W SoC w dziczy zawsze, gdy szedłem po dachach w stronę Jantaru, robiłem rozpoznanie za pomocą lornetki. Grupka najemników na surowym wieżowcu zwykle rozkładała obóz, by pruć do wszystkiego, co się zbliży.
Moja taktyka opierała się na związaniu ich ogniem od wschodniej strony budynku. Gdy już wybiłem ich snajperów, zakradałem się pod schody i wybijałem po cichu pozostałych członków oddziału, którzy patrzyli w dal w poszukiwaniu niedawnego zagrożenia.
Gdy już było po walce, przenosiłem wszystkie truchła na środek budynku(po paru starciach potrafił się utworzyć całkiem spory stos
), by zwabić w to miejsce pobliskie stada psów. Miało to dwie zalety:
1. Fale ataków dzikich stworzeń powodowały zamęt w szeregach wroga, tak więc spora część siły ogniowej była skupiona nie na mnie, lecz na obronie schodów. Przynajmniej do czasu...
2. Ułatwiało to wykonywanie zadań typu "wybij sforę dzikich psów", ponieważ niedobitki stada zawsze wracały w to miejsce.
Bardzo lubiłem wykorzystywać instynkty przetrwania miejscowej fauny, system A-Life był pod tym względem świetnie opracowany.