"Do Końca" by MacAron

Powyżej 5000 znaków.

Moderator: Realkriss

"Do Końca" by MacAron

Postprzez MacAron w 05 Mar 2011, 23:37

Siemka wszystkim!

Nadszedł w końcu ten moment, w którym to wybijam się ponad dwa opowiadania. Przedstawiam Wam nową, tym razem autorską historię osadzoną w klimatach postapokaliptycznych, ale tym razem już nie postnuklearnych. Zaciekawiłem? Mam nadzięję! :E . Zapraszam do zapoznania się z tekstem i serdecznie proszę o komentarze! :P :wink:
Opowiadanie zostało już skorygowane przez matekfpol, co z pewnością umili Wam lekturę. Dzięki Wielkie Matku! :wink:

Jeszcze raz proszę o komentarze! :D



Do Końca


I

- Zjedz coś. Musisz jeść. – powiedział nie więcej niż osiemnastoletni chłopak wyciągając w stronę leżącej na łóżku dziewczyny łyżkę z jedzeniem. Młodzieniec siedział pochylony na starym składanym krześle. W pomieszczeniu panowała niska temperatura, przez co widać było unoszącą się nad łyżką parę, podobnie jak oddech. Obok na ziemi leżała przenośna, turystyczna kuchenka z niewielką butlą gazową. Na palniku znajdowała się rozgrzana puszka z gotującą się w niej zupą. Wokół można było dostrzec kilka rowerów, starą sofę, puste pudełka i drewnianą półkę z najróżniejszymi rzeczami. Pomieszczenie miało również naprzeciwko łóżka schody, które wiodły na górę. Wnętrze rozświetlała słaba poświata z zamontowanej pod sufitem żarówki, ale mimo to w pokoju panował półmrok.
Chłopak ubrany był w szarą kurtkę i brudne ciemne jeansy, a na dłoniach miał stare zielone rękawiczki. Brązowe włosy łagodnie opadały mu na czoło, a twarz z przynajmniej kilkudniowym zarostem zdradzała troskę i wewnętrzny niepokój. Swoimi niebieskimi oczami uważnie i z cierpliwością wpatrywał się w leżącą przed nim dziewczynę w podobnym wieku. Była szczelnie przykryta grubą kołdrą i wełnianym kocem, tak że widać było jedynie jej głowę. Ciemne brązowe oczy z wysiłkiem wpatrywały się w młodzieńca spod długich, kasztanowych włosów. Chłopak ostrożnie odgarnął jej włosy na bok czując przy tym nienaturalne ciepło bijące z jej czoła. Twarz dziewczyny była bardzo blada, a usta lekko sine. Miejscami widać było krople potu, a cała głowa co chwilę lekko drgała. Mimo widocznych objawów wysokiej gorączki, leżąca łagodnie uśmiechała się do swojego towarzysza spod przymrużonych oczu.
- Proszę cię. Chociaż odrobinkę – chłopak ponowił prośbę błagalnym głosem – Nic nie jadłaś od wczoraj. Proszę, tylko kilka łyżek.
- Ale ja nie jestem głodna… Naprawdę Andy… nie mam ochoty… - odpowiedziała z widocznym wysiłkiem i głośno zakasłała. Od kilku dni podwyższona temperatura praktycznie jej nie opuszczała.
- Evelin, proszę cię. Jedna łyżka i dam ci spokój. – chłopak nadal ją namawiał. Po tych słowach zbliżył łyżkę do jej ust i nie widząc sprzeciwu, podniósł lekko jej głowę i powoli przechylił łyżkę. Dziewczyna z wysiłkiem przełknęła, po czym głośno lecz spokojnie odetchnęła.
- To co, może jeszcze jedną? – spytał z nadzieją w głosie Andy i odwrócił się w stronę kuchenki, ale Evelin odpowiedziała:
- Nie, na razie nie… - i po chwili dodała – Dziękuję, skarbie.
- To może chcesz wody? Od trzech godzin nic nie piłaś. Martwię się o ciebie… - powiedział patrząc jej uważnie w oczy.
- Może za chwilę.
- Dobrze.
Następnie wstał i podszedł do stojącego niedaleko, niewielkiego stolika. Wśród wielu drobiazgów leżało na nim małe, czerwone pudełko. Andy otworzył je i chwilę w nim pogrzebał, po czym wrócił do Evelin i usiadł na krześle. W jego ręce spoczywał termometr i kilka tabletek.
- Połknij to. – powiedział podając jej tabletki i szklankę z wodą, która leżała przy łóżku. Dziewczyna posłusznie przyjęła podane do ust tabletki i powoli popiła. Gdy przełknęła, chłopak uchylił lekko kołdrę i włożył jej pod pachę termometr. Evelin wzdrygnęła się, ale nic nie powiedziała. Przez kilka minut leżała z zamkniętymi oczami oddychając ciężko, czując przy tym nieustanne i czujne spojrzenie Andy’iego. Po chwili termometr znajdował się ponownie w rękach chłopaka. Ten popatrzył na niego chwilę, po czym wstał i odłożył go na miejsce.
- Ile? – spytała nadal z zamkniętymi oczami dziewczyna. Po kilku sekundach usłyszała:
- Mniej. Trochę spadło.
- To dobrze – powiedziała, po czym spytała ponownie:
- Ilu dzisiaj widziałeś?
Słysząc to pytanie Andy stanął w miejscu i wzdrygnął się. Po chwili namysłu rzekł:
- Jednego. Szedł na zachód. Tak jak wszyscy.
- Jednego?
- Tak.

Nie była to jednak prawda. Od kilku dni przez niewielkie miasteczko w stanie Maryland, w jakim się znajdowali przechodziło dziennie kilka grup ludzi. Niespełna pół roku temu na świecie wybuchła pandemia choroby łudząco podobnej do pospolitej grypy. Patogen, który ją wywołuje nazwany został przez prasę „GK-Virus” od słów „Genetic Knot*”. Ludzie jednak szybko przekonali się o jego sile i rozszyfrowali nazwę jako „Global Killer** - Virus”. I nie mylili się.
W ciągu pierwszego miesiąca sporadyczne zachorowania pojawiły się w jednej trzeciej krajów na świecie. Gorączka, ból mięśni, osłabienie, kaszel. Początkowo WHO*** nie podjęło żadnych kroków. Ministrowie poszczególnych krajów również.
Przez następne trzy miesiące spotykano się z masowymi zgonami. Chorzy po ciężkiej i nierównej walce, mimo różnorodnych leków i kuracji umierali po kilkutygodniowej batalii. Lekarze byli bezradni. Zawiodły wszelkie znane metody leczenia. Zaczęła się panika, masowe ucieczki z domów. Podobnie jak w innych krajach, również w USA nie można było stwierdzić ogniska choroby. Wszędzie spotykano przynajmniej pojedyncze przypadki. Na rozkaz prezydenta wprowadzono stan wyjątkowy, do akcji wkroczyła Gwardia Narodowa. Izolowano chorych. Żony oddzielano od mężów, matki od dzieci. Świat podzielił się między zarażonych i tych, którzy jeszcze wśród nich nie są. Społeczeństwo zaczęło się buntować. Walczyć o przetrwanie. Zaczęły się masowe egzekucje.
Od ponad miesiąca świat jest już wyludniony. Domy opustoszały, ulice ucichły. Ci, którzy żyją zmierzają na zachód. To tam, podobno, jest bezpiecznie. „Zielona strefa, wolna od choroby” – tak przedstawiały to media kiedy jeszcze funkcjonowały. Kiedy jeszcze była nadzieja.
Wraz z końcem porządku skończyło się człowieczeństwo. Ludzie zaczęli walczyć o siebie i swoich najbliższych. Na światło dzienne wyszła dotąd głęboko skrywana, zwierzęca natura. I prawda o tym, że człowiek w obliczu zagrożenia nie cofnie się przed niczym. Byleby przeżyć. Choćby jeden dzień dłużej.

Andy odwrócił się plecami do dziewczyny i znowu podszedł do stołu. Z kieszeni kurtki powoli i ostrożnie wyjął rewolwer, który udało mu się wziąć z domu, kiedy w pośpiechu wraz ze swoją rodziną i Evelin opuszczali miasto. Jej rodzice byli w tym czasie w Londynie.
Otworzył bębenek i spojrzał na jedyne trzy naboje jakie posiadał. Po chwili namysłu na powrót załadował broń i schował ją w kieszeni, po czym podszedł do dziewczyny i widząc jej senność cicho powiedział:
- Ev, kochanie, muszę na chwilę wyjść i poszukać czegoś do jedzenia. Znajdę kilka konserw i natychmiast wracam. Dobrze?
- Dobrze… - usłyszał w odpowiedzi słaby głos. Chora była widocznie osłabiona, a wzmożone krople potu na jej czole świadczyły na nawrocie gorączki. Andy lekko dotknął jej czoła, po czym wyłączył stojącą niedaleko kuchenkę i powoli, jak najciszej podszedł do drzwi i zaczął wspinać się po starych, drewnianych schodach, które trzeszczały przy każdym kroku. Gdy doszedł do drzwi, usunął założone przez siebie dla bezpieczeństwa blokady. W chwili, kiedy przekręcał klamkę, usłyszał za plecami słaby, zmęczony głos:
- Jesteśmy tutaj bezpieczni, prawda?
- Tak kochanie. Jesteśmy tutaj bezpieczni.

Andy otworzył drzwi i zrobił krok naprzód. Znajdował się teraz w korytarzu dwupiętrowego domu. Hol wiódł na obie strony, miejscami przerywany drzwiami do różnych pokoi. Chłopak zamknął drzwi i zamaskował je tak, by z zewnątrz wydawały się od dawna nieużywane. Gdy skończył, wyjął z kieszeni czapkę i założył ją na głowę. Następnie zapiął kurtkę i ruszył w prawo. Mijając drzwi do kuchni, schody wiodące na górę i kilka mniejszych, zamkniętych pokoi przechodził obok porozrzucanych bezładnie rzeczy i poprzewracanych mebli. Właściciele domu musieli opuszczać go w dużym pośpiechu. Po chwili doszedł do drzwi wejściowych. Lekko je uchylił i rozejrzał się na zewnątrz. Wokół leżało wiele liści, które przykrywały do niedawna ładnie utrzymany trawnik oraz równą, kamienną ścieżkę prowadzącą od drzwi do furtki. Według obliczeń Andy’iego był już 27 października.
- No dobra… Trzeba to zrobić – powiedział do siebie, dodając sobie otuchy. Ruszył niepewnym krokiem w stronę furtki nieustannie rozglądając się naokoło w poszukiwaniu ludzi. „Obym tylko nikogo nie spotkał” – rzekł do siebie w myślach i ruszył pewniej. Po chwili znajdował się już po drugiej stronie ulicy idąc na wschód. Wyjął złożoną i lekko już wytartą mapę okolicy i nie zwalniając kroku zaczął ją studiować. Na rysunku widać było zaznaczone czerwonymi krzyżykami budynki, które były położone blisko siebie i ciągnęły się wzdłuż jednej z kilku większych ulic. Szurając butami o świeżo opadnięte liście, Andy schował mapę i zaczął przypatrywać się budynkom. Po kilku minutach zatrzymał się przed małym, jasnobrązowym domem z numerem pięćdziesiąt sześć. Ostrożnie wyjął rewolwer i naciągnął kurek. Następnie otworzył furtkę i wszedł na niewielki ogródek idąc w stronę drzwi. Gdy spróbował je otworzyć, okazały się zamknięte. Podszedł więc do najbliższego okna i wybił je. Po chwili znajdował się w głównym pokoju. Podobnie jak w innych domach, tak i tutaj wiele rzeczy było poprzewracanych i potłuczonych, niczym po gruntownym, szybkim przeszukaniu. Niepewnie i z lekkim przestrachem ruszył w głąb pomieszczenia do korytarza ciągle trzymając rewolwer. Hol okazał się niewielki i ciasny, kończąc się przy kuchni. Idąc jak najciszej Andy dotarł do ostatniego pomieszczenia i z ulgą zobaczył, że nie wszystkie półki są pootwierane. Będąc we wcześniejszych domach zdążył zaobserwować, że wtedy nie ma nadziei na znalezienie czegokolwiek. Z nadzieją podszedł do najbliższej i otworzył ją. W środku znajdowało się kilka pustych słoików i jeden pełny schowany w głębi. Szybko wyjął go i dokładnie obejrzał. Z radością zauważył, że jest to konfitura, zapewne truskawkowa. Uśmiechając się i ciesząc jak nigdy zaczął pokrzepiać się na głos, a nawet śmiać. Chwilę potem wrócił do przeszukiwania pomieszczenia.

Gdy skończył spojrzał na swoje łupy. Prócz słoika znalazł także otwartą już torebkę z niewielką ilością makaronu, mały sok pomarańczowy w szklanej butelce i dwie puszki ze śledziami. Od dawna nie znalazł tak dużo w jednym domu. Zarzucił sobie torbę z rzeczami na plecy i teraz już pewniej ruszył w stronę korytarza. Przechodząc obok półprzymkniętych drzwi jednego z pokoi kątem oka zobaczył jakąś dużą, różową rzecz stojącą na podłodze, która przykuła jego uwagę. Zatrzymał się przed drzwiami i powoli je uchylił. W środku przy ścianie znajdowało się sporych rozmiarów łóżko dziecięce, a obok niego mała szafeczka takiego samego koloru. Na ścianach widoczne były zdjęcia kwiatów i małych zwierząt oraz kilka dużych naklejek przedstawiających bajkowe postacie. Wokół stały też dziecięce zabawki, które wydawały się nietknięte. Na łóżku wisiał kolorowy kalendarz z odrywanymi kartkami. Gdy Andy ukucnął przy nim, zobaczył krótkie zdanie, które brzmiało: „Mała Alice już tylko za…” i wiszącą obok odrywaną kartkę „63 dni”. Po prawej stronie przyczepione było zdjęcie młodej, dwudziestokilkuletniej kobiety w ciąży. Miała promienisty uśmiech pełen radości i nadziei. Po dłuższej chwili wpatrywania się w jej postać, Andy wstał i bez słowa ruszył spokojnym, wolnym krokiem w stronę wyjścia. Po chwili był już przy oknie, którym wszedł do środka. Dopiero teraz zauważył sporych rozmiarów zdjęcie na jednej ze ścian. Przedstawiało tą samą kobietę u boku wysokiego, przystojnego mężczyzny. Oboje stali na plaży o zachodzie słońca i uśmiechali się do siebie. W tle widać było łagodny, niczym nie zmącony ocean. Andy pomyślał, że jej uśmiechu nie zapomni do końca życia.

- Ev, śpisz? – spytał półszeptem schodząc po schodach. Starał się to robić jak najciszej, ale stare drewniane stopnie skrzypiały przy najmniejszym ruchu. Gdy znalazł się przy dziewczynie zobaczył, że udało jej się zasnąć. Lekko dotknął jej czoła czując podwyższoną temperaturę. Łagodnie pogłaskał ją po włosach, a następnie szczelnie przykrył. Gdy skończył, podszedł do stołu i wypakował torbę. Potem usiadł i napił się wody. Od czasu wyjścia z tamtego domu nie mógł przestać myśleć o tej kobiecie, jej mężu i małej Alice, której zapewne nie dane było się urodzić. Nagle, bez ostrzeżenia wybuchnął płaczem. Oparł się łokciami o kolana i po cichu łkał. Początkowo starał się to powstrzymać, ale na próżno. Nagromadzone przez wiele dni emocje teraz znalazły ujście i niczym rwąca rzeka, która przełamała tamę, bez końca wypływały w postaci łez i płaczu.
- O Jezu, Jezu… Dlaczego… - powtarzał do siebie na głos co chwilę zerkając na śpiącą Evelin.




*Genetic Knot – ang. Genetyczny Węzeł
**Global Killer – ang. Globalny Zabójca
***WHO – World Health Organization – ang. Światowa Organizacja Zdrowia
Ostatnio edytowany przez MacAron 03 Cze 2011, 23:38, edytowano w sumie 6 razy
"Moskwiczanie wiedzą o podziemiach w metrze, którym niby codziennie jeżdżą, jakieś trzydzieści procent prawdy. Niepozorne drzwiczki (...) to wejście do bunkra obrony przeciwrakietowej, który zajmuje dodatkowe 10 tysięcy metrów pod ziemią." - Dmitry Glukhovsky Image

Za ten post MacAron otrzymał następujące punkty reputacji:
Positive BaMbOsZ.
Awatar użytkownika
MacAron
Stalker

Posty: 91
Dołączenie: 20 Lis 2010, 17:47
Ostatnio był: 31 Paź 2014, 23:26
Miejscowość: stacja "Biegowa"; Moskwa :)
Frakcja: Wojsko
Ulubiona broń: Akm 74/2U Special
Kozaki: 22

Reklamy Google

Re: "Do Końca" by MacAron

Postprzez BaMbOsZ w 05 Mar 2011, 23:47

No no ciekawe.Stawiam :wódka: i postanowiłem sam coś napisać.
Awatar użytkownika
BaMbOsZ
Stalker

Posty: 93
Dołączenie: 25 Lut 2011, 22:16
Ostatnio był: 03 Lut 2014, 02:03
Miejscowość: Prypeć
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Tunder S14
Kozaki: 5

Re: "Do Końca" by MacAron

Postprzez MacAron w 06 Mar 2011, 21:41

Dzięki serdeczne za komentarz i kozaka :D . Ostatnio coś o nie (commenty :) ) trudno, jakiś zastój się zrobił w dziale "Literatura" :P .
Bardzo chętnie przeczytam Twoje opowiadanie gdy już coś skrobniesz :wink: .

Pozdrawiam :!: :P
"Moskwiczanie wiedzą o podziemiach w metrze, którym niby codziennie jeżdżą, jakieś trzydzieści procent prawdy. Niepozorne drzwiczki (...) to wejście do bunkra obrony przeciwrakietowej, który zajmuje dodatkowe 10 tysięcy metrów pod ziemią." - Dmitry Glukhovsky Image
Awatar użytkownika
MacAron
Stalker

Posty: 91
Dołączenie: 20 Lis 2010, 17:47
Ostatnio był: 31 Paź 2014, 23:26
Miejscowość: stacja "Biegowa"; Moskwa :)
Frakcja: Wojsko
Ulubiona broń: Akm 74/2U Special
Kozaki: 22

Re: "Do Końca" by MacAron

Postprzez jalkavaki w 07 Mar 2011, 10:55

Teraz dopiero znalazłem trochę czasu aby przeczytać.
Ciekawie się zapowiada.Temat też oryginalny. Już nie wojna nuklearna a pandemia. Chyba MacAron nie lubisz ludzkości, że tak w każdym opowiadaniu dziesiątkujesz ją :wink:
Jest kilka nieścisłości. Chłopak ma rewolwer, który w pewnym momencie zamienia się w pistolet:
Niepewnie i z lekkim przestrachem ruszył w głąb pomieszczenia do korytarza ciągle trzymając odbezpieczony pistolet.

Piszesz też, że odbezpiecza owy rewolwer. Ten rodzaj broni nie posiada bezpieczników. Może co najwyżej naciągnąć kurek, aby strzał nastąpił szybciej i z mniej wymaganą siłą.
A poza tym jest ok :D
Pozdrawiam
Wojna jest zła. Ale gorsze są sukinsyny które nie mają nic za co byliby gotowi walczyć i umierać.
"Może nas wiedzie szalbierz chciwy paru groszy
Lecz lepsze to niż śmierć na wapniejących szańcach" - J. Kaczmarski, Stalker.
Awatar użytkownika
jalkavaki
Legenda

Posty: 1384
Dołączenie: 02 Kwi 2010, 11:20
Ostatnio był: 13 Maj 2025, 17:30
Miejscowość: Stetinum
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: TOZ34
Kozaki: 194

Re: "Do Końca" by MacAron

Postprzez MacAron w 07 Mar 2011, 11:29

Dzięki za komentarz jalkavaki :P . Szczerze mówiąc to już się bałem, że przeczytałeś i Ci się nie spodobało :wink: .
Tekst już skorygowałem, rewolwer jest rewolwerem i nie ma bezpiecznika :) .
A co do zagłady ludzkości, to osobiście nic do niej nie mam :P . Po prostu lubię te klimaty i tylko wykorzystuję mnogość potencjalnych zagrożeń, które ludzie sami stworzyli (bądź mogą stworzyć) do przedstawienia tego, co - w pewnym sensie - realnie nam zagraża. Taka literacka przestroga :P .
Bardzo się cieszę, że również to opowiadanie przypadło Ci do gustu. :D

Pozdrawiam serdecznie i jeszcze raz Wielkie Dzięki :wink:
"Moskwiczanie wiedzą o podziemiach w metrze, którym niby codziennie jeżdżą, jakieś trzydzieści procent prawdy. Niepozorne drzwiczki (...) to wejście do bunkra obrony przeciwrakietowej, który zajmuje dodatkowe 10 tysięcy metrów pod ziemią." - Dmitry Glukhovsky Image
Awatar użytkownika
MacAron
Stalker

Posty: 91
Dołączenie: 20 Lis 2010, 17:47
Ostatnio był: 31 Paź 2014, 23:26
Miejscowość: stacja "Biegowa"; Moskwa :)
Frakcja: Wojsko
Ulubiona broń: Akm 74/2U Special
Kozaki: 22

Re: "Do Końca" by MacAron

Postprzez MacAron w 03 Cze 2011, 22:41

Witam :wink:

Przedstawiam Wam drugą cześć historii Andy'iego i Evelin - dwójki młodych ludzi zdanych na siebie w postpandemicznym świecie, gdzie najwyższą wartością jest przeżycie kolejnych dni. Dla większej czytelności podzieliłem tekst na mniejsze fragmenty.

Serdecznie zachęcam do lektury i bardzo, ale to bardzo proszę o komentarze :!: :D

Pozdrawiam :P :wink:




II

W głębokiej ciemności jedyne źródło światła w postaci niewielkiej latarki skupiało się na siedzącym przy stole chłopaku. Nieruchoma postura wpatrzona w stojący na blacie budzik wydawała się na coś czekać. Bystre niebieskie oczy skupione były na zielonych cyfrach wskazujących godzinę 7:43. Promień latarki oświetlał oparte na stole dłonie trzymające średnich rozmiarów słoik. Emblemat przedstawiał dwie połówki gruszki skąpane w blasku słońca. Wzrok postaci po chwili spojrzał na nie, by następnie przybrać obraz głodu i pożądania. Palce powoli owinęły się wokół wieczka i delikatnie je przekręciły. W ciszy, przerywanej jedynie głośnym oddechem leżącej w ciemności chorej dziewczyny, dało się słyszeć charakterystyczny odgłos i po chwili nad stołem unosił się przyjemny słodkawy zapach świeżych owoców w syropie. Chłopak przymknął oczy i rozkoszował się nim łagodnie się uśmiechając. Następnie odstawił słoik, po czym wziął latarkę do ręki i wstał. Oświetlił znajdujący się pod schodami niewielki generator prądu i powoli do niego podszedł, uważnie patrząc pod nogi. Niedługo potem pomieszczenie wypełnił miarowy i cichy stukot urządzenia, a wraz z nim stopniowo rozpaliła się wisząca pod sufitem żarówka.
Andy zbliżył się do leżącej naprzeciwko schodów dziewczyny, po czym ukucnął przy niej. Łagodnym ruchem pogłaskał ją po włosach i wierzchem dłoni dotknął czoła. Poczuł bijące z niego ciepło, jednak w jego odczuciu mniejsze niż kilka godzin wcześniej. Po chwili przeniósł wzrok na zamknięte, lecz będące nieustannie w ruchu oczy i lekko rozchylone wargi. Wydobywający się z nich głośny i gorący oddech, co jakiś czas przerywany, zaniepokoił go. Sprawdził, czy jest szczelnie okryta po czym wrócił do stołu. Chwycił leżący w rogu talerz i z otwartego słoika nałożył na niego dwie połówki gruszki. Wziął widelec i ponownie udał się w stronę łóżka.
- Ev… obudź się… - powiedział cicho i delikatnie, kładąc przy tym rękę na okrytym pod puchową kołdrą barku dziewczyny. Chwilę potem ta niepewnie otworzyła oczy.
- Tak…? – spytała mrużąc oczy, a następnie na powrót je zamykając. Światło, mimo iż słabe, raziło ją.
- Mam coś dla ciebie – powiedział Andy i zbliżył do jej twarzy talerz – gruszki. Twoje ulubione.
Na dźwięk tych słów jak również poczuwszy zapach owoców Evelin uroczo uśmiechnęła się. Widząc to Andy od razu się ucieszył, a jego twarz przybrała pogodny i radosny wygląd. Oczy na nowo odzyskały od kilku już dni nieobecną iskrę, a w serce wlały się otucha i nadzieja, od dawna na świecie niespotykane.
- Chcesz trochę?
- Trochę… - rzekła i niepewnie otworzyła oczy skupiając wzrok na klęczącym naprzeciwko niej chłopaku. Widząc jego wesołe oblicze jeszcze bardziej się uśmiechnęła. Po chwili spytała miłym tonem:
- Czemu się tak cieszysz?
- Bo widzę, że czujesz się lepiej. Nareszcie masz apetyt.
- Nie na wszystko. Ale skusiłeś mnie tymi gruszkami.
Po tych słowach Andy radośnie się roześmiał i delikatnie pogłaskał ją po policzku. Evelin wtuliła się w jego dłoń zamykając przy tym oczy i nadal łagodnie się uśmiechając. Jej twarz zdradzała głęboką miłość oraz bezgraniczne zaufanie. Patrząc na nią Andy wiedział, że czuje się przy nim bezpieczna.


Dwie godziny później szykował się do wyjścia. Spakował swoją torbę i ubrał podniszczoną kurtkę. Gdy wchodził po schodach, obejrzał się za siebie. Dziewczyna spała odwrócona do niego tyłem będąc szczelnie okryta. Chwilę wpatrywał się w nią, po czym wspiął się na górę. Usunął zabezpieczenia i po chwili był już po drugiej stronie drzwi. Tak jak zawsze zamaskował je, dzięki czemu z pozoru wyglądały na nieużywane i niedostępne. Zawsze gdy opuszczał ich schronienie czuł niepewność i strach, które z każdym metrem oddalającym go od dziewczyny wzrastały niekiedy doprowadzając go do obłędu wątpliwościami i obrazami podsuwanymi przez wyobraźnię. Idąc ulicą nie raz głęboko się zamyślał, dokładnie analizując po kolei każdą czynność wykonaną przed wyjściem z piwnicy. Kilkakrotnie zdarzyło mu się wrócić i dopiero gdy nabierał pewności, że wszystko jest w porządku, wracał na ulicę i szedł do kolejnych domów.
Szybkim krokiem przemierzył główny hol i po chwili znajdował się na chodniku przed budynkiem. Z każdym dniem przybywało liści, które co chwilę targane były świszczącymi porywami wiatru unosząc się delikatnie w powietrzu. Andy od zawsze lubił obserwować ten niekontrolowany i dynamiczny taniec. Będąc małym uwielbiał biegać po lesie szurając butami o głęboki, kolorowy dywan. Patrząc na podrygujące w rytm powiewu barwne liście, ruszył na zachód. Prócz charakterystycznego dźwięku ocierających się o nie ciężkich zimowych butów i odgłosów wiatru w okolicy panowała nieprzerwana cisza, nienaruszana odgłosem rozmawiających ze sobą ludzi czy jeżdżących samochodów. Wśród tak wielu domostw wydawała się sztuczna, chwilowa. Panująca wszędzie pustka, podobnie jak otwarte na oścież furtki ogrodzeń i drzwi domostw zdradziecko zapraszały, z zewnątrz przypominając gotową do pochwycenia niczego nie spodziewającej się ofiary w pułapkę. Świat znany Andy’iemu i Evelin w przeciągu kilku miesięcy zmienił się w wieczną i umilkłą pustynię pełną dawnych zabudowań będących śladami wymarłej cywilizacji. Przyroda pozwalając ludzkości na gospodarowanie swoimi bogactwami przez długie lata, w końcu upomniała się o swoją własność. Wkrótce miasta i wioski przykryje zielony płaszcz od zawsze obecnej i niezłomnej roślinności, która pozornie zdawała się być podporządkowana rodzajowi ludzkiemu. Siła technologii i umysłu jest jednak zbyt młoda i bezsilna w obliczu panującej od wieków natury. To ona dała człowiekowi życie, ona też je odebrała. Rachunek został wyrównany.


Andy doszedł do skrzyżowania. Stanął na środku drogi i spojrzał na mapę. Większość okolicznych domów została już przez niego przeszukana, zresztą z marnym skutkiem. Ta okolica nie szczyciła się bogactwem, co przekładało się na zgromadzone w piwnicach zapasy. Po chwili zastanowienia skręcił w prawo, gdzie znajdywały się kilkupiętrowe domy mieszkalne, często goszczące kilka wielopokoleniowych rodzin. Z zewnątrz przypominające niewielkie bloki, były szare i obskurne. Gdy podszedł do jednego z nich poczuł wewnętrzną niechęć do przekraczania jego progu. Na podwórku walały się różnorakie przedmioty świadczące o panującym już wcześniej nieładzie i chaosie. Tu i ówdzie znajdowały się porzucone przez dzieci zabawki, nie brakowało też śmieci. Wzrok przykuwała znajdująca się niedaleko prowadzącej do drzwi ścieżki niewielkich rozmiarów piaskownica, teraz porośnięta chwastami. Andy wszedł przez furtkę i udał się w stronę drzwi, które okazały się niedomknięte. Cicho przeklął, z doświadczenia wiedząc, że budynek był już wcześniej przez kogoś przeszukany. Mimo to wszedł do środka.
Dom rzeczywiście był sporych rozmiarów. W środku panowała niegościnna ciemność, przez co chłopak musiał oświetlić sobie wnętrze wziętą z kryjówki latarką. Z przyzwyczajenia, jak również ze zdrowego rozsądku upewnił się, że spoczywający w kieszeni kurtki rewolwer jest gotowy do strzału. Kilka metrów od wejścia znajdowały się stare drewniane schody ze zdobioną poręczą, co wyróżniało je na tle szarych, od dawna nie odmalowywanych ścian. Andy powolnym krokiem udał się w ich stronę. Po chwili postawił stopę na pierwszym stopniu. Stare, zwietrzałe drewno głośno zaskrzypiało roznosząc po przedpokoju charakterystyczny dźwięk uginającego się pod ciężarem drewna. Chłopak postanowił, że najpierw przeszuka dół, a dopiero później spróbuje szczęścia na górze. Udał się więc w głąb ciemnego i ciasnego korytarza napotykając co jakiś czas walające się pod nogami przedmioty. W końcu doszedł do kuchni.
Pomieszczenie było dość duże i przestronne, a dzięki przejrzystym oknom dobrze oświetlone. Andy podszedł do szafek i otworzył je po kolei dokładnie przetrząsając. Jedyną przydatną rzeczą jaką znalazł, była ukryta za naczyniami do połowy opróżniona paczka płatków czekoladowych. Z obojętną miną wrzucił ją do torby i wyszedł z pomieszczenia. Przez kilka minut krążył po pokojach, przeszukując szuflady i biurka, nie natrafił jednak na nic godnego uwagi. Następnie udał się z powrotem pod schody. Końcowe stopnie pogrążały się w ciemności, przez co sprawiały wrażenie niedostępnych i nieskończonych. Andy niepewnie zaczął wspinać się na górę. Każdemu krokowi towarzyszył skrzypiący dźwięk uginającego się drewna, przywodząc na myśl domki letniskowe znane mu z wakacji. W końcu znalazł się na pierwszym piętrze, gdzie panowała głęboka, niczym niezmącona ciemność. Promień latarki oświetlił niezbyt szeroki korytarz i kilka znajdujących się w regularnych odstępstwach zamkniętych drzwi. Wszechogarniająca ciasnota coraz bardziej przerażała go, przez co z każdą chwilą poważniej rozważał wyjście z budynku. Zdobył się jednak na odwagę i podszedł do najbliższego pokoju. Powoli przekręcił gałkę klamki i uchylił drzwi. W środku panowała niesamowita duchota i słodkawo-mdły smród. Momentalnie przykrył usta i nos dłonią, lecz mimo to poczuł nagły przypływ nudności. Po chwili opanował chęć zwymiotowania i przykrywając twarz wyjętą z kieszeni chustką, oświetlił wnętrze pomieszczenia. Naprzeciwko drzwi znajdowało się podwójne łóżko, a na brudnym ciemnoczerwonym dywanie walały się różnorakie śmieci, resztki jedzenia i stłuczone szkło. Wzrok Andy’iego przykuła widocznie wybrzuszona puchowa kołdra. Powoli, wbrew głosowi rozsądku wiedziony ciekawością wszedł do środka. Gdy znalazł się niespełna metr od łóżka, oświetlił je. Ujrzał wpatrujące się w niego duże, zapadłe i wyschnięte oczy wyzierające z oczodołów szarej, pociągłej twarzy. Opadłe policzki uwypukliły kości i szczękę, przez co niegdyś kobieca twarz stała się urzeczywistnieniem przerażenia i bólu. Wykrzywione w grymasie zmęczenia, głodu i nieludzkiego cierpienia otwarte usta z wyszczerzonymi zębami i wąskimi, bladymi wargami tworzyły obraz męki i rozpaczy. Wąska głowa ozdobiona przetrzebionymi i potarganymi długimi włosami sprawiała wrażenie wysuszonej i zmumifikowanej. Andy stanął jak wryty zahipnotyzowany obserwującymi go martwymi ślepiami, w których wnętrzu ujrzał nieograniczoną i wieczną pustkę. Po kilku sekundach nad zszokowanym umysłem górę wziął instynkt. Niczym poparzony, chłopak wyskoczył z pokoju gnany strachem. Potykając się zbiegł po schodach by po chwili znaleźć się przed domem. Głośno szlochając i cały się trzęsąc opadł na kolana i zwymiotował. Ciągle kaszląc i dygocząc na całym ciele nie miał siły wstać. Nigdy nie był tak przerażony. Gdy po kilku minutach się opanował, poczuł silny ból głowy spowodowany dużą dawką adrenaliny i emocji. Nadal klęcząc złapał się za głowę i mocno zacisnął powieki próbując zebrać błądzące myśli. Czuł spływające po policzkach zimne łzy. Nigdy wcześniej nie widział czegoś równie okropnego. Owszem, zdawało mu się napotkać zwłoki, jednak zawsze były czymś przykryte bądź znajdowały się dość daleko. Pierwszy raz ujrzał zmasakrowane przez chorobę i czas ciało człowieka. Po dłuższej chwili uspokoił oddech i chwiejnie wstał jeszcze przez jakiś czas nie mogąc z nerwów uspokoić wzroku.

„Po cholerę tam wchodziłem? Przecież na górze nigdy nic nie ma!” – rugał się w myślach nie pojmując własnej głupoty. Gdy tylko odzyskał równowagę, pośpiesznie oddalił się od otwartych na oścież drzwi. Znalazłszy się z powrotem na ulicy, pobiegł w stronę skrzyżowania ani razu nie oglądając się za siebie. Przez pozornie niedługi czas pobytu w domu pogoda zdążyła się zmienić. Z mocno zachmurzonego nieba powoli i prawie niezauważalnie zaczął padać deszcz. Po kilku minutach przyspieszonego marszu Andy poczuł, że opad nabiera na sile. Niedługo potem zmienił się w siarczystą ulewę. Lejąca się z nieba ściana wody przykryła okolicę. Dotąd niczym nie zmącona cisza przerodziła się w głośny szum opadającego deszczu, a widoczność znacznie się zmniejszyła. Chłopak poczuł, jak jego zimowe i dotąd nieprzemakalne buty stają się coraz cięższe, a kurtka z każdą chwilą wilgotniejsza. Mimo, iż chciał jak najszybciej znaleźć się z powrotem u boku Evelin, musiał znaleźć chwilowe schronienie. Nie wiele myśląc skręcił w najbliższą furtkę i wbiegł do środka domu.
Wnętrze zdawało mu się znajome. Po chwili zdał sobie sprawę, że ten budynek przeszukał tydzień temu, skupiając się jedynie na żywności. Teraz dostrzegł prawdziwe oblicze domostwa. Sporych rozmiarów hol urządzony na wzór klasyczny z porządnymi drewnianymi meblami przywodził na myśl dziewiętnastowieczny europejski dworek znany mu z książek z historii. Wystrój pozornie ciężki i odpychający po chwili przybrał w jego oczach gościnny i szlachetny wygląd. Andy zamknął drzwi przez co odgłosy deszczu momentalnie ucichły stając się jedynie elementem tła. Odważnie wkroczył do salonu i usiadł na ciemnej skórzanej sofie. Naprzeciwko stała mahoniowa komoda, a przy niej stary czarny fortepian. Jasne ściany były ozdobione klasycznymi malowidłami przedstawiającymi krajobrazy i historyczne wydarzenia. Andy z podziwem przyglądał się otoczeniu na chwilę zapominając o niedawnym wydarzeniu. Próbował wyobrazić sobie domowników i tętniące życiem wnętrze domu. Z pewnością niegdyś dało się tu słyszeć piękną muzykę oraz wyczuć pochodzący z ogrodu zapach roślinności unoszący się delikatnie w powietrzu. Teraz jednak wokół prócz padającego za oknami deszczu nie było słychać nic, a uwięzione w donicach i wazonach obeschłe kwiaty nie wydzielały zapachu innego od woni śmierci.


Ulewa ustała pół godziny później. Monotonne dźwięki dochodzące z zewnątrz i przytulne wnętrze pokoju działały kojąco i usypiająco, przez co Andy musiał bardzo uważać, by nie zasnąć. Gdy deszcz przestał padać zza chmur wystąpiło słońce i zrobiło się całkiem jasno. Ostatni raz rozglądając się po salonie, wyszedł do przedpokoju i skierował się w stronę drzwi. Na zewnątrz panował przyjemny i orzeźwiający chłód. Andy wciągnął głęboko powietrze, po czym wolnym krokiem skierował się w stronę furtki, a stamtąd do Evelin. Bez cienia wątpliwości podjął decyzję, że na dziś wystarczy. Czas wracać.
Idąc wzdłuż ulicy wsłuchiwał się w szelest mokrych i ciężkich od kropel deszczu liści, miejscami natrafiając na kałuże. Od dawna przyzwyczaił się do zaniedbanego miasteczka. Jeszcze rok temu żaden burmistrz nie pozwoliłby sobie na pozostawienie chodników w tak opłakanym stanie. Teraz jednak władzę sprawowała tu dzika natura, powoli przykrywając kolorowym płaszczem pozostałości po dawnych właścicielach.
Mijając róg ulicy stanął jak wryty. Niespełna trzy metry przed nim stała mała, wyglądająca na ośmioletnią dziewczynka, intensywnie się w niego wpatrując. Była cała przemoczona i przestraszona. Miała na sobie brudną i podartą zieloną kurtkę oraz poplamione jeansy. Na plecach wisiał przeciążony i zniszczony szkolny tornister. Przesiąknięte wodą ciemne włosy oplatały szczelnie jej głowę i ramiona, pozostawiając na widoku jedynie niewinną i zlęknioną twarz. Wystraszone oczy czujnie obserwowały chłopaka gotowe zareagować na każdy gwałtowny ruch, a drgające z nerwów usta zdradzały ogarniający ją lęk. Andy stał przed nią zszokowany i osłupiały spotkaniem. Dotąd nie pozwalał by ktokolwiek przechodzący przez miasteczko go widział, a teraz nieoczekiwanie natknął się na dziewczynkę. Spokojnym ruchem powoli ukucnął. Widząc zniżającego się chłopaka, mała instynktownie cofnęła się o krok.
- Spokojnie, nic ci nie zrobię – zapewnił, pokazując przy tym otwarte dłonie w geście bezbronności i braku złych intencji. Mimo tego ta na dźwięk jego słów zrobiła kolejny krok wstecz.
- Nie bój się. Wszystko w porządku – powiedział, ale nadal widział w jej oczach niepokój i nieufność. Zdał sobie sprawę, że w ten sposób nie uda mu się nawiązać kontaktu. Z ciężkim sercem, wiedząc że nagromadzone przez niego z wielkim trudem zapasy są już i tak bardzo wątłe, rzekł:
- Jesteś głodna? – po czym widząc błysk w jej oku, spokojnym ruchem sięgnął do wiszącej na ramieniu torby i wyciągnął z niej znalezioną niedawno paczkę czekoladowych płatków śniadaniowych. Dziewczynka spostrzegłszy co chłopak trzyma w ręku, instynktownie przełknęła ślinę dając tym samym wyraz głodu i pożądania. Andy wyciągnął przedmiot w jej kierunku, ale ta nadal stała w miejscu gotowa do ucieczki w każdej chwili. Niczym próbując oswoić napotkane zwierzę, chłopak delikatnie położył paczkę na ziemi i cofnął się kilka kroków. Mała, nadal spłoszona i niepewna intencji napotkanego człowieka, powoli podeszła do przodu nie spuszczając Andy’iego z oczu. Gdy płatki znalazły się na wyciągnięcie ręki, szybkim ruchem chwyciła je i rzuciła się biegiem w drugą stronę.
- Poczekaj! – krzyknął za nią. Po chwili intensywnej ucieczki spojrzała za siebie i w tym momencie poślizgnęła się na mokrych liściach przykrywających kamienne pływy chodnika tracąc równowagę. Ciężkie uderzenie o ziemię sprawiło, że chłopak instynktownie ruszył w jej kierunku z zamiarem pomocy, jednak dziewczynka widząc to zerwała się ponownie na nogi i lekko utykając pobiegła skręcając w boczną ulicę. Andy poczekał kilka minut z nadzieją, że mała wróci. Uważnie wypatrywał jej między budynkami, jednak dziewczynka więcej się nie pojawiła. Bez słowa ruszył przed siebie, kierując się w stronę upragnionej kryjówki. Swego domu.



Jeszcze raz bardzo serdecznie proszę o komentarz :wink:
"Moskwiczanie wiedzą o podziemiach w metrze, którym niby codziennie jeżdżą, jakieś trzydzieści procent prawdy. Niepozorne drzwiczki (...) to wejście do bunkra obrony przeciwrakietowej, który zajmuje dodatkowe 10 tysięcy metrów pod ziemią." - Dmitry Glukhovsky Image

Za ten post MacAron otrzymał następujące punkty reputacji:
Positive Junx, Universal.
Awatar użytkownika
MacAron
Stalker

Posty: 91
Dołączenie: 20 Lis 2010, 17:47
Ostatnio był: 31 Paź 2014, 23:26
Miejscowość: stacja "Biegowa"; Moskwa :)
Frakcja: Wojsko
Ulubiona broń: Akm 74/2U Special
Kozaki: 22

Re: "Do Końca" by MacAron

Postprzez Junx w 03 Cze 2011, 23:31

Ładnie zbudowane i opowiedziane o tym świecie, który nie przypomina nam naszego. Trzymaj :wódka:
Ryzen 5600x || 32gb DDR4 || RTX 2080 Super
Awatar użytkownika
Junx
Modder

Posty: 2341
Dołączenie: 15 Kwi 2008, 09:39
Ostatnio był: 17 Maj 2025, 23:36
Miejscowość: Na co Ci to :)
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Sniper Rifle SVDm2
Kozaki: 358

Re: "Do Końca" by MacAron

Postprzez Universal w 04 Cze 2011, 09:04

"Gdzieś to już słyszałem". Ogólnie w porządku, tylko brakuje mi jednej rzeczy - celu. Wiem, dopiero drugi rozdział, ale... Cóż, ile można szukać jedzenia? Powinni mieć coś postanowione - idziemy tam i tam, czy coś takiego.
Awatar użytkownika
Universal
Monolit

Posty: 2619
Dołączenie: 21 Lip 2010, 17:54
Ostatnio był: 26 Lut 2025, 20:23
Miejscowość: Poznań
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Vintar BC
Kozaki: 1052

Re: "Do Końca" by MacAron

Postprzez MacAron w 04 Cze 2011, 11:05

Dziękuję Panowie za komentarze :wink: .

Odnośnie celu bohaterów - takowy istnieje. Dla nas pozornie błahy, oczywisty i niezauważalny, w ich świecie niewyobrażalnie trudny do osiągnięcia i upragniony. Żyć. Przeżyć choć jeden dzień dłużej, zadbać o swoje bezpieczeństwo, gromadzić w ciąż uszczuplające się zapasy. Oni nie mogą sobie pozwolić na myślenie daleko w przyszłość, tak jak my to robimy. Dla nich każdy poranek, wspólne przebywanie a nawet uśmiech i rozmowa są swego rodzaju cudem, marzeniem.
Musimy tutaj pamiętać, że to nie są doświadczeni stalkerzy z Zony, grupa miłośników przetrwania, a nawet dorośli ludzie. To dwójka nastolatków, którym los zesłał niewyobrażalne dla nas trudy i przeszkody do pokonania. Jakby tego było mało, jedno z nich jest chore, co tym bardziej ich ogranicza.
Tak więc Andy i Ev nie mogą sobie pozwolić na podróż, a nawet zmianę kryjówki. W pewnym sensie ich los jest przesądzony, ale czy na pewno... okaże się wkrótce :P

Dzięki wielkie za zainteresowanie fabułą i wyłapywanie wątpliwości :D . Takie posty lubię :!: :wink:

Pozdrawiam i jeszcze raz thx Panowie :)
"Moskwiczanie wiedzą o podziemiach w metrze, którym niby codziennie jeżdżą, jakieś trzydzieści procent prawdy. Niepozorne drzwiczki (...) to wejście do bunkra obrony przeciwrakietowej, który zajmuje dodatkowe 10 tysięcy metrów pod ziemią." - Dmitry Glukhovsky Image
Awatar użytkownika
MacAron
Stalker

Posty: 91
Dołączenie: 20 Lis 2010, 17:47
Ostatnio był: 31 Paź 2014, 23:26
Miejscowość: stacja "Biegowa"; Moskwa :)
Frakcja: Wojsko
Ulubiona broń: Akm 74/2U Special
Kozaki: 22

Re: "Do Końca" by MacAron

Postprzez Universal w 04 Cze 2011, 11:17

Rozumiem, że to jest ich nadrzędny cel, ale chodziło mi o główną oś, która zainteresuje czytelnika - bo codzienna walka o przetrwanie szybko nudzi. Dla przykładu - dowiedzą się, że np. jej rodzice przeżyli, czy ta dziewczynka okaże się duchem i Andy będzie miał już urojenia :D
Awatar użytkownika
Universal
Monolit

Posty: 2619
Dołączenie: 21 Lip 2010, 17:54
Ostatnio był: 26 Lut 2025, 20:23
Miejscowość: Poznań
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Vintar BC
Kozaki: 1052


Powróć do Teksty zamknięte długie

Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 1 gość