Gryf napisał(a):Po prostu tak ładniej było.
Nie było. I dalej nie jest.
Klimat jest, ale nie horroru, a ekstremalnej grafomanii. Błędy ortograficzne, interpunkcyjne, beznadziejna fabuła. Mietczyński chętnie by to recenzował.
Leżę w kałuży krwi i niedługo umrę, ale zamiast drzeć ryj o pomoc, będę sobie opowiadał o swoich radosnych przygodach. Na imię mam Andrew, chociaż to kompletnie nieistotne dla sprawy. Chodzę do liceum, ale nie chodzę, bo nie chodzę. Hurr durr, opowieść będzie straszna, więc nie słuchaj. Użyję takiego niskiego chwytu, chociaż pewnie zaraz zaczniesz się śmiać pod wąsem. Ale nie śmiej się, bo to straszne. Takie straszne, że strach opowiadać. Takie straszne, że aż nie potrafię powiedzieć "szliśmy", tylko przekręca mi się na "szedliśmy" i nie zwracam uwagi na wskazania przeglądarkowego słownika. Jak szedliśmy, to se zobaczyłem - idąc za szepczącym wiatrem - stary, porośnięty sklep, żywcem wyjęty z siedemdziesięciu trzech baśni, dwudziestu czterech piosenek i siedmiu pijackich ballad. Nowa jakość w dziedzinie opowieści. Potem stary straszny dziad, który jednak taki stary nie jest, magia, artefakty, czarne msze. Te czarne msze to wymyśliłem, bo nie doczytałem.
Wszystko się odlepiło temu tekstu. Jest jak monstrum Frankensteina (swoją drogą oryginalny Frankenstein Mary Shelley to ramota, poległem) - poskładane z klisz, które nie są wykorzystywane nawet w tanich czytadłach i filmach klasy C. Parafrazując - kto się odważy przeczytać to "opowiadanie" zginie niechybnie. Nie wiem, czy jesteś trollem, czy tylko nastolatkiem z grupy tych młodszych, tym niemniej żałuję, że nie wprowadzono zezwoleń na korzystanie z Internetu.
Btw. "rahube" w zdaniu "[...] straciłem rahube czasu" brzmi jak dobre imię. Rahube Goldenblum. Spróbuję tak kiedyś pokaleczyć inne słowa, może będą równie ciekawe efekty.