przez Shaockgun w 20 Paź 2008, 19:41
Major Kuznetzow od rana był na coś zły. Nie dość, że w stołówce podawali chyba już raz przeżute schabowe, to jego podwładni ciągle coś schrzaniali; a to uciekli z posterunków, bo któryś z trepów puszczał pornol w TV i chcieli też sobie pooglądać, a to obserwator, szeregowy Ijicz urżnął się własnej roboty bimbrem i przez godzinę stalkerzy mogli stadami mogli przechodzić obok naszej "bazy wojskowej", obrzucając ją kamieniami. Jednym słowem: panował jeden wielki burdel. -Koniec tego dobrego. Niech ruszą te dupska z łóżek i na stanowiska. Mam dziś zły dzień- myślał major, przechadzając się po placówce. Niedługo potem urzeczywistnił swoje pomysły, i baza była postawiona w taki stan, jakby na wizytację miał przyjechać sam prezydent Ukrainy.
Wrona leżał w krzakach niedaleko wyjścia z tunelu. Trochę z tyłu, leżał jego pies, w każdej jednak chwili gotowy do skoku na ewentualnego wroga. Stalker już od niespełna godziny obserwował przedpole i dalej postawioną bazę wojskową, posługując się mocno już zużytą lornetką, którą kupił jeszcze przed tym, jak zawędrował do Zony. Dalej miał na sobie swoją starą i wytartą kurtkę i czyściutki sztucer, przewieszony przez plecy. Wrona przełknął głośno ślinę, która zbierała mu się w gardle już od wyjścia z tunelu. Powodem tego był smród, który wydzielało kilkanaście trupów zalegających na niedużej polance przed nim. -Przeklęte trepy. Te ich pie*dolone kaemy robią surówkę z każdego, kto zbliży się na pół kilometra-. Widok rzeczywiście był makabryczny. Przeróżni stalkerzy, leżący w okropnych pozycjach, leżeli tam, gdzie dopadły ich kule z DSZkm, porozstawianych w dwóch strategicznych miejscach w placówce Wojskowych. Kaemy były na pierwszy rzut oka nie wyszukiwalne, ale dla wprawnego oka Wrony były jak na dłoni: jeden był zamontowany na stanowisku w wieży strażniczej, ukryty między dwoma płytami pancernymi, a drugi stał na trójnogu między dwoma drzewami, które, na nieszczęście stalkerów, właśnie tam wyrosły.
W lornetce Wrona zauważył wreście obserwatora, który dawał cel obu kaemistom: był to rosły żołnierz w ubraniu charakterystycznym dla trepów w Zonie: miał zwykły, plamiasty mundur oraz kamizelkę z sześcioma ładownicami na brzuchu, ale na głowie miał zawiązaną do tyłu bandanę czy inną chustę. Obserwator stał zaraz obok pierwszego DSZkm, na wieży strażniczej. Wrona widział dokładnie, że sołdat trzyma w ręku doskonałą lornetkę polową. - Sukinsynu. Ta lornetka była niewątpliwie narzędziem, którym wyznaczałeś wyrok każdemu z tych ludzi, zalegających w polu...-. Stalker zacmokał, schował swoją lornetę do skórzanego etui, i wrzucił do plecaka. Niemal zapomniał o swoim towarzyszu. Azor dalej leżał na trawie obok niego, zamarły w bezruchu. - Zmyślna to bestyja. A ja myślałem, żeś ty zwykły kundel!- mruknął i poklepał psa po karku. Pies powąchał jego rękę i szczeknął cicho.
-Teraz jednak mamy ważniejsze sprawy. Musimy przejść do tej wiochy stalkerów, do Sidorowicza, nie dając zabić się tym chamom, "broniących mateczki Ukrainy" - pomyślał stalker. Kontemplował jeszcze przez chwilę, oddychając jedynie przez usta, aby trochę mniej czuć słodki odór rozkładających się ciał. W końcu westchnął i zaczął zdejmować swój but. Po chwili wziął do ręki skarpetkę, i włożył but na gołą stopę. -Nie ma szans, żeby przebiec niezauważonym, do tego w południe. Trzeba uciekać się do środków radykalnych, bo innej drogi nie ma, chyba że powrotna- powiedział oficjalnie do siebie, zawiązując skarpetę na twarzy tak, aby zasłaniała usta i nos. Plan ten obmyślał już wcześniej, ale najpierw chciał sprawdzić wszystkie inne możliwości. Niestety, nie znalazł innego sposobu, więc musiał wykorzystać "plan awaryjny". Policzył do dwudziestu, jak to miał w zwyczaju i odmówił kilka modlitw. Potem powiedział do Azora -Ty na razie zostaniesz tutaj. Nie ruszaj się stąd, dopóki Ci nie powiem. Zrozumiano!?- pies w odpowiedzi zaskomlał lekko i usiadł, przygniatając zadkiem wysoką trawę, w której się kryli.
Wrona wyjął z plecaka najpotrzebniejsze rzeczy i rzucił go za siebie. Swój ekwipunek starannie pochował w kieszeniach tak, aby w czasie czołgania się nic mu się nie wysunęło. Strzelbę załadował, wpychając trzęsącymi się rękami dwa czerwone naboje do luf. Zatrzasnął giwerę, przerzucił w prawą rękę i powiedział - Cel: na tamto drzewo!
i począł pełznąć ku pierwszej kupie trupów. Skarpetka, której dawno nie prał, wręcz kapała od ilości dezodorantu, którą nalał na nią, aby zabić smród, lecz trzymała się dobrze jego skroni. Właśnie doczołgał się do końca wysokiej trawy, w której był praktycznie niewidzialny. Pełzł jeszcze przez chwilę, błogosławiąc i jednocześnie przeklinając pierwsze usypisko trupów przed sobą. Przeklął kilka razy wojskowych i podniósł oczy oceniając odległość do ich "legowiska". Natychmiast jednak z powrotem wtulił głowę w ziemię widząc, że w każdej chwili może zostać zauważony. Zerknął przez ramię na miejsce, z którego wyruszył: Azor, jak tymczasowo nazwał swojego psiaka, siedział spokojnie na swoim miejscu; z trawy widać teraz było tylko jego pyszczydło. Znowu zaczął się czołgać. Zaczerpnął jeszcze świeżego powietrza i zanurkował w wał z trupów jego poprzedników. To co przeżył chowając się w górze zabitych, Wrona nie zapomniał do końca życia, tego okropnego zaduchu, smrodu rozkładu, przy którym jego skarpetki wydzielały "piękny" zapach, i tej bliskości nieżywych. Ciała, rozdęte do niemożliwych rozmiarów, brudne, uwalane skrzepłą krwią sprawiały, że stalker nieomal zwymiotował, i tylko ich "przestroga" powstrzymywała go od powstania i ślepego biegu, byle dalej. Brnął dalej, rozpychając lekko trupy i modląc się o to, że wojskowy obserwator nie ma sokolego wzroku. W końcu Wronie udało wybrnąć się spod usypiska. Pierwszy haust czystszego powietrza był jak woda dla odwodnionego. Rozejrzał się łzawiącym wzrokiem wokół. Do placówki wojskowej zostało około 300 metrów, jednak teraz niewidoczność zapewniała mu wielka skała, która "wyrosła" obok uschniętej sosny. Spojrzał w kierunku małego wzgórza na zachód. -Za nim jest już wioska, czyste powietrze, konserwy, czyste miejsce do rozłożenia karimaty-. Przeklinał w duchu Liebiediewa, całe "Czyste Niebo" i wszystkich, których sobie przypomniał. Stalker całkowicie wyczołgał się spod trupów i przylgnął do zimnej skały. Trwał tam przez kilka minut, uspokajając swoje trzęsące się nogi, drżące ręce i starając się zapomnieć o twarzach tych, których napotkał w hałdzie nieżywych. Po chwili doszedł do siebie i zaczął myśleć trzeźwiej. Ostrożnie zagwizdał na Azora. Nic. Zagwizdał drugi raz i w oddali zobaczył trzęsącą się trawę i swojego towarzysza. Zwierzę zaczęło biec ku swojemu panu najszybciej, jak mogło. W połowie drogi zahaczył bokiem jednego z trupów, leżącego na hałdzie. Po chwili jednak pies był przy nim: wojskowy go nie zauważył. -Azor, mordo ty moja. Dobry z ciebie kundel- wyszeptał Wrona, głaszcząc towarzysza po łbie. Zaczynało się już ściemniać. Wtem jednak Wrona usłyszał okropny huk wybuchu, sam na chwilę ogłuchł, a widoczność przysłoniły mu grudy trawy i... fragmenty ciała owych trupów z usypiska. Miny. Jednak nerwy stalkera nie wytrzymały. Uchwycił psa wpół i począł biec na oślep, w kierunku wioski. Usłyszał natychmiast przytłumiony głos w głośnikach bazy wojskowej. -STALKER! KOLEJNY SUKINSYN! STRZELAĆ! WALIĆ DO NIEGO!- wydzierał się ktoś. Po chwili biegnącego Wronę poczęły ścigać długie serie z DSZkm. Biły oba karabiny, rozdzierając ziemię pod nogami stalkera. Wrona uchwycił psa mocniej i wtedy ujrzał przed sobą błogosławiony płot wioski stalkerów. Serie z kaemów ustały, jednak Wrona jednym susem przeskoczył ogrodzenie i wpadł na błotnistą uliczkę. -Zatrzymajcie go! Zwariował! - krzyczały jakieś głosy. Wrona zręcznie wymijał próbujących zatrzymać go stalkerów, nadal ściskając skowyczącego psa. W końcu wyrosła przed nim jakaś postać, która popchnęła go z całej siły na szosę. Wrona upadł w błotnistą kałużę, wypuszczając z objęć swojego towarzysza. Zemdlał.
***********************************************************************************************************
"Stoi żołnierz na warcie i myśli uparcie:
Co lepsze - dupa, czy żarcie?
I dupa jest dobra,
I dobre jest żarcie,
Ale przeje*ane jest stać na warcie"