Złoty Odwłok Cywilizacji

Powyżej 5000 znaków.

Moderator: Realkriss

Złoty Odwłok Cywilizacji

Postprzez Farathriel w 15 Lut 2014, 18:44

Tak moi drodzy. Znów eksperymentuję i kombinuję, mieszając różne dziwne rzeczy. A oto i owoc... Zapraszam do lektury...


I...
:

Złoty Odwłok Cywilizacji
I

- Strefa się rozrasta, rząd tamtejszego dystryktu najwyraźniej celowo nic nie robi w tej sprawie. Jak zapewniają władze Kijowa, sytuacja choć pozornie niebezpieczna jest wciąż stabilna i… - rozbrzmiewał głos prezentera lokalnej telewizji

- Tia… Cóż by innego. Wasza stara, mydląca oczy śpiewka na temat rzeczy, których i tak wszyscy już są świadomi. Banda jełopów… - w stronę odbiornika poleciał lekko podarty ciap. Obraz ekranu LCD wypełnił się szumami i zgasł – badziewna technologia – skwitował na koniec mężczyzna unosząc brwi ku górze. Rozejrzał się po pomieszczeniu ze swojego trzeszczącego krzesła, które chyba pamiętało jeszcze końcówkę XX wieku. Lampa wbudowana w ścianę dachu majaczyła przy suficie swoim brudnym, pożółkłym światłem. To była jedna z tych rzekomo nowych technologicznie lamp, mających jarzyć się „pięknym, złotawym blaskiem”. Kolor ten niemniej bardziej od złotego, przypominał barwę brudu nieumytych zębów. I tak na tle zagraconego, wynajętego mieszkania, owo światło dawało poczucie jeszcze większego brudu. Z jednej strony bowiem wszechobecne cienie łypiące spod szafek i naokoło porozstawianych pudeł, a z drugiej to – jak na ironię – niby złote oświetlenie. Ni mniej ni bardziej „gówno w jedwabnej pończoszce” jak nazwał Napoleon swego generała.

Mężczyzna zarzucił na siebie brązowy płaszcz wyścielany od środka jakimś sztucznym puchem, wdział na łysą głowę staroświecki kapelusz, wzuł dość niedbale buty po czym trzasnął drzwiami zostawiając za sobą ten czarno-złoty chlew, w którym przyszło mu mieszkać.

Na porowatym chodniku leżała jakaś rozmokła gazeta. Atrament począł już z niej spływać, niemniej wciąż zachował się nagłówek – „Neosocjalizm nową metodą na przyszłość?” – wraz z rozmytą już nieco datą 14 lutego, 2041 roku. Jegomość schylił się po ów wymemłany kawał papieru, przyjrzawszy się dokładniej rzeczonemu nagłówkowi pokiwał jedynie głową. Cisnął gazetę w róg ściany budynku z którego wyszedł, zaraz obok stalowych schodków prowadzących do drzwi, których trzask przed chwilą rozległ się po całej betonowej alejce.

Ulice Kijowa w lutym, akurat w trakcie apogeum odwilży. Miejski zegar gasnąc okresowo na sekundę, ewentualnie dwie zdaje się wskazywać godzinę 01:24… W ostatnich latach, zimy trwały bardzo krótko, ot – kilka dni – więc śnieg, który normalnie cztery dekady temu topniałby do połowy marca, teraz w zasadzie kończył swój brudny, biały żywot w zalewie słonego błota. Wszystko to w przeciągu bagatela czasu krótszego niż w którym zwykł leżeć. Czegoś ubyło w klimacie… coś się zmieniło w samym Kijowie. Kto by pomyślał, że wydarzenia w Czarnobylu sprzed 35 lat będą miały takie skutki na całą Ukrainę. Ale billboard świecący dosadnym blaskiem pośród szarości ulic miasta zdał się mówić coś innego. Cywilizacja jest w dobie odnowy, swych złotych lat…jest w stanie rewolucji technologicznej. Kolejnej już w dziejach. Ten billboard, wielki ekran LCD z ruszającym się, znanym wszystkim mężczyzną świata ukraińskich mediów bił swoim wręcz srebrnym majestatem po oczach każdego przechodnia, który akurat uznał za stosowne zapuszczać się na ulice tak późno. Takie „udogodnienia” raczyły mieszkańców swych miast w większości dystryktów. Władze uznały, że bieg ducha czasu czegoś wymaga, i tym czymś miały być właśnie ekrany z panem wszystkowiedzącym i opiniotwórczym. Oczywiście wszystko to w potokach krasomówstwa, pięknie dobranego garnituru i w kaskadach złotego światła reflektorów studyjnych.

***

- Całodobowy bar, co? – mruknął pod nosem jegomość beznamiętnie idąc ulicą Kijowa. Ściągnął machinalnie kapelusz z głowy. Światło ekranu z reklamą jakiegoś specjalnie doprawianego jedzenia odbijało się subtelnie w ciele szklistym oczu mężczyzny. Drzwi zaskrzypiały otwierając się powoli pod naporem dłoni człowieka, ujawniając jednocześnie jaskinię pełną podobnego co wcześniej światła w kolorze brudnych zębów oraz rządek niedbale porozstawianych stolików z krzesłami. Wszystko to w okrasie wiecznie grającego telewizora, nastawionego najwyraźniej na kanał polityczny – „Nowe reformy rządu zdały się nie przynieść pożądanych skutków – relacjonuje nasz korespondent (…) – zgodnie z naszymi ustaleniami, najbardziej zagrożone Strefą są obecnie rejony naokoło Kozielca. Lokalny starosta dystryktu, Michaił Tiwarenko nie komentuje tej sprawy, choć ekolodzy odrzucają tezy jakoby konieczne były jakiekolwiek interwencje w strukturę noosfery. A teraz informacje polityczne, uchwalono niedawno ustawę dotyczącą zniesienia ograniczeń zastosowania implantów. Miejscowi futuryści wyrażają wielką aprobatę dla decyzji rządu”.

- Barman! Wyłącz te bzdury, uszy mi od nich puchną – odparł mężczyzna po chwili konsternacji przy stoliku
- Eh… - pracownik przy ladzie wypuścił nerwowo powietrze – jak mu tu tak nie pasuje, to niech nie przychodzi. W ogóle – odparł podchodząc do klienta w płaszczu – czego tu szuka o tej porze? Bar może i czynny, ale klienteli brak…
- Możliwe, że… musiałem się wyrwać z klatki. Niemniej tak na to patrząc to przylazłem z jednej do drugiej – wymamrotał klient niskim głosem jednocześnie ściągając z siebie płaszcz – tak czy inaczej podaj mi EAD…

Energetic Alcohol Drink, w skrócie EAD. Zachodni wynalazek dla tych, którzy mieli na głowie ciężką dniówkę, a potrzebowali odrobiny wzmocnienia i odstresowania się. W sumie nic w tym też niezwykłego, że ktoś wpadł by połączyć substancje wspomagające przemianę energetyczną z alkoholem. W teorii miał wspomagać i relaksować, w praktyce jedyne co robił to uzależniał. Niemniej mało kto się tym przejmował po tym jak w 2034 roku wprowadzili poprawkę do kodeksu karnego o nieograniczoności aktów wolitywnych, a popularność zawodu psychoterapeuty spadła praktycznie do zera. Każdy tu odpowiada za samego siebie i nikt nie zapłacze, jeśli popełnisz błąd.

- Tak nawiasem – odparł głośniej barman gdy szedł w stronę szafki z napojami – ostatnio w ogóle mało kto tu przyłazi…
- Takie czasy. Gdyby się pan przejmował każdym warchołem, którego tu nie ma, a na którym raczyłby Pan parę kredytów uciułać to… cóż… - przerwał sobie samemu tajemniczy jegomość
- Wiesz pan co? Chyba zwinę w diabły ten interes. Dzielnica nieciekawa, to samo ludziska. Szkoda gadać – machnął dłonią barman.

Tacy jak oni zwykle nie mieli szczęścia we współczesnym świecie. W dobie rewolucji technologicznej ludzie spędzali czas w centrach handlowych, raczyli się różnorakimi atrakcjami złotego wieku, zainteresowanie kiczowatymi barami spadło poniżej liczby piątego procenta, co nawet w skali kilkumilionowego miasta dawało na tyle mało ludzi, że utrzymanie się w interesie graniczyło z cudem.

Tymczasem mężczyzna, który złożył zamówienie siedział popijając swój napój. Barman spoglądał swoim obojętnym wzrokiem to na uprzednio przyciszony telewizor, to na rzeczonego obcego.

- Jak pan skończysz to postaw szklankę na ladzie. Będę na zapleczu gdyby coś się działo – zakomunikował barman wchodząc do sąsiedniego, niedużego pomieszczenia. Po chwili i tak usłyszał trzepnięcie drzwi, więc przestał się nawet zastanawiać co jego ponury klient w ogóle robi…

***

Następnego dnia jegomość jak zwykle obudził się w swoim obmierzłym mieszkaniu. Wstał, niemrawo spoglądając na zegar elektroniczny, który mienił się godziną 05:20. Na biurku leżał jego dowód osobisty z wyrytym imieniem – Samijło Rugała. Mężczyzna zgarnął go z blatu, przywdział na siebie potargane spodnie, wojskowy sweter, narzucił niedbale płaszcz na plecy po czym z grobową dla siebie miną wyszedł…

***

Dzień 14 lutego raczył swym brudnym firmamentem wzrok każdego obywatela Kijowa. Poszarzałe, kończące swój żywot zwały śniegu moczyły jezdnię i chodniki, nadając im nieco ciemniejszą niż normalnie barwę i podkreślając ich porowatą strukturę. Tymczasem Samijło brnął powoli tą samą co zwykle drogą. Szedł do pracy. Trzeba podkreślić, że ludzie pokroju pana Rugały mieli zwyczaj pracować w mało zachęcających zawodach. Ciężko określić, czy wynikało to z niskiego statusu społecznego czy jakiegoś rodzaju niepowodzenia życiowego. W każdym razie jegomość wlókł się w swym niedbale ubranym płaszczu na stację kolejową.

Od roku 2026 po rewolucyjnej ustawie o zniesieniu użytku pociągów, wszelkie koleje państwowe odeszły do lamusa. Ich zastosowanie ograniczyło się do wykorzystania niedużych drezyn i wagoników przewożących pracowników do pozamiejskich dystryktów – najczęściej budowlanych. Lata 30’ i 40’ XXI wieku zaowocowały gwałtowną, powtórną urbanizacją. Rozrost ten wynikał głównie z wymogu zwiększonej produkcji przemysłowej. Rewitalizacja przemysłu i jego zwycięstwa nad usługami dała co prawda masę miejsc pracy, jednak nie zmieniło to faktu, że postępował powolny proces degradacji ekologicznej. Tym bardziej na Ukrainie, dotkniętej najpierw katastrofą w Czarnobylu, a później nieudanymi eksperymentami z noosferą.

Stacja na którą właśnie dotarł Samijło była jednym z tych budynków starego typu, jeszcze z końcówki XX wieku. Zdało się to dawać bardzo specyficzne wrażenie bowiem zaraz po drugiej stronie ulicy, naprzeciwko obmierzłego starego budynku stacji kolejowej, widniał rząd nowoczesnych budynków biurowych. Oczywiście mieniły się one swą srebrno-metaliczną strukturą, wyniosłymi, szerokimi oknami i elegancko zaprojektowanymi wejściami z drzwiami z czujnikiem ruchu. Zważywszy na fakt, że miejski zegar pokazywał dopiero 06:31 panowała jeszcze lekka szarówka, toteż okna owych budynków majaczyły złotym kolorytem ich wewnętrznego oświetlenia. Wnętrze stacji raczyło tamtejszych, nielicznych de facto obecnych, swymi porysowanymi ścianami i odpryskującą, lekko zielonkawą farbą. Był tam niemniej prosty korytarz prowadzący na wskroś do wyjścia wprost na peron, tak więc w większości przypadków pracownicy spieszący się na swoją drezynę nie szczególnie zwracali uwagę na wystrój wnętrz. Poza tym – pośpiech był tu kluczowy – Kijów stał się naprawdę gęsto zaludnioną aglomeracją, więc dostanie się gdziekolwiek zajmowało trochę czasu. Dzień pracy zwykle zaczynał się właśnie w godzinach takich jak ta – po szóstej rano. Tak więc ruch uliczny, pomimo wczesnej pory był dość duży i w miarę skutecznie utrudniał poruszanie się.

Tymczasem po stacji przechadzało się dosłownie kilka osób, głównie mężczyzn po 40-tce. Byli to przeważnie pracownicy fizyczni odziani w swoje standardowe, powycierane stroje robocze. Po chwili zdało się słyszeć stukot nadjeżdżających drezyn, które w swym ślimaczym jak na te czasy tempie wtoczyły się na peron. Większość z nich to przebudowane modele starych maszyn z lat 80’ i 90’ ubiegłego stulecia. Po prostu ich struktura została nieco powiększona i dostosowana do przewożenia od pięciu do siedmiu pasażerów. Pomimo faktu, że część linii torów kolejowych została dawno zlikwidowana, to niektóre z nich – szczególnie te kluczowe – pozostawiono. I były to głównie sieci zaopatrujące w siłę roboczą tereny Strefy, które regularnie dotykane nowymi anomaliami, wymagały konserwacji. Dodać tu trzeba, że skomplikowane maszyny i roboty wykonać tej pracy nie mogły, więc pomimo niedbałego wyglądu całego przedsięwzięcia, zorganizowanie sprawnych konserwatorów było celem nadrzędnym. Tak czy inaczej – pomijając nieatrakcyjny wygląd owych drezyn, były one bardzo praktycznymi i niezawodnymi narzędziami przewozu ludzi.

Samijło wszedł jak każdego dnia na jedną z drezyn z numerem identyfikacyjnym odpowiadającym jego wydziałowi roboczemu.

- Sami – szturchnął go w ramię – coś taki markotny!? Dzisiaj robota jak każda inna. Bananowe towarzystwo dało znać, że w okolicach Lebedivki wywaliło jakieś anomalie, chemikalia czy coś w tym stylu. Rzekomo wodę zapaskudziło i powłaziło ludziom do domów
- Nie łapię tego! Mają swojego pieprzonego starostę dystryktu, dlaczego przygłup nie najmie sobie ekipy konserwacyjnej, tylko ciułają nas, aż z Kijowa i to tą przebrzydłą drezyną? – skarżył się jeden z pracowników spoglądając to na kolegę siedzącego obok Samijły, to na jego samego
- Za takie gadanie to sobie z roboty możesz wylecieć, a ja powiem tak! Ważne! Moi panowie… ważne, że w ogóle mamy robotę i nam za to płacą – skwitował trzeci gestykulując przy tym zawzięcie – w końcu, słuchajcie. Jak tak na to spojrzeć to lepsze to, niż zaiwaniać na tych obleśnych, okołomiejskich targowiskach. I tak dziw, że służby porządkowe tego nie porozganiają…
- Może komuś to po prostu na rękę, co…? – wtrącił kolega Samijły siedzący po jego lewej stronie – z resztą, jeden czort ich tam wie. Sprzedają te swoje śmieci, niech sprzedają. Jak zarządowi to nie śmierdzi to tym lepiej dla biedaków, którzy tylko z takiego handlu mogą się utrzymać. W ogóle, miejscowi mówią, że ktoś tam czasami coś przemyci ze Strefy. Ja wam mówię, to jest jakaś grubsza sprawa, bo albo ci ze straży się nie pokapowali, albo te debile z wojska słabo obstawili głębsze tereny Strefy – po tym monologu zapanowała chwila niezręcznej ciszy, w której pracownicy mrucząc coś pod nosem wpatrywali się obojętnym wzrokiem w majaki gasnących świateł ożywającego miasta
- Ty Samik, a ty co o tym wszystkim sądzisz? – szturchnął go znów w ramię kolega z pracy – coś taki dzisiaj małomówny. Markotny taki jakiś jesteś, zjadłeś co nieświeżego czy jak?
- Powiedzmy, że źle spałem – mruknął Rugała kiwając głową na boki jakby nie był do końca pewien co odpowiedzieć
- Eh… Mówię ci Samik, znajdź ty sobie kobitkę. Chłop bez baby to nieszczęśliwy chłop, a ty już… ten, pod czterdziestkę będziesz, poważnie mówię. Ożeń się – próbował pocieszyć dobrą radą kumpel Samijły. Oczywiście spełzło to na niczym, bo grobowa mina jeszcze bardziej mu się udzieliła, tak jakby porady jego kolegi tylko dolały oliwy do ognia.
- Tak w ogóle to… - zamarudził dość cicho najmłodszy z kadry pracowniczej
- No co tam Saszka? Wal śmiało!
- Bo wiecie – odparł nieco niepewnym głosem – tak się ostatnio zastanawiałem, kto by pomyślał jeszcze 30 lat temu, że zwykli robotnicy będą sprzątać burdel, który zapanował po tych ich całych eksperymentach z „nusfero” czy jak to się tam zwało… w ogóle to to wszystko jakieś takie jest…
- Za dużo myślisz Saszka – ośmiał się brygadzista i klepnął młodego w głowę – ale tak teraz na poważnie, nie zastanawiaj się nad tym, tylko sobie łeb zepsujesz. Każdy z nas gdzieś tam ma jakieś wątpliwości, ale prawda jest taka, że wsadzamy je sobie głęboko w dupę, poślady zaciskamy i jedziemy na robotę. Taka nasza fucha, widać komuś pasowało by sobie jeleni do robót w Strefie znaleźć. Mało to takich jak my było w 86’?

Młody podrapał się po głowie starając się znaleźć jakiś większy sens w tym co powiedział mu brygadzista. Jego wyraz twarzy wskazywał, że na swój sposób rozumie tok rozumowania przełożonego, niemniej z drugiej strony nie chciał pozbywać się swoich rozważań. To był ten typ człowieka, dla którego wszystko było ciekawe. Świat był ciekawy, Strefa była ciekawa, nawet tak banalna rzecz jak lot ptaka – to też młodego Saszę intrygowało. Choć mało kto zwracał na to uwagę, a i on sam się nie przyznawał, to w duchu wiedział, że ma on zadatki na kogoś więcej niż pracownika fizycznego i to w dodatku w tak niekomfortowych warunkach.

Terkot drezyn wyjechał na dobre z Kijowa zostawiając za sobą miejską dżunglę pełną betonu, szkła i złotych świateł. Na terenach pozamiejskich zima wciąż dawała sobie znać. Choć trzeba było przyznać - szczególnie zimno nie było, to jednak zwały śniegu leżały w paru miejscach i najwyraźniej ani myślały topnieć. Tak jakoś się złożyło, że luty w ostatnich latach nigdy nie był szczególnie pięknym pogodowo miesiącem. Umorusany śnieg, przeżółkła trawa i łypiące znad horyzontu ciemnobrązowe badyle drzew skutecznie pozbawiały pozytywnej energii każdego, kto choć na chwilę zwykł się zastanowić nad mijanym przez niego otoczeniem.

Brygadzista przed wymarszem do pracy zawsze dostaje dla siebie i swojej grupy plan robót, włącznie z trasą, którą trzeba pokonać drezyną. Ma to swoje plusy, bowiem zawsze jest możliwość wyboru bardziej komfortowego dojazdu. Zwykle jest więc możliwość tej lepszej i gorszej trasy, niemniej tym razem droga do Lebedivki prowadzi jedynie przez zurbanizowany teren okolicznych domków jednorodzinnych i jakichś zakładów przemysłowych. Muszą one należeć do jednego właściciela, bowiem każda z niewielkich stalowych hal produkcyjnych jakie pasażerowie drezyn mijali była oznaczona logiem jakiegoś „Vitalija S.”.

- Brygadzisto? – mruknął jeden z robotników siedzący po lewej stronie drezyny
- Tia…? – odparł machinalnie mężczyzna jakby spodziewał się jakiegoś pytania
- Czy my to tak czasem tu już jakiejś fuchy nie mieliśmy?
- Możliwe – skwitował lakonicznie brygadzista
- Było, było! Jak dobrze pamiętam to robiliśmy wtedy w okolicach tego kanału – odparł nagle młody Sasza – o to ten po naszej lewej teraz. Poszło tam jakieś skażenie, wykwit wody czy coś takiego. Przełożeni myśleli, że to jakieś syfy ze Strefy przywiało i zapaskudziło cały Zbiornik Kijowski, ale nie pomyśleli, że był to okres letni i przy takiej temperaturze bywa, że woda kwitnie.
- O i tak to właśnie jest… - pokiwał głową brygadzista, reszta mu zawtórowała

***

Droga do Lebedivki minęła gładko, obyło się bez niepotrzebnych postojów czy napraw którejś z drezyn. Tak. Zdarzało się, że sprzęt potrafił zawodzić i wtenczas koniecznością było zatrzymanie całego niekiedy konwoju tylko dlatego, że któraś z zepsutych drezyn blokowała przejazd reszcie.

Lebedivka to stosunkowo nieduże miasteczko, leżące nad Zbiornikiem Kijowskim. Tamtejsze zabudowania, głównie mieszkalne położone nieopodal wody padły ofiarą lokalnego wykwitu anomalii. Gdy pracownicy zajechali na niewielki dworzec kolejowy, zastali obraz ulic zabrudzonych błotem pośniegowym oraz masą piachu. Jednorodzinne domy mieszkalne niemniej odznaczały się mimo to schludnością i ogólnym zadbaniem… może poza kilkoma wyjątkami na które i tak nikt nie zwracał uwagi.

- Ciekawe czy ktoś tam w ogóle zabezpieczył ten teren skażony – mruknął jeden z pracowników zsiadając z drezyny i obserwując przestrzeń nad dachami budynków, gdzie wyraźnie zaznaczała się struga żółtawego dymu – swoją drogą patrzcie, to chyba tam – wskazał palcem na kopeć
- Zabezpieczyć to pewnie i zabezpieczyli. W końcu służby bezpieczeństwa musiały wyprowadzić obywateli. Niemniej nie spodziewaj się, że ktokolwiek coś tam posprzątał. Zaryzykowałbym, że ktoś mógł równie dobrze narobić tam jeszcze większego burdelu. No ale to już jest nasza dola, żeby ten burdel ogarnąć – skwitował brygadzista – no! Chłopaki! – odparł nieco głośniej – bierzcie dupy w troki, sprzęt na plecy i ruszamy. Jest robota, która najwyraźniej sama się nie wykona!

***

- Wszystko gotowe…
- Doskonale… świetnie się spisałeś – odparł męski głos – mam nadzieję, że reszta spraw pójdzie po naszej myśli, nie byłoby zbyt dobrze, gdyby ktoś się o tym dowiedział
- Starosto, cała sprawa będzie wyglądała na prowokację środowisk skrajnych, nie ma obaw, by ktokolwiek mógł o to podejrzewać pana – zapewnił człowiek w garniturze – zmieniając temat, środki inwestycyjne na ten miesiąc straciły na wartości, byłoby dobrze gdyby pan…
- Nie! – warknął starosta – budżet na ten miesiąc przewiduje konkretne wydatki i żaden bzdurny kryzys gospodarczy mi w tym nie przeszkodzi. Przerzuć 10% budżetu całkowitego z administracji na usługi obywatelskie. Musimy jakoś wytrwać mydląc ludziom oczy – odparł ni to sam do siebie, ni to do gościa z którym prowadził właśnie dialog
- Wedle życzenia – mężczyzna skinął głową kłaniając się nieznacznie w geście grzeczności
- A to co znowu? – starosta zmarszczył brwi spoglądając na komputer. Widniała na nim jakaś wiadomość z zarządu bezpieczeństwa. Starosta szybkim ruchem gałek ocznych przeleciał po ekranie monitora czytając widoczną tam wiadomość. Pobladł.
- Ekhm… - chrząknął gość starosty przerywając chwilę niezręcznej ciszy – wszystko aby w porządku? – zapytał niepewnym tonem
- Wyjdź. Zostaw mnie samego – skwitował polityk
- Ale… - zaoponował mężczyzna najwyraźniej chcąc drążyć co też było powodem zmartwienia przełożonego
- Powiedziałem wynocha! – fuknął nerwowo zza biurka

Tym razem mężczyzna już nie stawiał oporu. Ukłonił się z grzeczności i wyszedł starając się przy tym nie trzaskać drzwiami. Tymczasem mężczyzna przyglądał się wciąż otrzymanej wiadomości, której treść go tak przeraziła.

- I co ja mam teraz zrobić…? – zapytał sam siebie półgłosem – taki burdel… taki burdel…

Na załączonym do wiadomości tekstowej obrazku widniała mapa okolic Kijowa z zaznaczonymi na czerwono obszarami. Treść legendy wskazywała na jakiś rodzaj obszarów zagrożeń, prawdopodobnie związanych z aktywnością lokalną Strefy. Wtem, do gabinetu starosty wparowała jego sekretarka. W dłoni trzymała plik dokumentów, jakichś wydruków i pokwitowań.

- Połóż to tutaj – mężczyzna wskazał wolne miejsce na biurku, zaraz obok sterty innych kartek – a teraz wyjdź, mam sprawy na głowie

Sekretarka skinęła głową po czym podreptała spokojnie w stronę wyjścia. Na pierwszym planie znów była wiadomość jaką polityk otrzymał drogą mailową…

„(…) i zapewniam Pana, że jeśli ta sytuacja się nie zmieni, polecą za to głowy. I to dosłownie. Brzmi to jak groźba, ale w tym momencie nie żartuję. Strefa się rozrasta, to nie są jakieś tanie chwyty, by drogą zastraszenia zbić Pana ze stołka starosty dystryktu kijowskiego. Radzę zmobilizować jakieś siły w sprawie ostatnich wykwitów anomalii, bo to się źle skończy. A i jeszcze jedno – miejscowi w okolicach Lebedivki widzieli jakieś dziwne stworzenia, których nikt nie raczył odnotować od przeszło 20 lat. To tyle w tej sprawie, Panie Kilmanow, radzę brać się do roboty. W razie problemów wie Pan gdzie mnie szukać”.

Starosta opadł na krzesło mimowolnie po czym w stresie, bez zastanowienia wyłączył komputer by po chwili nerwowo wyjąć z kieszeni papierosa elektronicznego.

***

Zachodnia strona kilku z domów była wyraźnie uszkodzona. Ściany wprost naprzeciwko Zbiornika Kijowskiego wyglądały jakby coś w sposób nienaturalny stopiło ich strukturę do poziomu, w którym ramy okien zlały się wraz z chropowatej gramatury tynkiem. Trzeba zaznaczyć, że tego typu sytuacje miały już miejsce, niemniej rzadko kiedy dotykały one cały rząd budynków mieszkalnych. Czasami w nieznany sposób dochodziło do wykwitu w piwnicach pojedynczych domów. Niemniej miało to miejsce na tyle często, i było tak zauważalne, że w przeciągu kilku lat ludzie przywykli. Wzywano wtenczas grupę konserwacyjną, która pomagała usunąć skażony tynk, podłogę czy podmurówkę.

Tym razem jednak sprawa wygląda o wiele trudniej, bowiem poważnemu uszczerbku uległo kilka budynków, więc nie wolno było tego tak zostawić.

- Panie brygadzisto! – powiedział głośniej jeden z pracowników – ale to to dymi, kopci jak cholera
- A no kopci, wygląda na to, że kompletnie poprzeżerało tynk i okna. Saszka i Arkadij, zrobicie tu podkop – wskazał ziemię zaraz obok stopionej ściany jednego z budynków – chcę mieć pewność, że gdy będziemy to zabezpieczać nic nam nie upali nóg. Tego typu chemia często ni z gruchy ni z pietruchy lubi przesiąkać

Dwójka zaczęła z werwą machać łopatami, przerzucając ziemię na boki. W normalnych warunkach nigdzie by się nie spieszyli, jednak tym razem pracownicy nie byli pewni co do stabilności gruntu. Wszakże, w każdej chwili mógł się on rozstąpić odsłaniając kolejne wykwity anomalii. Nie są to co prawda te same zjawiska, z którymi ludzie mieli do czynienia w Strefie 20-30 lat temu. Praktycznie wyklucza się skrajne zagrożenie życia. Nie zmienia to jednak faktu, że istniejące zagrożenie zdrowia wymusza w miarę szybkie działanie. Tymczasem Samijło zajął się oględzinami reszty budowli. Była to standardowa procedura mająca określić skalę zniszczeń i wstępnie stwierdzić za co w ogóle można by się wziąć.

Nikt tak naprawdę nie marudził, a jeśli nawet, to bardzo rzadko. Do tych ludzi należały konkretne obowiązki, a że człowiek przyzwyczaja się praktycznie do wszystkiego to nawet tak niewdzięczna praca jak konserwacja terenów dotkniętych skażeniem była jedynie rutynową codziennością jaką każdy zwykł wykonywać czy mu się to podobało, czy nie. Tak czy inaczej robotników czekał dzień ciężkiej pracy. Pocieszającym był jedynie fakt, że brygadzista dostał od naczelnika telefon, że w okolicy godzin popołudniowych do Lebedivki podjedzie druga grupa zmianowa pracowników. Oczywiście, w przeciętnych warunkach, siedmioosobowa grupa Samijły kończyła by właśnie harówkę w takim okresie popołudniowym, niemniej ze względu na dość skrajną sytuację nadgodziny będą przymusem.

- Panowie – mruknął Sasza – ale powiedzcie mi jedną rzecz, dlaczego oni nie ściągną tu jakiejś bardziej wyposażonej ekipy? Szybciej by to poszło – skarżył się młodzieniec
- A jak sądzisz? – odparł Arkadij pukając się w czoło – forsy nie mają! Jak się ma idiotów w rządzie, to siłą rzeczy później szukają jeleni, którzy w ogóle byliby zdatni do takiej psiej roboty. W ogóle Saszka, powiadam ci, przyzwyczaj się do takich warunków. Żyjemy w czasach w jakich żyjemy. Teraz masz tak, powiedzmy te trzy czwarte społeczeństwa to pieprzeni burżuje. Bogacze, ot i co. No i jesteśmy też my. Ukochana jedna czwarta ludności, której po prostu na pewne rzeczy nie stać. Więc sobie dorabia na tym.
- A nie gadaj głupot! – odezwał się jeden z robotników, który akurat sprawdzał stan nadtopionych okien – jakby nam się chciało kształcić to i byśmy mieli. Oo!
- Wziął ty pod uwagę, że nie każdy może? – mruknął złośliwie Arkadij
- Zamiast narzekać, sprężajcie się. Do 12:00 chcę tu mieć w miarę ogarnięty teren, co by z drugą zmianą ogładzić jedynie ściany płynami zobojętniającymi i brać stąd dupę w troki.

Dyskusję przerwał im Samijło, który akurat szedł powoli, wracając najwyraźniej ze zleconego mu obchodu.

- Słuchajcie – mruknął Rugała – sprawa wygląda tak. Tamte dwa domy od strony północnej są wciąż w niezłej kondycji, więc podejrzewam, że wystarczy trochę oprysku i kwas szlag trafi. Bardziej obawiam się o jedno domostwo od strony zachodniej, zaraz przy samym brzegu Zbiornika Kijowskiego. To to jest w naprawdę słabej kondycji i nie wiem, czy coś z niego w ogóle będzie. Ściana ledwo stoi, okno praktycznie znikło. Wszystko w cholerę rozpuszczone.
- Trudno – skwitował brygadzista – zrobimy co będzie się dało zrobić. Resztę, jeśli będzie trzeba, dokończy ekipa burząca. Ja w każdym razie chłopaki narażał was nie będę. A niech tam coś komuś walnie na łeb? No nic. Wracać do roboty!

***

Starosta chwycił w dłonie swój telefon wystukując czym prędzej jakąś serie cyfr.

- Kornel? To ty? Dobrze. Więc słuchaj, mam dla ciebie prostą robotę. Jedziesz do… jak to się nazywało – ciągnął polityk grzebiąc w dokumentach walających się tu i ówdzie na jego biurku – a tak, jedziesz do Lebedivki. To prawdopodobnie nic groźnego, ale ktoś zgłaszał o obecności dziwnych stworzeń w tamtejszym rejonie. Chcę, żebyś to załatwił w miarę możliwości do jutra, dobrze?

Z głośnika telefonu dobiegł stłumiony głos przypominający odpowiedź twierdzącą. Starosta tymczasem opadł na fotel i począł znów przebierać w dokumentach. Możliwe, że tylko je porządkował, a możliwe, że czegoś szukał. Tak czy inaczej w ostatnich dniach polityk był naprawdę przytłoczony obowiązkami. A teraz jeszcze ta afera ze zwiększoną aktywnością Strefy, wykwitami i do tego tajemniczymi stworzeniami w Lebedivce.


II
:

II

Stopione szkło wraz z framugą powoli opadało na martwo stojącą ścianę. Sekundy stały się minutami, minuty godzinami, struktura nie przestawała rozpływać się niczym plastik potraktowany wysoką temperaturą. Tworzyło to wtenczas nienaturalne dla siebie kształty, niczym swoiste aberracje znane z najbardziej kuriozalnych snów. A jednak to się działo. Zjawisko dotknęło po chwili także ścianę, dach i podłogę… Materia tego świata niejako zapadła się w sobie zostawiając wiszące w bezładzie niknącego świata łóżko przyobleczone w brudną pościel i spoczywające nań ciało półnagiego mężczyzny w średnim wieku.

- Obudź się – zadrżało echo nieznanego głosu – donikąd idą, z gruzu przybędą, ruszają ślamazarne swe stopy… - pomiędzy obecnością dziwnego echa następowały chwile ciszy. Było to tak jakby coś celowo prowokowało narastanie napięcia aż do poziomu kulminacji, w której głos jak zjawa znów pojawiał się od tak po prostu – I gdy sufit nieskończony nad głową twą, błękit na siarkę zamieni… Zapomnij o…!

W głowie Samijły rozległo się gasnące echo głosu z dziwnego snu. Mężczyzna zerwał się prawie na równe nogi, a otarłszy pot, który obficie spływał mu po czole, opadł niczym szmaciana lalka na poduszkę.

- Co to za cholerstwo - odparł sam do siebie przekręcając się na lewy bok. Samijło to typ realisty, on nie przywykł do tak skrajnie surrealistycznych wizji. Ta jednak raczyła go swoją obecnością właśnie przed chwilą. Nie było to wprawdzie nic niepokojącego, w końcu to tylko sen. Niemniej, coś nie dawało robotnikowi spokojnie zasnąć po skończonej tego dnia pracy. Myśli wciąż kotłowały mu się wokół porozpuszczanych ścian domów w Lebedivce i ich złudnego wręcz podobieństwa do zdezintegrowanej rzeczywistości świata snu, który przed chwilą widział.

***

Data porannej gazety wskazywała dzień 20 lutego. Starosta jak zwykle przybywszy do swojej pracy, zasiadł dość niedbale przy biurku, rozłożył rzeczony kawał papieru i rozpoczął jego skrupulatne wertowanie. Oczy urzędnika przeskakiwały gwałtownie od lewej do prawej, jakby się spieszył lub czytał coś co naprawdę go zaciekawiło. Istotnie – możliwe, że była to ciekawość, bowiem w tamtejszych informacjach widniał nagłówek – „Incydent w Lebedivce – stopione ściany domostw”, wraz z kilkoma zdjęciami i opisami sytuacyjnymi. Artykuł pod wytłuszczonym drukiem nagłówku wspominał o podobnych tego typu zajściach w kilku innych okolicznych mieścinach naokoło Kijowa. Była tam też wzmianka o samej stolicy Ukrainy.

I faktycznie! Coś było na rzeczy, bowiem w promieniu kilkunastu kilometrów od centrum Kijowa notowano raz za razem podobne jak w Lebedivce problemy. Każdy z nich mniej lub bardziej zawierał w sobie opis roztopionych ścian, szkła, bądź ram okiennych. Skrajne przypadki zawierały w sobie także pozawalane boczne nawy zabudowań.

- Panie starosto – odezwał się jeden z podległych mu urzędników, który wszedł akurat do biura – sprawa jest nagląca i dobrze pan o tym wie…
- Nie mówcie do mnie jak do durnia – skwitował mężczyzna przy biurku – wiem w czym jest rzecz. To znaczy, nie wiem, nie łapię skąd tak gwałtowny wykwit anomalii, ale jedno jest pewne. Mobilizujemy trzy czwarte grup konserwacyjnych. Niech oni to zabezpieczają i… - starosta przerwał sobie samemu skrobiąc na brodzie swój dwudniowy zarost – no i zobaczymy co będzie później.
- A tak racja – wtrącił urzędnik robiąc kilka kroków w tył w stronę drzwi – za godzinę przyniosę panu plik dokumentów. To jakieś protokoły, więc proszę je uważnie przejrzeć

Starosta pokiwał zza biurka głową, po czym machnął w stronę swego podwładnego dłonią by ten wreszcie sobie poszedł. Jako jeden z naczelnych urzędników dystryktu Kijowskiego, starosta Kilmanow był przykładem człowieka, który pomimo skrajnych doświadczeń stresowych w swej pracy, jakimś cudem potrafił sobie jednak poradzić. Nie jest to w sumie też nic dziwnego bowiem już z początkiem lat 30’ tego stulecia do użytku codziennego weszły stymulanty wspomagające przemianę materii i pracę układu nerwowego i krążeniowego. To pozwoliło niekiedy na nieustanną pracę przez bite 60 godzin, z krótkimi i przelotnymi przerwami na dwie, trzy godziny drzemki. Taki człowiek co prawda nie wyglądał wtenczas zbyt atrakcyjnie i zachęcająco, niemniej dopalające substancje pomagały niektórym sprostać wymogom zawodowym.

***

„Witamy w studiu informacyjnym – dystrykt Kijów – mówi do was Katia Hasimova. Minęła właśnie godzina 19:00. Tak jak co wieczór, podejmiemy się analizy ostatnich wydarzeń z naszego obszaru lokalnego. Na pierwszym planie są oczywiście tajemnicze zjawiska jakie mają miejsce na terenie całego dystryktu Kijowskiego. Z okolicznych terenów i miejscowości dobiegają doniesienia o dziwnych incydentach i anomaliach, które w nienaturalny sposób niszczą wszelkie domy zamieszkiwane przez ludność. Nie są nam znane przyczyny tych zajść, niemniej zgodnie z tym co zeznają naoczni świadkowie, w niektórych z dotkniętych anomalią domostwach znajdowano później narkotyki i inne niebezpieczne i co ważne – nielegalne – środki odurzające. Jeden z domów po uprzednim zawaleniu się ukazał miejscowym służbom bezpieczeństwa ciało człowieka, prawdopodobnie ukryte, a w zasadzie wmurowane w jedną ze ścian. Ktokolwiek dopuścił się tej zbrodni, będzie oczywiście ukarany zgodnie z kodeksem prawnym.
Warto podkreślić, że podobne zdarzenia nie miały miejsca w Strefie od ponad dwudziestu lat i pamiętnej, ostatniej zaobserwowanej emisji radioaktywnego opadu, który skaził teren o promieniu niespełna 100 kilometrów od centrum Strefy.

Dodatkowo zwolennicy teorii spiskowych i co bardziej fanatyczni obywatele dystryktu Kijowskiego mówią o „Sądzie Bożym”, który wreszcie ukarał niemoralnych ludzi. Niemniej. Pozostańmy tutaj racjonalni, współczesna nauka dawno obaliła pojęcie Boga z drogi teorii kwantowej grawitacji i potwierdzonej na początku lat 20’ teorii strun, tak więc… przyczyna musi leżeć gdzieś indziej. Pytanie tylko gdzie? Odpowiedzi, będziemy szukać po godzinie 22:00 w specjalnym wydaniu programu – nauka na gorąco.

Dziękuje i żegna się z państwem Katia Hasimova, studio informacyjne, dystrykt Kijów”.

- Eh… - Samijło złapał głębszy oddech, po czym dość obojętnie wcisnął przycisk pilota, który w mgnieniu oka wyłączył telewizor – wszystko to jest jakieś pozbawione sensu, „Sąd Boży”? Rozpuszczające się ściany domów? I dlaczego to miałoby spotykać tylko złoczyńców….? – mruczał pod nosem sam do siebie.

W gruncie rzeczy Rugała zbierał się już do snu, był zmęczony po pracy tak więc godzina w granicach 20:00 to była ta odpowiednia pora by zwyczajnie ułożyć się w łóżku. I wszystko poszłoby gładko w tej kwestii, gdyby nie telefon z centrali, po którym mężczyzna szybko zarzucił na siebie swój standardowy znoszony płaszcz i ciężkie buty, po czym bez pardonu wybiegł z domu nie pamiętając nawet czy zamknął za sobą drzwi na klucz.

Billboard na ulicy przy skrzyżowaniu jaśniał srebrzystym światłem ukazującym obraz studia jakiegoś lokalnego prezentera telewizyjnego. Ulicę przeszywał wręcz lektorski głos prowadzącego – „Drodzy państwo! Mamy 24 luty, i wygląda na to, że zima na dobre będzie ustępowała. Tak więc – zostańcie z nami, a już za chwilę podejmiemy szczególny temat polityki na miarę XXI wieku”. Oczywiście nie brakowało gapiów. Fakt. Niektórzy ludzie zwyczajnie na kogoś czekali, nie mieli się czym zająć, a perspektywa obserwowania poszarzałego, brudnego miasta, wypełnionego ciężkimi chmurami nieboskłonu była mało zachęcająca. W tym też narzeczu prawdopodobnie owe billboardy zostały postawione. Miały na chwilę zapełnić czas, i w tym swą rolę spełniały.

Tymczasem Samijło nie zwracając większej uwagi na błyskotki świata miejskiego szybkim ruchem nóg podążał w stronę okolicznego osiedla. Wtem – telefon – dzwonek komórki stłumionym dźwiękiem zaalarmował nadchodzące połączenie. Mężczyzna machinalnie w pół-biegu odebrał.

- Samik! Słuchaj, ale drakę tu mamy, zawijaj się szybko! – krzyczał głos z telefonu
- Kilka minut i jestem. Słuchaj, co się w ogóle dzieje? – zdyszany już Samijło zaoponował chcąc znać przyczynę całej tej maskarady
- Szlag trafiło pół osiedla! – na tle lekko charczącego telefonicznego głosu jednego z robotników zdało się słyszeć jakiś charakterystyczny, porównywalny do trzaskających cegieł hałas – kur… muszę kończyć, widzimy się na miejscu… - w tym momencie Rugała usłyszał trzask jaki występuje w sytuacji rozłączenia rozmowy.
Zmęczony biegiem mężczyzna trafił oczywiście na skrzyżowaniu na pokaźny ruch samochodów, który graniczył prawie, że z korkiem. Nic w tym dziwnego, ludzie o tej porze często kończyli godziny pracy, więc niczym niezwykłym było zastać dużą grupę aut. Nie zmieniało to jednak faktu, że robotnik niecierpliwił się i chciał możliwie jak najszybciej dotrzeć na miejsce. Właściwie – dlaczego Samijło aż tak się spieszył? Przecież patrząc na to z boku – ktoś już był na miejscu incydentu, więc teoretycznie nie było takiej potrzeby, aby Rugała dokładał swoje trzy grosze. Jednak mężczyzna był wręcz gorączkowo zmotywowany do działania. Samik to po prostu przykład człowieka, który na poważnie przyjmuje każde zlecenie. Zwyczajnie w świecie wierzy w to co robi, a uznając, że jego praca ma sens – tym bardziej poczuwa się w roli nic nie znaczącego, acz potrzebnego w społeczeństwie konserwatora.

Osiedla w Kijowie w tych czasach często budowano na bazie kwadratu, to jest – bloki mieszkalne stawiano w taki sposób, by część zewnętrzna skierowana w stronę ulic była wyposażona w balkony, z kolei ta wewnętrzna, zwykle zacieniona miała wbudowane okna oraz klatki schodowe. Samijło wbiegł na osiedle o takiej architekturze. Na miejscu byli już oczywiście jego koledzy z pracy, kordon policji, i paru inspektorów budowlanych, a także ewakuowani mieszkańcy. Z początku mężczyzna jakby w amoku zmęczenia nie przywiązywał wagi do stanu budynków, jednak chwilę później, gdy złapał już oddech, a czarna zasłona spłynęła mu z oczu ujrzał przyczynę całego tego zbiegowiska ludzi. Cały wewnętrzny sektor osiedla był spustoszony. Ściany czterech bloków przyjęły groteskową, wykrzywioną postać po tym jak zostały dotknięte anomalią. W wielu miejscach ściany w zasadzie odpadły na ziemię, zostawiając rzednące tumany kurzu pośród stert roztrzaskanych materiałów budowlanych.

- Samik, wreszcie przylazłeś. Tam masz strój roboczy – brygadzista wskazał palcem furgonetkę rozglądając się jednocześnie na boki. Wszyscy podobnie jak przełożony Rugały byli niezwykle czujni. W każdej chwili mógł bowiem oderwać się kolejny kawał ściany bloku.
- Nie obchodzi mnie, że nie macie więcej ludzi! Ma mi ktoś kogoś tu przysłać! – wrzeszczał jeden z inspektorów do telefonu – słuchaj Fiodor, tu jest taki burdel, że bez odpowiednich ludzi i sprzętu to ja gówno mogę zrobić – po tej nerwówce nastała chwila ciszy, zdało się słyszeć jedynie stłumiony głos wydobywający się z telefonu mężczyzny – chłopie! Czy ty łapiesz co ja do ciebie mówię? Są cztery budynki i każdy z ledwo trzymającą się ścianą, która w każdej chwili może po prostu pieprznąć! Co mam zrobić z dwoma tuzinami ludzi? Pójdą trzymać gołymi rękami rozpuszczone kwasem ściany? Albo mi tu przyślesz maszyny, które mi to zabezpieczą, albo… - zaciął się inspektor łapiąc głęboki oddech – dobra… czekam zatem – skwitował nagle inspektor, po czym odłożył z nerwami telefon do kieszeni kurtki.
- Dobra ludzie! – wtrącił brygadzista – sprawa wygląda tak, póki co czekamy, nic za cholerę zrobić nie możemy. Dzielicie się na kilka grup i ustawiacie mi tu kordon bezpieczeństwa. Macie mi trzymać obywateli z dala od tego miejsca. A niech komu coś na łeb zleci, będzie psia krew na nas. No już. Do roboty

Nawet pojawienie się maszyn konserwacyjnych niewiele w zasadzie pomogło. Z resztą, co na walące się budynki mogła zaradzić wywrotka i dwie koparki, które na przemian przerzucały gruz. Strefa osiedlowa zostanie zamknięta w przeciągu kilku godzin, odgrodzona tak by nikt – nawet na własną odpowiedzialność tam nie wszedł. Tak to wyglądało i nie zanosiło się, by sytuacja w ogóle miała się ku lepszemu.

***

„Jest godzina 19:00, 3 marca, z wami tak jak zawsze – Katia Hasimova, studio informacyjne, dystrykt Kijów.

Moi drodzy. Stoimy na rozdrożu. Częstotliwość incydentów anomalii jakie miały ostatnio miejsce zwiększyła się na tyle, że starosta dystryktu był zmuszony wydać specjalny dekret o stanie wyjątkowym. Wszystkich obywateli uprasza się o szczególną ostrożność i rozwagę. Każdy, kto został ewakuowany ze swego osiedla, otrzyma tymczasowe schronienie w zamkniętych dla uczniów placówkach szkolnych, oraz szpitalach i hotelach, które w tym trudnym okresie są otwarte dla każdego.

Dla zobrazowania skali tych zjawisk warto podać trochę danych statystycznych. Dwanaście osiedli naszej stolicy jest niezdatnych do zamieszkania, ponad pięćdziesiąt budynków mieszkalnych w tym bloków, domów jednorodzinnych i przytułków oraz jedna placówka więzienna uległa poważnym uszkodzeniom zagrażającym ich stabilności. Zginęło do tej pory piętnaście osób, a ponad sto zostało poważnie rannych.

Jednocześnie przestrzegamy, by obywatele miasta Kijów nie zbliżali się do zniszczonych budowli. Grożą one zawaleniem, a dodatkowo ich ściany są pokryte żrącą substancją pochodzącą najprawdopodobniej z anomalii…”.

„(…) wydanie specjalne programu informacyjnego, dystrykt Kijów – Katia Hasimova. Jest 10 marca, zjawiska anomalii chwilo ustąpiły, niemniej zniszczeniu uległo już prawie osiemdziesiąt budowli mieszkalnych, zakładów przemysłowych i dwie placówki więzienne.

Służby bezpieczeństwa starły się wczoraj na ulicach miasta z grupą prawie stu uzbrojonych w broń prowizoryczną przestępców, którzy wykorzystując kryzysową sytuację pouciekali z więzień. Naoczni świadkowie mówią o obywatelach, którzy mimowolnie przyłączali się do bandy rozwścieczonych kryminalistów. Po kilkugodzinnych walkach eskalacja ucichła, aczkolwiek nad ranem grupa powiększyła się do agresywnego i nabywającego tłumu w liczbie ponad pięciuset obywateli, w tym przestępców i anarchistów.

Na ulicach Kijowa chodzą bojówki służb porządkowych patrolujące okolice. Uzbrojeni w broń obezwładniającą policjanci nadzorują bezpieczeństwo ulic skutecznie póki co aresztując wandali i rozbijając agresywne zgrupowania obywateli”.

„Godzina 19:00, Katia Hasimova, dystrykt Kijów. 14 marca, napięcie w Kijowie osiąga szczyty. Dochodzi do masowych starć na ulicach pomiędzy policją, a sfrustrowanymi obywatelami, który pragną od rządu zdecydowanego działania w sferze zabezpieczania terenów dotkniętych anomaliami. W ruch idą rękoczyny, petardy i ręcznie robione granaty zapalające. Szacuje się, że od początku zdarzeń w Kijowie, w wyniku tak starć jak i anomalii i walących się budynków życie straciło ponad 228 osoby, a około 2000 zostało ciężko rannych.

Kijów zaczyna przypominać strefę wojny, zdewastowane budynki, niebezpieczne pola anomalii oraz agresywne grupy ludzi, którzy starają się powiązać koniec z końcem, zdają się coraz bardziej pogrążać sytuację.

Moi drodzy. W związku z zaistniałą sytuacją, chwilowo, na okres co najmniej kilku tygodni zawieszamy działalność na terenie dystryktu kijowskiego – wyłącznie ze względów bezpieczeństwa.

Żegna się z wami, Katia Hasimova”.

***

Sygnał telefonu. Wygląda na to, że ostała się tylko sieć linii komórkowych. Samijło podniósł się z łóżka i sięgnął machinalnie dłonią w stronę urządzenia.

- Tak? O co chodzi? – mruknął
- Samik, po co się głupio pytasz, wiesz po co dzwonię. Już nie masz pracy… - wymamrotał nerwowo brygadzista - tak samo jak i reszta naszej ekipy. Szlag wszystko trafił. Na ulicach burdel, ludzie się piorą, totalna anarchia. Wszyscy wszystko kradną, po zmroku łażą jakieś bojówki wściekłych ludzi, mają broń palną, głównie zrabowane modele broni myśliwskiej. W każdym razie, postaraj się jakoś przetrwać do kwietnia, spróbujemy wyczekać odpowiedni moment i zwyczajnie spieprzyć z tego dystryktu.
- Dobra… - odparł lakonicznie Rugała po czym się rozłączył, a odłożywszy telefon na półkę podszedł do okna. Za taflą szkła widniała zbrukana sadzą ulica, na skrzyżowaniu, obok przewróconego de facto billboardu leżała w kałuży zaschniętej krwi jakaś postać. Posturą ciała zdawała się przypominać kobietę, niemniej jej twarz była kompletnie zdefasonowana, prawdopodobnie przez wybuch petardy lub uderzenie jakiegoś twardego przedmiotu.

Samijło zasunął żaluzje, zgasił światło w pokoju. Począł grzebać w jednym z pudeł. Wyciągnął starą świeczkę, którą zapalił. Potem od tak po prostu oparł się plecami o ścianę i na chwilę zastygł w myślach…


III...
:

III

Gdzie kończy się granica zdrowego rozsądku, a zaczyna bezmyślna furia wobec tonącego w błocie świata, walących się domów i upadającej rzeczywistości dystryktu kijowskiego? To pytanie nie jeden sobie zadawał w minionych tygodniach. Starosta Kilmanow w szczególności. Poległ. Odpadł. Stracił szansę na odkupienie w momencie gdy zamieszki zmieniły się w otwarte pole walki pomiędzy ludźmi. Anarchia pochłonęła niejako Kijów i nic, ani nikt nie mógł jej już powstrzymać. Jeden plus, że idące w parze anarchia i agresja, dwie córki jednego małżeństwa – nienawiści i nieporządku – szybko się wypalały. A w zasadzie wykańczały same siebie swoimi działaniami. Od tej strony urzędnik miał jeszcze jakiekolwiek szanse, a w zasadzie nadzieje na to, by w ogóle można było mówić o cieniu możliwości na poprawę sytuacji. Lecz były to tylko pobożne życzenia zdruzgotanego człowieka, bowiem w praktyce sprawa wyglądała z goła inaczej. Na ulicach szalały bojówki wściekłych obywateli wyposażonych w prowizoryczną broń (w tym montowane po garażach i piwnicach samopały). Owe zgrupowania rabowały, zabijały i niszczyły – przejawy destrukcyjności w ich zachowaniu wynikały z nagromadzonej frustracji wobec rządzących. Ci ludzie to margines społeczny, marne kilkanaście procent niezadowolonych, pozbawionych dostatniego życia obywateli, którzy w akcie desperacji i przy wykorzystaniu stanu wyjątkowego w Kijowie dokonują swoich samosądów.

Nie bez przyczyny starosta Kilmanow już dawno wyjechał poza obręb Kijowa gdzieś do swojej leśnej posiadłości. Choć mężczyzna w gruncie rzeczy był tchórzem, to jednak miał w sobie specyficzny rodzaj cwaniactwa, który jednoznacznie kierował go w stronę przede wszystkim osobistej korzyści.

Był 29 marca, wielkimi krokami zbliżał się kwiecień i nawet drzewom wiosna dawała o sobie znać. Stosunkowo ciepłe jak na tą porę powietrze otulało wszelką roślinność stymulując ją do regeneracji i ponownego wzrostu. Jak na ironię, pomimo zepsucia jakie panowało obecnie w Kijowie, cała natura mimowolnie wstawała z zimowego amoku.
Nieduży sad jabłoni i gruszy jaki na terenie swej posiadłości miał Kilmanow jeszcze nie zaczął w pełni tętnić życiem, niemniej coś było na rzeczy, bowiem drobne pąki poczęły wschodzić ze sztywno sterczących gałęziach drzew. Stanowiły one de facto kojącą odskocznię od tła na jakim się znajdowały. To bowiem, wypełnione sadzą, kłębami czarno-brązowych tumanów dymu znad Kijowa skutecznie psuły całą wiosenną atmosferę. Pożary na terenie stolicy były tak rozległe, że nad miastem zrodził się większy niż zwykle, duszący smog. Z kolei nocą, choć większość elektryczności padła, a tylko nieliczne latarnie majaczyły gdzieś pomiędzy gruzami i szkieletami budynków, to oświetlenia nie brakowało. Blask ognia rozpościerał się na tyle szerokim strumieniem, że skutecznie rozjaśniał ulice i niebo nad Kijowem. Jednocześnie dawało to do świadomości każdego obserwatora, że stolica Ukrainy nie była i prawdopodobnie długo nie będzie tą w miarę spokojną aglomeracją. Aglomeracją, gdzie odsetek biedoty jest niewielki, a ludzie generalnie żyją w jako takim dostatku. Każdy dobrze wiedział, że te czasy już przepadły. Tym bardziej wraz z faktem głębokiego nasilenia się intensywności występowania anomalii.

***

- Czujniki w normie. Sprawdź status QAI
- Stabilny. Procesy kwantowe nie wykraczają poza skalę. Eksperyment w bezpiecznej fazie
- Doskonale. Kontynuuj

Dwójka mężczyzn stała za szybą oddzielającą ich od pomieszczenia, w którym znajdowało się urządzenie, którego nazwa zapisana pod skrótem kazała wskazywać na jakiś rodzaj kwantowego reaktora impulsów testujących stan noosfery na danym obszarze. Naukowcy tymczasem stali przy holograficznym ekranie panelu sterowania reaktorem. Ubrani w kitle i jakieś robocze stroje najwyraźniej analizowali wyniki najnowszego eksperymentu.

- Test. Jaki stan QAI? – odparł jeden z naukowców. Miał na myśli oczywiście komponent urządzenia z którym pracowali, znany jako – „Quantum Attractor Impulser” – swego rodzaju atraktor impulsów kwantowych stymulujących noosferę. Wysyłał on strumienie promieniowania, które aktywizowały struktury kwantowe noosfery do poziomu możliwości odczytu danych zwrotnych odbieranych przez komputer kwantowy zamontowany w panelu sterowania.
- Stabilny. Poziom mocy w normie. Temperatura w normie. Powinno wytrzymać. Nie przestawaj – skwitował drugi

Urządzenie za szybą przypominające nieco turbinę połączoną z rdzeniem atomowym poczęło jarzyć się dość mocnym, niebieskobiałym światłem, które gdyby nie gogle ochronne, jakie dwójka mężczyzn właśnie założyła, prawdopodobnie by ich oślepiło. Rozbłyski zanikały i pojawiały się ponownie. W tym czasie jeden z wykresów na ekranie holograficznym ustawicznie skakał to w górę, to w dół na co badacze dość żywo reagowali jednocześnie zapisując i obliczając jakieś dane.

- Dobra, wyłącz to – mruknął jeden z mężczyzn odchodząc w lewo i przyglądając się drugiemu ekranowi
- Jakiś problem techniczny? Niczego nie widzę… - zaoponował drugi
- Po prostu wyłącz. Nie chcemy przeciążeń systemu. Możemy posiadać komputery kwantowe o dużej mocy obliczeniowej, ale to nie oznacza, że są one niezawodne. Poza tym, to nowa technologia, nie chcę mieć tu niesprawnego sprzętu, tym bardziej, że badamy dość poważny problem – wytłumaczył swojemu koledze po czym zbliżył się do panelu kontrolnego i po kolei począł przełączać przyciski. Wraz ze spadkiem napięcia, reaktor począł stygnąć, a światło jakie do tej pory wydzielał zaczęło wyraźnie blednąć.
- Tu są wyniki. Zaniesiemy je do Armiukowicza. Swoją drogą, specjalistą nie jestem, ale jak patrzę na te odczyty… mówię ci, coś mi tu nie pasuje. Za dużo zmiennych, tak jakby noosfera się dzieliła, albo nagle wytworzyła sobie szereg setek dodatkowych komponentów
- Puść to pod analizę komputerową. Zanim dasz to Armiukowiczowi chcę mieć pewność, że maszyna nie walnęła się w obliczeniach i z powodu jakiejś awarii czy nieskalibrowanych łącz
- W sumie… - mężczyzna pokiwał głową zasiadając do stacjonarnej jednostki komputerowej. Do czytnika włożył dysk z danymi. Urządzenie wydało z siebie niewielki szum, po czym rozpoczęło kompleksową analizę strukturalną danych – hej! Spójrz tylko na to, niewiarygodne!
- Co tam masz? – zapytał podchodząc bliżej
- Sam zobacz. Wyłapuje poszczególne sygnatury danych. Jaka złożoność! Noosfera nigdy nie była aż tak… skomplikowana. To był rodzaj struktury kwantowej, ale o dość schematycznej i stałej budowie. Nie wiedzieć jednak czemu, ta naokoło dystryktu kijowskiego jest… inna.
- Faktycznie. Wrzuć dla porównania dane z innego obiektu badawczego
- Chiny, Pekin. Może być? – zapytał włączając drugi ekran holograficzny
- Tak. Dawaj. Chcę to mieć jak na tacy – skwitował mężczyzna
- Sam zobacz. Ale jazda. Porównaj je sobie. Ukraina, a Chiny. Te pierwsze, totalny bałagan, dziury w danych, jakieś wgięcia na wykresie. Zupełnie odmiennie od Chin. Niewielki odsetek brakujących danych, praktycznie stały wykres
- Grigor, leć z tym do Armiukowicza, mamy tu nieco większy niż dotychczas problem…
- Co masz na myśli?
- Nie jestem pewien, ale zmienia się struktura Strefy, i robi to w bardzo gwałtowny sposób. To ma wpływ nie tylko na materię, tworzenie się nowych anomalii, ale także bezpośrednio na ludzi. Pamiętaj, że noosfera to rodzaj kwantowej struktury, wyrażającej nie tylko prawa fizyki jakie rządzą danym obszarem, ale także stan mentalny tego, kto na danym obszarze żyje. Nie od parady na początku tego stulecia tak walczyli o zmiany w noosferze, które zlikwidowałyby różne niepożądane uczucia i zachowania
- Dobra, dobra, wiem co to jest noosfera. Przejdź do rzeczy – odparł Grigor nie chcąc najwyraźniej słuchać wykładu swojego kolegi
- A więc wychodzi na to, że zmiany strukturalne w noosferze, zmieniają też zachowania ludzi i to… jest problem, poważny problem
- Od czego się to zaczęło?
- Nie wiem, dojdziemy do tego Grigor. Bierz dysk – pogonił swojego kolegę podając mu do ręki nośnik danych i kiwając głową w stronę drzwi wyjściowych.

Rozmowa dwóch mężczyzn wyglądała na dość poważną, tym bardziej, że obydwaj mieli wręcz grobowe, niesamowicie poważne wyrazy twarzy.

Grigor tego samego dnia będąc już w swojej kwaterze uznał za słusznym odpocząć nieco od całego zgiełku pracy naukowej. Bywa i tak, że nawet największa pasja jest utrapieniem jeśli dawkowana w przesadnych ilościach. Toteż mężczyzna na nic nie zwracając uwagi sięgnął po dzieło, które w obecnych czasach mało kto już czytał. A było to Pismo Święte. Grigor był osobą wierzącą, może nie przesadnie, ale wierzył i w Boga, i Bogu. Choć formalnie się z tym nie krył, to jednak nie miał też w zwyczaju rozpowiadać komu popadnie o swoich przekonaniach. Badacz otworzył pokaźnej grubości księgę na losowej stronie. Jego oczom ukazała się Apokalipsa wg. Św. Jana, rozdział szesnasty:

„Potem posłyszałem donośny głos ze świątyni, mówiący do siedmiu aniołów: „Idźcie, a wylejcie siedem czasz gniewu Boga na ziemię!”. I poszedł pierwszy (…)”.

Mężczyzna zmarszczył nieznacznie brwi, po czym jeszcze raz postanowił otworzyć Pismo Święte na losowej stronie. Tak dla pewności. Kierowało nim jakieś irracjonalne przeświadczenie, niemniej wyglądało na to, że tym razem postanowił mu w tej kwestii zawierzyć. Kartki zaszeleściły odsłaniając rozdział trzeci, werset dwudziesty…

„Oto stoję u drzwi i kołaczę: jeśli kto posłyszy mój głos i drzwi otworzy, wejdę do niego i będę z nim wieczerzał, a on ze mną”.

Po raz kolejny oczom mężczyzny ukazała się Apokalipsa wg. Św. Jana. Wtem. Pukanie do drzwi. Grigor podskoczył na fotelu wyrwany ze stanu zamyślenia.

- Kogóż to znowu… - wymamrotał pod nosem podchodząc do drzwi i ciągnąc za klamkę – Siemion, to ty, co chcesz? Późno już…
- Aa… wiesz co, tak pomyślałem, że wpadnę, w sumie miałem się położyć spać, ale coś mi nie daje spokoju
- Przejmujesz się wynikami eksperymentu? – odparł Grigor skrobiąc swój kilkudniowy zarost
- Tak. Chyba tak. To jak…mogę wejść?
- Właź – mężczyzna skinął głową w stronę wnętrza swojego mieszkania. Jego kolegę to chyba ucieszyło, bowiem ten uśmiechnął się nieznacznie pod nosem – dobra, to o czym chciałeś pogadać?
- Od tak po prostu bo widzisz… zaraz… - mężczyzna spojrzał na biurko, na którym leżało Pismo Święte – Grigor, ty to czytasz?
- Zgadza się. Coś w tym dziwnego? – wymamrotał wzruszając ramionami
- Nie. W sumie nie. Tylko lekko mnie zaskoczyłeś, nie sądziłem, że jesteś na tyle wierzącą osobą
- Tak się składa, że jestem – zaoponował Grigor
- Wiesz – odparł zamyśliwszy się nieznacznie Siemion – też się nad tym kiedyś zastanawiałem. Już tak na to spojrzeć logicznie to… co my tak właściwie wiemy? Niby jest teoria strun, rzeczywistość jest bardzo spójna, ale… co jest tą arche, o którą pytali starożytni Grecy? Struny? Nie sądzę, zbyt długo jestem naukowcem, żebym nie znał granic poznawczych człowieka
- Siemion… proszę cię. Nie sprowadzaj znowu wiary do poziomu materii. Nie na tym to polega
- No a na czym? – zdenerwował się nieco mężczyzna
- A na tym, że wiara to poczucie bliskości Boga. Czujesz, że on jest i tyle, nie musisz grzebać nie wiadomo gdzie. Z resztą… - Grigor zamyślił się chwilę przerwawszy sobie dialog, wyciągnął się i chwycił Biblię wręczając ją swojemu koledze – masz! Znajdź tam sobie Ewangelię wg. Św. Mateusza, rozdział piąty
- I tam znajdę odpowiedź, tak? – Siemion zapytał lekko zdziwiony reakcją swojego rozmówcy
- Mniej więcej – pokiwał ręką
- No nic. Zatem pójdę już – odparł kolega Grigora po czym nieco marszowym krokiem wyszedł z Biblią pod pachą człapiąc drzwiami

***

Cienie. Naprzeciw cieni stalowe i murowane szkielety. Pośród nich szarość wymieszana z brunatno-czarnym wzorem tych komicznych tworów architektury, które kiedyś nadawały temu miejscu rangę miasta. Porozdzierane budynki jednej z ulic Kijowa majaczyły jak gdyby na wpół realne. Ich porozpuszczane struktury, wybite szyby, zawalone ściany. Gruz na jezdni, ostry, drażniący dym skwierczących chemikaliów wraz z płonącymi pozostałościami mieszkań oraz ten charakterystyczny brunatnoszary nieboskłon – taki był teraz wizerunek tej niegdyś tętniącej życiem aglomeracji. To były chyba godziny po południowe. Kwiecień. Już ładnych parę dni po równonocy wiosennej, niemniej o szesnastej gęsta warstwa smogu oraz ciężkich chmur spowijająca przestrzeń nad pozostałościami miasta skutecznie blokowała promienie słoneczne tworząc wrażenie szarówki.

Każdy dzień był dniem gorszym. Poprawa… to tylko pobożne życzenie tych, którzy jeszcze nie stracili nadziei wobec destrukcji jaką zaprowadziła Strefa. Ci, którzy mieli dość oleju w głowie, uciekli z Kijowa, reszta głupców szukających wyzwań pozostała rabując co się da i starając się jakoś przetrwać.

Przy skrzyżowaniu, niedaleko mieszkania Samijły wciąż leżał skwierczący billboard, niegdyś mieniący się srebrzystym światłem, teraz odarty ze swego przepychu leżał wpół złamany w niemalże groteskowej pozycji. Pozostała tam także ta sama kobieta ze zniszczoną twarzą. Jej ciało dawno poczęły przeżerać robaki, więc spod przegniłej skóry i sflaczałych, rozpuszczonych procesem gnilnym mięśni wystawały ubłocone kości. Leżała bezwiednie jakoby czas się dla niej zatrzymał.

Trzy kroki do przodu, bardzo swobodne choć nadzwyczaj ciche i subtelne. Mężczyzna przylgnął do ściany budynku uprzednio ją sprawdzając. Bezpieczna i w miarę stabilna. Twarz Samijły była zabrudzona, zmęczona, a oczy podkrążone. To nie pierwszy taki jego dzień od czasu upadku dystryktu kijowskiego. Z jakiegoś powodu postanowił zostać. Przyzwyczajenie, może po prostu jakiś rodzaj samozaparcia – ciężko określić - były konserwator wyglądał zza rogu budynku obserwując ulicę. Była pusta. Jedynie świst wiatru sporadycznie ruszał pyłem oraz ogołoconymi kikutami miejskich drzew ozdobnych, które tygodnie temu zaczęły obumierać.

To był dzień jak każdy inny. Dzień walki o przetrwanie w miejskiej dziczy podporządkowanej prawu dżungli. Teraz albo nigdy, ulica zaciąga pustą. Mężczyzna szybkim truchtem przebiegł na drugą stronę, a jedynie echo stukotu jego ciężkich butów rozbrzmiało pośród niemrawo stojących budynków. Tam po drugiej stronie był jakiś nieduży sklepik. Samijło regularnie go plądrował od kilku dni. To znaczy, cały dostępny towar przeniósł do podziemnego zaplecza, było dość przestronne, więc mogło pomieścić stosunkowo dużą ilość konserw, napojów energetyzujących i jakichś obmierzłych, ale jadalnych sucharków. To wystarczyło by tu przeżyć. Tym razem jednak świecił pustkami, całe zaplecze było ogołocone. Ktoś musiał go zrabować zeszłej nocy. Mężczyzna wiedział, że długo tak nie pociągnie, więc koniecznością było szukanie kolejnego takiego miejsca.

Szelest papieru rozciągnął się po pomieszczeniu. To była mapa kilku najbliższych dzielnic. Prawdopodobnie turystyczna, niemniej opisana na tyle zgrabnie, że mogła posłużyć jako przewodnik sytuacyjny. Palec Samijły wodził po kartce szukając czegoś interesującego. Trzy skrzyżowania od przewróconego billboardu był supermarket. Dość spory. I zaraz na lewo od tego miejsca stał kiosk.

Rugała przygryzł nerwowo wargę po czym schował mapę uprzednio starannie ją składając.

Przygarbiony wyszedł ze sklepiku przykucając obok jakiejś zwały gruzu. Ciężkie chmury spowijały po południowe niebo Kijowa, zaczął padać lekko kwaskowy deszcz, więc mężczyzna naciągnął na twarz kawałek skórzanej chusty spod której widniały tylko jego oczy. Zmarszczył delikatnie brwi rozglądając się ponownie na boki. Miarowy stukot kropli nasilał się, charakterystyczna mgła rozpościerała się, a brudna i tak woda deszczowa poczęła obmywać zakurzone ulice i szkielety budynków.

Żałosne wręcz wycie jakiegoś zwierzęcia, prawdopodobnie psa, rozbrzmiało swoim echem. Tak było ciągle. Tam gdzie ludzie wymierają, zwierzęta przybywają. I to już się zaczęło. Na ulicach można było spotkać po zmroku wilki, albo niewielkie watahy psów, które popiskując i szczekając błądziły po zniszczonych ulicach.

Tymczasem Samijło przebiegłszy z powrotem na drugą stronę wrócił do swojego domu. Trzask drzwi już nie wystarczył, Kijów był dziczą i wedle prawideł dziczy jeżeli coś nie sprawiało wrażenie obumarłego, mogło stanowić potencjalny cel zainteresowania. Toteż okna mieszkania dawno zostały zabite deskami, a drzwi zastawione na wszelki wypadek kilkoma ciężkimi pudłami z jakimś złomem. Pozostał tylko niewielki lufcik, szczelina pomiędzy deskami, przez którą można było obserwować teren na zewnątrz.

Ten dzień musiał już dobiegać końca. Dochodziła godzina 18:00, cień spowijał swym mrokiem ulice, a słońce ani myślało rozgrzać miasta swymi ostatnimi promieniami. Noc to czas strachu, czas niepewnego snu z nożem przy boku, czas nieodpartej paranoi życia pośród otoczenia, które utraciło swe siły witalne. Sens takiego życia sprowadzał się wtenczas tylko do przeżycia. Nie istniały już cele, ambicje, idee. Przyjemność zastąpiona przez cierpienie, sytość przez głód, a spokój przez rozgoryczenie. Taka była rzeczywistość dystryktu kijowskiego dla tych, którzy zostali z chęci ryzyka lub niemożności opuszczenia tego zapomnianego przez Boga miejsca.

Umrą czy nie… dusze takich ludzi prędzej czy później przegniją cynizmem i zezwierzęceniem.

***

- Nie wierz w to co ci mówią – echo tajemniczego głosu rozeszło się pośród bezmiaru przestrzeni – to co widzisz, nie zawsze jest tym co jest naprawdę
- Ale… Jeśli tak jest, to czym jest prawda?
Wtenczas nastąpiła cisza, struktura wszechświata zdematerializowała się do postaci bezkresu niebytu. Pozostało tylko łóżko i on, Grigor na nim.
- Nie śpij! – zerwał się znów głos
- Cóż mam więc czynić?
- Wyście to zaczęli, i wy to zakończyć musicie, a raczej, zrozumieć – pouczało tajemnicze echo – wierz mi, On miał dość waszych bzdur, pychy, arogancji. Skazał was byście w cierpieniu znaleźli… - głos urwał się na chwilę, zdawał się mienić jakimiś bezładnymi dźwiękami -… zbawienie

Mężczyzna wyrwał się ze snu. Po jego czole spływała kropla zimnego potu, którego fala oblała go we śnie. Czuł jakiś dziwny niepokój. W myślach majaczyły mu dziwne wizje, wspomnienia ze snu, którego doświadczył. „Cokolwiek znaczyło to marzenie senne, było tylko bzdurnym widzeniem” - pomyślał i przekręcił się na drugi bok zasypiając praktycznie natychmiast.


IV...
:

IV

Kolejny dzień. Skowyt umierającego miasta roznosił się echem ulic niosąc swą pesymistyczną wizję. Bezmiar nieładu jaki ogarnął Kijów zaczął przytłaczać każdego. Było coraz trudniej o żywność i inne artykuły podstawowe. Dla całej Ukrainy to walny kryzys na poziomie co najmniej regularnej wojny, więc rząd, który de facto uciekł ze zniszczonego dystryktu nie był już zdolny do jakiegokolwiek działania. Ba! Rozwiązanie tego niebagatelnego problemu to tylko kolejne pobożne życzenia tych, którzy jeszcze nie stracili wiary. Reszta próbuje tylko przetrwać w tym piekle na ziemi jakoś wiążąc koniec z końcem.

Teren około trzech kilometrów od miejsca zamieszkania… wróć – kryjówki Samijły. To była jedna z tych dzielnic znajdująca się w miarę dobrym stanie. Niektóre jej budynki stały jeszcze w jako tako nienaruszonym stanie. Co prawda po ścianach spływała dziwna, zielono-żółta maź o konsystencji gęstej smoły, a okna i drzwi wejściowe w kilku miejscach były rozpuszczone, niemniej w natłoku zdefasonowanego miasta, te bloki stanowiły naprawdę szczyt bezpieczeństwa jak i można powiedzieć estetyki.

Mężczyzna zrobił kilka kroków przed siebie, a przylgnąwszy do ściany rozpoczął gruntowną obserwację otoczenia. Poza uschniętymi drzewami, których suche kikuty już poczęły się łamać oraz wspomnianą wcześniej dzielnicą mieszkalną, nie było tu nic szczególnego. Najważniejszym było nikogo nie spotkać. W tej chwili każdy działał w tej dziczy przeciw sobie. Ludzie w naturalny sposób podzielili się na grupy przynależności. Jedni walczą tylko o przetrwanie, inni wierzą, że mogą coś osiągnąć poprzez podbój i walkę z innymi ludźmi. Najgorszy jest wszechogarniający brud i strach. Te dwie rzeczy wyniszczają nie tylko fizycznie, ale także psychicznie. Jeśli ktoś sądzi, że wszystko to co ma miejsce nie dotyczy ludzi niewinnych – jest w kolosalnym błędzie. Każdego dnia na ulicach widnieją stosy trupów, ludzi pozabijanych w wyniku walk ulicznych, spadającego gruzu czy trujących oparów anomalii. Takie widoki stały się codziennością. Kilkuletnie dzieci leżące na ulicach. Martwe, pozbawione życia, blade skorupy z wciąż zaschniętą na ich delikatnych ciałkach krwią i ranami. Obok nich jacyś dorośli. Też nieżywi. Możliwe, że to ich rodzice. Nawet w tej rzekomo ładniejszej, mniej zniszczonej dzielnicy w której przebywał teraz Samijło, takie widoki były codziennością.

Rugała przebiegł na drugą stronę ulicy i znów przylgnął do ściany starając się być możliwe jak najmniej widocznym. Wtenczas usłyszał stłumiony głos, coś na wzór jęknięcia bądź płaczu. Odwrócił się spokojnym ruchem. Za jego plecami leżał młodzieniec, na oko – w wieku mniej więcej góra trzynastu lat. Połowa jego ciała była rozniesiona przez wpływ anomalii. Twarz chłopca straciła swój naturalny wygląd, zamieniając go na wykrzywiony, opadły w groteskowym wręcz grymasie.

Chłopiec zdawał się coś mówić…

- Proszę? – odparł Samijło nachylając się nad człowiekiem
- T…t… – bełkotał niewyraźnie młodzieniec

Mężczyzna przewrócił jedynie oczami odwracając w końcu wzrok. Rugała pomimo, iż uchodził za twardego i nieco szorstkiego człowieka tutaj zwyczajnie nie wytrzymywał. Nawet dla niego było to zbyt wiele. Ciało tego chłopca było pozbawione godności, zbrukane. Jedno z jego oczu zdawało się wypływać do wierzchu, a część policzka była tak przeżarta, że było widać wnętrze jamy ustnej.

- T…tato… - wymamrotał w końcu młodzieniec, a Samijło mimowolnie odwrócił się znów w jego stronę – boli – z jednego z oczu chłopca popłynęła łza - zabij mnie proszę… to tak bardzo boli… – jęknął tracąc w końcu przytomność

Mężczyzna zacisnął zęby i skrzywił się w nienaturalnym grymasie, po czym zerwał się na równe nogi i pobiegł głębiej na teren osiedla. Na środku placu stał nieco klocowaty budynek. Jak reszta był w całkiem dobrym stanie. Niepokojącym wydawał się jedynie białawy dym, który unosił się spośród okien rzeczonej budowli. Samik przeszedł przez otwartą bramę i zbliżył się powolnym krokiem do budynku. Wtenczas, w duchu przeraził się bowiem nad wejściem wisiał szyld – „Sierociniec Rodzinka”. Rugała uniósł głowę ku górze i z przerażeniem popatrzył po oknach odkrywając, że budynek wciąż ma mieszkańców. To były dzieci, które przeżyły napływ anomalii. Ich ciała podobnie jak tamtego chłopca były stopione, niemniej one wciąż w pełnej agonii musiały zmagać się z życiem. W przeciągu chwili cała okolica zaniosła się od jazgotu, płaczu i zawodzenia dzieci, które błagały o pomoc.

Samijło obrócił się na pięcie i sprinterskim biegiem uciekł z tej dzielnicy, zostawiając za sobą ból tych biednych dzieciaków. Mężczyzna teraz już dobrze wiedział dlaczego było tu tak pusto. Nikt o zdrowych zmysłach nie zapuszczał się w to miejsce. Dość było cierpienia związanego z codziennością, z koniecznością przetrwania. Widok tych wszystkich dzieci był dla ludzi zbyt przerażający.

Gdy już odbiegł na dostateczną według jego uznania odległość, skrył się w jakimś sklepiku. Oparł swe ciało o ścianę i powoli osunął się na ziemię łapiąc się rękami za głowę.

Pierwszy raz od dłuższego czasu Samijło płakał rzewnymi łzami…

W pomieszczeniu zdało się słyszeć jakieś kroki, był to niepewny stukot butów o wybrudzoną posadzkę sklepu. Rugała podniósł wzrok przecierając piekące go już od płaczu oczy. U wejścia do sklepu stała niewysoka, szczupła postać…

- Tatusiu, dlaczego płaczesz? – odparł cienki głosik

Samijło podniósł się na równe nogi i począł przyglądać się dokładniej postaci. To była jakaś dziewczynka, nieduża, drobnej postury, ubrana w łachmany, stare spodnie i podartą kurtkę. Jej potargane i przetłuszczone włosy opadały swobodnie na kruche ramiona, a brudna od kurzu twarz z niewinną nadzieją przyglądała się na mężczyznę.

Najwyraźniej musiała pobiec za nim gdy ten uciekał z tamtego sierocińca agonii.

- Tatusiu, nie płacz. Już wróciłam. Będę teraz grzeczna, tylko nie płacz – powtarzała w koło dziewczynka przecierając oczy. Wychodziło na to, że i ona się wzruszyła

Samijło zastygł jak wryty. Nigdy nie miał dzieci. Jego życie towarzyskie było dość ubogie, nawet w pracy nie był traktowany jakoś szczególnie – ot – był sobie, więc był. To jego swoisty kompleks, na punkcie którego mężczyzna czuł się upokorzony przez życie. Ponad trzydzieści lat bez żony, dzieci, pozbawiony rodziny. Tymczasem to dziecko widziało w nim ojca, możliwe, że była to tylko posttraumatyczna reakcja dziewczynki, niemniej to tylko tym bardziej stawiało Rugałę w mało komfortowej sytuacji.

- Tatusiu. Myślałam, że po mnie nie przyjdziesz, ale ja czekałam. Mówiłam im, że ty przyjdziesz… A oni się śmiali, dokuczali mi, mówili, że nie żyjesz. Kłamali. Ale teraz już będziemy razem, prawda? Będziemy?

Samijło podszedł powoli z nutą niepewności w stronę dziecka. To patrzyło na niego z zadartą główką mając w oczach niewypowiedzianą nadzieję i wiarę w dorosłego. Mała przylgnęła do potarganego, skórzanego płaszczu i poczęła szlochać. Mężczyzna pogłaskał ją po głowie swoimi brudnymi dłońmi.

- Skarbie – odparł Samijło przyklękając na kolano – ale ja nie jestem…
- Chodźmy do domu tatusiu! – przerwała mężczyźnie dziewczynka przecierając oczy
Rugała opadł z sił i niewiele brakowało, że znów by się rozpłakał. Nie miał sumienia oponować przeciwko słowom dziewczynki, więc uznał, że przynajmniej chwilowo może poudawać jej ojca.

- Daj rękę – odparł chwytając dłoń dziecka – musimy iść bardzo cicho, na zewnątrz kręcą się źli ludzie, tak więc buzia na kłódkę, dobrze?

Dziewczynka pokiwała główką i grzecznie pomaszerowała wraz z mężczyzną…

Samijło miał wrócić z nowymi zapasami, które pozwoliłyby mu przetrwać następne dni. Znalazł niemniej jedynie kilka konserw i dziecko, które w akcie bezradności i traumy widziało w nim ojca. Takie chwile sprawiają, że człowiek traci rachubę i racjonalny ogląd względem własnej egzystencji. Nawet ktoś taki jak Rugała, szorstki, zgorzkniały i zimny nie był w stanie odmówić tej niewinnej istocie, która w tak bezinteresowny sposób obdarzyła go uczuciem.

Koledzy mężczyzny, jeszcze kiedy miał okazję się z nimi zadawać, dość często nagabywali go odnośnie ożenku, zakładania rodziny. Samijło niemniej zbywał tego typu zaczepki bardzo szybko. Wychodził z założenia, że w swoim wieku nie będzie już nikogo szukał. Może po prostu Bóg wybrał go do życia w samotności? Ciężko określić. Niemniej co było pewne to fakt, że mężczyzna miał teraz niebagatelny problem zajmowania się dzieckiem – niewinną istotą, która jakimś sposobem uznała go za swego rodzica. Tak więc bycie zgorzkniałym, nieco przykrym człowiekiem to jedno, ale w obliczu poczucia odpowiedzialności – pozostaje tylko konieczność takiego działania, by wypaść możliwie jak najlepiej. A przynajmniej taki był sposób myślenia Samika. Obowiązek ponad wszystko. To zostało mu wpojone gdy był dzieckiem, kultywował to w szkole, a realizował w życiu zawodowym. Stąd nie inaczej uważał w przypadku sprawy z dziewczynką.

Ta tymczasem w drodze do kryjówki poczuła się zmęczona. Najwyraźniej jej drobne nóżki odmówiły jej posłuszeństwa i zaczęła iść nieco wolniej, nie do końca nadążając za marszowym, sztywnym krokiem swego „ojca”…

- Tatusiu – zamarudziła – daleko jeszcze?
- Nie. Przejdziemy tą dzielnicę – wyszeptał mężczyzna – pamiętasz co ci mówiłem? Nie rozmawiamy, nie chcemy by ktoś nas usłyszał czy zobaczył
Dziewczynka pokiwała jedynie główką.
- Co jest? – odparł znów Samijło – czemu nie chcesz iść?
- Nie mogę. Nogi mnie bolą – dziewczynka znów zaczęła marudzić
- Eh… - mężczyzna począł wzdychać – wskakuj – odparł przykucając na jedno kolano

Dziecko wskoczyło mu na barana i z naprawdę zadowoloną miną kurczowo trzymało się szyi mężczyzny wtulając jednocześnie swą główkę w szerokie plecy Samika

***

Zerwał się prawie na równe nogi rozglądając się po pomieszczeniu. Było ciemne, wypełnione mrokiem nocy i wonią nieprzyjemnego, pełnego kurzu powietrza. Po jego lewej leżała jakaś nieduża postać. Zdezorientowany kolejnym koszmarem sennym Samijło podniósł się i usiadł na krześle przy biurku, zapalając antyk – małą lampkę naftową. Światło niewielkiego płomyka rozlało się po pomieszczeniu niemrawym strumieniem. Ową postacią okazała się dziewczynka. Tak. Przecież sam podjął się opieki nad nią.

Gdy tylko dotarli do domu, dziecko położyło się spać. Rugała nie wiedział jak ma na imię, ile ma lat czy jaka jest jej historia. Pewien był tylko jednego – mała sprawiała mu nie lada problem. Dotychczas był zupełnie wolny. Nawet jeśli mógł zginąć w każdej chwili to jednak nikt go nie trzymał. Tymczasem od momentu przyjęcia tego dziecka w swe progi, mężczyzna w zasadzie był związany. Strach zabierać dzieciaka ze sobą, zostawić go w domu na długo też nie można. To nie zwierzę, pies czy kot, by mogło sobie siedzieć i jakoś tam egzystować.

Dziewczynka obudziła się spoglądając marudnie na delikatnie oświetloną twarz Samijły. Szorstka i toporna w rysach, pokryta kilkudniowym zarostem, lekko łysiejąca głowa mężczyzny. Taki był obraz jej zbawiciela. Dziecko puściło swój najszczerszy uśmiech w stronę Samijły, ten odwrócił wzrok marszcząc brwi. Po chwili jednak mimowolnie się uśmiechnął odwzajemniając uczucia dziecka. Pozornie czy nie – musiało to jej wystarczyć. Pomimo problemów jakie nastręczyła mu ta mała istotka, był w jakiś sposób szczęśliwy, że jej nie zostawił. Przecież mógł po prostu uciec. Nie dogoniłaby go. Nie w tym stanie. Możliwe, że był to rodzaj męskiej dumy jaką napawał się teraz Rugała, dumy wynikającej z faktu ochrony życia chociaż jednej istoty żywej. Pod tym kątem, znów odzywał się jego kompleks na puncie braku rodziny, więc możliwe, że chociaż raz miał okazję sprawdzić się jako ojciec – nawet jeśli udawany.

- Tatusiu?
- Tak? – wymamrotał mężczyzna podpierając się łokciem o porysowane biurko
- A gdzie jest mama? – zapytała z nadzieją dziewczynka.

Mężczyzna spuścił głowę nic nie odpowiadając. To było jedno z tych pytań, których większość ludzi na miejscu Samijły wolałoby nie usłyszeć.

- Tatusiu? – ponaglała
- Śpij drogie dziecko – odparł Rugała starając się zbyć dziewczynkę. Po chwili niemniej złapał głęboki oddech i zaryzykował – jest w… lepszym miejscu, daleko, kiedyś każdy z nas tam trafi
- Ale pójdziemy tam razem? – upewniała się mała
- Tak. Śpij już i nie marudź – burknął tembrem mężczyzna

***

Odgłos rozsuwających się drzwi rozległ się w pomieszczeniu zwracając uwagę personelu naukowego.

- Grigor, to ty. Wreszcie jesteś. Jeśli mamy twoje przyzwolenie to zaczynamy kolejne testy – odparł jeden z badaczy
- Do roboty. Chcę mieć spokój bez trzymania ręki na pulsie, więc najniższa częstotliwość – potwierdził nadzorujący

Maszyna badająca noosferę poczęła powoli się rozgrzewać emanując charakterystycznym światłem oraz swego rodzaju odgłosem metalicznego brzęczenia.

- Niewiarygodne – odparł jeden z naukowców – stabilizuje się, wykres jest bardziej stabilny
- Nie może być! – warknął Grigor – bity tydzień temu sytuacja była wręcz drastyczna, Armiukowicz mało z butów nie wypadł jak zobaczył tamte wyniki – mężczyzna złapał głębszy oddech – dajesz większą częstotliwość, coś tu mi śmierdzi
- Ustawienia sprzed tygodnia?
- Niech będzie – potwierdził Grigor drapiąc się po brodzie

Maszyna zabrzęczała nieco dosadniej…

- To samo. Wykres początkowo jest niestabilny, jednak po chwili jego struktura normuje się
- Uwaga ludzie! – odparł głośniej nadzorujący – jaka jest sprawa każdy widzi, chcę tu mieć dzień w dzień testy, a ich wyniki mają leżeć u mnie na biurku. I to począwszy od dzisiaj aż do następnego tygodnia. Rozumiemy się?

Personel naukowy pokiwał jedynie głową jednogłośnie twierdząc o niebagatelnym znaczeniu całej sytuacji.
Eksperyment oczywiście po chwili się zakończył, więc grupa ludzi rozeszła się. Zostało dwóch badaczy…

- Grigor – wymamrotał Siemion – wiesz… ja mam pewną teorię…
- No więc wykrztuś ją z siebie bo mam jeszcze sprawy na głowie – ponaglał nerwowo mężczyzna
- Słuchaj… a co jeżeli aktywność Strefy jest połączona ze stanem mentalnym ludności? Zgodnie z tym co zostało wybadane, w ostatnich dniach zupełnie ucichły walki. Nastała cisza, jakby wszyscy w dystrykcie kijowskim wymarli. Zdajemy sobie sprawę, że tak nie jest, ktoś tam z pewnością żyje, niemniej jest to dość podejrzana zależność…
- Wiesz co – podrapał się po brodzie Grigor zapadając w swego rodzaju zamysł – nie jest to głupie. Zważywszy na fakt, że noosfera jest po części strukturą, która w jakiś sposób jest odpowiedzią na stan ludzkiej psychiki w narzeczu globalnym to… tylko jest jeden problem. Dotychczas noosfera jedynie składowała określone stany mentalne jak gniew, radość, nienawiść. Tymczasem nie reagowała na nie…
- Może jej wcześniejsze uszkodzenie w 2006 roku zainicjowało ten proces. Stary. Tu są akta niejakiego… czekaj. Zaraz to znajdę – mamrotał pod nosem Siemion grzebiąc w kartotece – Aa! Tutaj. Akta Strieloka sporządzone przez gości, którzy nazwali się Czystym Niebem. W każdym razie to był stalker, później także współpracownik do spraw badania Strefy. Ale ja nie o tym. Koleś swego czasu próbował się dostać do centrum pod elektrownię, i był to okres dla Strefy bardzo niestabilny. Ona się broniła przed tym człowiekiem
- Więc sugerujesz, że tu ma miejsce to samo? Strefa broni się? – zaoponował Grigor – dobra Siemion, słuchaj, może i twoja teoria jest słuszna, ale przed czym noosfera tego terenu miałaby się bronić. Wojen nie ma, nic szczególnego się tutaj nie działo no i…
- Poczekaj, poczekaj! Nie tak prędko – wtrącił mężczyzna – tu masz statystykę z ostatnich lat, spójrz – odparł kładąc kartkę na blacie jednego z przyrządów kontrolnych – dane odnośnie przestępstw, wzrost. Szczególnie tych seksualnych i planowanych, w sensie, psychopatycznych. Idziemy dalej. Socjologowie z uniwersytetu kijowskiego zbadali strukturę postaw społecznych. Cynizm i hedonizm otrzymały najwięcej…
- Nawet jeśli. To czemu Strefa miałaby reagować na coś takiego? – kontrargumentował Grigor
- Tego nie wiem – wzruszył ramionami Siemion
- Tylko… żeby było między nami jasne – zwrócił uwagę nadzorujący – nikomu ani słowa na temat tej twojej teorii. Jakby się okazało, że to prawda, a w placówce wszyscy zaczęliby robić pod siebie ze strachu, gówno moglibyśmy zdziałać. Więc siedź z tym cicho, łapiesz? Swoje możesz robić, ale pamiętaj, nikomu o tym ani słowa. A już szczególnie Kotarewskiemu, ma niewyparzoną gębę i moment wszystkim to wypapla
- Jasne – pokiwał głową Siemion – a w ogóle, słuchaj jak już jesteśmy przy tych sprawach, no powiedzmy, że bardziej skrywanych, poczytałem to twoje Pismo Święte
- I…? – odparł zaciekawiony Grigor
- A no, i powiem ci, że poza tym, że to wszystko jest strasznie archaiczne to… tylko się nie śmiej. W tej książce jest coś takiego, że wciąga i musisz czytać dalej, po tym jestem taki dziwnie spokojny…
- Pomaga ci? – zapytał wprost Grigor kiwając głową
- Można tak powiedzieć
- No to czytaj ile ci się podoba. Na złe to to ci nie wyjdzie – wzruszył ramionami mężczyzna po czym skinieniem głowy pożegnał się ze swoim kolegą wychodząc z pomieszczenia.

Drzwi za nim zasunęły się z lekkim, charakterystycznym dla siebie stukotem. W pokoju kontrolnym został Siemion wraz ze swoimi myślami. Te z kolei kotłowały się w jego głowie, naprzemiennie stawiając przed mężczyzną obrazy to wyników eksperymentu, to treści Pisma Świętego, a na majaczących w oddali, pełnych dymu zgliszczach Kijowa kończąc.

***

- Panie Kilmanow, mam nadzieję, że się w pełni rozumiemy, prawda? Widzi pan, sytuacja jest prawie krytyczna, więc proszę tego nie utrudniać i po prostu podpisać ten dokument

Na nieco ekstrawaganckim, z eleganckiego drewna biurku leżał dokument. Jego nagłówek mógł nie jedną osobę wprawić w zamysł – „Zgoda na prewencyjną interwencję militarną na terenie Kijowa”. Starosta Kilmanow na samą myśl o podpisaniu tej kartki wzdrygał się prawie do poziomu omdlenia, niemniej naciski ze strony służb bezpieczeństwa nie ustawały.

- Szanowny panie, my się chyba nie rozumiemy. Byłbym wdzięczny za decyzję, a nie bezmyślne gapienie się w blat. Nie odratuje pan w ten sposób dystryktu kijowskiego
- Więc co do cholery mam zrobić – starosta trzasnął dłonią o biurko, a huk wypełnił pomieszczenie
- Desperat – wyszeptał jeden z doradców zarządcy służb bezpieczeństwa
- Podpisać ten dokument, panie Kilmanow
- Dobra! Dobra! Już! – warknął w końcu starosta łapiąc za długopis i bez namysłu wykonując nim kilka ruchów – ostatnia kwestia. Jeśli chodzi o rzekomą inspekcję jaką mam sprawować nad wami, nie ma problemu. Zakwaterujecie się u mnie. Załatwię co będzie trzeba i tym szybciej sobie pójdziecie jak już to skończymy. To chyba tyle – wymamrotał na koniec Kilmanow
- Doskonale – odparł zarządca SB chowając ręce za siebie – z pewnością się dogadamy… w zasadzie to już to zrobiliśmy, tak... zdecydowanie to tyle – mruknął z uśmiechem wyciągając zza pleców pistolet

Czerwony punkt pojawił się na czole starosty. Mężczyźnie ze strachu poszerzyły się źrenice, pobladł…

- Pan wybaczy, ale chcę mieć pewność, że nie będzie nam nikt więcej utrudniał sprawy. Mamy swoje obowiązki, a pan nie jest już tu potrzebny. Załóżmy, że zginął pan w czasie inspekcji… nawet pana pochowamy, panie starosto
- Ale… - mruknął przerażony Kilmanow

Trzask pociąganego spustu wypełnił echem pomieszczenie biurowe rezydencji leśnej starosty, a z lufy wystrzelił świszczący potwornym hukiem, ledwo widoczny strumień materii, który bez oporu przebił głowę mężczyzny na wylot. Ten padł niczym szmaciana lalka z charakterystycznym, głuchym stukotem uderzenia o podłogę. Na jego twarzy wciąż widniał wyraz niedowierzania, zwątpienia w sytuację, w której się właśnie znalazł. Niemniej pokaźnej wielkości dziura w czaszce jak i wypływający do wierzchu mózg świadczyły, że starosta Kilmanow nie będzie miał już wiele do powiedzenia w tej grze.

- No co? – odparł zarządca patrząc ironicznie się na swoich doradców, którzy z lekkim niedowierzaniem ścierali z twarzy resztki krwi Kilmanowa – akcelerator elektromagnetyczny, kosztowny, ale nie ma przed nim obrony nawet za grubą ścianą. Wynalazek z ostatniego dziesięciolecia
- Może nie potrzeba było go zabijać? – zwątpił jeden z doradców
- Skończ pieprzyć bo i tobie rozwalę łeb. Ten przygłup dość już zmarnował kredytów i zdrowia swoich podwładnych. Tak kończą frajerzy, ot i co. A jeszcze jedno. Iwanowicz ma mieć wszelkie pozwolenia na użycie broni. Z resztą, większość obywateli tego dystryktu albo zginęła, albo są buntownikami i wichrzycielami. Krótka piłka, wiecie co macie robić, a tamci z broni jak mniemam korzystać potrafią – skwitował zarządca po czym tak po prostu jak gdyby nigdy nic wyszedł z pomieszczenia

***

- Tato? Tatusiu!
- Mhm..? – mruknął Samijło spoglądając w stronę swojej przybranej córki
- Jaki mamy dziś dzień? – zapytała dziewczynka drapiąc się po głowie
- Nie wiem. Powinien być kwiecień – odparł machinalnie mężczyzna
- Nie wiesz jaki mamy dziś dzień tatusiu? W sumie to ja też nie wiem – spuściła głowę w dół podpierając ją dłonią o podbródek – ale ty powinieneś wiedzieć! Oo…! – dodała w końcu narzekając na swego ojca
- Bądź wreszcie cicho, jeśli ktoś nas usłyszy będziemy mieli nie lada kłopoty
- Ale…
- Uh… zamknij się w końcu! – warknął rozdrażniony Samijło – nie widzisz co się dzieje? Pół miasta nie ma! Żreć nie mamy co, skądś muszę wytrzasnąć dla nas jedzenie, więc przestań wreszcie biadolić i daj mi pomyśleć
- Ja chciałam tylko…pogadać, proszę… tak dawno nie rozmawiałam, tatusiu… – odparła dziewczynka ze łzami w oczach
- I przestań mnie nazywać ojcem, gdy nim nie jestem. Nie widzisz, że siedzisz z zupełnie obcym facetem?! – krzyknął nerwowo Rugała

Dziewczynka zrobiła wielkie oczy i pobladła jakby dotarło do niej co się dzieje. Rozpłakała się krzycząc w niebogłosy. Tymczasem Samijło poczerwieniał.

- I co ja najlepszego narobiłem – mruknął sam do siebie – choć do mnie skarbie…

Dziecko nieufnie podeszło do mężczyzny. Zrobiło to tak jakby wiedziało, że nie jest to jej prawdziwy ojciec. Łzy spływały małej po policzkach, a ona nieustannie je przecierała aż do momentu w którym podrażniła sobie skórę swojej delikatnej twarzy.

- Posłuchaj. Musimy sobie porozmawiać. Zgadzasz się? – zapytał Samijło trzymając swe szorstkie dłonie na ramionach dziewczynki
- Mhm… - dziecko pokiwało głową wciąż szlochając i pociągając nosem
- Ja nie jestem twoim tatą, nazywam się Samijło, Samik, nigdy nie miałem rodziny… jakby ci to powiedzieć – zamotał się mężczyzna – dlaczego mnie pomyliłaś z ojcem?
- Bo jest pan jak mój tatuś. On też jednego dnia siedział z rękami na głowie i płakał, powtarzał, że go zostawiła i trzymał jakiś papier w ręce. Później był taki duży huk i tata już przestał się ruszać, jego buzia była czerwona. Wtedy jakaś pani po mnie przyszła. Mówiła, że muszę z nią iść i…
- Nic już nie mów. Będziesz miała nowego tatę… już ja o to zadbam - odparł Samijło przyciskając do siebie dziewczynkę. Mężczyzna przymknął oczy starając się jakoś ukryć wzruszenie. Nie specjalnie mu to jednak wyszło, bowiem i tak uronił kilka łez – jak ci na imię?
- Ania. Jestem Ania – odparło mimowolnie dziecko
- Będziesz miała nowy dom i tatę Aniu. Już ja o to zadbam, inaczej nie nazywam się Samijło Rugała – zarzekł się mężczyzna kiwnąwszy głową

***

Gąsienice pojazdu pancernego przecinały niedbałą, zabłoconą drogę jednej z okolicznych wsi Kijowa. Okolica była nawet spokojna, drzewa kołysały się na delikatnym, wiosennym wietrze niosąc świeże pyłki wymieszane z kurzem, dymem i oparami chemicznymi. Wiosna tak bardzo różniła się od tej jeszcze rok temu.

Na tle okolicznej miejscowości ciągnął się konwój wojskowy. Każdy z mężczyzn wyposażony w akceleratory elektromagnetyczne, kombinezony egzoszkieletowe ze wzmocnionego materiału przeciwpancernego, opcjonalnie zawierające także nowoczesne maski gazowe.

Wszyscy kierowali się na Kijów, pojazdy, żołnierze, drony,

Najwyraźniej działania zarządcy służb bezpieczeństwa poskutkowały bardzo szybko, bowiem niewiele dwa dni po zabiciu Kilmanowa, dywizja prewencyjna ruszyła w stronę stolicy Ukrainy.

Cel? Najwyraźniej pacyfikacja.


V...
:

V

Miarowy stukot przezroczystych, metalicznych w posmaku kropel zdawał się nie mieć końca. Ciężkie kijowskie niebo, spowite bałwaniastymi ciemno-szarymi chmurami wskazywało na okres przynajmniej kilku dni deszczu. Z innej perspektywy, można było powiedzieć o jakichś pozytywnych aspektach tych opadów. Strugi wody lecące z powietrza ku wyschniętemu gruntowi z czasem przykrywały ziemię, tworząc nań zabłocone kałuże i strumyki, które płynęły wyżłobieniami w asfalcie na brzegach dróg. Zaschnięta krew i ludzkie szczątki zostały wreszcie obmyte w tych nieczystych potokach. I choć dawało to jakieś poczucie oczyszczenia – wszystko to pozostawało złudne tak samo jak bezpieczeństwo na terenie dystryktu kijowskiego. Ten deszcz - kwaśny, skażony deszcz dawał o sobie znać każdemu. Może nie rozpuszczał on domów, architektury, ale skutecznie wżerał się w skórę każdego, kto ośmielił się wyjść na zewnątrz.

Zielone zasłony śluzu, które miarowo niczym smoła spływały po ścianach rozcieńczane deszczem, dawały to poczucie zgorszenia. Zdało się czuć wszechobecne odrzucenie, tak, jakby nawet sam Stwórca zechciał opuścić to miejsce. Z drugiej strony wątek teologiczny schodził na dalszy plan. W natłoku kurzu i wszechszarości jaka ogarniała Kijów jedynym towarzyszem był smutek. Poczucie żałosności egzystencji. Lata pracy. Na marne. Walka o lepsze jutro. Na marne. Nie jeden z tych, którzy przeżyli zadawali sobie zapewne to jedno podstawowe pytanie – dlaczego i po co żyję? Jaki jest tego sens? Gdzie znajduje się granica egzystencji w tym życiu, wiecznej syzyfowej pracy, która w jednym momencie agonii i dogorywania dystryktu kijowskiego postawi przed człowiekiem czerwoną linię nie do przebycia.

Marność nad marnościami – jak mawiał Kohelet – ta stara księga zdaje się mieć jakąś mądrość…
Może w tej marności warto znaleźć sens życia? W cierpieniu….?

Zdaje się, że tak też czynił Samijło wraz z jego przybraną córeczką. Ta dwójka przestała się jakby martwić o lepsze jutro. Oni po prostu żyli kontynuując swą nędzną egzystencję. Byli brudni, lecz nie czuli wobec siebie odrazy, byli śmierdzący, lecz bliskość ich nie zrażała, byli głodni, niemniej dzielili się tym co znaleźli. W jakiś sposób to dziecko i jego opiekun zdawali się być szczęśliwi w tym wszystkim co mieli. I żadna niszczycielska siła nie była póki co w stanie zdmuchnąć ich wzajemnej dobroci. Możliwe, że człowiek w momencie największego kryzysu jest zdolny przełamywać schematy myślowe i otwiera swe serce. Nie każdy. Regularne walki na terenie miasta, martwe, porozrywane na strzępy i rozwleczone po asfalcie zwłoki sugerowały zupełnie odmienną rzeczywistość…

***

- Nie bój się… nie jesteśmy mu by cię skrzywdzić – odparły głosy. Były subtelne, delikatne, spokojne, niosły dobro, choć miały w sobie także coś z powagi sytuacji

Mężczyzna wpadł w zamysł. To nie było podobne do Samijły, zmienił się. Ciężko określić, czy na lepsze. Po prostu jego codzienność uległa destrukcji, więc osobowość musiała ulec zmianie i się dostosować.

- Kim… jesteście? – jakby w spowolnionym tempie odparł Rugała. Spostrzegł w nieświadomości snu, że siedzi na łóżku będąc nienaturalnie mały. Jego dłonie, ciało, klatka piersiowa, nawet głos, zdawały się przypominać okres dzieciństwa
- On chciał byś się na chwilę poczuł jak istota, którą się zająłeś… Nie miej Mu tego za złe… - odparły głosy, po czym znikły. To znaczy, Samijło poczuł, że ich prezencja przestała być obecna.

Wtenczas ogarnęło go poczucie pustki, samotności. Spojrzał przed siebie, lecz bezmiar otchłani był zbyt wielki, by jego dziecięcy rozum mógł go ogarnąć. Zapłakał pociągając nosem. Dreszcze raz po raz przeszyły jego ciało dając wrażenie jeszcze większej samotności. Z ciemności wyłoniła się młoda kobieta, miała brązowe włosy, Samijło z jakichś względów nie mógł dostrzec jej twarzy, niemniej instynktownie zawołał – „Mamo!” – ta zbliżyła się do niego…

- Tatusiu! Tatusiu! – mężczyznę wybudził ze snu krzyk dziewczynki – przestań, twoje oczy są mokre! – wykrzykiwała mała
- Eh… - mężczyzna złapał głębszy oddech orientując się, że faktycznie jego oczy łzawiły. Najwyraźniej musiał płakać przez sen – spokojnie skarbie, to nic, tatusiowi tylko się coś niemiłego śniło – odparł Rugała klepiąc dziewczynkę po głowie
- Czemu twoje oczy są mokre? Czemu płaczesz? – pytało dziecko
- Już ci mówiłem, to tylko sen. Ludzie czasami je miewają. Niektóre są ładne, niektóre mniej
- A ten był…? – pokręciła główką Ania
- Ten był nieładny. Ale już się skończył – uśmiechnął się mężczyzna – chodźmy coś zjeść, co ty na to?
- Mhm… - mała skinęła głową
- Co my tu mamy… - Samijło wstał z łóżka marudząc coś pod nosem. Na jego twarzy wymalował się swego rodzaju grymas niezadowolenia gdy tylko spostrzegł, że na blacie jedyne co zostało to zeschnięty kawałek chleba i jakaś ususzona kiełbasa. Niemniej czasy były jakie były, wybór był jeden, albo głód, albo owa obleśna kiełbasa i chleb. A że człowiek głodny zje praktycznie wszystko to mężczyzna bez przesadnego przyglądania się jedzeniu po prostu pokroił je starannie nożem, po czym położył na nieco przybrudzony, porcelanowy talerzyk.

Dwójka w ciszy zjadła swój posiłek powoli przeżuwając niezbyt apetyczne danie. O ile w ogóle można je było takowym nazwać. Samijło mimo całego bałaganu i problemów był całkiem pomysłowym człowiekiem. Drewno z krzeseł i stołu wykorzystał na zabicie okien. Prowizoryczny stolik postanowił zrobić z drewnianych skrzyń i kartonów. Te pierwsze posłużyły jako stelaż, te drugie – obicie. Kilka gwoździ, młotek, chwila pracy i można było mówić o jakimś komforcie. Choć patrząc z perspektywy życia sprzed upadku Kijowa, rzekłoby się raczej o grotesce, a niżeli standardzie, niemniej ów stolik był swego rodzaju sposobem na zawarcie więzi rodzinnej. Wspólny posiłek, rozmowa. Ot – codzienność, która dawała poczucie ciepła i troski.

***

Metaliczny, syntetyczny w kolorycie brzęk rozniósł się po ulicy swym echem. Strumień cząstek ze świstem pokonał odległość prawie dwustu metrów przebijając z hukiem na wylot mur. Zza niego po chwili wypadło w chlupocie krwi i wnętrzności ciało mężczyzny z przewieszoną na ramieniu bronią palną.

- Celny strzał – skinął głową wojskowy
- To tylko obrzeża miasta. Ivan, rozstaw swoich ludzi po tamtej stronie ulicy, chcę mieć pewność, że przy skrzyżowaniu nikt się nie zabarykadował… Pieprzeni buntownicy. Wytniemy to miasto co do jednego.
Mężczyzna wyciągnął z kabury standardowy akcelerator cząstek w wydaniu pistoletowym, wymierzył w zdawałoby się martwy punkt i strzelił. Brzęk wystrzału rozpędzonej materii rozległ się po ulicy i zlał się z jękiem człowieka, który najprawdopodobniej został trafiony wiązką.
- Jednego mniej. Na przyszłość, lepiej patrzcie co robicie, ten człowiek paradoksalnie mógł być niebezpieczny – odparł dowódca chowając pistolet do kabury i wsiadając do jednego z trzech wozów opancerzonych.

Każdy z nich przypominał zmodyfikowaną wersję starego, rosyjskiego BMP. Te niemniej były wyposażone w standardowe akceleratory cząstek. Była to de facto stosunkowo nowa technologia, miała tendencję do przegrzewania się, problem stanowiła także szybkostrzelność. Jednakże precyzja jak i siła rażenia kompensowały praktycznie wszelkie wady. Rozpędzona, ledwo widoczna w powietrzu wiązka była w stanie przebić się przez praktycznie każdy materiał konwencjonalny do grubości kilku metrów. To powodowało, że w przypadku walk ulicznych taka broń była wręcz niezastąpiona.

Wnętrze pojazdu w jakim znajdował się teraz dowódca było wyłożone po brzegi różnymi monitorami, przełącznikami i panelami sterowania. Zapewne było to mobilne centrum wywiadowczo-koordynacyjne. Mężczyzna zasiadł przed jednym z monitorów po czym naciągnął na uszy słuchawki.

- Alfa Jeden, jak mnie słyszysz, odbiór!
- Głośno i wyraźnie – odparł głos w słuchawkach
- Dobra. Alfa Jeden słuchaj, rozstawisz swój oddział trzy skrzyżowania na południe od twojego aktualnego miejsca pobytu. Chce mieć pewność, że będziemy się w miarę równomiernie przemieszczać. Gdy tylko zajmiemy plac centralny Kijowa rozpoczniemy sukcesywne przeczesywanie osiedli i ich regularne czyszczenie
- Tak jest! – potwierdził jeden z członków oddziału

Dowódca zrzucił z głowy słuchawki, a oparłszy się wygodnie o siedzenie, począł przyglądać się monitorom.
Po dłuższej chwili niejako namysłu, pojazdy ruszyły przed siebie wlokąc się powoli ulicami. Najwyraźniej wieść o interwencji militarnej w Kijowie szybko rozeszła się po okolicy, bowiem w przeciągu kilku godzin regularna wymiana ognia pomiędzy mieszkańcami miasta, a wojskiem zakończyła się. Sporadycznie od czasu do czasu zdało się słyszeć echo brzęknięcia broni cząsteczkowej.

Noc przykryła swoim całunem nieboskłon, spowijając Kijów w kompletnych ciemnościach. Gdzieniegdzie tylko dogasały pożary, które swym znikomym światłem rzucały pokraczne cienie pozbawionych formy budowli. Gdyby nie majaczące pośród ulic postacie wojskowych, można by śmiało powiedzieć, że miasto zatrzymało się w czasie. Niemniej – czy tak właśnie nie było? Krytyczny moment już dawno przeminął, nikt nie myślał o kolejnym, było tak źle, że w zasadzie ci, którym dane było przetrwać mówili o piekle na ziemi. Krążyły nawet plotki o szaleńcu w podartym płaszczu i ubrudzonym garniturze, który chodził po mieście wykrzykując o apokalipsie i karze jaką Bóg zesłał na ludzi.

Te i inne ekscesy sprawiały wrażenie kompletnego zdziczenia. W jakimś więc stopniu można było zrozumieć działania wojska – kierowani jakąś formą strachu czy zachowawczości pozbawiali życia każdego, strzelali po budynkach gdy tylko wyłapali w nich jakieś źródła ciepła.

***

- Tato, co to za odgłosy – zapytała dziewczynka zaciekawiona echem brzęknięć jakie raz po razie wypełniały ulice miasta
- Usiądź w kącie, będziesz tam bezpieczniejsza, tata sprawdzi – uspakajał Samijło

Mężczyzna odchylił minimalnie przybitą do okna deskę. Na zewnątrz panował kompletny mrok nocy. Nad zniszczonymi szkieletami bloków naprzeciw kryjówki dwójki ludzi pojawiały się tajemnicze błyski, które współgrały z charakterystycznymi odgłosami, które poczęły martwić Anię.

Samijło przyglądając się dłuższą chwilę sytuacji na zewnątrz skrzywił się w grymasie niezadowolenia. Jego oczom ukazała się grupka sześciu mężczyzn. Wiedział, że byli to jacyś buntownicy, bowiem ich niewyraźne postaci wyglądały tak, jakby dzierżyły w dłoniach jakąś broń palną. Bardzo subtelnym krokiem skryli się oni za gruzowiskiem, które powstało w wyniku rozpadnięcia się ścian jednego z budynków. Nastała chwila wymownej ciszy.

Wtem – strzał! Raz za razem samopały poczęły terkotać charakterystycznym suchym trzaskiem. Ogień musieli otworzyć nie tylko ci miejscowi naprzeciwko kryjówki Samijły, ale także tamci po drugiej stronie dzielnicy, bowiem wyraźnie widać było dobiegające stamtąd światła wystrzałów. Doszło do ciężkiej wymiany ognia, która trwała nieco dłużej. Na chwilę terkot broni cichł, w tym czasie sporadycznie pojawiał się odgłos brzęknięcia, by po nim znów następował walny ostrzał pozycji wojskowych.

Niegasnące echo wystrzałów przyćmił hałas wjeżdżającego wozu opancerzonego z którego raz za razem załoga oddawała serię strzałów z konwencjonalnych karabinów szturmowych pomontowanych w jego wnętrzu.

- Cholera! – zaklął jeden z mężczyzn – jak tak dalej pójdzie, zepchną nas. Panie kapitanie, proszę o pozwolenie na… - jego słowa zostały przerwane przez zakłócenia na łączu
- Dość zabawy. Użyjcie strumienia i wykurzcie ich stamtąd! – odparł głos dowódcy z głośników słuchawek

Wóz opancerzony wyjechał na otwarte pole, z góry jego korpusu wyłoniło się działko akceleratorowe. Padł strzał. Niemiłosierny huk rozległ się po okolicy tak, że nawet wojskowi cofnęli się kilka kroków w tył. Nie minęła sekunda, a w miejscu barykady buntowników widniały jedynie tumany kurzu i dymu. Chaos nie zdążył opaść na dobre, a kolejny strzał padł w stronę budynku do którego uciekło kilku mężczyzn. Ściana bloku zawaliła się gdy tylko strumień cząstek weń uderzył. Ulica na najbliższe kilka minut była przysłonięta nieprzenikalną dla wzroku ludzkiego brunatno-szarą mgłą. W tym samym czasie wojskowi odpowiedzieli ogniem w stronę drugiej grupy buntowników, którzy ostrzeliwali ich zza skrzyżowania. Seria brzęków wystrzału broni akceleratorowej rozniósła się znów po okolicy. Terkot karabinów ucichł.

- Tatusiu.... Ja się boję! – zapłakała dziewczynka podczas gdy Samijło stał w oknie i przyglądał się całemu zajściu
- Spokojnie skarbie, no już – odparł mężczyzna siadając przy dziewczynce i przytulając ją
- Ale nie zostawisz mnie? – zapytało ze łzami w oczach dziecko
- Nie zostawię. Możesz być tego pewna, będziemy droga Aniu razem – wymamrotał Samijło uśmiechając się do swej przybranej córki.

Choć hałasy na zewnątrz chwilowo zdały się ustać w powietrzu unosiła się nieprzyjemna atmosfera grozy, niepewności, toteż dwójka postanowiła siedzieć razem, w kącie pomieszczenia wtulona w siebie nawzajem.

***

- Kapitanie. Czysto – zakomunikował żołnierz
- Doskonale. Wyczyścimy to pieprzone miasto. Co do centymetra je wyczyścimy – burknął dowódca – hej ty! – warknął w stronę jednego z szeregowych – łap się za termowizjer i sprawdź wnętrza budynków naprzeciwko
- Tak jest! – zasalutował mężczyzna badając otoczenie poprzez kamerę termowizyjną – Kapitanie! Mam coś!
- Dawaj to – dowódca wyrwał żołnierzowi z dłoni urządzenie – Ah… faktycznie. Wywalcie przednią ścianę tego budynku

Na wykonanie rozkazu nie trzeba było długo czekać. Wóz opancerzony strzelił w dolną podstawę budowli, a cała przednia ściana opadła na ziemię zmieniając się gruz i tumany kurzu. Zdało się słyszeć ni to krzyk, ni to płacz, niemniej był on w natłoku hałasu praktycznie nieuchwytny.

- Co widzisz teraz? – zapytał ponownie dowódca rzucając termowizjer w stronę żołnierza
- Dwójka ludzi. Jeden większy, drugi mniejszy… - wymamrotał szeregowy
- Zdecyduj się!
- Ciężko określić. To może być dziecko i jakiś dorosły człowiek – zaoponował żołnierz
- Nie obchodzi mnie to. Dawaj ten wizjer – dowódca znów wyrwał z dłoni mężczyzny urządzenie – No…no… może dziecko, a może chrzaniony terrorysta. Odstrzelić! – bezprecedensowo warknął kapitan oddając niedbale kamerę
- Ale… - mruknęło pod nosem kilku szeregowych

Kapitan wyraźnie nie lubił sprzeciwu. Wobec niego wyciągnął pistolet akceleratorowy i począł machać nim przed oczami swoim podwładnym.

- Albo wy, albo oni, zdecydujcie się!
- A może trzecia opcja – wyszeptał jeden z żołnierzy do drugiego
- Zła odpowiedź – rozpędzona materia ze świstem przebiła na wylot czaszkę mężczyzny prawie ją rozrywając – jak ktoś ma jeszcze jakieś wątpliwości, to ustawiajcie się w kolejce, jeżeli nie… wykonać rozkaz

***

Hałas. Ogłuszenie. Samijło nie wiedział co było gorsze, strach o własne życie, czy zmartwienie o życie tej małej istoty, która kurczowo trzymała się jego ciała. Mężczyzna miotał swym wzrokiem na lewo i prawo starając się coś dostrzec, niemniej tumany kurzu z zawalonej ściany były zbyt gęste, a samo ogłuszenie spowodowane uderzeniem nieznanego obiektu zdawało się być wręcz paraliżujące.

Ania poczęła płakać, szlochać, wciskając swą małą buzię w ramię Samijły.

„Czy to koniec?” – zapytał sam siebie Rugała spoglądając bezradnie to na dziecko, to na bezład jaki panował naprzeciw niego. Spostrzegł, że kurz zaczął opadać i wyłonił się spad w którym zerwała się podłoga wraz ze ścianą. „Co mam począć?!” – mężczyzna wykrzykiwał w swych myślach raz po razie sam do siebie nie wiedząc co począć. Wpadł w nienaturalny zamysł. Zawiesił się. Miał poczucie, jakby czas się dlań zatrzymał, egzystencja przestała mieć znaczenie, a świadomość zanikła. Wtenczas, pomyślał – „Cokolwiek się stanie, rad jestem, dzięki ci, jeśli tam istniejesz. Ważne, że mogłem być komuś potrzebny, mam tylko nadzieję, że byłem dobrym ojcem” – mówiąc to do samego siebie spoglądał na dziecko, które trzymał w ramionach.

Czas naprawdę stanął. Zapadł się w brzęku, który był ostatnim dla mężczyzny dźwiękiem. Nim świadomość z niego uleci chciał mieć pewność. Tak. Teraz był pewien, że ta, którą się zajął jest już spokojna… aż do bólu swego nieistnienia…

Świeca jaką był Samijło zgasła, zostawiając za sobą delikatną strugę białego dymu i nienaturalną ciszę, która swym niemożliwym do zniesienia krzykiem przepełniła cały Kijów.

- Teraz możesz odpocząć. Możesz odpocząć na zawsze w istnieniu, które sam sobie zapewniłeś, w łóżku, które sam sobie pościeliłeś – odparł ciepły, męski głos – uwierzyłeś, że choć raz mogłeś być dla kogoś dobry, pomimo, iż cały świat był dla ciebie niczym. Spocznij zatem. Należy ci się odpoczynek
- Czy naprawdę mogę…? – zapytał Samijło, choć nie wiedział dlaczego był w stanie cokolwiek powiedzieć, czuł, że jego ciało nie posiada już świadomości jaką znał za życia
- On wyznaczył ci drogę, którą ty pokonałeś. Pośród tragedii, która się dokonała, ty powziąłeś swe serce w czynie prawym i zaprawdę to cię zbawiło, tak samo jak i resztę tamtego nikczemnego miejsca – rzekł ten sam głos
- Samik, chodź do mnie, Samik! – z bezkresu próżni w jakiej znalazł się mężczyzna wydobył się życzliwy kobiecy głos – już nie będziesz sam…

Samijło spostrzegł, że znów jest dzieckiem. Jego dłonie były malutkie, nóżki drobne, a postura typowo dziecięca. Nie przeszkadzało mu to. Ruszył instynktownie w stronę głosu kobiety, który słyszał. Wiedział, że jest mu bliski, pamiętał go z przeszłości. Dawnej, dalekiej przeszłości.

- Szczęściarz z niego – zaśmiał się jeden z głosów
- To prawda… znalazł siebie poprzez tą małą istotkę, którą obdarzył miłością – odparł drugi
- W tym Dziele mój przyjacielu nie chodzi o to kim jesteś, ale czy potrafisz być całym swoim jestestwem, życiem i śmiercią. Akceptacja tych dwóch stanów jest nierozłącznym aspektem Dzieła. Tak jak nierozłącznym jest serce, które potrafiło zmienić najgorszy koszmar tej małej istoty w chwilę sielanki. Temu tutaj chyba się to udało – wytłumaczył jeden z głosów gasnąc w niewiadomym blasku

***

Grigor się obudził i spostrzegł, że na jego policzkach były łzy. Wytarł je szybko, po czym podszedł do okna i spojrzał na zdewastowany Kijów, który majaczył na horyzoncie w promieniach wschodzącego słońca.

Śnieg w połowie kwietnia. Tak. Padał śnieg, a słońce raziło oczy mężczyzny swymi nienaturalnie czerwonymi promieniami.

Coś się zmieniło, w Kijowie, w Strefie, może nawet tym świecie. Grigor nie wiedział jeszcze co, ale gdy spoglądał na zdjęcie swej zmarłej żony czuł nienaturalny spokój.

Wtem, do pokoju wparował Siemion w kitlu, w dłoni trzymał jakiś papier z wyrysowanym na nim wykresem.

- Grigor! Spójrz na to! – wykrzyczał mężczyzna
- Jest rano, o co ta… - Grigor sam sobie przerwał gdy spostrzegł wyniki wykresu – mój Boże!
- Ona znikła – krzyknął Siemion - Strefa. Jej nie ma. Monitorowaliśmy ją całą noc bo była bardzo niestabilna, niewiele brakowało i doszłoby do rozdarcia, mielibyśmy emisję tak potężną jak nigdy. Nie wiem co byłoby potem, ale jedno jest pewne, to nie byłby już lokalny problem, ale zagrożenie na skalę kontynentalną. Ale dosłownie przed chwilą, ten śnieg i… ona znikła. Stary…

Grigor zdezorientowany rozglądał się na boki drapiąc się po głowie. W końcu uśmiechnął się pod nosem i rzucił dokument na stolik.

- Właśnie dlatego wierzę w Boga – odparł Grigor uśmiechnąwszy się w stronę swego kolegi

Epilog

Minęło lat dziesięć. Do tej pory, Strefa nigdy się nie pojawiła, jej aktywność zmalała do zera i nigdy nie powróciła do stanu sprzed roku 2041. Może to zrządzenie losu, czysty przypadek, a może działanie siły wyższej? Ciężko powiedzieć. Natomiast jedno jest pewne – wszystko powróciło do swego poprzedniego stanu. Miną jeszcze dziesięciolecia zanim ludzie na dobre zasiedlą wyludnione tereny byłej Strefy, niemniej ta prawie czterdziestoletnia lekcja jaką rzeczywistość Strefy dała ludziom, pokazała, że w życiu nie chodzi o gwałtowny rozwój, o badania, o pośpiech. Ziemia sama nauczyła jej mieszkańców, że czasami ważniejsze jest spojrzeć na drugiego człowieka, na egzystencję. Przystanąć i zastanowić się przed właściwym działaniem.

Co się stało z Grigorem i Siemionem w przeciągu tego okresu? Porzucili pracę nad projektem kontroli noosfery, uznali, że jest to zbyt niebezpieczne i zajęli się działaniem na rzecz zaniechania prac nad kontrolą noosfery i to w bardzo pozytywnym dla nich skutkiem.

***

Może to poprzez cierpienie człowiek staje się pokorniejszy i poczyna doceniać rzeczywistość w jakiej żyje?

Metafizyka cierpienia…
Ostatnio edytowany przez Farathriel 28 Mar 2014, 22:42, edytowano w sumie 9 razy
Moja twórczość jaką tutaj zamieściłem:
Złoty Odwłok Cywilizacji - cyberpunk/postapokalipsa z nutą tragedii
S.T.A.L.K.E.R. - Hipotezy - artykuł wyjaśniający zagadnienia noosfery
Barwnoprogresja Szarobredni - psychologiczne opowiadanie w narzeczu filozoficznym
Dziadek - ciepły fabularnie short
Demiurg - opowieść filozoficzna/metafizyka

Za ten post Farathriel otrzymał następujące punkty reputacji:
Positive Gizbarus, Tajemniczy, Voldi.
Awatar użytkownika
Farathriel
Stalker

Posty: 142
Dołączenie: 16 Mar 2013, 12:37
Ostatnio był: 16 Mar 2017, 21:02
Miejscowość: Ostrowiec Świętokrzyski
Frakcja: Naukowcy
Kozaki: 63

Reklamy Google

Re: Złoty Odwłok Cywilizacji

Postprzez Gizbarus w 16 Lut 2014, 12:39

Zacznę od razu od byków, jakie znalazłem.

I tak na tle zagraconego, wynajętego mieszkania, ów światło dawało poczucie jeszcze większego brudu


Literówka, "owo", nie "ów".

specjalnie doprawianego jedzenia odbijało się subtelnie w ciele szklistym oczu mężczyzny.


Hm. Nie do końca ogarnąłem to zdanie, ale mniemam, że powinno być "szklistych".

pełną podobnego co wcześniej światła w kolorze brudnych zębów


Niby nie powtórzenie, bo ten sam zwrot pojawiał się kilkanaście zdań wcześniej... Ale mimo wszystko jakoś lepiej by według mnie brzmiało, gdybyś wrzucił coś w stylu "...w kolorze zębów, które rozwiodły się z pastą, a ze szczoteczką są w separacji" - rozumiesz ideę?

Barman spoglądał swoim obojętnym wzrokiem to na telewizor, który uprzednio przyciszony, udało się jakoś zachować włączonym, to na rzeczonego obcego.


Nie wiem, czy nie warto by oddzielić myślnikami to wtrącenie o przyciszonym, acz nadal włączonym TV. Aktualnie wprowadza to niejaki chaos, a rozumiem, że wywalenie tego nie wchodzi w grę.

W każdym razie, poza tym więcej rażących błędów nie znalazłem. Gdzieś tam jakiejś kropki brakowało jedynie. Czyta się miło i lekko, choć czuć czający się gdzieś za rogiem brudny i śmierdzący klimat. Jak dla mnie - dobrze. Nie lubię zbyt ciężkiej lektury, ale z kolei gdy wszystko wygląda na zasadzie Winnetou, też nie jestem kontent.

Póki co tekst nic wielkiego nie zaprezentował fabularnie - raczej zrobił mały przyczółek do wprowadzenia. Ot, świat przyszłości, dystrykty, Zona taka wielka, wow. Poczekam na więcej ;)

Tak czy siak, dobry kawałek tekstu.
A czy TY już przeczytałeś i oceniłeś moją twórczość?
"Samotność w Zonie" - nadal kontynuowana.
"Dawno temu w Zonie" - tylko dla weteranów forum.
"Za późno" - czerwona część cyklu "Kolory Zony"
"Akurat o czasie" - biała część cyklu "Kolory Zony"
"Za wcześnie" - niebieska część cyklu "Kolory Zony"
"Pęknięte Zwierciadło" - mini-cykl o Zonie w wersji noir

Za ten post Gizbarus otrzymał następujące punkty reputacji:
Positive Farathriel.
Awatar użytkownika
Gizbarus
Opowiadacz

Posty: 2895
Dołączenie: 18 Paź 2011, 16:44
Ostatnio był: 07 Cze 2023, 10:07
Miejscowość: Zadupie Mniejsze Wybudowania Kolonia II
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Sniper Rifle SVDm2
Kozaki: 854

Re: Złoty Odwłok Cywilizacji

Postprzez Farathriel w 18 Lut 2014, 12:18

Kolejny update: wstawiona III część opowiadania. Jednocześnie dokonałem kilku poprawek formalnych. Od teraz jest tutaj podział na rozdziały. W ten sposób łatwiej będzie to wszystko czytać.
Moja twórczość jaką tutaj zamieściłem:
Złoty Odwłok Cywilizacji - cyberpunk/postapokalipsa z nutą tragedii
S.T.A.L.K.E.R. - Hipotezy - artykuł wyjaśniający zagadnienia noosfery
Barwnoprogresja Szarobredni - psychologiczne opowiadanie w narzeczu filozoficznym
Dziadek - ciepły fabularnie short
Demiurg - opowieść filozoficzna/metafizyka
Awatar użytkownika
Farathriel
Stalker

Posty: 142
Dołączenie: 16 Mar 2013, 12:37
Ostatnio był: 16 Mar 2017, 21:02
Miejscowość: Ostrowiec Świętokrzyski
Frakcja: Naukowcy
Kozaki: 63

Re: Złoty Odwłok Cywilizacji

Postprzez Gizbarus w 18 Lut 2014, 12:48

Znów zacznę "running start", czyli od błędów.

toteż okna ów budynków majaczyły złotym kolorytem ich wewnętrznego oświetlenia.


Kolejny raz ta sama literówka - "owych", nie "ów".

Tymczasem na stacji widniało dosłownie kilka osób


Mogę się mylić, ale jakoś nie pasuje mi tutaj określenie "widniało" - pasuje to raczej do ogłoszenia na tablicy, niż to istoty żywej... Ale niech ktoś to jeszcze zweryfikuje. Gdyby okazało się, że istotnie mam rację, to według mnie bardziej będzie pasować "widać było", ewentualnie "szwendało się".

zorganizowanie sprawnych konserwatorów było niegatelnie ważne


Pierwsza rzecz - zakładam, że słowem miało być "niebagatelnie". Druga rzecz - nie jestem pewny, czy także tutaj dobrze użyłeś wyrazu. Coś może mieć niebagatelne znaczenie, ale czy jest niebagatelnie ważne? Nie jestem pewny.

Ty Samik, a ty co o tym wszystkim sądzisz? – szturchnął go znów w ramię kolega z pracy – coś taki dzisiaj małomówny, markotny jakiś.


Słowo "markotny" nie jest na tyle popularne, żeby używać go drugi raz w dość niewielkim odstępie tekstu - niby pojawiło się pierwszy raz na początku akapitu, ale jednak zakuło mnie w oczy w tym miejscu, jakbym miał deja vu.

Tym razem gość starosty już nie stawiał oporu


Tu znów powtórzenie z tym całym "gościem starosty" - ten zwrot przewijał się zaledwie trzy-cztery zdania wcześniej, więc psuje nieco wrażenie.

w dodatku w bardziej znacznym niż dotychczas stopniu.


Po prostu "znaczniejszym". "Bardziej znaczny" chyba nawet nie jest prawidłowym zwrotem... Bo samo "znaczny" zawiera w sobie "bardziej". W tym połączeniu można użyć "znaczący", jeśli już - ale nie będzie pasować do kontekstu zdania.

Znów gdzieś mignął mi brak kropki, czy jakiegoś innego znaku przestankowego. Ogólnie - bardzo pozytywnie. Nie wiem, czy taki był zamiar, ale brzmi to dla mnie póki co jak jakiś mały survival horror. Przynajmniej ja to tak odbieram póki co. W każdym razie - pisz dalej, bo potrafi wciągnąć. Mimo tego, że ciężko na razie przywiązać się do nieco płaskich bohaterów.

Czekam na więcej ;)
A czy TY już przeczytałeś i oceniłeś moją twórczość?
"Samotność w Zonie" - nadal kontynuowana.
"Dawno temu w Zonie" - tylko dla weteranów forum.
"Za późno" - czerwona część cyklu "Kolory Zony"
"Akurat o czasie" - biała część cyklu "Kolory Zony"
"Za wcześnie" - niebieska część cyklu "Kolory Zony"
"Pęknięte Zwierciadło" - mini-cykl o Zonie w wersji noir

Za ten post Gizbarus otrzymał następujące punkty reputacji:
Positive Farathriel.
Awatar użytkownika
Gizbarus
Opowiadacz

Posty: 2895
Dołączenie: 18 Paź 2011, 16:44
Ostatnio był: 07 Cze 2023, 10:07
Miejscowość: Zadupie Mniejsze Wybudowania Kolonia II
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Sniper Rifle SVDm2
Kozaki: 854

Re: Złoty Odwłok Cywilizacji

Postprzez Voldi w 21 Lut 2014, 16:19

Fajne, fajne.

Fajnie, że opisałeś wizję przyszłości Zony, Ukrainy, a poniekąd i całego świata. Ciekawa jest ta wizja ponownej rewolucji przemysłowej, dojazdu zwykłych robotników do Zony i przejście ludzi do życia w niejakiej symbiozie z nią. A przynajmniej przyzwyczajenia się i nauczenia się poradzenia z tym pasożytem.

Czytałem wczoraj wieczorem, lekko rozproszony, więc najciekawszych smaczków nie podam, ale całość wciąga i robi wrażenie. Nie mogę powiedzieć, że nie czekam na więcej, bo ciekawi mnie w sumie, do czego to wszystko zmierza.

Szkoda tylko, że tekst jest mało dopracowany - przecinki stoją jak chcą, zgubiłeś parę kropek, gdzieniegdzie wrzuciłeś jakieś niezbyt przemyślane słowo, które średnio (albo wcale) pasuje do kontekstu. No, ale to kolejny powiew świeżości w tym dziale. Jak każdy Twój tekst!

Tak w sumie myślę... pojawiło się ostatnio tyle tekstów odbiegających tematyką od strzelania do wszystkiego co się rusza, że czekam tylko, aż to się znów zrobi modne, bo wszyscy będą mieli dość własnych wizji i będą domagać się wizji starego, dobrego stalkera napier*alającego do wszystkiego co się rusza :E
Image
Awatar użytkownika
Voldi
Ekspert

Posty: 843
Dołączenie: 29 Gru 2011, 11:11
Ostatnio był: 27 Kwi 2023, 17:28
Miejscowość: Kraków/Hajnówka
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: TRs 301
Kozaki: 426

Re: Złoty Odwłok Cywilizacji

Postprzez Farathriel w 01 Mar 2014, 15:46

Update: po nieco dłuższej przerwie, wstawiłem II rozdział opowiadania. Miłej lektury.
Moja twórczość jaką tutaj zamieściłem:
Złoty Odwłok Cywilizacji - cyberpunk/postapokalipsa z nutą tragedii
S.T.A.L.K.E.R. - Hipotezy - artykuł wyjaśniający zagadnienia noosfery
Barwnoprogresja Szarobredni - psychologiczne opowiadanie w narzeczu filozoficznym
Dziadek - ciepły fabularnie short
Demiurg - opowieść filozoficzna/metafizyka
Awatar użytkownika
Farathriel
Stalker

Posty: 142
Dołączenie: 16 Mar 2013, 12:37
Ostatnio był: 16 Mar 2017, 21:02
Miejscowość: Ostrowiec Świętokrzyski
Frakcja: Naukowcy
Kozaki: 63

Re: Złoty Odwłok Cywilizacji

Postprzez Tajemniczy w 01 Mar 2014, 21:55

Przeczytałem i od razu widzę że nieźle piszesz. Opisy np miasta czy rozpadających się budynków są skromne ale potrafią pobudzić wyobraźnię. Dobrze jest też przedstawiona niepewność i w końcu rozruchy ludzi w wyniku działania tajemniczych anomalii. Pisz dalej bo widać że nieźle ci idzie i masz pomysł na naprawdę dobre opowiadanie. Nie spierdziel tego to będzie cymes.
Awatar użytkownika
Tajemniczy
Monolit

Posty: 2188
Dołączenie: 13 Sie 2010, 20:48
Ostatnio był: 14 Cze 2021, 19:41
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: TOZ34
Kozaki: 517

Re: Złoty Odwłok Cywilizacji

Postprzez Farathriel w 10 Mar 2014, 15:09

Update: Dodany III rozdział opowiadania. Życzę miłej lektury.
Moja twórczość jaką tutaj zamieściłem:
Złoty Odwłok Cywilizacji - cyberpunk/postapokalipsa z nutą tragedii
S.T.A.L.K.E.R. - Hipotezy - artykuł wyjaśniający zagadnienia noosfery
Barwnoprogresja Szarobredni - psychologiczne opowiadanie w narzeczu filozoficznym
Dziadek - ciepły fabularnie short
Demiurg - opowieść filozoficzna/metafizyka
Awatar użytkownika
Farathriel
Stalker

Posty: 142
Dołączenie: 16 Mar 2013, 12:37
Ostatnio był: 16 Mar 2017, 21:02
Miejscowość: Ostrowiec Świętokrzyski
Frakcja: Naukowcy
Kozaki: 63

Re: Złoty Odwłok Cywilizacji

Postprzez Tajemniczy w 10 Mar 2014, 15:47

Ok. Pierwszy przeczytałem więc pierwszy wyłapię byki :caleb:
Na ulicach szalały bojówki wściekłych obywateli wyposażonych w prowizoryczną broń (w tym domowej roboty broń palną).

To "domowej roboty broń palną" mi nie pasuje. Istnieje w polskim słowniku takie słowo jak samopał i ono bardziej mi pasuje.
Blask ognia rozpościerał się na tyle donośnie, że skutecznie rozjaśniał ulice(...)

Donośny to może być głos a blask ognia może być rozległy
No i to chyba będzie tyle ale po mnie przyjdą bardziej doświadczeni i oni wyłapią resztę. Ogólnie bardzo ciekawe zapewne cała akcja opowiadania będzie się toczyć w Kijowie. Jak na razie podoba mi się.
Awatar użytkownika
Tajemniczy
Monolit

Posty: 2188
Dołączenie: 13 Sie 2010, 20:48
Ostatnio był: 14 Cze 2021, 19:41
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: TOZ34
Kozaki: 517

Re: Złoty Odwłok Cywilizacji

Postprzez Farathriel w 28 Mar 2014, 22:45

UPDATE: Dodany piąty, kończący całą opowieść rozdział. Zapraszam do czytania.

Póki co był to mój najdłuższy projekt, który w sumie zajął miejsce 82 stron A5. Jestem wdzięczny każdemu, kto to przeczytał i ocenił.
Moja twórczość jaką tutaj zamieściłem:
Złoty Odwłok Cywilizacji - cyberpunk/postapokalipsa z nutą tragedii
S.T.A.L.K.E.R. - Hipotezy - artykuł wyjaśniający zagadnienia noosfery
Barwnoprogresja Szarobredni - psychologiczne opowiadanie w narzeczu filozoficznym
Dziadek - ciepły fabularnie short
Demiurg - opowieść filozoficzna/metafizyka

Za ten post Farathriel otrzymał następujące punkty reputacji:
Positive Tajemniczy.
Awatar użytkownika
Farathriel
Stalker

Posty: 142
Dołączenie: 16 Mar 2013, 12:37
Ostatnio był: 16 Mar 2017, 21:02
Miejscowość: Ostrowiec Świętokrzyski
Frakcja: Naukowcy
Kozaki: 63


Powróć do Teksty zamknięte długie

Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 0 gości