Witojcie! Mój drugi opek, tym razem nawet nie wysilałem się na "powagę", chociaż w pewnym momencie się o to ociera.
Dziemgi gimburasowi za pomysł. Czas pisania: 68 minut
:
- Stiopa, ku*wa, my tu głodem przymieramy! Ruszże ten swój Powinnościowy zad i gotuj! - głos Łukasza, lidera Wolności zagrzmiał w uszach kucharza.
- Nie po to porzuciłem w diabły tamtych czerwonych kretynów żeby teraz kucharzyć… - Stiopa burknął pod nosem i splunął na betonową podłogę z pogardą. Przydzielony mu „ochroniarz”, imieniem Raptus, westchnął z jego boku i powiedział: A co ja ci poradzę, człowieku… Było siedzieć u tamtych, byś miał spokój. - A co się właściwie stało z moim… eee… poprzednikiem? - Stiopa zapytał, znajdując właściwe słowo dopiero w ostatniej chwili. - A, ciekawa to historia, muszę ci powiedzieć! Otóż, wyobraź to sobie, postanowił on zebrać grzybów do zupy, wiesz, jakaś kurka albo ińszy podgrzybek. Wszyscy mu mówią żeby nie szedł do tego zagajnika, bo tam jest anomalia grawitacyjna. Ale nie, on uparcie powtarzał, że on musi mieć te grzyby, i ch*j. No to nasz dzielny kucharzyna, w bojowym nastroju, zasuwa jak mały samochodzik w kierunku lasu. - Znaczy są jacyś naoczni świadkowie? - Stiopa przerwał swojemu rozmówcy jego pasjonującą opowieść. - Jak nie jak tak? Ja sam siedziałem na wieży obserwacyjnej z binoklami! No to słuchaj, idzie on, idzie, i nagle stop, zatrzymuje się. Coś tam grzebie po kieszeni, i rzuca przed siebie. Domyślam się, że była to śruba lub inny wynalazek do podrażnienia anomalii. Nic się nie dzieje, to nasz kuchta dziarsko maszeruje do przodu, i wtedy… - Sru? - Stiopa zapytał żartobliwie. - A żebyś wiedział! Biedaczynę zwyczajnie wprasowało w glebę. Placek z kucharza! - zaśmiał się gromko. - Podobnież jakaś wybitnie rzadka i szpetna anomalia… - Aj waj, szkoda człowieka… - Stiopa westchnął smutno. - Ożesz w dupę, muszę gotować, bo tamci obedrą mnie ze skóry! - Wiesz co? Idę na fajkę, ty tu sobie rządź. Jak mam wskazać jakąś wspólną cechę was, pożal się boże, kucharzy, to to, że dostajecie kur*icy od samego patrzenia na was, gdy gotujecie.
Gdy jego towarzysz wybrał się na spacer tylnym wyjściem z kuchni, Stiopa przeszukał wszystkie szafki, i ku swojej konsternacji, stwierdził, co następuje: - Ritz to to ku*wa nie jest. Używając swoich nadprzyrodzonych mocy kuchennych (a przynajmniej tak sobie wmawiał uparcie), użył, co miał pod ręką, wrzucając wszystko do jednego gara, i podduszając wszystko na wolnym ogniu. Jego uzbrojony kompan wrócił, cuchnąc tytoniem klasy „ścinki z podłogi”, i zapytał „I jak tam, panie Ramsay?” - W Powinności chociaż miałem jakiś wybór składników, a tutaj co? Gówno! ch*j, dupa i kamieni kupa! Jak wyście tu mogli coś gotować?! - Te, ale swojego poprzednika to ty szanuj. On potrafił wyczarować coś z niczego! Rosół z kawałkami mięsa! Bigos! - grzmiał z zapalczywością księdza na kazaniu. - A ty jojczysz, i jojczysz… - No wybacz, mistrzu, ale tak już w Powinności bywało. - Stiopa odrzekł z dozą sarkazmu przekraczającą zalecaną dzienną dawkę o rząd miar. - Bigos to jeszcze rozumiem, ale mam pytanie: jak smakowało to mięso? - Jak kurczak, a co? - gość zdziwił się wielce tym pytaniem. - A widzisz ty… - kucharz powiedział z nutą pogardy. - Wasz kucharz prawdopodobnie brał składniki od ludzi, o których się słyszy ciekawe opowieści w wewnętrznych kręgach Powinności. Czy ty wiesz, kto dostarczał to wspaniałe mięso waszemu, świeć panie nad jego duszą, kuchcikowi? - No oświeć mnie, o Przedwieczny! - Raptus aż zatrząsnął się z tłumionego śmiechu. - A powiem ci! Otóż ta konkretna grupa bandytów miała bardzo specyficzną agendę, dosyć niebezpieczną muszę dodać. Rozchodzi się o to, iż wyszukiwali świeże ofiary mózgozwęglacza, tak do kilku dni. Takiego delikwentowi wybijali resztę życia z wypranego mózgu przy użyciu pełnego zakresu pocisków, a potem zaciągnąwszy truchło do swojej bazy, brali piłę… - tu wziął oddech, sycąc się widokiem Raptusa zieleniejącego na twarzy. - I dydu-dydu-dydu, kilkanaście kilogramów w miarę świeżutkiego mięska gotowe! Po tym, przedsiębiorczy osobnicy spod znaku płaszcza i Adidosa znajdowali pośrednika i opylali mu te delikatesy za ciężki szmal, a pośrednik wyciągał z tego taką kapuchę, że szłoby nią wypchać materac. - Jaaaaa pieeeer… - jego słuchaczem nagle zatelepało, i oddalił się pospiesznie przez drzwi, z których wcześniej skorzystał. - Zachciało się frykasów, heheheh… - Stiopa zaśmiał się pod nosem, i wtem, znajomy głos znowu zaryczał. - Stiooooopaaaa! Wyłaź tu z żarciem, bo nogów w dupie to nie znajdziesz! - Fajnie było, ale się zesrało… - zamamrotał i chwycił gar, ściągając go z antycznej kuchni opalanej drewnem, węglem, makulaturą, lub czymś, co akurat zdechło pod nią.
Wszedł do kantyny, patrząc na większość ekipy Wolności okupującej te magazyny wojskowe. Oni odwdzięczyli mu się wygłodniałymi spojrzeniami, jakoby wilcy w ludzkiej skórze, patrzące na soczystą owieczkę. Stiopa trzasnął garem o stół, tuż przed samym wielkim hersztem w egzoszkielecie, Łukaszem, i odkrył pokrywę. Para buchnęła, zakrywając zawartość naczynia, jednakże zapach był wyczuwalny wszem i wobec. - Ty, to nawet ma zapach… Ciekawe jak smakuje? - Śruba, tutejszy rusznikarz rzekł zaintrygowany. - Ale co to, Stiopa? - Łukasz zapytał. - Ulubiona strawa wielu Stalkerów, królowa stołów zarówno bandytów, jak i wojskowych: Rozkosz Turysty! - Co ku*wa?! - wszyscy odpowiedzieli zgodnie i głośno. - A wyście widzieli, co ja tam miałem w spiżarni?! - Stiopa uniósł się momentalnie, nie bacząc na stosunek sił. - No, ale nasz poprzedni kucharz… - któryś z bezimiennych Powinnościowców zamamrotał. - No dobra, zakładam, że miałbym lepsze zaopatrzenie… Pomyślmy… - kucharz zadumał się chwilowo pod czujnym okiem zgłodniałej tłuszczy, i odrzekł. - A, mam! Parówka z Rozkoszą, Rozkosz z kukurydzą z puszki, Rozkosz z orzeszkami ziemnymi, Rozkosz podlana wódką, Rozkosz w sosie własnym… - A coś bez Rozkoszy? - Łukasz spytał, wyraźnie poddenerwowany. - Antrykot cielęcy w sosie vinegret, z podpiekanymi młodymi ziemniaczkami i modrą kapustą. Wszyscy pokiwali głowami ochoczo, ku czemu Stiopa odrzekł ironicznie, odsuwając się przedtem dwa kroki: - Was poj*bało. Łukasz podskoczył z krzesła, wrzeszcząc wniebogłosy. - Trzymajcie mnie! zaje*ie! Jak psa zaje*ie! I faktem było, iż był trzymany przez dwóch ludzi, i tylko przytomny umysł kucharza, każący mu cofać się przed napierającym furiatem, uratował mu skórę. - Najpierw spróbuj tego co tam masz w garze. - Ale toć to ku*wa jest Rozkosz Turysty! Sam, do ch*ja pana, musisz wiedzieć, że to smakuje jak gówno! - Łukasz huczał aż kurz ze ścian się sypał. - Wasz garmistrz na szczęście zostawił tonę przypraw. - Stiopa rzekł na chłodno. Łukasz popatrzył się na kuchtę spod byka, zmełł parę przekleństw, i siadł do stołu. Po nabraniu małej porcji na swoją blaszaną łyżkę, ruchem dosiębiernym umieścił jej zawartość w swoim otworze gębowym. Po kwaśnej minie, jaką zrobił na początku, twarz szefa pomarańczowej bandy zelżała, i powiedział: - Ty, to jest nawet jadalne. - Benzoesan sodu nie zastąpi porządnej mikstury przypraw. - kucharz wzruszył ramionami i pomyślał. - Przynajmniej przyprawy nie są lewe, chociaż niewiele im brakuje cenowo do prochów przemycanych do wnętrza Zony… - No, to siadaj, i jedz z nami. Ale nie masz no może takich dojść jak twój poprzednik? - Że niby jakieś dobre mięsko? - Stiopa zapytał. - Byłem w Powinności, nie w cholernym Czerwonym Krzyżu…
I tak oto, Stiopa został kucharzem w bazie Wolności, dopóki jakiś łysol nie wysadził muru i nie wpuścił jego byłych kolegów, którzy ochoczo przywitali się z nim serią pocisków 5.56 milimetra.
A tak serio - beznadziejna metoda pisania wierszykiem, serio. Do tego dialogi w cudzysłowiu, widzisz i nie grzmisz W jednym miejscu także walnąłeś się i napisałeś o powinności, zamiast wolności. Ale poza tym - spam'n eggz, spam'n bacon, spam'n eggz'n bacon...
Można się uśmiechnąć nawet podczas czytania - psuje tylko wszystko to beznadziejne formatowanie tekstu i fakt, że jest strasznie krótkie.