Start
Na wstępie chciałbym podziękowac tutejszemu community, po przez wasze opowiadania zdecydowałem się podzielic i tym. Dzięki bardzo.
II. Prawa
Rozpowszechnianie wskazane, ale jeśli ewentualniew komukolwiek to się spodoba, to mozna się z czasem zainteresowac
tą stroną gdyż zacznie wkrótce powstawac mod na tej podstawie.
Ale dobra, czas przejśc do sedna. Wiem, że takie egoistyczne dbanie o copyrighty jest bardzo niemiłe, ale na punkcie tego opowiadania mam fioła.
O modzie nie będę gadał, bo tu nie o to chodzi, zależy mi tylko, aby fajnie się to czytało.
No tu usiądźcie wygodnie...
III. Książka
O co tu chodzi: Fabuła zostanie opisana później, ale jeśli o to chodzi, to opiera się to CZĘŚCIOWO na
tym genialnym komiksie. Reszta to moja robota.
PROLOG
Zbliżała się noc.
Śnieg padał coraz mocniej, opadając cicho na swoich poprzedników.
Cicho...
Lecz nagle rozległ się hałas. Rozbrzmiały zderzenia oraz dźwięki wystrzałów. Hałas zbliżał się z każdą sekundą. Nagle zza pobliskiej skały wyłonił się duży, opancerzony samochód na płozach, ciągnący za sobą przyczepę. Za nim jechał HMMWV, również na płozach. W jego dachu była dziura, przez którą strzelał z Kałasznikowa człowiek w masce gazowej i brązowym płaszczu. Po bokach ciężarówki jechały dwa skutery śnieżne, których kierowcy strzelali do przyczepy z pistoletów maszynowych. Próbowali trafić w kabinę kierwocy, ta jednak, jak i reszta pojazdu, była opancerzona.
- Cholera! Jeśli w tym Hummerze jest RPG, to już po mnie! - krzyczał kierowca ciężarówki do zdezelowanego radia.
- Nie możemy ryzykować kontaktu - odrzekł głos w radiu. - Zgub ich to zabezpieczymy pojazd.
- je*ie was! - Wrzasnął kierowca i rzucił radiem o szybę.
I wtedy zamarł.
Kierowca HMMWV właśnie podawał strzelcowi RPG-7 i pocisk przeciwpiechotni. Powietrze zagotowało się, gdy PG-7 opuścił granatnik i pomknęło w kierunku ciężarówki. Minęło ją dosłownie o włos. Rakieta urwała pół lusterka i poleciała dalej.
- Walcie się gnoje! - wrzasnął kierowca i wyjął ze schowka obrzyna. Wyczuł moment, kiery jeden ze skuterów będzie przeładowywał, otworzył drzwi i oddał dwa strzały. Śrut dosłownie posiekał ciało agresora, które następnie zostało z tyłu razem z koziołkującym skuterem.
- Mam cię - wydzierał się człowiek w kokpicie. Niestety w chwili euforii nie zauważył, że załoga Hummera trzyma RPG-7 w gotowości.
Kolejna rakieta pomknęła w kierunku ciężarówki. Kierowca zareagował w ostatniej chwili i mocno skręcił pojazdem. Na jego nieszczęście na poboczu stał całkiem niemały głaz który roztrzaskał płozę w drobny mak. Przyczepa oderwała się i podobnie jak chwilę wcześniej ciężarówka pokoziołkowała daleko od drogi. Pancerz nie wytrzymał i wysypały się z niej części komputerowe, laserowe oraz proste jedzenie, broń i książki. W międzyczasie ciężarówka skończyła na dachu rozerwana na dwie części. Jej kierowca leżał zakrwawiony parę metrów od pojazdu, który chwilę potem eksplodował.
Pościg spokojnie podjechał do samochodu a z Hummera wyszły trzy osoby.
- Ale go pochlastało! Ha Ha Ha! - śmiał się jeden z nich - Blaster będzie zadowolony.
- Owszem - odrzekł drugi zachowując powagę. Był starszy, jednak oboje mieli maski gazowe na twarzy i podobne płaszcze.
- Ty na skuterze! - zawołał młodszy - sprawdź teren, w razie kontaktu z Unią przyjeżdżaj i melduj!
- Tak jest - padła odpowiedź i skuter pomknął przed siebie.
- Tato, weź AK-47 z Humvee i pilnuj terenu, ok? - znów młodszy - A ja z Mendelem rąbniemy sprzęt i wsadzimy go na pakę hummerka.
- Dobra
Przyczepa leżała opustoszała, a jej kierowca tak jak wcześniej. pozostałości po ciężarówce spłonęły już doszczętnie, resztki przyczepy jeszcze się tliły.
- Stac! Nie ruszać się! - I pięciu żołnierzy w czarno-niebieskich hełmach zabezpieczyło zgliszcza.
- Kapralu, sprawdźcie to! - rozkazał jeden z żołnierzy i kapral zaczął powoli podchodzic do ciężarówki.
- Czysto! - krzyknął - Ale mam tu trupa!
Wtedy reszta żołnierzy podeszła do leżącego kierowcy.
- Sanitariusz! Przeszukaj go i zakop. Mi to wygląda na tak bandytów.
- Podobnie, ale ciężarówka jest spalona, ale coś w niej zostało. - powiedział jeden z żołnierzy.
- Oż w dupę, ile forsy - powiedział Kapral i podszedł do samochodu. - Raz, dwa, trzy... Siedem tysięcy ramenów sierżancie!
- Ile!? Pokaż no to! Rany, rzeczywiście! - Sierżant wziął pieniądze i zaczął się im przyglądac, przy okazji wykonując dziwne ruchy palcem, jakby głaszcząc. - A gdyby tak...
- Sierżancie! - zawołał medyk.
- Nie zawracaj mi głowy!- odkrzyknął dowódca. - Zakop go i tyle!
- Ale on żyje! - padła odpowiedź.
- Co?! Nie może być! - Sierżant tęsknie spojrzał na plik banknotów.
"Masz szczęście, ranny człowieku, że żyjesz, a ja nie okradam żywych..." Pomyślał sierżant.
- Szeregowy! Zabezpieczyć pieniądze! Winston! W jakim jest stanie?
- Nie aż tak straszny, rany zamarzły, więc się nie wykrwawił, ale ma zaawansowaną hipotermię! Jeśli go nie zabierzemy, zginie! - odpowiedział sanitariusz Winston.
- Rozumiem.
Podczas gdy szeregowi chowali pieniądze, a kapral ostrożnie podnosił rannego, sierżant wyjął radio.
- Baza! Tu patrol 6, to patrol 6, czy mnie słyszycie?
- Tak, słyszymy się! Melduj! - padła odpowiedź z głośnika.
- Mamy tu wypadek. Rannego, ale w ciężkim stanie! Umiera. Przyślijcie wsparcie!
- Zrozumiano, wsparcie za pięć minut
- pięć minut, odbiór - Odpowiedział sierżant.
Czekali
ROZDZIAŁ I: SNY
Zawsze prześladowały go koszmary. Nie ma się czego dziwić biorąc pod uwagę co w życiu przeżył. Często śniło mu się, że uciekał przed mutantami. Jednak najbardziej przerażało go coś innego: Przeszłość.
Miał on nieszczęście żyć na tyle długo, by móc zobaczyć głupotę ludzką w całej swej okazałości...
obrazy przelatywały mu przed oczami pokazując znów całą prawdę. Znał to na pamięć. Jego oczy poruszały się pod powiekami w szaleńczym tempie, próbie uwolnienia się od obrazów z przeszłości...
Już na początku XXI wieku ekolodzy ostrzegali przed globalnym ociepleniem. Jednak ludzie nie wierzyli. W 2008 roku urodziło się półtora miliarda ludzi. Biorąc pod uwagę zasoby żywności Ziemi nie było problemu. Niestety, każdy człowiek prócz obiadu chciał swój własny telewizor, komputer, dom, samochód. Wszystko to ulatniało się do atmosfery powiększając dziurę ozonową.
W 2010 największe lodowce Antarktydy i Arktyki spadły do morza i popłynęły w kierunku Azji i Europy. Ich stopienie się podniosło poziom wód o 43 metry. Wtedy stała się tragedia: Indie i Bangladesz zostały całkowicie zalane. Podobnie stało się z Japonią, Francją i Anglią. Jednak elektrownie jądrowe tych państw zostały doszczętnie zniszczone. Nastąpiły wybuchy atomowe. Prawie miliard ludzi zginął, a spowodowane trzęsienia Ziemi zniszczyły wybrzeża Ameryki. Całe wschodnie wybrzeże USA osunęło się do wody, znów zabijając miliony. Jednak wtedy ludzie pokazali, że potrafią utrzymać solidarność. Nawet najbiedniejsi ludzie wysyłali datki i świat zaczął wychodzić z kryzysu.
Ludzkość ma taką wpojoną już skłonność. Chęć pieniądza. Wpojoną, gdyż ci którzy go nie mieli, z reguły pragną go najmniej. A świat zniszczył właśnie ten, co go miał.
Nie wyjawił swego imienia. Był anonimowy. Anonimowy zarówno dla organizacji charytatywnych jak i swoich doradców. Gdy świat podnosił się po klęsce on miał już gotowe trzy bazy na Syberii, jedną w Chinach oraz dwie w USA. Wystarczyła tylko iskra...
Już rok po tych wydarzeniach korupcja znów ogarnęła politykę, a marionetki szaleńca dolewały oliwy do ognia. USA z Federacją Rosyjską, Chiny z Tajwanem, Iran z Irakiem, wszyscy nie czuli już do siebie takiej sympatii.
W końcu nastąpił pamiętny dzień 12 sierpnia 2013 roku. Syn prezydenta Chin, Jang Jintao został zastrzelony przy użyciu przeciwpancernej broni M107 Barret, która przestrzeliła kuloodporne szyby w jego limuzynie. Sprawcę złapano. Przyznał się do bycia agentem CIA i przyjęciem miliona dolarów za zabójstwo Janga. Chiny uznały to zdarzenie jako działania wojenne.
12 sierpnia 2013 roku o 23:16 rozbłysło najjaśniejsze światło w dziejach ludzkości. Waszyngton został trafiony dwoma chińskimi pociskami międzykontynentalnymi z głowicami jądrowymi. Tarcza antyrakietowa nie zdołała ich zatrzymać, jednak w odpowiedzi dziesięć rakiet uderzyło w Pekin, Nankin i Szanghaj. Trwającą od godziny wojnę nuklearną wykorzystali Rosjanie niszcząc głowicą jądrową instalacje atomowe Iranu. Po północy następnego dnia świat zamieniony został w perzynę. Na miejscu zginęły dwa miliardy ludzi, kolejne trzy na wskutek chorób, głodu, skażenia chemicznego i opadu radioaktywnego z zniszczonych elektrowni. Ocean został kompletnie zatruty, a dymy z płonących miast przysłoniły niebo.
To był ostatni dzień, gdy widział Słońce.
Temperatura gwałtownie opadła w już w 2014 roku na całym świecie spadła poniżej zera. Skażone były wody, plantacje, zwierzęta. Wszystko. Do tego rozpoczęły się mutacje u ludzi, którzy za wcześnie opuścili schrony.
A szaleniec wykorzystał ten moment. Z jego bunkrów wypełzły armie i pomoc dla ludzi. Ofiarował im schronienie, leki, pożywienie, jeśli dołączą do jego organizacji. Mężczyźni służyli w armii, kobiety w fabrykach. Nazwali siebie Ładem, jego zaś Przywódcą.
W międzyczasie przeżyli, którzy nie chcieli przyłączyć się do Przywódcy zakładali własne państwa. Jednak poszczególne stare i nowe rządy padały pod naporem armii Ładu. Aż do roku 2016. Szczególnie trudna zima unieruchomiła pojazdy Ładu, zmuszając ich do odbudowania starych rafinerii. Wtedy nastąpiło coś, co ludzie mogli uczynić tylko gdy chodziło o stratę wpływów. Rządy Rosji, USA i Chin złączyły się w jeden, zwanym Czyścicielem. W ślad za nimi poszły armie i zniszczona infrastruktura. Stali się realnym zagrożeniem dla Ładu. A ludzie zaczęli tworzyć państwa z własnymi armiami, które nawiązywały współpracę...
Mamy teraz rok 2022. Miasta-państwa funkcjonują, Ład zbiera siły a Czyściciele próbują wszystko kontrolować. Bez skutku. Ludzie zarabiają poprzez zdobywanie lub wytwarzanie potrzebnych surowców. Poza tym sprzedają również dziwne wytwory promieniowania i anomaliami, zwane Skarbami lub Artefaktami. Wierzą, że to one pozwolą im odbudować świat...
- Hej! Hej! On się budzi! - usłyszał głos przez mgłę. Obudził się.
- Dajcie tu lekarza! - krzyczał ktoś.
Otworzył oczy. Znajdował się jakby na szpitalnym łóżku, podłączony do zaimprowizowanej kroplówki, owinięty kocami.
- Silny jesteś. - powiedział człowiek w białym kitu i usiał obok niego.
- Gdzie ja...
- Nic nie mów! - krzyknął człowiek. - Dla twojej wiadomości znajdujesz się w Bynemie, drugim co do wielkości mieście Unii. Mamy czwartek, 3 września 2022 roku. A teraz leż, odpoczywaj i kuruj się.
Lekarz upuścił pokój, a kierowca głowę na poduszkę. Nie pamiętał gdzie jest, ani jak się nazywa, wiedział jednak, że jest bezpieczny.
ROZDZIAŁ II: ŚWIAT
Już po trzech dniach od przebudzenia mógł chodzić. Okazało się, że spał szesnaście dni. Lekarze zdiagnozowali u niego oprócz hipotermii złamane dwa żebra oraz nogę w dwóch miejscach. Miał niesamowite szczęście. Uratowało go grube ubranie i miękki śnieg na który upadł.
Medycy jednak nie potrafili jednego: wytłumaczyć pochodzenie jego częściowej amnezji. Nie pamiętał nic, co wydarzyło się przez ostatni rok.. Do tego nie mógł przypomnieć sobie swojego imienia, mimo iż miał przed oczami większą część swego dzieciństwa.
Po tygodniu od ocknięcia się wyszedł ze szpitala. Gdy opuścił budynek, jego oczom ukazało się ogromne miasto. Dym buchał z kominów okolicznych fabrykach. Tuż pod nimi znajdowało się coś na kształt warowni, jeszcze niżej zaś stały jedno lub dwu piętrowe domy ze zniszczonych cegieł, czasem drewna, a nawet – rur kanalizacyjnych.
Rozejrzał się wokół siebie. Otaczał go tłum wędrujących ludzi .Nikt nie zwracał na niego uwagi. Znajdował się na niewielkim wzniesieniu o wysokości niskiego domu, a pod nim znajdowało się mnóstwo małych domów, zwykle z dwoma pokojami i wejściami. Wydedukował, że w każdej izbie mieszka inny człowiek. Zauważył, że ludzie chodzili w kapturach, a część nawet spała w maskach gazowych. Postanowił, że zrobi użytek ze swojej. Założył ją i przyjrzał się sobie w kawałku szyby. Wyglądała inaczej niż pozostałe. Miała jeden, ale duży okular oraz wejście na usta umożliwiające niemal swobodną mowę lub wsadzenie słuchawek. Oddychał przez dwie dysze znajdujące się po bokach maski.
Podeszła do niego pielęgniarka.
- Witam. Cieszę się, że pan wyzdrowiał. Dobrze również, że założył pan maskę. Wiele tu kominów przy których ciężko się oddycha, a i tak na zewnątrz można łatwo wpaść w chmurę opadu promieniotwórczego i umrzeć.
- Dziękuję. Czy wie może pani, gdzie powinienem się teraz udać?
- Tego panu nie powiem. Niech pan spróbuje porozmawiać z Fisherem. Siedzi zwykle niedaleko Placu Handlowego. - odparła dziewczyna.
Uśmiechnął się, co i tak nie miało sensu ze względu na maskę.
- A wiesz może, gdzie go znajdę? - spytał przechodząc do dialogu w pierwszej osobie.
- A wiem. Jest szefem żołnierzy najniższego szczebla. - powiedziała dziewczyna, która również w międzyczasie założyła maskę. - Jeśli chcesz, zaprowadzę cie. Właśnie idę w tamtym kierunku.
- To bardzo miło z twojej strony... - urwał – Jak się nazywasz? - spytał nieśmiało.
- Amelia, a ty?
- Eh, mam amnezję, jeszcze sobie nie przypomniałem.
- Rozumiem. To straszne. Ale coś takiego zwykle mija po jakimś czasie, nie przejmuj się. Więc jak mam nazywać cię na razie?
- Jedyne imieniem, jakie jęczy mi w głowie.
- To znaczy?
- Wędrowca.
- OK... Wędrowcze. Chodź więc za mną.
Szła, a on rozglądał się, jednak co chwilę jego wzrok skupiał się na jej... pupie.
„Oż w dupę, opanuj się, bo zaraz w dupę to jej wejdziesz!” upominał się w duchu. W końcu jakoś dotarli do placu handlowego. W mgnieniu oka zauważył siedzącego wśród kupców żołnierza z naszywkami starszego kaprala.
- Tu musimy się rozdzielić. - powiedziała Amelia. - Wpadnij w najbliższym czasie do mnie, mieszkam tam. - pokazała dwupiętrowy dom w brązowym kolorze. - Ale nie dziś, bo dziś nie mogę.
- Jasne. Przyjdę jak tylko będę mógł. Cześć.
- Cześć.
Rozejrzał się jeszcze raz. Teraz stał na placu handlowym. Był on zwieńczeniem drogi od głównej bramy. Stało tu mnóstwo kramów. Część, tych biedniejszych, stała na dworze, reszta kryła się w pobliskich, rozpadających się budynkach.
Podszedł do ogniska.
- Fisher.
- Tak.
- Musimy pogadać.
- Nie mam teraz czasu, mam wolne. I chcę odpocząć. Przyjdź jutro.
Wędrowca błyskawicznie chwycił Fishera pod ramiona i podniósł go jednym ruchem.
Tamten wypuścił butelkę, którą trzymał w rękach i dźwignią uwolnił się z uchwytu.
- Ja pier*olę, nawet odpocząć nie można. Kim jesteś i czego chcesz?
- Mówią na mnie Wędrowca. Obudziłem się po wypadku, a przynajmniej tak mi powiedziano. Kto mnie znalazł?
- Oddział patrolowy. Dowodził nim... a zresztą co ja pamiętam, Odwal się.
- Ech, nic za darmo na tym świecie. Umówmy się tak. Zrobię coś dla ciebie, a ty zrobisz coś dla mnie i wszyscy będą szczęśliwi, ok?
Żołnierz założył ręce i myślał przez chwilę.
- Sądzę, że to może się udać. Wykonasz dla mnie parę zleceń, trochę zarobisz i czegoś się może dowiesz. - odparł
- Dobrze, ale wiedz, że jeśli mnie w coś wpakujesz to ci ryj upie*dolę. - Wędrowca zbliżył twarz do rozmówcy, a ten nieco zbladł. Następnie już pewniej powiedział:
- Nie mam zamiaru. Prześladuje mnie i moich ludzi ostatnio jakaś szajka bandytów. Działają tylko w Bynemie i to zwykłe oprychy, a uwierz mi, prawdziwi bandyci są gorsi niż Czyściciele.
- Dobrze, trzymam cię za słowo. Potrzebuję forsy, więc mogę zacząć już teraz.
- Im szybciej, tym lepiej. A więc słuchaj uważnie...
ROZDZIAŁ III: TEN OKRUTNY ŚWIAT
- Super- powiedział Fisher – Bandytów jest tylko paru, ale nieźle zaleźli mi za dupę...
- Jak dokładnie? - spytał Wędrowca
- Parę rozbojów na mnie i moich kolegach, potem na ludzi, których mam chronić, a na końcu mi dziewczynę porwali i zamordowali. Wystarczy?
- Owszem. Jak wygląda kwestia zapłaty?
- Najpierw wysłuchaj zadania.
- Niech będzie
- Dobra, jeden z bandytów ma na imię Nick. Jest średniego wzrostu, murzyn, szybki i zwinny. No, przynajmniej na takiego wygląda...
- Tylko tyle? Aż boję się usłyszeć pensję...
- Sądzę, że czterysta ramenów na początek powinna wystarczyć. No i masz spokój u straży.
- Dobra, ale jeśli coś w tym śmierdzi tak jak ty teraz wódką, to pogadamy inaczej.
- Nie oszukam się.
- Ja myślę. Gdzie go znajdę?
- Siedzi zwykle w okolicach bramy główne i sprzedaje „Purple Haze”
- A to co za gówno?
- Taki narkotyk, przy okazji działa jak pigułka gwałtu i amfetamina. Robota genialna. Oczywiście ja nie handluje, ale jak chciałbyś kupić...
- Dobra, dobra. Zaraz wracam, więc szykuj forsę.
Wędrowca ruszył w kierunku bramy. Zastanawiał się, jak ci bandyci mogli w ogóle gdzieś się ukryć. Każdy kupiec, bez wyjątku, miał broń, a żołnierzy Unii było w Bynemie od groma.
W końcu dotarł do głównej bramy. Była ogromna. Co dziwne, jak na te czasie nie wyglądała (i działała) jak śluza, ale jak zwykła dwuczęściowe wejście. Jednak jej ogrom był niesamowity. Sama wysokość miała równo trzydzieści osiem metrów, a szerokość prawie tyle. Była obudowana metalem, zalana betonem, a finalną wersję od strony zewnętrznej tworzyły zbiorniki z kwasem. Zauważył, że ludzie wchodzący i wychodzący poruszają się o wiele mniejszymi drzwiami z boku. Szedł do wyjścia, jednak nie potrafił oderwać wzroku or tej monumentalnej budowli. Po dłuższym czasie ktoś nagle chwycił go za ramię. Obrócił się i zauważył strażnika. Był gruby i groźnie wyglądający, jednak maska nie zasłaniała całej twarzy i po wzroku dało się poznać, że nie ma złych zamiarów.
- Wchodzisz, czy wychodzisz, czy też stoisz? - spytał żołnierz. - Gapisz się, jakbyś pierwszy raz ją widział.
- Bo chyba tak jest – odparł Wędrowca
- Chyba?
- Długa historia. Po co ten kwas?
- Rozpuszcza pociski a w razie czego można nim zalać przeciwników. - strażnik wyglądał na rozbawionego. Dla mieszkańców Bynemy była to rzecz równie normalna jak opady radioaktywne
- Pomysłowe, ale muszę już iść. Wychodzę tylko tutaj, za pół godziny będę.
- Dobra, nie musisz mi się tłumaczyć.
Mężczyźni rozeszli się w przeciwnych kierunkach. Wędrowca opuścił miasto i skierował się szlakiem do punktu stopu dla karawan. Tam właśnie znajdował się Nick. Dowiedział się o tym od napotkanych ludzi. Po paru minutach szybkiego kroku dotarł do małej osady. Stał tam hangar i około dwudziestu domów, gdzie podróżni mogli zatrzymać się, gdy nie zdążyli do miasta przed zmrokiem. Panował tam tłok i gwar, nie mniejszy niż na bynemskim rynku. „Jak ja gnoja wypatrzę w tym tłumie?”, zastanawiał się. Szedł przed siebie, uważnie obserwując ludzi i grając z każdym napotkanym murzynem w dialog:
- Nick, potrzebuję cię...
- Co?
Minęło parę minut, gdy Wędrowca usłyszał szept zza hangaru.
- Nick, kiedy dostanę kolejną działkę? - mówił chudy, obdarty mężczyzna pociągając nosem i niemal płacząc widząc narkotyk. Ręce trzęsły mu się jak u chorego na Parkinsona.
- Kiedy zarobisz mi na chleb idioto! - mówił Nick, cicho, aczkolwiek z furią w głosie. - Gdzie ten cholerny wisiorek, który miałeś przynieść łachmyto!
- Już go miałem, ale kiedy mi tak się ręce trzęsą, że mi wypadł. Poza tym rzucam się w oczy.
- To idź i zdychaj, albo go zdobądź! Ja głupi kundel!
- O panie błagam, chociaż jeden gram!
- Ani jeden gram cioto! - wrzasnął Nick i kopnął ćpuna w twarz.
- Dobrze panie, przyniosę to za parę minut. - Wtedy chudy, z rozkwaszonym nosem uciekł.
Wędrowca wyszedł zza ściany. Przygotował swój „Special Event”, jak to zawsze nazywa, przynajmniej tak tą nazwę pamiętał. Odwrócił się do Nick'a i powiedział:
- Nick.
- Och, witam szanownego klienta! Jeśli był pan świadkiem tej ohydnej sceny najmocniej przepraszam. To aż straszne, że takie coś chodzi po Ziemi...
Wędrowca nawet nie drgął.
- Mamy do pogadania.
- A przepraszam, w jakieś sprawie? - mężczyzna wzdrygnął się niespokojnie. Na czole, jedynym niezakrytym miejscu na jego ciele, było widać pierwsze oznaki bladości i potu.
- Fisher mnie przysyła.
- Ach, Fisher! Znam go. Co chciał mi przekazać. - gdy to mówił już drżał.
- Pozdrowienia od jego dziewczyny.
- Cóż, chyba wiem o czym mówisz. Ale to nie ja byłem!
- Ale ty zginiesz.
- Widać w dzisiejszych czasach dyplomacja się nie przy...przydaje – Nick stracił resztki pewności siebie, ale szybko to ukrył. - Mam asa w rękawie. Dosłownie.
Wtedy wyciągnął Dilingera. Broń zabójców. Czterostrzałowy, zwykle z zatrutymi nabojami, nie wydający praktycznie żadnego dźwięku. Reakcja Wędrowca była błyskawiczna.
- Ja też.
Szybko wysunął nóż do rzucania w trafił w pistolet Nicka, przy okazji pozbawiając go dwóch palców. Raniony syknął ostro i natychmiast wyjął zza pasa nóż. Jego przeciwnik odpowiedział tym samym. Podbiegli do siebie. Wędrowca chciał rzucić swoją drugą broń w głowę wroga, ale tamten był szybszy i złapał nóż.
- Czym teraz powalczysz – Zaśmiał się.
- Pięściami.
Na to wyciągnął kolejną już broń, jaką był kastet nadziewany kolcami. Rozpoczęła się wymiana ciosów. Mężczyźni zasypywali się atakami, jednak obaj bronili się stosując dwie taktyki: Wędrowca – Blokując ciosy rękami, zaś Nick robił uniki. Jednak po drugiej minusie handlarz był już ciągłym schylaniem się wyraźnie zmęczony. Ten moment wykorzystał drugi z nich, podcinając go. Rozpoczęło się siłowanie na ziemi. Cel Wędrowcy bronił się dzielnie, jednak nie starczyło mu już sił i jego przeciwnik wykorzystał ów fakt ostatecznie kładąc go na ziemię. Wtedy dostał w twarz. Pięści Nicka były silniejsze, niż mu się wydawało. Przez moment zamroczyło go, a chwilę potem zebrał kolejny cios w brzuch. Rozluźnił pięść i kastet wypadł mu z ręki.
- ku*wa – wrzasnął i uderzył z łokcia w leżącego. Wykorzystał moment przewagi i podniósł niemały kamień leżący nieopodal. Gdy Nick po chwili doszedł do siebie Wędrowca już trzymał nad nim kamień.
- Nie! - krzyknęła ofiara, ale nie dokończyła, gdyż pięciokilowy głaz runął mu na twarz. I znowu, i znowu. I jeszcze raz. Bohater po dziesiątym uderzeniu stwierdził, że wystarczy. Twarz Nicka była kompletnie zmasakrowana, nos dosłownie został wciśnięty w mózg.
- Mam cię. - powiedział zwycięzca i wyrzucił głaz. W tym momencie zza rogu wypadł ćpun w wisiorkiem w ręku. Błyskotka wypadła mu z rąk a on sam stanął. Jego wystarczająco szerokie źrenice jeszcze się powiększyły a usta rozwarły, gdy zobaczył zmaltretowane zwłoki swojego zleceniodawcy.
- Co... co się... dzieje... - wyszeptał nie rozumiejąc sytuacji.
- Właśnie zabiłem Nicka.
- Ty...
- Słuchaj. Weź to. - powiedział Wędrowca wyciągając ogromną paczkę „Purple Haze” z kieszeni zamordowanego i rzucił ją w stronę ćpuna.
- O Boże, dziękuję! Za darmo?!- Tak, ale nic nie mów nikomu. I odnieś ten wisiorek tam skąd go zabrałeś.
- Tak.. tak zrobię! - zawołał uzależniony i znów zniknął za hangarem.
„Teraz czas wrócić do Fishera”, pomyślał Wędrowca, ale musiał obmyć się z krwi. Wziął kulkę śniegu z ziemi i zaczął się wycierać. Gdy był już czysty, ruszył w kierunku bramy. Minął ją tym razem bez konwersacji i szybko znalazł Fishera.
- I jak? - Spytał się strażnik.
- Mam sku*wiela. Tu masz na dowód dwa jego palce. - Mówiąc to Wędrowca wyjął odcięte palce Nicka i wręczył je zleceniodawcy. Ten nieco zzieleniał, ale szybko doszedł do siebie.
- Lepiej być nie mogło. - Powiedział.
- A teraz forsa.
- Trzymaj. - Wręczył „pracownikowi” plik banknotów.
- Tu jest, ku*wa, tylko dwieście pięćdziesiąt ramenów! Miało być czterysta! - zawołał Wędrowca.
- Tak, ale mam coś lepszego. Chodź ze mną. Nie mam zamiaru cię oszukać.
- Oby... - Wędrowca nieco ochłonął i ruszył za Fisherem...
ROZDZIAŁ III: CZĘŚĆ DRUGA
Weszli do zamkniętego kompleksu na terenie Bynemy. Wokół roiło się wielu strażników. Byli uzbrojeni w karabiny M16 i M4 (czasem M4A1). Minęli stanowisko karabinów maszynowych M240. Żołnierze Unii zawsze korzystali ze zrabowanych dóbr oraz pieniędzy z USA i zachodniej Europy, odbijało się między innymi na ich uzbrojeniu i wyglądzie. A żołnierze sojuszu wyglądali naprawdę dobrze. Wędrowcy kojarzyli się z ochroną z bazy Black Mesa z gry „Half Life”, w którą grał gdy był młody. Niektórzy byli ubrani na jasno niebiesko, niektórzy na biało. Jednak najlepsze wrażenie robili komandosi. Nie różnili się oni mocno or regularnych żołnierzy, jednak ich ekwipunek był dużo porządniejszy (M4A1 z celownikami i tłumikami, granatniki, karabinki G36C). Mieli mocne hełmy, a na twarzy maski gazowe. Poza tym specjalne kanały do odprowadzania radiacji.
Fisher i Wędrowca stanęli przed wysokim, masywnym strażnikiem. Wypiął się, ale z zaciekawieniem patrzył się na przybyszy, a dokładnie na tego w brązowym płaszczu.
- Ty, jak się nazywasz? - wskazał na Wędrowcę.
- Ja nie mam imienia – odparł.
- A więc to ty! - zaśmiał się.
- Co masz na myśli?
- To ja kierowałem patrolem, który cię wyciągnął z tej ciężarówki. Nieźle byłeś poturbowany.
Wędrowcę zdziwiły te słowa i dziękując odparł:
- Czy wiesz może, czy miałem jakieś pieniądze ze sobą? Straciłem pamięć.
- Było tam dokładnie siedem tysięcy ramenów. Chodź ze mną. Rozmawiałem z twoim zleceniodawcą. Dobrze, że sku*wiela ubiłeś, bo pół okolicy uzależnił. A tak swoją drogą, nazywam się Suvorov, sierżant.
- Miło się poznać. - Wędrowca uśmiechnął się i poszedł za strażnikiem.
- Zaraz nie pożałujesz! Przyjdź potem na moje stanowisko, mamy do pogadania. - zawołał Fisher i odszedł.
Mężczyźni zeszli do podziemi. Światło tu było słabe i było bardzo dużo zakrętów i pomieszczeń. Wyglądało na pierwszy rzut oka jak więzienie, ale nie było tu nigdzie krat. Obstawa też była słaba. Gdy wyszli zza rogu nagle wyłonił się żołnierz i zderzył się z Wędrowcą. Maska gazowa komandosa spadła na ziemie. Jej właściciel wyglądał na maximum osiemnaście lat. Gdy podniósł wzrok badając w kogo uderzył żołądek podróżnika ledwo wytrzymał. Chłopak nie miał warg oraz powiek. Wiedząc, że nie może mrugać, jak najszybciej założył maskę na twarz.
- Uważaj jak łazisz następnym razem! - Suvorov podniósł głos, a żołnierz przeprosił i jak najszybciej oddalił się w inną stronę.
Gdy odeszli parę metrów, Wędrowca spytał się:
- Boże, co mu się stało!?
- To Mitz. Bandyci go tak urządzili gdy był dzieckiem. Poprzysiągł sobie, że zemści się na nich za to. Mimo kalectwa został komandosem i całkiem dobrze mu idzie. Do tego jest mądry i rezolutny. Będą z niego ludzie. Jedyny problem to to, że musi ciągle nosić maskę gazową albo tylko ochronę na oczy, co nieco wyszczerbia jego pole widzenia.
Poszli dalej. Doszli do drzwi, których pilnowało dwóch żołnierzy. Kolejnych trzech rżnęło w karty przy skrzynce obok.. Wojskowy z Wędrowcą podszedł do jednego z wyraźnie znudzonych żołdaków (drugi z nudów odpychał się od ściany by po chwili w nią uderzyć):
- Starszy Sierżant Jakobij Suvorov. 9651857. - zaakcentował nazwisko, wyraźnie z rosyjskim dialektem.
Żołnierz przy drzwiach kiwnął głową do drugiego, a ten ledwo stojąc na nogach otworzył je. Ich oczom ukazał się wielki magazyn. Znajdowało się tam setki broni, od pistoletów, poprzez MP5 czy MP7 przez karabiny szturmowe AK47, AK74, L85A2, polskie Beryle na L86A2 LSW czy FN Minimi kończąc.
- To wszytko dla mnie? - spytał ironicznie Wędrowca.
- Jeszcze czego! - odparł Suvorov i roześmiał się.
Przeszli przez cały magazyn, co szybkim krokiem zajęło im ponad minutę. Dotarli do kolejnych drzwi. Nie przypominały one włazu jak poprzednie, ale były z grubego metalu, a dokładniej azbestu na wypadek pożaru jak to wyjaśnił im siedzący na krześle strażnik. Sierżant otworzył przejście. Wewnątrz było tylko parę stołów. Na jednym z nich leżało pudełko.
- Znaleźliśmy je przy tobie, gdy cię uratowaliśmy. Nie powinieneś był ich nigdy odzyskać, gdyby nie Fisher. - powiedział Jakobij.
Wędrowca otworzył pudełko. Znajdował się w nim Obrzyn oraz rewolwer. Na strzelbie pisało „Mr. 12 Gauge”. Pistolet pochodził od marki Smith & Wetson i był kalibru .44 Magnum.
- Mogę to zatrzymać? - spytał dla pewności.
- Jest z powrotem twoje.– powiedział Suvorov i rzucił mu dla pudełka: ze śrutem oraz z amunicją ciężką do pistoletu.
- Dziękuję. Czy było coś jeszcze?
- Tak. Siedem tysięcy ramenów. Zostały niestety tylko trzy. Resztę rozkradli żołnierze. - Na razie powinno wystarczyć.
- Dziękuję.
- Co teraz zrobisz?
- Płace mi się podobają, a Fisher mówił mi, że Nick nie był jedyny.
- Oj nie był. Do zobaczenia. A jeszcze się na pewno spotkamy. - Powiedział Jakobij z nutką tajemniczości w głosie.
- Byłoby dobrze. - Odparł Wędrowca i wyszedł z pokoju, a potem z magazyny, w kierunku Bynemy.