przez Legwanos w 07 Kwi 2009, 16:09
W tym poście zamieszczę wszystkie rozdziały mojego opowiadania, żeby nie było chaosu. Ten post będzie edytowany i w nim będą dodawane nowe rozdziały. Proszę adminów o usunięcie poprzedniego tematu
Rozdział 1-Kompromitacja
Nastała dziewiętnasta, czyli czas zbierania się kotów przy ognisku w obozie. Jeden ze stalkerów grał na gitarze a inni opowiadali dowcipy, rozmawiali o swoich zdobyczach, ale głównym tematem był kot zwany Kopeć, obozowy nieudacznik.
- A pamiętacie, jak na polowaniu nie trafił w dzika z dwóch metrów?
- Tia – odezwał się Jaszczur – albo jak się zesrał w gacie, jak dziki pies chodził wokół obozu.
- On nigdy nic nie osiągnie. To cud, że w ogóle przeżył trzy miesiące w Zonie.
- A żebyś wiedział, że osiągnę.
Stalkerzy zobaczyli, że ów łamaga stał przy jednej z piwniczek.
- Łohoho! – zaśmiał się Zadler – No, ciekawe ile dzisiaj wojskowych wykończyłeś. Byłeś w elektrowni, czy w czerwonym lesie?
- A tak się składa, że zastrzeliłbym mięsacza, ale niechcący zniszczyłem spust w pistolecie. Pobiegłem za nim, ale się potknąłem i rozdarłem spodnie.
- Spodnie rozdarł! Słyszycie? – darł się Jaszczur – I pewnie ci dupę widać! Już dawno bym ci ją przeszył kulami, ale nie byłoby się z kogo śmiać!
- Udowodnię ci, że na coś mnie stać, nawet teraz!
- Teraz? Wilk, przynieś karton do strzelania!
Już po chwili na stojaku stał kartonowy stalker. Miał on wszędzie narysowane kółka w których były napisane liczby. W samym sercu kartonowego człowieka było kółko z pięćdziesiątką, trochę wyżej i trochę niżej była czterdziestka. Jeszcze niżej i jeszcze wyżej była trzydziestka i tak dalej. Kopciowi kazali ustawić się przed podobizną.
- Jeśli jesteś dobrym strzelcem, to traf z pistoletu w pięćdziesiątkę. Nie trafiłeś w dzika z dwóch metrów, to z półtorej metra traf w serce.
-Oto chwila prawdy – powiedział Kopeć – teraz się przekonamy, kto jest dobry.
Kopeć pociągnął za spust i trafił w… górną dwudziestkę.
- Bez komentarza! – krzyknął Władimir – rzeczywiście, jesteś odjazdowy, he he.
- A spadaj – zdenerwował się nieudacznik – idę z tego obozu.
- O tak! Na pewno przyniesiesz pełno artefaktów!
Kopeć nie odpowiedział. Zniknął z pola widzenia, a pozostali jakby nic dalej siedzieli przy ognisku.
Rozdział 2-Dymitr
Kopeć stał na przystanku nieopodal zawalonego mostu. Gdyby siedział tu miesiąc wcześniej nie wiadomo czy uszedłby z życiem, gdyż bandyci z Kordonu przenieśli się na Wysypisko, a to oznaczało, że wojsko spod mostu także. Teraz rozmyślał w spokoju, co ze sobą zrobić. Nie mógł wrócić do obozu, chyba, że chciałby być znowu pośmiewiskiem. Na Wysypisko też nie mógł pójść, ponieważ bandyci zabiliby go w mgnieniu oka. Miał 50 rubli i zacinający się co dwa strzały pistolet pamiętający czasy komunistyczne.Biedak był na skraju załamania. Wtem od strony obozu zobaczył jakąś postać.
- No tak – powiedział sam do siebie – Albo to Jaszczur idzie, żeby się pośmiać, albo jakiemuś bandziorowi znudziło się zabijanie doświadczonych stalkerów i zaczyna polować na koty.
Zobaczył jednak, że ta postać nie jest ubrana w czarny płaszcz, jaki noszą złoczyńcy w Zonie. Ten ktoś miał na sobie ciężki, dobry kombinezon rzadko spotykany w przedsionku strefy.
Nieznajomy był coraz bliżej, a po kilkunastu sekundach usiadł obok Kopcia.
-Cześć, młody – przywitał się stalker – Jak się nazywasz?
- Jakoś – burknął Kopeć- Chociaż mi to wszystko jedno.
- Wszystko ci jedno? A nie powinno. Podsłuchałem was w obozie. Ja zrobiłem już z kilku kotów porządnych ludzi. Ty do nich dołączysz.
Kopeć pomyślał, że na pewno nie uda się to przybyszowi, ale pamiętał szyderczy śmiech Zadlera.
- Ech. Dobra. Jestem Kopeć.
- A imię?
- Kola.
- Słuchaj, Kop… Słuchaj, Kola. Idź za mną, a nie pożałujesz.
- A skąd mam mieć pewność, że nie jesteś bandytą przebranym za samotnika. Skąd mam wiedzieć, czy nie idę, aby mnie zabito jak psa?
- Tutaj na pewno ktoś by cię zabił, a jak pójdziesz ze mną, to będziesz miał chociaż pięćdziesiąt procent pewności, że jestem przyjacielem. A jestem.
- Dobra, idę.
Kola podążał za przyjacielem przez jakiś kwadrans. Gdy się zatrzymali byli w najmniej odwiedzanej części Kordonu. Nie było tam nic, oprócz jakiegoś starego bunkra.
-Ja mieszkam właśnie w tym bunkrze – oznajmił nieznajomy – Wejdźmy do środka.
Zeszli po schodach do niższej części bunkra, gdzie stalker otworzył stalowe drzwi.
- Rozgość się, Kola.
Kot rozejrzał się na wszystkie strony. Z jednej strony stały jakieś stare, metalowe szafki, a z drugiej strony tylko kilka skrzyń, niektóre z nich posiadały alkoholową zawartość.
Na przeciwko stało biurko, z dwóch stron otoczone krzesłami, a jeszcze dalej znajdował się mały pokoik. W nim Kola dostrzegł już tylko kilka zbroi, choć na pewno znajdowały się tam jeszcze jakieś rzeczy.
- Kola! – zawołał stalker – choć do pokoiku.
Kot poszedł do wskazanego miejsca i usiadł przy stoliku, gdzie siedział już przyjaciel.
- Słuchaj, jutro będziemy ćwiczyć strzelanie. Ale teraz napijmy się wódki i zjedzmy coś.
-A jak ty się nazywasz? – spytał Kola – Może już kiedyś odwiedziłeś obóz.
- Nie byłem nigdy u tych palantów. A nazywam się Dymitr. No, to nasze zdrowie. Do dna.
Wypili po kieliszku, a potem Kola położył się na łóżku. Pierwszy raz spotkał kogoś, kto nie śmiał się z jego nieudacznictwa.
Rozdział 3-Szkolenie
Następnego dnia po śniadaniu Dymitr otworzył jedną z szafek i wyjął z niej kartonowego stalkera, takiego samego jak w obozie.
- Tak, szefie - powiedział Kola - Mam trafić w pięćdziesiątkę z dwóch metrów. Nie licz na to.
- Nie gadaj, tylko ustaw się przed podobizną.
- Ile metrów?
- Trzy.
- Co ty? Jaja sobie robisz? Z takiej odległości nie umiem trafić nawet w dziesiątkę.
- Ustaw się i strzelaj.
- Ech. Strata czasu.
Kola ustawił się i trafił w dwudziestkę.
- Bardzo dobrze, Kop... Kola. A teraz powtarzaj za mną. Trafię w pięćdziesiątkę.
- Trafię w pięćdziesiątkę.
- Powtórz.
- Trafię w pięćdziesiątkę.
- Strzelaj!
Kola strzelił i nie wierząc własnym oczom zobaczył, że trafił w serce.
- BRAWO! - pogratulował Dymitr - No i co? Założę się, że nikt z obozu tak nie trafi. A ty się boisz, że trafisz tylko w dziesiątkę. Trzeba uwierzyć w siebie.
Sytuacja powtórzyła się jeszcze kilka razy i Kola uwierzył, że ma szansę stać się dobrym stalkerem.
Po czasie przestali już ćwiczyć i niedługo mieli się udać z powrotem do obozu. Były kot nie wiedział, że niedługo będzie chodził w głąb strefy na wypady po artefakty.
Rozdział 4-Wspomnienia
Od pierwszego szkolenia minęło sześć tygodni. Kola był już wyszkolonym stalkerem, chodził na polowania, a nawet zabił już dwóch bandytów. Świetnie posługiwał się nie tylko pistoletem, ale również karabinem. Było ciepło, więc Dymitr postanowił napić się i urządzić grilla koło bunkra na świeżym powietrzu.
- No, to nasze zdrowie, Kola.
- Słuchaj – zagadał Kola, popijając – Jak właściwie trafiłeś do Zony i jak się stałeś takim zawodowcem?
- Jak trafiłem do Zony? – powtórzył Dymitr – To długa historia. A jak stałem się zawodowcem? Historia podobna do twojej.
- Opowiesz?
- Smutno mi wspominać początek, ale dobra. Przenieśmy się o osiem lat do tyłu, czyli do roku 2007. Ja i mój brat Deżo jechaliśmy do Zony nielegalnie. Wszędzie było dziko, promieniowanie było trzy razy większe. Nigdy nie wpuściliby nas do Zony, gdyby nie nasze 10 tysięcy rubli. Strażnik wziął kasę i burknął, że płaciliśmy żeby umrzeć. Szliśmy przez jakieś 10 minut i podziwialiśmy bujną, zwariowaną przyrodę. Nie podejrzewaliśmy, że coś się stanie. Wszystkie pieniądze i ekwipunek miał Deżo w plecaku. Jako bronie mieliśmy noże myśliwskie. Po prawej stronie zobaczyliśmy dróżkę prowadzącą do jakiejś opuszczonej wioski. Tylko z dziesięć domów i tyle. Teren wyglądał na bezpieczny, więc skręciliśmy na dróżkę.
Pierwsze, co zrobiliśmy to z ciekawości obejrzeliśmy wnętrze jednego z domków. Wyblakłe fotografie i zżółkłe papiery na podłodze leżały nieruchomo od 20 lat. Kalendarz wisiał i czekał, aż ktoś wyrwie te bezradne kartki. Postanowiliśmy zatrzymać się w tej wiosce, więc przystąpiliśmy do rozpakowywania rzeczy.
- Ale – przerwał Kola – nie było stalkerów?
- Osiem lat temu? Teraz niektórzy mają po 20, a wtedy? Słuchaj dalej. Poszedłem na główną drogę zobaczyć, czy ktoś idzie. Owszem, z prawej szły dwie postacie, które po minucie jakby nic weszły na ścieżkę nie zważając na mnie. Poszedłem za nimi. Byli ubrani w czarne płaszcze i mieli kominiarki. Chyba nie muszę ci mówić, kim byli? No właśnie. A my o tym nie wiedzieliśmy
- Ej ty tam, zasrany – jeden z nich zwrócił się do Deża – Wyskakuj z kasy, albo z duszy.
- Co, nie macie kasy? – spytałem głupio nie wiedząc o co chodzi – chętnie bym wam pożyczył, ale mam tylko tysiąc rubli.
- Może być tysiąc, gnoje – powiedział jeden – ej, Wania. Przeszukaj posranego, a ja tego głąba.
Przeszukali nas jak NKWD dawniej. U Deża w plecaku wszystko znaleźli. Jeden z nich z takim rozmachem kopnął mojego brata w brzuch, że ten natychmiast stracił przytomność. Wzięli go na plecy, a plecak chwycili w rękę.
- Zaraz – zawołałem – Co wy robicie?
- To, co robią bandyci w Zonie.
Po tych słowach skopali i mnie. Też straciłem przytomność. Ostatnie, co zobaczyłem to Deża, i bandytów. Na pewno go zabili. I oto, jak trafiłem do Zony. A jak stałem się zawodowcem? Po odzyskaniu przytomności obudziłem się dokładnie w tym miejscu, w którym siedzimy. Jakiś stalker o imieniu Misza się mną zaopiekował. To on zrobił ze mnie zawodowca, tak jak ja z ciebie teraz. Powiedział mi, że trzeba uwierzyć w siebie. Mieszkał właśnie w tym bunkrze. Dziś on nie żyje.
- Co się mu stało?
- Zginął w niejasnych okolicznościach w elektrowni. Nazywał się Misza. Po jego śmierci ja wyruszyłem w głąb Zony. Należałem do Powinności, Wolności, nawet do Najemników. Trzy lata temu postanowiłem zamieszkać w tym bunkrze jako samotnik. Co miesiąc kupuje zapasy żywności w Barze albo chodzę na polowania. I to cała historia. Idźmy do bunkra, bo żarcia już nie zostało dużo, wódka też się kończy. Szkoda mi tylko Deża i Miszy. Nic więcej.
Rozdział 5-Powrót do obozu
Nazajutrz Dymitr powiedział Koli, że czas powrócić do obozu.
- Nie, nie ma mowy - powiedział Kola - co z tego, że zamieszkamy razem? Przecież znowu mnie wyśmieją.
- Tak. Ale gdy ujrzą na oczy jak strzelasz to będziesz miał duży respekt.
- Właściwie nie chcę wracać, ale niech przynajmniej Jaszczur i Zadler zobaczy.
- No widzisz? Jak szybko się dogadaliśmy.
Szli w kierunku obozu. Gdy byli już blisko Dymitr wyciągnął z plecaka lornetkę i zobaczył co robią koty.
- Grają na gitarze i piją. Jak zwykle. A miało być: " przyniosę pełno artefaktów! ". Poczekaj tu na mnie.
Kola usłyszał, jak Dymitr rozmawia z kotami.
- Jestem Dymitr. Mogę tu zostać?
- Tak, ale chyba jesteś zawodowcem a nie kotem. Nie szkodzi.
- Ale jestem z kolegą, też zawodowcem, Kola! Choć.
Kola poszedł nieśmiało do obozu i już po chwili było słychać salwy śmiechu.
- Kopeć! - darł się Zadler - To jest ten zawodowiec?
- Tak. Ja go szkoliłem. I to jest Kola, nie Kopeć.
- Jego nie da się wyszkolić nawet na zwyczajnego stalkera.
- Przynieście karton.
Po chwili przed Kolą stał dobrze znany karton.
- Kola - zawołał Dymitr - ustaw się na dziesięć metrów.
I kolejne salwy śmiechu. Ucichły one, gdy Kola trafił w pierś.
- Ba! - krzyczał Jaszczur - fart i tyle. Dawaj jeszcze raz.
Znowu pięćdziesiątka. Chwila zadumy.
- Jesteś jednak dobrym stalkerem, Kola - powiedział Wilk - przepraszamy. Możesz zostać razem z Dymitrem.
Po tych słowach uścisnął dłoń Koli i rozkazał innym zrobić to samo. Tylko Zadler odmówił.
- Ta ciamajda nie jest lepsza ode mnie. Nie ma mowy.
- Zadler! - krzyknął Dymitr - jutro polowanie obejdzie się bez ciebie.
- Co ? Wilk! Słyszałeś?
- Dymitr ma rację - oznajmił Wilk - nie idziesz na polowanie. Do baru też nie.
Kola uśmiechnął się.
- Jest tylko jeden problem - powiedział Dymitr - byłem po kolei w trzech frakcjach i one po kolei mnie znienawidziły. Czyhają na moje życie. Dawniej mnie nie zabili, ponieważ mieszkałem głęboko w Kordonie. A teraz?
- Spokojnie. Jakoś sobie poradzimy. W końcu kto by myślał, że taki ekspert będzie tutaj. Masz piwniczkę razem z Kolą.
Kola zniknął z Dymitrem z pola widzenia. Pozostali z powrotem zasiedli do grania. Dymitr natychmiast położył się spać. Do namiotu nagle wszedł Zadler.
- Czego ?
- Słuchaj, Kola... ja... cię przepraszam. Musimy trzymać się razem. Obejdę się bez polowania.
- Przebaczam ci. Tak. Musimy się trzymać razem.
- A i jeszcze jedno - Zadler wyjął z kieszeni jakąś butelkę - To wódka. Kupiłem u Sidorowicza. Dobra, idę.
Kola nic nie zrobił, tylko położył się na łóżku i zasnął.
Rozdział 6-Uznanie w oczach stalkerów
Przez pierwsze dni Kolę traktowano jako stalkera, który po prostu zasłużył na przyjęcie do obozu. Ci, którzy tak myśleli przetarli oczy po wypadzie do bazy bandytów.
Szli ścieżką prowadzącą do starej, zrujnowanej fabryki. Licznik Geigera nie pikał, anomalii nie było. Dzika zwierzyna była zajęta obgryzaniem martwego nieszczęśnika. Pierwszy szedł Wilk, za nim Dymitr i Kola a za nimi Jaszczur, Zadler, Borys i Wydra.
- Tak to jest z kotami - powiedział Wilk - kończą w anomalii, lub w paszczy jakiegoś głodnego psa.
Nikt ze stalkerów się nie przestraszył. Przecież mówiono im to od początku. Było bardzo cicho. Tak cicho, że można było porządnie zebrać myśli. Dymitr przypomniał sobie czasy dziecięce. Urodził się w 1982 roku i dwa lata później znalazł się w domu dziecka na jakimś zadupiu przy granicy z Białorusią. W 1986 został ewakuowany do Polski, gdzie dorastał. Jego rozmyślanie o losie przerwały strzały.
- Padnij!
Wszyscy spełnili rozkaz. Tymczasem bandyci byli coraz bliżej.
- Spokojnie, chłopcy! - zakomenderował Dymitr - niech podejdą bliżej!
Bandyci podchodzili coraz bliżej i gdy byli już bardzo blisko otworzyli ogień. Zaczęła się walka.
- Kola, ja, Dymitr i Zadler walczymy! - krzyczał Wilk - Borys i Jaszczur! Wezwijcie posiłki!
Kola walczył zawzięcie. Co chwilę było słychać, jak mówi:
- No dalej, bandziorki! Najedzcie się do syta! Dziś na obiad kule w ogniowym sosie!
Wilk skupiony leżał na ziemi i co jakiś czas strzelał. Dymitr przypomniał sobie, jaki los spotkał Deża. Wyjął pięć granatów i rzucił daleko w kierunku bandytów.
- Za mojego brata! - darł się wniebogłosy Dymitr - Mnie nie pokonacie. Jestem Dymitr Anzwichtlej!
Kola zobaczył, że wszyscy z bandytów leżeli już martwi, tylko szef złoczyńców uciekał do fabryki. Kola dokładnie wycelował i pociągnął za spust.
- Ha! - zaśmiał się szef bandytów - I co? Szefa nie poko...
Bandzior padł po wypowiedzeniu swoich ostatnich słów. Wszyscy zaczęli gratulować Koli.
- Tak, Kola. Teraz nie ma wątpliwości. Jesteś świetnym stalkerem.
- To zasługa Dymitra. Jemu gratulujcie.
- W każdym razie wam obu należą się gratulacje. Wracajmy do obozu.
Wszyscy z obozu siedzieli przy ognisku, jak dawniej, ale teraz było weselej. Zabili cały oddział bandytów w Kordonie.
Zadler wymyślił nową piosenkę dla Koli do grania. Sidorowicz udostępnił swoje przysmaki, które w Zonie były niespotykane. Gitara ucichła, gdy do obozu zaczęła zbliżać się jakaś postać, ale z daleka było widać, że to jakiś neutralny kot.
- Grajcie dalej - powiedział Wilk - to znowu jakiś kot.
- Przypomina mi kogoś - powiedział Dymitr - nie, to nie on... zaraz... nie, to nie ta postać.
Nieznajomy podszedł do ogniska i spytał:
- Czy mogę u was zostać?
- Oczywiście - oznajmił Wilk - nowi zawsze mile widziani.
- Świetnie. Nazywam się Deżo Anzwichtlej.
Rozdział 7-Spotkanie po latach
- Tak - wyszeptał Dymitr - To mój brat.
- Hej, co ci, Dymitr ? - zapytał Wilk - Słabo ci ?
- Mój brat? Zaraz... - wargi Deża zbielały - Jeśli... Dymitr... Tak! To ja! Deżo!
- Ale... jak... ty nie żyjesz.
- Darowali mi życie, ale musiałem się do nich przyłączyć. Przez osiem lat byłem bandytą. Niedawno dowiedziałem się, że chcą zrobić ostateczną wojnę ze stalkerami. Wolę być z wami.
- Zapraszamy. Możesz zostać. Ten obok mnie to Wilk, za nim siedzi Kola. Innych poznasz później. Na razie chodźmy spać. Wartę ma Wilk. Zapraszam cię do mojej piwniczki. Razem z nami śpi Kola, mój najlepszy przyjaciel.
Śpi cały obóz, doświadczony stalker stoi na warcie, nikt nie przypuszcza, nikt nie podejrzewa, że coś może się stać...
Rozdział 8-Początek wszystkiego
- Wstawać! - krzyknął Wilk - Bandyci! Idą w kierunku obozu!
Wszyscy pośpiesznie się ubierają, ładują, odbezpieczają bronie, przygotowują barykadę.
- Wszyscy padnij za barykadą! Wykorzystamy element zaskoczenia!
Rozkaz zostaje wykonany. 16 stalkerów, w tym Wilk, Dymitr, Kola i Deżo czekają. Bandyci są w obozie.
- No pewnie dupki śpią - mówi jeden - wchodźcie do piwniczek.
- W piwniczkach nie ma stalkerów.
- Powstań! Ognia! - krzyknął Wilk.
Rozpoczęła się walka.
- Deżo, gdzie idziesz ? - spytał Kola, gdy zobaczył , że Deżo ucieka przez płot.
- Idę zobaczyć, czy nie ma ich więcej.
Tymczasem ogień trzaskał na wszystkie strony. Barykada już nie przypominała barykady, a kupy złomu, takie jak w bazie na Wysypisku. Niektórzy poszli do domków i strzelali z okien. Rannych odnoszono do piwniczek. Bandyci zobaczyli, że stalkerzy naprawdę dobrze sobie radzą. Owszem, przewaga stalkerów była wyższa tylko o dwie osoby, ale nikt nie umarł, byli tylko ranni. Po stronie bandytów było odwrotnie. Żadnych rannych, dużo zmarłych.
Małe przedmioty dotknięte przez kule tańczyły albo turlały się, jakby to one wygrały bitwę i szalały ze szczęścia.
Dymitrowi przechodziła gęsia skórka na myśl o tym, do jakiej okrutnej frakcji należał jego brat.
Kola walczył w skupieniu i poczuł moc wspomnień. Jeszcze niedawno był załamany a teraz rozwalał szeregi bandytów. Nie zobaczył nawet, jak na twarzy wszystkich żywych kotów pojawił się uśmiech, a po chwili rozległy się okrzyki:
- Hura! Zwyciężyliśmy!
Rzeczywiście nie było już bandytów. Bitwę wygrali samotnicy. Wszyscy z bandytów zginęli, u kotów tylko pięć osób zostało rannych.
- Hej, a zauważyliście, jaki dziki miał wzrok Deżo, jak poszedł? Taki jakby zdradziecki...
- To mój brat. Nie mów o nim takich rzeczy. Ale gdzie on jest?
- Idzie. Widzę go.
- W porządku, ale zrobiło się niebezpiecznie w całym Kordonie. Myślę, że nie tylko w Kordonie. Idę z Wilkiem do Sidorowicza.
Zapukali do drzwi mieszkania grubasa, wszystkowiedzącego Sida.
- Wejść - usłyszeli gruby głos.
Weszli, a Sid zapytał:
- Co was sprowadza ?
- Słuchaj - zaczął Dymitr - przed chwilą była tu wojna. W Kordonie robi się nieprzyjemnie. Mnie szukają trzy frakcje i...
- Tak - przerwał gruby - chciałem ci to powiedzieć, ale nie było okazji. Wiem, że cię szukają. Z trzech frakcji, tych do których należałeś. Powinność, Najemnicy i Wolność połączyli się i współpracują z bandytami. Powstała jedna frakcja. Nazywa się ZCFZ. Związek czterech frakcji zonowych. Bazę mają w Agropomie. Będą działać przeciwko wam, nie tylko z powodu twojego, ale też dlatego, że Powinność i Wolność zubożały przez wojny ze sobą, bandyci stają się mało znaczącą frakcją, a najemnicy mają coraz mniej zleceń. Zawarli ze sobą rozejm i są jedną frakcją. Pomóc wam może tylko pewna frakcja z Doliny Mroku. Nazywają się Czystym Niebem...
Rozdział 9-Połączenie
Nazajutrz w obozie nie było dowcipów ani grania na gitarze. Wszyscy rozmawiali o nowej wojnie i Czystym Niebie. Wilk miał poważny nastrój i myślał nad czymś, ale nikt nie wiedział, nad czym. Dymitr i Kola założyli się w pokera o Kozaka i starali się nie myśleć o przyszłości.
- No nic – oznajmił Wilk – trzeba dzisiaj pojechać do tej doliny. Dymitr, pojedziesz ze mną.
Kola niech odpoczywa.
- A ja – zapytał Deżo.
- Właśnie, Deżo – powiedział Dymitr – nie narażaj życia drugi raz. Słuchaj. Idź przez płot i w prawo przez chaszcze jakiś kilometr. Zobaczysz polankę, a na środku bunkier. Zamieszkasz w nim do czasu, gdy ostatecznie zlikwidujemy ZCFZ. Tu masz klucze. Zmykaj… albo pójdzie z tobą Jaszczur. No cześć.
- Kontynuujmy. Ja i ty jedziemy więc dzisiaj do Doliny Mroku. Ja znam drogę, ty chyba też. Ja teraz jadę do baru uzupełnić ekwipunek. Wyruszamy o 20.
O 19:56 Wilk zawołał Dymitra i wsiedli w Moskwicza z roku 1980. Było bardzo ciepło i wiał rześki wiatr. Dwie sosny przy wejściu do obozu wyglądały jak tajemnicze zjawy szepczące do siebie. Dwie minuty później wóz skręcił w ścieżynkę i po chwili zobaczyli ciemny tunel.
- Włącz latarkę. Anomalii nie ma. Jedziemy powoli. Go, stary, go.
Gdy wyjechali z tunelu byli już w Dolinie Mroku.
- Widzę drogę i zabudowania. Widzę też promyk ogniska. Jedź, Wilk.
Choć Dolina Mroku była od Kordonu oddalona tylko dwa kilometry było tu inaczej. Bardziej dziko i tajemniczo. Dymitr był tu kiedyś i teraz wspominał te nie za dobre, ale też nie za złe czasy.
O 20:16 Wilk zaparkował przy zabudowaniach i wraz z Dymitrem wszedł na teren bazy. Z prawej strony, z głośnika rozległ się hałas.
- Witajcie w bazie Czystego Nieba. Nasza misja: Zlikwidować ZCFZ. Jeśli macie sprawę, idźcie do szefa.
Wilk podszedł jednak do ogniska i spytał:
- Witam. Czy wiecie, gdzie jest budynek szefa ?
- Drugi barak po lewej.
- Dzięki – powiedział i ruszył. Zobaczył, że są tu i baraki i budynki. Było też ognisko, ale po bazie kręciło się znacznie więcej ludzi. Wszedł do baraku. Na krześle siedział wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna w ciężkim kombinezonie. Włosy miał czarne i opadające. Za nim stał bagnet do Tundera.
- Witam. Jestem Anatolij. Anatolij Diatlow. Szef Czystego Nieba. Siadaj i mów, co masz do powiedzenia.
- Ja jestem Wilk, przywódca obozu kotów w Kordonie. Mam sprawę. Powinność, Wol…
- Tak, wiem. Cztery frakcje połączyły się i tworzą ZCFZ. I co ?
- Ostatnio napadli na mój obóz.
- Tak, to też nasi wrogowie. Na nas też napadli. Mów dalej.
- I w związku z tym chcę, abyśmy zawarli sojusz.
- Nie. Sojusz nie. Ale możemy stać się jedną frakcją. Ilu was jest w obozie?
- Szesnastu.
- Łohoho! A nas trzydzieści pięć. Ale spoko. Więc jesteśmy jedną frakcją. Musicie przenieść swój obóz. Dacie radę?
- Mamy tylko jednego Moskwicza, nie dwa.
- My mamy więcej transportu, więc spoko. I bliżej Baru.
- A jest jakiś bunkier ?
- Chodzi o waszego handlarza ? Bunkra nie ma, ale damy mu osobny barak. Pasi ? To jesteśmy jedną frakcją. Porozmawiamy o wojnie, jak się urządzimy. Bądźcie tu za trzy dni.
Wilk wyszedł z namiotu i zobaczył, że Dymitr już siedział przy ognisku z innymi i pił wódkę.
Zawołał go i pojechali w kierunku Kordonu.
Rozdział 10-X-14
Trzy dni później o 19 do obozu przyjechały trzy samochody i zaczęły ładować wszystkie rzeczy w pudła.
- Szkoda mi opuszczać Kordon – przyznał Wilk – Ale robi się niebezpiecznie. Jako samotnicy nie damy rady.
- Przyzwyczaimy się – pocieszał go Dymitr – Mi też szkoda było zmieniać frakcje po kolei, ale nie czas na wspomnienia. Jedziemy.
O 19:20 w bazie zatrzymało się osiem wozów. Anat ( tak kazał nazywać siebie Anatolij ) poprosił na chwilę Wilka. Baza wyglądała zupełnie inaczej niż obóz. Była znacznie większa, może ze trzy, cztery razy. Nie było domków, ale baraki i budynki. Były też trzy ogniska i mnóstwo sprawnych, ale też nieużytecznych samochodów.
- Złe wieści – powiedział Anat – Monolit przyłączył się do zamieszek. Działa razem z wojskiem i jest przeciw nam, ale też przeciw ZCFZ. Podpala bazy i plądruje.
- Monolit ? To przerąbane. Nie wiemy nawet, po co to robi. Musi mieć ważny powód. Gdzie ma bazę ?
- Słyszałem, że w południowo zachodniej części Czerwonego Lasu jest takie laboratorium. Nazywa się X 14. W nim jest skład monolitu i zmutowani mieszkańcy. Musimy tam jechać.
- Dobra. Jedziemy pojutrze. My, Kola, Dymitr, Jaszczur, Zadler, Borys, Władimir. Ode mnie Kostia, Kamyk, Wydra i Uszaty.
Rozdział 11-Zamieszki w Barze
O świcie z bazy wyruszyło 11 stalkerów, w tym 4 doświadczonych. W Dolinie Mroku nie spotkało ich coś wielkiego. Kłopoty zaczęły się przy granicy Wysypiska z Barem. Bowiem by dojść do baru trzeba było przejść przez bazę Powinności.
-Cholera - zaklął Anat - mamy dojść do Czerwonego Lasu, a kłopoty są już na Wysypisku.
-Wyłączmy PDA. Trzeba coś wymyślić - powiedział Kola i spuścił głowę w dół.
-Przyszło mi coś do głowy - szepnął Dymitr wskazując w kierunek bazy - jak wytrzymała jest ta drewniana furtka prowadząca do baru, przy której stoi Chorąży?
-Raczej nie bardzo - oznajmił Kola - jest stara i spróchniała. Da się ją rozwalić.
-Na tej drodze z doliny widziałem dwa moskwicze. Wsiądziemy w nie i rozwalimy furtkę.
-Na dupę czy na głowę upadłeś? Ot, tak wjedziesz do bazy?
-To ryzykowne, ale innego wyboru nie mamy.
-A jak otworzysz auto?
-Dajcie mi łom. Nauczyłem się w liceum. Stare czasy.
Dwie minuty później Dymitr i Wilk siedzieli na miejscu kierowcy. Po chwili samochody zaczęły pędzić w kierunku bazy oddalonej o 200 metrów. Prędkość jak na Moskwicza z tamtych lat była duża. Członkowie Powinności zauważyli auta, ale nie wiedzieli, kto w nich jedzie.
- No - powiedział Chorąży - Woronin wraca z polowania... zaraz, to Woronin?
Moskwicze wtargnęły do bazy i na początek jeden z nich przejechał dwójkę ludzi, co wywołało trzęsienie.
- *%&@#! - krzyknął Wilk - nawet kombinezony macie nierówne zje*y !
Rozległy się strzały, ale samochody pozostawały nieruszone, gdyż kierowcy sprytnie manewrowali. Pasażerowie strzelali z okna.
- Co to jest! - krzyknął Dymitr.
Wszyscy spojrzeli w jego kierunku i uświadomili sobie, że krzyknął, aby nabrać Chorążego, który obejrzał się, a Dymitr go przejechał.
- Wkraczamy na furtkę! - krzyknął Kola.
Samochód jechał i robił manewry i w końcu Wilk i Dymitr ustawili samochody na przeciwko furtki i uderzyli w drewno, które rozpadło się na trzy części.
- Ja *%&@#ę! - krzyknął Dymitr - niby trzydziestoletni trup a jednak... W bazie u nich zostało ich pięcioro. Boją się.
- Tak - skinął głową Anat, który do tej pory siedział cicho - ale to początek. Teraz ruszamy na bar. Wszyscy są? Są.
Szli przez uliczki prowadzące do baru. Z daleka było widać dym i odgłosy strzelaniny. Gdy ujrzeli pierwsze budynki, zobaczyli, że większość płonie lub spłonęła. Weszli na uliczkę nieopodal areny. Nie dwóch, a dwudziestu stalkerów walczyło łamiąc zasady. Pozostali strzelali do siebie na trybunach. Arni stał na uboczu i przyglądał się temu wszystkiemu ze smutnym wyrazem oczu i widać było, że mało brakuje, aby się rozpłakał. Anat, który znał Arniego
podszedł do niego i zaczął gadkę.
- Słuchaj, Arni. Nie załamuj się. Możesz wstąpić do naszej frakcji.
- Idź, proszę cię. IDŹ! Mam Makarowa z jednym nabojem! Jadę na podbój elektrowni. Pytasz czy zwariowałem? Nie, *%&@#, nie! Siedziałem tu przez lata, aż dostałem tej kur*icy. IDŹ!
Anat zobaczył, że nie uda mu się przekonać przyjaciela.
- Phi. Za dwa tygodnie zginie.
Poszli jeszcze do baru, gdzie jakieś biedne koty piły ostatnie flaszki. Jeden z najbardziej spitych zwrócił się do Wilka:
- A wisz t y że Aryn ii jezi o eekowni a pod ój. I ey z n im.
- Spieprzaj dziadu.
Tym razem Dymitr poszedł do barmana.
- Hej, Dymitr. Być może to nasza ostatnia rozmowa. Zaraz i tak idę. Będą dewastować bar. Kto? Bandyci z ZCFZ. Tym kotom wszystko jedno, mają ze cztery promile. Ja już idę. Do Dziczy. Nie. Nie mogę iść z wami. Wychodzimy.
Wyszli i barman poszedł w stronę Dziczy.
- No, chłopaki - rzekł Kola - ruszamy. Teraz na wolnościowe magazyny. Żwawo! Żwawo! Wszystko jeszcze bardziej płonie!
Po pięciu minutach przekroczyli granicę Magazynów Wojskowych...
Rozdział 12-W Magazynach
W oczach doświadczonych stalkerów Magazyny nie są groźnym miejscem. Tego miejsca boją się młodzi stalkerzy, którzy wiedzą, że do Czerwonego Lasu są tylko cztery kilometry. Anat nie był zdziwiony, że wszystkie koty są trupioblade.
- Nie bójcie się Czerwonego Lasu. Przecież znaliście słynnego Naznaczonego, który wyłączył mózgozwęglacz.
- Ale opowieści - jęknął Borys, najmłodszy z całej jedenastki.
- Mam krople na nerwy i strach - oznajmił Anat grzebiąc w plecaku - stara receptura. Dodaje się do nich stopiony ser pleśniowy.
Wybuchły salwy śmiechu. Zostały one uciszone przez Dymitra.
- Cisza! To teren naszych wrogów, Wolności. A poza tym bariera przy granicy to już Monolit.
Ta krótka mowa wystarczyła, aby koty się uciszyły.
- Byłem kiedyś w Wolności - rzekł Dymitr - Bardzo sympatyczna grupa. Odeszłem z niej, gdyż miałem dość tego wojennego życia. Przez pięć lat nie wiedziałem, czy się druga wojna kończy, czy trzecia zaczyna. Jak oni mogli się związać z Powinnością ? Nie wierzę.
- Zona to nie przelewki, kolego - powiedział Wilk - każdy tego doświadczył.
- I z tym się zgadzam - westchnął Kola i spuścił głowę w dół, jak robił od niedawna.
- Stop. Widzę bazę anarchistów. Monolit już zadziałał. Choćmy tam. Liczy się zabicie każdego wroga. Sprawdzę przez lornetkę. Tu ich nie ma. Idźcie zobaczyć z drugiej strony.
- Tam też ich nie ma.
- Idziemy do tej bazy. Monolit musiał spalić tą bazę niedawno.
Zaczęli iść przez zabłoconą, wydeptaną ścieżkę. Po dwóch stronach były drzewa, zapewne kiedyś piękne grusze.
Gdy byli już bliżej usłyszeli stłumione jęki dochodzące z jednej z piwniczek.
- Borys! Idź tam - zameldował Wilk.
- Ale ja...
- Borys!
Młody poszedł w stronę piwniczki. Nieśmiało i niechętnie, ale poszedł. Ledwo zniknął w czeluści, a już inni usłyszeli przeraźliwy krzyk kota. Pobiegli do piwniczki i zobaczyli przerażonego Borysa, a przy ścianie dziesięciu zakrwawionych stalkerów. Widocznie właśnie oni przestraszyli młodzieńca.
- Borys, spokojnie. Dajcie mu te cholerne krople. - powiedział Dymitr i odwiązał rannym szmaty z twarzy i rąk - Kim jesteście i co tu robicie ?
- My jesteśmy z Wolności. Wiem, że uważacie nas za wrogów, ale to długa historia. Trzy dni temu Woronin, główny żołnierz ZCFZ zadzwonił, żebyśmy przyjechali na Wysypisko. Pojechaliśmy i to była zasadzka. Byli tam też żołnierze Monolitu i Wojsko. Stłoczyli nas w samochodach. Pośpiesznie wysłaliśmy SOS do naszej bazy, ale było ich tam dwudziestu, a wrogów było sześćdziesiąt. Nasi obiecali, że coś zrobią, ale jak zawsze spieprzyli tam, gdzie pieprz rośnie. Nas zawieźli z powrotem do bazy i podpalili wszystko. Zdradzili nas, połączyli się w jedną frakcję, czyli PFZZ. Pięcio frakcjowy związek zonowy. Bandyci, Najemnicy, Powinność, Monolit, Wojsko. Zostawili nas tu. Chcemy zostać waszymi przyjaciółmi.
- Tak - skinął głową Anat - A jakie macie dowody ?
- Mam PDA. Nagrałem po kryjomu jak nas torturowali. Patrzcie.
Wszyscy schylili się i zobaczyli drastyczne metody Wojska, takie jak przypalanie żelazkiem, czy tradycyjna Diedowszczyna.
-Zawsze wiedziałem, że jesteście spoko - rzekł Dymitr - jesteśmy jedną frakcją. Nazywamy się Czyste Niebo i mamy bazę w Dolinie Mroku. Wybieramy się do zapomnianego laboratorium X-14, aby znaleźć odpowiedź na pytanie dlaczego w Zonie zaszły takie przemiany i kto za tym stoi. Zostaniemy tu jeszcze trzy godziny. O pierwszej idziemy dalej. Dobrze, że wziąłem dodatkowe bronie i ekwipunek. Jest nas dwadzieścia jeden.
Rozdział 13-Na ziemiach weterańskich
O godzinie pierwszej grupa stalkerów ruszyła w drogę. Był słoneczny dzień, co rzadko zdarzało się w tej części Zony. Dzikie psy były zajęte obgryzaniem jakiegoś ścierwa. Kola smętnie patrzył na spróchniałą tabliczkę z napisem Pripyat. Anat przeglądał PDA, a Dymitr i Wilk szli na czele bacznie obserwując teren. Wszyscy uważali, że nie jest to dzień na wypady, zwłaszcza na wypady do niezbadanego laboratorium. Na drodze wciąż powiewały smutno zapiski w gazetach sprzed 29 lat. Najbardziej przed laty ucierpiał Anat, który urodził się 4 dni po wybuchu we Lwowie.
- Jeszcze trzy kilometry do bariery - oznajmił Kola patrząc na mapę - Anat, daj jeszcze te krople pleśniowe.
Wszyscy myśleli o swoich sprawach, o przyszłości i przeszłości. Tę przyjemną ciszę przerwał alarm Dymitra.
- 200 metrów przed nami pięciu monolitian. Z tych starych kubłów zróbcie barykadę.
Wszyscy zaczęli spełniać rozkaz. Wrogowie popijali Kozaka i widzieli stalkerów, spodziewając się kotów atakujących z bliska.
- Borys na drzewo. Weź snajperkę i zdejmij jednego.
Zwinny młodzian bez dyskusji wdrapał się na drzewo.
- No dobra - powiedział do siebie - Najpierw tych najlepszych.
Pociągnął za spust i rozległ się szybki hałas. W ciągu ułamku sekundy kula powaliła wroga na ziemię.
- Dobra robota. Uwaga ! Karabiny na ziemię.
Wróg otworzył ogień ale przeleciał nad głowami stalkerów. Drugi popisał się Władimir, który był z tego dumny, gdyż był dobry tylko na polowaniach.
- Jest ! - krzyknął, ale na krótko, gdyż kula wroga trafiła go w nogę. - Ja *%&@#ę !
- Opatrzyć rannego ! Jest ich jeszcze troje.
Zaczęło przyjemnie wiać, co uprzyjemniło walkę. Niektórzy nawet wydawali okrzyki wojenne, choć była to tylko zwyczajna walka, których dziennie w Zonie jest pięćdziesiąt.
Największą przygodę miał jeden z wolnościowców. Strzelił we wroga raniąc mu w biodro, lecz pół sekundy wcześniej kula trafiła również jego. Ostatnia dwójka monolitian została wyeliminowana. Wszyscy mieli karabiny rozłożone na ziemi, przez co mogli stracić życie kilka sekund później.
- Ręce do góry ! – krzyknął ktoś, a wszyscy obejrzeli się i zobaczyli dwóch monolitian wyłaniających się zza drzewa.
- No to *%&@# już po nas – szepnął zrezygnowany Kola.
- Chcieliście przejść do lasu, męskie dziwki ! – warknął jeden – ale my jesteśmy lepszą frakcją od was. O, błogasłowiony Monolicie !
- Monolitu już nie ma! Zniszczył go stalker samotnik! A wy poddajcie się !
- Monolit powrócił do kosmosu, hahahahaha, pały! Macie bronie na ziemi, a my w rękach ! To wy się poddajcie!
Spojrzeliśmy po sobie. Istotnie, choć nas było o dziewiętnaście więcej, to i tak nie mieliśmy w rękach broni, a oni mieli. Podnieśliśmy więc ręce do góry. Jeden z wrogów podszedł do Koli.
- Teraz…uwielbiam te chwile ciszy przed burzą. – powiedział wyluzowany monolitianin – O, błogosławiony Monolicie!
Przyłożył pistolet do czoła Koli, który spojrzał na bezradnych przyjaciół. Po chwili spojrzał w dół i zobaczył zbawienie: jego wierny nóź myśliwski.
- Teraz, *%&@# bambusie. Liczę do dziesięciu. Jeden, dwa…
Kola niespostrzeżenie wyjął noż z dolnej kieszeni.
- Sześć, siedem…
Szybko jak błyskawica nóż wbił się w pierś wroga, który padł na miejscu. Drugi chciał zareagować, ale został otoczony przez stalkerów.
- Nie masz szans – powiedział Wilk – Role się odwróciły. Związać go.
Zawsze przytomny Wydra sięgnął po plecak i wyjął z niego sznurek. Związał wroga i przekazał Wilkowi.
- Co z nim zrobimy?
- Mam pewien pomysł – Wilk uśmiechnął się szyderczo – Hej, dziczki, pieski…
Monolitian próbował się uwolnić widząc, jaki los go czeka. Zamilkł w końcu wiedząc, że to jego ostatnie sekundy. Czwórka stalkerów podniosła go i rzuciła daleko na pożarcie psom. Po chwili dało się słyszeć jęki związanego mieszane z rykiem psów i innych dzikich bestii. Po pięciu minutach stalkerzy ujrzeli barierę i przeszli przez nią, po czym znaleźli się w Czerwonym Lesie, o którym krążyło wiele opowieści. Zaraz po opuszczeniu strefy Magazynów wszyscy poczuli dreszcze i poprosili o pożyczenie kropli pleśniowych od Anata.. Tutaj wiał już mocny wiatr i było zdecydowanie mroczniej. Słońce zniknęło i przyszły czarne chmury. Oprócz tego zbierało się na burzę. Pierwszymi kłopotami była horda mięsaczy blokująca przejście.
- Dwadzieścia jeden mutantów. Po jednym dla każdego – oznajmił Dymitr.
- Biegając zrobimy zamieszanie, a wtedy to ścierwo rozgryzie nas na śmierć.
- Zobacz, one leżą tak równo w szeregu i gryzą jakieś *%&@#. Też ustawmy się w szeregu jak oni i otwórzmy ogień.
Wszyscy spełnili zlecenie. Stalkerzy wyglądali jak śmiałkowie z grupowej walki z mutantami na nieistniejącej już chyba Arenie w Barze. Wszyscy otworzyli ogień i walka poszła aż za łatwo. Dziki nie zdążyły się obejrzeć i szybkie kule z nowoczesnych broni trafiły mutanty, a całe wydarzenie przypominało egzekucję z II Wojny Światowej. Stalkerzy poszli dalej omijając jeszcze ciepłe ciała nieszczęsnych istot i po chwili zobaczyli obrośnięty wilgotnymi porostami kanał.
- Tak, panowie – powiedział Kola – W PDA się zgadza. To jest laboratorium X 10. Zapowiada się mrocznie. Mroczniej niż w X 18. Dymitr mi opowiadał.
- No, to kto chce jeszcze krople? – spytał Anat.
Rozległy się prośby.
-Macie, ziomki – powiedział koleżeńsko – Schodzimy ?
- Schodzimy – powiedział stanowczo Wilk i pierwszy zniknął w otworze.
Rozdział 14-S.N.
Stalkerzy szli za Wilkiem. Towarzyszył im strach, niepokój i krople pleśniowe. Na razie nie było nic ciekawego. Kamienne schody i skalne ściany.
- Te laboratorium z pewnością ma wiele tajemnic - powiedział Anat - Nie wiemy, co nas czeka. W każdym razie tu się dowiemy, czemu zaszły takie przemiany w Zonie i kto za tym stoi.
- Ja już słyszę mutanty. Idziemy dalej.
Po chwili już wszyscy słyszeli szmery spowodowane przez jakąś bestię. Gdy uszli jeszcze pięć metrów, zobaczyli pijawkę.
- Ja pójdę – rzekł śmiało Kamyk.
Powoli kucnął i z ekstremalną ostrożnością rozłożył karabin na trójnogu. Przyłożył oko do lunety i wycelował w głowę. Oblewał go zimny pot i gęsia skórka. Palec już spoczywał na spuście.
- Liczę do pięciu. Jeden, dwa, trzy, cztery…
W tej chwili kula pędziła prosto na głowę pijawki. Dosięgła potwora, ale bestia tylko wstała, „ zrobiła ‘’ czerwone oczy i mackami zaczęła wysysać krew z Kamyka, który stał się pierwszą ofiarą, a zaraz potem pijawka została drugą ofiarą.
- Nareszcie to ścierwo zdechło – odetchnął z ulgą Dymitr – Jest nas dwudziestu.
Dopiero teraz koty zaczęły niemiłosiernie błagać o krople.
Następnie wszyscy poszli do kolejnego pomieszczenia. Znajdowały się tam szare rury, kaloryfery i stare obrzydlistwa z nazwami: мозг, п'ечень i кишк'и. U niektórych Kola zauważył odruch wymiotny.
- Wydaje mi się, że tu prowadzono badania podczas wojny – oznajmił – Spójrzcie na te wnętrzności.
- Tak – odpowiedział Borys – jest tu mózg, serce, wątroba, kontroler i…
- Co ? – krzyknął Wilk
- No kontr… - powiedział Borys i zbladł.
Przed stalkerami stał kontroler. Mierzył ich potężnym, hipnotyzującym wzrokiem. Przybliżał się bardzo powoli, ale jakoś. Był coraz bliżej i… padł. To kula z rewolweru uniemożliwiła atak mutantowi.
Wszyscy poszli dalej i zaczęli myśleć, co ich jeszcze spotka. Zatrzymali się przy pewnych drzwiach.
- Tak, chłopcy- uśmiechnął się Dymitr – To tutaj możemy wszystkiego się dowiedzieć.
Stalkerzy spojrzeli na tabliczkę zawieszoną na drzwiach i ujrzeli napis: Magazynownia Monolitu.
Otworzyli drzwi i zobaczyli dość obszerne pomieszczenie z wieloma drewnianymi skrzyniami. Farba ze ścian opadała bezradnie. Tylko słabiutka żarówka oświetlała cały magazyn. W rogu stało jakieś drewniane biurko.
- Tam, na tym biurku są jakieś papiery. Przeglądnę je. – powiedział Wilk i zaczął szperać – Tak, to zeszyt Monolitian. Tu jest jakiś ciekawy zapis, zobaczcie.
Wszyscy pochylili się nad biurkiem i zaczęli po cichu czytać kartkę, na której było napisane:
Myślałem, że tu kiedyś przyjdziecie. I po cholerę się trudzicie, czemu się połączyliśmy. Po prostu nie dalibyśmy rady jako cztery samodzielne frakcje. Pały z was. Ja jestem dowódcą tego chwalebnego związku. I co teraz? Myśleliście, że ja wam się ujawnie? Zabiję was wszystkich po kolei. Dam wam jedną wskazówkę, łosie. Moje inicjały to S.N. Dalej sami sobie radźcie.
- Zastanawiające- rzekł Wilk – Nie znam nikogo takich inicjałach, a wy?
Wszyscy pokręcili głowami.
- Bądźmy w dobrej wierze- powiedział Kola- znajdziemy tą osobę.
- Choćmy, wychodzimy z laboratorium – oznajmił Dymitr i ucichł, gdyż usłyszał złowrogie głosy:
- Gdzieś tu muszą być stalkerzy, schodzimy w dół…
Rozdział 15-Bądźmy Brytyjczykami!
Dwudziestu na pięćdziesięciu, znacznie słabsza broń, kilkadziesiąt metrów pod ziemią. Tak wyglądał bilans wojska Czystego Nieba, które było odcięte od wyjścia zablokowanego przez wojsko ZCFZ. Choć wróg był jeszcze daleko od magazynowni, to słychać było dobrze wszystkie rozmowy.
- Co robić? – szepnął jeden z kotów – Dajcie mi krople pleśniowe.
- Mogą przydać się na później – rzekł Anat – Teraz niech ktoś idzie zobaczyć sytuację.
- Ja pójdę – powiedział Wydra.
- Dobra, my tymczasem wyślemy sygnał SOS przez PDA. Zerwiemy na nogi całe neutralne Wysypisko, Bar, i pozostałych z Czystego Nieba.
Dymitr porwał PDA, nacisnął przycisk SOS i zaczął się nagrywać kilka razy:
- SOS Pomocy, jestem w niebezpieczeństwie. Mówi Dymitr Anzwichtlej, żołnierz Czystego Nieba. Ja i moja grupa jesteśmy uwięzieni w Laboratorium X-14 w Czerwonym Lesie. Biegnijcie do nas. Możemy poczekać półtorej godziny, czyli do siedemnastej. SOS Pomocy, jestem w niebezpieczeństwie.
Tymczasem Wydra wyszedł z magazynowni i znalazł się w pomieszczeniu z obrzydlistwami. Spojrzał na wszystkie strony. Nikogo nie było. Wychylił się lekko za kolejne drzwi. Maksymalna ostrożność, zimny pot, gęsia skórka, dreszcze…ledwo zdołał się obrócić. Kula spoczywała na czole. Ostatnie spojrzenie na wroga na szczycie drewnianej drabiny. Już jedna powieka jest zamknięta, teraz dwie. Ostatnie bicie serca, ostatni oddech i koniec stalkerskiej gry.
Wilk postanowił sprawdzić, co się dzieje. Gdy zobaczył ciało Wydry, przełknął ciężką ślinę. Nie było go jeszcze dwie minuty, ale w końcu wrócił i zapytał:
- Jak tam, mamy ratunek?
- Tak, przyjdzie pięcioosobowa drużyna Arniego, oddział Biesa, Sieryja i oczywiście nasi, którzy zostali w bazie.
- Za ile?
- Będą tu za cztery i pół godziny.
- Co?! Możemy poczekać półtorej, najwyżej dwie! Jest trzecia czterdzieści, a oni będą tu dopiero o ósmej dziesięć!
- Nic na to nie poradzę, mam tylko krople pleśniowe.
Znalazło się dużo chętnych do zażycia, ale wszyscy umilkli. W oddali usłyszeli głos:
- Są w magazynowni…
Odcięta od świata grupa kombinowała, co robić. Było wiele pomysłów, ale najlepszy był pomysł Wilka.
- Po prostu podważymy łomem te drewniane skrzynki i schowamy się w nich. W każdej z nich zrobimy dziurę na lufę i będziemy strzelać. Do roboty.
Pomysł ten był trochę nierealny, ale w takich wypadkach znakomity. Szybko podważono skrzynie, w których stalkerzy się schowali i zrobili dziury. Po minucie gorącego wyczekiwania do pomieszczenia wtargnęli żołnierze ZCFZ. Wszyscy ze stalkerów wystawili lufy w dziury.
- No i gdzie k…a Włodek masz tych *%&@#ów? – krzyknął jeden z wrogów – jak zwykle kapuściana głowa z ciebie.
- Nie, no, słyszałem, jak tu rozmawiali o jakimś sosie.
W tej chwili pocisk karabinu rozerwał mu głowę. Wszyscy wrogowie patrzeli ogłupiale, to na wszystkie strony, to na zmasakrowaną głowę przyjaciela. Goryczy u ZCFZ dopełniło to, że nie wiedzieli skąd kula poleciała na drugą ofiarę. Najbardziej tchórzliwy kot z wyglądu zaczął wyć:
- Duchy! Ratuj się, kto może!
Na te słowa stalkerzy w skrzynkach zaczęli się cichutko śmiać, co było bardzo dużym błędem.
- Te głupie cioty są w skrzyniach! – krzyknął jakiś żołnierz.
Po chwili skrzynie zostały zniszczone i rozpoczęła się otwarta walka. Choć stalkerów było o ponad połowę mniej, to i tak bardzo dobrze sobie radzili przykrywając się deskami i atakować leżąc. Niektórzy chowali się pod biurkiem i robili takie same dziury na lufy, jak w skrzynkach. Pewien Wolnościowiec rzucił się na wroga z nożem przeszywając mu gardło.
Gdy bilans został wyrównany na dziewiętnastu do dziewiętnastu sprawa się pogorszyła, gdyż okazało się, że do laboratorium zaczęli schodzić kolejni żołnierze ZCFZ. Teraz było dziewiętnastu na czterdziestu dwóch. Stalkerzy stracili ochotę do zwycięstwa.
- Która godzina? – zapytał Kola.
- Jest szósta, nasi będą tu dopiero o ósmej dziesięć. – odpowiedział Dymitr – Jeszcze raz wyślę sygnał SOS.
Po chwili zaczął mówić do słuchawki.
- SOS Pomocy, jestem w niebezpieczeństwie. Tu mówi Dymitr Anzwichtlej, żołnierz Czystego Nieba. Jesteśmy w ogromnym niebezpieczeństwie. Jest nas o połowę mniej i mamy znacznie słabszą broń. Nie możemy czekać do ósmej dziesięć. SOS Pomocy, jestem w niebezpieczeństwie.
Zaczęto nawet udawać zmarłych wstrzymując na chwilę oddech. Tym, którym wyczerpała się amunicja, zaczęli walczyć na deski pozostałe ze zniszczonych skrzynek. Wyjątkowo szybko odezwał się sygnał z PDA.
- Tu mówi ekipa ratunkowa złożona z oddziału Biesa, Sieryja, Arniego i Czystego Nieba pozostałego obozie. Rozumiem, że nie możecie długo już walczyć. Postaramy się być o ósmej.
- Ładna mi k…a pociecha, dziesięć minut wcześniej – burknął Anat.
- Nie klnij, po prostu nie mogą, a poza tym się ciesz, że w ogóle będą trochę wcześniej. Kilka minut może ci uratować życie w różnych sytuacjach – powiedział Dymitr – Kiedyś mi uratowało…
- Nie czas teraz na wspomnienia, uwaga, atakuję was p…y!
Anat ruszył naprzód i serią z Tundera zabił czterech wrogów. Zaraz po nim ruszył Wilk osłaniając Anata i strzelając na wszystkie strony. Razem dwójka zabiła ośmiu wrogów.
- Jeszcze trzydzieścioro sześcioro!
Ale niespodziewanie jeden z ZCFZ-u wypalił serię z karabinu z doczepionym granatnikiem. Rozległ się huk, a pył umożliwił stalkerom dopiero po minucie zobaczyć, kto nie żyje.
Zginął Zadler, Władimir i trzech Wolnościowców.
Kola ze strachem zobaczył na PDA.
- Jest szósta czterdzieści pięć! – wykrzyknął – Musimy się bronić jeszcze 85 minut!
- Nie damy rady!
- Damy – powiedział Dymitr – trzeba uwierzyć w siebie.
- Tak – szepnął Kola, który pamiętał, jak się nauczył strzelać – Trzeba uwierzyć w siebie!
Doczepił swój granatnik i pobiegł z wielkim rozmachem w kierunku wrogów. Kula siły małej armaty rozwaliła ścianę i drzwi do pomieszczenia z obrzydlistwami.
- Tak, tak, tak ! – wykrzyknął zwycięsko Kola – Tak atakuje Kola Pietrenko!
- Jest nas czternastu na trzydziestu dwóch! Dalej klapa do potęgi!
- Jeszcze 70 minut. Bądźmy Brytyjczykami! Walczmy do końca. – sapnął Wilk, choć i tak był już bardzo zmęczony.
Kilka kotów odzyskało pogodę ducha i pobiegli walczyć. Zabili dwóch, co i tak było marnym efektem. Było czternastu do dwudziestu sześciu. Po kilku minutach w bardzo efektowny sposób zginął Uszaty. Walczył na deski i został pokonany. Dymitr jeszcze raz wysłał sygnał SOS.
- SOS Pomocy, jestem w niebezpieczeństwie. Tu mówi Dymitr Anzwichtlej, żołnierz Czystego Nieba. Proszę, szybciej. ZCFZ ma nad nami przewagę trzynastu do trzydziestu dwóch. SOS Pomocy, jestem w niebezpieczeństwie.
Po chwili w PDA odezwał się Sieryja.
- Tu mówi Sieryj Żewdenko z ekipy ratunkowej. Dwadzieścia sześć osób śpieszy wam na ratunek. Jedziemy Moskwiczami najszybszą możliwą prędkością. Poczekajcie jeszcze czterdzieści minut. Mamy ekwipunek ratunkowy, a w waszym obozie jest zorganizowana dodatkowa pomoc.
Dymitr przypomniał sobie, że trzeba uwierzyć w siebie i wystrzelił serię z karabinu. Zabił dwóch i powiedział:
- Przynajmniej tyle…
Wolnościowcy pobiegli i zaczęli zawzięcie walczyć. Jeden z nich rzucił granat i szepnął:
- Coś za coś, czyli zabicie wrogów za uwolnienie.
Najnowszy bilans wyglądał tak: trzynastu do dwudziestu jeden. Wydawało się, że można było wygrać tą bitwę, gdyby nie to, że stalkerzy byli już bardzo zmęczeni.
- Jeszcze tylko pół godziny. Jakoś wytrzymamy. – rzekł Borys.
Po tych słowach, jak na złość Borys padł, a zaraz po nim jakiś Wolnościowiec. Żywy był jeszcze Kola, Dymitr, Wilk, Anat i dziewięcioro Wolnościowców.
Wszyscy spojrzeli na zegarki w PDA. 19:50. I nagle stało się coś niespodziewanego. Jeszcze dwunastu wrogów weszło do pomieszczenia. Trzynastu do trzydziestu trzech.
Wydawało się, że stalkerzy są zgubieni, ale w oddali usłyszano głos:
- To te laboratorium. Wchodzimy.
Wszyscy uśmiechnęli się niepewnie. Po chwili w PDA rozległ się głos Sieryja.
- Jesteśmy w laboratorium.
- HURA! – wszyscy krzyknęli. Po chwili ekipa ratunkowa weszła i zaczęła eliminować wrogów po kolei. Po pięciu minutach, czyli o ósmej ostatni wróg został otoczony przez dwudziestu ośmiu stalkerów. Nie wytrzymał. Sam przyłożył sobie pistolet do skroni i strzelił, po czym padł.
Godzinę później wszyscy przekroczyli granicę Doliny Mroku.
- Teraz musimy się dowiedzieć, kto to jest S.N.
- Spokojnie, dowiemy się.
Wszyscy czuli już zapach grillowanego mięsa.
Nazajutrz Kola wstał i zawołał Dymitra, którego nie było w baraku. Zajrzał do obozowej łazienki. Tam też go nie było. Zapytał wszystkich po kolei, nawet Sidorowicza. Nikt nie widział Dymitra. Kola wrócił do baraku i dopiero teraz na biurku zobaczył kartkę, na której było napisane:
To ja porwałem Dymitra, pipy. Tak, w nocy. Trzymam go w swojej bazie, która jest w numerze trzynastym, podpunkcie pierwszym poziomu czwartego w pierwszym celu łowienia. Sami się dowiedzcie, co mam na myśli. S.N.
Rozdział 16-Tunel
- A więc – rzekł Anat – S.N napisał, że przetrzymuje Dymitra w pierwszym celu łowienia. Co to może być?
- To akurat jest proste – oznajmił Wilk – łowy to artefakty. Pierwszy cel to Kordon. A gdzie zaczyna grę każdy kot?
- W obozie. Jedno już mamy rozwiązane.
- Teraz zabierzmy się za numer trzynasty. Czy ktoś pamięta, ile było domków w obozie?
Wszyscy pokręcili głowami.
- Zaraz – mruknął Wilk i zaczął grzebać w plecaku – W moim notesie zapisuję różne rzeczy. 6 lat temu narysowałem plan obozu, ponieważ była bitwa z wojskiem. Na tym planie jest…tak! Trzynaście. Poziom czwarty to zapewne czwarty domek. Ale po której stronie…
- Po lewej.
- Jak na to wpadłeś?
- Podpunkt pierwszy. Pierwsza strona to lewa strona. Zagadka rozwiązana. Nie sądziłem, że S.N zrobi tak prostą zagadkę. Ujawnił wszystko przez ten „pierwszy cel łowienia”.
Już pół godziny później pięcioosobowa grupa przekroczyła granicę Kordonu. Dziwili się, jak dużo zmieniło się w ich życiu przez kilka tygodni, a jak mało zmienił się Kordon. Te same mutanty gryzły tą samą padlinę na tej samej trawie. Choć stalkerzy mieli nową bazę tylko w Dolinie Mroku, to i tak czuło się ten podział, otóż pogranicze Kordonu i Wysypiska z Doliną Mroku było nazywane przejściem granicznym między kotami i doświadczonymi stalkerami. Wszyscy dziwili się też, że jeszcze wczoraj pałętali się po laboratorium rojącym się od mutantów, a teraz chodzili po tej rajskiej ziemi dla weteranów Zony. Każdy doświadczony łowca stalkerskich przygód musiał choć raz po wielu latach ciągłego zabijania i walki spojrzeć na środku drogi na południe, gdzie każdego miała przywitać brama do wolności, choć wielu łowców nie doświadczyło jeszcze tej rozkoszy.
- Tak, panowie – powiedział Wilk – my musimy zap…..lać po jakimś głupim laboratorium, a te mutanty mają zapas padliny na dwudziesty drugi wiek.
- Zona każdego potrafi wk…ić. Nawet optymistę z Rio de Janeiro.
- Jeszcze by tu brakowało optymisty, który by ciągle powtarzał w tym laboratorium: „…jest nas o połowę mniej, ale spójrzmy na to od jaśniejszej strony”.
- Nie czas teraz na pierdoły o króliku Baksie. Właśnie wkraczamy do obozu.
Wszyscy weszli na wydeptaną ścieżkę. Wilk poczuł wzruszenie. To właśnie tutaj zaczął swoją przygodę siedem lat temu. Pamiętał swoją pierwszą grupę, która zginęła w wiosce pijawek, ocalał tylko on.
- Dobra – powiedział Kola – idziemy do czwartego domku po lewej.
Gdy wszyscy weszli do środka Kola od razu zawołał:
- Dymitr?!
Wszyscy usłyszeli stłumione krzyki dochodzące z piwnicy. Zeszli na dół i zobaczyli skrępowanego Dymitra ze szmatą w ustach, ale bez żadnych obrażeń.
- Żyjesz! S.N. zostawił nam szyfr i cię odnaleźliśmy.
- Tam, na ścianie wisi kartka. Przeczytajcie ją. Ja nie mogłem, bo miałem związane nogi i ręce.
Wilk wziął kartkę do rąk i zaczął czytać.
- Cześć, to znowu ja, wasz serdeczny przyjaciel, S.N. Do największych zagadek stulecia będzie należeć, jakim cudem znaleźliście swojego męża. W tej durnej piwnicy przed wojną kacapy zbudowały tunel, by mogli przemieszczać się bez narażenia oparzeń dupy i żyli długo i szczęśliwie. Gdy znajdziecie tunel wejdźcie do niego i gdy z niego wyjdziecie, to znajdziecie się na terenie pola bitwy, ostatecznej bitwy między nami i wami. Powodzenia, kup sę trąbę do pierdzenia. S.N.
- Macajcie ściany palcami – powiedział krótko i zwięźle Dymitr.
- Ja już znalazłem przejście – oznajmił Anat – tu jest echo. Nie musimy nic robić, tylko kopnąć. Zobacz, czym te cegły są przyklejone? Klejem w sztyfcie?
Wszyscy szli przez mroczny i chłodny korytarz, który przyprawiał o dreszcze.
- Skoro zwiedziliśmy już tyle miejsc w Zonie, gdzie teraz się dostaniemy? Może do elektrowni, może znowu do X-14, a może do San Francisco? Patrzcie, tunel jest wyjątkowo krótki, już widzę światło dzienne. Chodźmy.
Wszyscy pobiegli myśląc gorączkowo, gdzie się znajdą i gdy wyszli na powierzchnię parsknęli głośnym śmiechem.
- Groźne miejsce, oj, groźne. To przecież opuszczona fabryka, dawna baza bandytów!
- Tak – powiedział Dymitr – a tam dalej jest kolejny tunel prowadzący do Agropomu. Nie mówiłem wam, bo nie trzeba było i chyba nie będzie trzeba. Bitwa będzie za osiem godzin, bilans początkowy to trzydziestu na trzydziestu.
- Ostatecznie przenosimy bazę z powrotem do Kordonu – powiedział stanowczo Wilk – zadzwońcie do naszych i powiedzcie, aby zaczęli przenosić wszystko.
- Dobra, już dzwonię.
Nagle z PDA Wilka dało się słyszeć sygnał. Wilk wyjął PDA i zapytał:
- Kto mówi?
- Sidorowicz. Mam wieść. S.N. został schwytany, neutralni stalkerzy przetrzymują go przy wejściu do jakiegoś tunelu w Agropomie.
Ostatnio edytowany przez
Legwanos 16 Kwi 2009, 18:11, edytowano w sumie 2 razy