przez Valentino w 01 Paź 2008, 07:41
Lenny leżał na sofie, z zagipsowaną nogą opartą o taboret. Czytał książkę, wsłuchując się w muzykę z gramofonu. Winylowa płyta Armstronga pochodziła z domu pewnego mieszkańca w Prypeci ? odnalazł ją znajomy Lenny?ego, Norbert, członek pierwszego oddziału wojska, który wkroczył do opustoszałego miasta.
Po przeczytaniu 233-ej strony powieści płyta skończyła się ? ostatnie dwie sekundy ?What A Wonderful World? zostały zakłócone przez mechaniczne zgrzyty, spowodowane rysą na powierzchni krążka.
Stalker włożył skórzaną zakładkę w książkę, po czym zamknął ją i odłożył na podłodze. Chwycił leżące obok kule i, wkładając w to sporo wysiłku, podniósł się z sofy. Idąc o kulach, podszedł do gramofonu, potem, utrzymując równowagę na zdrowej nodze, odsunął igłę, która wciąż przytrzymywała obracającą się płytę. Następnie zaś chwycił ją ostrożnie, po czym schował do tekturowego opakowania. Kiedy włożył je w rząd bliźniaczo podobnych pudełek, w pokoju zaczął dzwonić telefon. Lenny sięgnął słuchawkę lewą ręką i przyłożył ją sobie do ucha, z powrotem opierając się o kulach.
-Tak? ? zapytał, manewrując dłońmi tak, by nie wypuścić z nich metalowych podpór.
-Twój koleżka straszy mi klientów! ? krzyknął Mirek, tutejszy barman. Jego słowom towarzyszył typowy, ?spelunowy? gwar ? stuki szklanych butelek, głośne rozmowy i krzyki. Dziś towarzyszyło im pijackie zawodzenie.
-Kto? ? zapytał Lenny, po czym zaczął szykować się do wyjścia. Lewą, wolną ręką, otworzył szufladę i niedbale wyciągnął z niej płaszcz.
-Ten Michał! ? wrzasnął Mirek jeszcze głośniej, niż poprzednio. ? Upił się i wymachuje wszystkim nożem przed oczyma. Jak nie przyjdziesz tu w ciągu pięciu minut, to sam go ukatrupię i wrzucę do anomalii! Rusz dupę!
-Kretyn? - mruknął Lenny, odkładając słuchawkę. Schylił się niżej po płaszcz, narzucił go na siebie, po czym skierował się do drzwi wyjściowych. Zdjął klapki i zastąpił je luźnymi butami na rzepy. Docisnął obie, przejeździwszy nimi po framudze drzwi, po czym otworzył je, nacisnąwszy klamkę łokciem.
Po placu spacerowało kilkunastu stalkerów, co najmniej dwóch obserwowała okolicę z okien swych kwater, przed barem zaś, jak zwykle, stała grupka rozmawiających ze sobą agentów. Popołudnie tego dnia było słoneczne, bezchmurne i przyjemne. Lenny poczuł się nieco dziwnie, widząc nieruchome korony drzew okalające obóz ? przyzwyczaił się do ich szumu, dzisiejszy dzień był zaś całkowicie bezwietrzny.
Ignorując ból w nodze, popędził w kierunku baru tak szybko, jak pozwalał mu na to obecny stan piszczela. Z racji tego, że ziemia była zziębnięta, twarda i sucha, szło mu się łatwo i komfortowo, w przeciwieństwie do chodu po błocistej, śliskiej breji, która tworzyła się po każdym dłuższym deszczu.
Po dotarciu do progu pubu, Lenny usłyszał już wrzaski Michała, donoszące się w wnętrza pomieszczenia. Minął ustawionych w rzędzie stalkerów, przecisnął się przez utworzony przez nich krąg, po czym zobaczył zataczającego się w środku koła stalkera z nożem w ręku.
Michał miał na sobie zielony, wzmacniany kombinezon bez kaptura, z maską przeciwgazową, która obecnie zwisała luźno u szyi. Wisząca na prawym ramieniu kabura była pusta, podobnie, jak przyszyty do lewego barku uchwyt na nóż ? skórzane zapięcie kołysało się we wszystkie strony, w rytm kroków łowcy.
Miał mgliste, zapite i niewyraźne oczy, które obłąkańczo łypały na prawo i lewo, szukając potencjalnej ofiary. Co do stanu upojenia alkoholem ich właściciela nie było wątpliwości ? każdy jego krok był chwiejny, niepewny i niewiele brakowało mu do upadku. Michał z trudem utrzymywał równowagę, zaś każde jej zachwianie okazywał pijackim jękiem, połączonym z byle jakim, wręcz niedbałym machnięciem klingą, która była wolniejsza od ręki zamachującego się zombie.
-Dwie minuty! ? krzyknął ktoś do Lenny?ego. Ten spojrzał w lewo i ujrzał Mirka, wesoło machającego ręką, w której trzymał pistolet, lewą ręką zaś pukając w zegarek. Ponaglił go, wybałuszając oczy.
-Michał! ? zawołał Lenny w stronę pijanego stalkera.
-Dawid? ? spytał, odwróciwszy się. Na chwilę stał w miejscu, mimo to dalej się chwiał i zdawało się, że za chwilę upadnie. Powoli uniósł prawą rękę, po czym spróbował trafić nożem w pochwę. Ostrze ześlizgnęło się po ramieniu, tak więc jego posiadacz spróbował jeszcze raz. Wziąwszy większy zamach, trafił myśliwskim nożem do specjalnego uchwytu. Zdjął palce z rękojeści, po czym zaczął męczyć się z zapięciem. Po czterech próbach udało mi się docisnąć je na tyle, by zabezpieczyć narzędzie, które w końcu pewnie siedziało w uchwycie.
-Stój! ? ostrzegł wartownik na wieży. Do obozu zbliżało się dwoje nieuzbrojonych stalkerów. Janusz, obecny wartownik, nakazał asystentowi obserwację nieznajomych stalkerów przez PSG. Ten przyłożył oko do lunety, obserwował przez dwie sekundy, po czym z ulgą oznajmił:
-To Radek i Mikołaj.
Radek usiadł przy bramie obozu, oparł się o nią plecami, po czym luźno opuścił dłonie i zwiesił głowę. Był wykończony. Uniósł prawą rękę na wysokość dziesięciu centymetrów.
Natychmiast opadła z wysiłku, po czym załomotała w twardą ziemię.
-Jezu? wysapał, przecierając lewą ręką spocone, gorące czoło, używając ostatnich zapasów sił. Już dawno się tak nie zmęczył. ? Już dawno się tak nie zmachałem? - wydusił z siebie wycieńczonym głosem.
-Ja też? - odparł Mikołaj podobnym tonem, siadając obok Radka. W prymitywny sposób schłodził głowę, jeżdżąc potylicą po lodowatej, metalowej bramie. Wpatrując się znudzonymi oczyma w przesłonięty drzewami horyzont, wymacał kieszeń kombinezonu, w której trzymał butelkę wody.
Po niezdarnej próbie chwycenia jej za korek, wypadła z kieszeni. Woda wewnątrz plastikowej butelki zalśniła w promieniach słońca. Odbijała się na przemian od krańców butli z charakterystycznym, stłumionym pluskiem.
-Podnieś? - szepnął Mikołaj, nerwowo mrużąc oczy.
-Nie dam rady? - odpowiedział Radek, przeciągając ostatnie słowo. ? Zastukaj do bramy.
-Nie chce mi się. Jak twoje gardło?
-A co?
-Kto krzyknie, poda kod, żeby nas wnieśli?
Radek otworzył usta, z których wydobyło się przeraźliwe chrypnięcie. Zapewne był to efekt próby podniesienia głosu.
-Na mnie nie licz? - wykaszlał Radek. Mikołaj zmierzył go spojrzeniem, od którego ciarki przeszły mu po plecach. Westchnął ciężko, nabrał powietrza w usta, po czym krzyknął:
-Otwórzcie bramy! Siedem, siedem, dwa, jeden, pięć! Leniwa świnia? - dodał po chwili, zwracając się do Radka.
-Od zawsze?.
Zza blachy rozległ się dźwięk rozsuwanych rygli ? po trzech, metalicznych szczęknięciach, brama z piskiem poczęła obsuwać się w bok. Dwójka agentów pochyliła głowy w przód, by nie walić nimi w bramę. Kiedy w końcu się zatrzymała, Radek i Mikołaj, będąc wciąż odwróceni plecami do obozu, bezwładnie padli na ziemię. Obaj poczuli łoskot źdźbeł trawy na szyi i uszach. Radek, przewrażliwiony na tego typu dotyk, zachichotał cicho, po czym zakaszlał. Tak bardzo zmęczył się tylko dwa razy w życiu ? w 79-tym roku, na jednej z lekcji W-F?u, do której przystąpił bez zjedzenia śniadania oraz w roku 2000, dokładniej dwudziestego czwartego maja, kiedy to uciekał przed goniącą go grupką złodziei.
Ktoś przeskoczył nad leżącym bez ruchu Radkiem. Ubrany w cieńkie spodnie khaki i skórzaną kurtkę postać odwróciła się powoli, swą grzywą przesłaniając promienie słońca.
-Jezu! ? krzyknął Radek, przytomniejąc momentalnie.
-Nie bluźnij? - szepnął Mikołaj, który wciąż nie odrywał oczu od nieba.
-Jonathan?
-Gdzie?!
Mikołaj zerwał się na równe nogi, odzyskawszy nagle całą energię i siły witalne. Ujrzał Jonathana podającego rękę Radkowi, który z jego pomocą wstał z ziemi, po czym wpadł mu w ramiona. Przedtem wziął niemal sporego rozbiegu, przez co dwójka zaczęła się chwiać we wszystkie strony, przystępując z nogi na nogę.
-Kiedy? ? spytał Radek zachwyconym głosem, stłumionym przez lewe ramię, do którego się przycisnął.
-Godzinę temu. ? odpowiedział Jonathan. W jego tonie dało się wyczuć coś niepokojącego.
-Co, nie cieszysz się?
-Jasne, że tak? - szepnął Jonathan w mało przekonywujący sposób. Zanim Mikołaj zdążył do niego dobiec, zwolnił już uścisk, po czym szybkim krokiem skierował się do centrum obozu. Mikołaj stanął jak wryty, czując spore rozczarowanie.
-Wiem jak to wygląda. ? rzekł Masterton. ? Nie stój tak, właź! ? zachęcił Mikołaja, który wciąż stał w miejscu z zawiedzioną miną.
-Zabił Dawida! ? krzyknął Michał niewyraźnie. ? Ten?jak mu? - zatoczył się nagle, po odzyskaniu równowagi dodał. ? I? - nie mogąc wymówić reszty imienia, tupnął wściekle nogą w podłogę.
Lenny zrobił krok w przód, stanowczo występując z tłumu.
Zaraz po nim, z naprzeciwka, z kręgu gapiów wyłonił się Igor. Ubrany w swój ?krwawy? fartuch i pochlapane czerwoną posoką spodnie i buty. Na skórzanym, mocno zapiętym pasku nosił siedem długich, błyszczących brzytw o drewnianych rękojeściach. Odczepił jedną prawą ręką, po czym kciukiem wcisnął metalowy przycisk. Ostrze wystrzeliło przed siebie, ze świstem przecinając powietrze. Uniosło się ono wysoko, wraz z trzymającą je ręką na wysokość oczu zdezorientowanego, bełkoczącego Michała. Uniósł prawą stopę, zamierzając się do kroku w bok.
Igor napiął mięśnie, pochylił się nisko, po czym wykonał błyskawiczny krok naprzód. W tym samym czasie zamachnął się ostrzem, tak mocno, że siła zamachu zmusiła go do obrotu przez plecy.
Opuścił brzytwę, po czym przejechał jej krańcem po fartuchu. Ku zaskoczeniu, a raczej zdumieniu obecnych w barze, pozostawiła ona za sobą krwawy ślad.
Michał poczuł na czole narastające pieczenie. Uniósł niepewnie prawą rękę, którą przejechał po miejscu swądu. Opuścił dłoń i skierował na nią swe oczy.
Ręka była cała czerwona od świeżej, jeszcze lśniącej krwi.
Obserwujący całe zajście Mark uśmiechnął się pod nosem, widząc padającego bezwładnie na podłogę Michała. Albo alkohol łowcy wydawało się, że dosłownie urwało mu głowę, albo Igor nasączył ostrze jakąś trucizną.
W ciągu niecałego tygodnia w Zonie Mark najwięcej nasłuchał się o Igorze, a raczej tym, czym się od lat zajmował.
Teraz miał zamiar opowiedzieć wszystko Gavinowi. Wychodząc z baru, Mark był niemal pewien, że to osoba zajmująca się przesłuchaniami więźniów, Igor, jest mordercą owego nieznajomego Dawida.
?Bądź ostrożny, bo skończysz jeszcze gorzej, niż Olaf.? ? powiedział do siebie w duchu, mijając dwójkę jeszcze nieznanych mu stalkerów, wynoszących z pomieszczenia Michała. Z płytkiej rany na czole popłynęło już znacznie więcej krwi, której jedna spływająca struga dotarła aż do podbródka.
?Już my ci pokażemy, jak przeprowadza się przesłuchania??
Ted, Gavin albo Hubert. Któryś z nich należycie zajmie się Igorem.
Henryk nacisnął świecący się zielonawym światłem przycisk elektrycznego czajnika. Zgasł.
Unoszącej się gorącej parze towarzyszyło głuche bulgotanie, dobywające się wnętrza grzejnika. Właściciel odczekał kilka sekund, by nie narazić chorobliwie delikatnej skóry na działanie oparów.
W końcu chwycił czajnik za pokryty antypoślizgową gumą uchwyt, po czym wrócił do swojego biurka. Nachylił się i zalał przezroczystą szklankę wrzątkiem ? torebka miętowych liści herbaty popłynęła w górę, zabarwiając wodę zielonym kolorem. Po zamieszaniu naparu, czajnik wylądował w drewnianej szafce, obok biurowego krzesła. Grzałkę odłączono od prądu, zaś w jej miejsce, do kontaktu, Henryk wetknął kabel zasilający komputer.
Po usadowieniu się na krześle schylił się lekko, by ręką dosięgnąć dużego plastikowego przycisku. Po jego naciśnięciu komputer zaczął cicho buczeć, na obudowie zaś zaczęły lśnić odblaski dwóch lampek ? zielonej i czerwonej.
Monitor jak zwykle zareagował z opóźnieniem ? wyświetlił obraz dopiero po pięciu sekundach.
Henryk znajdował się na 15-tym piętrze wieżowca-kwatery S. Poziom ten był najobficiej wyposażony w sprzęt elektroniczny ? sterownie kamer, masę komputerów osobistych jak i tych dostępnych dla każdego, na przykład Pecetów, przez które przeglądać można było całą ?jawną? bazę danych frakcji, której większość stanowiły mapy Zony i Jej okolic.
Henryk był marnym żołnierzem, poszukiwaczem artefaktów i, krótko mówiąc, stalkerem. Wszystkie jego umiejętności, zarówno te przydatne dla reszty jak i te, które były pomocne tylko dla niego, można było określić jednym słowem ? ?wiedza?.
Był wykwalifikowanym fizykiem, chemikiem i biologiem, a przy okazji, badaczem Zony. Pod tym jedynym względem mógł nazwać się prawdziwym mieszkańcem Strefy ? jego znajomość anomalii, artefaktów była wręcz niebywała. Rozpoznawał wszystkie po dotyku, dźwięku, jakim wydają przy zetknięciu z jakąkolwiek powierzchnią, a ich działanie, na przykład zasklepianie ran, miał zapisane w głowie w postaci skomplikowanego, matematycznego wzoru.
Po wyświetleniu pulpitu (jako tapetę Henryk ustawił widok Czarnobyla z perspektywy szczytu komina elektrowni). Włączył internetowy komunikator, przeglądarkę i już przymierzał się do uruchomienia programu dokonującego obliczeń, kiedy zadzwonił telefon.
Obrócił się na krześle w lewo, podjechał do stojącej przy drewnianych drzwiach szafki i podniósł czarną słuchawkę.
-Halo? ? spytał, obserwując pojawiające się na ekranie komputera ikony.
-Znalazłem go. ? powiedział Mark.
Henryk prawie spadł z krzesła. Zmarszczył czoło, skupił się, po czym rzekł:
-Gdzie?
-Jest w obozie bezpieki. W ogóle nie zmienił wyglądu, od reszty dowiedziałem się, że w ogóle nie wychodzi z podziemi. Wygląda identycznie, mówię ci, jakby nawet nie przejmował się tym, że ktoś go pozna. On nie opuszcza nawet obozu, mieszka w tych katakumbach i?
-Już to mówiłeś.
-Wybacz, ale?
-Rozumiem, doskonale to rozumiem. Mów dalej.
-Wciąż zajmuje się przesłuchaniami i jest jeszcze bardziej nienormalny. Mam kilka zdjęć, udało mi się nawet nagrać jedno przesłuchanie. To prawdziwy wariat, Henry. Jego śmierć ocali życie wielu stalkerom.
-Święte słowa. Najpierw on, potem?
-Najlepiej cały obóz. Jutro opowiem ci o?
-O? - ciągnął Henryk, oczekując odpowiedzi.
-Słyszałeś o Jonathanie Mastertonie?