowiek-nietoperz” nie dorównywali Wodnikowi. Przede wszystkim, Ci dwoje nie byli prawdziwi. Zacząłem poważnie marzyć o przyłączeniu do bractwa, ale byłem za młody, nie potrafiłem się dobrze bić... no i musiałbym opuścić dom i oddać się priorytetom kodeksu Wodnika. Lecz to wszystko nie było w tym momencie ważne, liczyło się tylko to, żebyśmy byli bezpieczni, i żeby mama się odnalazła.
Minęło kilka godzin. Słońce chowało się już za mury miasta. Ratownicy z lokalnego punktu medycznego posprzątali ciała, ale mama nadal się nie pojawiła. Miley traciła już cierpliwość, ja zresztą też. Niepewność i ślepa nadzieja dobijały nas, nie mogliśmy nic zrobić, na ulicach nadal nie można było czuć się bezpiecznie. Nie dość, że po zmroku na ulicach roiło się od przestępców, którzy uwielbiali napadać na samotnych przechodniów, to jeszcze żołnierze Lorda kręcili się w okolicy miasta. Co prawda, w mieście było czterech Wodników, ale kolonia była dość duża, więc nie mogli mieć kontroli nad każdym wejściem. Taktycy Blacka nie byli idiotami wierzącymi w siłę woli walki, więc mogli zaplanować otoczenie murów i wejście z silniejszą bronią. Bałem się, przyznam. Siedziałem cały czas w kuchni z siostrą i próbowałem pozbierać myśli. Miley siedziała przy stole, pijąc herbatę podobnie jak ja. Nie potrafiliśmy ze sobą rozmawiać. Przeważnie dobrze się ze sobą dogadywaliśmy i mieliśmy wspólny język, ale wydarzenia, jakie tamtego dnia miały miejsce, nie pozwalały nam spokojnie pogadać, więc czekaliśmy w ciszy na mamę. Dla bezpieczeństwa zamknęliśmy drzwi na klucz. Koło godziny dwudziestej ktoś zadzwonił do drzwi. Zerwaliśmy się z krzeseł i pobiegliśmy otworzyć. Szybko przekręciłem klucz i pewnie pociągnąłem klamkę. Przed drzwiami nie było mamy, za to był mężczyzna w wieku koło trzydziestu lat. Miał na sobie czerwono-biały strój – nie było wątpliwości, że był ratownikiem.
– Dobry wieczór, czy to mieszkanie państwa Clinton? – spytał.
– Tak, a o co chodzi? – odparłem nieufnie.
– Jesteście dziećmi pani Clementine Clinton?
– Tak, dowiem się w końcu co się stało? – spytałem lekko zdenerwowany.
– Wasza matka została ciężko postrzelona w trakcie ataku oddziału Lorda – wyjaśnił ratownik. – W wyniku wielu odniesionych ran postrzałowych doszło do krwotoku wewnętrznego.
– Więc to coś poważnego? Kiedy wróci? Możemy pójść ją zobaczyć? – zapytałem.
– Pani Clementine nas prosiła, byśmy po was przyjechali. Nie potrafimy zatrzymać krwawienia... to oznacza, że w ciągu kilku godzin dojdzie do wykrwawienia. Wasza mama jest świadoma swojego stanu, dlatego chciałaby się z wami pożegnać. Nie zabierajcie nic ze sobą, nie ma czasu.
Nie potrafiłem wydusić z siebie słowa. To uczucie, którego nie życzyłbym najgorszemu wrogowi. Świadomość, że tego dnia traciłem matkę i jechałem ją zobaczyć ostatni raz... ciężko o tym mówić.
Miley znów zaczęła płakać. Zakluczyłem tylko drzwi i zszedłem z siostrą na dół za ratownikiem. Pod drzwiami stała lewitująca, mała karetka. Następny wynalazek, jaki przyniósł XXIII wiek. Nadwozie pojazdu przypominało tradycyjne samochody na kołach, jakie jeszcze można było w tych czasach napotkać. Podwozie natomiast, wyglądało jak ponton z czerwonymi neonami na spodzie. Karetka poruszała się podobnie jak helikopter. Mogła wzbić się kilkadziesiąt metrów w górę, przy czym nie leciała w żadnym kierunku. Umożliwiało to szybsze i bezpieczniejsze dotarcie do celu. Wsiedliśmy do karetki, wzbiliśmy się około 20 metrów w górę i ruszyliśmy do szpitala, lecąc nad lampami ulicznymi. W pojeździe panowała cisza, ratownik się do nas nie odzywał, a mi nie specjalnie zależało na szczegółach. Znałem sytuację, z którą byłem zmuszony się pogodzić. Miley siedziała obok mnie, patrzyła w okno. Nurtowały ją myśli, tak jak mnie. Nie płakała już. Po chwili przytuliła się do mnie, i nie puściła, aż nie dotarliśmy na parking na dachu szpitala.
Gdy pojazd wylądował, usłyszałem tylko cichy świst, jakby ciśnienie spadło, ale w rzeczywistości były to lasery, które zmniejszyły moc. Ratownik otworzył nam drzwi. Wyszliśmy na zewnątrz. Było już ciemno i obficie padał deszcz.
– Jeśli zechcecie, odwiozę też was z powrotem – zaproponował ratownik.
– Dziękujemy, ale dziś chyba nie wrócimy – odparła siostra. – Zostaniemy z mamą do samego końca.
Nie miałem pojęcia, czy mama dożyje jutra. Liczyło się tylko to, bym mógł jeszcze porozmawiać z mamą. Zostaliśmy zaprowadzeni do środka. Korytarze szpitala były bardzo jasne, wyłożone białymi kaflami. Panował tam chaos. Ratownicy wpadali na lekarzy i na odwrót. Wszyscy ratowali poszkodowanych ze strzelaniny. Przeszliśmy za ratownikiem cały korytarz i wsiedliśmy do windy. Mężczyzna wcisnął przycisk i ruszyliśmy w dół.
– Mam pytanie – powiedziałem do niego.
– Więc słucham – odparł ratownik.
– Jakie są straty po dzisiejszym ataku? Ile jest ofiar?
– W tym momencie mamy w kostnicy ponad 50 trupów. Około dwudziestu rannych leży u nas w szpitalu, z czego połowa jest w stanie krytycznym, jak wasza mama – wyjaśnił.
– A wie Pan może, jaka jest sytuacja na zewnątrz miasta?
– Wiem tylko, że Lordowi Blackowi zależy bardzo na tej koloni, gdyż mamy tutaj spory magazyn amunicji. Jest on niezbędny, by jego armia mogła ruszyć dalej i podbić północ. Na pewno Wodnicy dalej walczą. Tak w ogóle, posłuchajcie radia na korytarzach w wolnej chwili. Mówią o tym na bieżąco – powiedział.
– Dobrze, dziękuję – podziękowałem mu.
Winda zatrzymała się. Wyszliśmy na kolejny korytarz. Tutaj było już nieco spokojniej, ponieważ na tym oddziale leżały wyłącznie osoby w stanie krytycznym, więc musiał panować spokój. Prowadzący nas ratownik podszedł do człowieka, który był ubrany tak samo, jak on sam i spytał:
– Gdzie leży Clementine Clinton?
– Czekaj, już sprawdzam listę – otworzył jakiś notatnik i zaczął wertować kartki. – W dwunastce – oznajmił, kiwając głową.
Poszliśmy więc za ratownikiem do sali numer 12. Mężczyzna otworzył nam drzwi, i wykonał gest ręką. Pierwsza weszła Miley, gdy zobaczyła mamę, leżącą sztywno na łóżku, podbiegła i przytuliła ją. Podszedłem spokojnie za siostrą. Mama leżała na szerokim łóżku, była podłączona pod kroplówkę i jeszcze kilka innych maszyn. Pokój był pusty. Byliśmy tam tylko w trójkę. Ratownik, który nas tu przyprowadził, zamknął drzwi i usiadł na korytarzu.
– Jesteśmy już przy tobie mamo – powiedziała siostra. – Jak się czujesz?
– Tak, jak wyglądam, córciu – zaśmiała się mama, lecz w jej oczach widać było łzy – Muszę wam powiedzieć jeszcze kilka rzeczy.
– O wszystkim wiemy mamo – powiedziałem.
– Nie chodzi mi tylko o to, że nie można mnie uratować – wyjaśniła. – Jesteście już pełnoletni, więc zdążyłam załatwić to, by nasze mieszkanie należało do was. Macie do niego równe prawa. Podobnie jest z moimi pieniędzmi.
– A co z ojcem? Kiedy będziemy mogli mu powiedzieć, co się stało? – zapytała Miley.
– Nie dostałam od niego żadnej wiadomości od ponad trzech miesięcy. Wiem tylko, że wysłali go na najdalszy front na południe. Napiszcie do niego list.
– Dobrze, napiszę, gdy tylko wrócimy do domu – obiecała siostra.
– Pamiętaj Miley, musisz znaleźć sobie pracę, i zająć się domem. Dbaj o brata, on od zawsze kochał Cię na tyle, by skoczyć za tobą w ogień – oznajmiła mama. – Kocham Cię najmocniej córciu, a teraz pozwól mi jeszcze porozmawiać z Alexem. Czy możesz dać nam minutę? – zapytała.
– Oczywiście, ja ciebie też kocham mamo – zgodziła się siostra, po czym wyszła za drzwi, płacząc.
– Teraz słuchaj uważnie Alex – rzekła matka. – Wiem, że zawsze byłam przeciwna temu, byś wstąpił do wojska. To niebezpieczne, nie mogłabym znieść twojej straty. Dziś, gdy leżałam postrzelona i czekałam na pomoc, zrozumiałam jedno. Człowiek, który wysłał tych morderców, nie ma za grosz człowieczeństwa. Zawsze wierzyłam, że armia republiki wygra w końcu konflikt, i w końcu będziemy żyć normalnie, lecz teraz już wiem, że konflikt nie skończy się po naszej myśli, jeśli dalej tak to pójdzie. Republika nie daje sobie rady z oporem Lorda, więc unikaj służby w regularnym wojsku. Chciałabym, byś nauczył się, jak bronić swoją siostrę, bym była pewna, że moje dzieci będą miały spokojne życie. Od dziecka imponowali Ci Wodnicy... proszę synu, naucz się od nich tego, jak przeżyć. Opiekuj się Miley, jest bardzo wrażliwa, nie ma w nikim oparcia, prócz ciebie. Obroń najwięcej istnień...przynajmniej spróbuj... spróbuj zostać Wodnikiem... Obiecaj mi. Kocham Cię synu – Po tych słowach mamy, monitor pokazujący akcję serca zatrzymał się.


:wódka:
Ostatnio edytowany przez tmatrix7 12 Maj 2015, 19:17, edytowano w sumie 2 razy
Awatar użytkownika
tmatrix7
Stalker

Posty: 60
Dołączenie: 06 Mar 2011, 16:48
Ostatnio był: 11 Mar 2022, 11:06
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Gauss Gun
Kozaki: 19

Reklamy Google

Re: WODNIK by tmatrix7

Postprzez tmatrix7 w 11 Maj 2015, 19:09

Witam!

Po dłuższym czasie i po kilku poprawkach udostępniam drugi rozdział. Widzę dość duża aktywność (wyswietlenia), lecz potrzebuję pochwał, jak też konstruktywnej krytyki dla mobilizacji :D A taka niestety póki co, nie pojawiła się :/

Życzę przyjemnej lektury! ;)


II. Długiej wędrówki początek


Od tamtej chwili moje życie legło w gruzach. To było uczucie, którego nie umiem opisać słowami, tak po prostu. Zostałem tylko ja i Miley, bo niestety o losach ojca nie wiedziałem niczego. To było trochę dziwne, ze tak nagle przestały przychodzić od niego listy. Gdy mama zamknęła oczy, a na maszynach zobaczyłem brak pracy narządów, nawet nie zawołałem lekarzy. Nie potrafiłem wydusić z siebie słowa, stałem jak wryty w ziemię. Po kilku sekundach bezczynnego stania przy łóżku , usłyszałem, jak ktoś otwiera za mną drzwi z duża siłą.
– Odsuń się chłopcze! – krzyknął jakiś lekarz, podbiegając do ciała mamy.
– Sala dwanaście! Natychmiast resuscytacja krążeniowo-oddechowa! – zawołała pielęgniarka, wbiegająca za doktorem.
Wyszedłem bez słowa z sali. Na przeciwko sali siedziała Miley. Na mój widok wstała i spytała:
– Alex, braciszku, czy mama... – powiedziała, ucinając zdanie płaczem
– Miley, nic nie można było zrobić, przecież sama wiesz – odparłem, patrząc ze łzami w oczach na podłogę.
– Alex – Miley przytuliła się do mnie. – Co my teraz zrobimy? My jesteśmy jeszcze nastolatkami, nie damy sobie rady z tym wszystkim – mówiła siostra, wycierając łzy w moją koszulę.
– Opowiem Ci wszystko, ale proszę, chodźmy najpierw do domu – powiedziałem spokojnie. – To był naprawdę ciężki dzień... za ciężki dla nas obojga.
Tak więc poszliśmy. Podszedłem do ratownika, który nas przywiózł do szpitala, i spytałem, czy może nas odwieźć – zgodził się. Było już po godzinie 21:00, deszcz padał jeszcze mocniej, niż wtedy, gdy jechaliśmy pożegnać mamę. Ruszyliśmy w drogę powrotną.
Jechaliśmy powoli przez ulice kolonii. Ratownik milczał, zajmując się prowadzeniem, Miley patrzyła w okno podobnie, jak w drodze w drugim kierunku, a ja patrzyłem na nią, rozmyślając, co zrobić. Byłem zaskoczony, że mama, będąc na łożu śmierci, prosiła mnie, bym włączył się w otaczającą nas przemoc. Bałem się, jak zareaguje na to siostra. Jeśli posłuchałbym mamy, musiałbym zostawić ją samą, z całym ciężkim życiem kolonialnego mieszkańca na plecach. Nie zaprzeczę, że chciałem bardzo dołączyć do bractwa. Byłoby z tego więcej korzyści, niż strat. Najchętniej wziąłbym Miley ze sobą, ale to nie było wtedy możliwe. Męczyły mnie myśli, co jest w tej sytuacji słuszne. Muszę przyznać, że nie mogłem sobie dać z tym rady, to było za dużo, jak na 19-latka.
Dotarliśmy na miejsce. Ratownik otworzył nam drzwi i wykonał gest ręką. Podziękowałem mu w imieniu moim i Miley i zrobiłem sztuczny uśmiech – bo jak tu się uśmiechać szczerze. Mężczyzna wsiadł do karetki, uniósł się i oddalił. Staliśmy jeszcze chwilę przed klatką, nie wiem czemu. Gapiliśmy się jak pojazd leciał, póki nie zniknął za budynkami.
– Co teraz będzie? – spytała siostra.
– Nie wiem, naprawdę nie wiem – odparłem zamyślony, patrząc w niebo.
– Idziemy już? Naprawdę już nie mam siły, wolałabym nie istnieć.
– Jak ja doskonale Cię rozumiem – kiwnąłem głową. – Aż za dobrze...
Wziąłem Miley pod ramię i poszliśmy do mieszkania. Tam niestety jeszcze bardziej się pogrążyliśmy. Ja tak mam, że gdy siedzę i nic nie robię, uświadamiam sobie, jak bardzo moje życie jest do dupy. A tym razem było nadto... z resztą, kto by chciał być na moim miejscu. Stracić matkę, mieć życie w niebezpieczeństwie i wybrać dalszą drogę mojego życia, chociaż żadna alternatywa nie zapowiadała się zbyt dobrze. Gdy już byliśmy w domu, Miley poszła się wykąpać, by szybko pójść spać. Ja też miałem zamiar natychmiast doczekać jutra, więc przygotowałem już sobie ręcznik i piżamę, by umyć się od razu po niej, a że ta siedziała w kibelku długo, jak to kobieta, usiadłem sobie w kuchni przy stole, zaparzyłem herbatę i zacząłem myśleć. I właśnie wtedy nadeszła chwila, która zadecydowała o moim życiu. W jednej chwili moja rozpacz przeobraziła się w coś nad czym nie mogłem zapanować. To było takie szybkie... w sumie bez jakiegokolwiek racjonalnego myślenia. Głowę zalały mi słowa „Nie będę bezczynny, nie będę bezczynny”. Zacząłem gryźć wargi, spojrzałem na nóż kuchenny, leżący na stole... zobaczyłem w nim swoje odbicie. Bach! Wbiłem go w stół... i to z ogromną siłą, bowiem przebił się na wylot przez centymetrową płytę wiórową. Do dziś nie rozumiem, skąd wtedy miałem w sobie tyle siły. Miley w ty momencie wyszła z łazienki.
– Wolne, Alex. Zrobisz mi też herbatę nim pójdziesz się myć? – powiedziała.
– Jasne, połóż się już – odparłem.
Poszła do swojego pokoju, a ja wstałem z krzesła i na nowo wstawiłem wodę, przygotowałem kubek i posłodziłem cukrem przed zalaniem. Postałem chwilę przy blacie, czekając, aż woda będzie gotowa. Wtedy jeszcze bardziej zacząłem się złościć na los. Gdy zrobiłem już tą herbatę, poszedłem do pokoju siostry. Ta już leżała bokiem w łóżku, zwrócona ku drzwiom. Gdy wszedłem, nawet na mnie nie spojrzała. Położyłem herbatę na szafce nocnej i usiadłem na łóżku przy niej.
– Chcesz jeść? – spytałem.
– Ściska mi przełyk, nie mogę – odparła, szlochając.
– A jakieś leki uspokajające? Dobrze Ci to zrobi.
– Daj spokój, i tak dziś nie zasnę.
– Ja też, na pewno nie będzie łatwo.
– Wiesz co, Alex... – zaczęła.
– Co? – spytałem, byłem zaskoczony, że ta w ogóle podejmuje rozmowę.
– Jesteś naprawdę silny. Zachowujesz zimną krew, kiedy ja nie mogę nawet chwycić tego kubka herbaty.
– Czemu tak uważasz? – spytałem. – Przecież przeżywam śmierć mamy tak samo jak ty, po prostu mniej to po mnie widać.
– Gdyby nie ty, na pewno już dawno bym coś ze sobą zrobiła. To ponad moje siły. A ty, potrafisz być oparciem. Nie mówiłam ci, bo nie było kiedy. Widziałam przez okno Ciebie, gdy wracałeś, i tą całą akcję. Co czułeś, gdy byłeś między strzelającymi?
– Nic nie czułem, hałas mnie ogłuszył. Żałuję, że wtedy nie zabrałem broni jednego z żołnierzy i nie poszedłem za Wodnikiem. Może mamy by wtedy przeżyła.
– Nie obwiniaj siebie, mimo że twoimi autorytetami są wojownicy, to nie znaczy, że poradziłbyś sobie. Wolę, byś był i pomógł mi w poukładaniu życia.
– Miley, wiem, że niejedna dziewczyna w twoim wieku pozazdrościłaby Ci zaradności.
– Miłe, ale na pewno łatwiej będzie z tobą.
I wtedy zrozumiałem, jak bardzo jestem potrzebny w domu. Jak dużo ode mnie zależy i ile mogę zmienić. Zgłupiałem totalnie, co bym nie wybrał, byłoby to dla kogoś nożem w plecy. Musiałem jeszcze o tym pomyśleć, to było za trudne.
– Muszę iść, wypij herbatę i spróbuj zasnąć – zakończyłem rozmowę. – Dobranoc.
– Dobranoc – odparła siostra, lekko się uśmiechając.
Zamknąłem drzwi od jej pokoju, ale zamiast pójść się wykąpać, poszedłem do pokoju rodziców. Mój tata miał tam pewną szufladę wyłącznie dla siebie. Gdy byłem mały, zabraniał bezwzględnie tam zaglądać. Z wiekiem domyśliłem się, co tam może być. W końcu był on żołnierzem. Podszedłem do drzwi sypialni i powoli otworzyłem drzwi. W środku był nieopisany porządek. Mama zawsze dbała o czystość i ład w domu. Krople deszczu uderzały o szybę w oknie, co zagłuszało moje kroki i skrzypienie drzwi. Zapaliłem lampkę, stojącą na komodzie, naprzeciwko wielkiego łóżka. Stanąłem przy komodzie, wziąłem głęboki wdech, chwyciłem za klamkę i pomyślałem „Czy na pewno dobrze robię?”. Ojciec niekoniecznie chciałby bym ruszał jego rzeczy. Ale parę sekund potem stwierdziłem „Chrzanić to!” i otwarłem powoli szufladę. W środku leżało granatowe, solidne pudełko. A obok kabura, kluczyk do tego pudełka i blaszana, zamykana puszeczka. Najpierw podniosłem puszkę. Była niebywale leciutka, co było zaskoczeniem, więc natychmiast zajrzałem do środka. Było w niej papierkowe 400 dolców. „Łał!” – pomyślałem. Tylu pieniędzy nie miałem nigdy w dłoni. Ale to było mało ważne. Wyciągnąłem pudełko i otworzyłem je przy pomocy klucza. Wewnątrz był pistolet 9mm z dwoma nabitymi magazynkami. Leżały na wyprofilowanej ciemnej gąbce. Ostrożnie wyjąłem spluwę i zacząłem się jej przyglądać. Była ciężka – przyznam. Ale celowanie nie sprawiało mi problemów. Wyciągnąłem jeden z magazynków i wsunąłem go w uchwyt. Usłyszałem wtedy charakterystyczne stuknięcie, oznaczające, że nabój jest w komorze. „Więc gry nie zawsze kłamią” – pomyślałem z satysfakcją. Wyciągnąłem z pudełka drugi magazynek. Pod nim była karteczka i mała szczoteczka do czyszczenia lufy. Kartka okazała się instrukcją, z której się dowiedziałem, jak się odbezpiecza i zabezpiecza broń i tak dalej. Zamknąłem szufladę i postanowiłem zabrać to wszystko do swojego pokoju. Przekradłem się na drugi koniec mieszkania, by nie obudzić Miley, która przecież o niczym nie wiedziała. Gdy już byłem u siebie, położyłem broń na łóżko i zacząłem się pakować. „Co wybrać?” – powtarzałem. Nie wiadomo nigdy, co się przyda, a nadmierny bagaż mógłby tylko pogorszyć moje bieganie, które możliwe, że decydowałoby o tym, czy przeżyję w obliczu zagrożenia. Wybrałem kurtkę skórzaną z kapturem, spodnie tzw. „taktyczne” w szarym kolorze, oficerki, kilka par majtek i skarpet, oraz chustę na twarz. Myślę, że to było najlepsze, co mogłem założyć na niebezpieczną wędrówkę. Gdy już ogarnąłem ubrania, wziąłem się za prowiant. W tym celu musiałem zajść do kuchni. Otworzyłem drzwi na korytarz i wtedy usłyszałem grzmot. Pomyślałem „No pięknie...”, tylko burzy mi brakowało. Jedyny plus tego, że za oknem szalała ulewa był taki, że mogłem spokojnie poruszać się po domu, bez ryzyka, że obudzę siostrę. Gdy już zaszedłem na drugi koniec korytarza do kuchni, otworzyłem lodówkę. Ujrzałem przysłowiowe światło, bo lodówka była praktycznie pusta. „Cholera” szepnąłem sobie pod nosem i zacząłem myśleć, co zrobić w tej sytuacji. Przypomniałem sobie, że zakupy z poranka zostały na ulicy, no bo cóż, jak pilnować zakupów, gdy kulki latają ci koło głowy. W końcu pojawił się pomysł. Podszedłem do szuflady na końcu kuchni, gdzie mama zawsze trzymała słodycze. Po otworzeniu jej odetchnąłem z ulgą. Była zapełniona tabliczkami czekolady, jak też różnymi batonami i ciastkami. Zabrałem stąd tyle, ile mogłem zmieścić w dłoniach i pod pachami, następnie ruszyłem w kierunku mojego pokoju. Nagle usłyszałem, jak drzwi od pokoju Miley otwierają się. Wpadłem w panikę, ale na czas zacząłem logicznie myśleć i szybko ukryłem się za ścianą przy drzwiach. Siostra wyszła na korytarz i przeciągając się i ziewając, poszła do łazienki. Gdy tylko usłyszałem, jak drzwi łazienki się zamykają, poszedłem po cichu, lecz jak najdłuższymi krokami do swojego pokoju.
„Teraz albo nigdy” powiedziałem do siebie, w momencie, gdy zamknąłem za sobą drzwi od pokoju. Podniosłem z podłogi plecak i załadowałem go całym wyposażeniem, o którym mówiłem wcześniej. W kieszeniach w kurtce pochowałem niezbędne gadżety, czyli zapałki, zapalniczkę żarową, jakiś długopis, kilka kartek, moje kieszonkowe, czyli w sumie 130 dolców, oraz scyzoryk. Usiadłem jeszcze na moment na łóżku. Zastanawiałem się, czy na pewno mój czyn będzie w porządku. Wtedy przypomniałem sobie o kasie, jaką znalazłem u ojca w szufladzie. Postanowiłem dać ją Miley, bo przecież ona też jest człowiekiem i samym powietrzem nie żyje. Ale to jeszcze było za mało, by moje sumienie było czyste. Wyciągnąłem z kurtki długopis i największą kartkę jaką miałem. Zacząłem pisać:

Kochana siostro,
Jeśli to czytasz, zapewne jestem już daleko poza miastem, więc nie próbuj mnie poszukiwać. Wyruszyłem, by spełnić ostatnią wolę naszej mamy. Niestety, bym mógł to zrobić, musimy się rozstać. Pozdrów tatę, gdy wróci już do domu. Wszystko zrozumiesz, gdy powrócę, a powrócę – obiecuję ci to. W puszce obok tego listu są pieniądze taty. Jesteś w stanie utrzymać się z nich kilka tygodni. Opiekuj się domem, dasz radę, Miley.
Alex






Kartkę położyłem na łóżku, a przy niej wspomnianą puszkę. Chciało mi się płakać. Jeden dzień rozbił rodzinę, która zmagała się z brakiem głowy rodziny od długiego czasu. W głębi siebie bałem się zostawiać Miley, lecz nie było wyboru.
Nadszedł czas wyruszać. Podniosłem kaburę i założyłem ją na pasek od spodni. Drugi magazynek, jak też szczotkę do konserwacji schowałem do kieszeni. Założyłem plecak i wyregulowałem go, by nie sprawiał problemu przy szybkim poruszaniu się. Następnie przewiązałem twarz chustą i narzuciłem na głowę kaptur – byłem już gotowy do drogi. Ostatni raz rozejrzałem się po pokoju, bo możliwe, że widziałem go ostatni raz. To było okropne, ciężko było stamtąd wyjść. Po chwili westchnąłem,odwróciłem się do drzwi i pociągnąłem za chromowaną klamkę. Wychyliłem się lekko, by upewnić się, że Miley nie ma na korytarzu. Nie było już słychać deszczu, ani grzmotów. Ku mojemu szczęściu, nie groziło mi już przeziębienie od przemoknięcia. Stawiałem powolne, ciche kroki w kierunku drzwi frontowych, powtarzając w głowie „Nie ma odwrotu”. Otworzyłem je powoli i wyślizgnąłem się na klatkę. Jeszcze jeden ostatni raz odwróciłem się, rozejrzałem po domu i patrząc w stronę pokoju siostry wyszeptałem po cichutku „Trzymaj się, Miley”.
Awatar użytkownika
tmatrix7
Stalker

Posty: 60
Dołączenie: 06 Mar 2011, 16:48
Ostatnio był: 11 Mar 2022, 11:06
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Gauss Gun
Kozaki: 19

Re: WODNIK by tmatrix7

Postprzez KOSHI w 13 Maj 2015, 00:26

Przeczytałem 1/3 i odpuściłem. Brzmi jak opowieść dla gimbazy. Jako tako się to czyta, ale ogólnie to brzmi to dość naiwnie. Formatowanie leży. Strasznie ciężko się to czyta. 2 bracia... Hmmm... Myślałem, że się pojawi Jaro i Zimny Leszek. :E A, i czy nie mam wrażenia, że jak by pie*dolnął meteor, to nie leżałby sobie od tak, tylko się rozpie*dolił na części? Ogólnie to takie sobie to opowiadanie. Ani dobre, złe też nie, gorsze masakry tu wrzucali ludzie. Tyle, bo nie ma się sensu nad tekstem rozpisywać, bo wysokich lotów nie jest.

Pozdrawiam.
Image
Awatar użytkownika
KOSHI
Opowiadacz

Posty: 1324
Dołączenie: 16 Paź 2010, 13:13
Ostatnio był: 15 Kwi 2023, 20:25
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Vintar BC
Kozaki: 649


Powróć do Zero z Zony

Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 1 gość