Wiking

Twórczość nie związana z uniwersum gry S.T.A.L.K.E.R.

Moderator: Realkriss

Wiking

Postprzez Kenzelek w 01 Maj 2018, 17:19

Stworzyłem sobie uniwersum wzorując się głównie na Metrze i The Last of Us, w jakimś stopniu survarvium. Planuję trochę w nim popisać, na razie w planach mam cztery różne opowiadania i to jest jedno z nich, czyli Wiking - jak znaleźć łódkę i wyemigrować z Polski, gdy w okolicy grasują mutanty. WiP
:

--------------
Ujście Wisły, rok 2025
Światło księżyca nie było w stanie przedrzeć się przez grubą gęstwinę koron drzew, otaczającą niebo z perspektywy jasnowłosego norwega. Flora zakrywała horyzont, pokrywała każdy metr kwadratowy terenu, gdziekolwiek by nie spojrzał, tak daleko jak tylko mógł, gdzie w ciemności lasu, mimo noktowizora, było to kilkanaście metrów.

Zmierzał do rzeki, po cichu, starając się nie wykonywać zbędnych ruchów, nie dać się wykryć. Jeszcze chwilę temu nie był pewien, czy idzie w dobrym kierunku, ale teraz do jego uszu zaczynały dobiegać ciche dźwięki przelewającej się litrami wody, lekko obmywającej brzegi rzeki.
W okolicy grasowały zwierzęta, mutanty i bestie których prawdopodobieństwo spotkania w nocy znacząco malało, to też nocne wędrówki były o wiele bardziej kuszące od marszu w dzień, w cieniu drzew.
Bez źródła światła, ale z noktowizorem przeprawa przez gąszcz wydawała się już możliwa, to też się jej podjął.
Potrzebował tylko trochę wody.
Może punktu orientacyjnego, bo notabene się zgubił.

Nawigacja w tym gąszczu była niemożliwa, a przy rzece powinien być w stanie dostrzec księżyc, który posłuży mu jako punkt orientacyjny. Zegarek wciąż był sprawy, wiedział więc, którą mają godzinę. Wystarczyło dowiedzieć się o położeniu księżyca na niebie i będzie w stanie kierować się dalej na północ.
Co kilka kroków flora strzelała mu cicho pod podeszwami ciężkich wojskowych traperów, które zdobył jeszcze za czasów krótkiego, ale jednak, pobytu w Warszawskiej Strefie Kwarantanny.
Obserwował uważnie podłoże przed sobą aby nie obudzić żadnego krwiożercy posiadającego swoją norę w okolicy, trzeba było uważać na dźwięki które się wydawało lub którego powodem wydania się było. Czasem jednak mimo wszelakich starań pewnego fiaska uniknąć się nie dało.
Stanął w bezruchu na kilkanaście sekund by sprawdzić, na ile było to możliwe, czy nie skrada się do niego żadna bestia.
Do uszu docierały jedynie uspokajające dźwięki rzeki, nic co wskazywałoby na ruch w okolicy.

Rozejrzał się i ruszył dalej.
Ostrożnymi krokami dotarł do rzeki, była szeroka ale spokojna, gdyby chciał to byłby w stanie przepłynąć ją bez problemu. Oczywiście nie w tym oporządzeniu. Hałas wydawany przez rzekę nie był wcale taki głośny, ale w ciemności, gdzie był jednym z niewielu docierających do uszu człowieka dźwięków, okazywał się problemem. Mógł maskować podejście wroga, ale przy okazji maskował, na szczęście, i jego.
Przysiadł nad brzegiem wody, odpiął manierkę od uprzeży, przechylił ją wkładając w połowie pod pokrywę cieczy, zalewając ją, stosunkowo, do pełna. Trzeba będzie jeszcze przegotować ją przed wypiciem, a rozpalenie ogniska nie wchodziło aktualnie w grę. Załatwi się to później, gdy zatrzyma się na nocleg w jakichś ruinach. Aktualnie miał jeszcze wody w drugiej manierce, to też odwodnienie mu nie groziło. Jednak ważniejszy od rzeki był teraz księżyc.
Norweg wyłączył noktowizor już podchodząc do rzeki, aby przyzwyczaić oczy do światła księżyca, lekkiej oświaty spowijającej rzekę przed nim, tworzącą naturalną barierę pomiędzy rzeką, a lasem, w którym panowała kompletna ciemność. Spojrzał na niebo i zlokalizował księżyc, przyłożył do niego zegarek i wiedział już gdzie iść, gdzie znajduje się północ, którędy do domu.

Manierka została zapięta na uprzęży zamontowanej przy biodrze, obok kombinezonu, noktowizor powędrował z powrotem na oczy. Norweg poprawił zapięcie z tyłu głowy i ponownie go włączył, minęła chwila nim wzrok przyzwyczaił się do poświaty nakładanej przez noktowizor. Wytłumiony kałasznikow cały czas spoczywał oparty o ramię, w miarę mocno zamocowany upewniając się, że nie wyda zbędnych dźwięków.
Naszywka na lewym ramieniu w postaci flagi Norwegii była niewidoczna w ciemności ale, gdy odwrócił się od rzeki aby ruszyć w odnalezionym kierunku, z powrotem na północ, światło księżyca rzuciło na nią swój blask.
Przed nim była jeszcze długa droga.
I niekoniecznie zbyt wysokie szanse na przeżycie.

***

Zmęczenie dawało mu się we znaki.
Rodzaj marszu którego się podjął, czyli po cichu przez leśną gęstwinę, nawet jeśli z noktowizorem, był bardzo wyczerpujący.
To też, gdy przed jego oczyma zaczęły malować się otoczone roślinnością ruiny domku letniskowego, to na jego ustach, przykrytych chustą w moro, pojawił się uśmiech zadowolenia. Jednak po chwili zszedł z twarzy i jego miejsce zajął wyraz niepewności.
Otoczony roślinnością. Jeśli los chciał zagrać mu na nerwach, to budynek będzie w środku nie do zagospodarowania, a przynajmniej nie bez użycia napalmu lub miotacza ognia.
Dzikie Plączą lub rośliny spokrewnione, jak to mają w zwyczaju nazywać to coś jajogłowi, są jednym z największych zagrożeń jakie można napotkać poza murami stref. Czasem nawet i w strefach, gdzie w takich przypadkach najczęściej zagnieżdżały się w ściekach i katakumbach. Były szybkie, ciche i zabójcze. Jeśli złapałyby w swoje objęcia człowieka lub inną żywą istotę, to wydostanie się z nich stanowiłoby nie lada wyczyn. Struktura takiego plączą była twarda i krępa, rozerwanie go gołymi rękoma było po prostu niemożliwe, szanse na ucieczkę nieco zwiększała dobrze naostrzona maczeta lub nóż ząbkowany, jednak wciąż nie było to w stanie zagwarantować przeżycia. Po złapaniu ofiary w swoje objęcia była ona duszona i umierała z braku tlenu - jeśli miała szczęście, a jeśli nie i przeżyła, to zostawała świadkiem swojej własnej śmierci w procesie trawienia. Z pnącz wyciekała toksyczna substancja która służyła im za soki trawienne, była w stanie rozpuścić nawet metalowe i kevlarowe płytki w pancerzach stalkerów, o ile miała wystarczająco dużo czasu.
W skrócie śmierć w męczarniach.
Przez która Wiking nie chciałby przejść.

Był zmęczony, to tez musiał nieco zaryzykować i sprawdzić, jak ma się sytuacja w środku. W okolicy nie widział niczego podobnego do tego gatunku chwastów, to też szanse na to, że zagnieździło się w budynku były niezbyt wysokie, ale jednak wciąż istniały.
Przygotował karabin i ruszył przed siebie.
Nie była to broń zbyt skuteczna przeciwko takiemu rodzajowi przeciwnika, właściwie stalkerzy jednogłośnie odradzali używania broni palnej przeciwko roślinności porastającej Ziemię, radząc, by raczej używać broni zapalającej, takiej jak miotacze płomieni, granaty zapalne i własnej roboty koktajle Mołotowa.
Koktajle które były na posiadaniu Wikinga i z którymi rozstawał się niechętnie. Zdecydowanie nie zamierzał zużyć jednego z nich, aby spalić budynek w środku lasu i jeszcze zaryzykować pożar. Efektem takiego pożaru byłaby rozwścieczona matka natura, która odrzuciła gatunek ludzki jako swoje dzieci. Roślinność zaczęłaby szaleć, szukać ofiar na których mogłaby się wyżyć, zwierzęta potraciłyby instynkty i atakowały nawet wysokie, ufortyfikowane mury Stref. Kłopot dla całej okolicy i zarazem idealna broń przeciwko wrogowi, o ile ktoś chce pobawić się w kamikadze.
Wydostanie się z gęstwin byłoby w takiej sytuacji niemożliwe, nawet korzystając z jednego z nielicznych, osławionych buldożerów czy helikopterów. Miał nawet okazję widzieć kilka z przedstawicieli tych maszyn już po katastrofie. Ich właściciele nigdy nie chcieli się z nimi rozstawać, praktycznie nie zdarzało się aby władze stref użyczały ich na akcję stalkerom, a wojsko i siły specjalne wykorzystywały je tak rzadko, jak było to tylko możliwe.

Broń jednak przygotowana została na wypadek nie roślinności, a krwiożerczych bestii zamieszkujących teraźniejszy świat i zwłaszcza tych spędzających noce w swoich legowiskach. Zawsze istniało prawdopodobieństwo, że w budynku zamieszkała jakaś potworna mutacja. Spotkanie z przedstawicielem pozostałości dawnych ras byłby w stanie jeszcze przeżyć bez większego problemu, może nawet udałoby mu się uniknąć konfrontacji po prostu powoli wycofując się z terytorium wrogiego stworzenia. Ale mutant? Te stworzone przez przyrodę predatory były specjalnie zaprojektowane w celu wymordowania gatunku ludzkiego, ich instynkt mordu był tak silny, że jakiekolwiek próby oswojenia takiej zwierzyny zawsze kończyły się fiaskiem. To samo tyczyło się uniknięcia konfrontacji.
Na wypadek spotkania z jakimkolwiek przedstawicielem fauny przygotowany miał zmodyfikowany przez techników z Krakowskiej SK karabin AKM kalibru siedem i sześćdziesiąt dwa milimetry. Modyfikacje były na tyle rozległe, że karabin przypominał AKMa tylko wyglądem, posiadając kompletnie nowe bebechy, lufę dzięki której możliwym stało się zamontowanie tłumika, nowy system celowniczy, szkielet broni wciąż wykonany był z mocnego drewna, tak samo jak i kolba. Wmontowywane przez niego do broni magazynki były wykonane z dobrej jakości przezroczystego plastiku, dzięki czemu nie musiał zapamiętywać ilości wystrzelanej amunicji – wystarczyło zerknąć na magazynek. Do karabinu przymocowana została latarka boczna, a od dołu, pod lufą, domontowano granatnik którego przeznaczeniem była cięższa zwierzyna.

Do budynku zbliżał się pewnym krokiem, uważając gdzie stąpa. Nie chciał obudzić czegokolwiek, co mogłoby znajdować się w środku, jakiekolwiek obiekty żywe zawsze zabija się najlepiej w stanie snu lub spoczynku, co zresztą tyczyło się zwłaszcza ludzi.
Okrążył ostrożnie budynek szukając drzwi, przy okazji próbując zerknąć do środka przez które tylko okno się dało. Większość z nich została z biegiem czasu i rozwojem lasu zniszczona, zostawiając po sobie jedynie puste framugi, za którymi zostały wbite grube, zgniłe i porośnięte mchem dechy. Niektóre już poodpadały ukazując wnętrza pokoi domku. Dzięki zielonej poświacie noktowizora widoczne były zniszczałe deski ,przez które często przechodziły grube źdźbła trawy, Wikingowi wydawało się że gdzieniegdzie widział nawet kwiatki. Niektóre deski składające się na dawną podłogę były nawet całe, choć przeważnie porośnięte mchem, czy oplecione trawą. W budynku znajdowało się niewiele mebli, a jeśli już natrafił na któreś wzrokiem, to w większości były one w tragicznym stanie, po części z nich zostały tylko resztki. Widocznie teren ten był już przeczesywany przez stalkerów szukających drewna.
Wnioskiem było, że budynek jest raczej niezamieszkany. W każdym razie warto było do niego wejść, sprawdzić piętro, może będzie nawet gdzie się zdrzemnąć bez ryzyka zostania splątanym lub rozszarpanym.

Drzwi nie chciały dać się przekonać do współpracy i choć zamek został już przez kogoś wyważony, to wydawało się, jakby jedyną możliwością ich otwarcia miało okazać się wykopanie ich z nawiasów, te jednak wreszcie zaskrzypiały pod naporem Norwega. Siłowanie się z drzwiami w pełnym wyposażeniu i z zwisającym na plecach zabezpieczonym karabinem było niezbyt wygodne, więc najemnik westchnął z ulgą, gdy mógł wejść do dawnego przedpokoju.
Sprawdzał wszystkie pomieszczenia po kolei. Po pierwsze szukał konserw, które mogłyby zostać wykorzystane do uzupełnienia zapasów racji żywnościowych. Dalej rozglądał się za narzędziami i drogocennymi przedmiotami, tym mniejszymi tym lepiej – te rzeczy przeznaczone były już na handel.
Mimo że nie natrafił jeszcze na żadną SK od czasów Warszawy, to wiedział że jest to tylko kwestia czasu nim w końcu znajdzie ludzi, a za nimi szła okazja do handlu, zarobku i w miarę miłego spędzenia czasu. Czasem jakiejś bitki i co najważniejsze wypicia alkoholu.

Tak jak się spodziewał znalazł niewiele, szabrownicy i stalkerzy, którzy przeszukali budynek przednim byli dosyć skrupulatni w swoim hobby. Z większości szafek pozostały jedynie resztki połamanych desek, których nie wzięli ze sobą. Te które były jeszcze całe zostały ogołocone do zera, a do jakiegokolwiek kąta by nie spojrzał w poszukiwaniu ukrytych skarbów – było pusto.
Znalazł schody i wszedł na górę.
Co dwa, trzy kroki pod podeszwami butów Norwega rozchodził się skrzyt, deski zostały tragicznie potraktowane przez czas, większość przegniła i porosła mchem, czy innymi grzybami.
Na piętrze znalazł kilka pomieszczeń, ale sytuacja w nich nie różniła się od tej na parterze. Jeden wielki burdel bez ładu i składu, burdel za którym szły kompletne braki w jakimkolwiek zaopatrzeniu, które mógłby ze sobą zabrać.

Plecak rzucił na stare poniszczone łóżko w sypialni, a właściwie zgniły materac, bo tyle z niego zostało. Karabin z powrotem zabezpieczył i zarzucił na plecy. Z plecaka wyjął śpiwór który rozłożył na podłodze, z niesmakiem unikając materacu. Noktowizor został wyłączony, norweg spojrzał tylko jeszcze na niego, żeby sprawdzić stan baterii po czym położył go obok plecaka.
W śpiwór wsunął się w pełnym wyposażeniu, odwiązał od uda pochwę z nożem i pochwycił w dłoń, na wypadek, gdyby coś przeoczył. Rozwiązał jedynie chustę i rzucił ją na plecak, odsłaniając pokrytą gęstym i długim zarostem twarz.

Zamknął oczy i nasłuchiwał otoczenia, starając się zasnąć.
Udało mu się.
Tej nocy nie dręczyły go koszmary.
Ponieważ została ona prędko przerwana.

***

- Widziałeś gdzieś może moje rzeczy? - usłyszał szorstki głos niespodziewanego gościa, choć to nie on go zbudził, a przyłożony do jego skroni kawał zimnej stali, w postaci, zgadując, lufy pistoletu. - Zaokrąglając, będzie to jakieś sto dwadzieścia naboi kalibru pięć i czterdzieści pięć, trochę bimbru i innych wartościowych przedmiotów, w obecnych czasach wartych więcej niż – Wiking mógłby przysiąc, że intruz się uśmiechnął, choć jego twarz zakrywała chusta - ludzkie życie, chociażby twoje życie.

Intruz wyglądał niczym typowy stalker. Na głowę zaciągnięty miał kaptur, twarz przykrywała czarna chusta. W jego kombinezonie dominowały czarne barwy składające się na sprawny nocny kamuflaż do działania w gąszczu. Norweg spoglądał mu prosto w oczy, a przynajmniej starał się, bo choć księżyc prześwitywał przez framugi okien, to nieznajomy stalker pozostawał niewidoczny w ciemności. Nie miał pojęcia co powinien powiedzieć, nie był w stanie ocenić swojego przeciwnika.

- Come on, naprawdę myślisz, że spałbym w miejscu z którego zabrałem loot? Nie mam z tym nic wspólnego, tylko się tutaj zatrzymałem w drodze do Trójmiasta – miał nadzieję, że obcy stalker uwierzy mu na słowo, że udało mu się zagrać na jego logice. W końcu powiedział samą prawdę, nie skłamał ani słowem.

- Co ty ku*wa, nie polak? - intruz nie ukrywał swojego zdziwienia.

- Norwegiem jestem... - w gruncie rzeczy reakcja typowa dla obywatela Polski roku dwatysiącedwudziestegopiątego.

- Jeszcze po polsku potrafi mówić je*any, i to w dzisiejszych czasach! - atmosfera nagle się poluzowała, teraz to Wiking nie krył swojego zdziwienia – Okej. Powiedzmy, że ci wierzę. Nie znam cię, a jakby nie spojrzeć zwracasz na siebie uwagę z tym akcentem. Załóżmy więc, że nie masz nic wspólnego z ograbieniem mojej skrytki, a na pewno nie jesteś z Jednomiasta.

- Czyli zabierzesz ten pistolet sprzed mojej skroni? - wciąż malował się przed nim obraz pistoletu przyłożonego do jego głowy, zimnego kawałku metalu stanowiącego różnicę przed życiem a śmiercią.

Zakapturzony intruz wyprostował się, strzelił kośćmi prostując mięśnie, po czym schował pistolet do kalibru przy biodrze. W tym momencie Norweg zauważył, że była to beretta dziewięć milimetrów, broń w obecnych czasach wykorzystywana raczej do eliminowania ludzi niż innych rodzajów zagrożenia, jednak co było niespotykane, pozbawiona tłumika.

- Mówisz, że idziesz do Trójmiasta... - tutaj zrobił pauzę – raczej chodzi ci o Jednomiasto. Z trzech zostało zero i zbudowali jedno, w sensie Strefę, bo miasta dalej stoją, ich ruiny właściwie – Intruz stanął przy framudze okna spoglądając na puszczę, z trudem oświetlaną światłem księżyca - Jak nie trudno się domyślić jestem stalkerem z Jednomiasta, tak więc mam dla ciebie propozycje! - odwrócił się plecami do framugi, zasłaniając drobne smugi światła, które wpadały jeszcze przed chwilą do pokoju. - Z pewnością przyda ci się przewodnik, tak więc prezentuję siebie. Mówią na mnie Wąż i za drobną, opłatą, zaprowadzę cię do Jednomiasta!

- A ile dokładniej wyniesie ta, drobna, opłata? - o ile Wąż nie krył, że nie zamierza pomóc mu z dobroci serca, to ukrywanie ceny za świadczoną przysługę było niepokojące.

- Bez zmartwień drogi przyjacielu, jedynie pomoc w postaci znalezienia gościa, który mnie okradł.
Każde słowo, które wypowiedział do tej pory charakteryzowało się tym szorstkim głosem, jakby wypalił w życiu o kilkadziesiąt paczek papierosów więcej niż mógł, ale gdy składał swoją propozycję, to starał się mówić łagodniejszym tonem, choć było to mocno wyczuwalne w jego głosie.

- Wliczasz w cenę tej przysługi popełnienie ludobójstwa? - to nie był żart.

- Możliwe – to, chyba, był żart.

***
Ostatnio podbity przez Kenzelek, 01 Maj 2018, 17:19
Kenzelek
Stalker

Posty: 103
Dołączenie: 24 Mar 2012, 19:48
Ostatnio był: 31 Mar 2020, 14:49
Miejscowość: Limańsk
Frakcja: Bandyci
Ulubiona broń: Vintar BC
Kozaki: 20

Reklamy Google

Powróć do Zero z Zony

Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 1 gość