
Igor w ostatniej chwili rzucił rannego w nogę stalkera na twardy dach starego kontenera. Stojąc na zardzewiałej beczce, zachwiało nim i, gdyby nie szybki refleks Murzyna, z pewnością szybko by się przewrócił. Towarzysz złapał go za rękę i z całych sił podciągnął na dach kontenera tak, że brakowało milimetrów, by na nodze Igora zacisnęła się paszcza spragnionego krwi ślepego psa.

Było ich czterech. Leżeli na szarym kontenerze ustawionym przy pięciometrowym, betonowym murze, po którym weszli na teren starych wojskowych magazynów. Nikt nie chciał ryzykować przejścia przez główną bramę wejściową, skąd co dnia dało się słyszeć wycie mutantów. Miejsce to wśród stalkerów obrosło już legendą. Po całej Zonie krążyły plotki, jakoby był to jeden ze „skarbców Zony”; miejsc obfitych w artefakty, ale i będących siedliskiem mutantów oraz nieodkrytych anomalii. Niewiele kotów miało odwagę zapuścić się na ten teren, a po większości, z tych co wyruszyli, słuch zupełnie zaginął.

Ta czwórka, nie zamierzała poddać się tak łatwo.

- je*ane psy! - krzyknął wysoki młodzieniec ubrany w szarą, ortalionową kurtkę. Szybkim ruchem zdjął z pleców swój AK-74 i wycelował w biegające dookoła kontenera psy. - Zabije je!

- Nie! - Momentalnie doskoczył do niego Igor. Złapał go za karabin i szarpnął nim do góry, przystawiając broń towarzyszowi równolegle do ciała. - Oszalałeś, Kapeć?! Ściągniesz tu ich więcej. One tylko na to czekają. Wystrzał z broni, każdy huk jest dla nich jak zaproszenie na obiad, bo wiedzą, że gdzie ktoś się strzela, tam na pewno są trupy. Mało ci już problemów na głowie?

- Puść mnie!

Kapeć wyszarpał się z uścisku kolegi, ale nie oddał strzału. Zabezpieczył tylko karabin i przewiesił go sobie przez plecy. Z pogardą splunął w stronę sfory rozwścieczonych bestii szczekających zajadle, drapiących pazurami o metal i bezradnie skaczących jeden na drugiego, byle tylko dostać się do stalkerów na górze.

Odwrócił się. Tuż za nim leżał jego kolega, Lizus. Na jego smukłej, nieco dziecięcej twarzy malował się grymas bólu, który to stalker usilnie hamował w sobie, by nie krzyczeć. Oddychał szybko, co chwila wstrzymując powietrze w płucach, by po chwili wypuścić z charakterystycznym, gardłowym stęknięciem. Leżał na plecach, podpierając się z tyłu na łokciach, lecz głową wodził na boki, byle tylko nie patrzeć na rozerwane, broczące krwią lewe udo.

Zaraz za nim stał drugi stalker o ciemnej karnacji, typowej dla kogoś z rejonu basenu śródziemnomorskiego... Zapewne dlatego też, nazywali go Murzynem. Pod rozpiętą skórzaną kurtką widać było wojskową kamizelkę kuloodporną, noszącą już ślady jednego trafienia. Maskę gazową nasunął sobie na czoło, odsłaniając spoconą, nieogoloną twarz. Trzymał się kurczowo liny z zawiązanymi w regularnych odstępach supłami, po której wcześniej zeszli z muru na dach kontenera, a która teraz posłuży im do ucieczki.

Igor kucnął przy Lizusie, by przyjrzeć się ranie.

- Ale cię uchapały...

- No ku*wa! - wycedził przez zęby Lizus. - Co ty nie powiesz? Opatrzcie mnie.

- Już, trzymaj się – odparł, po czym zwrócił się do Murzyna: - Murzyn, apteczkę!

Stalker sięgnął do plecaka i rzucił Igorowi czerwoną pojemnik.

- Dzięki, Murzyn.

Igor wyjął gazę i zaczął zawiązywać opatrunek dookoła rany. Lizus chciał już krzyczeć, ale Murzyn zacisnął mu rękę na ustach. Nie minęła minuta, a rana została zabandażowana na tyle, by zatamować upływ krwi.

- Spokojnie. - cały czas pocieszał go Igor. - Wyjdziesz z tego. Już nie takie rzeczy widziałem.

- Jasne... - odparł z trudem Lizus. - Zabierzcie mnie stąd.

- Jesteś w stanie chodzić?

- Na rękach, ku*wa?! Nie!

- Dobra, nie gorączkuj się.

Lizus położył się bezradnie na zardzewiałej blasze. Charakterystycznym dla siebie gestem, zakrwawioną ręką zagarnął włosy do tyłu, plamiąc je krwią. Psy nieustannie krzątały się dookoła kontenera szczekając zajadle, ponaglając ich do ucieczki z tego miejsca. Igor wstał i skierował się w stronę Murzyna.

- Masz wszystkie fanty?

- Ma się rozumieć.

- Dobra, idziesz pierwszy, zaczekasz na nas po drugiej stronie. Kapeć, ty wejdziesz na górę, a ja podsadzę Lizusa i go podciągniesz. Zrozumiałeś?

- Tak.

- No to szybko, jazda! Murzyn, na co czekasz?

Nie tracąc więcej czasu, Murzyn prędko wdrapał się na mur. Przeciągnął linę na drugą stronę i zjechał po niej aż na sam dół.

- Jesteś już? - zapytał Kapeć.

- Tak.

- To rzuć ją. Tylko wiesz. Tak by nas nie trafić.

Murzyn chwycił za kamień uwiązany do końca liny i przerzucił ją na druga stronę. Kamień bezpiecznie spadł na ziemię koło kontenera.

- Macie?

- Tak – odparł Kapeć, przyciągając linę bliżej siebie. - Prawie w psa trafiłeś.

- Dobra. Nie pier*ol, tylko właź – ponaglił go Igor.

Kapeć dość zwinnie wdrapał się na szczyt. Rzucił Murzynowi swoją broń oraz bagaż i zwrócił się z powrotem w stronę Igora.

- No i jak teraz?

- Zrobimy tak – rzekł Igor, przyglądając się z poirytowaniem rannemu Lizusowi. - ku*wa! Lizus! Leżysz jak zwłoki. Ja raz tak oberwałem, że chcieli mi rękę amputować, a wykazywałem więcej inicjatywy od ciebie. Rusz się! Dasz radę samemu się wspiąć?

- Jaja se robisz? - parsknął Lizus. Najwyraźniej chciał się podnieść, lecz ból sprawił iż jedynie przewrócił się na prawy bok.

- Ręce masz całe. Nie jęcz, tylko właź.

- poj*bało cię, Igor? spie*dolę się do tych psów na dole. Nie możesz mnie podsadzić?

- Ech – westchnął Igor. - Dobra. Słuchaj, Kapeć. Najpierw podam Ci jego plecak i broń, to rzucisz je na dół. Potem wezmę Lizusa. Wejdzie mi na barki, ja wstanę i powinieneś móc go złapać.

- Kombinujesz... – skwitował to Kapeć, lecz w jego głosie nie było słychać sprzeciwu.

- Ej – wtrącił się Murzyn. - Też czujecie jakby drżenie?

- Nie teraz. Igor, pośpiesz się.

Igor zdjął z ramienia Lizusa karabin i podał Kapciowi. To samo uczynił z jego torbą, nieco starą i masywną, wyglądem przypominającą szkolny plecak. Kapeć rzucił to wszystko Murzynowi, który kiwał nerwowo głową.

- Ej. Murzyn, co jest?

- Weźcie się pośpieszcie, ok?

Tymczasem Igor przyciągnął Lizusa na kraniec kontenera, bliżej liny. Kucnął koło niego i zbliżył się do jego twarzy.

- Dobra, Lizus. Trzymaj się mnie, wstaniemy razem. Kucnę, ty wgramolisz mi się na plecy, to...

Nagle narastający ryk syreny wypełnił powietrze, wywołując ciarki na plecach stalkerów. Przeraźliwy, modulowany ton zwiastował najgorsze.

- O ku*wa! Emisja! - krzyknął Kapeć, nerwowo wiercąc się na szczycie muru.

Lizus zbladł. Otwartymi szeroko oczyma spojrzał z przerażeniem na twarz Igora. Ten zacisnął zęby i rozejrzał się dookoła. Na terenie magazynów było pełno kryjówek, lecz psy nie ustępowały i nawet wycie syreny nie wystraszyło ich. Igor był doświadczonym stalkerem; wiedział, że psy uciekną dopiero wtedy, gdy poczują pierwsze efekty emisji. W tym momencie nie będą już mieli wiele czasu na znalezienie kryjówki, a nawet gdyby im się udało, to tuż po ustaniu emisji, psy na pewno szybko ich wywęszą i zagryzą. Nie miał innego wyjścia – zostało tylko przejście przez mur.

- Igor! - wrzeszczał Kapeć. - Pośpiesz się, ku*wa!

- Ej! Szybko! Wyłaźcie! - krzyczał Murzyn, który powoli już zaczął oddalać się od muru. - Tu zaraz mijaliśmy jakiś kanał burzowy, czy coś. Tam będziemy bezpieczni.

- Nie możemy zostawić tu Lizusa!

- Igor, czy cię do reszty poj*bało?! - odparł mu Kapeć. - Za kilka minut będziesz warzywem. To nie bagna, by emisję dało się przetrwać w rowie. Jesteśmy w połowie drogi do elektrowni!

- Kapeć, ty ch*ju! - krzyknął Lizus. Z podirytowania wręcz usiadł, lecz ból w nodze sprawił, że musiał podeprzeć się ręką, by nie przewrócić się na bok. - Zaraz ci zaje*ie.

- Nie zostawimy go tu! - gorączkował się Igor. Mimo woli, chwycił jednak za linę, nie będąc pewnym, co począć w tej sytuacji. - Nie ma mowy. Nie zostawiamy naszych.

Zerwał się nagły wiatr, bijący od elektrowni, przez który z uporem przedzierały się nieustanne wycia syren. Niebo zaczęło ciemnieć, na północy widać było pierwsze błyski.

- Igor, ku*wa, jak? Ogarnij się, człowieku! Emisja nadciąga.

- Ty tchórzu! Kapeć, ch*ju, masz mu pomóc!

- Sorry, ale ja nie mam zamiaru umierać niosąc go.

- Kapeć... - wtrącił się wściekły już Lizus. - Jak cię dorwę...

Lecz nie zdążył skończyć, bo w tym właśnie momencie Kapeć zeskoczył na drugą stronę. Lizus powoli przeniósł wzrok na Igora. Stary stalker stał jak wryty. Oddychał ciężko, serce mu waliło. Błyskawice były coraz donośniejsze. Grzmoty wstrząsały okolicą. Niebo na północy zaczęła rozświetlać czerwona łuna. Odwrócił się do Lizusa. Spojrzał mu prosto w oczy. Widział strach rodzący się na jego młodzieńczej twarzy, wyraz bólu, ale i bezsilnej nadziei na pomoc. Igor patrzył na to ze zgrozą, czuł jak rozdziera mu się serce. Jego otwarte usta jakby coś szeptały. Nie chciał, ale czuł, że musi to przełknąć. Zamknął oczy...

...i rzucił się na linę.

- Wybacz.

- Co?

Lizus zamarł z przerażenia. Igor był już na szczycie muru.

- Wybacz mi Lizus. - rzekł szybko i dodał cicho, pod nosem: - To ponoć nie boli.

- Ty ch*ju!

Skoczył. Spadł do błotnistej kałuży. Zobaczył jak Kapeć ucieka już na wzniesienie przed nimi. Natychmiast wstał i w te pędy rzucił się za towarzyszem. Za jego plecami cały czas dało się słyszeć błagalne jęki:

- Wy ch*je! Łajzy! Wracajcie tu! Nie zostawiajcie mnie, błagam! Proszę! Wracajcie!

Nie było już jednak odwrotu. Nie było łatwo zignorować błagania o pomoc przyjaciela, ale wiedział, że nie jest w stanie mu pomóc. Czuł się podle, ale to było jedyne wyjście. Był wściekły na Kapcia i jego zachowanie. Nie rozumiał jak można zostawić towarzysza w takiej chwili. Biegnąc zdjął z ramienia strzelbę. Był gotów go zastrzelić.

Przedzierając po starych śladach przez wysoką trawę, szybko znalazł się na szczycie wzniesienia. Tuż za nim czekali na niego Kapeć i Murzyn. Igor bez ogródek podszedł do kompana i nim ten zdołał cokolwiek powiedzieć, uderzeniem kolby powalił go na ziemię.

- Ty sku*wielu!

Wymierzył w niego broń.

- Igor, opamiętaj się. - Kapeć zasłonił się ręką. - odje*ało ci? Opamiętaj się, gdzie ty byś z nim uciekł? Wszyscy byśmy zginęli.

- Ty je*any tchórzu! - Podsunął mu broń bliżej głowy. - Mam ci rozwalić łeb, co? Gówno warty dupku.

Murzyn złapał go za broń, odciągając do tyłu.

- Rany, uspokójcie się! – wrzasnął. - Teraz nie czas na to. Igor, daj se siana.

Radiacyjna burza zbliżała się do nich z każdą chwilą. Czerwona łuna przesłoniła już niebo, wiatr niósł skażony pył.

Igor opuścił broń i splunął na stalkera.

- Nie chcę cię znać. Jak tylko emisja minie, masz stąd spierda*ać i to w trymiga. Rozumiesz? Nie chce cię już oglądać. Możesz uciekać do swojego zasranego Ługańska czy ch*j wie gdzie. Jeśli jeszcze kiedyś zobaczę w Zonie twój krzywy ryj, rozje*ie ci go bez ostrzeżenia. Rozumiesz to? Rozumiesz to, ch*ju?!

Z wściekłości Igor zaczął go kopać. Kapeć skulił się w kłębek pod ciężkimi uderzeniami twardych butów towarzysza. Początkowo Murzyn nie reagował, z pewną obojętnością patrząc na kulącego się i skomlącego Kapcia, lecz, w związku z nadchodzącą emisją, nie mógł długo czekać. Złapał Igora od tyłu i odciągnął go od kompana.

- Potem to załatwisz. Musimy stąd spieprzać.

Kapeć nie odpowiedział. Patrzył z lękiem na górującego nad nim Igora. Pozwolił, by Igor odszedł pierwszy. Zaraz po tym Murzyn podał mu rękę i razem zbiegli w dół w stronę schronienia.

Igor z niepokojem spoglądał w niebo. Poczekał aż Murzyn z Kapciem go dogonią.

- No i gdzie to jest? - zapytał Igor.

Murzyn wskazał na kępę krzaków nieopodal, w miejscu gdzie teren stromo wznosił się w górę.

- Tam, za krzakami widziałem betonowy tunel.

Nic nie mówiąc, Igor ruszył we wskazanym kierunku. Po przedarciu się przez wysokie trawy odkryli, że rzeczywiście znajdował się tam okrągły, betonowy tunel o średnicy nie większej niż metr, wchodzący w głąb wzgórza. Z daleka ciężko było ocenić jego głębokość, lecz, jeśli tylko będzie sięgał na więcej trzy metry w głąb, powinien stanowić wystarczające schronienie przed emisją. Trawa przy wejściu do tunelu była niska i przydeptana, a dookoła dało się dostrzec ślady dawnych ognisk.

Nie zostało im wiele czasu. Kolejne błyski rozświetlały czerwone chmury, pomiędzy którymi pomału zaczynały tańczyć pierwsze pasma zorzy. Nad elektrownią zbierały się kłęby niesionego przez wiatr pyłu. Powoli zaczynali odczuwać pierwsze symptomy energetycznej burzy – ból głowy, suchość w ustach. Syreny przestały już wyć, dając do zrozumienia, że jeżeli komuś nie udało się znaleźć jeszcze kryjówki, to może już tylko modlić się o cud.

Trójce stalkerów najwyraźniej poszczęściło się. Igor czym prędzej podbiegł do tunelu. Kucnął i zajrzał prosto w w roztaczającą się w nim ciemność.

- Dobra, wygląda na to, że zmieścimy się – powiedział do reszty kompanów. - Wchodzić.

W tym momencie, Igora rzuciło do tyłu z niebywałą siłą. Coś wielkiego uczepiło się jego ciała i poleciało wraz z nim, rycząc donośnie. Igor upadł na ziemię tuż przed towarzyszami. Stwór przypominający zgarbionego człowieka o potężnie umięśnionych nogach, w podartym kombinezonie stalkera i strzępach maski gazowej na twarzy, dociskał go do ziemi próbując wgryźć mu się w szyję.

- Snor! - krzyknęli Kapeć wraz z Murzynem.

Musieli działać szybko. Murzyn czym prędzej podbiegł do stwora i potężnym kopniakiem zrzucił go z Igora. Kapeć chwycił za karabin, odbezpieczając go trzęsącymi się palcami. Snor momentalnie poderwał się na równe nogi i wyskoczył prosto na Kapcia, przewracając go i wytrącając mu broń, po czym szybko odskoczył w wysokie trawy. Murzyn dobył już swój karabin i posłał długą serię na ślepo prosto w gęste zarośla. Nie będąc pewnym czy trafił, ruszył prosto za stworem.

- Murzyn, stój! - krzyknął za nim Igor, samemu podnosząc się z ziemi. - Nie rozdzielaj się!

Ledwo słyszał swój własny głos. W głowie mu huczało, świat wirował, oczy piekły go niesamowicie. Ziemią co chwila poruszały kolejne wstrząsy, a niesiona wiatrem chmura gęstego pyłu złapała ich w swe objęcia. Z góry padał na nich czerwony blask szalejącej energetycznej burzy.

- Nie oddalaj się, ku*wa! – powtórzył z całych sił, zdzierając sobie suche gardło. Spojrzał na Kapcia, który, trzymając się jedną ręką za głowę, klęczał, mając problemy z utrzymaniem równowagi.

- Chowajcie się – odpowiedział Murzyn. - O ku*wa! Ich tu idzie więcej!

Murzyn szybko wyskoczył z wysokiej trawy. W ręku trzymał granat. Odbezpieczył go i już miał go rzucać w stronę ruchów w trawie, gdy nagle z boku wyskoczył na niego snorek, swą masą powalając go na ziemię. Granat upadł tuż przy głowie Murzyna. Stalker zbladł. Panicznie zaczął szarpać się ze stworem, który przygniatał go do ziemi. Snorek, śliniąc się i rycząc, złapał za granat i zaczął okładać go nim po twarzy jak kamieniem.

Jeden raz, rozbijając mu nos.

Drugi, rozbijając mu policzek.

Nie zdążył uderzyć po raz kolejny. Granat eksplodował, wyrzucając snorka na dwa metry w bok, rozrywając mu rękę, masakrując doszczętnie głowę Murzyna. W powietrzu świsnęły szrapnele, fala uderzeniowa zakuła w uszy.

Kapeć upadł. Głowa bolała go nieziemsko, świat wirował, zbierało mu się na wymioty. Podniósłszy się z powrotem na kolana zobaczył Igora stojącego wytrwale obok niego, lecz trzymającego się kurczowo za brzuch zakrwawioną ręką.

- Igor... - wybełkotał Kapeć – Nie widzę swojej broni. Igor...

- Uciekaj, do jasnej cholery. Schowaj się!

Kapeć z trudem podniósł głowę. Przez przymrużone powieki dostrzegł twarz towarzysza i przestraszył się. Była inna niż zwykle. Na ogół spokojna i nieekspresywna, teraz malowała się na niej nieopisana wściekłość, ale i niesamowita bezradność. Igor zacisnął zęby w grymasie zaparcia; chwycił pewniej za broń.

- Idź! - krzyknął po raz ostatni.

Kapeć zaczął pełznąć w stronę ciemnej plamy, która musiała być wejściem do tunelu. Igor został sam na straży wejścia. Skupił wzrok na wysokie trawy przed nim. Momentalnie dwa snorki wybiegły prosto na niego. Igor nie zawahał się ani chwili. Strzelił, po czym ponownie, i jeszcze raz. Salwy śrutu śmignęły w stronę snorków. Te odskoczyły na bok, lecz Igor nie przestawał strzelać. Wybrał jednego na cel, posyłając w jego stronę kolejne ładunki, raniąc go dotkliwie. Gdy snorek wylądował, nie był w stanie się już ruszać; wył tylko i szarpał się na ziemi, wykrwawiając się obficie. Igor natychmiast wymierzył w stronę drugiego, próbującego go okrążyć, stwora. Wypalił raz, lecz dokładnie w tym momencie stwór uskoczył na bok. Wypalił po raz drugi, raniąc go w rękę. Snorek przetoczył się, lądując tuż przy ciele Murzyna. Igor wymierzył dokładnie, nacisnął za spust, ale zamiast huku usłyszał jedynie stłumione kliknięcie.

Opuścił broń. Zamknął oczy i wypuścił powietrze z płuc.

Snor chwycił za karabin Murzyna jak za jakiś kij, po czym wyskoczył i uderzeniem kolby powalił Igora na ziemię. Stalker nie miał już siły się ruszyć, świat wirował mu przed oczyma. Ból w głowie odbierał mu zmysły, zewsząd słyszał głosy, przeraźliwe krzyki i szepty. Otworzył spalone usta, jakby chciał coś powiedzieć, lecz w tej chwili snorek uderzył go kolbą karabinu w twarz. Skulił się, a stwór nie przestawał go okładać jego bronią, nim ten nie przestał się ruszać.

Kapeć nie widział tego. Cały czas pełzł w stronę tunelu, uciekając od odgłosów walki. Gdy dotarł do wejścia, zaczął sunąć prosto w ciemność. Dygocącymi rękoma chwycił za flarę w kieszeni. Ostatkiem sił, złamał ją, a ta rozbłysła zielonym światłem. Gorąca, wypadła mu z rąk tuż przy wejściu, lecz w jej świetle dostrzegł, że tunel ciągnie się przynajmniej na kilka metrów wgłąb.

Z nadzieją stwierdził, że walka ustała. Spojrzał ku wyjściu, chcąc zobaczyć Igora biegnącego ku niemu. Zamiast tego dostrzegł snorka maniakalnie okładającego jego towarzysza. Blask flary przyciągnął jego uwagę. Stwór ruszył w jego stronę z zakrwawionym karabinem w ręku. W wizjerach rozdartej maski gazowej, odbijały się złowieszczo zielone światła flary.

Kapeć krzyknął. Zaczął czołgać się na plecach wgłąb tunelu, byle jak najdalej od snorka. Rękoma sięgał daleko, próbując chwycić cokolwiek, czym mógłby się bronić, lecz jedyne co łapał to błoto i brud.

Snorek wszedł w światło tunelu, a flara rozświetliła jego sylwetkę od dołu. Zaczął iść coraz głębiej, rzucając ostry cień na Kapcia. W broczącej krwią ręce trzymał karabin, którym szurał po betonowej obudowie tunelu. Cały czas porykiwał, a przez zaciśnięte, brudne zęby ślina spływała mu po brodzie.

Wtem gdzieś zza stwora padł strzał. Snorka zgięło w pół; ryknął z bólu przeraźliwie. Kolejny strzał i znowu dało się słyszeć skowyt stwora. Ostatni pocisk trafił go proso w łeb. Snorek osunął się bezwładnie tuż przy nogach Kapcia. Stalker rozwartymi szeroko oczyma spoglądał wzdłuż tunelu ku jego wyjściu. Nie mógł uwierzyć własnym oczom. W świetle flary dostrzegał jakiegoś człowieka. Stał on kilka metrów od tunelu, bujając się na boki, z trudem utrzymując równowagę. Pistolet cały czas miał wycelowany ku wejściu do tunelu. Powoli zaczął iść do wejścia, gibiąc się mocno i kulejąc na lewą nogę.

- Zapłacisz mi za to... - wybełkotał powoli monotonnym głosem pełnym bólu. - Zabiję cię...

Kapcia przeszył dreszcz.

- Lizus?

Nieznajomy wystrzelił, lecz pocisk śmignął tuż koło głowy Kapcia i uderzając w ciemność za nim.

- Zabije...

- Nie, Lizus. To nie tak.

Kolejny strzał, rozbił się o betonową osłonę tunelu.

- Zabiii... - ochrypły głos wydobywał się jego gardła. - Tyyy... Zabiii... Zabiii...

Strzelił jeszcze raz, nie trafiając, po czym broń wypadła mu z ręki. Przez chwilę stał jak posąg wpatrując się tępo w głąb tunelu. Jego ręką, w której jeszcze przed chwila był pistolet, teraz co chwilę unosiła się i opadała bez celu. Nagle zachwiało nim i runął do przodu niczym martwe ciało. W świetle flary Kapeć dostrzegł twarz Lizusa. Ten szeroko otwartymi, zakrwawionymi oczyma z pustym wzrokiem wpatrywał się prosto w niego. Raz po raz otwierał usta wydając z siebie już tylko niezrozumiałe gardłowe jęki. Wyciągniętą przed siebie ręką drapał zajadle piach, jakby chcąc dosięgnąć Kapcia i zmiażdżyć go w uścisku.

Kapeć pełzł do tyłu na plecach, wpatrując się w to trupie oblicze w przerażeniu. Ziemia drżała, z zewnątrz dochodziły go stłumione huki burzy energetycznej. Nagle plecami dotknął krat. Nie mógł już iść. Na drugim końcu tunelu w zielonym blasku flary tkwiła z pozoru martwa, lecz nadal ruchoma twarz towarzysza, wwiercająca się spojrzeniem prosto w jego duszę, krzycząca na niego głuchym skowytem zemsty. I tylko czasami, w ostatnich podrygach człowieczeństwa mówiła:

- Kaapeeeć... Dlaczego... Kapeeeć...

Łzy napłynęły mu do oczu. Nie mógł tego oglądać, nie chciał tego słyszeć. Zasłonił uszy, zamknął mocno oczy, skulił się przy kratach i zaczął płakać, błagając o wybawienie z tego szaleństwa.

W końcu flara zgasła i odtąd każda chwila zdawała się już być wiecznością.