Proszę, oto i kolejna część. Ta z kolei jest mocno, że tak powiem... refleksyjna. W następnych obiecuję dać trochę akcji - tutaj za dużo jej nie znajdziecie

ale wydaje mi się, że nie samą akcją żyje czytelnik.
Być może dla niektórych nie ma ona klimatu z poprzednich, jednak postanowiłem wtrącić ten wątek. Nie miejcie mi tego za złe
Pozdrawiam i proszę o komentarze.
„Absterget Deus omnem lacrimam ab oculis…” *
- Mógłbym pana prosić na chwilę na bok? – spytał schludnie ubrany mężczyzna sanitariusza, gdy obaj siedzieli przy rannym.
- Oczywiście.
Gdy odeszli kilka metrów od leżącego powiedział szeptem:
- To z pewnością wątroba. Widział pan tą ciemną krew? To nie może być nic innego. Rana jest bardzo głęboka, przez co organ przestał praktycznie funkcjonować.. Na szczęście krwawienie ustało, ale już widać objawy silnej niewydolności wątroby. Do tego ta gorączka… złapał jakieś cholerstwo, o które w takich warunkach nie trudno. Daję mu jeden lub dwa dni, jeżeli będzie miał szczęście.
- A antybiotyki? W tym pomieszczeniu jest spory zapas – penicylina, tetracyklina…
- Cóż, możemy je podać, ale to nie przedłuży mu życia. Szczerze mówiąc – wiem, że to zabrzmi brutalnie – nie powinniśmy ich marnować.
- Jak pan może tak mówić? Przecież to dowódca stacji!
- Bardzo pana przepraszam, ale takie jest moje zdanie…
- Czyli to jest beznadziejny przypadek? Nie ma żadnych szans?
- Niestety. W stanie, w jakim się obecnie znajduje ryzykowny byłby nawet przeszczep wątroby.
- Ech… skoro pan tak mówi. Pan tu jest lekarzem.
Obaj stali w kącie stacji, gdzie oświetlenie były minimalne. Ich sylwetki słabo rysowały się na tle czerwonego światła, jakie dawała najbliższa lampa awaryjna. Po chwili ciszy, sanitariusz powiedział:
- Myślę, że ludzie powinni wiedzieć. Mógłby pan im to powiedzieć?
- Cóż… mogę spróbować.
Obaj wyszli z cienia i ruszyli w stronę schodów. Gdy przechodzili obok szpitala polowego, utworzonego jeszcze w dniu zagłady, lekarz przyjrzał się rannym. Po ostatnim wstrząsie przybyło ich, tak że brakowało łóżek polowych. Na szczęście większość miara obrażenia powierzchowne.
Sanitariusz wszedł na schody i wziął do ręki megafon. Popatrzył na lekarza i po chwili namysłu wręczył mu urządzenie. Żołnierze u dołu włączyli reflektory i oświetlili mężczyzn.
- Proszę o uwagę.
Gdy wśród codziennego zgiełku stacji rozległ się głos wzmacniany przez megafon, część ludzi się wystraszyła. Kilka kobiet krzyknęło i podskoczyło, ale gdy tylko zdały sobie sprawę z tego co się dzieje, zarumieniły się i rozejrzały spłoszone. Katia, wybudzona przez głos i trochę wystraszona rozejrzała się przecierając oczy. W nocy nie mogła spać, miała koszmary. Wydarzenia ostatnich dni głęboko odcisnęły się na psychice dziewczynki. Gdy ujrzała matkę, podeszła do niej i przytuliła się. Aleksandra w odpowiedzi objęła ją i pocałowała w czółko. Spojrzała w stronę oświetlonych postaci i rozpoznała eleganckiego mężczyznę. Był to ten sam człowiek, który zaraz po wybuchu pomógł małemu chłopcu i pocieszał jego ojca.
- Czy wszyscy mnie słyszą? Dobrze. Mam na imię Jurij Igoriewicz Saponow i jestem jedynym lekarzem na tej stacji. Część z państwa mnie zna, pomagam w szpitalu. Zapewne wszyscy wiedzą o incydencie, jaki miał miejsce zeszłej nocy…
- Jakim incydencie?? To była zwykła napaść psychopaty! Świr od początku był pi*prznięty! Te jego ciągłe komentarze i krzyki! Cholery można było dostać! A teraz ten atak i to jeszcze na człowieka, który jako jedyny ogarniał ten burdel! – przerwał grubszy mężczyzna stojący niedaleko schodów. Widać było po nim złość, ciągle gestykulował wymachując ogromnymi rękami – I co teraz? Co będzie teraz, hę?
- Proszę dać mi dokończyć. – powiedział nieco poirytowany Saponow, po czym wrócił do poprzedniego tonu - Rzeczywiście, wczoraj radny Gierkow zaatakował nożem dowodzącego tu porucznika Striepowa. Uznaliśmy z sierżantem Jarkowem, który jak zapewne niektórym z państwa wiadomo jest tutaj sanitariuszem…
- Panie, powiedz o co chodzi! – wtrącił na nowo grubszy mężczyzna. Oczy błyszczały mu ze złości, a jego ciało drgało konwulsyjnie, podczas ciągłego machania rękami.
Lekarz, coraz bardziej tracący cierpliwość, kontynuował:
- Porucznik Striepow jest w bardzo ciężkim stanie, stracił dużo krwi. Radny nieodwracalnie uszkodził mu wątrobę. Na domiar złego w ranę wdarła się infekcja. Bardzo przykro mi to mówić, ale niestety nic nie możemy dla niego zrobić.
- To… ile czasu…? – powiedział cicho mężczyzna, całkowicie zmieniając ton. Jego oczy straciły błysk i wpatrywały się w lekarza wytrzeszczone z szoku - … ile czasu?
- Jeden, może dwa dni.
Po tych słowach na stacji zapanował hałas. Ludzie żywo komentowali słowa lekarza. W ostatnim czasie emocje wzięły górę nad ocalałymi. Większość chodziła wiecznie podenerwowana i jakby czujna, spodziewająca się w każdej chwili najgorszego. Ludzie często żyli na granicy wyczerpania psychicznego i fizycznego – warunki sanitarne nie pozwalały na kąpiel czy spokojny sen. Gdy usłyszeli opinię lekarza, potraktowali ją jak wyrok wydany przez niesprawiedliwego, wszechobecnego sędziego. Niektórzy rozpłakali się, inni wymownie stali w miejscu ze spuszczonym wzrokiem. Każda zła informacja coraz bardziej pogrążała mieszkańców w żalu, tęsknocie i bólu. Ciemność tuneli i panujący na stacji wieczny półmrok osaczały peron niczym śmierć. Ludzie unikali wpatrywania się w głąb tych czeluści, gdyż niejednokrotnie widzieli w nich swoje koszmary.
Gdy tylko ludzie zaczęli płakać i wzdychać, lekarz zszedł ze schodów. Jemu również łzy zaczęły spływać po policzkach.
Atmosfera na stacji zmieniła się momentalnie. Ocaleni złączyli się w bólu opłakując nie tylko żyjącego jeszcze porucznika, ale i wszystkich, którzy nie dawno stracili życie. Wieści przyniesione przez doktora przelały czarę goryczy i nagromadzony przez dni żal znalazł ujście we łzach. Wszyscy, niczym jedna, wielka rodzina płakali nad ruinami świata…
- Mamo, dlaczego płaczesz? Co się stało? – spytała Katia matkę. Ona również płakała widząc ludzi łkających naokoło.
- Bo… widzisz kochanie… - i nie wytrzymała. Wybuchnęła głośnym, nieprzerwanym płaczem i mocno objęła córeczkę, która również wzmogła szloch. Zamknęła oczy i zaczęła kołysać się mocno trzymając małą.
Gdy je otworzyła, ujrzała Michaiła, trzymającego na rękach trzymiesięczną Katię. Stał w salonie i uśmiechał się do Aleksandry co chwilę zerkając na dziecko. Był bardzo schludnie ubrany, a jego postać promieniowała dumą, opanowaniem i pewnością siebie. Uśmiech i wyraz jego oczu zdradzały jak bardzo jest szczęśliwy. Przez okna pokoju przebijało się słońce, pomieszczenie było bardzo przejrzyste i przestronne. Aleksandra czuła promienie słońca na sobie, słyszała niemowlę wtulone w ramiona tatusia. Wszystko było jasne i gładkie. Michaił spojrzał w oczy Aleksandrze. Ujrzała w nich spokój i zadowolenie. Ciepło jego pogodnego uśmiechu dodało jej otuchy przez co sama się uśmiechnęła. Mąż powoli podszedł do niej i podał jej Katię. Aleksandra wzięła ją na ręce i spojrzała na małą. Ta wpatrywała się z ciekawością w matkę i po chwili uśmiechnęła się.
- Wszystko będzie dobrze, kochanie. – powiedział jej do ucha Michaił. Miał spokojny, beztroski głos. Jeszcze raz spojrzała mu w oczy. Michaił odwzajemnił spojrzenie po czym powoli pogłaskał ją po włosach. Jego dotyk był ciepły i delikatny. Zamknęła oczy i pierwszy raz od kilku dni zaznała wewnętrznego spokoju…
- Mamo…? – usłyszała obok.
Otworzyła oczy i ujrzała wpatrującą się w nią zaniepokojoną Katię. Naokoło panował mrok, ludzie siedzieli i cicho rozmawiali, niektórzy chodzili. Gdzieniegdzie słychać było pojedynczy szloch.
- Mamo, dobrze się czujesz? – spytała ponownie mała zaglądając matce w oczy. Była wystraszona.
- Tak, kochanie. Wszystko będzie dobrze – odpowiedziała spokojnie Aleksandra. Wzięła małą w objęcia i mocno przytuliła. Czuła, jak po jej policzkach płyną łzy. Były to jednak łzy szczęścia.
* łac. „I otrze Bóg z ich oczu wszelką łzę…” (Apokalipsa św. Jana)